poniedziałek, 6 maja 2013

Rozdział 4

— Znalazłem zgubę, nawet dwie – powiedział Morgi od progu, kiedy tylko otworzyły się drzwi do sali, w której miało odbyć się wesele. Było mi strasznie głupio i wstyd. Wszyscy gapili się na nas dziwacznie, ale po paru chwilach, każdy wybuchnął głośnym śmiechem, więc wydawało się, że już możemy się spokojnie bawić.
No prawie…
— Czy ty musisz mi psuć humor nawet w dniu mojego ślubu? – wysyczał Gregor przez zęby, podchodząc do mnie. – My to się chyba nigdy nie dogadamy – stwierdził, znów stając obok Sandry.
— Chyba jednak nie – krzyknęłam za nim, mając szeroki uśmiechem na twarzy.
Jakoś to poszło. Na początku było dość sztywno, w końcu nie od razu się wszyscy upili, ale potem robiło się coraz lepiej. Pomieszano zwyczaje austriackie z polskimi, ogólnie było zabawnie.
Wkrótce po paru toastach, drinkach zaczęto tańczyć oraz rozmawiać każdy z każdym. Odkryłam w sobie istną poliglotkę… nie ma to jak przez całe życie, być święcie przekonanym, że umie się tylko polski, angielski oraz niemiecki, a tak naprawdę,  na luzie dogadywałam się również ze Słoweńcami, Francuzami, czy Włochami w ich rodzimych językach, tylko japoński był dla mnie czymś niepojętym. Z przedstawicielami tego kraju konwersowałam wyłącznie po angielsku, ale to i tak jest coś.
Na początku, w iście polskim stylu, parze młodej zostały podane dwa kieliszki, ta osoba, która trafiła na wódkę, będzie rządzić w małżeństwie, znacie to czyż nie?
— Woda – usłyszałam głos mojej siostry Sandry, która po odkryciu tegoż faktu chyba się lekko załamała. To znaczy, że Gregor dostał kieliszek z alkoholem. W sumie, też by mi się to nie uśmiechało na jej miejscu.
— Wódka – powiedział, szczerze usatysfakcjonowany Gregorek, chyba nawet złość mu na mnie przeszła, jakże uroczo!
Potem standardowo wyrzucili kieliszki za siebie, rozbijając je i wszyscy się z tego powodu cieszyli jak głupi. W Austrii się podobno czegoś takiego nie robi. To tak na szczęście u nas w Polsce się stosuje.
— Kto to teraz będzie zbierał? – zapytała wystraszona Dominika, stojąc nieopodal Krzysia Miętusa, spoglądając na mnie zlęknionym spojrzeniem.
— Ty już się nie martw kochana – pocieszyłam ją z uśmiechem na twarzy. – Na pewno nie ty, z pewnością się nie pokaleczysz.
Tak jak sądziłam, Dominika mogła od tamtej pory bawić się spokojnie, gdyż po rozbitych kieliszkach, nie było wkrótce ani śladu.
Następnie para młoda zatańczyła swój pierwszy taniec jako małżeństwo – jak dla mnie zwykły przytulaniec, ale mimo wszystko większość panien miała łzy w oczach. Cytuję pewną blondynę „Oni tak cudownie razem wyglądają, a jak pięknie tańczą!” – ta cud, miód i orzeszki po prostu. Po przeuroczym, wolnym, jakże romantycznym tańcu, podczas którego młoda para nie mogła się sobą nacieszyć, zostali nagrodzeni gromkimi brawami, po czym wszyscy zaczęli życzyć im szczęścia. Tylko ja nie klaskałam małżonkom na początek nowej drogi w życiu, gdyż uznałam, że kieliszek białego szampana, jaki po pewnym czasie wcisnęła mi w rękę kelnerka, jest wystarczającym pretekstem, aby tego nie robić – w końcu miałam zajętą rękę. Tak, pewnie pomyślicie, że jestem złośliwa. Trudno.
— A teraz pan młody, zatańczy pokrótce z każdą panną obecną na weselu, a pani młoda zatańczy z kawalerami! – krzyknął do mikrofonu jakiś gość, który chyba nosił teraz miano „prowadzącego” albo kogoś w ten deseń.
— Ja z nim tańczyć nie będę chyba, że po moim trupie! – powiedziałam na głos, ale i tak mnie nikt nie słyszał, bo było zbyt głośno. Popatrzyłam się błagalnie na Darię, która stała obok mnie. Niech mi ktoś pomoże! – Daria, ja nie chcę! – powiedziałam do niej, łapiąc dziewczynę za ramiona.
Daria prychnęła, wzruszyła ramionami, a potem napiła się szampana.
— Nie przejmuj się – powiedziała. – On też raczej nie śni po nocach o tańcu z tobą – powiedziała ironicznie. – Jeśli się nie lubicie, to „zgub się gdzieś” na czas tych tańców, a Gregorek na pewno nie będzie zgłaszał, że mu zaginęłaś, bo on musi jeszcze z tobą zatańczyć – zapewniła.
— Z ciebie Daria, to jest mądra kobieta – powiedziałam z wyczuwalną ulgą. – A ty będziesz z nim tańczyć? – zapytałam, a ona tylko wzruszyła ramionami…
— Chyba tak, niby dlaczego nie? – powiedziała od niechcenia, spoglądając jednocześnie w głąb własnego kieliszka. – Wiesz może gdzie jest kelnerka z szampanem?
— Pewnie gdzieś tam, po drugiej stronie – stwierdziłam, pokazując palcem miejsce, które chodziło mi po głowie.
Spojrzałam w stronę, gdzie jeszcze nie dawno stała Daria, ale już jej nie było. Zaśmiałam się pod nosem. Tak, jak mi poradziła, postanowiłam „zginąć” w tłumie, aby przeczekać ten ciężki dla mnie moment. Pewnie by mi się udało, gdyby nie znalazła mnie mama, po czym z uśmiechem na twarzy nie pociągnęła mnie w stronę środka sali, do Gregorka.
— No chodź Wiki, jeszcze tylko ty nie tańczyłaś z naszym Gregorem.
— Jakim naszym? – zmarszczyłam czoło. – On na pewno nie jest mój! – zaprzeczyłam energicznie, a po tych słowach chcąc, nie chcąc, ale raczej to drugie, znalazłam się naprzeciwko pana młodego.
— Mogę panią prosić? – ukłonił mi się lekko, raczej po to, aby choć na weselu wyglądało to tak, jakbyśmy się tolerowali. Zresztą robił tak przed tańcem z każdą panną obecną na weselu.
— Oczywiście – również dygnęłam, bo skoro on zachował się po ludzku, to czemu ja mam robić jakieś wielkie widowisko?
Już niedługo potem tańczyliśmy razem. Dla mnie te parę minut było jak nieskończoność, wcale nie dlatego że było mi dobrze w jego ramionach – wręcz przeciwnie. Do tego i pan, i pani młoda musieli tańczyć z gośćmi do takiego durnego, nieznanego mi smęta, że ja nie wyrabiam. Gregorek podczas tego tańca cały czas patrzył mi w oczy, a w dodatku uśmiechał się od ucha o ucha. Jakie to było sztuczne. Nie pozostałam mu dłużna i zrobiłam to samo.
— Chciałaś mi uciec – szepnął mi do ucha, a później przechylił mnie tak gwałtownie, że myślałam, iż zaraz się połamię. – Niedobra dziewczynka – dodał, znów sprowadzając mnie do pionu. Dobrze wiedział, że mnie to zabolało, byłam niemal pewna, iż uczynił to celowo.
— No Schlieri, szalejesz! – pochwaliłam ironicznie, z grymasem bólu na twarzy, a gdy po raz kolejny mnie obracał, nadepnęłam mu na nogę.
— Wredota – syknął w kolejnej sekundzie mrużąc oczy.
— I wzajemnie – powiedziałam z uśmiechem – na szczęście tańce z poszczególnymi pannami, jak również kawalerami trwały bardzo krótko, dlatego po tych słowach mogłam już odejść od szatyna z czystym sumieniem, a także poczuciem spełnionego obowiązku.
— Dziękuję za taniec – powiedział, teatralnie całując mnie w rękę.
— Nie musisz już tak udawać – zapewniłam. – I tak wiem, że to wszystko nie jest szczere, uważasz mnie za idiotkę. – bardziej stwierdziłam, niż zapytałam.
— Skoro myślisz, że udaję, to jesteś najmądrzejsza na świecie – przyznał. – Masz rację, udaję.
— Dlaczego? – spojrzałam na niego pytająco.
— Sandra… — powiedział tylko imię mojej siostry, po tych słowach natychmiast się oddalił.
Po jakże niesamowicie emocjonujących tańcach, przyszedł czas na jedzenie. Mieliśmy pół godziny na konsumowanie oraz rozmawianie przy stole. Dopiero wtedy zauważyłam, że parkiet na którym tańczyliśmy, był dość sprytnie połączony z pokojem, w którym znajdował się długi rząd stolików wraz z krzesłami. Kotara, jaką były przedzielone pomieszczenia, miała kolor parkietu – to pewnie dlatego.
Każdy zaczął powoli podchodzić do nakryć, szukając swojego imienia. Przy każdym z miejsc znajdowała się ślicznie zdobiona wizytówka z imieniem i nazwiskiem. Ja swoją znalazłam między Darią oraz Dominiką.
— Hej dziewczyny – podbiegła do mnie i do Darii, Dominika, szybko zajęła swoje miejsce. – Fajne wesele, no nie? – spytała z uśmiechem na twarzy.
— Super – wyjęknęłam, po czym zaczęłam bawić się zupą za pomocą ślicznie zdobionej łyżki. – Jakie to słodkie – pisnęłam. – Mniam, polski rosołek – powiedziałam z szybkością torpedy, a następnie w tempie ekspresowym, zjadłam pierwszą łyżkę rosołku.
— Przechodzisz załamanie? – Daria popatrzyła na mnie jak na jakąś wyalienowaną – Musiałaś tańczyć z Gregorkiem?
— No, niestety – burknęłam. – Matka mnie do niego zaprowadziła. – powiedziałam i wzięłam kolejną łyżkę zupy.
— A on też miał taką minę, jakby mieli zaraz go powiesić na szubienicy? – zapytała Daria, póki co pijąc chyba setną lampkę szampana.
— Nie – zaprzeczyłam. – On był cały czas uśmiechnięty, jak ze mną tańczył, ja zresztą też.
— To się chyba dogadacie! Super – powiedziała zadowolona Dominika. – Pogodzisz się z Gregorem!
— Ta, na pewno – prychnęłam. – Chciał mnie złamać z zimną krwią! – zacisnęłam zęby, po raz kolejny zapychając sobie usta rosołem. – Cholera, zawsze jak jestem zdenerwowana, to muszę wpierdalać, będę przez niego gruba! – powiedziałam załamana, ale nie przestawałam jeść.
— To ja już nic nie rozumiem – oznajmiła zgaszona blondynka i podparła sobie policzek ręką. – Jak się do kogoś uśmiecha, to się go lubi – przedstawiła swój punkt widzenia.
— Niekoniecznie – zapewniłam. – To zależy od natury człowieka. Można mieć piękne opakowanie, jak nasz Gregorek, ale jak ma się zepsute wnętrze, to masakra – powiedziałam pewnie, dojadając rosołek.
— Gregor ma zepsute wnętrze? – przeraziła się Dominika i aż złapała się za pierś. – To straszne!
Nic nie odpowiedziałam, tylko popatrzyłam na nią porozumiewawczo.
— Wiki tym swoim milczeniem, chciała przekazać, że opinie na temat Gregora są podzielone, więc ciężko go jednoznacznie określić. Jedni stwierdzają, że tak, drudzy, że nie. Nie będziemy go już tak hejtować. Niech każdy wyda mu własne świadectwo – odpowiedziała za mnie.
— Daria, wyjęłaś mi to z ust – pochwaliłam.
— A Krzysiu, może mieć zepsute wnętrze? – spytała całkiem poważnie, myślałam, że uduszę się napojem, który aktualnie popijałam.
— Sama wydaj mu świadectwo – odpowiedziałam, korzystając z wcześniejszego przemówienia Darii, wstając od stołu.
Dalsza część zabawy potoczyła się swoim własnym, dość sprawnym rytmem. Każdy tańczył oraz jadł, kiedy mu się tylko podobało. Stoły cały czas stały w tym samym miejscu, zachęcając, stojącym na nich, pysznym jedzeniem. Gdy jakiegoś dania zabrakło, niemal natychmiast zjawiał się tabun kelnerek wraz z kelnerami, którzy uzupełniali nasz iście szwedzki stół. Napojów zwykłych, jak również tych alkoholowych do końca zabawy ani na chwilę nie zabrakło. Niebawem, kiedy wszyscy byli już wstawieni, nikt już nie wiedział, co to wstyd, więc każdy ze sobą rozmawiał, śmiał się i wygłupiał ile wlezie.
Ja całkowicie zapominając o moich obdartych stopach, które były pokryte teraz mnóstwem plastrów, odważnie lawirowałam po całym parkiecie, tańczyłam ze wszystkimi skoczkami, jacy tylko znaleźli się aktualnie w zasięgu wzroku. Nie zabrakło wśród nich Jurija Tepesa, Petera Prevca, Ville Larinto czy przezabawnego, niezwykle sympatycznego Piotrka Żyły.
Nasz cudowny Złotousty co chwilę zabawiał mnie rozmową, trzeba przyznać, że był niezwykle otwarty i miał niesamowite poczucie humoru. Sam bardzo często śmiał się z rzeczy, które wygadywał, a jego śmiech okazał się jedyny w swoim rodzaju. Mimo że otaczało go wiele wielbicielek, on ani na chwilę nie odchodził od swojej pięknej żony Justyny, pozwalając jej, aby to ona miała wszystko pod kontrolą. Rzecz jasna jak już poznałam Piotra, to trzeba było z nim kieliszek wypić, no nie? Dobra, może dwa… tak czy siak było wprost świetnie! Nie mogę zaprzeczyć, że bardzo dużo czasu spędziłam też z Morgim. Byłam trochę zdziwiona, że tak mało jest austriackich zwyczajów na tym mieszanym weselu, ale wypowiedź przystojnego blondyna zdziwiła mnie jeszcze bardziej.
— Wiem, że to może dziwnie zabrzmi, ale wiesz może gdzie Schlieri i Sandra mają mieć noc poślubną? – spytał podczas jednego z tańców.
— Co? – zmarszczyłam brwi. – No wiem, ale po co ci wiedzieć gdzie oni… — zacięłam się. – No po co? 
— Taki austriacki zwyczaj weselny… — zaczął.
— Polegający na włażeniu młodej parze do sypialni? – zaciekawiłam się. – Fajnie! – zaczęłam się śmiać. – Jestem ciekawa szczegółów – powiedziałam i odruchowo zbliżyłam się do Thomasa.
— Goście, jeśli wiedzą gdzie młodzi będą nocować i dzięki pomocy świadków zdobędą klucze do apartamentu, wypełniają np. pokój po brzegi balonami, tak że nie można wejść do pokoju. Pod pościel kładą np. drobiny pociętego papieru lub inne rzeczy, powodując ogólny bałagan, który ma zapewnić młodym zajęcie przed nocą poślubną. – opisał.
— Wow! – powiedziałam. – Czemu u nas czegoś takiego nie ma?! – oburzyłam się. – To czadowy pomysł.
— A masz klucze, jako świadkowa? – spytał z uśmiechem na twarzy.
— No pewnie, Sandra mi je dała. Mam w torebce – zapewniłam
— To super, a daleko to?
— Dwie ulice stąd – oznajmiłam. – Kto jeszcze z nami idzie, żeby zrobić im burdel? – Spytałam z uśmiechem.
— Jeszcze Peter Prevc i Jurij Tepes – powiedział.
