Rozdział 26
Byłam w takim szoku po usłyszeniu tych słów, że nie
potrafiłam wydusić z siebie żadnego słowa. Po reakcji przyjaciółki, która
przybrała przerażony wyraz twarzy, spoglądając w moim kierunku, wywnioskowałam,
że musiałam wyglądać, jakbym zobaczyła ducha. Czułam, jak gardło mi się
zaciska, hamując drogę powietrzu, a do oczu cisną się łzy. Obiecałam sobie
jednak nie płakać. Słyszałam jak mama woła moje imię w słuchawce – nie
odpowiedziałam, nie umiałam. Miałam wrażenie jakby wszystkie moje mięśnie nagle
osłabły. Pierwsze poddały się te, które kierowały ruchami dłoni. Z ręki wypadł
mi telefon, który roztrzaskał się na kostce brukowej, a poszczególne części
wylądowały w przeróżnych miejscach. Ludzie patrzyli na mnie, jak na kogoś
niespełna rozumu. Zaraz potem nogi, wydawało mi się, że zaraz upadnę i
zemdleję, tak się jednak na szczęście nie stało. Zsunęłam się powoli plecami po chłodnym, kamiennym murku i
jak gdyby nigdy nic usiadłam na kostce.
W tym samym czasie Magda nie wiedząc, co się ze mną dzieje,
wybiegła z naszego ukrycia i poczęła zbierać poszczególne części aparatu
komórkowego. Obudowa jak i wnętrze nie nadawały się do użytku. Pozbawiłam się
telefonu. Nie interesowało mnie to jednak. Sobańska z niewyraźną miną, usiadła
obok i chwyciła pewnie za ramiona, przykładając swoją głowę do mojego ramienia.
— Co się stało kochanie? – mówiła spokojnie i z opanowaniem.
– Ktoś umarł? – Czułam jak głos jej drży.
Podniosłam głowę i spojrzałam szatynce w oczy, widząc jak
powoli obraz zamazuje mi się przed oczami. A obiecałam sobie, że nie będę
płakała! Beksa! Wierzchem dłoni przetarłam zaszklone oczy i popatrzyłam na nią
ponownie. Nie pytała o nic, a z jej ust nie wydobył się żaden dźwięk.
Cierpliwie czekała.
— Gregor – wychrypiałam jego imię i zadrżałam, gdy
uświadomiłam sobie ten fakt. – Nie powinnam go była zostawiać samego –
skarciłam się. – Nawet jeżeli mnie zgwałcił. To nie jego wina, prawda? Nie jest
sobą, to choroba.
— Że co? On ci zrobił krzywdę? – nie dowierzała. – Nic mi o
tym nie powiedziałaś.
Faktycznie, chyba zapomniałam o tym wspomnieć.
— Teraz to nieistotne – machnęłam głową. – Zupełnie bez
znaczenia. To ja popełniłam błąd, powinnam być przy nim – powiedziałam i
wybuchłam płaczem.
— On nie żyje? – pytała przerażona. – Mój boże, Wiki! To
straszne! – krzyknęła. – Ale ty się za to nie wiń, rozumiesz? – potrząsnęła
mną. – Wszystko jakoś się ułoży. Nie byłaś za niego odpowiedzialna.
— Gregor żyje – odpowiedziałam, gdy już pierwszy napad
płaczu minął. – Ale chciał sobie podciąć żyły i znajduje się w szpitalu –
mówiłam słabym głosem. – A może nie próbował, ale podciął? – zmarszczyłam brwi.
– Nie słuchałam uważnie. W każdym bądź razie jest w szpitalu i ja muszę do
niego pojechać – oznajmiłam zdecydowana jak nigdy przedtem i wstałam z ziemi.
Magda już mniej ochoczo ruszyła w moje ślady. Podała mi
strzępki telefonu, ale ja poradziłam jej, aby wywaliła wszystko do kosza na
śmieci. Zostawiając ją na środku miasta, zaczęłam biec przed siebie jak
oszalała. Szpital był całkiem niedaleko od centrum. Magda jeszcze coś za mną
krzyczała, ale ja już nie słyszałam jej słów. Po jakiś trzydziestu minutach
byłam na miejscu i wbiegłam na złamanie karku do sali przyjęć.
***
Ciężko było wytłumaczyć lekarce, że jestem rodziną pana
Schlierenzauera, a nie jakąś psychofanką skoków narciarskich, ale w końcu mi
się to udało. W Internecie dość sporo pisało o zmianie stanu cywilnego Gregora,
a przy okazji podano nazwisko panieńskie jego kochanej żony. Musiałam jej
pokazać swoje nazwisko na dowodzie. Ze zdziwieniem na twarzy i pewnym wahaniem,
ale jednak zaprowadziła mnie do sali.
— Tylko proszę nie za długo – powiedziała szeptem. – On jest
naprawdę w kiepskim stanie, stracił dużo krwi – dodała, a ja poczułam, jak moje
serce zatrzymało się na kilka sekund.
