Zapraszam na długo oczekiwany rozdział numer 12!
__________________________________________________
Rozdział 12
Powiem wam wszystkim szczerze, że nie mam na nic absolutnie
ochoty i siły. Byłam już trzy razy na tych zajęciach z psychologii. Jeszcze raz
a wykituję. Mówię wam poważnie, toż to ja wolę z Gregorem w domu siedzieć i się
z nim użerać. To mnie nudzi tak, że bardziej się już raczej nie da. W dodatku
prowadzący zajęcia już dawno zauważył mój zapał do pracy i gapi się na mnie co
spotkanie z politowaniem w oczach. Wtedy tylko wzruszam ramionami i wskazuje mu
palcem na siedzącą zawsze obok mnie Magdę, która i tak nigdy tego nie
zauważyła, bo nawet na mnie nie spojrzy, pochłonięta wykładem. Tak jakby
zrozumiał. I współczuł, mimo że to była w pewien sposób ujma dla zajęć i jego
samego. Dominika też w to wpadła i również coraz rzadziej zamieniała ze mną jakieś
szepczące uwagi. Mogę więc z bólem serca przyznać, że mój plan pod tytułem
„Będzie Dominika, nie będzie nudno”, zupełnie nie znał egzaminu. Zresztą i tak
nie miałam jej tego za złe. Wtedy najczęściej zastanawiałam się, jak to będzie
w tym Zakopanym. Z każdym dniem moje serce coraz bardziej lgnęło do Słoweńców i
pewnego Niemca. Nie byłam w stanie wyobrazić, jaka wtedy radość zapanuje. Jeśli
nie myślałam o tym, to zastanawiałam się co się stało Freitagowi. A jak nie to,
to po prostu głowiłam się, co Gregor nam ugotuje na obiad.
Tak, dobrze przeczytałyście. Pan idealny uparł się, że aby
nie być ciężarem – to był cytat – to będzie nam gotował. Jakoś nikt nie
ośmielił się mu przeciwstawić, zresztą jak zawsze i pichcił nam już od ponad
dwóch tygodni. Muszę przyznać, że całkiem nieźle mu to wychodziło, nikt nie
narzekał. Zresztą kto by narzekał? Przynajmniej wszyscy robienie żarcia
mieliśmy już z głowy, bo wcześniej robiliśmy to na zmianę – mama to nie służąca
– i każdy musiał pilnować swoich dyżurów w kuchni. Co prawda Gregor ogłosił, że
nienawidzi zmywać naczyń, ale się uspokoił po tym, jak mu pokazaliśmy, że w
naszym domu jest takie coś jak zmywarka.
Z początku nie byłam przekonana, czy ten pomysł jest
właściwy. Oczywiście nie miałam odwagi powiedzieć o moich obawach komukolwiek,
bo wiedziałam doskonale, że by mnie wyśmiali i tyle by z tego było. W końcu
Gregorek jest czysty jak łza i na bank nie ma złych zamiarów. Moje
dotychczasowe spostrzeżenia jednak nie pozwoliły mu zaufać choćby na chwilę.
Coś mi od dawna w tym wszystkim nie pasowało. Już wam mówiłam, on kontroluje
moją rodzinę! Wydaje im rozkazy, a oni je wykonują bez cienia protestu!
Gregorek każe coś kupić, zaraz wszyscy biegną do sklepu, chce być sam, to zaraz
wszyscy schodzą mu z drogi. Byłam święcie przekonana, że te dni, w których
jesteśmy w domu sam na sam również nie są dziełem przypadku. Schlierenzauer
wtedy był niczym do rany przyłóż, a mi się robiło niedobrze od tych wszystkich
uprzejmości.
Tak bardzo się go bałam, że ukradkiem zawsze pilnowałam, czy
nie dodaje do jedzenia jakieś trutki na szczury lub czegoś gorszego. Miałam
przeczucie, że on jest w stanie zrobić wszystko, byle tylko spełnić swój cel.
Niestety nie wiedziałam jaki on jest. Pewnie uznacie, że przesadzam, trudno. Ja
tam będę do końca chronić swoją rodzinę. Po sprawdzeniu równe dziesięć razy,
czy szatyn nie dodaje niczego podejrzanego do jedzenia, przestałam tak się tą
sprawą interesować.
Pozostał jeszcze wątek metalowej skrzynki, która do tej pory
bezpieczna, zapomniana przez wszystkich, leżała sobie pod moim dawnym łóżkiem i
skrywała tajemnicę swojej zawartości do dnia dzisiejszego. Bynajmniej dla mnie.
Próbowałam już nie raz się do niej dostać, ale uznałam, to za bezcelowe, bo
szatyn nosił kluczyk do niej na własnej szyi, na srebrnym łańcuszku, niczym
skarb, który trzeba chronić. Doszłam do wniosku, iż wszystko stracone i nie mam
szans na jej otworzenie. Raz nawet próbowałam bez kluczyka.
Zakradłam się któregoś wieczora do pokoju Sandry oraz
Gregora, podczas gdy cała reszta siedziała w salonie i oglądała jakiś horror na
DVD. Z oczywistych powodów odmówiłam oglądania filmu z resztą familii. Rzecz
jasna „przez przypadek” ostało się tylko miejsce obok Gregora, który już z
prawej strony miał Sandrę. Poklepał zachęcająco miejsce obok siebie, uśmiechnął
się najcudowniej jak potrafił i puścił mi oczko. Sandra widziała to wszystko, a
mimo to zachowała kamienną twarz i zignorowała te wszystkie gesty. To był dla
mnie kolejny dowód na to, że moja rodzina panicznie się go boi, dlatego nie
reagują i są pod jego dyktando. Ja również to zignorowałam i popatrzyłam na
niego z niechęcią. Udałam się szybko do swojego pokoju i czekałam tylko, aż
włączą ten film i zapatrzą się na niego na dobre. Zapomną, że tam byłam.
Gdy wreszcie się tak stało, po cichutku uchyliłam drzwi od
pokoju, tak że nawet nie skrzypnęły i całą sobą przylgnęłam do ściany, krocząc
ostrożnie wzdłuż niej. Poczułam się wtedy niczym jakiś agent do zadań
specjalnych. A w momencie, w którym byłam już przy salonie – bo aby dostać się
do pokoju, musiałam przejść obok salonu – poczęłam się czołgać niczym żołnierz
na froncie. Kiedy znalazłam się znów przy ścianie, ale tym razem z drugiej
strony i z ulgą stwierdziłam, że wszyscy dalej wgapiają się w szklany ekran, po
raz kolejny przylgnęłam do ściany i otworzyłam cicho drzwi, przeciskając się
przez lekką szparę między nimi a framugą, gdyż nie ważyłam się otworzyć ich na
oścież.
Żeby widzieć cokolwiek, wzięłam ze sobą latarkę i właśnie w
tym momencie, wyjęłam ją z kieszeni spodni, bo przecież nie mogłam ryzykować,
zapaleniem głównego światła. Od razu by zauważyli. W środku – co zresztą bardzo
mnie zaskoczyło – było niesamowicie czysto i porządnie. Zupełnie tak, jakby
Sandra codziennie tu sprzątała, w co raczej nie za bardzo mogłam uwierzyć. Nad
łóżkiem nie wisiało już multum plakatów Rammsteina i o dziwo farba, która
znajdowała się pod taśmą klejącą, jaką przymocowane były plakaty, nie uległa
uszkodzeniu. Rzecz jasna moja przeprowadzka była pod moją nieobecność, dlatego
Gregorek bez żadnych skrupułów odrywał plakaty, komunikując mi po fakcie, że
się „trochę” podarły. Ale nie ma tragedii, już kupiłam sobie nowe.
Domykając za sobą ostrożnie drzwi, poczłapałam ostrożnie do
łóżka i padłam przed nim na kolana tak szybko i gwałtownie, jakbym nagle straciła
czucie w nogach, a wtedy kolana zaczęły mnie boleć niesamowicie. Tłumiąc w
sobie głośny okrzyk bólu, spowodowany własną głupotą, zagryzłam mocno dolną
wargę, aż poczułam na języku ciepłą, metaliczną, zapewne czerwoną ciecz. Nie ma
to jak przegryźć sobie wargę.
Ignorując jednak w dalszym ciągu coraz bardziej idiotyczne
zachowanie, schyliłam się powoli pod łóżko i zamierzałam wyciągnąć skrzyneczkę,
ale okazało się, że była ona na samym końcu przy ścianie. Także musiałam się
poświęcić i pod to łóżko się wczołgać.
Niewiele myśląc nad tym co robię, położyłam się plackiem na
ziemi i się tam wcisnęłam. Widać było, iż mimo sterylnego porządku na zewnątrz,
łóżkiem jednak nikt za bardzo się nie kłopotał, a bynajmniej jego dolną
częścią. Mnóstwo brudu, kurzu, śmieci i pajęczyn – jak superowo. Modliłam się,
aby zaraz jakiś włochaty, ośmionogi kumpel, nie począł łazić mi po włosach.
Starałam się odgonić od siebie tę straszną myśl i odważnie sięgnęłam po mój
cel. Szybkim ruchem wyczołgałam się spod łóżka i znów znalazłam się na
zewnątrz.
Szybko zaczęłam ją otrzepywać i wymachiwać na wszystkie
strony, nie zważając na to, że było czysto i na pewno ten kurz zauważą, jak już
tu przyjdą. Robiłam to trochę panicznie, ponieważ dalej bałam się spotkania z
włochatym kumplem (słowo pająk było dla mnie zbyt trudne do wymówienia, gdyż od
dzieciństwa cierpiałam na arachnofobię i jakoś nie chciałam się na nią
wyleczyć, czytając z przerażeniem o tak zwanej terapio szokowej, polegającej na
bezpośredniej konfrontacji z pajączkami).
Gdy tak ją otrzepywałam zaciekle, coś w środku cały czas
szeleściło i stukało, obijając się z głośnym jazgotem o wszystkie ściany
metalowego prostopadłościanu. Skierowałam z zaciekawieniem światło latarki na
pokrywę i wtedy zauważyłam naklejoną na nią zieloną, kwadratową, małą karteczkę
A5 z napisem „Nie otworzysz idiotko, bo mam kluczyk! ;P”
No co za kretyn! On zawsze musi mnie wkurzyć. Byłam tak
zdenerwowana tym, że przewidział, iż będę chciała grzebać, że niewiele myśląc –
zresztą często tak mam – zaczęłam się siłować ze zrywaniem kłódki, jak jakaś
obłąkana, licząc na to, że wstąpią we mnie jakieś nadludzie moce. Nie
przejmowałam się hałasem i tak już pewnie wszyscy mnie słyszeli, jak widać na
załączonym obrazku mają to w głębokim poważaniu, bo nikt do tej pory nie
przybył. Kiedy siłowanie się z metalem nie przyniosło oczekiwanych rezultatów,
a we mnie krew już zaczęła się gotować, udałam się na koniec pokoju i z całej
siły, jaka mi została, cisnęłam tym cholerstwem o ścianę naprzeciwko.
Jazgot był bardzo głośny. Szczęk metalu o ścianę spowodował
tak dokuczliwe fale dźwiękowe, że gdy wyżej wymienione dostały się do moich
bębenków, musiałam zatkać uszy i wydałam z siebie niekontrolowany pisk.
Najwidoczniej w przypływie gniewu, budziły się we mnie jakieś uśpione pokłady
siły, bo skrzynka uderzyła ścianę tak mocno, że aż odpadła farba, zdaję mi się,
że nawet z tynkiem.
Zaklęłam siarczyście, mając już naprawdę gdzieś to, że na
bank mnie słyszą i jutro będą wrzaski na moją osobę za wyrządzone szkody oraz
naruszenie prywatności osobistej
Gregorka, bo wątpiłam, że Sandra czy ktokolwiek inny zna zawartość skrzynki z
inicjałami G.S. Choć bardziej bym była skłonna ku stwierdzeniu: próba
naruszenia prywatności. O tak, to zdecydowanie bardziej odpowiednie określenie.
Cholerny, przebiegły lis.
- Wiktoria co ty tam wyrabiasz?! Jak śmiałaś w ogóle tam
wchodzić?! – Usłyszałam przeraźliwy wrzask mojej mamy i aż się zlękłam.
Nic się nie odzywałam, choć miałam taki zamiar, ale
zaskoczył mnie donośny napad śmiechu Schlierenzauera, który na sto procent nie
zaczął, śmiać się z tego, co zobaczył w telewizji. Słyszałam w tym śmiechu
wszystko. Rozbawienie, irytację, załamanie spowodowane moją głupotą, a także
litość. On wiedział, jak bardzo mi zależy na tym, aby poznać prawdę, dowiedzieć
się czegokolwiek. On wiedział o mnie wszystko. Znał moje myśli i uczucia.
Potrafił przewidzieć każdy krok, każde słowo. Czytał ze mnie niczym z książki.
Bawił się mną niczym zabawką, zawsze kiedy byliśmy w domu sami. Robił dziwne
podchody, jego zachowanie zmieniało się diametralnie. Działo się wszystko tak,
jak sobie zażyczył. Wydawało mi się, że ma kontrolę nad wszystkim, tylko nie
nade mną. Myliłam się. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że stałam się
kolejnym pionkiem w jego ręku. Nie byłam w stanie go niczym zaskoczyć. On
wszystko wiedział. Znał mój kolejny krok, zanim ten w ogóle przyszedł mi do
głowy. Potrafił przyprzeć mnie do muru, blokując wtedy każdą, choćby
najmniejszą drogę ucieczki.
Śmiał się teraz ze mnie. Byłam dla niego idealną rozrywką.
- Nic się nie stało Sylwia, nie musisz na nią krzyczeć. I
tak niczego się nie dowie, póki ja jej na to nie pozwolę.
Co?! Czyżby moja rodzina wiedziała coś, o czym ja nie wiem?
I jakim w ogóle prawem Gregor dyryguje wszystkimi dookoła, w dodatku zwracając
się do mojej matki po imieniu?! Coś wyraźnie było nie tak, ale ja przyrzekłam w
duszy sobie oraz Schlierenzauerowi, że zetrę mu ten durny uśmieszek z twarzy!
Zupełnie tak, jakby
szatyn czytał mi w myślach, właśnie w tamtej chwili znowu zaśmiał się szyderco,
najwyraźniej świadomy mojej bezradności.
***
Rozmawiałam z Magdą. Już się właściwie pogodziłyśmy. Ja ją
przeprosiłam za wszystkie krzywdy, jakie mogłam jej wyrządzić i ona zrobiła to
samo. Znów było tak jak za dawnych czasów. Nie miałyśmy przed sobą żadnych
tajemnic i o wszystkim zaczęłyśmy sobie mówić. Zaczęła od nowa przychodzić po
mnie do domu i zabierać mnie od tego świra. Zaakceptowała fakt, że Gregora
nigdy nie polubię i coś mi w nim nie gra. Z cierpliwością słuchała moich
wszystkich podejrzeń w tym także relacji z tego, co dzieje się u mnie w domu,
mimo iż miałam świadomość, że czasem jest jej ciężko przetworzyć pewne
informacje. Otwierała wtedy szeroko usta i źrenice jej się powiększały, jak
mogły najbardziej i wtedy wiedziałam, że znaczyło to takie nieme „Serio? Nie
kłamiesz?!” Zdecydowanie wolałam tę formę niedowierzania, niż wcześniejsze
krytykowanie moich spostrzeżeń.
Ja w zamian za tą wyrozumiałość również okazywałam swoją,
kiedy dziewczyna opowiadała mi o Tomku. Tomasz to ten gość, na którego nasza
Madzia wylała kawę. W ramach zadośćuczynienia zadzwoniła do niego, pod numer
jaki jej wcisnął i czuła się zobowiązana do pójścia z nim na spotkanie. Problem
w tym, że facet okazał się niezrównoważonym psycholem, który zakochał się od
pierwszego wejrzenia w mojej przyjaciółce i liczył chyba, a raczej na pewno, na
jakąś głębszą relację.
- Słuchaj Wiki, on jest jakiś nienormalny – mówiła. – Tyle
razy mu powtarzałam, że nie chcę z nim być, a on dalej mnie nachodzi! – W jej
głosie słychać było przerażenie.
- Może nie byłaś zbyt… no wiesz bezpośrednia? Faceci nigdy
nie rozumieją aluzji, a jak już to błędnie – starałam się znaleźć jakieś
usprawiedliwienie dla Tomasza.
- Ja byłam bardzo szczera i bezpośrednia – przekonywała. –
Każdy facet by chyba zrozumiał, gdyby któraś dziewczyna powiedziała mu „Nie
chcę z tobą być, zostaw mnie w spokoju!” – cytowała, robiąc w powietrzu
niewidzialny cudzysłów.
- Tak mu powiedziałaś? – zdziwiłam się. Czego Tomasz mógł w
tym nie zrozumieć? – A co on na to? – dopytywałam.
Magda przystanęła na chwilę i przez to musiałam się wracać
do niej o mniej więcej trzy kroki. Była jeszcze bardziej załamana niż na
początku rozmowy i zaczęła się śmiać. Widocznie uznała, że już nic nie może
innego zrobić, bo sytuacja wydawała się bez wyjścia. Bynajmniej na razie.
- On powiedział mi wtedy, żebym się tak nie denerwowała, bo
to szkodzi urodzie i obiecał, że następnym razem kupi mi jakiś prezencik, żeby
jego kwiatuszek był szczęśliwy – uderzyła się w czoło z otwartej ręki.
- Mówił albo robił coś jeszcze?
- O wiele rzeczy! – ożywiła się. – Wie już gdzie mieszkam i
rysuje mi kolorową kredą laurki na chodniku.
- To nie jest chyba takie złe, co?
- Czekaj to nie koniec! – powiedziała gorączkowo. – Zostawia
mi listy miłosne na wycieraczce i kwiaty, a ostatnio był także pluszowy miś!
Jak chcesz to mogę ci go oddać.
- Yyy… dziękuję bardzo, ale zrezygnuję – zaprotestowałam. –
Ja nie mam misiów i nie chcę misia.
- W takim razie wyrzucę go razem z listami.
- Coś jeszcze?
- A potrzebne jest coś jeszcze?! – krzyknęła. – Bo jak dla
mnie to wystarczy.
Wzruszyłam ramionami i zmotywowałam Magdalenę do ruszenia
się z miejsca. Ona zareagowała na bodziec od razu i mogłyśmy wreszcie wyruszyć
w dalszą drogę. Właściwie to nawet nie wiem, czy miałyśmy jakiś cel podróży.
Zwyczajnie szłyśmy przed siebie, wzdłuż rynku już od jakiś dwóch godzin.
- Może zawiadom policję? – zaproponowałam. – To się
kwalifikuje do prześladowania, które jest karalne.
- Wiki, błagam cię! – Nie spodobał jej się najwyraźniej mój
pomysł. – Na co mi policja? Tylko jeszcze więcej niepotrzebnego zamieszania.
Dojdą jakieś akty oskarżenia, przesłuchania, dowody, a mi to nie jest
potrzebne. Ja chcę po prostu spokoju – zapewniła.
- Magda, wybacz mi tą szczerość, ale…. – zawahałam się. –
Czemu ty tak właściwie go odtrącasz? Chłopak się stara, widać, że się zadłużył,
a wcale nie jest taki najgorszy.
W istocie moje słowa były prawdziwe. Tomasz był wysokim, dobrze
zbudowanym, dwudziestodwuletnim mężczyzną. Wydawało mi się nawet, że musi kilka
razy w tygodniu odwiedzać siłownie. Miał żywe, zielone oczy i brązowe włosy,
które zazwyczaj stawiał sobie na żel, a gdy się uśmiechał, robiły mu się dwa
urocze dołeczki w policzkach. Na zajęcia przychodził zazwyczaj w przetartych
dżinsach i koszuli zapinanej na sto tysięcy guzików. Bardzo często również
nosił na głowie okulary przeciwsłoneczne, a gdy miał je na nosie, to ich
poprzednie miejsce zajmowały przeróżnych kolorów czapki z daszkiem. Poza tym na
jego prawym przedramieniu widniał imponującej wielkości tatuaż, przedstawiający
chińskiego smoka. Rzadko też widywałam go bez słuchawek w uszach i MP4,
schowanego w kieszeni spodni.
- Nie wiesz co mówisz
Wiki, nie wiesz co mówisz – zaczęła energicznie machać głową w geście protestu.
– Ludzie, którzy zachowują się w ten sposób już w drugim spotkaniu, nie są
dobrymi kandydatami na partnerów – zapewniła. – Z nim na pewno jest coś nie
tak.
- Jak chcesz – powiedziałam i na chwilę zamknęłam oczy, bo
popołudniowe słońce niemiłosiernie mnie raziło.
Gdy to uczyniłam, poczułam gwałtowne szarpnięcie i ani się
obejrzałam, a znalazłam się z Magdą w krzakach, które rosły obok brukowanej
drogi na rynku. Ludzie, którzy znajdowali się w tamtej chwili po tej samej
stronie krzaków (czytaj: pod parasolami), dziwnie się na nas patrzyli. Zresztą
ja też byłam w szoku i nie miałam pojęcia co jest grane.
- Co ty wyrabiasz? – powiedziałam z wyrzutem. – Odbiło ci? –
zmarszczyłam czoło. Jakaś podświadoma siła kazała mi szeptać.
- Przepraszam – powiedziała. – Patrz! – nakazała i pokazała
palcem przed siebie.
Otóż osobą, która znalazła się w zasięgu mojego wzroku,
okazał się być Tomasz. Szedł teraz cały w skowronkach z bukietem goździków i
pięknym, dużym czerwonym sercem-poduszką z napisem „I love you”. O dziwo nie
miał ani czapeczki, ani okularów przeciwsłonecznych. Optymizm go nie opuszczał,
mimo że wiele razy dostał kosza i za pewne nie przyjmuje do siebie myśli, iż
tym razem się coś nie powiedzie.
- Patrz, ma goździki – powiedziałam z uśmiechem na ustach,
ale dalej szeptałam.
Magda spojrzała na mnie badawczo i zmarszczyła brwi.
- Moja kochana specjalistko od kwiatów, mnie się
wydaje, że to są piwonie – stwierdziła,
znów kierując wzrok na chłopaka.
Zmieszałam się
odrobinę.
- E tam, nie ważne, ważne, że są ładne – starałam się
zatuszować gafę.
- Nie dla mnie – powiedziała hardo. – I tak je wyrzucę.
Swoją drogą… on chyba teraz idzie pod mój dom.
- Nie chyba, tylko na pewno.
- Pewnie znów zadzwoni, do któregoś z sąsiadów i zostawi je
na wycieraczce – zabrzmiała zrezygnowana.
- Możemy już wyjść z tych krzaków? – zapytałam ostrożnie,
dochodząc wcześniej do wniosku, że niewygodnie mi się kuca w butach na obcasie
i to na dodatek w kujących krzakach. – Jak gdzieś w tych chaszczach znajduje
się pająk, to cię zamorduję – obiecałam i popatrzyłam na nią morderczym wzrokiem.
- Możemy wyjść – Madzia dała nam przyzwolenie, widząc jak
Tomasz znika za jedną z kamieniczek.
Wstałam jak najszybciej potrafiłam i zaczęłam gorączkowo
otrzepywać się z listków, jakie wylądowały na mojej fioletowej tunice. Modliłam
się także w duchu, aby właśnie w tamtej chwili nie łaził po mnie jakiś włochaty
kolega.
Kiedy tak z Magdą energicznie, poczęłyśmy się poprawiać i
otrzepywać, po spotkaniu z milutkimi krzaczkami, usłyszałyśmy z tyłu jakieś
stłumione śmiechy.
Zupełnie zapomniałam, że po tej stronie „bujnej zieleni”
znajdują się parasole, pod którymi siedzieli sobie ludzie i pili różne trunki,
mimo iż na początku zdawałam sobie z tego sprawę. W tej chwili razem z Magdą
chciałyśmy zapaść się pod ziemię ze wstydu.
- Bardzo przepraszamy – powiedziała czerwona jak burak
Madzia i wyszłyśmy z resztką godności z terenów parasoli.
- Nic się takiego nie stało, miłe panie – usłyszałam jeszcze
za sobą, ale nie ośmieliłam się odwracać choćby na chwilę.
***
Kilka dni po incydencie w krzakach, a dokładniej dwa,
przyjechała Daria, bo miałyśmy dokładnie jutro wyruszyć z Gregorem i Sandrą do
Zakopanego. Co prawda jeszcze o tym nie wiedział, ale chciałam mu zrobić
niespodziankę chwilę przed planowaną podróżą. Niech sobie nie myśli, że jest w
stanie wszystko przewidzieć. A jak nie będzie chciał nas zabrać, to i tak się
wepchniemy na chama, nawet jakbym miała skakać na dach. A jeśli o to chodzi, to
bym się nie wahała. Szalona ja!
- I Gregor na serio nic nie wie? – spytała zdziwiona Daria.
Siedziałyśmy akurat całą czwórką w moim pokoju.
- No nie – zaprzeczyłam.
- Co jeśli nas nie weźmie? – zasugerowała Dominika. – Może
lepiej kupmy sobie bilety na PKS?
- No właśnie – zgodziła się z blondynką Magda.
- Nie ma mowy – zaprotestowałam gorączkowo. – On nas
zabierze, obiecuję – położyłam rękę na piersi.
- Skąd taka pewność? – spytała Daria, która była raczej
realistką i jak sama powtarzała „marzenia nie istnieją, a jak są, to i tak ich
nie ma”, co miało znaczyć, że nie znajdują pokrycia w rzeczywistości.
- Plan jest taki – zabrzmiałam najzupełniej poważnie, jakbym
właśnie miała przekazać plan bojowy swojemu wojsku. Dziewczyny w przypływie
napięcia i emocji, co też takiego ja powiem, zbliżyły do mnie swoje łebki, aby
usłyszeć każde słowo bardzo dokładnie.
- No mów! – ponaglała Dominika, najbardziej chyba ciekawa
mojej „zwycięskiej strategii”.
- Słuchacie? – spojrzałam na każdą bardzo uważnie.
- Słuchamy! – powiedziały chórem.
Wzięłam głęboki oddech i powiedziałam następująco:
- Bierzemy rano swoje torby, schodzimy na dół, w sensie ja i
Magda, Daria i Dominika mają czekać punkt ósma przed blokiem – popatrzyłam na
nie, a one tylko zamachały swoimi łebkami. – Gregor nas spostrzega, wtedy
mówimy mu, że też jedziemy. On jest zszokowany tak, że nie jest w stanie w
danej chwili mówić, a my właśnie wtedy, wbijamy szybko do bana. On dalej
zszokowany wchodzi z Sandrą, siadają, zapinamy pasy i wszyscy jedziemy. Jakieś
niejasności?
Wszystkie na raz dziewczyny padły na twarz z zaskoczenia
moim planem, a że siedziałyśmy w kole, cała trójka poleciała na mnie z hukiem.
- Nie ma to jak szczegółowy plan – syknęła Daria, „chwaląc”
mój geniusz. – Kto jest za PKS, ręka w górę.
Wszystkie ręce poszybowały w powietrzu.
- Ej, Dario! Ja tu dowodzę? – oburzyłam się.
- Już nie! – uciszyła mnie gestem ręki. – Bilet do Zakopca
stąd będzie kosztował sześć dych. Macie kasę?
- Mamy – odpowiedziały.
- Jak chcecie, to jedźcie PKS, ja jadę z Gregorem jego banem
i prywatnym kierowcą – zaparłam się.
- Ktoś ma coś przeciwko? – Daria znów zarządziła głosowanie.
Nikt nie miał, czyli wszystko było jasne. One się tłuką
autobusem, a ja na chama wbijam do Schlieriego. Nawet mi taki układ pasował,
będzie więcej miejsca. A ja nie miałam sześciu
dych na bilet do Zakopanego.
Daria od początku swojego przybycia do nas, zachowywała się
dziwnie. Niby była zadowolona, że jedzie, bo wreszcie spotka się z Maciejem
Kotem, ale mimo to wyczuwałam bardzo wyraźnie, że coś ją trapi. Byłam święcie
przekonana, że Dominika też to zauważyła, ale podobnie jak ja nie miała odwagi
zapytać. To na pewno było coś osobistego. Wydawała się dziś nie mieć wcale
humoru, mimo iż widziałam jak skrzętnie stara się zachowywać normalnie, jak
najbardziej naturalnie i tak dalej. Prawda była taka, iż spostrzegłam niemal od
razu, że jest smutna.
Kiedy dziewczyny ode mnie wyszły, postanowiłam zatrzymać
Darię jeszcze na jakiś czas i z nią porozmawiać, mimo iż sądziłam, że będzie to
nie najłatwiejsze i się nie pomyliłam w zasadzie.
- O czym chcesz pogadać? – spytała i na jej twarzy pojawił
się wymuszony uśmiech.
- Coś nie tak we Wrocławiu, prawda? – stwierdziłam, że
najlepiej będzie spytać prosto z mostu. – Co się dzieje?
- Nie wiem o czy mówisz – powiedziała, ale wyraźnie
widziałam, że spięła się jak struna. Trafiłam w czuły punkt.
- Coś nie tak z Maćkiem? – kontynuowałam. – Pokłóciliście
się?
- Wcale nie – spuściła głowę. – Nasze relacje są w jak
najlepszym. Chyba nawet za bardzo – dodała.
- Za bardzo? – zmarszczyłam brwi. – O co chodzi? – nie
ustępowałam.
- Wydaję mi się, że Maciek chce czegoś więcej, a ja nie chcę
się jeszcze angażować – wydusiła. – To za wcześnie. Wolę, żeby był moim
przyjacielem – powiedziała z pewnością w głosie.
Coś mi tu jednak nie pasowało. Ona kłamała mi w żywe oczy.
Tym sposobem, chciała odwieść mnie od prawdziwego źródła problemu.
- Ale dlaczego? – chciałam, ażeby zaczęła plątać się w
zeznaniach i wtedy przycisnąć ją do muru. – Tak bardzo za nim szalałaś –
zauważyłam. – Dokładnie tak, jak Dominika za Krzyśkiem.
- No, nie przesadzajmy – zaprzeczyła Daria gorączkowo. – Tak
mocno jak nasza Fela, nie zakochuje się nikt inny na świecie – zapewniła i w
sumie musiałam się z tym stwierdzeniem zgodzić. Nasza kochana, jakże wylewna
blondyneczka.
- No okej, masz rację z tą Dominiką, ale jednak wydawało mi
się, że się macie ku sobie – powiedziałam szczerze.
- To trudne, ale ja po prostu nie mogę z nim być – zapewniła
po raz kolejny.
- Ale dlaczego?
- Wiki, proszę! Nie męcz mnie! Nie mogę ci powiedzieć, jeśli
powiem to…
- To co? – zezłościłam się i złapałam ją za ramiona. Ona
jednak mi się wyrwała, z racji, że była ode mnie silniejsza i po prostu
wybiegła ze łzami w oczach i trzaskając drzwiami.
- No ja nie wytrzymam! Najpierw tajemniczy Gregor, teraz
tajemnicza Daria! A na deser psychol Tomasz! Nie ma to jak ciekawe życie!
_______________________________________
No, no Zakopane nas woła z daleka! Już w następnym rozdziale: Zakopane, treningi, spotkania z chłopakami, chwile radości, smutku i wzruszenia, nowi skoczkowie i starzy skoczkowie ;D
Do napisania!
W końcu tu dotarłam ! :)
OdpowiedzUsuńRozdział jak zawsze cudowny z jednym wyjątkiem z tymi włosami na żel Tomka fuu ;<
No ale nie mogę się doczekać Zakopca. czyżby w końcu Rysiek ? ^ ^
No i niech już się Tomuś odczepi z łaski swojej ja go nie chce AMEN ! xd
I tak będzie tak, jak ja napiszę i z nim będziesz... przez jakiś czas, bo tego fabuła wymaga! Mówiła Ci, że jest już zaplanowana od początku do końca i jakiś wielkich zmian nie przewiduję. Myślę, że przeżyjesz, bo fajna nagroda Cię czeka na końcu opowiadania ;)
UsuńA Rysio będzie zazdrosny ? ^ ^
UsuńNa końcu? No ba, jak cholera, ale już ja go udobrucham ;*
UsuńW końcu.!!!
OdpowiedzUsuńNo tak, Gregor to kompletny psychol, wydaje mi się, że nawet bardziej niż u mnie, no i drugi psychol Tomasz. A Madzia niech nie mówi, że na drugiej randce nie można się tak zachowywać, wszystko jest możliwe.
I czekam kiedy pojawi się Ville :D
A skoro nie było cię tak długo to masz ode mnie zaproszenia.
Tu jest 26.
http://love-by-suomi-makkihypaajaat.blogspot.com/
Tu 10.
http://jungen-ski-springere-aus-deutsch.blogspot.com/
A jeżeli jeszcze nie wiesz to zaczęłam też opowiadanie o Marco Reusie ;)
http://futballs-love-story-by-bvb.blogspot.com/
Witaj z powrotem Wiki ;D
Bardzo dziękuję za zaproszenia Aniu! Wybacz, że nie komentowałam Ci wpisów, ale miałam tyle do zaliczania, że nie miałam czasu nawet spać i tu mówię całkiem serio. Widzę, że mam dużo zaległości na blogach (niestety), a Ty z kolei masz wenę, co mnie osobiście bardzo cieszy :D Nie pozostało mi nic innego jak, czytać, czytać i czytać xd W końcu mogę się wyspać, jakie to piękne ;_;
UsuńPS: Przez dużą ilość zaległości, komentarze pojawią się trochę później xd
UsuńZapraszam na 27.
Usuńhttp://love-by-suomi-makkihypaajaat.blogspot.com/
Zapraszam na 3.
Usuńhttp://futballs-love-story-by-bvb.blogspot.com/
Moja droga Wiktorio !
OdpowiedzUsuńWiem, zabrzmiało to bardzo dziwne, ale tak jakos mnie naszło. Ale nie o tym. Opowiadanie z rozdziału na rozdział staje się coraz ciekawsze. Fabuła niesamowita, co już z pewnością doskonale wiesz.
Znasz moje zdanie na temat swojej twórczości, więc pojęcia zielonego nie mam, co ja mogłabym tu jeszcze nabazgrać.
Kocham Cię i tyle, siostrzyczko ! ♥
Czekam na kolejny i mocno całuję, Dominikaa xx
Ty to jesteś moją największą wielbicielką Dominiko i ja nigdy nie zmienię zdania w tym temacie *.* Jesteś po prostu cudowna i zawsze mnie wspierasz. Uwielbiam z Tobą pisać, bo wiem, że zawsze będzie dzięki tym rozmowom dużo śmiechu. Gdyby nie Ty, to nie pisałabym tego opowiadania z takim zaangażowaniem i chęcią. Za każdym razem jak nie mam natchnienia, czy ochoty na kontynuację tego czegoś (nie sądzę, aby było to coś świetnego), przypominam sobie Twoje słowa i przy najbliższej okazji, zawsze coś napiszę. Nawet kilka zdań. Jesteś po prostu niezastąpiona. Dziękuję Ci bardzo za wszystko. Wiem, że jest ktoś kto naprawdę czeka i nigdy nie udaje, że go to interesuje. Oczywiście mam jeszcze kilku wiernych czytelników, ale Ty chyba najbardziej mnie podnosisz na duchu, jeśli chodzi o sprawy opowiadania.
UsuńCzyli psychole :D
OdpowiedzUsuńFajne opowiadanie, postaram się wpadać częściej :D
Gratuluje średniej ! Mam podobną-5.1 z czego sie ciesze :)))
Po przeczytaniu tego rozdziału...nie wiem co mogę jeszcze dodać...
Jest suuper :)
Zapraszam do mnie :*
Zaraz do Cb wpadnę ;D Zobaczymy czy mi się spodoba ;)
UsuńTo jest genialne!!!! Wreszcie jakiś "inny" blog , "inne" opowiadanie. Nie jakieś pieprzenie o miłości od pierwszego wejrzenia tylko różnego rodzaju intrygi. Duża dawka humoru w wykonaniu Wiktorii i jej przyjaciółek ,a do tego psychiczny Gregorek :) Jak już pisałam G-E-N-I-A-L-N-E!!!!
OdpowiedzUsuńA ktoś Ty miły czytelniku? ;) Przedstawisz się? ;p Dziękuję bardzo za komplement :)
UsuńW końcu nadrobiłam. ;)
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że zaimponowałaś mi długością rozdziałów, a co więcej tym, że mimo to, żadna literka w nich nie jest nudna.
Umiesz czarować słowami, naprawdę.
Widać, że masz dokładnie przemyślaną fabułę, która jest niezwykle pogmatwana i pewnie będzie trzymać czytelników w niepewności do ostatniej kropki. A to przeogromny plus.
Kreacje bohaterów, a w szczególności Gregorka (spodobało mi się to zdrobnienie), są mistrzowskie.
Szczerze mówiąc, nie czytam z reguły opowiadań o Austriakach, ale obok Twojego nie da się przejść obojętnie, dlatego dodaję sobie je do obserwowanych.
Poza tym jest tu Morgi - moja pierwsza skoczna miłość.
Wiesz, nawet po przeczytaniu tych dwunastu rozdziałów pod rząd, dalej jestem głodna Twojej opowieści.
Dawaj szybko następny. ;)
Pozdrawiam ;*
A jeżeli masz czas i ochotę to zapraszam także do siebie.