niedziela, 28 lipca 2013

Rozdział 20



Rozdział 20

Nie mogłam uwierzyć we własne szczęście. Miałam nadzieję, że przez te trzy tygodnie coś się zmieni. Nienawidziłam, gdy Thomas odnosił się do mnie z tą swoją chłodną, przesadną wręcz uprzejmością. Byłam świadoma, że jest na mnie zły, a ja nie wiedziałam co zrobić – znaczy niby wiedziałam, ale mój mózg za nic nie chciał odkopać z pamięci dnia moich dwudziestych pierwszych urodzin. Walczyłam z tym całymi dniami tak intensywnie, iż czasem musiałam brać tabletki na ból głowy i zwyczajnie mnie po nich muliło, czyli było jeszcze gorzej. Nie chciało mi się spać, nie mogłam wiele zjeść i nawet nie odczuwałam potrzeby picia jakiegokolwiek płynu, nie wspominając już o wódce. Postanowiłam zerwać z nią na zawsze.
Miałam depresję, tak to chyba było to. Leżałam często odłogiem na kanapie w domu Thomasa i zastanawiałam się gorączkowo, co też mogło się zdarzyć, a gdy zabolała mnie głowa, blondyn „uczynnie” podawał mi tabletki na ból głowy, z uśmiechem satysfakcji na twarzy.
— Aż tak bardzo lubisz patrzeć na to, jak się męczę? – popatrzyłam na niego zniecierpliwiona. – Przysięgam, że jak sobie przypomnę co powiedziałam, to spełnię te słowa bez wahania! – zagroziłam, bo byłam pewna, że musiałam zrobić lub powiedzieć coś, co go uraziło.
— O niczym bardziej nie marzę – uśmiechnął się przeuroczo, a mnie krew znowu zalała. – Niech cię diabli! – syknęłam i niemal wyrwałam mu z ręki kolejną porcję tabletek na ból głowy, razem z butelką wody mineralnej, upiłam z niej spory łyk, oddając mu resztę z powrotem do łapki.
— Pamiętasz już coś? – spytał się po raz setny, a następnie udał się w stronę kuchni, która połączona była z salonem i schował wodę na powrót do lodówki.
— Potwór! – krzyknęłam i rzuciłam w niego poduszką, którą miałam pod głową. – Potwór, dręczyciel!
— Miło mi – uśmiechnął się, po czym ukłonił. – A ja nazywam się Thomas.
— Idź do diabła! Nie jesteś tym miłym, współczującym, dobrodusznym facetem za jakiego cię miałam – żaliłam się. – Egoista i ignorant!
— Złotko – zawsze jak zwracał się do mnie tak pieszczotliwie, to w jego głosie słyszałam rozbawienie i drwinę. Nabijał się ze mnie zwyczajnie, bo uwielbiał jak się piekliłam. – Ile razy ci powtarzałem, żebyś nie rzucała poduszkami? Będziesz miała za twardo pod głową i zaboli cię szyja, a ja później nie będę cię masował – mówił tonem jak do małego dziecka. Podniósł cierpliwie poduszkę z podłogi i podszedł do mnie. – Podnieś łebek.
— Nie – warknęłam i jeszcze bardziej rozłożyłam się na meblu. – Odejdź!
— Podnieś głowę dziecino, bo będę musiał użyć siły – powiedział cierpliwie.
— To sobie używaj – wystawiłam mu język.
— Sama tego chciałaś – westchnął ciężko i nim się obejrzałam, stanął przede mną, ciągnąc mnie za ramię z taką siłą, że przez moment sądziłam, iż mi ją wyrwał ze stawów. Kiedy już mnie posadził, drugą ręką położył poduszkę na jej dawnym miejscu, po czym zwyczajnie puścił, przez co poleciałam do tyłu.
Ręka mnie bardzo bolała i zaczęłam masować swoje ramię, gdyż tam coś mi strzeliło. Czułam to wyraźnie. Nie mogłam tą ręką praktycznie w ogóle ruszyć bez grymasu bólu na twarzy. Popatrzyłam się na Thomasa z pretensją w oczach, a ten tylko wzruszył ramionami.
— Widzisz? Lepiej dla ciebie, jeśli będziesz mi posłuszna. A co do ramienia, to powinno ci przejść. Jestem pewien, że niczego ci nie złamałem. Dopiero co brałaś tabletki przeciwbólowe.
— Zawsze mi się po nich chce spać – oznajmiłam. – Nie masz czegoś mniej usypiającego? – popatrzyłam z nadzieją w jego stronę.
— To śpij – prychnął. – Nikt ci nie broni. W tym czasie mógłbym się przynajmniej udać na trening.
— Jestem dla ciebie ciężarem – stwierdziłam ze smutkiem i westchnęłam. – Rozumiem. Dlaczego więc mnie do siebie wziąłeś? Mógłbyś w spokoju teraz zdychać na siłowni, dźwigając sztangi cięższe od samego ciebie o co najmniej dwadzieścia kilo – zmarszczyłam brwi i w tej samej chwili poczułam, jak pod moimi powiekami zbierają się łzy. Nie chciałam przy nim płakać.
— Znów dramatyzujesz – powiedział krótko i spojrzał na mnie krytycznym okiem. – To wcale nie tak.