Co się ze mną działo? Przecież go nie kochałam, to nie on
był dla mnie ważny. Dlaczego więc się tak tym wszystkim przejęłam? „Jesteś za
dobra dla innych i zbyt naiwna” – przypomniałam sobie słowa szatyna, po czym
znów było mi słabo. Usiadłam na niewielkim krzesełku, a następnie przesunęłam
się jak najbliżej łóżka. Skoczek był nieprzytomny. Miał zabandażowane starannie
obie ręce, od nadgarstków, aż do łokci, a z jego klatki piersiowej odchodziły
stosy kolorowych kabelków. Podłączony był do jakieś misternej aparatury. Z
moich ust wydał się cichy krzyk, kiedy nad swoją głową ujrzałam woreczek ze
szkarłatną cieczą. Uzupełniali mu krew? Boże jedyny, tylko mi nie mówcie, że aż
tak bardzo się wykrwawił.
Siedziałam przy nim dość długo, ale wcale nie miałam zamiaru
stamtąd wychodzić. Byłam wściekła, gdy pielęgniarka wróciła i oznajmiła, że
powinnam już wyjść ze szpitala.
— Już nigdy go nie zostawię samego, rozumie pani? –
wycedziłam przez zęby. – Będę tu siedziała dopóki on zostanie w szpitalu i mnie
pani stąd nie wypędzi – zapewniłam krzyżując ręce na piersi.
Młoda kobieta spojrzała na mnie ze współczuciem w oczach i
zbliżając się do krzesła, na którym siedziałam, położyła swoją dłoń na
ramieniu.
— Rozumiem, że jest pani ciężko, ale nic mu tu nie grozi –
przyznała łagodnie. – My się nim zajmiemy – uśmiechnęła się. – Przy czym
obiecuję, osobiście poinformować panią w chwili, gdy pacjent się obudzi.
— Czy naprawdę nie mogę zostać jeszcze chwilkę? – spojrzałam
na kobietę z bólem. – Błagam, przecież ja tylko siedzę na krześle i nic więcej.
— Dobrze – poddała się. – Dwadzieścia minut i ani chwili
dłużej – zastrzegła, wychodząc z pomieszczenia.
— Bardzo dziękuję – powiedziałam, ale pielęgniarka zapewne
tego nie usłyszała.
Gregor był blady niczym ściany w pomieszczeniu, a pod oczami
zaznaczyły mu się delikatne cienie. Oddychał miarowo i spokojnie, jednak gdy
ujęłam delikatnie jego dłoń w swoją, była ona tak zimna, iż przez chwilę miałam
wrażenie, że szatyn po prostu nie żył. Delikatnie masowałam kciukiem grzbiet
jego dłoni, aż w pewnym momencie poczułam uścisk. Tak lekki, że niemal niewyczuwalny,
ale ja byłam pewna, iż zaistniał. Moje oczy powiększyły się znacznie, a ciało
spięło się na krześle. Uścisnęłam i ja delikatnie jego dłoń, po chwili czując kolejny,
słaby dotyk.
— Gregor? – powiedziałam zaskoczona i przeniosłam swoją
uwagę na jego twarz.
Jego powieki zadrżały słabo, a oddech przyspieszył tempa.
Bardzo starał się otworzyć oczy, ale widziałam, że jest to dla niego nie lada
wyzwaniem.
— Obudź się. Jestem tutaj przy tobie – powiedziałam cicho,
nachylając się nad nim. – To ja Wiktoria.
— Wiki – wyszeptał. – Nie wierzę, że naprawdę tu jesteś. –
Otworzył oczy. – Nie po tym co ci zrobiłem Wybacz mi, przepraszam.
— To nie jest teraz istotne – powiedziałam, czując jak
kamień spadł mi z serca. – Nie mam do ciebie o nic żalu, to nie twoja wina.
— Właśnie, że moja – zaprzeczył. — Tylko że ja wtedy nie potrafiłem się
powstrzymać, byłem wściekły i nie kontrolowałem tego co robię. Nie zmienia to
jednak faktu, że to ja cię skrzywdziłem i byłem tego w pełni świadom.
— Wybaczam ci – odpowiedziałam. – Wybaczam ci wszystko.
— Jesteś za dobra, nie możesz, nie zasłużyłem – powiedział
ze smutkiem. – Powinnaś mnie znienawidzić.
— Nie mów tak – w moim głosie brzmiała nieukrywana złość. –
Czemu sobie to zrobiłeś? Jak śmiałeś?
— Oni znów wrócili, zadręczą mnie – przyznał z bólem. –
Zawsze są, gdy ciebie nie ma w pobliżu. Nie będę jednak się dziwił, gdy po
prostu zostawisz mnie samemu sobie. Nie zasłużyłem na niczyje współczucie, a
już zwłaszcza na twoje. Wyrządziłem ci najwięcej krzywd. – W jego oczach
widziałam smutek. Delikatnie aczkolwiek stanowczo wysunął swoją dłoń z mojej i
położył na pościeli, odwracając przy tym głowę. – Lepiej będzie jak już
wyjdziesz. Nie zasłużyłem sobie na twoje współczucie, a każda chwila dłużej
przy tobie sprawia, że coraz trudniej mi się rozstać. Będę w końcu jednak
musiał nauczyć się żyć sam i walczyć z tymi ludźmi.
— Udaj się do specjalisty, oni ci pomogą – powiedziałam
łagodnie. – Będzie ci łatwiej, gdy zaczniesz terapię.
— Nie potrzebuję żadnej terapii. Nie jestem chory, rozumiesz?
To nic takiego, muszę poradzić sobie z tym wszystkim sam.
— Nie dasz rady – powiedziałam stanowczo. – To co robisz
jest głupie, błagam cię! Nie spisuj wszystkiego na straty i się nie poddawaj do
cholery! Masz szansę żyć jak każdy normalny człowiek, a nie chcesz z tego
skorzystać, bo uważasz, że wszystko jest w porządku, a to nieprawda.
— Dlaczego jesteś taka? – spytał zrezygnowany, znów
odwracając się w moją stronę. – Dlaczego, aż tak bardzo ci zależy? Czemu nie
zostawisz mnie samemu sobie?
— Bo to by było nieludzkie, potrzebujesz pomocy, więc moim obowiązkiem jest ci jej udzielić,
niezależnie od tego, jakie były nasze początkowe relacje – odpowiedziałam
pewnym głosem, nieznoszącym sprzeciwu. – To ja załatwię ci spotkanie z
psychiatrą, który zdecyduje co dalej – obiecałam.
— Już ci mówiłem, że się na to nie godzę – powtórzył, a w
jego oczach pojawiła się znana mi dobrze zaciętość i zdecydowanie. – Nie
pozwolę na to, aby mnie zamknęli w zakładzie z prawdziwymi psycholami.
— Ja także nie wyrządziłabym ci takiej krzywdy – obiecałam.
– Nie byłabym do tego zdolna, aczkolwiek nalegam. Jeśli ty będziesz się upierał
ewentualne leczenie nie będzie przynosiło rezultatu, zostanie pozbawione sensu
– oznajmiłam niemal płaczliwym tonem, czułam się bezradna, aż nagle sobie o
czymś przypomniałam.
— Zostaw mnie samemu sobie – wycedził przez zęby. – Byłoby
już po wszystkim, gdyby ktoś znowu mnie nie uratował w przypływie dobroci –
ironizował.
— A gdyby tak… –
zaczęłam nie pewnie. – Pamiętasz, jak mówiłeś mi, że zgodzisz się na wizytę,
jeżeli…
— Pamiętam, ale zapewniłaś mnie, że nigdy się na to nie
zgodzisz – przerwał mi zaskoczony. – Bo mnie nie kochasz.
— Jeżeli ta twoja propozycja jest dalej aktualna, to ja
zmieniłam zdanie – powiedziałam cicho. – Gregor, zrobię wszystko, co tylko
zechcesz, o ile zgodzisz się na leczenie – dodałam, a gdy z moich ust wydobyły
się te słowa, poczułam wielką ulgę. – Błagam cię! Naprawdę zrobię wszystko –
zapewniłam, po czym znowu ujęłam jego dłoń w swoją, splatając nasze palce.
— Ale ty tego nie chcesz – powiedział ze smutkiem. – Nie
kochasz mnie.
— Tak samo jak ty mnie – uśmiechnęłam się. – Pomyliły ci się
uczucia kotku, kiedy mi miłość wyznawałeś – ironizowałam. – To się tak naprawdę
nazywa pożądanie, nic poza tym.
Spojrzałam na niego. Był niezwykle zaskoczony jego brwi
uniosły się ku górze, wszystkie mięśnie się
napięły, a on sam lekko rozchylił swoje wargi, oblizując je i myśląc nad
czymś gorączkowo przez dłuższą chwilę.
— Okej, umowa to umowa – uśmiechnął się od ucha do ucha.
— Świetnie, czekaj na specjalistę jeszcze w trakcie pobytu w
szpitalu – uśmiechnęłam się triumfalnie.
— A ty odliczaj dni do momentu mojego wyjścia ze szpitala,
zapewniam, że ci nie odpuszczę i troskliwie się tobą zajmę – spojrzał się na
mnie jednoznacznie, a ja miałam wrażenie, jakby mnie przeszedł prąd. – Nie
pożałujesz koteczku takiej umowy i od dziś ani słowa przy mnie o Morgensternie,
jasne? Mam tego gościa i twoich
zachwytów nad nim po dziurki w nosie.
— Okeeej, ale w takim razie skoro czepiasz się Thomasa, to
ja mam też warunek – powiedziałam i wstając szepnęłam mu na ucho. – Jeszcze raz
kurwa sprawisz mi tyle bólu, będąc takim brutalnym, a cię strzelę z całej siły,
w skutek czego polecisz na księżyc – syknęłam.
— Ma się rozumieć, że skoro już się zgodziłaś na ten układ,
to ja nie będę brał cię siłą – uśmiechnął się. – I jeszcze raz przepraszam za
tamto, poniosło mnie.
Oddalając się od niego i z powrotem siadając na krześle przy
łóżku, wybuchnąłem perlistym śmiechem, a gdy już się opanowałam, znów
spojrzałam w jego oczy, skrzywiłam się z niesmakiem, po czym zadrwiłam.
— Nie, no co ty, na serio? Nie pomyślałabym, że cię poniosło
– uśmiechnęłam się słodko, aż do przesady. – Troszeczkę! – podkreśliłam
ostatnie słowo. – Jeszcze nikt mi nie sprawił takiego bólu, idioto! –
wysyczałam przez zęby, patrząc na niego z mordem w oczach, a następnie
gwałtownie wstałam z krzesła, udając się do drzwi.
— Nie pocałujesz mnie?
— Pierdol się, jeszcze psychiatra nie przyszedł – warknęłam.
— Już niedługo będę się pierdolił – zaśmiał się. – Także o
to się nie bój – dodał i spojrzał na mnie tymi swoimi czekoladowymi oczami, a
ja poczułam, jak mój żołądek fiknął koziołka, przyjemne gorąco rozlało się po
całym ciele.
— A niech cię diabli! – dodałam na odchodnym, zamykając
drzwi usłyszałam jeszcze „do zobaczenia”. – Pan Schlierenzauer już się obudził –
poinformowałam uczynnie pielęgniarkę, gdy zderzyłam się z nią, niecierpliwie
przemierzając korytarz.
***
Cała się trzęsłam, gdy pieszo przemierzałam ulice miasta, w
drodze ze szpitala do domu. Moje obcasy miarowo zaczęły stukać, znajdując się
po raz kolejny tego dnia na kostce brukowej. Nie mogłam uwierzyć, że zawarłam z
Gregorem ten chory układ. Przecież ja mu się oddalam w zamian za to, aby zaczął
się leczyć! To chore… choć z drugiej strony, gdy Schlieri wyzdrowieje, uwolnię
się od tego całego piekła i w końcu zajmę się sobą. O tak, to była cudowna
wizja! Osiągnąć swój cel, wyleczyć człowieka, aby przyjąć potem na głowę, inne
– miejmy nadzieję mniejszej wagi – problemy. W końcu to dzięki Magdzie się na
to zdecydowałam, tak? Ona zwróciła mi uwagę na to, abym pod żadnym pozorem nie
opuszczała tego „bagna” bez wyraźnych korzyści dla siebie – a niewątpliwie na
końcu tej drogi czekała nagroda. Tak bynajmniej sądziłam. Zresztą… Gregor też
mnie w jakiś sposób, pociągał. Może jak się nie zablokuję, to będzie nawet
przyjemnie?
Pocieszona tą myślą udałam się pod swój blok mieszkalny.
Grzebiąc trochę w torebce, wyjęłam z niej klucze i z entuzjazmem wbiegłam na
schody, znajdujące się na klatce. Mimo obcasów pokonywałam po dwa stopnie bez
żadnych zawahań, co zapewne było dla niejednej kobiety wyczynem. Na obcasach
umiałam już chodzić za czasów gimnazjum, z uwagi na swój niski wzrost. Troszkę
podrosłam, ale i tak niewiele. W dalszym ciągu nie przekraczałam, czy nawet nie
dosięgałam metra sześćdziesięciu. Małe jest piękne powiadają, więc już
przestałam mieć z tego powodu jakieś wielkie kompleksy.
Nie chciałam rozmawiać z rodzicami ani z siostrą, liczyłam
gorąco, że żadne z nich nie zagada i da mi święty spokój. Byłam głodna, a nie
zjadłam nawet obiadu, gdy o tej porze wszyscy jedli raczej kolację i to późną.
Na rozmowę o zaginionej siostrzyczce i to w dodatku bliźniaczce, nie miałam
ochoty. Na początku tego dnia czułam się oszukana, zdradzona, płakałam jak
głupia, potem sobie jednak pomyślałam – dlaczego? Niby po co mam przeżywać, że
gdzieś tam na tym durnym świecie jest Natasha? Niech sobie kurwa będzie, co z
tego że siostra, skoro i tak nie widziałam jej nigdy na oczy? Była dla mnie
obcą babą, której istnienie potwierdzała tylko skrzynka i zawarte w niej
rzeczy. Moje życie do tej pory toczyło się normalnym rytmem, nie miałam zamiaru
tego zmieniać, stawać na głowie, bo siostrzyczka! Nie chciałam tak naprawdę
wtedy nigdy jej ujrzeć, nie obchodziła mnie, była obca, poza tym bez słowa
wyjaśnienia zostawiła Gregora, przez co teraz biedak miał problemy – a skoro on
to i ja. Dziękuję ci bardzo siostrzyczko kochana! Już stojąc przy drzwiach
swojego mieszkania, uznałam jedno – nienawidzę tego babsztyla!
— Córeczko kochana! – Od progu wyskoczyła moja matka z
przerażeniem na twarzy. – Czemu jak do ciebie dzwonię, nie ma zasięgu? Gdzieś
była?
— Telefon roztrzaskał mi się doszczętnie na kostce brukowej
– wycedziłam przez zęby, zdejmując buty. – Wywaliłam odpadki do kosza –
powiedziałam nad wyraz spokojnie. – Byłam u Gregora w szpitalu, na szczęście
się obudził i ma się całkiem, całkiem – przyznałam z zastanowieniem na twarzy.
– Jestem głodna – powiedziałam jak gdyby nigdy nic i udałam się do kuchni,
zaczynając grzebać w garach, a także w lodówce.
Moja mama z przerażeniem albo raczej zdziwieniem łaziła za
mną niczym cień i z uwagą śledziła moje poczynania. Nie odezwała się ani
słowem, gdy ja byłam zajęta szukaniem jedzenia. W końcu znalazłam pozostałości
po obiedzie, który Gregor przyrządził dziś po południu i włożyłam z
zadowoleniem do mikrofalówki. Po chwili usłyszałam ciche piknięcie. Mogłam z czystym
sumieniem wyciągnąć sztućce z szafki, postawić talerz na stole i podsuwając
sobie krzesło, zacząć zajadać, czego nie omieszkałam uczynić.
— Cholera, jakie to dobre! – wyjęknęłam z pełnymi ustami. –
Facet zna się na rzeczy – przyznałam i pokazałam w stronę mamy kciuk uniesiony
do góry.
Ta dalej patrzyła na mnie jak zaklęta.
— Co? – zmarszczyłam brwi. – Jestem brudna? – odłożyłam
sztućce i zaczęłam wycierać starannie twarz.
Wiedziałam jednak, że nie o to jej chodziło. Zachowywałam
się, jakby nic się nie stało. Mama wiedziała, że ja wiem. Znalazła skrzynkę w
moim pokoju – otwartą.
— Wiesz już, prawda? – zapytała ze łzami w oczach, a ja z
uniesionymi wysoko brwiami, z powrotem zabrałam się do jedzenia.
— Tak, wiem – przyznałam, przełykając. – I co z tego? –
spytałam z pretensją. – Czemu uważasz, że miałabym się przejąć jakąś babą,
której nie widziałam na oczy? I w dupie mam to, że pochodzimy z tego samego
jajnika. Mam w głębokim poważaniu tę całą Natashę od siedmiu boleści, to przez
jej postępowanie Gregor potrzebuje teraz psychiatry. To przez nią ja mam teraz
coś do zrobienia! Szczerze ci powiem mamo, że gdybym ją teraz ujrzała, z chęcią
charknęłabym jej w twarz, pobiła, poszarpała ubrania i wywalając za drzwi tegoż
domostwa, zrzuciła z lubością ze schodów. Z naszego cudnego trzeciego pięterka.
—Ależ Wiki! – Moja mama oniemiała. Miałam wrażenie, że zaraz
jej serce pęknie z bólu i wcale nie uderzyły mnie z tego powodu wyrzuty
sumienia. Gregor cierpiał, ja cierpiałam, teraz przyszła jej kolej. – Nie mów
tak! Nie możesz! – Zaszkliły się jej oczy.
— Owszem mogę, nie znam tej kobiety, więc na jakieś uczucia
siostrzane ciężko liczyć – zadrwiłam. – Zresztą ty też jej nie znasz –
zauważyłam. – Coście z nią zrobili? Oddaliście do adopcji? – popatrzyłam na nią
badawczo, jak gdyby nigdy nic, wstając i wrzucając naczynia do zmywarki.
Mama skuliła się w sobie. Widziałam jak drży i jak jest jej
ciężko. Łzy zaczęły spływać strumieniami po policzkach, ja jednak dalej nie
miałam współczucia. Co się ze mną działo? Przecież zawsze byłam taka miłosierna
i dobra dla innych, a teraz wyżywałam się na rodzonej matce. Weszła do kuchni
chwiejnym krokiem, podpierając się o ścianę, następnie siadając na krześle przy
stole. Patrzyła przez chwilę w jakiś jeden punkt w skupieniu, po czym skierowała
na mnie zrozpaczone spojrzenie.
— To nie tak Wiki – zaczęła ochryple. – Gdy byłyście małe…
twoja siostra została porwana i uznana za zaginioną. Ja oraz twój ojciec
zrozpaczeni szukaliśmy jej po całym mieście. Wezwaliśmy policję, a nawet
udaliśmy się do telewizji. Cała Polska wiedziała o poszukiwaniach. Nikt nic nie
wiedział. Dopiero gdy poznaliśmy Gregora, wtedy w Planicy i on się nam
zwierzył, że bardzo przypominasz mu kogoś, mogliśmy ujrzeć na zdjęciach naszą
córuchnę. To był dla mnie szok, pamiętam, iż wtedy zemdlałam. Nie zastanawiałaś
się dlaczego twoja siostra ma zagraniczne imię i nazwisko? Ci porywacze
najwyraźniej okazali się Austriakami i wywieźli ją do siebie. Nadali jej nową
tożsamość. Twoja siostra tak naprawdę powinna zwać się Marta Oliwia Maliniak,
tak ją nazwaliśmy w dniu waszych narodzin, to tak samo pewne jak to, iż ty
zwiesz się Wiktoria Paulina – zakończyła.
— Marta Oliwia – wyszeptałam zaskoczona. – Marta Oliwia.
***
Nie pocieszyłam mamy, nie przytuliłam jej nawet, z tymi
dwoma imionami na ustach wyszłam z kuchni i najzwyczajniej w świecie poszłam
spać, bo czułam, że jak na jeden dzień to dla mnie za wiele – Gregor ganiał
mnie z nożem, uprawiałam z nim seks, potem poznałam zawartość skrzynki,
dowiedziałam się skąd ta cała nienawiść, choroba szatyna i jego śpieszny ślub z
Sandrą, potem Schlieri mnie zmusił do powtórnego współżycia, rozmawiałam z
Magdą, dowiedziałam się, że skoczek podciął sobie żyły, a na dodatek zawarłam z
nim niecodzienny układzik i poznałam prawdziwą historię mojej bliźniaczki. Jak
na jeden dzień całkiem sporo. Uznałam, że zapewne najdłuższy i najcięższy w
całym moim dotychczasowym żywocie. Nic więc dziwnego, iż padłam jak kawka i
obudziłam się następnego dnia w samo południe.
Udałam się do poradni psychiatrycznej, którą –
najwidoczniej, żeby załagodzić straszliwą nazwę – tak naprawdę określano mianem
„poradni zdrowia psychicznego”. Jak zwał tak zwał, to jest to samo. Z szybko
walącym sercem podeszłam do pierwszego lepszego pracownika i powiedziałam, iż
pilnie poszukuję dobrego psychiatry, który najlepiej, aby wykazał się
znajomością języka niemieckiego i zgodził się odwiedzić mojego znajomego w
szpitalu – cena nie gra roli.
Babka popatrzyła się na mnie, jakby zobaczyła ducha, jednak
chwilę potem zabrała mnie do gabinetu takiego jednego osobliwego doktorka.
Nazwisko miał iście niemieckie, więc uznałam, że stamtąd też pochodzi. Gdy
ukazałam się w drzwiach zwrócił się do mnie łamaną polszczyzną, a akcent miał
bardzo charakterystyczny – Niemiec jak się patrzy, genialnie!
Na jednym wydechu niemal powiedziałam mu co jest grane –
jakie są objawy, co podejrzewam, jak to się wszystko rozwija i inne takie ważne
rzeczy. Facecik wysłuchał mnie z uwagą, po czym zaśmiał się.
— No cóż… brzmi poważnie – stwierdził, popijając kawę. –
Jestem skłonny spełnić dobry uczynek, jednakowoż lepiej będzie, jeżeli zjawię
się tam sam, bez pani. Proszę mi podać adres szpitala. – Był konkretny.
— Ile to będzie kosztować? – westchnęłam, krzyżując ręce na
piersi, ale ten uspokoił mnie gestem dłoni.
— Spokojnie moja pani – uśmiechnął się. – Jeszcze nie wiadomo
czy pani podejrzenia są słuszne. Pani pozwoli, że o cenie podyskutujemy, gdy
już postawię diagnozę, wypiszę ewentualne leki i skieruję ewentualnie na
terapię. Rzecz jasna byłyby to sesje prywatne ze mną, mam doświadczenie jeżeli
chodzi o schizofreników — przyznał
nieskromnie. – Nie jednego już wyleczyłem, a z tego co pani powiedziała, mamy
do czynienia z najlżejszym typem schizofrenii, co niezwykle mnie cieszy.
Paranoidalna pozwala na w miarę dobre funkcjonowanie pacjenta w społeczeństwie
i ma najlepsze rokowania. Spośród wszystkich typów tegoż zaburzenia nawroty choroby, osiągają
najmniejszy procent. Wyleczy się raz i zazwyczaj jest po sprawie.
— Bardzo mnie pan ucieszył – stwierdziłam z uśmiechem. – Tak
bardzo się o niego martwię. Nie chcę, aby dalej cierpiał – przyznałam drżącym
głosem.
— Spokojnie proszę pani, niech pani nie płacze. Każdy
pragnie szczęścia i zdrowia swoich bliskich. Wszystko będzie dobrze –
uśmiechnął się promiennie. – Zadzwonię do pani, gdy tylko spotkam się z panem
Schlierenzauerem i powiadomię o swoich spostrzeżeniach – obiecał.
Byłam bardzo spokojna i opanowana tego dnia. Wszystko będzie
dobrze, choć to dopiero początek drogi.
***
Moje przypuszczenia okazały się słuszne – Gregor był
schizofrenikiem paranoidalnym. Z jednej strony czułam się bardzo źle, ale z
drugiej bynajmniej miałam pewność, z czym mamy do czynienia. Schlieri zaczął
dobrowolnie przyjmować neuroleptyki, które blokowały u niego objawy
schizofrenii, a w obecnym czasie raczej łagodziły. Lekarz powiedział, że z
czasem będzie widać poprawę. Leków było całkiem sporo, od groma wręcz, ale
doktorek uparł się, że trzeba. Cieszyłam się jednak, że nie muszę ich podawać w
tajemnicy i Gregor sam pokornie wszystko spożywał.
Spotykał się także z lekarzem pięć razy w tygodniu i
urządzali sobie jakieś tam czasem nawet dwugodzinne sesje. Facecik wyznał mi,
że podobno Gregor się bardzo przed nim otworzył i mają ze sobą dobre stosunki.
Sam skoczek wracając z tychże spotkań, nie narzekał jakoś specjalnie, ale nie
można było też o nim powiedzieć, że emanuje szczęściem. Najwidoczniej te leki
go trochę otępiały, bo zdawał się mieć większość rzeczy w głębokim poważaniu.
Kiedy jednak spotkałam się z lekarzem i wyznałam mu swoje
obawy dotyczące zobojętnienia szatyna, ten zaśmiał się w głos. Schlierenzauer
na spotkaniach wcale nie był zrezygnowany. Dobrze im się rozmawiało, a skoczek
nie miał jakiś zbytnich oporów przed mówieniem co mu na duszy leży – doktorek
powiedział oczywiście, że to wszystko dzięki jego umiejętnemu podejściu do
chorego. Tak czy siak leki te nie powodowały jakiś skutków niepożądanych, więc
najwyraźniej Gregor udawał. Specjalnie zachowywał się tak, jak się zachowywał,
aby udowodnić mi, że leczenie, to zły pomysł. Chciał, abym się martwiła i aby
jak zawsze wyszło na jego. Nie było się jednak czym przejmować.
Co do kosztów terapii – oniemiałam. Lekarz z uwagi, że jak
sam powiedział, ma zaszczyt pomagać sławnemu, niezwykle uzdolnionemu Gregorowi
Schlierenzauerowi, nie chciał od nas żadnych pieniędzy. Był wielkim fanem
skoków narciarskich.
— Moja córka pana wręcz kocha – powiedział z uśmiechem. –
Zawsze panu kibicuje – wyznał, gdy udałam się kiedyś razem z szatynem do
doktorka.
— Niezwykle mi miło – powiedział z uśmiechem. – Jak ma córka
na imię? – zapytał i bez żadnej prośby wręczył doktorkowi swój autograf z
dopiskiem „Dla największej fanki Alexandry od Schlieriego ;*”
***
— Uważam, że powinna się pani zgodzić na umieszczenie
Gregora w zakładzie psychiatrycznym. W naszym zakładzie – powiedział ze
śmiertelnie poważną miną lekarz, a ja czułam jak krew odpływa mi z twarzy.
Spojrzałam na niego wielkimi ze zdziwienia oczyma i zaczęłam
drżeć na całym ciele. Doktor Schmitt, gdyż tak nazywał się facecik, prowadzący
terapię, bardzo pilnie poprosił mnie o spotkanie w sprawie szatyna. Byłam pełna
obaw, jednak nie sądziłam, iż zaproponuje mi coś takiego. Przygotowałam się na wszystko,
ale nie na to.
— Ale dlaczego? – spytałam. – Przecież powiedział pan, że
wszystko idzie w dobrą stronę. Po co miałby tam trafić? Nie pozwolę na to! –
oburzyłam się.
Schmitt westchnął zrezygnowany, po czym napił się kawy.
Przez chwilę trwaliśmy w milczeniu, a doktorek wpatrywał się w jakże ciekawy
krajobraz za oknem. Też mi coś. Obskurna ulica, a naprzeciw dwa podupadłe
bloki, pamiętające zapewne czasy PRL-u. Odchrząknął i znów spojrzał w moją
stronę.
— Uważam, że to konieczne droga pani. Gregor musi być pod
ciągłą opieką, a także nadzorem specjalistów, gdyż stanowi zagrożenie dla
otoczenia – oznajmił nad wyraz spokojnie.
— Zagrożenie dla otoczenia?! O czym też pan mówi? Spotkał się
już pan z nim tyle razy i nawet o tym nie napomknął! Co to ma znaczyć?
— Przy pacjencie mówienie takich rzeczy, byłoby niestosowne.
Nie stwierdziłem tak od razu, ponieważ nic na to nie wskazywało. Postawiłem
diagnozę początkowej schizofrenii, ale tak naprawdę jest ona w stadium
zaawansowanym. To znacznie bardziej niebezpieczne – popatrzył na mnie z powagą.
– Zresztą nie powiedziała mi pani całej prawdy o jego zachowaniu. Zatajanie przede
mną jego napadów agresji, jest z pani strony bardzo nie mądre i
nieodpowiedzialne – skarcił mnie. –
Wysłuchując pani historii sądziłem, że na napady szału jeszcze za wcześnie,
dlatego postanowiłem być optymistą.
— I tylko z uwagi agresji mielibyście go zapiąć w kaftan?! –
fuknęłam.
— To jest bardzo niebezpieczne droga pani. Nigdy nie wiadomo
kiedy może nastąpić z jego strony atak. Psychika podsuwa mu najczarniejsze
rozwiązania, obiecując ukojenie – odparł z bólem. – Jest bardzo zdesperowany,
bo jego choroba ciągnie się już dość długo. Dłużej, aniżeli przeciętny schizofrenik
byłby w stanie znieść. Przeciętnie chorzy w przypływie niemocy popełniają
samobójstwa znacznie wcześniej.
Na dźwięk słowa samobójstwo serce przestało mi bić na jakieś
dwie sekundy. Czułam, że zaczynam się dusić, a przed oczami na chwilę pociemniało.
Mało brakowało, a zatoczyłabym się na krześle i upadła na panele.
— Ile już to u niego trwa? – spytałam przerażona. – Tak szacunkowo.
Schmitt wzruszył ramionami i popatrzył na mnie ze
współczuciem.
— Jeśli wierzyć słowom Schlierenzauera ponad trzy lata, ale nie dawałbym temu wiary. Pierwsza halucynacja
pojawiła się w tym czasie, natomiast sama choroba mogła wykiełkować wcześniej.
Co przyznam szczerze jest dla mnie wielkim zaskoczeniem, ponieważ schizofrenia
zaczyna się rozwijać dopiero po dwudziestym drugim roku życia. Najwidoczniej
Gregor stał się unikatowym przypadkiem.
— Może pan mówić, co pan chce, ale ja nie pozwolę go zamknąć
– powiedziałam spokojnie acz zdecydowanie i nieustępliwie.
— To szaleństwo – podsumował mnie, po czym zaśmiał się
nerwowo. – W ten sposób nie tylko pani jest w niebezpieczeństwie, ale także
Gregor. Co prawda przyjmuje leki, ale proces zdrowienia jest trudny i
długotrwały. Głosy w jego głowie tak nagle nie zniknęły. W każdej chwili może
nie wytrzymać i zrobić sobie krzywdę. Urojenia mózgu bywają naprawdę uciążliwe.
W szpitalu cały czas by ktoś nad nim czuwał, nad jego bezpieczeństwem.
— Nie – powiedziałam krótko. – Poradzę sobie.
— Jest pani egoistką! – nie wytrzymał, podnosząc głos. –
Najmocniej przepraszam, proszę mi wybaczyć – speszył się po chwili i nerwowo poprawił krawat. – Chcę jego
dobra – dodał. – Tak jak każdego pacjenta.
— Właśnie nie jestem – uśmiechnęłam się nerwowo. – Byłabym nią,
gdybym się na to zgodziła. – Doktorek podniósł z zaskoczeniem brwi. – On ma
uczucia proszę pana. Może jest chory, ale ma uczucia jak każdy z nas. Trafienie
do szpitala byłoby dla niego piekłem. Najbardziej boi się skończyć właśnie w
tym miejscu – oznajmiłam.
— Ale.. ale przecież chciał się zabić, był niedawno w
szpitalu, zdemolował pani mieszkanie i groził pani śmiercią – wyjęknął.
— To wszystko powiedział panu sam Gregor? – spytałam zaskoczona.
– Faktycznie się otworzył, ale to tylko dobrze o nim świadczy – stwierdziłam. –
Najważniejszy w leczeniu jest dobry kontakt między lekarzem a pacjentem,
nieprawdaż?
— Nie inaczej – powiedział z uśmiechem, bardzo z siebie
zadowolony.
— Chcę, aby udał się pan z nami do Austrii – powiedziałam bez
ogródek, a ten zadławił się prawie swoją kawą. – Sesje z panem bardzo dobrze
Gregorowi idą, a poza tym przerywanie ich byłoby niewskazane – zauważyłam. –
Niech pan jednak nie zapomina, że to skoczek narciarski i wcale nie ma zamiaru
zawieszać kariery.
— Ale ja nie mogę droga pani – powiedział z wahaniem.
— Ależ może pan – zapewniłam. – Powiedział pan,
że nie chce żadnych pieniędzy. Bardzo za to dziękuję, jednakże jestem skłonna
dać panu dziesięć tysięcy o ile będzie pan nam towarzyszył przez całe Letnie
GP.
— Nie – przerwał mi ruchem dłoni. – Nie chcę pieniędzy ani
od pani, ani od Schlierenzauera.
" Pierdol się psychiatra jeszcze nie przyszedł " xD ten tekst wygrywa rozdział xD
OdpowiedzUsuńDobra, czytałam w nadziei, na chociaż jedną wzmiankę o Ville, jakiś telefon, a tu dupa, a wiesz, że mam mega fazę, jeszcze teraz głupia Wiki rozpierdoliła telefon i już pewnie nie będzie miała do niego numeru, bo pewnie znając jej głupotę kartę wyrzuciła razem z nim i już do niego nie zadzwoni i oni się też do niej nie dodzwoni ;_;
Gratuluję Gredziowi pomysłu podcięcia sobie Żył, brawo, brawo może następny razem pomyślisz, żeby robić to gdzieś, gdzie nikt cię nie znajdzie i będziesz pamiętać o pozostawieniu listu pożegnalnego xD
To się nam Wiki chciała wykosztować na Gredzia, dziewczyno weś się nie przejmuj tym psychopatą, ja bym uciekła gdzie pieprz rośnie, a nie jeszcze przyprowadziła do niego psychiatrę.
A co do Natashki spodziewałam się bardziej, że ją oddali, bo ci starzy to jacyś tacy dziwni są i nieraz już to pokazywali, ale za to nie mogę się domyślić, dlaczego ona uciekła, więc mam nadzieję, że będzie to w następnym rozdziale i chociaż jakiś mały telefonik od Ville ;_; plooooose ;3
Pozdrawiam i weny ;*
Gredziu będzie SIĘ pierdolił ? ;>
OdpowiedzUsuńDobra dobra. Wiem co i jak. No ważne, że się na leczenie zgodzi.
Nie musisz mi wysyłać linku na gg bo i tak wpadnę bez niego. Chyba już się o tym przekonałaś tak ?;)
Czasem też lubię zaskakiwać.
Cóż. Pozostaje mi tylko życzyć ci weny i miłych snów ^ ^ Pa ;D
już mi się podoba ten doktorek a w zasadzie jego córka - moja imienniczka ^^. odetchnęłam z ulgą, że Gregor żyje, choć Ania pewnie płacze, że jednak Gregor nie umarł ^^. dziś krótko, wybacz, ale jestem zbyt zakręcona a to nie idzie dziś w dobrym kierunku tak więc weeeeny! do nexta!
OdpowiedzUsuń