ROK 2035
Styczeń
Odwróciłam
się tylko na chwilę, ale to wystarczyło, aby stracić go z oczu. Zawody już się
skończyły, ostatni kibice opuszczali trybuny Insbrucka, a ja spoglądając w
miejsce, gdzie ostatni raz go widziałam, ujrzałam jedynie pustą przestrzeń.
—
Dymitr! Dymitr! – zawołałam, rozglądając się dookoła, ale wątpiłam, że chłopak
wróci. Bardzo często ode mnie uciekał. Nie było wątpliwości, że mój własny syn
zwyczajnie mnie nie lubił.
Tak,
miałam syna. Właściwie to posiadałam trójkę dzieci. Wszystkie z przypadku i
każde było niechciane przeze mnie. Gregor bardzo się cieszył, a, ja wtedy
mogłam jedynie wyć i modlić się, że wynik na teście ciążowym jest zwyczajną
pomyłką. Kochaliśmy się bardzo często, przez co ryzyko ciąży było wysokie, mimo
zabezpieczeń jakie stosowałam. Usunąć nie pozwolił mi nigdy.
Chłopak
miał teraz szesnaście lat i był najstarszym z niewątpliwych pociech Gregora.
Byłam szczęśliwa, że zaszłam w ciążę dopiero cztery lata po ślubie, mogąc się
nacieszyć względnym spokojem.
Ostatni
raz rozejrzałam się wokół, po czym udałam się na poszukiwania Dymitra. Jego
ucieczki zbytnio mnie nie martwiły, unikał ze mną kontaktu niemal od zawsze i
nawet zaraz po porodzie, jak trzymałam go na rękach, to darł się w niebogłosy.
U
taty zawsze się śmiał.
Wszystkie
dzieci kochały Gregora, wprost szalały za nim i nic nie wskazywało na to, żeby
miało się to zmienić. Dymitr, Roza i Christian świata poza nim nie widzieli.
Fakt ten wyjątkowo mnie ciszył, ponieważ nie musiałam się zbytnio angażować w
ich wychowanie. Skoro lgnęły do ojca, to ja nie miałam zamiaru czegokolwiek
zmieniać.
Przez
te lata poznałam swoje dzieci na tyle, żeby wiedzieć, iż zawsze ich kroki
zmierzają w kierunku ojca. Wzięłam więc głęboki oddech, udając się żwawym
krokiem na gniazdo trenerskie.
Tak,
mój mąż był trenerem austriackiej kadry narodowej już ósmy sezon z rzędu. Sam
zakończył karierę mając trzydzieści sześć lat i wygrał w końcu igrzyska
olimpijskie. Austria znów powróciła na szczyt, a młoda krew pozwalała żywić
nadzieję, że ta ciągłość zostanie utrzymana na jeszcze długi czas.
Włożyłam
ręce do kieszeni kurtki, było dziś wyjątkowo zimno. Śnieg uspokajająco
skrzypiał pod moimi butami, a ja mijałam kolejnych ludzi, rozglądając się za
nastolatkiem. Nie zdążył dojść do celu, zanim go dogoniłam.
—
Mógłbyś chociaż powiedzieć, że idziesz do ojca – warknęłam. – Gdyby coś ci się
stało, chybaby mnie zamordował.
—
Dobrze wiedziałaś gdzie idę – odburknął. – Nie jestem już dzieckiem i wcale nie
mam ochoty z tobą przebywać.
Słowa
moich dzieci nigdy nie sprawiały bólu. Sama nie czułam z nimi żadnej
emocjonalnej więzi. Żadne z nich nie było ani rodzone naturalnie, ani karmione
moją piersią. Rodzenie już czwartego dziecka w ten sposób (był jeszcze Milo),
okazało się dla mnie bardzo ryzykowne i lekarz zabronił posiadania większej
ilości bachorków ku mojej uciesze.
—
Słuchaj, nie musimy sobie słodzić, ale gdy nie ma przy tobie ojca mógłbyś
chociaż udawać, że jesteś pod moją opieką. Ojciec byłby spokojniejszy.
—
Może na następnym konkursie – pokiwał głową.
Dotarcie
na miejsce nie zajęło nam zbyt dużo czasu. Ochroniarze rozpoznając nasze
twarze, wpuścili nas bez słowa. Gregor stał tam pośród innych trenerów oraz
pracowników kadry austriackiej. Dostrzegając nas, uśmiechnął się wesoło.
Dalej
był atrakcyjnym mężczyzną, mimo ukończenia w tym roku czterdziestu pięciu lat.
Posiadał niewielkie zmarszczki, które pogłębiały się przy uśmiechu, ale w mojej
opinii, to jedynie dodawało mu uroku. Brązowe włosy poprzetykane pasmami
siwizny nie odjęły mu absolutnie nic, a pod skórą dalej rysowały się starannie
wyrzeźbione mięśnie. To co pozostało w nim niezmienne mimo upływu czasu, to
uśmiech oraz spojrzenie – dalej tak samo żywe, zadziorne i figlarne, gdy na
mnie patrzył. Gdy z kolei spoglądał na dzieci, wyglądał na człowieka, który
posiada cały świat u swoich stóp. W tych chwilach nie żałowałam, że dałam mu
dzieci. Mogłam nie posiadać z nimi więzi, ale świadomość, że uszczęśliwiłam
mężczyznę, za którym szalałam, dawała mi ogromną przyjemność.
—
Ten konkurs był niesamowity tato, nieźle ich szkolisz – Dymitr z uśmiechem
podbiegł do ojca, po czym przybili sobie piątkę.
Pozostali
ludzie, spojrzeli na nas z zaciekawieniem, a ja poczułam się zawstydzona,
witając się z nimi lekkim skinieniem głowy. Niektórzy zaczęli również opuszczać
gniazdo trenerskie. Nie dało się ukryć, że byli szczęśliwi. Dzisiejszy konkurs
wygrał młody dziewiętnastoletni Austriak Thomas Hoffer.
—
Witaj trenerze – powiedziałam z uśmiechem.
Gregor
bez słowa przyciągnął mnie do siebie i delikatnie musnął moje usta.
—
Nawet kilku godzin nie potraficie beze mnie wytrzymać? – uśmiechnął się.
Ja
i Dymitr zgodnie pokiwaliśmy głowami.
—
Powinniśmy jak najszybciej wracać. Lukas mówi, że Christian dostał gorączki,
Czekają na nas.
Lukas
był przyjacielem Gregora jeszcze z czasów dzieciństwa. Miałam okazje pierwszy
raz poznać go na moim ślubie. Był Gregora świadkiem w urzędzie. Nie mógł być
wcześniej na ślubie Sandry ponieważ bardzo poważnie chorowała jego siostra, na
szczęście wyleczyła się całkowicie i teraz była pełną życia dwudziestodwulatką.
Lukas zawsze brał pod opiekę nasze dzieci, gdy my nie mogliśmy tego robić.
—
To chodźmy – odpowiedziałam, łapiąc go za rękę. – Chodź Dymitr.
Tak
jak wspomniałam miałam w sumie trójkę dzieci. Christian był najmłodszy i w
lipcu skończy siedem lat. Roza była średnim dzieckiem i liczyła sobie dwanaście
wiosen. Gdy usłyszała, że jej braciszek źle się czuje, postanowiła zostać z nim
w hotelu, dlatego na skocznię poszłam jedynie z Dymitrem.
Spojrzałam
na męża z niepokojem. Zawsze przejmował się wszystkimi dolegliwościami
dzieciaków, nieważne jak bardzo błahe potrafiły być. Wtedy to ja zachowywałam
zimną krew i uspokajałam go.
—
To tylko gorączka – zaczęłam. – Na pewno łatwo ją zbijemy. – Nie czekając na
odpowiedź, wzięłam go za rękę i uścisnęłam, splatając nasze palce. Dymitr szedł
po prawej stronie Gregora, wpatrując się bez słowa w czubki swoich butów.
Zawsze się tak zachowywał, gdy okazywaliśmy sobie czułość z Gregorem w
jakikolwiek sposób.
Szliśmy
dosłownie parę minut, zanim w zasięgu wzroku ujrzeliśmy kadrowego busa, który
zabrał nas do hotelu.
***
Gorączka
okazała się znacznie wyszcza niż zakładałam. Mały Christian wylądował w
szpitalu, a my całą rodziną staliśmy w korytarzu, czekając, aż zrobią małemu
wszystkie badania. Roza miała zapuchnięte oczy od płaczu i dalej się trzęsła,
Gregor chodził nieprzerwanie po korytarzu szybkim krokiem, jakby nie mógł
usiedzieć na miejscu, a Dymitr wbijał we mnie gniewne spojrzenie, zupełnie
jakbym to ja była odpowiedzialna za kiepski stan jego młodszego braciszka.
Zupełnie nie wiedząc, co powinnam zrobić, objęłam ramieniem zdenerwowaną Rozę,
a następne złożyłam pocałunek na jej włosach. Ciepły oddech córki, owiewał moją
szyję, a ja byłam niemal pewna, że zamknęła oczy, wtulając się we mnie mocniej.
—
Mam tego dość – zirytowany głos Dymitra, podsnuł się po korytarzu szpitala.
Razem z Gregorem wbiliśmy w niego pytające spojrzenie. – Mam dość tego jak
fałszywą kobietą jesteś i jak bardzo nas nienawidzisz.
Po
raz pierwszy słowa dziecka, spowodowały, że poczułam się, jakby ktoś wymierzył
mi siarczysty policzek. Ze zdumieniem wpatrywałam się w Dymitra, który
dorastając, okazał się wierną kopią swojego ojca, przynajmniej z wyglądu. Jego
pierś unosiła się i opadała w szybkim tempie zupełnie, jakby właśnie ukończył
morderczy bieg.
—
Dymitrze! – głos Gregora przeszył ciężką do zniesienia ciszę, Zatrzymał się,
stojąc tuż za synem, który w tym wieku niemal dorównywał mu wzrostem. – Jak
możesz się tak zwracać do swojej mamy? Co w ciebie wstąpiło i dlaczego teraz,
gdy Christian jest chory?
—
Bo to prawda i ty dobrze o tym wiesz, tato! – odparł gniewnie Dymitr,
strzepując rękę Gregora ze swojego ramienia. – Mama nigdy nas nie kochała,
nigdy nas nie chciała! Każda ciąża była dla niej koszmarem, pamiętam jak
zareagowała na wieść o Christianie, miałem wtedy dziewięć lat, ale nie byłem
głupi! Tylko ty nas zawsze kochałeś, tato!
—
Dim, nie sądzę, żeby to była właściwa chwila. Poza tym przesadziłeś i to
bardzo, mama nas kocha, zawsze w to wierzyłam. Przestań robić przedstawienie.
Zawsze musisz być centrum wszechświata? – Roza odezwała się szybciej, niż
Gregor. Poczułam, jak dwunastolatka wyswobadza się z moich objęć. – Idiota.
Roza
zawsze mnie zdumiewała. Zazwyczaj cicha i uległa, potrafiła pokazać pazurki w
najmniej spodziewanych momentach. Nigdy nie okazywała względem mnie wrogości i
zawsze zdawała się tolerować moje wszelkie przejawy niechęci wobec niej oraz
jej dwóch braci. Ze stoickim wręcz spokojem oczekiwała najmniejszych oznak
czułości z mojej strony, a gdy takowe się zdarzały, nigdy nie traktowała tego,
jako coś odmiennego od normy. Zupełnie jakbym należała do grona tych silnych,
kochających ponad wszystko mam rodem z amerykańskich filmów.
Prawda
okazała się jednak inna. Nigdy na taką matkę się nie nadawałam.
—
Nie moja wina, że wolisz się oszukiwać, Roz. Ja znam prawdę. Widziałem co
powinienem i słyszałem.
—
Co słyszałeś i kiedy? – głos Gregora dalej pozostawał ostry. – Coś sobie
ubzdurał?
—
Nic nie ubzdurałem! – Nastolatek znów podniósł głos. – Pamiętam jak rozmawiałeś
z mamą, jak zaszła w ciążę. Ona nas nienawidzi, nie chce nas.
Dymitr
nigdy przez ten cały czas nie mówił tak bezpośrednio. Zawsze był niemiły i
opryskliwy względem mnie, lecz nigdy wcześniej nie stwierdził jasno, że nienawidzę
go. Do tej pory słowa mojego najstarszego syna, nigdy nie raniły. Powodowały
jedynie irytacje, czasem niesmak, ale nigdy nie było tak, jakby ktoś wbijał mi
szpilki w całe ciało.
—
To nieprawda, mama bardzo was kocha – odparł mój mąż, zanim zdążyłam otworzyć
usta.
Cały
czas wpatrywałam się w Dymitra, pragnąc całą sobą, nigdy nie dopuścić do tej
niezręcznej sytuacji. Cieszyłam się, że nie ma dookoła nas innych ludzi. Dymitr
wyglądał, jakby pragnął udusić mnie gołymi rękoma. Cały się trząsł z
wściekłości, a dłonie zaciśnięte w pięści, wyglądały na gotowe do zadana ciosu.
I
wymierzył go.
Pięść
chłopca uderzyła w ścianę zaledwie dwa centymetry od mojej głowy.
—
Dymitr! – Gregor był prawdziwie wstrząśnięty tym, co się właśnie stało.
Podbiegł do syna i odciągnął go dość mocnym szarpnięciem od mojej osoby. –
Zawsze się dąsałeś i były z tobą problemy, ale teraz naprawdę przeszedłeś
samego siebie. Moi synowie nie zachowują się w ten sposób. Przeproś mamę.
—
Nie.
—
Dim, przeproś natychmiast – siedząca obok Roza, znów stanęła w mojej obronie.
Podobnie jak brat okazała się kopią ojca, a jedynym dowodem na pokrewieństwo ze
mną były niebieskie oczy.
—
Nie jestem matką roku, ale kocham was wszystkich. – Słowa wydostały się z moich
ust, bez udziału woli. – Wiem, że mogłam mówić różne rzeczy, gdy zaszłam w
ciążę z Chrisem, ale prawda jest taka, że mogłam umrzeć, rodząc go. A jednak
zdecydowałam się zaryzykować.
—
Zaryzykowałaś, bo tata ci kazał. On nigdy nie pozwoliłby nas zabić. – Głos
Dymitra stał się zimny, po raz kolejny raniąc coś, co znajdowało się głęboko w
mojej duszy.
Nigdy
nie sądziłem, że własne dziecko wykrzyczy mi prawdę o mnie samej prosto w
twarz. Bolało.
—
Przestań wygadywać głupoty, kretynie! – gniewny głos Rozy poniósł się po
korytarzu szpitala. Poczułam, jak dziewczynka chwyta mnie za łokieć i przyciąga
do siebie, zupełnie, jakby chciała mnie zasłonić własnym ciałem.
Nie
zasługiwałam na tyle dobroci od własnej córki. Wiedziałam o tym. I poczułam się
z tym cholernie źle. Moje oczy zaszły łzami. Zaczęłam szybko mrugać, aby je
powstrzymać.
—
Chris leży w gorączce w szpitalu, ale ty jak zwykle musisz pokazać, że to ty
jesteś tym najbardziej zranionym. Zawsze tylko wszyscy musieli skakać koło
ciebie, żeby jaśnie pan nie poczuł się urażony.
—
Po czyjej ty jesteś stronie? – palące spojrzenie Dymitra przeniosło się na
siostrę. – Sama też rzadko kiedy mogłaś liczyć na mamę.
—
Jestem teraz myślami z Chrisem i ty też powinieneś – ucięła ostro. – Przestań
się dąsać i usiądź z łaski swojej.
Chłopak
nie spełnił życzenia swojej siostry. Podszedł do ściany naprzeciwko nas i oparł
się o nią demonstracyjnie. W świetle szpitalnych lamp, jego włosy zdawały się
mieć złoty kolor zamiast brązowego. Przeczesał je wówczas palcami, wzdychając
ciężko. Tak bardzo zawsze przypominał mi Gregora. Jego wściekłe spojrzenie
wymierzone wprost we mnie, zabolało jak nigdy dotąd. Miałam ochotę wyć i
zastanawiać się, dlaczego od zawsze rokowałam na zostanie beznadziejną matką. Dlaczego
nigdy nie mogłam tego zmienić i co powodowało we mnie tak silną niechęć?
Ciało
Dymitra znów zaczęło trząść się w spazmach gniewu. Gdy myślałam, że znów
wybuchnie, zauważyłam stróżki łez, spływające po policzkach szesnastolatka. To
sprawiło, iż zamarłam w osłupieniu. Dymitr płakał, a jego łkanie natychmiast
doszło do moich uszu.
—
Wiesz co jest najgorsze, mamo? – podniósł na mnie swoje zapłakane oczy. –
Próbowałem cię znienawidzić, tak samo jak ty nienawidzisz nas, ale nie
potrafię. Kocham cię bardziej, niż sam sobie z tego zdawałem sprawę. – urwał na
chwilę, a ja odniosłam wrażenie, że jeszcze chwila, a wpadnę w przepaść.
Wszystkie kości zostaną zmiażdżone, a to co wewnątrz zniknie na zawsze. Nigdy,
nawet w najgorszych koszmarach, nie miałam takiej sceny przed oczyma. – A dziś
pomyślałem, że gdy Christian umrze, ucieszysz się z tego, podczas gdy reszta z
nas będzie w rozpaczy i to pogorszyło wszystko. Przez całe dzieciństwo chciałem
twojej miłości, chciałem… żebyś mnie przytuliła i powiedziała, że kochasz mnie
całym sercem. Pragnąłem, abyś była ze mnie dumna.
Bolało
jak diabli. Bolało tysiąc razy bardziej niż poród. Bolało nawet mocniej, niż
moment w którym zdałam sobie sprawę, że mogę utracić Gregora. Słowa Dymitra
wypalały dziurę w moim wnętrzu. Łzy ciekły po moich policzkach, zanim zdążyłam
zdać sobie z tego sprawę. Własny syn zadał cios, który powalił mnie na ziemię.
Prawda
boli. Bo Dymitr mówi prawdę. Nigdy nie zasługiwałam na określenie „dobra
matka”, ale do tej pory nie przeszkadzało mi to. Nie myślałam, że ranię dzieci,
które kiedyś staną się dorosłymi ludźmi. Nie zdawałam sobie sprawy, że nie daję
im czegoś, co okazuje się niezbędne. Nie wiem dlaczego. Moja własna matka
kochała mnie zawsze, zanim odeszła. A ja kochałam ją.
—
Przestań Dymitr, po prostu zamilcz. – Głos mojego męża, znów doszedł do moich
uszu.
Podniosłam
wzrok. Nie sprawiał wrażenia wściekłego na syna. Już nie. Wyglądał raczej jak
ktoś, kto nie może nic poradzić w obliczu sytuacji, która rozgrywa się na jego
oczach. Jak ktoś całkowicie bezradny i bezbronny. Kiedy na jego twarzy pojawiał
się smutek, wyglądał znacznie starzej niż w rzeczywistości, a spojrzenie
traciło całą swoją żywotność i energię.
—
Nie, Gregor. Dymitr ma prawo być na mnie wściekły – odezwałam się zachrypniętym
głosem.
—
Mamo… — cichy głosik mojej córki, sprawił, że uspokoiłam się trochę.
—
Nigdy nie okazałam się wystarczająco w tej roli. Jest coś co mogę dla ciebie
zrobić… teraz? – spojrzałam na syna, napięta jak struna. Poczułam, jakby od
jego kolejnej reakcji, zależało całe moje życie.
Dymitr
wyraźnie się wahał, spoglądając na moją postać. Jego oczy stały się czerwone i
zapuchnięte od łez, ale drgawki złagodniały. Pozostał jedynie urywany oddech.
Chłopiec przetarł oczy rękawem koszulki.
—
Przytul mnie.
Nie
zastanawiając się więcej, wstałam z plastikowego krzesełka i niemal podbiegłam
do własnego syna. Wzrostem niemal dorównywał ojcu, co spowodowało, że sięgałam
mu zaledwie do obojczyków, a mimo to w mojej głowie dalej widniał obraz małego
chłopca, który w obecnej chwili tulił się do mnie rozpaczliwie, jakbym
pozostała jedyną deską ratunku. Był bezbronny i tak bardzo mnie potrzebował.
—
Nie chcesz śmierci Christiana? – usłyszałam przy swoim uchu.
—
Nie – zaprzeczyłam żarliwie. – Nie chcę śmierci, któregokolwiek z was. Wasza
trójka oraz wasz tata, to cały mój świat. I wiem, że teraz to niewiele znaczy,
ale… postaram się być lepszą matką.
Płakaliśmy
oboje, wtuleni w siebie. Milczenie przedłużało się, sprawiając coraz większy
ból i poczucie winy. Odczułam swoje błędy z całą mocą, nie wiedząc, jakim cudem
uda mi się wszystko naprawić. Czy najstarszy z moich synów, wybaczy takiej
wyrodnej matce jaką byłam?
—
Nie da się wymazać przeszłości, ale zawsze można stworzyć lepszą przyszłość.
—
Kocham cię, Dymitrze.
—
Też cię kocham, muszę dać ci szansę, nawet jeślibym nie chciał. Ale chyba chcę.
Moje
serce zatrzepotało w piersi. To nie będzie łatwe, ale skoro Dymitr chce dać mi
szansę, to zrobię wszystko, żeby się zmienić.
Poczułam
się jeszcze lepiej, gdy okazało się, że mały Chris ma anginę, ale na szczęście
udało się lekarzom już zbić gorączkę, a nam pozwolono do niego zajrzeć. Gdy
mały siedmiolatek ujrzał nas w drzwiach, od razu się uśmiechnął, a ja zrobiłam
to samo. Siadając przy jego łóżku i chwytając jego dłoń, poczułam rosnącą
nadzieję w sercu. Rozejrzałam się powoli dookoła. Dymitr przybijający sobie
piątkę z uśmiechniętym Chrisem, Roza, która wyraźnie poczuła ulgę na widok
brata i patrzący na mnie z oddaniem Gregor. To była moja rodzina, to było teraz
moje życie.
—
Wszystko w porządku, mamo? – Chris przechylił głowę w bok, brązowe roli
dotknęły lekko białej pościeli, a brązowe oczy wpatrywały się we mnie
wnikliwie.
—
Tak – odparłam, ale głos mi drżał. – Kocham cię, synku. Jak się czujesz?
Ja
naprawdę ich kochałam, ale chyba do końca chciałam trwać w tym, jaka byłam.
***
Lipiec
Żar
lał się z nieba niemiłosiernie, powodując, że musiałam właśnie zdjąć swoją
ukochaną czerwoną koszulę w kratę, na szczęście miałam pod nią jeszcze białą
bluzkę na ramiączkach. Westchnęłam, patrząc z podziwem, na trójkę swoich
dzieciaków, które bohatersko znosiły ten upał, nie skarżąc się nawet słowem.
—
Mam zimną Colę, chcesz? – Dominika spojrzała na mnie ze współczuciem.
—
Pewnie, daj – ucieszyłam się, niemal wydzierając jej butelkę z ręki. Napój
okazał się rozkosznie zimny. – Skąd masz to cudeńko?
—
Powiedźmy, że Gabriel i Dorota dbają o mnie – zaśmiała się cicho. – Zresztą o
Jakuba też.
Spojrzałam
na kuzynkę z wysoko uniesionymi brwiami, ale nie pytałam już o nic więcej i
tylko pokręciłam głową.
Gabriel
i Dorota to bliźniaki, które urodziły się Dominice przeszło dziewiętnaście lat
temu. Blondynka wraz z Kubą mieli skłonności do ciągłego wychwalania swoich
dzieci. Z tego co było mi wiadomo, to oboje szykowali się na studia i razem
zamierzali od października studiować pedagogikę w Krakowie. Kuba dość ciężko
się z tym pogodził, lecz Dominika zdawała się zachwycona.
Z
zamyślonym wyrazem twarzy oddałam blondynce Colę i ponownie wbiłam wzrok w
skocznię narciarską w Wiśle.
—
Co tam u Darii?
—
Nic ciekawego – wzruszyła ramionami. – Ostatnio poznała jakiegoś faceta przez
portal Radkowy, ale nie wiem czy coś z tego wyjdzie. Póki co dalej mieszka ze
mną i z Kubą. Przyzwyczailiśmy się już do niej. Może mieszkać z nami już zawsze
– zaśmiała się. – Choć oczywiście chciałabym, żeby była szczęśliwa. Mimo
niepełnosprawności radzi sobie ze wszystkim fantastycznie. Jestem z niej dumna.
Pokiwałam
głową ze zrozumieniem.
—
A jak tam Magda i Andy – zapytała, wyrywając mi Colę z ręki, po czym sama
wzięła parę łyków.
—
Nie wiesz nic o tym, że jednak się rozstali? Myślałam, że Ci mówiłam. Nie są ze
sobą już od roku.
—
To straszne! – Dominika naprawdę wyglądała na przerażoną. – Po tylu latach!
Wzruszyłam
ramionami, dalej niepewna co o tym wszystkim myśleć.
—
Czy ja wiem? Dzieci nigdy nie mieli to przynajmniej nikt na tym nie ucierpiał,
a rozstali się podobno w przyjaźni.
—
Odwrotnie niż Maciek i Daria.
—
Otóż to – zgodziłam się.
Gwar i hałas otaczał mnie zewsząd, gdy na
belce pojawił się kolejny polski skoczek.
—
A teraz na belce zasiada Bartosz Miętus! – usłyszałam komunikat gdzieś nad
sobą. Polskie flagi powiewały dumnie na wietrze. Podniósł się krzyk.
Zawsze,
gdy słyszałam nazwisko Bartka, mimowolnie się spinałam. To był syn Krzyśka i
Sandry. Choć teraz właściwie wyłącznie Krzysztofa. Miał prawie dwadzieścia lat
i tylko w pierwszych latach życia widywał się z matką. Kiedy Krzysztofa
uniewinniono w związku z niepełnosprawnością Darii, zrobił wszystko co w jego
mocy, aby zyskać wyłączne prawo do opieki nad nowonarodzonym synem i udało mu
się to. Miętus nie chciał po całej sprawie patrzeć na moją siostrę i wcale mu
się nie dziwiłam. Sama nie utrzymywałam
z nią kontaktu od przeszło piętnastu lat. Nie po tym, co mi zrobiła. Krzysiek
jak widać, też osiągnął swój limit. Cieszyłam się, że miał syna tylko dla
siebie, a sam Bartosz, mimo że dorosły, nigdy nie chciał spotkać się z matką,
choć otrzymał taką szansę. Ja natomiast, miałam z siostrzeńcem całkiem niezły
kontakt.
Skok
okazał się fantastyczny, co pozwoliło chłopakowi póki co wskoczyć na pierwszą
pozycję. Mimowolnie się uśmiechnęłam, przyłączając się do ogólnej wrzawy. W
skokach narciarskich okazał się z pewnością bardziej utalentowany aniżeli
ojciec.
—
Skacze lepiej niż Krzysiek w jego wieku – zaśmiała się Dominika, jakby czytając
w moich myślach. – Jak tam twoje relacje z nim? – zagadnęła.
—
Całkiem nieźle – mruknęłam. – Miły i zdolny chłopak z niego. – On, ja,
Krzysiek, mój tata, Gregor oraz dzieciaki ostatnio poszliśmy razem na cmentarz.
Wiesz, zostawić kwiaty i zapalić znicz dla mojej mamy.
Dominika
pokiwała głową ze zrozumieniem.
—
Wujek już nie mieszka tam gdzie dawniej?
Prychnęłam.
—
Coś ty, Sandra zajęła lokum. Mój tata się stamtąd wyprowadził piętnaście lat
temu i zamieszkał w Karpaczu. Sandra pewnie sobie jakiś gachów sprowadza. Ale
mnie to nie obchodzi. Skoro potrafiła tak bezczelnie Krzyśka i mnie
potraktować, to ja nie mam zamiaru się przed nią korzyć.
Dominika
spojrzała na mnie ze smutkiem, kładąc dłoń na moim ramieniu.
—
Przykro mi, że nie masz normalnej rodziny… Sandra, Marta… włos się na głowie
jeży.
Potrząsnęłam
głową w zaprzeczeniu.
—
Ani jedna, ani druga nie jest moją rodziną. Moja prawdziwa rodzina jest
najlepsza na całym świecie – oznajmiłam, spoglądając ukradkiem na swoje
dzieciaki. – Ty też do niej należysz Dominika – dodałam z mocą, przytulając ją
do siebie.
Tłum
kibiców dookoła nas znów zaczął skandować kolejne polskie nazwisko.
—
Mamo, kupisz nam precle? – poczułam lekkie szarpnięcie za bluzkę. To była moja
córka. Reszta dzieciaków również spoglądała na mnie wyczekująco.
—
Jasne, nie ma sprawy – uśmiechnęłam się.
Naprawdę
byłam szczęśliwa.
***
Październik
—
To już wszyscy, pani Schlierenzauer.
Znajomy
głos Lisy, która weszła do pomieszczenia, sprawił, że wszystkie moje mięśnie
się rozluźniły. Była godzina dwudziesta, wszystko mnie bolało. Rozejrzałam się
po biurku, zabrałam wszystkie papiery, a już po chwili stukot moich obcasów
rozbrzmiał na korytarzu poradni.
Od
sześciu lat pracowałam w poradni zdrowia psychicznego, jako psychiatra. Droga
do otrzymania tego zawodu zajęła mi trzynaście lat. Nie sądzę jednak, aby w
moim życiu pojawił się moment zwątpienia. Odkąd związałam się z Gregorem
wiedziałam, co chcę w życiu osiągnąć i po wielu trudach udało mi się to. Wiedza
jaką zdobyłam, stała się nieoceniona, sprawiając, że lepiej rozumiałam własnego
męża, a do tego pomagałam innym ludziom, co sprawiało, że moja chęć pomocy
wszystkim dookoła wreszcie znalazła dla siebie ujście.
Zmęczona,
ale szczęśliwa pożegnałam się z Lisą i poszłam do szatni, po swoją kurtkę. Aż
trudno uwierzyć, że tyle ludzi sięga po pomoc specjalisty. Choć teoretycznie
przyjmowałam prywatnie do osiemnastej, to w rezultacie zostawanie w pracy do
godziny dwudziestej stało się normą. Poza mną oraz Lisą, zapewne już nikogo nie
było w poradni. No, może jeszcze Luke, nasz ochroniarz, który zawsze zamykał
drzwi na klucz.
To
miejsce stało się moim drugim domem i po tych sześciu latach, wszystko zdawało
się takie znajome.
Zdjęłam
szpilki w szatni, zmieniając je na wygodne adidasy i z reklamówką pod pachą,
skierowałam się do wyjścia. Pożegnałam się z Luke’m oraz drugi raz z mijaną w
drzwiach Lisą i poszłam sama w ciemną noc. O tej porze roku w Innsbrucku było
wyjątkowo ciemno, ale nie bałam się.
—
Nie wierzę, że się spotykamy – usłyszała za swoimi plecami. – Najlepszy
psychiatra w okolicy… ładnie się urządziłaś, Wiktoria.
Znała
ten głos bardzo dobrze, nie mogłaby go pomylić z żadnym innym głosem. Nie była
również przekonana, czy w sumie chciała kiedykolwiek się z nim jeszcze spotkać.
Thomas, Thomas Morgenstern.
—
Znasz ją ojcze?
Odwróciłam
się. Kilka metrów ode mnie stała kobieta. Miała ponad dwadzieścia lat, długie
blond włosy sięgające jej aż do pasa, niebieskie oczy, duże kolczyki w
kształcie kół w obu uszach. Jej nogi opinały idealnie dopasowane szare jeansy,
które w jednej czwartej zasłonięte były przez czerwoną, długą kurtkę.
Lily
Morgenstern, już dorosła. Ile dokładnie miała lat? Dwadzieścia trzy?
Nie
to jednak zszokowało mnie najbardziej, Lily była z ojcem, ponieważ ta pchała
wózek inwalidzki. Poczułam, jak na ten widok ściska mi się serce. Pamiętam, jak
huczeli o tym siedemnaście lat temu. Thomas dalej kusił los, nie mogąc
zakończyć kariery w odpowiednim momencie. Jeden z upadków okazał się tym
ostatnim.
—
Tak, to moja dawna… znajoma – odpowiedział córce, na co ta pokiwała głową.
Podeszłam
do nich, choć nogi miałam jak z waty i uścisnęłam dłoń kobiety, a ta
uśmiechnęła się promiennie.
—
Lilian, choć najbliżsi mówią do mnie Lily.
—
Pamiętam jeszcze, jak byłaś maleńka – oznajmiłam z trochę wymuszonym uśmiechem.
– Poznaliśmy się z Twoim tatą bardzo dawno temu.
Nie
wiedząc, co powinnam jeszcze powiedzieć w kierunku Lily, odezwałam się do Thomasa.
Widok jego na wózku inwalidzkim w jakiś sposób
łamał mi serce na części. Miałam ochotę się rozpłakać, lecz zachowałam zimną
krew. Nie zmienił się, aż tak bardzo. W jego blond włosy wkradło się kilka
siwych pasm, przybyło kilka zmarszczek, zwłaszcza w okolicy ust i oczu, ale
spojrzenie dalej przeszywało ją na wskroś.
—
Co tutaj robisz? – zagadnęła.
—
Po raz kolejny się przeprowadzam – odpowiedział. – Czy może raczej Ja, Susan,
Lily i Ally.
Uniosłam
brwi w wyrazie zdumienia.
—
Ally? Masz drugą córkę?
Wiedziałam,
że w przeciągu kilku lat Thomas wielokrotnie zmieniał swoje partnerki, a
ostatnią z nich była Susan, ale nie miałam zielonego pojęcia o jego kolejnym
dziecku.
—
Tak – pokiwał głową. – Ally jest rok starsza od twojego Dymitra. Ma
siedemnaście lat – uśmiechnął się. – Dużo czasu minęło, prawda?
—
Bardzo dużo – zgodziłam się.
—
Może… moglibyśmy podwieźć cię do domu? Możemy porozmawiać o tym, co się u nas
zmieniło. Poza tym ciemne ulice nie są bezpieczne dla takich pięknych dam –
zaśmiał się cicho, a ja musiałam mu zawtórować. – Nasz samochód jest ulicę
dalej.
—
Niech pani się zgodzi. Tata mówi, że całkiem nieźle prowadzę – odezwała się
Lily.
—
Niech tak będzie – odparłam po chwili namysłu. – Co mi szkodzi?
***
Październik
Kolejny
pracowity dzień w robocie. Od poniedziałku do piątku, harowałam na pełnych
obrotach, ale cholera, kochałam tę pracę jak żadną inną. Pochylona nad stosem
papierów, zaczęłam uzupełniać karty pacjentów.
—
Liso, zawołaj następnego pacjenta, proszę – odezwałam się do brunetki, która do
tej pory siedziała po mojej lewej stronie. Słyszałam, jak wstaje z cichym
skrzypnięciem z obrotowego fotela i kieruje się w stronę drzwi. Nie podnoszą
wzroku znad papierów, przewróciłam stronę. Anna Benet schizofrenia katatoniczna…
—
Ja tylko na chwilę – kolejny znajomy głos dotarł do moich uszu. Nie mogąc
uwierzyć, podniosłam głowę. Lisa wyszła już, nie chcąc przeszkadzać w
konsultacjach.
—
Richard Freitag? – oniemiałam. – Cóż, cię do mnie sprowadza? – rozparłam się na
swoim obrotowym fotelu, zgarniając wcześniej papiery.
—
Dzień dobry, miło cię widzieć Schlierenzauer – uśmiechnął się cynicznie. –
Choroba mnie sprowadza, ot co chyba oszalałem. Oszalałem z miłości.
Nie
mogąc się powstrzymać, zaśmiałam się serdecznie. Chyba każdego z nas już
zdążyła dopaść siwizna oraz zmarszczki. Richardowi się ponadto wyraźnie
przytyło, ale nie określiłabym tego jakąś przesadną nadwagą. Niemiec usiadł
ostrożnie w fotelu.
—
Na takie choroby raczej nie pomagam.
—
Nawet jeśli zwariowałem?
—
A zwariowałeś na serio?
—
Nie, w sumie tylko żartowałem. Choć moja miłość do Severina Freunda mocno mnie
zszokowała jeszcze kilka lat temu.
Nowina
ta spowodowała, że prawie spadłam z krzesła. Facet zakochany jak szaleniec
dwadzieścia lat temu w niejakiej Marcie, teraz jest z facetem? I do tego z
Severinem Freundem? Świat naprawdę oszalał.
—
Brzmi doprawdy szalenie – zgodziłam się. – A tak poważnie to po co przyszedłeś?
Cała
wesołość uszła z niego w jednej chwili. Jego spojrzenie stało się śmiertelnie
poważne, a ton wskazywał na wyjątkowe zdenerwowanie.
—
Podejrzewam, że mój kochany może mieć problemy psychiczne i zastanawiam się czy
mogłabyś go przyjąć.
Czyli
typowa robota… ale kochałam tę robotę, mówiłam to już? Westchnęłam ciężko,
przysunęłam się do biurka i skrzyżowałam palce obu dłoni.
—
Zamieniam się w słuch, Richardzie.
Ostatni
pacjent, a w domu czekała rodzina.
KONIEC
Dziękuję Wam wszystkim. To pierwsze opowiadanie jakie skończyłam. Nie jest idealne, wręcz przeciwnie - ledwo trzyma się kupy, ale i tak to część mojego dorastania.
Czy będę pisała coś jeszcze?
Możliwe, ale teraz nie jestem na to gotowa.
Dziękuję Wam wszystkim. To pierwsze opowiadanie jakie skończyłam. Nie jest idealne, wręcz przeciwnie - ledwo trzyma się kupy, ale i tak to część mojego dorastania.
Czy będę pisała coś jeszcze?
Możliwe, ale teraz nie jestem na to gotowa.
Acha tak to wygląda w teorii. Podoba mi się!
OdpowiedzUsuńNiedawno tu trafiłam i szczerze przyznam że chciałam zrezygnować w momencie odkrycia schizofrenii Schlieriego... ale coś kazało mi zostać i nie żałuje!
OdpowiedzUsuńGregora uwielbiałam od początku, Thomas był dziwny, coś mi w nim nie pasowało... z tego też powodu szczerze kibicowałam Gregorowi i Wiki :)
Bardzo, bardzo i jeszcze raz podkreślę bardzo mi się podobało.
Interesujący bohaterowie, ciekawie wykreowana akcja... wspaniale po prostu ♥
Dziękuję i pozdrawiam ^^
Jestem w szoku po przeczytaniu wszystkich rozdziałów jakie to jest rewelacyjne! I cieszę się bardzo ze Wiki i Gregor sa razem. Ale jaka Ty masz wyobraźnię naprawdę i jak fajnie napisane jest to wszystko ze aż chce się czytać nie odrywajac się. Szkoda że to już koniec bo tak bardzo się do nich przyzwyczaiłam wszystkich. Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za te emocje <3 Magda
OdpowiedzUsuń