— Dramatyzuję po raz kolejny? – zdziwiłam się i popatrzyłam na niego z wyrzutem. – A kiedy robiłam to wcześniej? – zapytałam. – Na moich urodzinach? – popatrzyłam na niego pytająco. – Wielkie dzięki, że chociaż z tym się zdradziłeś.
Byłam bardzo zła i przygnębiona. Dlaczego on mnie tak traktował? Czy na serio, aż tak mu wadziłam? Wydawało mi się, że mnie lubił jeszcze na początku, ale on był wtedy zupełnie inny. Teraz w niczym nie przypominał dawnego siebie. Nie był tym, w którym się zakochałam. Ta myśl mnie dobijała, czy przez to jaki się stał, nie potrafiłam już go kochać? A może nigdy tak naprawdę nie kochałam Morgensterna, bo dawniej nie był sobą? Udawał, kogoś kim nie jest? Miałam wtedy wrażenie, że osoba, w której się zadłużyłam, nigdy nie istniała. Była jawą, która rozpłynęła się powietrzu. Istotą, która zawierała w sobie ideał mojego mężczyzny, być może dlatego poświęcałam mu niemal każdą myśl już od pierwszej, chwili go ujrzałam.
— Ville mówił, że nie masz gdzie się podziać i pytał, czy nie mógłbym cię przechować na te trzy tygodnie.
Brutalna szczerość. Kolejna cecha, która była dla mnie całkowicie nowa. Nigdy nie myślałam, że Thomas może być właśnie taki. Widocznie nie różnił się tak bardzo od swoich kolegów z drużyny i na siłę starał się być od nich inny. Grał kogoś kim nie jest, żeby inni ludzie nie porównywali go z tamtymi. Nikt nie lubił Austriaków.
— Może ci jeszcze zapłacił za ten iście miłosierny uczynek? – zadrwiłam. – Mogłeś wracać do tego swojego Lieserbrücke i mieć mnie w głębokim poważaniu, bynajmniej teraz nie miałabym poczucia, że ktoś chce się mnie pozbyć.
Morgi westchnął głośno, po czym spojrzał na mnie z uwagą i zrezygnowany uklęknął przy kanapie, łapiąc moje dłonie w swoje. Były takie ciepłe. W jednej chwili poczułam, jak moje serce zaczyna bić szybciej. Przez chwilę nawet zamknęłam oczy. Chyba jednak nie potrafiłam tak łatwo, pozbyć się blondyna ze swojego serca, nawet jeśli teraz zachowywał się zupełnie inaczej, niż przedtem. Nie zmienia, to jednak faktu, że pragnęłam, aby był taki jak wcześniej. Dalej rozpamiętywałam z lubością, jak przez pół godziny, niósł mnie na swoich rękach, a ja mogłam w pełni bezpieczna wtulić się w niego i czuć błogie ciepło, którym obdarzyło całe ciało – moje własne serce.
— Mogłem pojechać, ale tego nie zrobiłem— przyznał. – Zgodziłem się niemal od razu, gdy usłyszałem, jaka jest sytuacja – powiedział. – Nikt mi za nic nie zapłacił. Zastanawiam się tylko, dlaczego sama mnie nie poprosiłaś o pomoc? – spytał. – Ville powiedział, że wiesz o tym, iż mam dom w Zakopanym.
— Ville stanowczo za dużo mówi – zaśmiałam się nerwowo i przez chwilę nawet miałam do niego pretensje z tego powodu.
— Może i masz rację – wzruszył ramionami. – Tego nie będę rozstrzygał, bo teraz jest to całkowicie zbędne. Fakt jest jednak taki, że gdyby nie on, niewiadomo co by się teraz z tobą działo. Kiedy z nim rozmawiałem, właśnie byłem w trakcie pakowania.
— Thomas ja nie wiem dlaczego – przyznałam ze smutkiem, choć w gruncie rzeczy wiedziałam. – Jakoś tak wyszło – poddałam się.
— Nie lubisz mnie, czy co? Ja nie gryzę.
— Nie, to nie tak! – zaprzeczyłam gwałtownie i aż się podniosłam, po czym nagle zamilkłam, bo nie wiedziałam, co mam dalej mówić. Przecież nie dałabym rady mu tego wyznać tak po prostu, zresztą by się śmiał.
— A jak? – uśmiechnął się. – Powiesz mi? – zapytał, po czym zbliżył swoje usta, do moich dłoni, które dalej trzymał w swoich, a ja aż zadrżałam.
Czułam, że się czerwienię. Nienawidziłam takich reakcji u siebie. Serce waliło mi jak oszalałe. Starałam się oddychać spokojnie, ale za każdym razem, jak tak czyniłam, zdawało mi się, że się duszę. Miałam ogromną gulę w gardle i wiedziałam, że prędzej zemdleję, niż powiem to, co naprawdę myślę. Spojrzałam ostrożnie w oczy Thomasa – wyraźnie czekał na to co powiem i najwidoczniej, zauważył także moją reakcję, bo kąciki jego ust podniosły się do góry.
— Thomas ja… po prostu bałam się poprosić o pomoc, bo byłeś na mnie zły i ogólnie jestem bardzo wstydliwa – powiedziałam, spuszczając głowę.
 — Zdążyłem zauważyć – powiedział zrezygnowany. Chyba nie oczekiwał takiej odpowiedzi. Puścił moje ręce, wstał i poszedł do siebie.
— Przepraszam – powiedziałam słabo, ale on już nie mógł tego usłyszeć.