— Czemu? Oni nie są Austriakami – zauważyłam błyskotliwie.
— No właśnie dlatego! Nie wiedzą jak to jest, więc pragną nam pomóc i zobaczyć efekt końcowy – uśmiechnął się.
— A jaki może być efekt? – zdziwiłam się. – Po prostu jeden wielki burdel – powiedział i wybuchłam śmiechem – Fajnie! A ty już wiele razy brałeś udział w takich eskapadach?
— Śluby dwóch sióstr i kuzyna, to teraz będzie czwarty – powiedział. – To kiedy się zmywamy?
— Możemy teraz – wzruszyłam ramionami i rozejrzałam się ostrożnie na boki. – Gdzie są chłopaki?
— Czekają przed pałacem – powiedział. – To chodź.
Nie zapominając uprzednio zabrać swojej kochanej torebki z kluczami i moich upiornych obcasów, które teraz trzymałam w reklamówce, wybiegłam jak szalona z tego pałacyku, prowadzona przez Morgiego za rękę – sama nie wiem dlaczego. Może dlatego że chociaż biegłam jak wariatka, to i tak robiłam to za wolno. Na zewnątrz czekał na nas niezły wóz Thomasa, wraz z obstawą w środku – dwoma sympatycznymi Słoweńcami.
— Ale będą mieli niespodziankę! – zaśmiał się złowieszczo Tepes i zatarł ręce. Morgi już odpalał swój samochód. Ja siedziałam obok niego. – Masz materiały? – spytał.
— No pewnie – obiecał Austriak i ruszył przed siebie. – Jaka ulica?

***

Nasz plan się powiódł. Nie wiedziałam, że będzie, aż tak zabawnie, a efekt – taki zniewalający. Nie ma to jak zepsuć Gregorowi noc poślubną. Zanim oni to posprzątają i ogarną, to będą tak zmęczeni, że natychmiast zasną, albo zastanie ich nowy dzień. W pełni zadowoleni wróciliśmy jak gdyby nigdy nic na przyjęcie weselne i znów zaczęliśmy się bawić, nie było nas góra niecałą godzinkę czasu. Nikt pewnie nie zauważył naszej nieobecności. Miałam rację, bo dziewczyny od których najbardziej obawiałam się setki pytań, były pochłonięte skoczkami. Dominika bawiła się w najlepsze rzecz jasna ze swoim Krzysiem Miętusem, który o dziwo nie miał jej serdecznie dość, a nawet zaryzykowałabym stwierdzenie, że bardzo fajnie się mu z nią spędzało czas. Jakaś nowa para nam tu się rodzi? Fajnie… Daria natomiast cały czas obracała się, rozmawiała i tańczyła w towarzystwie przeuroczego romantyka – Maćka Kota – on jest słodki. Jakie z nich szczęściary. Poznały na tym weselu być może swoje przyszłe drugie połówki. Fajnie się bawiły, a ja? No właśnie – ja. Popatrzyłam nieśmiało i niepewnie w stronę pewnego, przeuroczego Austriaka i postanowiłam do niego podejść. Chciałam, aby jakoś zwrócił na mnie uwagę.
— Sandra mówiła mi, że za jakieś pięć minut będą grali naszego polskiego poloneza. To taki nasz narodowy taniec, może byłbyś moją parą do tego tańca? Nauczę cię kroków – z resztą nie są zbyt skomplikowane. Co ty na to? – Czułam, że zrobiłam się czerwona na twarzy niczym burak. Jaki wstyd!
— Będę zaszczycony – powiedział i pocałował mnie w rękę. – Bardzo dobrze mi się z tobą tańczy – powiedział, uśmiechając się zniewalająco.
— Dziękuję, mi z tobą również – starałam się mówić na luzie, ale byłam niemal pewna, że on widzi to, że się czerwienie. Z resztą, kto by nie widział?!
Tak jak przypuszczałam, niebawem na weselu zaczął rozbrzmiewać nasz kochany polonez. Polscy goście spisali się idealnie i zaczęli namawiać poszczególnych skoczków do nauki tańca. Już po chwili parkiet wypełnił się mnóstwem ludu i zaczęliśmy tańczyć. Z niezwykłym rozbawieniem obserwowałam Japońców, którym chyba najgorzej szło. Widziałam zadowolone do granic dziewczyny, które tańczyły pod rękę z Maćkiem i Krzysiem. Dominika, to myślałam, że zaraz zacznie skakać od nadmiaru tego szczęścia. Kiedy obok niej przechodziła, była wprost wniebowzięta i musiała mi pokazać kciuk do góry. Ja tylko pomachałam głową z politowaniem. Czyli jednak chyba Krzysiu nie ma zepsutego wnętrza. Nie mogłam także przestać patrzeć się na Norwegów, którzy oczywiście nie mogli przegapić okazji do wygłupiania się. Tańczyliśmy dość długo, a ja znów poczułam się jak na studniówce. Rzecz jasna wtedy nie miałam faceta – zresztą, teraz też go nie mam – i tańczyłam tego poloneza z Dominiką, myślałam, że padnę ze śmiechu. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy i tak było też z tym polonezem. Po skończonym tańcu, wszyscy zaczęli się cieszyć i nawzajem bić sobie brawo.
— Dziękuję za taniec – powiedział do mnie Thomas i pocałował mnie w rękę. – Czeka nas zaraz niezła zabawa – dodał z podstępnym uśmieszkiem.
— Coś ty znów wymyślił? – po zrobieniu bałaganu naszym gołąbkom w pokoju, obiecałam sobie, że już nic mnie nie zdziwi.
— Ja z resztą chłopaków, planujemy porwanie panny młodej.
— Co? – a jednak się zdziwiłam. – Kolejny austriacki zwyczaj weselny? – popatrzyłam na niego pytająco. – Czemu mi o tym mówisz?
— Podczas porwania, ktoś musi pomóc panu młodemu odszukać pannę młodą – poinformował. – Muszą to być same panny.
— Ale wy tam macie rozrywkę – pochwaliłam. – Gregor nie dostanie zawału, jak mu porwiecie żonę?
— Gregor zaliczył już niejeden ślub – powiedział. – Prawie na każdym austriackim ślubie się tak robi, więc myślę, że się tego spodziewa – zaśmiał się. – To co, zgodzisz się mu towarzyszyć w poszukiwaniach? – popatrzył na mnie błagalnie.
— A mam inne wyjście? – westchnęłam. – Będą jakieś wskazówki?
— Oczywiście – zapewnił i niemal natychmiast się oddalił.

***

— Gdzie jest Sandra? – pytał się wszystkich po kolei Gregor, krążąc w te i powrotem po parkiecie – Ktoś mi może odpowiedzieć? – Nie był chyba zbyt zadowolony, ja w tym czasie siedziałam cicho jak myszka i spokojnie piłam szampana.
— Chyba porwali ci żonę – powiedziałam, podkreślając każde słowo i po raz kolejny napiłam się napoju z bąbelkami. – Nie mów mi tylko, że się tego nie spodziewałeś — popatrzyłam na niego zaskoczona i wstałam z krzesła. – Jestem zobowiązana pomóc ci w jej poszukiwaniach, także jesteśmy na siebie skazani.
Gregor odwrócił się szybko na pięcie, chyba chciał się uśmiechnąć, ale coś mu nie wyszło i zauważyłam jeden wielki grymas.
— Naprawdę nie było nikogo innego?
— Nie marudź – wzruszyłam ramionami – Lepiej zacznijmy jej szukać, wtedy szybciej będziemy mogli się od siebie nawzajem oddalić – podsunęłam i pociągnęłam go mocno za garniak – No rusz się ślimaku! – krzyknęłam.

***

Ci Austriacy mają dziwne zwyczaje. Kto to widział, żeby porywać pannę młodą? Może to i dla gości było zabawne, ale dla mnie i Gregora na pewno nie. To miała być jakaś nieudolna próba pogodzenia nas? Bo jeśli tak, to przepraszam, ale coś im nie wyszło. Porywacze pozostawili nam wskazówki w postaci jakiś dziwacznych rymowanek. Cały czas kłóciłam się z szatynem, o co tak naprawdę może w  nich chodzić i gdzie może znajdować się Sandra. On rzecz jasna cały podminowany, że musi znosić moją obecność i oddycham tym samym powietrzem, cały czas na mnie krzyczał. Nie chcąc zaostrzać sytuacji wreszcie się poddałam i siedziałam cicho jak mysz pod miotłom cała naburmuszona i podminowana. Jak taki mądry, to niech sam sobie ją odszuka, ja się nie będę wtrącała! Oczywiście Schlieri sam sobie jednak nie był w stanie poradzić i zaliczyliśmy aż cztery błędne miejsca. Mimo tego że po drodze znaleźliśmy rękawiczki manny młodej, które ewidentnie wskazywały na to, że mamy iść w lewo – Pan Wszechwiedzący poszedł w prawo, a że ja jak już mówiłam nie miałam zamiaru z nim dyskutować, poszłam posłusznie za nim.
— No gdzie oni mogli poleźć? – złapał się za głowę, chyba trochę nawet rozbawiony swoją bezradnością.
— Ja na twoim miejscu poszłabym na tym ostatnim skrzyżowaniu w lewo – mruknęłam i nawet się na niego nie spojrzałam.
— Czemu mi tego nie powiedziałaś?! – krzyknął i złapał mnie za ramiona.
— Właśnie dlatego że jak się wcześniej odzywałeś, to przekonywałeś, że wiesz lepiej niż ja – odparłam. – Nie pozwalaj sobie na zbyt wiele i w tej chwili postaw mnie na ziemi – warknęłam i popatrzyłam na niego spod ukosa.
Schlieri tylko pomachał głową z wyraźną rezygnacją i zrobił to, o co go „prosiłam”. Grzeczny chłopiec.
Szliśmy tak może z piętnaście minut, zbliżała się nieubłaganie godzina dwudziesta trzecia, a jeśli znajdziemy pannę, musimy po dwunastej wrócić na salę, bo Sandra musi rzucić zacnym kwieciem, a pan młody… podwiązką swojej żony. Tak dobrze słyszeliście w Austrii nie ma oczepin – pani młoda nie rzuca welonem, a pan młody krawatem. Podwiązka jest taka bardziej… jednoznaczna powiedziałabym, ale ja już się nie będę na ten temat rozwijała.
Tak, w końcu znaleźliśmy pannę młodą z resztą gości i porywaczami. Razem z Gregorem wbiegliśmy do tego klubu uszczęśliwieni jak nigdy dotąd i wściekli na siebie za jednym zamachem. Wszyscy sączyli alkohole, tańczyli, śmiali się i wygłupiali. Wszystko wskazywało na to, że zostaniemy tu jeszcze jakiś czas. Nagle wstał Thomas i wszyscy zwrócili na niego uwagę.
— Niech naszej rodzimej tradycji stanie się zadość. Panna młoda zapomniała bukietu w trakcie porwania, także za cały otwarty rachunek płaci Gregor – mówił to niezwykle ucieszony.
— Jak dobrze, bo nie mam ze sobą ani grosza – krzyknął jakiś skoczek z tyłu i wszyscy zaczęli się śmiać, a Gregor się załamał. Czyli mogę zamawiać co tylko mi się podoba, a Schlieri płaci – superowo.
Bawiliśmy się tam chyba z jakąś godzinkę, ale później trzeba było wrócić do pałacu, bo pozostało jeszcze rzucanie kwiatkami – nie wierzę w takie brednie, ale i tak chcę złapać, cała ja.
W wyśmienitych humorach wróciliśmy na właściwe miejsce wesela, po tym jak Gregor był zobowiązany, aby za nas wszystkich zapłacić. Jak na tak ogromną liczbę gości i drogie alkohole, rachuneczek był dość pokaźny, no ale co zrobić – taka jest weselna tradycja, więc trzeba się do niej stosować. Za jakiekolwiek odstępstwa od zwyczajów, grozi podobno nieszczęśliwe małżeństwo, a tego raczej nikt by nie chciał.

***

— Dobrze więc – usłyszałam głos „prowadzącego”. – Oto teraz nastąpi coś na co wszyscy czekali. Pan i pani młoda wywróżą, kto stanie na ślubnym kobiercu! – Taaa jasne. – Na początek poprosimy panie! – zawołał. – Albo raczej panny – poprawił się.
No i się zaczęło, wszystkie niezamężne kobieciny ustawiły się grzecznie pod ścianą, a Sandra odwracając się energicznie rzuciła swoim przepięknym bukiecikiem. Jeden wielki pisk, a po chwili… wszystkie zaczęłyśmy skakać, aby złapać bukiet w powietrzu, ale złapała go… Dominika!
— Jest mój! – krzyknęła szczęśliwa, ściskając bukiecik.
— Brawo dla tej panny! – krzyknął mężczyzna do mikrofonu i wszyscy zaczęli bić brawo, jak jacyś oszaleli. – A teraz poprosimy kawalerów!
Żeby Gregorek mógł rzucić podwiązką, musiał ją dość specyficznie ściągnąć wpierw z nóżki z swojej żonki – zębami. Wszyscy zaczęli gwizdać i w ogóle jedno wielkie „wow” – zboczeni są ci Austriacy! Mówię to taj, jakby ja nie było zboczona… zresztą nieważne. To się wytnie. Kiedy już mu się to udało, panowie także ustawili się pod ścianką i czekali, aż Gregor rzuci tą głupią podwiązką. Nie złapał nikt inny jak… nasz Krzysiu Miętus! Wszyscy zaczęli bić brawo, a ja myślałam, że zaraz Dominika cała w skowronkach i z bukiecikiem w rączkach padnie mi na zawał.
— A teraz panna, która złapała bukiet i kawaler, zatańczą razem taniec! – Krzyknął i znów wszyscy bili brawo.
Dominika podbiegła najpierw do mnie roześmiana od ucha do ucha i pisnęła do mnie z niedowierzaniem.
— Zatańczę zaraz z Krzysiem! – krzyknęła. – Potrzymaj! – rozkazała i wcisnęła mi te kwiatki w ręce, zaraz potem biegła z prędkością rakiety w stronę Krzysia i już straciłam ją z pola widzenia. Mogłam tylko pomachać głowa z niedowierzaniem, co zresztą uczyniłam.
Niebawem rozległa się muzyka, a dwie wspomniane wyżej osoby zaczęły tańczyć – oboje z uśmiechami na twarzy. Gdy już skończyli, przytulili się mocno do siebie, po czym znów wszyscy zaczęli klaskać!
— No a teraz wracamy do zabawy! – zarządził i z głośników poleciały… kaczuchy!
Z niezwykłą werwą wybiegłam na środek parkietu razem z Darią i Dominiką, i zaczęłam zachęcać do wspólnej zabawy skoczków z zagranicy, aby nauczyć ich moich ulubionych, przezabawnych kaczuchów! Udało mi się wciągnąć do tego grona Bardala, Jacobsena, Thomasa, Koflera, Larinto, Tepesa, Prevca, a Daria pociągnęła za sobą jeszcze Toma Hilde i Stjernena, i Kota. Dominika natomiast Żyłę, Miętusa, Welligera oraz Richarda Freitaga. Oczywiście potem przyłączyła się także rodzina moja i Gregora, a także państwo młodzi i jeszcze paru innych skoczków z żonami.
Co się okazało… wszyscy znali ten zabawny taniec! Nie wiem czy wiecie, ale jest on znany w stu czterdziestu językach, a jego pierwotna wersja pochodzi z Niemiec! Podczas tego tańca, zresztą nie tylko tego, było wprost niesamowicie! Wszyscy się śmiali, rozmawiali ze sobą, bawili się. Może i jestem przeciwna temu, aby Gregor stał się częścią mojej rodziny, ale to najlepsze wesele na jakim byłam! Wszyscy zakończyliśmy je zbiorowym… kankanem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz