Jakaś totalna masakra piłą mechaniczną. Siedzę teraz jak ten debil w kościele i usilnie staram się uspokoić moją kuzynkę Dominikę, która po sakramentalnym „tak” z ust obu stron, dostała ataku spazmatycznego płaczu, nie będąc w stanie się uspokoić. Żeby nie było siary musiałam zasłonić jej usta, a że w końcu uznałam to za zły pomysł, Dominika schowała twarz w moje ramię i zaczęła płakać na moją ulubioną, elegancką, czerwoną sukienkę przed kolano. Super! Jestem cała mokra na ramieniu, jak to teraz będzie wyglądać? W dodatku ta cała austriacka kadra skoczków patrzy się na mnie jak na jakąś niespełna rozumu – mimo że to Dominika histerie jakieś tu odstawia.
Nie wytrzymałam w końcu, uderzyłam Dominikę w głowę, mówiąc trochę głośniejszym szeptem:
— Weź ty się w końcu uspokój! – popatrzyłam na nią oskarżycielsko i z wyrzutem. – Nie rób jakiś cyrków, to tylko ślub.
— Ale oni wyglądają razem tak cudownie! – powiedziała drżącym głosem, po czym ryknęła mi swoim płaczem do ucha.
Automatycznie pisnęłam z powodu zbyt dużej ilości decybeli, a także zasłoniłam moje poszkodowane ucho dłonią. Pech chciał, że każdy usłyszał mój pisk i teraz patrzył się na mnie z pretensją, nawet Sandra z Gregorem. Z taką jednak różnicą, że Sandra miała zgaszoną minę, a Gregor spoglądał na mnie z tą swoją wyższością oraz rozbawieniem.
Już od samego początku naszej znajomości wiedziałam, że nie będzie z nim łatwo. Ja starałam się być miła, uprzejma i chciałam sprowadzić nasze relacje na przyjacielski tor, ale on wyraźnie nie miał takiego zamiaru, od pierwszych dni dając jasne sygnały „wybacz, ale ja cię lubić nie zamierzam”. Pomyślałam sobie – dobra, nie chcesz, to nie.
Widząc wszystkie spojrzenia skupione na mojej osobie, osunęłam się bezwładnie na ławeczce i miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Boże, jaki przypał.
Gregor nie wytrzymał, prychnął rozbawiony do granic możliwości, podobnie jak ta cała austriacka kadra. Wszyscy jakoś tak znajdowali się niedaleko mnie, a najbliżej to chyba był Andreas Kofler.
— Przepraszam – szepnęła Dominika, gdy już jakoś się otrząsnęłam, wracając do poprzedniej pozycji.
— Nic już nie mów i nie rób – mówiłam przez zaciśnięte zęby, miałam ochotę udusić ją w tym kościele na oczach wszystkich zebranych gości; i tych polskich, i tych austriackich!
Dominika tylko zwiesiła głowę w geście pokory.
Ksiądz, który zdołał opanować w końcu szok, odchrząknął, więc ceremonia mogła toczyć się dalej.
— Ogłaszam was mężem i żoną. Może pan pocałować pannę młodą – powiedział uroczyście duchowny, z namaszczeniem zamknął Biblię, jaką do tej pory trzymał otwartą w swoich dłoniach.
No i się zaczęło: namiętny pocałunek, wszyscy powstają, klaszczą, gwiżdżą, wiwatują – nagle fakt, że znajdujemy się w miejscu świętym, przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. Tylko ja wstałam leniwie z tej ławki i nie klaskałam młodej parze. Nie chodzi o to, że nie życzę im szczęścia, ja po prostu… mam tego wszystkiego dość.
Młoda para wybiegła niesamowicie szczęśliwa z kościoła, a zaraz za jego drzwiami dało się słyszeć wielki gwar oraz wiwaty. Do małego kościółka weszła tylko rodzina młodej pary jak również najbliżsi przyjaciele pana młodego – czytaj austriacka kadra. Inni skoczkowie natomiast znajdowali się przed kościołem i czekali na zakończenie. Schlieri jako że wiadomo – jest najcudowniejszy ze wszystkich na ziemi, postanowił zaprosić dosłownie całą śmietankę skoków, bo – jak sam twierdzi – wszyscy są jego przyjaciółmi na tym świecie, tylko nie ja… zaprosił prawie wszystkie narodowości jakie w skokach biorą udział: Niemców, Szwajcarów, Norwegów, Rosjan, Japończyków, Czechów, Słoweńców, nawet Polaków, co muszę przyznać bardzo mnie ucieszyło. Piotr Żyła na pewno pomoże mi pokonać moje załamanie – oczywiście jeśli odważę się do niego podejść na weselu, ale to już inna sprawa.
Wszyscy powoli zaczęli wychodzić z kościoła, więc uznałam, że i pora na mnie.
— Jeszcze raz przepraszam – znów zaczęła Dominika. – Ja nie chciałam, żebyś wyszła na kretynkę.
Przystanęłam, bo aż mnie zatkało z wrażenia. Cóż za szczerość z ust starszej o rok kuzyneczki.
— Znów cię zezłościłam? – zapytała, widząc moją niewyraźną minę oraz to, że przystanęłam na środku kościoła.
— Tak – wychrypiałam, następnie ciągnąc ją mocno za rękaw jej galowej, białej bluzeczki. Pech chciał, że ta się zaparła, a potem natychmiast mnie szarpnęła, przez co ja upadłam na ziemię z głośnym łubudu, ona natomiast śmiała mi się w twarz. Boże ja już chcę, aby ten dzień się skończył, nie mam siły, a przede mną jeszcze wesele. Zabiję się.
Znów wszyscy spojrzeli w moją stronę z minami, jakby mieli przed sobą stworka z innej planety. Matka oraz ojciec tylko złapali się za głowy i pomachali nimi z niedowierzaniem. Jak dobrze, że w zasięgu wzroku już nigdzie nie było Gregorka – miałby ubaw. Ostatkiem sił wsparłam się na łokciach, nie mając siły wstać czekałam na jakiegoś wybawcę, który jeszcze nie wyleciał z kościoła niczym petarda za młodą parą.
Oto nadszedł.
— Poczekaj, pomogę ci. – usłyszałam nad sobą niezwykle ciepły, miły, męski głos.
Podniosłam oczy i ujrzałam przed sobą dość wysokiego, szczupłego, niebieskookiego blondyna z zabójczym uśmiechem. Był z kadry austriackiej.
— Dziękuję bardzo – powiedziałam, gdy już stałam pewnie w swoich szpilkach. – Niezdara trochę ze mnie – zaczerwieniłam się.
Chłopak pewnie powiedziałby coś jeszcze, gdyby nie to, że do kościoła wparowała moja starsza kuzynka Dominika i rzuciła mi się na szyję, cała w skowronkach.
— Ała, co znowu?!
Co jak co, ale ona lekka nie była.
— Tam na zewnątrz jest Krzysiu Miętus! On jest fajny! No nie? – Wypowiadała tysiąc słów na minutę, w kościele, coraz głośniej, a mi coraz bardziej było za nią wstyd.
— Ciebie ani na chwilę nie można zostawić samopas, niby starsza ode mnie, a zachowuje się tysiąc razy gorzej. I to jeszcze w kościele! – obruszyłam się. – Wszyscy wychodzimy w tej chwili z kościoła – zarządziłam, wyprowadzając Dominikę za fraki na zewnątrz.
Był początek kwietnia, więc teraz o godzinie szesnastej po południu pięknie świeciło słońce. Ptaki siedzące na pobliskich drzewach, radośnie śpiewały swoją pieśń, na szczęście młodej parze. Kto wie? Może faktycznie im się uda? Nic nie jest wykluczone.
— O jest, tam stoi Krzysiu! – podnieciła się Dominika i zaczęła koło mnie skakać jak jakiś zajączek wielkanocny. Co za dziecko!
Wiki wdech, wydech, wdech i wydech. Zaczęłam miarowo oddychać.
— Jak ci się tak ten Krzysiu podoba, to idź go poderwij jak nasza Sandrunia Gregora i po sprawie. Za miesiąc będziemy mieli kolejne szczęśliwe narzeczeństwo – powiedziałam z przekąsem oraz skrzywiłam się na powtórną myśl o tym, jak nasza Sandra zdobyła Gregora.
— Wolałabym jednak się tak nie spieszyć – speszyła się.
— Ale pogadać, to byś pogadała? – popatrzyłam na nią porozumiewawczo.
Ta tylko pomachała mi głową – wyjątkowo energicznie.
— To się rusz, jakoś trzeba się poznać – powiedziałam z uśmiechem, miałam ochotę kopnąć ją w tyłek.
Jak ona sobie pójdzie z dala ode mnie, to będzie mniejsze prawdopodobieństwo dalszej siary. O tak, tego mi potrzeba! Już od małego zawsze w towarzystwie mojej kuzynki Dominiki, wychodziłam na idiotkę. Bądźmy szczerzy ona przynosi mi pecha, ma jakąś niedorobioną aurę wokoło własnej osoby. Co zaskakujące – przynosi innym pecha i wstyd, a sama zawsze ma farta w życiu. No prawie…
Już po chwili widziałam ją, pędzącą w stronę uroczego Krzysia, który wcześniej zanim dopadła go Dominika, rozmawiał z Żyłą, Kotem i Kubackim. Stocha jak do tej pory w ogóle nie dostrzegłam w tym tłumie ludzi. Co mnie zdziwiło zauważyłam Kruczka. No to będzie niezłe wesele…
— Wiesz może ile jeszcze będziemy tak czekać? – Poczułam jak ktoś tyka mnie w bark, odwróciłam się i zauważyłam przed sobą tego samego blondyna, który pomógł mi wcześniej podnieść się z ziemi.
— Zaraz powinno przyjechać kilka autokarów, które zabiorą nas do tego miejsca, gdzie ma się odbyć wesele. Sandra coś wspominała, że to najwyżej pięć minut potrwa; Gregorek zamawiał – powiedziałam z wyczuwalnym cynizmem. – Jakiż on wspaniały!
— Nie lubisz chyba Gregora? – zagadnął.
— Aż tak to widać?
Pomachał głową twierdząco, po czym znów uśmiechnął się tak, że nogi miałam jak z waty.
— Ja starałam się go polubić, ale już na samym początku coś mu we mnie nie pasowało, dziwny jest. Nienawidzę z nim niedzielnych obiadków przy stole – pożaliłam się.
— Rodzina panny młodej? – popatrzył na mnie pytająco.
Kiwnęłam głową na potwierdzenie.
— Wiktoria Maliniak, siostra panny młodej – uśmiechnęłam się.
— Thomas Morgenstern – powiedział i jak prawdziwy dżentelmen pocałował mnie w rękę.
Nagle usłyszałam jak z mojej torebki zaczynają się wydobywać dźwięki jednej z najpopularniejszych piosenek zespołu Rammstein „Morgenstern” – taki tam mały zbieg okoliczności…
Austriacy i Niemcy, którzy usłyszeli tę piosenkę od razu zaczęli śpiewać z uśmiechem na twarzach; Thomas również, co jeszcze bardziej mnie speszyło. A myślałam, że jak Dominika sobie pójdzie, to już nie będę narażona na bycie w centrum uwagi – nienawidzę tego!
— „Morgenstern ach scheine, Auf das Antlitz mein, Wirf ein warmes Licht, Auf mein Ungesicht, Sag mir ich bin nicht alleine”
— Fanka zespołu! – krzyknął jakiś Niemiec za mną i wszyscy zaczęli się śmiać.
— Morgenstern! – krzyknął mi wprost do ucha mój młodszy piętnastoletni kuzyn Damian.
— Debil – skarciłam kuzyna a następnie dałam mu po łapach. – Teraz wybaczcie wszyscy, idę oddzwonić. – Odeszłam dumnym krokiem oraz spojrzałam na wyświetlacz:
„Madzia – dwa połączenia nieodebrane” – ciekawe o co może chodzić, pomyślałam. Chyba coś poważnego, skoro dzwoni z Polski aż do Austrii. Niepewna tego co usłyszę od Magdy, postanowiłam niezwłocznie do niej oddzwonić.
Jeden sygnał, drugi, trzeci, czwarty… niesamowicie mi się to dłużyło, byłam już podenerwowana, w końcu usłyszałam, że odebrała.
— Hej Wiktoria – usłyszałam zdenerwowany głos mojej przyjaciółki, która jednocześnie razem ze mną pracowała w redakcji na tym samym stanowisku.
— Hej Madzia, coś nie tak w pracy? – Zagadnęłam.
— Żebyś wiedziała, ja wiem, że masz ślub siostry w tej Austrii, ale musisz wrócić do redakcji jak najszybciej – brzmiała śmiertelnie poważnie.
— Ale co się stało? – krzyknęłam do słuchawki.
— Najpóźniej za cztery dni w redakcji – powiedziała i rozłączyła się.
Madzia to natręciuch muahahah :D
OdpowiedzUsuńNo a tak serio to dodawaj szybciej te rozdziały bo chce już nowy ! :D
Może od razu dodam wszystkie, co xd? I tak, Madzia w opowiadaniu jest bardzo natrętna, z resztą w rzeczywistości też, cytuję "No, masz już nowy? No kiedy będzie nowy? Wyślij mi na maila nowy" - masakra!
Usuń