środa, 8 maja 2013

Rozdział 7


Dobra przyznam się, że mnie trochę te odwiedziny zaskoczyły. Niby w czym ja mu mogę pomóc? A co ważniejsze skąd mu przyszło do głowy, że właśnie jestem w stanie to uczynić? Okej, widział mnie wiele razy w towarzystwie blondynki, ale bez przesady, przecież nawet nie zamieniłam z nim wcześniej słowa. Nie znam gościa krótko mówiąc. Zresztą ja już wiem, że ta rozmowa nic nie da. Jak się Dominika zdołuje i zamknie w sobie, to mogiła generalnie. Nic jej nie odblokuje i będzie tak zamulać przez miesiąc albo i dłużej, wpatrzona w ziemię. Aby tylko biedaczka sobie kręgosłupa przez takie akcje nie skrzywiła na stałe, bo w tedy będzie wielki kłopot. I jeszcze większy płacz.
- Chciałeś o niej pomówić, powiadasz? – spytałam i popatrzyłam na niego przenikliwie. – Szczerze powiedziawszy, to nie jestem pewna, czy to coś da, ale możesz próbować – powiedziałam z rezygnacją i pokazałam mu gestem ręki, aby usiadł na łóżku.
- Do ostatniej chwili wahałem się czy tu przyjść. – Był wyraźnie stremowany i zawstydzony. – Dalej nie jestem pewien czy to dobrze, że cię odwiedziłem. Nie obudziłem cię mam nadzieję – W jego oczach ujrzałam rosnące z każdą chwilą przerażenie. – Wybacz ja nie pomyślałem, jest już tak późno! – zaczął przepraszać mnie gorączkowo i już zaczął wstawać, aby opuścić moje zacne lokum.
Krzysiu rozbawił mnie swoim zachowaniem – taki nieśmiały, słodki nieporadny chłopczyk, który nie jest pewien, czy postępuje odpowiednio nawet, gdy tylko oddycha. Zupełnie jak Dominika, z tą jednak różnicą, że blondi nie jest chłopczykiem, a dziewczynką, ale to już chyba wszyscy zdążyli zauważyć.
- Jejku, nie stresuj się tak Krzysiu! – poradziłam. – Ja cię nie zjem ani nie uduszę. A co do twoich obaw, to nie spałam i pewnie jeszcze długo nie będę – przyznałam. – O co chodzi z Dominiką? – zaczęłam i czekałam, aż rozwinie myśl, która go trapi.
- Przez całe dzisiejsze poprawiny, była jakaś taka przygaszona, a gdy pytałem co się dzieje, to powiedziała, abym spadał na drzewo. Znamy się dość krótko, więc nie sądziłem, iż Dominika ma do mnie jakieś pretensje.
Zdziwiło mnie to, co mi oznajmił. Dominika kazała mu spadać na drzewo? Nie chce mi się w to wierzyć, ona nigdy nie używała takich sformułowań. Chyba naprawdę mocno musiało ją zaboleć, to co podsłuchała. Wcale nie przesadzam, moja kuzynka zawsze ostrożnie obchodzi się z ludźmi. O przekleństwach z jej ust, to już w ogóle nikt nie słyszał.
- Jesteś pewien, że nie powiedziałeś nic, co mogło by ją urazić? – Nie miałam zamiaru wprost, oznajmić mu, że Dominika podsłuchała jego rozmowę, bo niby po co? Jeszcze Krzysiu by nam się na dodatek obraził i już wszystko byłoby pozamiatane.
- Nie – odpowiedział po dłuższym zastanowieniu. – Chyba nie – skrzywił się.
- Jaki masz stosunek do Dominiki? – zapytałam dość odważnie, bojąc się, czy aby odrobinę nie przesadziłam na początek konwersacji i zrobiło mi się troszkę głupio. Tak to jest, jak najpierw się robi, a potem myśl.
- Jaki niby mogę mieć? – zdziwił się. – Znamy się dość krótko, ale zdaje mi się, że fajna z niej dziewczyna – przyznał. – Zabawna, wesoła, odważna, trochę szalona i na pewno spontaniczna.
- Trafiłeś w dziesiątkę – pochwaliłam i zaczęłam bić mu teatralnie brawo. – Jak na taki krótki okres znajomości, to ją troszkę rozszyfrowałeś.
- Nie wydaje mi się – zaśmiał się nerwowo. – Sądziłem, że jest typową optymistką, tymczasem zupełnie mnie skołowała tym nagłym przybiciem.
- Traktujesz ją jak zwykłą znajomą?
- Oczywiście, że tak! Myślałem, że fajnie by było, jeśli zostalibyśmy dobrymi znajomymi i utrzymywali kontakt. Na początku uważałem, że się polubiliśmy i chciałem utrzymywać z nią jakiś kontakt, choćby mailowy, ale Dominika się w ogóle do mnie teraz nie odzywa.
- Skoro moja kuzynka, nie chce ci powiedzieć co jest grane, to ja tym bardziej nie mam prawa tego rozgłaszać na prawo i lewo. Wybacz, ale szanuję jej prywatność.
- Rozumiem, a ty wiesz dlaczego ona taka jest, prawda? – Podniósł na mnie wzrok.
- Tak wiem – przyznałam szczerze. – Skoro jest dla ciebie jak kumpela, to niby dlaczego ci tak zależy na jej opinii?
- Już ci powiedziałem, moglibyśmy być dobrymi znajomymi, tym bardziej, że się dogadywaliśmy, a poza tym nie znoszę sytuacji, w których jakaś osoba ma do mnie pretensje i nie chce powiedzieć mi w twarz o co chodzi. Zawsze taki byłem. Nie zauważyłem w sobie żadnej winy, a mimo to wyraźnie widzę, że coś zepsułem.
- Dobrze ci radzę, abyś porozmawiał jutro z Dominiką. Ona ochłonie i być może powie ci, co ją gryzie – poradziłam.
- Może masz rację – rozchmurzył się. – Dobra to ja spadam. Jutro wracamy nareszcie do Polski. Nie mogę się doczekać!
- Masz tam kogoś ważnego? – zagadnęłam, wyraźnie zainteresowana tematem. – Dziewczyna?
- Tak, właściwie to już narzeczona – uśmiechnął się. – W dodatku jest w ciąży i spodziewamy się synka Antosia. Chyba zacznę skakać z radości, gdy znajdę się już blisko nich.
Myślałam, że już nic mnie bardziej nie zaskoczy. Jeśli Dominika się o tym dowie, to chyba wpadnie w największą histerię w dziejach ludzkości.

***
Po rozmowie z Krzysiem jeszcze długo nie mogłam zasnąć. Nie myślałam już wcale o porannym incydencie, czy o tym jak rozgryźć Schlierenzauera. Moją głowę przez następną część nocy, zaprzątała myśl, jak zareaguje Dominika, gdy się dowie, że Miętus ma narzeczoną i w dodatku spodziewa się z nią synka – i jest z tego faktu niebywale zadowolony, bo z drugiej strony czemu miał by nie być? Skutkiem moich nocnych rozważań był totalny brak snu, który tak na dobrą sprawę postanowił zawitać do mojego lokum o szóstej rano – tak w ogóle to super. Byłam już taka padnięta, że nie miałam sił się umyć, czy choćby przebrać w piżamę i pogniotłam doszczętnie moją fioletową sukienkę.
- Cześć śpiochu wstajemy – usłyszałam nad uchem glos mojej przyjaciółki Magdy i bynajmniej nie byłam z tego faktu zadowolona.
Niczym mała dziewczynka, zaprotestowałam gorączkowo i zaczęłam jęczeć coś niezrozumiałego pod nosem, zasłaniając sobie twarz poduszką. Chciało mi się tak cholernie spać, że nie jesteście raczej w stanie sobie tego wyobrazić, a szkoda.
- Madzia wiesz co? – zaczęłam i wyciągnęłam spod poduszki głowę, nie byłam jednak w stanie otworzyć powiek choćby na milimetr.
- Co? – spytała z uśmiechem.
- Nie chcę być niegrzeczna i w ogóle, ale weź stąd spadaj – nakazałam i z całej siły, jaką udało mi się zgromadzić przez kilka godzin snu, rzuciłam w nią poduszką tak, że trafiła ją centralnie w twarz. Mi to tam różnicy nie robiło, bo miałam na łóżku jeszcze dwie inne i to na nich postanowiłam teraz się położyć – Spać mi się chce – oznajmiłam i przewróciłam się na drugi bok.
Madzie chyba totalnie zaskoczyła moja reakcja , bo jeszcze przez jakieś trzy minuty panowała głucha cisza, która mi w obecnym stanie, bardzo była na rękę.
- Jak sobie chcesz – mówiła przez zaciśnięte zęby. – Tylko żebyś potem nie miała do mnie pretensji, że nie zdążysz na śniadanie – ostrzegła i otworzyła już drzwi, żeby wyjść z pokoju. – Tak w ogóle to jest już dziewiąta czterdzieści pięć – poinformowała oschle i trzasnęła drzwiami.
Tak właściwie to właśnie w tamtej chwili powinnam już wstawać i żwawo się szykować, żeby zdążyć na to cholerne śniadanie, ale w tamtej chwili miałam na to centralnie wywalone i poszłam spać dalej. Najwyżej przylecę do Polski o suchym pysku. Kto wie, może Gregorek załatwił nam na drogę jakieś żarełko i dobrego szampana do wypicia? Wstyd mi się przyznać przed samą sobą, ale w tamtej chwili liczyłam w zupełności na Gregora i na jego zapobiegawczość. A jak coś nie wyjdzie, to po prostu będę głodna i spragniona. Czy ktoś się mną przejmie? Byłoby miło.

***
Cholera! Trzeba było wstawać, kiedy Magda mnie budziła! Nie miałam pojęcia, że mogłabym spać tak długo. Kiedy spojrzałam na zegarek po przebudzeniu była dwunasta! Rozumiecie? Dwunasta! Mięliśmy wylatywać o piętnastej, więc miałam tylko trzy godziny na ogarnięcie się i spakowanie. Może dla innych jest to dużo, ale ja się w życiu nie wyrobię. Słyszałam, że ma być obiad gdzieś tak przed drugą, ale olewam to, bo muszę zdążyć się wyszykować!
Zaczęłam biegać jak wariatka w te i z powrotem. Byłam taka zestresowana, że zupełnie straciłam głowę i nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Jednocześnie starałam się malować i pakować ciuchy, co w moim wykonaniu wyszło wprost fatalnie. Ubrudziłam sobie moją białą koszulkę czarnym tuszem! Przez długi czas nie mogłam opanować złości z tegoż powodu, ale później doszłam do wniosku, że zawsze mogło być o wiele gorzej. Mogłam nie mieć już żadnych innych ciuchów – podobnie jak Thomas. Nie jestem pewna, ale chyba dalej chodził w ubraniach Koflera – pasowały jak ulał.
- Chodź na obiad! – usłyszałam głos Darii, która teraz z uśmiechem na twarzy obserwowała moje poczynania, oparta o framugę. – Po cholerę tyś tego tyle ze sobą zabrała? – zdziwiła się. – Przecież wiedziałaś doskonale, że to tylko trzy dni.
- Przezorny zawsze ubezpieczony – oburzyłam się i trzęsącymi się łapkami, starałam się składać porządnie ubrania. Nie udawało mi się. Zresztą zawsze byłam wolna niczym ślimak i robiłam wszystko trzy razy wolniej niż inni. – Te cholery nie chcą się składać! – oburzyłam się i z całej siły wrzuciłam jedną z koszulek do mojej torby.
- Jesteś za bardzo zestresowana. Nie ma powodu – zapewniła. – Gregor na pewno nie poleci bez ciebie – obiecała.
- Nie byłabym taka pewna – fuknęłam. – On by się pewnie cieszył, gdyby wykreślił mnie ze swojego życia – powiedziałam i podeszłam do komody, aby zabrać swoje kosmetyki.
- Przeginasz – skarciła mnie szatynka. – Gdyby tak było, to nie brałby ślubu z Sandrą. – Daria dalej bacznie mnie obserwowała.
- Ta jasne, ja właśnie nie wiem po jakiego grzyba on z nią jest i jeszcze został jej mężem. – Z powrotem wróciłam do walizki i zaczęłam wrzucać moje kosmetyki. Tego układaniem nie można było nazwać. – Mówię ci on jej nie kocha! – zapewniłam i znów chciałam powrócić do składania ciuchów, może za kolejnym razem się w końcu uda.
- To niby po co z nią jest? – zdziwiła się Daria. – I w dodatku jeszcze ten ślub?
- Mówiłam już, że nie wiem! – krzyknęłam, ponieważ moja cierpliwość osiągnęła właśnie stan zero. – Ale ja się tego dowiem! – przyrzekłam. – Mam okazję i wykorzystam ją! – Byłam taka zła, że wyżywając się na trzymanych przeze mnie rajstopach, zrobiłam w nich dziurę. – Ku*wa! – zaklęłam. Czułam się taka bezradna, że nie wiedząc, co robić, po prostu się poryczałam.
- Wiki dlaczego płaczesz? – zapytała przerażona i podbiegła do mnie, aby mnie przytulić. – Co się dzieje?
- Nie wiem, wszystko mi się wali! – ryczałam i miałam w głębokim poważaniu to, że mogę ją ubrudzić. – To wszystko jest do dupy!
- Ale niby co? – nie rozumiała i spojrzała na mnie pytająco.
- Wszystko! – krzyknęłam i popłakałam się na całego.
- A może ty masz po prostu napięcie przedmiesiączkowe? – wypaliła, miałam szczerą ochotę ją w tamtej chwili strzelić. – Bo według mnie nic złego się przez te trzy dni nie wydarzyło.
- Walnął cię kiedyś ktoś?! – zapytałam z pełną dozą ironii. – Ja na pewno nie mam teraz PMS-u! – zapewniłam. – Masz może czekoladę?
- Czyli to na pewno napięcie przedmiesiączkowe – westchnęła. – Ty zawsze chcesz wtedy czekoladę i masz zmiany nastrojów.
- Wal się! – warknęłam i powróciłam do prób złożenia po ludzku moich rzeczy.
- Zostaw to i chodź na obiad – powiedziała Daria i pociągnęła mnie za rękę. – Nie było cię na śniadaniu! – skarciła mnie.
- Jak pójdę na obiad, to nie zdążę! Wiesz, że ja zawsze się wleczę – załamałam się nad swoją osobą. – Nie bez powodu miałam w podstawówce ksywkę „Ślimaczek”.
Daria wybuchła niekontrolowanym śmiechem. Był on tak zaraźliwy, że ja też zaczęłam się w jednej chwili śmiać, aż znów zaczęły mi wypływać łzy z oczu. Nie wiedziałam, że to będzie, aż takie zabawne. Bo właściwie nie miało takie być, no ale z Darią, jak to z Darią – nigdy nic nie wiadomo.
- Weź mnie nie załamuj – powiedziała, gdy już opanowała swój śmiech. – Kiedy to było? Zresztą na pewno zdążysz, ktoś ci pomoże.
- Niby kto? – popatrzyłam na dziewczynę pytająco.
- Nie wiem, ale ktoś na pewno – wzruszyła ramionami.
- Aha, dzięki w ogóle – oburzyłam się. – Ty to jesteś normalnie mistrzem w pocieszaniu – zadrwiłam i podniosłam się z ziemi. – Rozmazałam się? – spytałam pokazując jej swoją twarz.
- Nie – powiedziała z lekkim zdziwieniem w głosie. – Użyłaś tuszu wodoodpornego? – spytała, a ja tylko pomachałam jej głową na potwierdzenie. – To świetnie, to co idziemy już na ten obiad? Skoro nie jadłaś śniadania, to powinnaś być głodna.
- Jestem – zapewniłam i razem z Darią opuściłam moje tymczasowe lokum, pozostawiając wszystko porozrzucanie i porozwalane po całym pokoju. Podobno miałam zdążyć się spakować. Z każdą minutą coraz bardziej w to wątpiłam. Ale podobno ktoś miał mi pomóc.

***
Muszę przyznać z ręką na sercu, że na obiedzie wcale nie był tak tragicznie. W końcu zaspokoiłam mój głód oraz pragnienie, przez co na pewien czas zapomniałam o ciuchach i o tym, że czas mnie nagli. Nie mogłam nigdzie znaleźć Dominiki czy Krzysia, więc spokojnie zaczęłam sobie gawędzić z Darią. Pochwaliła mi się tym, że na szczęście Maciek Kot nie ma dziewczyny i dał jej swój numer telefonu oraz maila – po prostu super. Dzieliła się ze mną różnego rodzaju spostrzeżeniami na temat Kociaka i zdawała relacje ze wspólnych rozmów. Szczerze wam powiem, że nie za bardzo mnie ten Kociak interesował. Nie znałam go w ogóle i z rozmowy zarejestrowałam tylko tyle, że Daria widzi w brunecie niepoprawnego romantyka i artystyczną duszę. Wiecie – uwielbia romantyczne spacery, kolacje i na pewno dawałby swojej lubej urocze prezenty, i bardzo często piękne wiechcie kwiatków polnych bądź też nie polnych. Poza skokami zajmuje się malowaniem romantycznych, wielce klimatycznych pejzaży, krajobrazów, a także uwielbia poezję – sam pisze wprost przecudne, liryczne wiersze. Taka tam współczesna wersja Romeo.
- Ty wiesz, że on umie wszystkie kwestie z dramatu „Romeo i Julia”? – zachwycała się Daria. – Niesamowity jest co?
- Taaa, bez wątpienia! – Nie za bardzo tryskałam entuzjazmem. Byłam zajęta teraz szukaniem po sali mojego szwagra, bo jak tak się ogarnęłam, to mi się nagle chłop przypomniał. – Jak wrócicie do Polski, to możecie sobie rozegrać scenkę rodzajową – zaproponowałam z uśmiechem.
Darii chyba nie za bardzo się mój genialny plan spodobał, bo zamiast pochwały, dostałam torebką w bark i mordercze spojrzenie.
Pewnie bym się przejęła i coś odpowiedziała gdyby nie to, że ujrzałam w końcu człowieka, którego szukałam. Od razu zauważył, że się w niego wgapiam, więc zaczął nerwowo gdzieś iść, najprawdopodobniej w celu oddalenia się ode mnie o jak największą ilość metrów i udawał, że z kimś rozmawia. Sprytnie, ale i tak to nie zda egzaminu w dniu jutrzejszym.
- Wiktoria czy ty mnie w ogóle słuchasz! – zdenerwowała się Daria i zaczęła mi machać ręką przed twarzą.
- Przepraszam – powiedziałam i wstałam od stołu. – Pójdę się spakować, bo naprawdę mam mało czasu, a muszę jeszcze wiele zrobić.
Miałam już dość rozmowy o Maćku, a skoro Gregorek stał się jeszcze bardziej „niedostępny” niż zazwyczaj, to doszłam do wniosku, że nic tu po mnie i poszłam na górę. Bynajmniej starałam się dojść na górę. Byłam tak nieobecna, pogrążona we własnym świecie, że po opuszczeniu sali, przejściu przez korytarz oraz dojściu mniej więcej na szósty schodek – potknęłam się o własne nogi jak ostatnia sirota, po czym poleciałam do tyłu i do końca byłam przekonana, że połamię sobie wszystkie kości, zmuszona niezwłocznie do odwiedzenia najbliższego szpitala, o ile nie zabiję się w trybie natychmiastowym. Moje zaskoczenie nie znało granic, gdy zamiast głośnego bum na cały pałac i ogromnego bólu, który powstałby niewątpliwie, po zderzeniu się ze schodami, poczułam, że ktoś mnie złapał.
- Nic ci nie jest? – Znów usłyszałam ten miły, ciepły głos. Doskonale wiedziałam, kto był jego właścicielem, nie musiałam otwierać oczu. – Masz szczęście, że byłem w pobliżu – powiedział i pomógł mi powrócić do pionu.
- Na szczęście nic mi się nie stało – uśmiechnęłam się. – Dziękuję Thomas. – Poczułam, że moje policzki robią się czerwone.
- Nie ma problemu. – Odwzajemnił uśmiech. – Ale nie powinnaś być cały czas taka zamyślona.
- Aż tak to widać? – zdziwiłam się. – Masz rację, ostatnio faktycznie za dużo chodzę z głową w chmurach – przyznałam się bez bicia.
- Nie powinnaś, aż tak bardzo przejmować się Gregorem. Na dłuższą metę, jak już człowiek z nim trochę pobędzie, to jest całkiem znośny – zaśmiał się, a ja razem z nim.
- Gdyby to tylko o niego chodziło – westchnęłam. – Mój problem polega na tym, że przejmuję się też problemami innych, jakbym miała za mało swoich.
- Może nie powinnaś?
- Sama nie wiem – poddałam się. – To wszystko jest dość skomplikowane i jak już mówiłam tu nie chodzi tylko o moje problemy. Która jest godzina? – spytałam, bo byłam ciekawa, ile czasu mi jeszcze zostało.
- Jakoś tak wpół do trzeciej, za dwadzieścia minut mamy być przed pałacem i pojechać na lotnisko.
- Żartujesz? – przeraziłam się. – W życiu nie zdążę się spakować! – powiedziałam i zaczęłam wbiegać po skodach, a Thomas za mną.
Szczerze wam powiem, że gdyby mi się wtedy przypomniało, jak wygląda moje tymczasowe zakwaterowanie, to w życiu nie pozwoliła bym blondynowi iść za mną. No ale cóż, mówi się trudno.
- Chyba nie lubisz pakowania? – powiedział będąc za pewne pod wrażeniem, jak wielki można zrobić burdel dookoła podczas pakowania.
- Nienawidzę! – odpowiedziałam załamana i ustawiłam się naprzeciw walizki, z zamiarem rozpoczęcia składania ubrań. To była chyba wtedy próba numer trzy. – Gdybym jeszcze umiała to robić w miarę szybko, to było by wprost świetnie, ale ja nigdy nie byłam w tym dobra.
- W takim razie ci pomogę! – powiedział z entuzjazmem i znalazł się naprzeciw mnie, natychmiast wziął się składanie.
Zaskoczenie jakie wymalowało się na mojej twarzy, musiało wyglądać wtedy bardzo zabawnie, bo Thomas zaczął się śmiać, a mimo to nie przerywał zaczętej czynności. Ale z drugiej strony, jak ja mogłam nie być zaskoczona, gdy ten oto facet składał ubrania z prędkością błyskawicy? I to w dodatku dwa razy porządniej niż ja. Ani się obejrzałam, a już wszystko było ładnie poskładane i poukładane w walizce. Po raz pierwszy od wielu lat byłam w stanie, zamknąć ją bez najmniejszych problemów za pierwszym razem.
- Jak ty to zrobiłeś?! – zapytałam z wielkim uznaniem.
- Lata praktyki koleżanko! – zaśmiał się. – Kariera skoczka narciarskiego jest bezlitosna. W czasie senonu co chwile zmieniamy kraje, miejscowości czy hotele. Trzeba było opanować umiejętność pakowania do perfekcji – powiedział i zaczął wstawać z podłogi, po czym podał mi rękę, żebym i ja mogła bez problemu z niej wstać. – To chyba wszystko, nie?
- Tak, wielkie dzięki Thomas. Jesteś wielki.
- Nie ma za co. Chodź, bo chyba już na nas czekają.

***
Thomas miał rację – czekali. Kiedy jednak już się zjawiliśmy, autokary bez problemu mogły zacząć nas zbierać. Jechałam tym razem w tym „autokarze dla rodziny ze specjalnym oznaczeniem”, żeby matka nie zrobiła znowu awantury. Dominika oraz Daria także się w nim znalazły.
Nastroje były różne. Daria gorączkowo protestowała, ponieważ chciała jechać z Polakami – wiadomo, bo tam jest jej kochany Maciuś, choć tak szczerze powiedziawszy, nie mam zielonego pojęcia, czy sam Maciek zdaje sobie z tego sprawę, że Daria już go sobie „przypisała”. Z kolei Dominika nic nie mówiła już od samego rana – co swoją drogą jest totalnie nie w jej stylu – i wgapiała się bez sensu w okno, twarz podpierając na dłoni. Kiedy starałam się ją jakoś zaczepić albo zagadać odpowiedziała mi cisza i odganianie się niczym od natrętnej muchy. Wielkie dzięki – chyba nie tylko ja nie będę, dobrze wspominała tych dni. Choć z drugiej strony nie powinnam narzekać, bo wiadomo, że będzie jeszcze gorzej. Mieszkanie z Gregorkiem uznałam za początek mojego piekła na Ziemi.
No a ja ponownie pragnęłam się z naleźć w jednym autokarze z Niemcami, Austriakami i Norwegami – w tamtą stronę było wprost niesamowicie! Zresztą miałam wewnętrzne przeczucie, że Madzia teraz tam była i zajęła „moje miejsce”, zaczaiła się pewnie pod siedzeniem, aby nikt niej nie zauważył – tak jak ja wcześniej – i teraz „pielęgnowała” swoją relację z Freitagiem – cokolwiek to znaczy.
Powiedziałam wam już, że z uwagi na to, że był już koniec tych całych zaślubin i wracaliśmy do domu, to para młoda jechała z nami i teraz Gregor się we mnie wgapiał, mimo że wcześniej unikał mnie jak ogień wody? Nie? To właśnie teraz mówię – strasznie mnie ten facet irytuje. Taki tam mały szczegół.
- Niezwykle się cieszymy, że będziecie teraz mieszkać z nami – powiedziała matka z uśmiechem na twarzy.
- O tak! – przytaknął matce ojciec dość entuzjastycznie.
Dominika oraz Daria całkowicie ignorowały to co się dzieje, pochłonięte zapewne konkretnymi mężczyznami, a ja mimo że pragnęłam uczynić to samo co one – nie potrafiłam. Dla jasności w „autokarze dla rodziny ze specjalnym oznaczeniem” znalazła się para młoda, ich rodzeństwo, rodzice oraz najbliższe kuzynostwo. Swoją drogą nie pamiętam, abym usłyszała choć jedno słowo z ust rodziny Gregora. To jego kuzynostwo było jakieś wtedy strasznie przymulone, a rodzice? Sama nie wiem jak to określić, ale chyba cała jego rodzina miała w głębokim poważaniu z kim on się żeni i odniosłam wtedy też wrażenie, że mogli nie zarejestrować, że już wczoraj staliśmy się jedną, wielką, „kochającą się” rodzinką. Też wolałabym, aby mnie to obeszło, no ale niestety – nie ma tak dobrze. Szkoda!
- Nie martwcie się – powiedziała jakże dźwięcznym głosem Sandra. – Nie będziemy mieszkać z wami nie wiadomo ile. Znajdziemy mieszkanie i już nas nie ma – zapewniła i pokazała kciuk do góry.
Ta, „znajdziemy mieszkanie i już nas nie ma”! Zapewne! Tylko za nim oni znajdą mieszkanie z oświetleniem zapalającym się na klaśnięcie, basenem, jacuzzi, ogrzewaną podłogą, pięcioma piętrami, ogrodem identycznym jak ten z Wersalu, paroma garażami na kilka Beemek, dziesięcioma sypialniami urządzonymi w różnych stylach i przeróżnymi dziwactwami na ścianach, kuchnią o dwa razy większą niż mój pokój, salą kinową z popcornem, wielkim akwarium na całą ścianę, z salą bawialną dla przyszłego potomka Prince’a Gregora Juniora Pierwszego, ślicznym jeziorkiem z rybkami w ogródku, garderobą – również dwa razy większą od mojego pokoju – i szklanymi, krętymi schodkami? Gdzie oni znajdą taką chatę? A zapomniałam mają być – z tego co słyszałam – jeszcze dwa duże tarasy i sala do różnych gier; bilard automaty i inne takie bajery. Może niech nasz idealny Gregorek kupi Sandruni wyspę, albo najlepiej kompleksy wysp i nazwie je Wyspy Gregosandryjskie?
Coś tej blondi uderzyła sodówka do głowy. Albo po prostu pragnie realizować swoje marzenia z dzieciństwa. Albo jedno i drugie – ciężko wyczuć, nigdy nie interesowałam się za bardzo jej marzeniami. Żyłam swoimi, a mimo to dalej nie znalazłam księcia na białym koniu, który by mi przysiągł miłość, aż po grób i kochał ponad wszystko na tym świecie – tak samo jak ja jego. Dziecięce marzenia są przereklamowane, a ta dziewiętnastoletnia dziewczynka po prostu miała niesamowitego farta! A gdzie jest mój ukochany?! Gdzie jest mój najdroższy, najwspanialszy mężczyzna?! No gdzie ja się pytam?! Chyba za bardzo się po raz kolejny rozwinęłam i zaczęłam analizować, w skutek czego chce mi się płakać i chyba zaraz to uczynię. Życie jest do dupy!
- Coś się stało Wiki, czemu płaczesz?! – przejęła się Sandra i spojrzała na mnie uważnie. – Nie chcesz, abyśmy z wami zamieszkali?
- To nie o to chodzi – powiedziałam, wycierając mokre już policzki. – Bardzo was przepraszam, po prostu za bardzo się nad sobą rozczulam – powiedziałam i odwróciłam głowę tak, aby teraz nikt nie mógł spojrzeć w moje oczy – a już szczególnie Gregor.
- Ale zaraz się uspokoisz, tak? – chciała się upewnić moja siostra.
- Tak, tak – zapewniłam gorączkowo. – Już się uspokajam.
Boże, jaka siara! Matka Gregora popatrzyła się na mnie jak na stworka z innej planety. Pomijam fakt, że dalej nikt z jego rodziny nie wysilił się, żeby coś powiedzieć. Nie ma to jak dobre, trwałe relacje między rodziną.
- Nasze mieszkanie nie jest zbyt duże, ale myślę, że wszyscy będą zadowoleni. – Moja mama zwróciła się teraz do Gregora.
- Ależ nie wątpię w to, bardzo mi miło, że wszyscy z chęcią przyjmiecie mnie w wasze skromne progi i że tak życzliwie włączyliście mnie do swojej rodziny – powiedział Gregorek z zabójczym uśmiechem na twarzy i z iskrzącymi się oczkami. Po czym przeniósł wzrok na mnie i popatrzył się z dokładnie tak samo na moje oblicze. Różnica polegała tylko na tym, że ja wyczuwałam niesamowitą ironię i sarkazm we wszystkim co mówił i robił ten oto mężczyzna. A już zwłaszcza wtedy, gdy podkreślił słowo „wszyscy”. Każdy wiedział, że moja osoba wcale z żadną chęcią go do tego domu nie przyjmuje, a już szczególnie sam Schlierenzauer.
- Ależ oczywiście Schlieri – odezwałam się. – Dla nas to wręcz zaszczyt – Gdyby w tym autokarze było gdzie klęknąć, czy się ukłonić, pewnie bym to zrobiła.
- Jak dobrze, że zaczęliście się ze sobą dogadywać! – ucieszył się naprawdę mój ojciec.
Tato błagam! Ja myślałam, że z ciebie to jest bardziej spostrzegawczy mężczyzna, przecież byłeś moim bohaterem, kiedy byłam jeszcze małą, niewinną dziewczynką! Sądziłam, iż jesteśmy połączeni tak silną więzią, że bez problemu potrafisz odczytać moje prawdziwe myśli. Nie chcę nic mówić, ale właśnie wtedy doszłam do wniosku, że osobą, która najbardziej zna moje myśli jest siedzący naprzeciwko mnie szatyn. Wielkie pocieszenie, prawda?
- My również się cieszymy! – powiedział Schlieri i odniosłam wrażenie, że się w ten sposób nabija z mojego taty….

***
Wreszcie dotarliśmy na to lotnisko! Matko jedyna, miałam już dość siedzenia niedaleko osoby, która wkurza mnie najbardziej na świecie. Z tego autokaru, to ja pierwsza wysiadłam – powiem więcej, ja stamtąd wręcz wybiegłam na złamanie karku! Na miejscu okazało się, że nasz transport przyjechał jako ostatni i wszyscy na nas czekali na zewnątrz. Wracaliśmy do Polski prywatnym samolotem Gregora Schlierenzauera! Wszystkich trzeba było rozwozić. Plan był następujący; najpierw lecimy do Szwajcarii, potem kolejno do Francji, Niemiec, Słowacji, Czech i nareszcie do Polski. Potem reszta: Rosja, Norwegia, Finlandia, Japonia. Znając mnie to pewnie coś pomieszałam w kolejności, albo w ogóle ominęłam jakąś kadrę narciarską. W kadm bądź razie trzeba było rozwozić wszystkich po kolei.
Kiedy znaleźliśmy się wszyscy na lotnisku, dość spora grupka, która musiała na nas czekać niewiadomo ile, poczęła wsiadać do samolotu. Dopiero kiedy ja stanęłam naprzeciwko schodków, coś sobie uświadomiłam. Austriacy są już u siebie w kraju, a to znaczy, że nie lecą z nami i przyjechali tylko po to, aby pożegnać się z Gregorem.
Serce zaczęło walić mi jak oszalałe i znów miałam ochotę się popłakać. Nie chciałam już wcale lecieć do kraju, a pragnęłam tu zostać. Wtedy uświadomiłam sobie, że mogę go już nigdy nie zobaczyć albo nawet jeśli jeszcze kiedykolwiek byłoby mi to dane, to i tak za pół roku – w następnym sezonie narciarskim.
- Thomas! – zaczęłam krzyczeć na całe gardło, bo nigdzie nie mogłam go znaleźć i nerwowo zaczęłam krążyć w te i z powrotem.
- Tu jestem – usłyszałam ten cudowny głos za swoimi plecami, więc natychmiast się odwróciłam. – Już musicie wsiadać, do zobaczenia – powiedział i z całej siły mnie przytulił.
Niemal natychmiast do moich nozdrzy dotarł mocny zapach jego perfum, od których od razu się uzależniłam. Nie chciałam, aby kiedykolwiek mnie puścił. Ale niestety w końcu musiało się to stać.
- Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się zobaczymy – powiedziałam drżącym głosem i z całej siły powstrzymywałam łzy.
W końcu wsiadłam do samolotu i usiadłam przy okienku. Ostatnie co pamiętam, to moment, w którym odchodził zwrócony plecami i z rękami w kieszeniach jeansów, potem wszystko było zamazane z powodu moich łez.

3 komentarze:

  1. Zapraszam na nowy 10 rozdział
    http://skijupingforever.blog.pl/
    Świetne.!

    OdpowiedzUsuń
  2. Szybciej te nexty chce nowy :D
    Zbyt znakomite żeby czekać :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Weź mi się tak nie podlizuj i tak nie dostaniesz przedpremierowo ! xd No chyba, że zrobimy handel wymienny, co Ty na to? 9 za piątkę?

      Usuń