środa, 22 czerwca 2016

Epilog

ROK 2035
Styczeń

Odwróciłam się tylko na chwilę, ale to wystarczyło, aby stracić go z oczu. Zawody już się skończyły, ostatni kibice opuszczali trybuny Insbrucka, a ja spoglądając w miejsce, gdzie ostatni raz go widziałam, ujrzałam jedynie pustą przestrzeń.
— Dymitr! Dymitr! – zawołałam, rozglądając się dookoła, ale wątpiłam, że chłopak wróci. Bardzo często ode mnie uciekał. Nie było wątpliwości, że mój własny syn zwyczajnie mnie nie lubił.
Tak, miałam syna. Właściwie to posiadałam trójkę dzieci. Wszystkie z przypadku i każde było niechciane przeze mnie. Gregor bardzo się cieszył, a, ja wtedy mogłam jedynie wyć i modlić się, że wynik na teście ciążowym jest zwyczajną pomyłką. Kochaliśmy się bardzo często, przez co ryzyko ciąży było wysokie, mimo zabezpieczeń jakie stosowałam. Usunąć nie pozwolił mi nigdy.
Chłopak miał teraz szesnaście lat i był najstarszym z niewątpliwych pociech Gregora. Byłam szczęśliwa, że zaszłam w ciążę dopiero cztery lata po ślubie, mogąc się nacieszyć względnym spokojem.
Ostatni raz rozejrzałam się wokół, po czym udałam się na poszukiwania Dymitra. Jego ucieczki zbytnio mnie nie martwiły, unikał ze mną kontaktu niemal od zawsze i nawet zaraz po porodzie, jak trzymałam go na rękach, to darł się w niebogłosy.
U taty zawsze się śmiał.
Wszystkie dzieci kochały Gregora, wprost szalały za nim i nic nie wskazywało na to, żeby miało się to zmienić. Dymitr, Roza i Christian świata poza nim nie widzieli. Fakt ten wyjątkowo mnie ciszył, ponieważ nie musiałam się zbytnio angażować w ich wychowanie. Skoro lgnęły do ojca, to ja nie miałam zamiaru czegokolwiek zmieniać.
Przez te lata poznałam swoje dzieci na tyle, żeby wiedzieć, iż zawsze ich kroki zmierzają w kierunku ojca. Wzięłam więc głęboki oddech, udając się żwawym krokiem na gniazdo trenerskie.
Tak, mój mąż był trenerem austriackiej kadry narodowej już ósmy sezon z rzędu. Sam zakończył karierę mając trzydzieści sześć lat i wygrał w końcu igrzyska olimpijskie. Austria znów powróciła na szczyt, a młoda krew pozwalała żywić nadzieję, że ta ciągłość zostanie utrzymana na jeszcze długi czas.
Włożyłam ręce do kieszeni kurtki, było dziś wyjątkowo zimno. Śnieg uspokajająco skrzypiał pod moimi butami, a ja mijałam kolejnych ludzi, rozglądając się za nastolatkiem. Nie zdążył dojść do celu, zanim go dogoniłam.
— Mógłbyś chociaż powiedzieć, że idziesz do ojca – warknęłam. – Gdyby coś ci się stało, chybaby mnie zamordował.
— Dobrze wiedziałaś gdzie idę – odburknął. – Nie jestem już dzieckiem i wcale nie mam ochoty z tobą przebywać.
Słowa moich dzieci nigdy nie sprawiały bólu. Sama nie czułam z nimi żadnej emocjonalnej więzi. Żadne z nich nie było ani rodzone naturalnie, ani karmione moją piersią. Rodzenie już czwartego dziecka w ten sposób (był jeszcze Milo), okazało się dla mnie bardzo ryzykowne i lekarz zabronił posiadania większej ilości bachorków ku mojej uciesze.
— Słuchaj, nie musimy sobie słodzić, ale gdy nie ma przy tobie ojca mógłbyś chociaż udawać, że jesteś pod moją opieką. Ojciec byłby spokojniejszy.
— Może na następnym konkursie – pokiwał głową.
Dotarcie na miejsce nie zajęło nam zbyt dużo czasu. Ochroniarze rozpoznając nasze twarze, wpuścili nas bez słowa. Gregor stał tam pośród innych trenerów oraz pracowników kadry austriackiej. Dostrzegając nas, uśmiechnął się wesoło.
Dalej był atrakcyjnym mężczyzną, mimo ukończenia w tym roku czterdziestu pięciu lat. Posiadał niewielkie zmarszczki, które pogłębiały się przy uśmiechu, ale w mojej opinii, to jedynie dodawało mu uroku. Brązowe włosy poprzetykane pasmami siwizny nie odjęły mu absolutnie nic, a pod skórą dalej rysowały się starannie wyrzeźbione mięśnie. To co pozostało w nim niezmienne mimo upływu czasu, to uśmiech oraz spojrzenie – dalej tak samo żywe, zadziorne i figlarne, gdy na mnie patrzył. Gdy z kolei spoglądał na dzieci, wyglądał na człowieka, który posiada cały świat u swoich stóp. W tych chwilach nie żałowałam, że dałam mu dzieci. Mogłam nie posiadać z nimi więzi, ale świadomość, że uszczęśliwiłam mężczyznę, za którym szalałam, dawała mi ogromną przyjemność.
— Ten konkurs był niesamowity tato, nieźle ich szkolisz – Dymitr z uśmiechem podbiegł do ojca, po czym przybili sobie piątkę.
Pozostali ludzie, spojrzeli na nas z zaciekawieniem, a ja poczułam się zawstydzona, witając się z nimi lekkim skinieniem głowy. Niektórzy zaczęli również opuszczać gniazdo trenerskie. Nie dało się ukryć, że byli szczęśliwi. Dzisiejszy konkurs wygrał młody dziewiętnastoletni Austriak Thomas Hoffer.
— Witaj trenerze – powiedziałam z uśmiechem.
Gregor bez słowa przyciągnął mnie do siebie i delikatnie musnął moje usta.
— Nawet kilku godzin nie potraficie beze mnie wytrzymać? – uśmiechnął się.
Ja i Dymitr zgodnie pokiwaliśmy głowami.
— Powinniśmy jak najszybciej wracać. Lukas mówi, że Christian dostał gorączki, Czekają na nas.
Lukas był przyjacielem Gregora jeszcze z czasów dzieciństwa. Miałam okazje pierwszy raz poznać go na moim ślubie. Był Gregora świadkiem w urzędzie. Nie mógł być wcześniej na ślubie Sandry ponieważ bardzo poważnie chorowała jego siostra, na szczęście wyleczyła się całkowicie i teraz była pełną życia dwudziestodwulatką. Lukas zawsze brał pod opiekę nasze dzieci, gdy my nie mogliśmy tego robić.
— To chodźmy – odpowiedziałam, łapiąc go za rękę. – Chodź Dymitr.
Tak jak wspomniałam miałam w sumie trójkę dzieci. Christian był najmłodszy i w lipcu skończy siedem lat. Roza była średnim dzieckiem i liczyła sobie dwanaście wiosen. Gdy usłyszała, że jej braciszek źle się czuje, postanowiła zostać z nim w hotelu, dlatego na skocznię poszłam jedynie z Dymitrem.
Spojrzałam na męża z niepokojem. Zawsze przejmował się wszystkimi dolegliwościami dzieciaków, nieważne jak bardzo błahe potrafiły być. Wtedy to ja zachowywałam zimną krew i uspokajałam go.
— To tylko gorączka – zaczęłam. – Na pewno łatwo ją zbijemy. – Nie czekając na odpowiedź, wzięłam go za rękę i uścisnęłam, splatając nasze palce. Dymitr szedł po prawej stronie Gregora, wpatrując się bez słowa w czubki swoich butów. Zawsze się tak zachowywał, gdy okazywaliśmy sobie czułość z Gregorem w jakikolwiek sposób.
Szliśmy dosłownie parę minut, zanim w zasięgu wzroku ujrzeliśmy kadrowego busa, który zabrał nas do hotelu.

***

Gorączka okazała się znacznie wyszcza niż zakładałam. Mały Christian wylądował w szpitalu, a my całą rodziną staliśmy w korytarzu, czekając, aż zrobią małemu wszystkie badania. Roza miała zapuchnięte oczy od płaczu i dalej się trzęsła, Gregor chodził nieprzerwanie po korytarzu szybkim krokiem, jakby nie mógł usiedzieć na miejscu, a Dymitr wbijał we mnie gniewne spojrzenie, zupełnie jakbym to ja była odpowiedzialna za kiepski stan jego młodszego braciszka. Zupełnie nie wiedząc, co powinnam zrobić, objęłam ramieniem zdenerwowaną Rozę, a następne złożyłam pocałunek na jej włosach. Ciepły oddech córki, owiewał moją szyję, a ja byłam niemal pewna, że zamknęła oczy, wtulając się we mnie mocniej.
— Mam tego dość – zirytowany głos Dymitra, podsnuł się po korytarzu szpitala. Razem z Gregorem wbiliśmy w niego pytające spojrzenie. – Mam dość tego jak fałszywą kobietą jesteś i jak bardzo nas nienawidzisz.
Po raz pierwszy słowa dziecka, spowodowały, że poczułam się, jakby ktoś wymierzył mi siarczysty policzek. Ze zdumieniem wpatrywałam się w Dymitra, który dorastając, okazał się wierną kopią swojego ojca, przynajmniej z wyglądu. Jego pierś unosiła się i opadała w szybkim tempie zupełnie, jakby właśnie ukończył morderczy bieg.
— Dymitrze! – głos Gregora przeszył ciężką do zniesienia ciszę, Zatrzymał się, stojąc tuż za synem, który w tym wieku niemal dorównywał mu wzrostem. – Jak możesz się tak zwracać do swojej mamy? Co w ciebie wstąpiło i dlaczego teraz, gdy Christian jest chory?
— Bo to prawda i ty dobrze o tym wiesz, tato! – odparł gniewnie Dymitr, strzepując rękę Gregora ze swojego ramienia. – Mama nigdy nas nie kochała, nigdy nas nie chciała! Każda ciąża była dla niej koszmarem, pamiętam jak zareagowała na wieść o Christianie, miałem wtedy dziewięć lat, ale nie byłem głupi! Tylko ty nas zawsze kochałeś, tato!
— Dim, nie sądzę, żeby to była właściwa chwila. Poza tym przesadziłeś i to bardzo, mama nas kocha, zawsze w to wierzyłam. Przestań robić przedstawienie. Zawsze musisz być centrum wszechświata? – Roza odezwała się szybciej, niż Gregor. Poczułam, jak dwunastolatka wyswobadza się z moich objęć. – Idiota.
Roza zawsze mnie zdumiewała. Zazwyczaj cicha i uległa, potrafiła pokazać pazurki w najmniej spodziewanych momentach. Nigdy nie okazywała względem mnie wrogości i zawsze zdawała się tolerować moje wszelkie przejawy niechęci wobec niej oraz jej dwóch braci. Ze stoickim wręcz spokojem oczekiwała najmniejszych oznak czułości z mojej strony, a gdy takowe się zdarzały, nigdy nie traktowała tego, jako coś odmiennego od normy. Zupełnie jakbym należała do grona tych silnych, kochających ponad wszystko mam rodem z amerykańskich filmów.
Prawda okazała się jednak inna. Nigdy na taką matkę się nie nadawałam.
— Nie moja wina, że wolisz się oszukiwać, Roz. Ja znam prawdę. Widziałem co powinienem i słyszałem.
— Co słyszałeś i kiedy? – głos Gregora dalej pozostawał ostry. – Coś sobie ubzdurał?
— Nic nie ubzdurałem! – Nastolatek znów podniósł głos. – Pamiętam jak rozmawiałeś z mamą, jak zaszła w ciążę. Ona nas nienawidzi, nie chce nas.
Dymitr nigdy przez ten cały czas nie mówił tak bezpośrednio. Zawsze był niemiły i opryskliwy względem mnie, lecz nigdy wcześniej nie stwierdził jasno, że nienawidzę go. Do tej pory słowa mojego najstarszego syna, nigdy nie raniły. Powodowały jedynie irytacje, czasem niesmak, ale nigdy nie było tak, jakby ktoś wbijał mi szpilki w całe ciało.
— To nieprawda, mama bardzo was kocha – odparł mój mąż, zanim zdążyłam otworzyć usta.
Cały czas wpatrywałam się w Dymitra, pragnąc całą sobą, nigdy nie dopuścić do tej niezręcznej sytuacji. Cieszyłam się, że nie ma dookoła nas innych ludzi. Dymitr wyglądał, jakby pragnął udusić mnie gołymi rękoma. Cały się trząsł z wściekłości, a dłonie zaciśnięte w pięści, wyglądały na gotowe do zadana ciosu.
I wymierzył go.
Pięść chłopca uderzyła w ścianę zaledwie dwa centymetry od mojej głowy.
— Dymitr! – Gregor był prawdziwie wstrząśnięty tym, co się właśnie stało. Podbiegł do syna i odciągnął go dość mocnym szarpnięciem od mojej osoby. – Zawsze się dąsałeś i były z tobą problemy, ale teraz naprawdę przeszedłeś samego siebie. Moi synowie nie zachowują się w ten sposób. Przeproś mamę.
— Nie.
— Dim, przeproś natychmiast – siedząca obok Roza, znów stanęła w mojej obronie. Podobnie jak brat okazała się kopią ojca, a jedynym dowodem na pokrewieństwo ze mną były niebieskie oczy.
— Nie jestem matką roku, ale kocham was wszystkich. – Słowa wydostały się z moich ust, bez udziału woli. – Wiem, że mogłam mówić różne rzeczy, gdy zaszłam w ciążę z Chrisem, ale prawda jest taka, że mogłam umrzeć, rodząc go. A jednak zdecydowałam się zaryzykować.
— Zaryzykowałaś, bo tata ci kazał. On nigdy nie pozwoliłby nas zabić. – Głos Dymitra stał się zimny, po raz kolejny raniąc coś, co znajdowało się głęboko w mojej duszy.
Nigdy nie sądziłem, że własne dziecko wykrzyczy mi prawdę o mnie samej prosto w twarz. Bolało.
— Przestań wygadywać głupoty, kretynie! – gniewny głos Rozy poniósł się po korytarzu szpitala. Poczułam, jak dziewczynka chwyta mnie za łokieć i przyciąga do siebie, zupełnie, jakby chciała mnie zasłonić własnym ciałem.
Nie zasługiwałam na tyle dobroci od własnej córki. Wiedziałam o tym. I poczułam się z tym cholernie źle. Moje oczy zaszły łzami. Zaczęłam szybko mrugać, aby je powstrzymać.
— Chris leży w gorączce w szpitalu, ale ty jak zwykle musisz pokazać, że to ty jesteś tym najbardziej zranionym. Zawsze tylko wszyscy musieli skakać koło ciebie, żeby jaśnie pan nie poczuł się urażony.
— Po czyjej ty jesteś stronie? – palące spojrzenie Dymitra przeniosło się na siostrę. – Sama też rzadko kiedy mogłaś liczyć na mamę.
— Jestem teraz myślami z Chrisem i ty też powinieneś – ucięła ostro. – Przestań się dąsać i usiądź z łaski swojej.
Chłopak nie spełnił życzenia swojej siostry. Podszedł do ściany naprzeciwko nas i oparł się o nią demonstracyjnie. W świetle szpitalnych lamp, jego włosy zdawały się mieć złoty kolor zamiast brązowego. Przeczesał je wówczas palcami, wzdychając ciężko. Tak bardzo zawsze przypominał mi Gregora. Jego wściekłe spojrzenie wymierzone wprost we mnie, zabolało jak nigdy dotąd. Miałam ochotę wyć i zastanawiać się, dlaczego od zawsze rokowałam na zostanie beznadziejną matką. Dlaczego nigdy nie mogłam tego zmienić i co powodowało we mnie tak silną niechęć?
Ciało Dymitra znów zaczęło trząść się w spazmach gniewu. Gdy myślałam, że znów wybuchnie, zauważyłam stróżki łez, spływające po policzkach szesnastolatka. To sprawiło, iż zamarłam w osłupieniu. Dymitr płakał, a jego łkanie natychmiast doszło do moich uszu.
— Wiesz co jest najgorsze, mamo? – podniósł na mnie swoje zapłakane oczy. – Próbowałem cię znienawidzić, tak samo jak ty nienawidzisz nas, ale nie potrafię. Kocham cię bardziej, niż sam sobie z tego zdawałem sprawę. – urwał na chwilę, a ja odniosłam wrażenie, że jeszcze chwila, a wpadnę w przepaść. Wszystkie kości zostaną zmiażdżone, a to co wewnątrz zniknie na zawsze. Nigdy, nawet w najgorszych koszmarach, nie miałam takiej sceny przed oczyma. – A dziś pomyślałem, że gdy Christian umrze, ucieszysz się z tego, podczas gdy reszta z nas będzie w rozpaczy i to pogorszyło wszystko. Przez całe dzieciństwo chciałem twojej miłości, chciałem… żebyś mnie przytuliła i powiedziała, że kochasz mnie całym sercem. Pragnąłem, abyś była ze mnie dumna.
Bolało jak diabli. Bolało tysiąc razy bardziej niż poród. Bolało nawet mocniej, niż moment w którym zdałam sobie sprawę, że mogę utracić Gregora. Słowa Dymitra wypalały dziurę w moim wnętrzu. Łzy ciekły po moich policzkach, zanim zdążyłam zdać sobie z tego sprawę. Własny syn zadał cios, który powalił mnie na ziemię.
Prawda boli. Bo Dymitr mówi prawdę. Nigdy nie zasługiwałam na określenie „dobra matka”, ale do tej pory nie przeszkadzało mi to. Nie myślałam, że ranię dzieci, które kiedyś staną się dorosłymi ludźmi. Nie zdawałam sobie sprawy, że nie daję im czegoś, co okazuje się niezbędne. Nie wiem dlaczego. Moja własna matka kochała mnie zawsze, zanim odeszła. A ja kochałam ją.
— Przestań Dymitr, po prostu zamilcz. – Głos mojego męża, znów doszedł do moich uszu.
Podniosłam wzrok. Nie sprawiał wrażenia wściekłego na syna. Już nie. Wyglądał raczej jak ktoś, kto nie może nic poradzić w obliczu sytuacji, która rozgrywa się na jego oczach. Jak ktoś całkowicie bezradny i bezbronny. Kiedy na jego twarzy pojawiał się smutek, wyglądał znacznie starzej niż w rzeczywistości, a spojrzenie traciło całą swoją żywotność i energię.
— Nie, Gregor. Dymitr ma prawo być na mnie wściekły – odezwałam się zachrypniętym głosem.
— Mamo… — cichy głosik mojej córki, sprawił, że uspokoiłam się trochę.
— Nigdy nie okazałam się wystarczająco w tej roli. Jest coś co mogę dla ciebie zrobić… teraz? – spojrzałam na syna, napięta jak struna. Poczułam, jakby od jego kolejnej reakcji, zależało całe moje życie.
Dymitr wyraźnie się wahał, spoglądając na moją postać. Jego oczy stały się czerwone i zapuchnięte od łez, ale drgawki złagodniały. Pozostał jedynie urywany oddech. Chłopiec przetarł oczy rękawem koszulki.
— Przytul mnie.
Nie zastanawiając się więcej, wstałam z plastikowego krzesełka i niemal podbiegłam do własnego syna. Wzrostem niemal dorównywał ojcu, co spowodowało, że sięgałam mu zaledwie do obojczyków, a mimo to w mojej głowie dalej widniał obraz małego chłopca, który w obecnej chwili tulił się do mnie rozpaczliwie, jakbym pozostała jedyną deską ratunku. Był bezbronny i tak bardzo mnie potrzebował.
— Nie chcesz śmierci Christiana? – usłyszałam przy swoim uchu.
— Nie – zaprzeczyłam żarliwie. – Nie chcę śmierci, któregokolwiek z was. Wasza trójka oraz wasz tata, to cały mój świat. I wiem, że teraz to niewiele znaczy, ale… postaram się być lepszą matką.
Płakaliśmy oboje, wtuleni w siebie. Milczenie przedłużało się, sprawiając coraz większy ból i poczucie winy. Odczułam swoje błędy z całą mocą, nie wiedząc, jakim cudem uda mi się wszystko naprawić. Czy najstarszy z moich synów, wybaczy takiej wyrodnej matce jaką byłam?
— Nie da się wymazać przeszłości, ale zawsze można stworzyć lepszą przyszłość.
— Kocham cię, Dymitrze.
— Też cię kocham, muszę dać ci szansę, nawet jeślibym nie chciał. Ale chyba chcę.
Moje serce zatrzepotało w piersi. To nie będzie łatwe, ale skoro Dymitr chce dać mi szansę, to zrobię wszystko, żeby się zmienić.
Poczułam się jeszcze lepiej, gdy okazało się, że mały Chris ma anginę, ale na szczęście udało się lekarzom już zbić gorączkę, a nam pozwolono do niego zajrzeć. Gdy mały siedmiolatek ujrzał nas w drzwiach, od razu się uśmiechnął, a ja zrobiłam to samo. Siadając przy jego łóżku i chwytając jego dłoń, poczułam rosnącą nadzieję w sercu. Rozejrzałam się powoli dookoła. Dymitr przybijający sobie piątkę z uśmiechniętym Chrisem, Roza, która wyraźnie poczuła ulgę na widok brata i patrzący na mnie z oddaniem Gregor. To była moja rodzina, to było teraz moje życie.
— Wszystko w porządku, mamo? – Chris przechylił głowę w bok, brązowe roli dotknęły lekko białej pościeli, a brązowe oczy wpatrywały się we mnie wnikliwie.
— Tak – odparłam, ale głos mi drżał. – Kocham cię, synku. Jak się czujesz?
Ja naprawdę ich kochałam, ale chyba do końca chciałam trwać w tym, jaka byłam.

***

Lipiec

Żar lał się z nieba niemiłosiernie, powodując, że musiałam właśnie zdjąć swoją ukochaną czerwoną koszulę w kratę, na szczęście miałam pod nią jeszcze białą bluzkę na ramiączkach. Westchnęłam, patrząc z podziwem, na trójkę swoich dzieciaków, które bohatersko znosiły ten upał, nie skarżąc się nawet słowem.
— Mam zimną Colę, chcesz? – Dominika spojrzała na mnie ze współczuciem.
— Pewnie, daj – ucieszyłam się, niemal wydzierając jej butelkę z ręki. Napój okazał się rozkosznie zimny. – Skąd masz to cudeńko?
— Powiedźmy, że Gabriel i Dorota dbają o mnie – zaśmiała się cicho. – Zresztą o Jakuba też.
Spojrzałam na kuzynkę z wysoko uniesionymi brwiami, ale nie pytałam już o nic więcej i tylko pokręciłam głową.
Gabriel i Dorota to bliźniaki, które urodziły się Dominice przeszło dziewiętnaście lat temu. Blondynka wraz z Kubą mieli skłonności do ciągłego wychwalania swoich dzieci. Z tego co było mi wiadomo, to oboje szykowali się na studia i razem zamierzali od października studiować pedagogikę w Krakowie. Kuba dość ciężko się z tym pogodził, lecz Dominika zdawała się zachwycona.
Z zamyślonym wyrazem twarzy oddałam blondynce Colę i ponownie wbiłam wzrok w skocznię narciarską w Wiśle.
— Co tam u Darii?
— Nic ciekawego – wzruszyła ramionami. – Ostatnio poznała jakiegoś faceta przez portal Radkowy, ale nie wiem czy coś z tego wyjdzie. Póki co dalej mieszka ze mną i z Kubą. Przyzwyczailiśmy się już do niej. Może mieszkać z nami już zawsze – zaśmiała się. – Choć oczywiście chciałabym, żeby była szczęśliwa. Mimo niepełnosprawności radzi sobie ze wszystkim fantastycznie. Jestem z niej dumna.
Pokiwałam głową ze zrozumieniem.
— A jak tam Magda i Andy – zapytała, wyrywając mi Colę z ręki, po czym sama wzięła parę łyków.
— Nie wiesz nic o tym, że jednak się rozstali? Myślałam, że Ci mówiłam. Nie są ze sobą już od roku.
— To straszne! – Dominika naprawdę wyglądała na przerażoną. – Po tylu latach!
Wzruszyłam ramionami, dalej niepewna co o tym wszystkim myśleć.
— Czy ja wiem? Dzieci nigdy nie mieli to przynajmniej nikt na tym nie ucierpiał, a rozstali się podobno w przyjaźni.
— Odwrotnie niż Maciek i Daria.
— Otóż to – zgodziłam się.
 Gwar i hałas otaczał mnie zewsząd, gdy na belce pojawił się kolejny polski skoczek.
— A teraz na belce zasiada Bartosz Miętus! – usłyszałam komunikat gdzieś nad sobą. Polskie flagi powiewały dumnie na wietrze. Podniósł się krzyk.
Zawsze, gdy słyszałam nazwisko Bartka, mimowolnie się spinałam. To był syn Krzyśka i Sandry. Choć teraz właściwie wyłącznie Krzysztofa. Miał prawie dwadzieścia lat i tylko w pierwszych latach życia widywał się z matką. Kiedy Krzysztofa uniewinniono w związku z niepełnosprawnością Darii, zrobił wszystko co w jego mocy, aby zyskać wyłączne prawo do opieki nad nowonarodzonym synem i udało mu się to. Miętus nie chciał po całej sprawie patrzeć na moją siostrę i wcale mu się  nie dziwiłam. Sama nie utrzymywałam z nią kontaktu od przeszło piętnastu lat. Nie po tym, co mi zrobiła. Krzysiek jak widać, też osiągnął swój limit. Cieszyłam się, że miał syna tylko dla siebie, a sam Bartosz, mimo że dorosły, nigdy nie chciał spotkać się z matką, choć otrzymał taką szansę. Ja natomiast, miałam z siostrzeńcem całkiem niezły kontakt.
Skok okazał się fantastyczny, co pozwoliło chłopakowi póki co wskoczyć na pierwszą pozycję. Mimowolnie się uśmiechnęłam, przyłączając się do ogólnej wrzawy. W skokach narciarskich okazał się z pewnością bardziej utalentowany aniżeli ojciec.
— Skacze lepiej niż Krzysiek w jego wieku – zaśmiała się Dominika, jakby czytając w moich myślach. – Jak tam twoje relacje z nim? – zagadnęła.
— Całkiem nieźle – mruknęłam. – Miły i zdolny chłopak z niego. – On, ja, Krzysiek, mój tata, Gregor oraz dzieciaki ostatnio poszliśmy razem na cmentarz. Wiesz, zostawić kwiaty i zapalić znicz dla mojej mamy.
Dominika pokiwała głową ze zrozumieniem.
— Wujek już nie mieszka tam gdzie dawniej?
Prychnęłam.
— Coś ty, Sandra zajęła lokum. Mój tata się stamtąd wyprowadził piętnaście lat temu i zamieszkał w Karpaczu. Sandra pewnie sobie jakiś gachów sprowadza. Ale mnie to nie obchodzi. Skoro potrafiła tak bezczelnie Krzyśka i mnie potraktować, to ja nie mam zamiaru się przed nią korzyć.
Dominika spojrzała na mnie ze smutkiem, kładąc dłoń na moim ramieniu.
— Przykro mi, że nie masz normalnej rodziny… Sandra, Marta… włos się na głowie jeży.
Potrząsnęłam głową w zaprzeczeniu.
— Ani jedna, ani druga nie jest moją rodziną. Moja prawdziwa rodzina jest najlepsza na całym świecie – oznajmiłam, spoglądając ukradkiem na swoje dzieciaki. – Ty też do niej należysz Dominika – dodałam z mocą, przytulając ją do siebie.
Tłum kibiców dookoła nas znów zaczął skandować kolejne polskie nazwisko.
— Mamo, kupisz nam precle? – poczułam lekkie szarpnięcie za bluzkę. To była moja córka. Reszta dzieciaków również spoglądała na mnie wyczekująco.
— Jasne, nie ma sprawy – uśmiechnęłam się.
Naprawdę byłam szczęśliwa.

***

Październik

— To już wszyscy, pani Schlierenzauer.
Znajomy głos Lisy, która weszła do pomieszczenia, sprawił, że wszystkie moje mięśnie się rozluźniły. Była godzina dwudziesta, wszystko mnie bolało. Rozejrzałam się po biurku, zabrałam wszystkie papiery, a już po chwili stukot moich obcasów rozbrzmiał na korytarzu poradni.
Od sześciu lat pracowałam w poradni zdrowia psychicznego, jako psychiatra. Droga do otrzymania tego zawodu zajęła mi trzynaście lat. Nie sądzę jednak, aby w moim życiu pojawił się moment zwątpienia. Odkąd związałam się z Gregorem wiedziałam, co chcę w życiu osiągnąć i po wielu trudach udało mi się to. Wiedza jaką zdobyłam, stała się nieoceniona, sprawiając, że lepiej rozumiałam własnego męża, a do tego pomagałam innym ludziom, co sprawiało, że moja chęć pomocy wszystkim dookoła wreszcie znalazła dla siebie ujście.
Zmęczona, ale szczęśliwa pożegnałam się z Lisą i poszłam do szatni, po swoją kurtkę. Aż trudno uwierzyć, że tyle ludzi sięga po pomoc specjalisty. Choć teoretycznie przyjmowałam prywatnie do osiemnastej, to w rezultacie zostawanie w pracy do godziny dwudziestej stało się normą. Poza mną oraz Lisą, zapewne już nikogo nie było w poradni. No, może jeszcze Luke, nasz ochroniarz, który zawsze zamykał drzwi na klucz.
To miejsce stało się moim drugim domem i po tych sześciu latach, wszystko zdawało się takie znajome.
Zdjęłam szpilki w szatni, zmieniając je na wygodne adidasy i z reklamówką pod pachą, skierowałam się do wyjścia. Pożegnałam się z Luke’m oraz drugi raz z mijaną w drzwiach Lisą i poszłam sama w ciemną noc. O tej porze roku w Innsbrucku było wyjątkowo ciemno, ale nie bałam się.
— Nie wierzę, że się spotykamy – usłyszała za swoimi plecami. – Najlepszy psychiatra w okolicy… ładnie się urządziłaś, Wiktoria.
Znała ten głos bardzo dobrze, nie mogłaby go pomylić z żadnym innym głosem. Nie była również przekonana, czy w sumie chciała kiedykolwiek się z nim jeszcze spotkać. Thomas, Thomas Morgenstern.
— Znasz ją ojcze?
Odwróciłam się. Kilka metrów ode mnie stała kobieta. Miała ponad dwadzieścia lat, długie blond włosy sięgające jej aż do pasa, niebieskie oczy, duże kolczyki w kształcie kół w obu uszach. Jej nogi opinały idealnie dopasowane szare jeansy, które w jednej czwartej zasłonięte były przez czerwoną, długą kurtkę.
Lily Morgenstern, już dorosła. Ile dokładnie miała lat? Dwadzieścia trzy?
Nie to jednak zszokowało mnie najbardziej, Lily była z ojcem, ponieważ ta pchała wózek inwalidzki. Poczułam, jak na ten widok ściska mi się serce. Pamiętam, jak huczeli o tym siedemnaście lat temu. Thomas dalej kusił los, nie mogąc zakończyć kariery w odpowiednim momencie. Jeden z upadków okazał się tym ostatnim.
— Tak, to moja dawna… znajoma – odpowiedział córce, na co ta pokiwała głową.
Podeszłam do nich, choć nogi miałam jak z waty i uścisnęłam dłoń kobiety, a ta uśmiechnęła się promiennie.
— Lilian, choć najbliżsi mówią do mnie Lily.
— Pamiętam jeszcze, jak byłaś maleńka – oznajmiłam z trochę wymuszonym uśmiechem. – Poznaliśmy się z Twoim tatą bardzo dawno temu.
Nie wiedząc, co powinnam jeszcze powiedzieć w kierunku Lily, odezwałam się do Thomasa.
 Widok jego na wózku inwalidzkim w jakiś sposób łamał mi serce na części. Miałam ochotę się rozpłakać, lecz zachowałam zimną krew. Nie zmienił się, aż tak bardzo. W jego blond włosy wkradło się kilka siwych pasm, przybyło kilka zmarszczek, zwłaszcza w okolicy ust i oczu, ale spojrzenie dalej przeszywało ją na wskroś.
— Co tutaj robisz? – zagadnęła.
— Po raz kolejny się przeprowadzam – odpowiedział. – Czy może raczej Ja, Susan, Lily i Ally.
Uniosłam brwi w wyrazie zdumienia.
— Ally? Masz drugą córkę?
Wiedziałam, że w przeciągu kilku lat Thomas wielokrotnie zmieniał swoje partnerki, a ostatnią z nich była Susan, ale nie miałam zielonego pojęcia o jego kolejnym dziecku.
— Tak – pokiwał głową. – Ally jest rok starsza od twojego Dymitra. Ma siedemnaście lat – uśmiechnął się. – Dużo czasu minęło, prawda?
— Bardzo dużo – zgodziłam się.
— Może… moglibyśmy podwieźć cię do domu? Możemy porozmawiać o tym, co się u nas zmieniło. Poza tym ciemne ulice nie są bezpieczne dla takich pięknych dam – zaśmiał się cicho, a ja musiałam mu zawtórować. – Nasz samochód jest ulicę dalej.
— Niech pani się zgodzi. Tata mówi, że całkiem nieźle prowadzę – odezwała się Lily.
— Niech tak będzie – odparłam po chwili namysłu. – Co mi szkodzi?

***

Październik

Kolejny pracowity dzień w robocie. Od poniedziałku do piątku, harowałam na pełnych obrotach, ale cholera, kochałam tę pracę jak żadną inną. Pochylona nad stosem papierów, zaczęłam uzupełniać karty pacjentów.
— Liso, zawołaj następnego pacjenta, proszę – odezwałam się do brunetki, która do tej pory siedziała po mojej lewej stronie. Słyszałam, jak wstaje z cichym skrzypnięciem z obrotowego fotela i kieruje się w stronę drzwi. Nie podnoszą wzroku znad papierów, przewróciłam stronę. Anna Benet schizofrenia katatoniczna…
— Ja tylko na chwilę – kolejny znajomy głos dotarł do moich uszu. Nie mogąc uwierzyć, podniosłam głowę. Lisa wyszła już, nie chcąc przeszkadzać w konsultacjach.
— Richard Freitag? – oniemiałam. – Cóż, cię do mnie sprowadza? – rozparłam się na swoim obrotowym fotelu, zgarniając wcześniej papiery.
— Dzień dobry, miło cię widzieć Schlierenzauer – uśmiechnął się cynicznie. – Choroba mnie sprowadza, ot co chyba oszalałem. Oszalałem z miłości.
Nie mogąc się powstrzymać, zaśmiałam się serdecznie. Chyba każdego z nas już zdążyła dopaść siwizna oraz zmarszczki. Richardowi się ponadto wyraźnie przytyło, ale nie określiłabym tego jakąś przesadną nadwagą. Niemiec usiadł ostrożnie w fotelu.
— Na takie choroby raczej nie pomagam.
— Nawet jeśli zwariowałem?
— A zwariowałeś na serio?
— Nie, w sumie tylko żartowałem. Choć moja miłość do Severina Freunda mocno mnie zszokowała jeszcze kilka lat temu.
Nowina ta spowodowała, że prawie spadłam z krzesła. Facet zakochany jak szaleniec dwadzieścia lat temu w niejakiej Marcie, teraz jest z facetem? I do tego z Severinem Freundem? Świat naprawdę oszalał.
— Brzmi doprawdy szalenie – zgodziłam się. – A tak poważnie to po co przyszedłeś?
Cała wesołość uszła z niego w jednej chwili. Jego spojrzenie stało się śmiertelnie poważne, a ton wskazywał na wyjątkowe zdenerwowanie.
— Podejrzewam, że mój kochany może mieć problemy psychiczne i zastanawiam się czy mogłabyś go przyjąć.
Czyli typowa robota… ale kochałam tę robotę, mówiłam to już? Westchnęłam ciężko, przysunęłam się do biurka i skrzyżowałam palce obu dłoni.
— Zamieniam się w słuch, Richardzie.
Ostatni pacjent, a w domu czekała rodzina.

KONIEC

Dziękuję Wam wszystkim. To pierwsze opowiadanie jakie skończyłam. Nie jest idealne, wręcz przeciwnie - ledwo trzyma się kupy, ale i tak to część mojego dorastania.
Czy będę pisała coś jeszcze?
Możliwe, ale teraz nie jestem na to gotowa.

3 komentarze:

  1. Acha tak to wygląda w teorii. Podoba mi się!

    OdpowiedzUsuń
  2. Niedawno tu trafiłam i szczerze przyznam że chciałam zrezygnować w momencie odkrycia schizofrenii Schlieriego... ale coś kazało mi zostać i nie żałuje!
    Gregora uwielbiałam od początku, Thomas był dziwny, coś mi w nim nie pasowało... z tego też powodu szczerze kibicowałam Gregorowi i Wiki :)
    Bardzo, bardzo i jeszcze raz podkreślę bardzo mi się podobało.
    Interesujący bohaterowie, ciekawie wykreowana akcja... wspaniale po prostu ♥
    Dziękuję i pozdrawiam ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem w szoku po przeczytaniu wszystkich rozdziałów jakie to jest rewelacyjne! I cieszę się bardzo ze Wiki i Gregor sa razem. Ale jaka Ty masz wyobraźnię naprawdę i jak fajnie napisane jest to wszystko ze aż chce się czytać nie odrywajac się. Szkoda że to już koniec bo tak bardzo się do nich przyzwyczaiłam wszystkich. Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za te emocje <3 Magda

    OdpowiedzUsuń