***
Takich sytuacji było nieskończenie wiele – nigdy nie powiedziałam prawdy. Za bardzo bałam się odrzucenia. Wolałam już zachować to dla siebie, licząc na to, że kiedyś mi przejdzie i znajdzie się ktoś inny. Byłam niemal pewna, że Thomas nie czuje tego samego co ja. To było marzeniem – marzenia się nie spełniają – czyli zaczynam rozumować jak Daria.
Morgi najwyraźniej też musiał się dziwnie czuć – bo w sumie jak się można czuć, kiedy pytasz się kogoś czy cię lubi, a ten się wymiguje od odpowiedzi? – ponieważ zdawał się być coraz bardziej zdenerwowany, jak tylko się z nim widziałam. Mało ze sobą rozmawialiśmy, a wtedy pokój ogarniała krępująca cisza. Niewiele jadłam, ale on wcale się tym nie przejmował i wyrzucał resztki do śmietnika, po czym mówił do mnie chłodnym tonem „Idę do siebie, jak będziesz coś chciała, krzycz”.
Super i tak był na mnie zły, a mądra ja pogorszyłam jeszcze całą sytuację. Miałam wyrzuty sumienia, mimo to nie zdobyłam się nigdy na odwagę. A Morgi spędzał cały czas w swoim pokoju, obrażony, zastanawiając się, czy ja go w ogóle toleruję. Milusio. Mimo wszystko wolałam już nie odpowiadać nic, niż skłamać mu w żywe oczy. Dlatego było właśnie między nami tak, a nie inaczej. Zapewne jakbym obiecała, że traktuję go jak przyjaciela, to by się tym zadowolił i byłoby w porządku, ale cóż – nie mówiłam nic, więc dobrze nie było.
W tamtych chwilach starałam się zająć myśli czymś innym. Najczęściej padało na Gregora. Tych dwóch skoczków całkowicie pochłaniało mój czas. Zastanawiałam się nad tym, w jaki sposób pomóc szatynowi i co tak właściwie mu dolega. Głowiłam się, jak sobie teraz radzi w domu beze mnie – sam mówił, że tylko przy mnie nie ma żadnych objawień, nie słyszy głosów. Myślałam nad tym, jak się trzyma Sandra z myślą, że Gregorek najwyraźniej jej nie kocha. Byłam ciekawa jak wygląda dziewczyna, o której mi opowiadał szatyn. Przypominał mi się nasz pocałunek w szpitalu – wtedy automatycznie zaczynałam odczuwać mrowienie na swoich wargach. Nie żałowałam tej chwili i tego, że tylko dzięki mnie skoczek nie wyjechał do Austrii. Zapewniał przecież, że wyjedzie, jeśli tylko tego chcę. Nie chciałam. Cieszyłam się, że był tam gdzie był i, że gdy wrócę do domu, będę go mogła mieć na oku.
Tylko ja go rozumiałam – tak powiedział. Tylko ja pragnęłam mu pomóc. Tylko ja współczułam i nie chciałam od niego odejść, mimo że groziła mi śmierć i na pewno będzie grozić dalej, jeśli wrócę. Nie lękałam się. Wierzyłam, że niebawem wszystko będzie dobrze, Gregor nie zrobi mi krzywdy. Pamiętałam jego cudowny uśmiech, gdy odrywał się ode mnie i spojrzeć mi w oczy, aby potem znów pocałować jeszcze przez krótką chwilę – nie żałowałam tego i byłam pewna, że nigdy tak się nie stanie.
Takie myśli nachodziły mnie coraz częściej i wcale nie karciłam się za nie. Między mną, a Thomasem było bardzo źle. Nie wierzyłam, że mogłabym z nim być. Tym bardziej wyznawanie mu swoich uczuć, zdawało się nie mieć sensu. Nie, na pewno mu tego nie powiem. To już postanowione.

***
Thomas poszedł wreszcie na swój wymarzony, durny trening. Byłam wściekła, ale przecież nie mogłam mu niczego zabronić. Obiecał jednak, że nie będzie trenował tak długo jak zazwyczaj i przyjdzie na pewno, aby zrobić mi coś do jedzenia. Póki co miałam pod ręką dwie duże paczki popcornu. Kazał mi też zadzwonić, gdyby coś się działo, więc komórka cały czas leżała przy mojej głowie i była gotowa do użycia.
Wtedy znów myślałam o Gregorze – bo o czym by innym? Myślałam o nim tym intensywniej, od czasu kiedy dostałam od niego prezent urodzinowy. Nie spodziewałam się, że coś od niego dostanę, tym bardziej, że uderzył mnie w twarz i nazwał suką. Nie był zaproszony do domu Kotów, ale musiał tam być, bo zostawił prezent przed drzwiami – jak mi z samego rana powiedzieli bracia. Na początku chcieli być przy rozpakowywaniu, w obawie, że dostałam od niego jakąś truciznę, ja jednak zaczęłam się śmiać i zabroniłam być komukolwiek przy otwieraniu paczki. Była podpisana „Dla Wiki od GS.” Nie wiedziałam za bardzo, czy GS znaczy Gregor Schlierenzauer, czy może to taki skrót od Gregor – Sandra. Doszłam do wniosku jednak, że to pierwsze, bo gdy otworzyłam paczkę, była w niej list z życzeniami.

„Wszystkiego Najlepszego Wiki!

Długo się zastanawiałem, czy zostawić po sobie jakąś wiadomość. Wiem, że ostatnio zachowywałem się skandalicznie. To wszystko przez Nich – Oni mówią mi co mam robić. Nic dziwnego, że mnie nie zaproszono, to było oczywiste.
Bardzo się boję. Są przy mnie prawie zawsze i  mówią bez ustanku, jak mam się zachować. Nie chcę tego robić. Oni naprawdę istnieją, to żywe istoty. Nikt mi nigdy nie wierzył. Wiki, czy oni mogą mnie zabić? Mówią, że to zrobią. Nie wiem, kiedy to się stanie. Przyjedź, proszę, jak najszybciej to możliwe. Chciałbym zdążyć się pożegnać z tobą i za wszystko osobiście przeprosić. Złamałem obietnicę – Ona chciała, żebym Cię zabił, ale tego nie zrobiłem, teraz przypłacę za to własnym życiem. Była dzisiaj u mnie i bardzo się na mnie gniewała, a On cały czas szeptał coś niezrozumiałego. Strasznie boli mnie głowa i źle się czuję. Czy możliwe, aby Ona mnie czymś zatruła? Jestem niemal pewien, że coś mi dosypała do napoju. Czemu nikt nie wierzy? Dlaczego tylko Ty mi zostałaś? Błagam, wracaj do mnie! Ona nie przyjdzie, jeśli będziesz obok. Zawsze się Ciebie bała – On tak samo. Tylko Ty możesz mnie uratować.
Mam nadzieję, że tą wiadomością nie popsułem Ci całej zabawy. Życzę Ci szczęścia, miłości, spełnienia marzeń, ale chyba spokój, to jest coś najważniejszego w życiu. Jeśli nie ma spokoju – nie można żyć normalnie, więc tego życzę Ci przede wszystkim. To jest coś, czego ja nie mam.

Tęsknię,
Twój Gregor”

Płakałam za każdym razem, gdy czytałam tą wiadomość. A robiłam to niemal codziennie, gdy tylko Thomas nie widział – najczęściej zamykał się w swoim pokoju. Miałam wtedy idealną okazję, żeby przeczytać te wszystkie zdania po raz kolejny. Papier, na którym został napisany ten list, nosił już na sobie wiele plam, powstałych z moich łez. Był pognieciony, wielokrotnie składany i w paru miejscach naderwany, ale mimo to nie tracił na wartości. Nie wyczerpały się jego emocje, które za każdym razem wylewały się z kartki strumieniami – coraz bardziej przecież zmarnowanej. Cierpienie, lęk, strach, obawa, tęsknota – zbiór emocji, które zawsze powodowały u mnie niespokojne bicie serca, a które bez wątpienia przeszły z długopisu na kartkę. Gregor się bał i to bardzo. Mi też byłoby tak wygodniej, ale ja jednak przyrzekłam sobie, że nie będę się bała. To ja muszę go obronić i udowodnić, że nic mu nie zagraża. Muszę wrócić do domu, do niego.
Twój Gregor – gdy pierwszy raz przeczytałam te słowa, zadrżałam. Moje serce niespokojnie zabiło, znów stanęła mi przed oczami scena za szpitala. Znów poczułam jego usta na swoich i miałam wrażenie, że przeniosłam się w czasie. Czy to możliwe, żeby naprawdę Gregor był mój? Ale przecież ja kochałam Thomasa… to wszystko było takie dziwne. Nie wiedziałam jak się zachować, co robić. Tak kochałam Morgensterna, to było pewne, jeśli tak, co w takim razie czułam do szatyna? Litość, współczucie? Czy aby na pewno tylko to? Byłam nienormalna. Sama zaczynałam szaleć, ale różnica była taka, że do pomocy mi, jakoś nikt się zbytnio nie palił. Ale Gregor nie mógł być mój, był mężem Sandry, a ona byłe jego żoną – należeli do siebie nawzajem. Dlaczego więc w takim razie własna żona go nie potrafiła zrozumieć? Dlaczego liczył, że tylko ja mu mogę pomóc?
Na obecną chwilę, wszystko było dla mnie za bardzo skomplikowane. Byłam wyczerpana i nie spostrzegłam nawet, gdy zasnęłam na tej kanapie – Morgi jeszcze nie wrócił, a mi list wysunął się z ręki na ziemię. Nie chciałam, aby go przeczytał. Mógłby wtedy pomyśleć, że między mną a Gregorem jest coś więcej, a to nie byłaby prawda. Nie zniosłabym, gdyby Thomas tak uważał. Za bardzo jednak byłam zmęczona, a powieki stały się ciężkie – nie podniosłam tego listu.

***
Kiedy się obudziłam, Thomas był już w domu. Siedział zadumany na krześle obok kanapy, na jakiej leżałam i wpatrywał się we mnie jak w obrazek. Miałam wrażenie, że lustruje niemal każdy fragment mojego ciała, chcąc zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Speszyło mnie to, ale nie miałam odwagi odezwać się pierwsza. W pierwszej chwili uznałam, że nie zauważył mojego przebudzenia. Kiedy jednak podniosłam głowę do góry, kąciki jego ust podniosły się lekko.
— Czemu się tak we mnie wpatrujesz? – spytałam prawie szeptem, czując jak krew napływa mi do policzków.
— Bo jesteś piękna – przyznał, nie przestając się uśmiechać.
— Nie mów tak – speszyłam się. – To nieprawda! – zaprzeczyłam.
— To ty tak uważasz, ja mam prawo myśleć inaczej – wzruszył ramionami i wstał nagle z krzesła, udając się do kuchni. – Jesteś może głodna? – spytał.
W mojej głowie krążyła jedna myśl – „powiedź mu co czujesz, powiedź mu to teraz!” Czułam jak cała się trzęsę, ale wiedziałam, że muszę opanować emocje, bo mnie to zniszczy. Wzięłam głęboki oddech i zdawało mi się, że  po raz kolejny mam gulę w gardle, która nie pozwala mi nic z siebie wyksztusić. Układałam sobie w głowie, wszystko co pragnęłam mu wyznać już od tak dawna, ale było to strasznie chaotycznie. Nie miałam pojęcia jak zacząć.
— Thomas? – zaczęłam słabo. – Ja chciałam…
— Tak?
Natychmiast spojrzał w moją stronę z wyraźnym zaciekawieniem i niecierpliwością w spojrzeniu. Zdawało mi się, że przeczuwał, iż mam mu coś ważnego do zakomunikowania. Zbliżył się na powrót do mebla, na którym się znajdowałam i ukląkł przy nim, chcąc najwyraźniej spojrzeć mi prosto w oczy.
— Co chciałaś mi powiedzieć?
Jego spojrzenie na nowo mnie niezwykle zawstydziło. Czułam, że przeszywa mnie na wskroś. Chciałam to zrobić, naprawdę. Jednak za każdym razem, gdy próbowałam, stawałam się niezwykle nieśmiała. Wszystkie słowa uciekały, a mój mózg zapominał języka niemieckiego, który umiałam przecież doskonale od paru lat. Pragnęłam wykrzyczeć to wszystko i rzucić mu się w ramiona. Pozbyć się tego ciężaru z serca, który ograniczał moje działania. Wiedziałam, że mogę być szczęśliwa, ale jednocześnie było to tak mało prawdopodobne. Przecież to marzenia – a one się nie spełniają. W jednej sekundzie ogarniał paraliżujący strach przez zniszczeniem naszych dotychczasowych kontaktów, które i tak w ostatnim czasie nie były najlepsze.
— Thomas, ja chciałam… zapytać się, czy czytałeś ten list, który był na podłodze.
Idiotka, normalnie zwykła kretynka! Miałam ochotę wstać w tej chwili, podczołgać się do ściany i uderzyć z całej siły w nią swoim głupim, zakutym łbem! Czemu znów musiałam stchórzyć i powiedzieć coś tak… tak… tak… no kurna!
 Spojrzałam na niego, paląc się ze wstydu. Widać było, że zaskoczyłam go tym, co powiedziałam. Nie tego oczekiwał, zresztą ja też nie. Westchnął głośno, a mina mu nagle zrzedła, jednak odpowiedział mi tak, jakby to było normalne pytanie. Przecież dzięki temu, mógł stwierdzić, że mu nie ufam i uważam za wścibskiego, czy coś w tym stylu. Ja na jego miejscu bym się obraziła.
— Nie – odparł. – O to martwić się nie musisz, wiem, że to twoje prywatne sprawy. Włożyłem go z powrotem do kartonu, w jakim przyszedł prezent.

***
Któregoś dnia Morgenstern stwierdził, że jestem niezdarą – a właściwie stało się to już drugiego dnia pobytu u niego. Powiedział mi prosto w twarz, że nie potrafię stabilnie chodzić o kulach i że cudem będzie, jeżeli się nie wywrócę. Próbowaliśmy uczyć się razem, jednak nic nam z tego nie wyszło. Wtedy zaproponował, że będzie mnie nosił. Na początku byłam niezwykle zaskoczona, jednak potem nie miałam innego wyjścia, jak się zgodzić, bo blondyn ukradł, a następnie dobrze schował kule. Od tamtego czasu, bez szemrania brał mnie na ręce i nosił po całym mieszkaniu. Na początku głupio mi było go prosić o cokolwiek, ale potem zauważyłam, że przynosi mi to więcej szkody niż pożytku, więc niebawem zaczęłam odnajdywać w tym przyjemność. Mogłam bezkarnie wtulić się w jego ciało, zamknąć na chwilę oczy i zwyczajnie pomarzyć – o Nim, mimo że zawsze był tak blisko.
— Dobranoc – powiedział cicho, w trzecim tygodniu mojego pobytu, po tym jak wcześniej zaniósł mnie do pokoju. – Jakbyś potrzebowała pomocy, to pamiętaj, że masz się nie wstydzić! – pogroził mi palcem, co mnie wyraźnie rozbawiło i jego zresztą też. – Nie chciałbym, aby ci się coś stało – przyznał. – Będę w pokoju obok, jak zawsze – dodał na odchodnym.
— Dobranoc – odpowiedziałam z uśmiechem. – Thomas?
— Tak? – zawrócił szybko i zajrzał jeszcze przez uchylone drzwi. – Coś się stało?
— Nie – zaprzeczyłam. – Po prostu chciałam powiedzieć dziękuję. Wiele dla mnie robisz. Dziękuję za wszystko.
— Nie masz za co dziękować, to drobiazg.
— Ależ mam i żywię szczerą nadzieję, że będę kiedyś mogła ci się odwdzięczyć.
— Niczego od ciebie w zamian za to nie oczekuję – powiedział. – Więc nie kłopocz sobie teraz tym głowy – dodał. – Dobranoc – powtórzył, po czym zamknął za sobą drzwi.
Westchnęłam głośno i z szerokim uśmiechem na twarzy położyłam się do łóżka, gasząc lampkę nocną, jaka znajdowała się na szafce obok mnie. Cieszyłam się, że mogę mieszkać z blondynem przez te trzy tygodnie. Co prawda już dobiegały końca i nie wydarzyło się coś emocjonującego, ale to i tak były najlepsze trzy tygodnie w moim dotychczasowym życiu. Nie potrzebowałam wiele. Możliwość rozmawiania, śmiania się, sprzeczania, jedzenia wspólnych posiłków, wtulenia się w jego ciało, gdy mnie nosił, była nagrodą od losu. Wiedziałam, że gdyby nie ta złamana noga, ten wypadek przy rzece, nigdy nie miałabym możności przeżycia tego wszystkiego, dlatego zdążało mi się dziękować Gregorowi za to, iż chciał mnie zamordować razem z Koflerem, Kraftem i Kochem. Możecie mnie uważać za nienormalną, ale tak właśnie było, a ja nie chciałam okłamywać samej siebie, bo to nigdy nie ma sensu.
Byłam szczęśliwa i w pewnych chwilach czułam z tego powodu wyrzuty do samej siebie. Gregor był chory i potrzebował kogoś, kto by go zrozumiał, odpędził te wszystkie złe mary, jakie zdarzało mu się widzieć, uciszyć głosy na tyle, aby już nigdy go nie nękały, aby już nigdy nie słyszał tysięcy szeptów, które nie pozwalały mu normalnie funkcjonować. Z tego co mi pisał, tylko ja potrafiłam je odpędzić, tylko przy mnie się nie pojawiały.
On cierpiał: „Błagam, wracaj do mnie!” – te słowa dudniły w moich uszach, odbijały się echem od ścian mojej czaszki, nie pozwalały się uśmiechnąć, gdy tylko sobie o nich przypominałam. On cierpiał straszne męki, a ja nie mogłam jeszcze wracać. Obiecałam sobie jednak, że wrócę, jak najszybciej będę mogła, nic mnie nie zatrzyma. Musiałam coś zrobić! Nie było mnie przy nim. Czy możliwe, aby był na mnie zły? Nie, nie mogę myśleć w takich kategoriach. On nie panował nad własnymi emocjami. Gregor sam nie wiedział, co do mnie czuje. Mówił na początku, że nienawidzi, rozpowiadał, że jestem panną lekkich obyczajów, narobił mi wrogów, chciał zniszczyć, zabić, unicestwić, czytał w myślach, bawił się mną, jak tylko zapragnął. Teraz jednak jego choroba, na jaką niewątpliwie cierpiał, nasiliła się znacznie. Zrozumiał, że osoba, którą nienawidzi jest jedynym ratunkiem dla niego samego. Schlierenzauer bał się śmierci, przez cały ten czas lękał się, że każdy dzień, może być jego ostatnim. Zapewne czas jaki panował teraz, był dla skoczka katorgą. A mnie jak nie było, tak nie ma – w dalszym ciągu.
Płakałam. Mój uśmiech przerodził się w krzywy grymas, a potem łzy zaczęły płynąć po policzkach strumieniami. Schowałam w twarz poduszkę, aby stłumić szlochy, zaciskałam bezradnie palce na miękkiej pościeli, licząc, że przyniesie to choćby chwilową ulgę. Nic z tego – płakałam. Ubolewałam nad losem człowieka, przez którego o mało co nie przeszłam na „Tamten Świat”, ale nie miałam o to teraz choćby najmniejszego żalu, czy pretensji. Byłam pewna, że jeśli uda mi się go kiedyś wyleczyć, niczego mu nigdy nie wypomnę, bo wiem, że to nie jego wina, mam świadomość, iż Gregor nie może odpowiadać za coś, co każą mu robić głosy oraz tajemnicza Ona.
Niebawem zasnęłam, ukołysana własnym płaczem, byłam wyczerpana. Sen jednak nie przyniósł wymarzonego ukojenia. Od razu miałam ten sam koszmar – Gregor uwięziony, unieszkodliwiony w klatce, owiniętej milionami łańcuchów, niemożliwych do otwarcia. Następnie drugi Gregor – wymierzający we mnie broń, przebijający moje ciało na wylot. Trafia też w Gregora. Umieramy oboje. Krzyknęłam rozdzierająco, przerażona do granic możliwości.
— Wiki, Wiki! – usłyszałam nad sobą. – Obudź się!
To był Thomas.
— Jezus Maria! Krzyczałaś, jakby cię obdzierali ze skóry – szeptał przerażony. – Miałaś pewnie straszny sen, ale nic się nie bój, już wszystko jest dobrze.
Podniosłam się na łóżku i rozejrzałam tępo po pokoju, górne światło było zapalone, a przede mną siedział Thomas w samych bokserkach i wpatrywał się we mnie wyczekująco, kładąc swoje dłonie na moich ramionach.
Zlustrowałam uważnie jego ciało i poczułam jak serce podchodzi mi niemal do gardła, a oddech przyspiesza. Do tego niebawem pojawił się silny uścisk w brzuchu, czułam, jak pulsują mi skronie. To było niesamowite uczucie – niezwykle przyjemne. Dotyk jego dłoni palił moją skórę. Zanim się spostrzegłam, moja dłoń wylądowała na jego klatce piersiowej. Miałam już coś powiedzieć, zrobić, ale zablokowałam się na nowo, mimo że tak bardzo go pragnęłam. Nie wiedziałam co się ze mną działo. Moja obecna bezradność w stosunku za równo do Thomasa, jak i do Gregora, przerażała bardziej, niż do tej pory. Popłakałam się znowu, rzucając Morgiemu na szyję.
— Nic nie jest dobrze Thomas, nic! – szlochałam. – Jestem beznadziejna!
— Nie mów tak – szepnął mi do ucha. – To nieprawda.
— Właśnie, że tak jest! Tyle rzeczy chciałam w życiu zrobić, tyle słów powiedzieć, ale byłam za bardzo wstydliwa, zbyt mocno zamykałam się w sobie. Teraz zresztą również. Wiem doskonale, że nigdy nie zdobędę się na odwagę, co do pewnych rzeczy. Zawsze byłam tchórzem. Wiele lat życia uciekło mi przez palce, bo nigdy nie robiłam tego, na co zdobywali się inni. Ucieka w dalszym ciągu, bo ja się w ogóle nie zmieniam. To nie życie, tylko cholerna egzystencja!
— Czemu więc, nie robisz tego, czego akurat pragniesz? Dlaczego nie mówisz co myślisz? Sama powiedziałaś, że życie ucieka ci przez palce. Czy nie lepiej zaryzykować? W końcu żyje się tylko raz. Może akurat się uda i będziesz miała to czego chcesz? Ryzykując możesz wiele zyskać, ale nie robiąc nic, odbierasz sobie możliwość na bycie szczęśliwą. Szanse zawsze rozkładają się po połowie. Możesz stracić, ale także zyskać. Moim zdaniem opłaca się taki biznes – mówił, gładząc mnie delikatnie po plecach, od razu się uspokoiłam.
— No risk, no fun? – zaśmiałam się, przypominając sobie motto życiowe blondyna.
— Dokładnie tak – Nie patrzyłam na niego, ale przeczuwałam, że się uśmiecha. – Gdybym bał się robić to, na co mam ochotę, na pewno nie byłbym teraz skoczkiem narciarskim. Moje życie byłoby inne, a ja lubię je takim, jakim jest teraz. Wiele błędów popełniłem, ale ich także nie żałuję, bo każda porażka mnie czegoś nauczyła. Niepowodzenia czynią nas silniejszymi Wiki.
— A co jeśli, ktoś panicznie lęka się, że ryzykując, straci osobę, na której jej najbardziej zależy? Kiedy już jej nie będzie, nie pozostanie temu człowiekowi nic – broniłam się.
— A ty jesteś w takiej sytuacji? – zdziwił się.
— Odpowiedź – udałam, że nie słyszę pytania.
— No cóż – zamyślił się. – Jeśli temu człowiekowi naprawdę zależy, to powinien zaryzykować, mimo wszystko. Jeżeli się uda, to wspaniale, ale jeśli nie, to znaczy, że tak właśnie miało być. Najwidoczniej ta „tragedia” ma nas nauczyć czegoś ważnego, co będzie nam niezbędne w dalszym życiu. Może i bardzo boli, ale trzeba dać sobie radę ze wszystkim – nie ma innego wyjścia, bo na tym właśnie polega życie – zakończył.
— To bardzo mądre – stwierdziłam z uznaniem. – Ty niczego się nie boisz.
— To nieprawda – zaprzeczył natychmiast. – Boję się wielu rzeczy, ale przekonałem się wielokrotnie, że warto.
— Myślisz, że mi by się udało, przejąć twój sposób myślenia? – zapytałam, patrząc mu w oczy. – Że będę miała kiedyś siłę, aby zaryzykować?
— Ty już masz tę siłę w sobie Wiki – powiedział. – Musisz ją tylko odszukać. Wszystko będzie dobrze – zapewnił. – Naprawdę w to wierzę.
— Dziękuję ci Thomas, to naprawdę wiele dla mnie znaczy – powiedziałam, wtulając się w niego na nowo.

3 komentarze:

  1. Na początek, ja też pizłabym głową o ścianę głową, jeżeli zrobiłabym coś takiego i szczerze miałam ochotę to zrobić również z tobą, wybacz, ale naprawdę to było takie durne, że ja nie mogę. ( przepraszam Wiki, ale tego nie napisałam szybciej pisząc, niż myśląc ) Ja wiedziałam od początku, że to ci napiszę, bo kuźwa, tylko komplikujesz sprawę, ja chce rozwiązania, nie lubię zwodzenia, ale już powoli widzę, że to nastąpi w następnym rozdziale, bo ty już wyczułaś, że Thomas nie jest ci obojętny.
    Dobra, rozpisałam się o Thomasie, a nie mam kompletnego pojęcia co napisać o Gregorze, to psychopata, dupek i wredna szmira, a przynajmniej ta jego zła część, bo dobry wydaję mi się nierealna, może dlatego, że ja sobie go nie mogę wyobrazić, jako tego dobrego, a wiesz, że wiesz, że moja ( zarówno, jak i twoja ) nie zna granic, ma tylko jedną przed którą musi bronić przed Gregorkiem psychopata, bo u mnie nawet ja czasami nie wiem co on wykombinuję. Mam tylko jedną prośbę, nie daj się mu uwieść, choć dobrze wiem, że tego nie zrobisz, nie byłabyś do tego zdolna, ale i tak cię o to proszę.
    No i fragment wspomnienia o moim Ville ;3 jako gadulę, wiedziałaś, że to napiszę, tak, to słodkie i wiem, że mam na jego punkcie obsesję, ale cóż poradzić, nie jest moją pierwszą narciarską miłością, pierwszą był Klimek Murańka miałam jakieś 10 lat i szybko mi przeszło, a z Ville jest inaczej ta miłość trwa już dwa lata i chyba zostanie na dłużej ;3

    Dobra, a się rozpisałam, wiem, że to cenisz, ale ta końcówka, jest kompletnie nie na temat, ale musiałam to napisać, i jeszcze wydaję mi się ona trochę dziwna, więc wybacz, ale chce mi się spać, bo wczoraj do 1 w nocy pisałam swój rozdział, jak zresztą wiesz, więc nie martw się jeszcze nie oszalałam, dobra kończę już ten bezsensowny komentarz, mogę się w końcu odpłacić, za twoje mega długie komentarz u mnie.

    Pozdrawiam i weny ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. wybacz, że krótko będzie, ale ledwo co widzę na monitorze, tak mi się chce spać... musiałam okulary ubrać, żeby przeczytać i skomentować. ciesze się, że piszecie te rozdziały szybko, bo nie nudzę się. gdyby nie to, że laptop mam w naprawie to pisałabym rozdziały, a tak to jestem skazana tylko na czytanie opowiadań innych, bo sama swoich tymczasowo tworzyć nie mogę :( dobra, koniec tego dobrego, przechodzę do komentowania rozdziału :)
    cóż mogę powiedzieć? chyba tylko prawdę :) rozdział jak zawsze boski :) kiedy czytałam list Gregora do Wiktorii to płakałam jak bóbr. normalnie mam ochotę wziąć go w swoje ramiona i tulić do piersi jak małe dziecko. jak coś, to jestem chętna do pomocy w roli przytulanki :) martwię się o niego, bo nie wiem, co sobie zrobi. mam jednak cichą nadzieję, że te głosy, które mówią do niego a które on słyszy, nie podsuną mu czegoś strasznego do zrobienia... teraz nie będę myślała nad niczym innym jak tylko nad tym, co Gregor zrobi następnym razem z polecenia Jej... do następnego! weny kochana!

    OdpowiedzUsuń
  3. Hah coraz bardziej utożsamiam się z Wiki!! Z jednej strony rozumiem ją ,a z drugiej mam za złe ,że nie wyzna Morgiemu miłości , ale przez to znowu nie mogę się doczekać co będzie dalej ;) A no i pojawiła się mała cząstka psychopaty Gregorka, którego mi bardzo brakuje :,(
    WEEEENYYY!!!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń