wtorek, 7 maja 2013

Rozdział 5


Mieliście kiedyś tak, że budząc się któregoś ranka, byliście totalnie zaskoczeni i zszokowani tym, co ujrzeliście po otworzeniu oczu? Ja właśnie miałam tak następnego dnia po ślubie Sandry z Gregorem. Jako goście mieliśmy załatwione noclegi w tym przeuroczym pałacyku i każdy z gości miał wyznaczony pokój dla siebie. Ale może po kolei, bo wy nic nie rozumiecie, jak tak zacznę od środka.
Obudziła mnie moja komórka, która niemiłosiernie zaczęła coraz głośniej dzwonić. Pech chciał, że zawsze miałam dźwięk ustawiony na „rosnący”. Przeklinając w duchu, że muszę odebrać, bez otwierania oczu, sięgnęłam po niego ręką. Głowa pulsowała mi niesamowicie, całe ciało odrętwiałe do granic możliwości, w ustach istna Sahara i szczerze powiedziawszy, miałam ochotę puścić pawia, ale może bez szczegółów. W tamtej chwili nie byłam pewna na sto procent, że wczorajsze wesele zakończyło się na kankanie. Chyba jeszcze trochę poszaleliśmy. Starając się nie marudzić już w duchu, wzięłam się w garść i odebrałam ten telefon, jednak oczy dalej miałam zamknięte.
- Wiktorio, co tak długo? – Usłyszałam w słuchawce głos Magdaleny, jak zwykle oskarżycielski. Ta kobieta zawsze się mnie czepiała i za dużo wymagała, zwłaszcza jeśli chodzi o częstotliwość pisania nowych artykułów do gazety. Ale to już inna historia.
W tamtej sekundzie, chciałam jej coś odpowiedzieć, ale wnętrze ust i gardła miałam takie suche i spragnione wody, że po prostu mi to nie wyszło i zaczęłam do tej słuchawki jęczeć i bełkotać.
- Wiki co się dzieje? – zmartwiła się. – Masz kaca?
- Sahalee – wysepleniłam i zaczęłam kasłać w nadziei, że to mi coś pomoże. Coś tam pomogło….
- Biedna – powiedziała ze współczuciem. – Nieźle musiałaś szaleć!
- Weź mi nie przypominaj! – krzyknęłam na nią z wyrzutem i złapałam się za głowę. – Po co dzwonisz?
- Ale to było miłe, wiesz?! – słuchać było, że się nam Madzia obraziła. – Mam sprawę niecierpiącą zwłoki. – zmieniła ton na śmiertelnie poważny. – Słuchaj mnie – nakazała.
- Ty masz zawsze sprawę, która nie cierpi zwłoki – zauważyłam. – Dzwonisz tylko jak coś chcesz, a tak to nawet wiadomości nie napiszesz! – Teraz to ja się obraziłam.
- Sprawa, która miała czekać te cztery dni, już nie jest aktualna. Nie musisz wracać do Polski – poinformowała, całkowicie ignorując moje wcześniejsze słowa.
- Co? – zdziwiłam się. – I tak wrócę, bo nie mam tu już nic do roboty, ale dlaczego coś, co było tak ważne, już ważne nie jest? – spytałam.
- Podaj mi adres pałacu, w jakim jesteś – rozkazała i byłam niemal pewna, że wzięła właśnie w tamtej chwili długopis do ręki. – Byle migiem!
Nie wiedząc ni w ząb o co się rozchodzi tej babie, zaczęłam sylabizować adres mojego tymczasowego zakwaterowania.
- Dobra, już – powiedziała triumfalnie i chciała się już rozłączyć.
- Czekaj! – powiedziałam nieco głośniej. Co to za sprawa niecierpiąca zwłoki? – przypomniałam jej. – Takie to pilne, a nic dalej nie powiedziałaś – stwierdziłam.
Madzia zamilkła na chwilę, jakby zastanawiała się, czy powiedzieć mi, to co ma powiedzieć.
- Wszystko ci wyjaśnię, jak się spotkamy – zapewniła. – To długa historia. Kiedy wracasz?
- Dziś jeszcze nie, bo wszyscy liczą na jakieś poprawiny, czy tam zwiedzanie – poinformowałam. – Jutro mam samolot po południu – powiedziałam. – Tym samym wraca Polska kadra i Sandra z Gregorem. Będę wieczorem w Polsce, to możemy się zobaczyć pojutrze rano, czy tam w południe.
- Sandra z Gregorem? – zdziwiła się. – To oni nie będą mieszkać w Austrii? – zagadnęła.
- W Austrii?! – zaśmiałam się – Chyba nie – zakpiłam. – Oni nie mają jeszcze mieszkania!
- Co to znaczy? – wystraszyła się Magda.
- Wielkimi krokami zbliża się koszmar mojego życia – zapewniłam. – Sandra i Gregor będą przez najbliższy miesiąc mieszkać z rodzicami.
- Ty sobie chyba robisz jaja! Serio? Gregor nie ma forsy na chatę i będą zwalać się na głowę twoim rodzicom?
- Nie chodzi o to, że nie ma pieniędzy. – Pomachałam automatycznie głową w geście protestu. – Chcą sobie znaleźć mieszkanie rodem jak z bajki, a dokładniej Sandra chce. Gregor po prostu nie jest w stanie znaleźć lokum, które by jej odpowiadało – skrzywiłam się. – Rozkapryszona gówniara! – zdenerwowałam się.
- Wiki slow down! – pouczyła. – Nie tak siarczyście, co ci to będzie przeszkadzać? – nie rozumiała.
- Co mi to będzie przeszkadzać?! – zaśmiałam się nerwowo. – Przypominam, że ja też nie mam mieszkania.
Chwila ciszy w słuchawce, która zdawała się być wiecznością. Uwaga, Achtung, Achtung! Madzia przetwarza informacje.
- Będziesz mieszkać z Gregorem pod jednym dachem przez cały jeden miesiąc?! – wrzasnęła. – Jak ty przeżyjesz?
- Właśnie nie wiem – powiedziałam płaczliwym tonem i już czułam pieczenie pod powiekami. – Nienawidzę go, rozumiesz? – zaczęłam szlochać. – On mnie też nienawidzi, doskonale o tym wiem – zapewniłam. – Ja starałam się na samym początku, znaleźć z nim wspólny język, w końcu to luby mojej siostry, tak?
- No tak. – Usłyszałam potwierdzenie w słuchawce.
- Nie mam bladego pojęcia, co takiego na samym początku zrobiłam źle, że już od pierwszych dni mnie nie tolerował. Ja nie rozumiem. On jest jakiś dziwny.
- Nie wiem, może on cię jednak lubi, ale nie umie tego okazać? – zabrzmiała niepewnie.
- Ciebie, to już chyba całkiem powaliło! – warknęłam. – Idź ty do lekarza – poleciłam. – On potrafi mi prosto w oczy powiedzieć, że jestem głupia, pusta, ograniczona, wredna i inne takie epitety.
- To ja już nie wiem – podała się. – W każdym bądź razie współczuję, będę was codziennie odwiedzać! – zabrzmiała radośnie.
- A co? Zakochana w Gregorku?
- Ej! – krzyknęła. – Teraz to jesteś bezczelna! Ja chcę ci w ten sposób pomóc w twojej niedoli. Jak będziemy spędzać razem dużo czasu, to ci ten miesiąc szybko zleci. Poza tym – przerwała na parę sekund. – Wiesz, że wolę Richarda Freitaga.
- Wiem, wiem – powiedziałam już weselej. – Dzięki za pomoc, chętnie ją przyjmę – Na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
- No to git – ucieszyła się. – Sorry, ale już muszę kończyć, papa!
- Pa – odpowiedziałam i rozłączyłam się.
Jakoś zrobiło mi się wtedy lepiej na duszy, co nie zmienia faktu, że z ciałem było fatalnie. Wiki wielki alkoholik forever! Przypomniało mi się właśnie wtedy, że mimo iż rozmawiałam trochę z Magdą, to nie otworzyłam jeszcze oczu. Wyciągnęłam rękę, aby odłożyć komórkę gdzieś dalej, ale na drodze stanęła mi… czyjaś ręka? Zmarszczyłam brwi, zupełnie nie rozumiejąc co się dzieje. Kiedy wreszcie otworzyłam oczy, moje źrenice powiększyły się tak, że wyglądały zapewne, jakbym przed sekundą wstrzyknęła sobie w żyłę.
- Matko boska! – wrzasnęłam i zerwałam się z łóżka jak oparzona. Na moje nieszczęście oprócz mnie i właściciela ręki, w MOIM łóżku było jeszcze trzech innych…. skoczków narciarskich! A ja sierota – wstałam na równe nogi, zaczęłam przebiegać przez łóżko, chcąc usiec jak najdalej, ale potknęłam się o tego drugiego, w skutek czego… nie, nie poleciałam jak długa na trzeciego, jak zapewne myślicie. Lepiej – poleciałam całym swoim cielskiem na całą czwórkę, w skutek czego wszyscy się obudzili, krzyknęli, jęknęli i miałczeli!
- Co ku*wa?! – krzyknął jeden i zerwał się jak z koszmaru. – Czemu ta laska na mnie leży i w dodatku jest półnaga?!
Dopiero wtedy jakoś otrzeźwiałam i obadałam sytuację. Nieudolnie powstałam z ciał moich „towarzyszy” i stanęłam na dywanie. Otóż właśnie teraz w moim łóżku znajdowali się – Thomas Morgenstern, Peter Prevc, Jurij Tepes i Andreas Wellinger. Wszyscy byli w samych gadkach, a ja… stałam teraz przed nimi również bez spodni i w za dużej bluzie, która na pewno nie była moja. No i… oni widzieli teraz moje majtki – co za żenada. Masakra!
- Cześć – pomachał mi speszony do granic Peter Prevc i znów opadł ciężko na poduszki. Ja, która nie wiedziałam, jak mam się w danej sytuacji zachować, odmachałam mu bez słowa i usiadłam na skraju łóżka.
- Co my robimy w twoim łóżku? – zapytał się Wellinger rozglądając dookoła i najwyraźniej badał wtedy otoczenie.
- A żebym ja to wiedziała – powiedziałam spokojnie i wzruszyłam ramionami. – Ciężka sprawa – podrapałam się po głowie.
- Ale my chyba nie… - zaciął się Tepes. – My z tobą nie... – zaczął gestykulować dość jednoznacznie. Zboczeniec!
- Nie mam zielonego pojęcia – zaśmiałam się nerwowo. – Jestem w szoku – powiedziałam i zaczęłam machać głową z niedowierzaniem. – Ktoś coś w ogóle pamięta? – zaczęłam przeprowadzać wywiad środowiskowy i popatrzyłam się na nich wszystkich po kolei.
- Pamiętam tylko do kankana – powiedział Welli.
- My też – dołączyli się Tepes z Prevem.
- A ty Thomas, co pamiętasz? – popatrzyłam się pytająco na blondyna, który swoją drogą w samych gatkach wyglądał… niczego sobie.
- Też do kankana – powiedział i nie przestawał mi się bacznie przyglądać. – Czemu masz na sobie moją bluzę? Skąd ty ją w ogóle wytrzasnęłaś? Nie wyciągałem jej wczoraj, była w torbie.
- Nie wiem – powiedziałam. – Ja nic nie wiem. – Automatycznie zaczęłam obwąchiwać tę bluzę. – Fajne perfumy – pochwaliłam.
- Perfumy? – zdziwił się. – Ale ja wczoraj nie używałam żadnych perfum! – zaprotestował gorączkowo. Wstał i na czworaka zaczął się do mnie przybliżać. Wziął bluzę do ręki. – To jest moja bluza, ale ja nie używam takich perfum, w ogóle pierwszy raz czuję ten zapach!
- Jak to możliwe, że bluza jest twoja, a perfumy nie?
- Nie wiem! To w ogóle niepojęte, że masz ją na sobie, a gdzie są twoje ubrania? – złapał się za głowę. – To jest chore – stwierdził i powrócił na wcześniejsze miejsce.
- Znalazłem czerwoną kieckę, leżała za łóżkiem! – krzyknął Tepes i zaczął wymachiwać mi nią przed nosem – fajna.
- Elo, ludziska te perfumy są moje! – odezwał się Andreas, wąchając mnie ze wszystkich stron. – Fajnie, że ci się podobają, też je uwielbiam – powiedział z uśmiechem na ustach i zwiększył w końcu odległość między nami.
- Jest szansa, że poznamy bieg wczorajszych wydarzeń? – dołączył się Peter i popatrzył na wszystkich.
- Nie wiem, czy nie okazałaby się ona ponad moje siły. Nie jestem pewna, czy chce poznać prawdę. Raczej nie! – zaczęłam wymachiwać rękami.
- To co? Mamy zapomnieć i udawać, że nic się nie stało? – zapytał się Peter.
- Dokładnie! – wrzasnęliśmy chórkiem i zaczęliśmy śmiać się jak jacyś wariaci z oddziału zamkniętego.
- O tym czy nic się nie stało przekonamy się za dziewięć miesięcy – powiedział przerażony Thamas, za co dostał ode mnie poduszką w twarz.
- Nie, nic się nie stało – powiedziałam rozbawiona. – Czuję to – zapewniłam wszystkich z uśmiechem na twarzy.
- Ale skąd masz moją bluzę?! – nie dawał za wygraną Thomas. – Ona była w torbie, na samym dnie, w ogóle wczoraj przeze mnie nie wyciągana! A ta torba jest w… właśnie, gdzie jest moja torba? – spytał.
- Skąd ja mam to wiedzieć?! – podniosłam głos. – Weź wyluzuj!
- Znalazłem torbę! – krzyknął po raz drugi Tepes i zaczął wymachiwać pustą torbą przed naszymi nosami.
- Brawo Jurij! – pochwalił go Andreas. – Od dziś jesteś naszym oficjalnym, grupowym znajdywaczem.
- Bardzo zabawne! – Jurij popatrzył na Niemca spod byka.
- No co? – zdziwił się Welli. – Ty wszystko znajdziesz.
- Nie ma takiego słowa jak „znajdywacz” – pouczył nastolatka.
- Tylko dlatego się przyczepiłeś? – zdziwił się.
- Nie, nie tylko! Weź mnie już nawet nie wkurzaj! – warknął i przewrócił się na drugi bok. Nie ma to jak foch z przytupem!
- No super, że znalazła się torba – zadrwił Thomas. – Macie racje, to moja, ale ja się pytam teraz… gdzie są ciuchy?! – skrzyżował ręce.
Nie minęły dwie minuty, a Jurij Tepes zakrzyknął zadowolony.
- Znalazłem i ciuchy!
Wellinger nie wytrzymał i zaczął śmiać się bez opamiętania, byłam pewna, że gdyby siedział, to zaraz poleciał by do tyłu. W tej właśnie chwili Tepes się na niego wkurzył i cisnął w Niemca moją czerwoną sukienką, to jednak nie powstrzymało śmiechu nastolatka, a wręcz go wzmogło.
- Ej, Jurij nie pozwalaj sobie! – krzyknęłam. – To moja ulubiona sukienka! Cholernie droga! - skarciłam go na dodatek palcem.
- Odkupię ci, jak się zniszczy – obiecał z ręką na sercu. – Ale pozwól mi go teraz zamordować! – powiedział i rzucił się do duszenia kolegi po fachu.
- Ta, jasne! – powiedziałam wściekła. – Na pewno odkupisz! – prychnęłam i skrzyżowałam ręce na piersi. – Uspokójcie się do cholery jasnej! – wrzasnęłam, bo miałam dość tych przepychanek.
- Całe życie z wariatami! – załamał się najstarszy z naszego grona Thomas i złapał się za głowę z wyraźną rezygnacją. – Spokój mi tu! Gdzie są te ciuchy?! – Powiedział, chcąc przebić się przez krzyki, jakie wydawali z siebie Tepes z Wellingerem. Teraz to się okładali na całego.
- Thomas? – odezwał się niepewnie Peter i spojrzał przerażony za łóżko tak, jak wcześniej robił to dwa razy Jurij. – Nie wiem czy chcesz to zobaczyć – Zaczął machać głową przecząco – Tragedia!
- Ale o co chodzi? Są za łóżkiem?
- Tak – powiedział słabo, ale nie chcesz tego zobaczyć – przekonywał.
- Odsuń się lepiej, jak nie chcesz nic powiedzieć – powiedział zniecierpliwiony Thomas i zdecydowanym ruchem, odepchnął Słoweńca. Po chwili nachylał się już nad łóżkiem.
- Cholera! – krzyknął. – I w czym ja teraz będę łaził? Kogo mam zamordować za ten haniebny czyn? – Słychać było, że jest załamany.
- Co się stało? – wystraszyłam się.
- Popatrz! – Morgi nerwowo wyciągnął swoją jedną rzecz spod łóżka i podstawił mi ją pod nos, była cała… ubrudzona majonezem, ketchupem i musztardą. – Wszystkie ciuchy tak wyglądają! – Przysiągł. – Jak to się choć w większości wypierze, to będzie cud! Chociaż wątpię, żeby zeszło cokolwiek! Takie to uje*ane! Jakim prawem twoja sukienka jest czysta? – popatrzył na mnie oskarżycielsko.
- Nie wiem! Nie ja ci te ciuchy ubrudziłam! Poza tym czysta czy nie, to i tak ją muszę wywalić. Jest popruta na maksa! – powiedziałam rozzłoszczona i pokazałam mu wielgachną dziurę, przez którą byłam w stanie przełączyć jedną rękę, a na chama, to nawet dwie, tak gdzieś na wysokość nadgarstków.
- Super – powiedział Morgi i po prostu padł na łóżko.
- Mówiłem, że nie chcesz tego widzieć – odezwał się Prevc. – Ciekaw jestem czy i mnie czekają jakieś niespodzianki – powiedział z grobową miną i zaczął rozglądać się dookoła. – Mam nadzieję, że jednak nie.
- I w co ja się ubiorę? – powiedział sam do siebie załamany Thomas i zaczął wgapiać się w sufit. Nigdy nie sądziłam, że będzie mi dane spotkać faceta, który wypowie te słowa i w dodatku zupełnie się z nim w tym momencie zgodzę. Myślałam do tamtego czasu, że to mówią tylko kobiety. Thomas był naprawdę w nieciekawej sytuacji.
- Przynajmniej bluza ocalała – pokazałam na swój ubiór, ale to było raczej beznadziejne pocieszenie. Nigdy nie byłam dobra w te klocki. Morgi popatrzył na mnie z politowaniem. Już nic więcej się nie odzywałam.

***
Cała ta niecodzienna scenka w pokoju skończyła się tak, iż ja się w końcu ubrałam, oddałam Thomasowi jego bluzę, Tepes z Wellim przestali się nawzajem dusić, Peter opanował szok i przestał wreszcie obawiać się o to, czy jemu ktoś nie spłatał figla, a Thomas ubrał się w rzeczy pożyczone od swojego przyjaciela z kadry Andreasa Koflera, byli mniej więcej tego samego wzrostu. Dość długo zajęło blondynowi tłumaczenie swojemu koledze, że wcale nie wyrwał żadnej fajnej laski i, że nic absolutnie nie pamięta. Niby mu po jakiś trzydziestu minutach dał wiarę, ale i tak patrzył się na niego jakoś dziwacznie. Na mnie zresztą też. Postanowiłam pozostawić to bez komentarza.
Kiedy wszystko było już załatwione i przywróciliśmy się do odpowiedniego stanu, mogliśmy nareszcie zejść na dół na śniadanie. Państwo młodzi, także wrócili już ze swojej nocy poślubnej i wspaniałomyślnie postanowili nam potowarzyszyć. Dzisiaj miały być poprawiny, ja nie wytrzymam drugiego razu! Zaczęłam człapać po tych schodach, które prowadziły na sale, gdzie wczoraj była zabawa. Miałam wszystkiego po dziurki w nosie! Na szczęście na poprawinach już nie było jakiegoś sztywnego grafiku zabawy i tak na serio, każdy mógł robić co chciał. Bardzo mnie ta informacja ucieszyła. Nie było także już tych – tandetnych moim zdaniem – ozdobnych winietek z imionami. Siadało się obok kogo się chciało. Włączyli na sam początek jakąś fajną, spokojną muzykę z głośników, a pan „prowadzący” odwalił już wczoraj swoje i nie pojawił się na horyzoncie. Było jeszcze dość wcześnie, także sporo miejsc było pustych. Nie widziałam jeszcze Dominiki i Darii, więc postanowiłam pogadać z moją kochaną siostrzyczką Sandrą, póki Gregor gdzieś wybył i nie pojawił się w zasięgu mojego wzroku.
- Cześć Wiki – powiedziała pierwsza, gdy zobaczyła, że do niej podchodzę. Szczerze powiedziawszy, to nie wyglądała zbyt dobrze. Była jakaś taka…. śpiąca? W końcu to noc poślubna…
- Ci Austriacy mają jakieś głupie zwyczaje – prychnęła. – Zabiłabym tego kogoś, kto zawalił cały pokój balonami i jakimiś śmieciami! – krzyknęła. – Kiedy się tylko otworzyły drzwi, to wszystkie zaczęły pękać i powiem ci w sekrecie, że o mały włos nie padłam na zawał! – pożaliła się. – A w dodatku tych śmieci było tam tyle! Dobrze, że chociaż śmietnik nam zostawili, chyba to był ich, bo kompletnie nie pasował do reszty. – ciągnęła.
Myślałam, że zaraz nie wytrzymam i wszystko jej opowiem. Wiedziałam, że gdyby do niej dotarło, że miałam coś wspólnego z tą akcją, to by mnie powiesiła na szubienicy, czy coś w tym stylu. Nie chcąc się narażać, w trybie natychmiastowym, upiłam spory łyk trzymanego w moich dłoniach soku i zaczęłam rozglądać się na boki.
- Miałaś chyba nasz klucz do pokoju, prawda siostra? – zaczęła patrzeć na mnie podejrzliwie. – Miałaś coś z tym wspólnego.
- Nie! – zaprzeczyłam gorączkowo. – No coś ty! Ja bym ci tego nie zrobiła – kłamałam. – Musieli mi podwędzić ten klucz! – zapewniłam.
- Niby kto? – dopytywała.
- A nie wiem – zmieszałam się. – To mógł być każdy, nie ma co rozpamiętywać – zbyłam ją. – Sorry, ale idę pogadać z Dominiką i Darią! – powiedziałam, gdy właśnie spostrzegłam, iż pojawiły się w sali. Minęłam moje rodzeństwo z szybkością błyskawicy i niczym lwica szybko pognałam w ich stronę. Mina siostry, gdy to ujrzała – bezcenna.
Gdy dziewczyny także mnie zauważyły, zaraz zaczęły zalewać mnie potokiem słów, że tak to ujmę. Jedna z nich radosna do granic, a druga przygnębiona w takim stopniu, jakby się właśnie dowiedziała, iż jakiś zbrodniarz zabił jej psa.
- Hej Wiki, nie uwierzysz co się stało! – zaczęła rozpromieniona Daria. – Umówiłam się z Maćkiem Kotem na spotkanie, gdy tylko wrócimy do Polski! – poinformowała. – Super, co nie? – popatrzyła na mnie świecącymi się oczkami.
- Wow! – zdziwiłam się. – To rewelacja – przyznałam i przeniosłam spojrzenie na Dominikę. – A ty czemu ryczysz? – spytałam.
- Krzysiu ma dziewczynę! – wybuchła istną histerią i padła mi załamana w ramiona, szukając pocieszenia. – Ja tego nie przeżyję! – zapewniała gorączkowo. – Zrób coś! – nakazała i oczekiwała jakieś mojej reakcji.
- Co ja ci na to poradzę? – wzruszyłam ramionami, zupełnie się nie przejmując. Dominika zawsze wpadała w skrajne emocje. Albo cieszyła się jak wariatka z byle powodu, albo właśnie urządzała wielkie histerie. Nigdy nie mogła uplasować swojego obecnego stanu emocjonalnego, gdzieś po środku, w granicach normy, także takie cyrki były już nie raz.
- Skąd ona ma niby takie informacje? – zapytałam się Darii, gdyż Dominika już zupełnie nie kontaktowała, pogrążona w swojej agonii.
- Słyszała jak Miętus gada przez telefon. Mówił coś takiego, jak: „kocham cię”, „tęsknię”, „myślę o tobie” itp. Znaczy się, ja tego nie słyszałam, ale to Dominika przekazała mi takie newsy – powiedziała.
- Bo to prawda! – zapewniła Dominika, nie przestając płakać ani na sekundę. Jakaś masakra! Wszyscy się gapią na nas, jak na debilki.
- Dominika uspokój się! – rozkazałam. – Ludzie się patrzą. Siarę nam robisz – powiedziałam. – Możemy pogadać na ten temat później? Teraz się uspokój – poradziłam i skierowałam ją na najbliższe krzesło.
- Życie straciło sens – szlochała.
- Bez wątpienia – zadrwiłam z niej i skierowałam spojrzenie na Darię. – Masz jakieś chusteczki higieniczne dla tej sieroty?
- Niestety nie – zaprzeczyła.
- Super – prychnęłam. – Idę do swojego pokoju po chusteczki – poinformowałam, pożegnałam się na parę chwil i ruszyłam na podbój schodów.

***
- Upss, przepraszam – odezwałam się od progu. – Czy ja pomyliłam pokoje? – zaczęłam rozglądać się dookoła, gdy ujrzałam Thomasa klęczącego nad łóżkiem, który zaczął pod nim grzebać.
- Nie – powiedział. – To jest twój pokój, ja tylko sprawdzam czy da się coś uratować i sprzątam te paciaje za łóżkiem – skrzywił się. – Tragedia!
- Jest szansa, że się dowiemy, jak to się wszystko stało? – zapytałam podchodząc do łóżka i siadając na jego skraju.
- Nie – zaprzeczył pewnie blondyn i dość impulsywnie oraz nerwowo wyrzucił kolejną chusteczkę higieniczną do kosza.
- Używasz moich chusteczek higienicznych? – spytałam marszcząc brwi i bacznie mu się przyglądając. – Zostało coś jeszcze? Są mi pilnie potrzebne – poinformowałam.
- Sorry Wiki, nie powinienem był, ale nie miałem nic innego. Nic nie zostało – powiedział przybity. – Cholera i ta też, a tak ją lubiłem! – zbulwersował się, gdy wyjął zza łóżka kolejną koszulkę całą umazaną od góry do dołu, mocno zaschniętą już mieszanką musztardy, ketchupu i majonezu.
Postanowiłam nie złościć się na niego o te durne chusteczki, jego obecna sytuacja była i tak sto razy gorsza niż moja. Strasznie mi było go szkoda. Gdyby moje wszystkie ciuchy były do wywalenia – dowiedziałabym się za wszelką cenę kto jest sprawcą i zamordowała z zimną krwią. A właśnie, muszę kogoś zabić za zrujnowaną, poprutą, czerwoną sukienkę.
- Dużo ci jeszcze tego zostało? – zapytałam.
- No, trochę – mruknął. – A co? Chcesz mi pomóc? – popatrzył na mnie z nadzieją w oczach.
- Pewnie, że pomogę! – powiedziałam z uśmiechem. – Tylko znajdę coś do wycierania – oznajmiłam i wyszłam z pokoju. – Zaraz wracam.
- Ku*wa i ta też! – usłyszałam jeszcze, będąc już po drugiej stronie. Biedactwo.

***
Jakoś ten dzień nawet fanie mi zleciał. Wpierw zeszłam z powrotem na dół, znalazłam chusteczki, potem pomogłam Dominice oraz Thomasowi – przez co czułam się jak samarytanin – zeszłam na zabawę. Nie było już tyle alkoholu co wczoraj, ponieważ ci którzy wczoraj zbyt dużo wypili i mieli teraz kaca, poprzestali na soczkach i herbatkach – w tym ja. Nastąpił dzień zapoznawczy i już wszyscy na trzeźwo zaczęli ze sobą rozmawiać, zapoznawać się i przepraszać za wczorajsze brednie powiedziane lub zrobione po procentach. Pogada wyjątkowo sprzyjała, świeciło słońce i było chyba z dwadzieścia pięć stopni, jak na kwiecień to całkiem nieźle. W związku ze sprzyjającymi warunkami atmosferycznymi, postanowiliśmy urządzić sobie zabawę na tarasie. Ja cały czas rozmawiałam z Austriakami, Norwegami, Niemcami czy znanymi mi już Słoweńcami. Daria kręciła się bez przerwy przy polakach, a Dominika jak to Dominika, załamała się totalnie i chodziła taka struta przez parę godzin. Krzysiu rzecz jasna nie wiedział, że blondynka słyszała jego rozmowę z ukochaną i starał się od niej wyciągnąć co się takiego stało oraz pocieszał na wszelkie możliwe sposoby, nic to nie dało. Moja matka natomiast wspólnie z ojcem nie spuszczali z oczu swojej ukochanej córeczki i wspaniałego Gregorka.
Usiedli teraz we czwórkę przy drewnianym stoliczku, sączyli soczki i gawędzili w najlepsze po angielsku. Coś mi się zdawało, że właśnie poruszyli temat, tymczasowego zamieszkania z nami Gregorka i Sandruni, dopóki ta nie spełni swoich najskrytszych marzeń i nie znajdzie pięknego domku z dużym ogrodem, basenem, ogrzewanymi panelami, lampami, które zapalają się na jedno klaśnięcie, z łóżkiem wodnym i w ogóle takie tam inne bajery z kosmosu chyba brane. No oczywiście, co jeszcze?! Może deseczka od kibelka podgrzewana?! Jak taką chce, to niech pojedzie do Japonii. Piotrek Żyła coś mi tam napomknął ostatnio, że tam takie są. Nie chciałam wnikać w szczegóły, ale Piotrek jak to Piotrek – zawsze szczery, wszystko ci może powiedzieć. Oczywiście jego żona się załamała i poleciła, aby jej mąż się jednak trochę pohamował – nie dało rady.
Nie obyło się rzecz jasna bez powtórnego kankana, kaczuchów, a na dodatek robiliśmy pociąg do piosenki Rynkowskiego. Co z tego, że nikt nie znał polskiego? Nasza niezawodna, zawsze uśmiechnięta kadra, zaciągnęła wszystkich do wspólnego pociągu. Nawet dzieci niektórych skoczków.
Wszystko było pięknie i ładnie do czasu, gdy ktoś nie zaskoczył mnie z tyłu i nie dostałam prawie zawału, gdy zobaczyłam kto to był.
- Właśnie po to był mi adres – powiedziała dziewczyna.
- Magda?! – zdziwiłam się. – Co ty tu robisz?!
- Przyjechałam, a co? – zaśmiała się. – Nie cieszysz się?
- Jesteś niemożliwa! – okrzyczałam ją, ta nie przestawała się śmiać.

3 komentarze:

  1. Wiki, wybacz że nie wpadałam do ciebie ostatnio, jakoś tak wyszło że nie miałam czasu, ale już wszystko nadrobiłam, świetnie piszesz.!
    Zapraszam do siebie na nowy 9 rozdział.
    http://skijupingforever.blog.pl/

    OdpowiedzUsuń
  2. Cuuudny! Nadrobiłam wszystkie rozdziały i jestem pod wrażeniem tego co piszesz. Zaczęłam czytac i nie mogę się oderwać...jestem twoją stałą czytelniczką :)
    I jeszcze ta fajna piosenka ;)
    Pozdrawiam ciepło :**
    Wpadnij jeśli masz czas:
    http://zycie-jest-slodkie.blogspot.com/
    http://my-hard-love.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń