Oto po przeczytaniu tego rozdziału liczę na opieprz od Anny pełną parą xDDD
________________________________________________
Rozdział 22
Nie
chciałam myśleć o tym, co zrobiłam przed chwilą. Płakałam cały czas, pragnęłam
być przy Thomasie, wyznać mu w końcu, co do niego czuję. Marzyłam, aby wyjechać
z nim do Austrii – w końcu sam mnie zapraszał – i być szczęśliwa u jego boku, mimo
wszystko wiedziałam, że to niemożliwe. Blondyn mnie nie kochał, byłam
przyjaciółką – sam tak powiedział w samochodzie. Dlaczego miałam żyć
marzeniami, zwykłą iluzją? Liczyłam całą sobą, że miłość do skoczka minie
niebawem i będę w stanie, podarować swoje serce komuś innemu – moim zamiarem
było wyrzec się tego zakochania, zniszczyć je. Jakieś silniejsze uczucie do
Thomasa, podczas gdy dla niego byłam przyjaciółką, okazałoby się destrukcyjne
dla mnie. Załamałabym się i zablokowała na szczęście, które może mnie spotkać.
Kto wie, może gdzieś tam znajdował się właśnie ktoś, kto da mi w przyszłości
szczęście?
Byłam
płochliwą, strachliwą, małomówną myszą – nie wyznawałam swoich uczuć i w tym
wypadku także nie miałam takiego zamiaru – przyjaciółka i przyjaciel, to było
to, co nas łączyło. Rozmowę z Thomasem postanowiłam wykorzystać, jako lekcję i
coś, co może mi się przydać – w wypadku do Gregora i tylko w tym wypadku. Przy
nim musiałam okazać się silna, twarda jak stal, nie okazywać strachu. Kiedy
indziej znowu stawałam się sobą Przy szatynie zamierzałam być drapieżnym kotem,
a przy Thomasie okazałam się szarą myszą – która sama boi się kota.
Najlepszym
sposobem na odkochanie się, zduszenie uczuć, było po prostu niemyślenie o
Thomasie. Zajęłam miejsce w autobusie przy oknie i rozglądając się w około,
rozsiadłam się wygodniej. Wypakowałam MP4, które dostałam od Jurija razem z
słuchawkami, a także „50 twarzy Greya”, podarunek od Dominiki. Zagłębiłam się w
lekturze, a w uszach cały czas dudnił Rammstein, o tak. Tego mi było potrzeba.
Myślenie o blondynie, to tylko łzy i życie złudzeniami, pora powrócić do
rzeczywistości, marzenia się nie spełniają. Schowałam gwiazdkę w raz z długim
łańcuszkiem do bluzy, którą miałam na sobie.
Po
drodze nikt się do mnie nie dosiadł, widocznie odstraszałam swoją negatywną,
ciemną aurą, jaką zapewne roztaczałam wokoło własnej osoby. Znudzona całkowicie
dennymi opisami seksu, który autorka miała czelność nazwać sado—maso, zamknęłam
ją i zaczęłam wgapiać się w okno.
Jak
dziewica może przy pierwszym razie mieć wielokrotny orgazm? Ten Grey, to jakiś
Bóg, w dodatku chyba kopiowany na Edwardzie ze „Zmierzchu”. Opisy wyglądu
postaci są słabe i nikłe, przez co nie wiem za bardzo, jak wyglądają
bohaterowie – z tej przyczyny wyobrażam sobie Bellę i Edwarda, totalne dno.
Stanowczo odradzam czytania tej książki, autorka E. L. James chyba nie ma
pojęcia o czym pisała.
Zaczęłam
czytać książkę od Magdy, zagadnienie – schizofrenia.
***
<oczami Thomasa>
Pojechała
sobie, tak po prostu, powiedziała tylko, że będzie tęskniła. Dla mnie to było
stanowczo za mało. Pragnąłem jej miłości. W trakcie urodzin Wiki wielokrotnie
powtarzałem sobie, że to przez alkohol, ona wcale nie musiała mówić prawdy. Nie
zmienia to jednak faktu, że podświadomie na to liczyłem. Przyznałem jej się
wtedy do swojego uczucia – ona jednak nic nie pamiętała. Musiałem powstrzymywać
się, aby jej nie ulec, a Wiki mi wcale nie ułatwiała zadania. Chwile, w których
się z nią całowałem, w których ją do siebie przytulałem, moment, w którym to
ona składała słodkie pocałunki na moim ciele, były wspaniałe. Mogłem ją
powstrzymać od tych działań. Byłem w stanie zablokować ruchy, mimo wszystko
puściłem jej ręce i pozwoliłem robić to, co robiła – chciałem mieć z tego choć
trochę przyjemności, miłe wspomnienia. Wiedziałem jednak, że tylko na tyle mogę
sobie pozwolić. Dobrze, że jej nie posłuchałem, mimo iż bardzo o tym marzyłem.
Na drugi dzień miałaby do mnie pretensje, że wykorzystałem ją po wódce, może
nawet posądziłaby o gwałt.
Mogłem
oczywiście powiedzieć jej co czuję, kiedy była trzeźwa, ale po tym co
usłyszałem, chciałem, aby to ona była pierwsza. Czekałem tylko na moment, w
którym zawoła mnie do siebie i powie o wszystkim – bez owijania w bawełnę.
Wszystko byłoby takie inne, lepsze, doskonałe, idealne. Nie powiedziałem jej
nic, ponieważ unikałem jak ognia sytuacji, w której bym wszystko wyznał, a ona
wykręcała się alkoholem. Miałem prawo mieć jednak nadzieję, tak? Mimo że była
pijana, to słowa, które do dziś zachowały się w moim umyśle, były najcudowniejsze
ze wszystkich, jakie w życiu usłyszałem. Zacząłem żyć w świecie marzeń i
wyobrażania sobie po tysiąckroć sytuacji, w której Wiki mówi, jak bardzo mnie
kocha, że pragnie być przy mnie. Modliłem się o to, aby słowa te były prawdą,
cały czas pozostawałem niepewny co do jej uczuć i bardzo mnie to drażniło.
Przyjmując
ją do siebie, liczyłem, że stanie się coś niezwykłego, ona jednak się
zablokowała. Nie mówiłem jej nic o swoich uczuciach, ale czyniłem wiele, aby
ona coś powiedziała. Robiłem dla niej wszystko, podpuszczałem, zadawałem
dwuznaczne pytania, Wiki jednak zawsze łapała blokadę w najmniej odpowiednim
momencie. Pamiętałem jak wołała mnie do siebie, a potem nie mogąc nic
wykrztusić, bezradnie poruszała wargami, aby następnie powiedzieć coś głupiego.
W mojej głowie na nowo ożywały chwile, w których łapałem ją za rękę, patrzyłem
ze zniecierpliwieniem w jej zlęknione oczy. Powiedziałem jej nawet, że jest
piękna, mimo że obiecałem sobie, nie mówić nic. Schowałem te durne kule, aby
Wiki wiedziała, że jestem jej niezbędny, żeby mogła poruszyć się gdziekolwiek.
Kładłem co wieczór do łóżka i głaskałem po głowie. Bez wahania pozwalałem jej
wtulać się we mnie. Troszczyłem się o dziewczynę w każdym calu, ograniczyłem
kochane przeze mnie treningi, aby ta nie była sama. W czasie, w którym
mieszkała ze mną, nie potrzebowałem niczego więcej. Nic to jednak nie dało.
Absolutne zero. Czasem, gdy już traciłem cierpliwość, potrafiłem spytać się
prosto z mostu, kim dla niej jestem – odpowiadała niezwykle ogólnikowo. Na
koniec powiedziała „mój przyjacielu”. Poczułem się, jakby ktoś mnie pobił,
byłem zrezygnowany zupełnie, to już nie miało sensu.
Ona mnie
kocha – wierzyłem w to jak głupiec. W chwilach, gdy traciłem nadzieję,
przypominałem sobie, jak drżała, gdy jej dotykałem, jak czerwieniły się jej
policzki i nie mogła złapać oddechu – nadzieja tliła się od nowa, zaraz jednak
znów ją traciłem, gdy Wiki wypowiadając niezwykle nieśmiało moje imię, pytała
się potem o zwykłą , nieistotną głupotę. Miałem ochotę powiedzieć wtedy do
niej: ”mów, że mnie kochasz, powiedź co czujesz, nie bój się”. Zamiast tego
jednak, brałem jej dłonie w swoje i podnosząc na wysokość swoich ust, całowałem.
Nawet taki znak nie dał żadnego rezultatu.
Wierzyłem
gorąco, że nasza nocna rozmowa o tym, iż warto podjąć ryzyko, coś da. Wstałem
na drugi dzień pełen oczekiwań, zwłaszcza po tym, jak wcześniej zareagowała tak
gwałtownie na mój widok. Widziałem doskonale, jak jej oddech przyspiesza, a
policzki przybierają kolor szkarłatu. Dotknęła delikatnie mojej klatki
piersiowej swoją dłonią i wtedy liczyłem na to, że na tym się nie skończy.
Mogłem przyciągnąć ją do siebie, ale wolałem tego nie robić – pragnąłem całym
sercem, aby to ona, od początku do końca, zrobiła ten pierwszy krok.
Wyczekiwałem momentu, kiedy to ona zbliży się do mnie i złoży pocałunek na
moich wargach, dopiero wtedy, gdy już bym tego doświadczył, sam podjął bym
jakieś działanie. Nigdy jednak nie miałem okazji, co bardzo mnie bolało. Wiki
zawsze zaczynała, ale nigdy nie kończyła, nie ważyła posunąć się dalej. Mówiłem
wyraźnie „nie bój się zaryzykować, warto”. Podkreślałem bez ustanku, że
ryzykować trzeba zawsze, przecież ja prawie się nie wygadałem ze swoimi
uczuciami, ona mimo wszystko dalej nic. Odpowiadałem spokojnie i z uśmiechem
nawet wtedy, gdy mówiła o tym, iż boi się mówić, bo lęka się straty, porażki –
wiedziałem, że mówi o sobie, mimo że za przykład podała jakiegoś „ktosia” – to
ona była „ktosiem”. Przekonywałem, że „ktoś” nie powinien się bać, że opłaca
się wyznać prawdę. Mimo moich słów miałem wrażenie, że do niej zupełnie nie
trafiają. Nie uważałem na to co mówię, byłem nieostrożny, sądziłem, iż każdy po
moich słowach, zaangażowaniu, domyśliłby się, jakie mam intencje. Wiki do tych
ludzi nie należała najwidoczniej.
Dopiero
w chwili, gdy sama, nieprzymuszona przez nikogo, powiedziałaby co do mnie czuje,
byłbym w stanie uwierzyć. Teraz jednak miałem związane ręce i mogłem tylko żyć
nadzieją, wspomnieniami jej reakcji, słowami z urodzin, które wcale nie musiały
mieć pokrycia w rzeczywistości i pocałunkami, których Wiki nie pamiętała, to
było dobijające. A co jeśli ona nigdy się nie odważy? Co jeśli naprawdę nic dla
niej nie znaczyłem? Nie, coś musiałem znaczyć – inaczej nie zachowywałaby się
tak, jak przez te trzy tygodnie. Czy jednak znajdzie w sobie odwagę, aby to
zrobić? Tylko wtedy mogłem mieć pewność. Najbardziej obawiałem się, że mnie
kocha, ale będzie starała się przekonywać, że to nieprawda, bo tak jej będzie
wygodniej.
Usłyszałem
nagle dzwonek komórki, trochę jeszcze zamyślony, spojrzałem na wyświetlacz –
Kristina. Niepewnie podniosłem słuchawkę.
— Halo?
Musisz do mnie dzwonić akurat teraz? Właśnie prowadzę – powiedziałem chłodno.
— Może
inaczej byś się odzywał do matki swojego dziecka? – warknęła. – Może byś tak ją
w końcu gdzieś zabrał, troskliwy tatusiu? – ironizowała. – To ja się nią bez
przerwy zajmuję i nie mam czasu dla siebie.
— Bardzo
mi przykro, ale nie ma mnie teraz w Austrii – Starałem się być spokojny. – Mogę
ją zabrać do siebie na parę dni, gdy wrócę.
— No to
genialnie – powiedziała sucho. – Czy wiesz, że twoi koledzy są w kraju od
trzech tygodni? Co ty tam robisz? Świat zwiedzasz? Nową dupę masz, czy co?
— To co
robię, nie powinno cię interesować, już nie.
— Tylko
jej przypadkiem nie zrób bachora i nie zostawiaj tak jak mnie – Słyszałem
wyraźnie, że zbiera jej się na płacz. – Dlaczego mi to zrobiłeś? Aż tak bardzo
nie jesteś gotowy na zostanie ojcem? – wychrypiała.
— Dobrze
wiesz, że to nie o to poszło – westchnąłem. – To twoja wina, wracaj do swojego
kochasia. Jak mu tam? Fabian? Nie mam nawet pewności, czy Lilly jest moja, ale
mimo wszystko nie wymagam od ciebie testów. Zabiorę dziecko do siebie, jak
wrócę, obiecuję, ale teraz zostaw mnie w spokoju.
— To nie
tak, wszystko mieszasz. Gdybyś dał sobie wyjaśnić i nie oceniałbyś pochopnie
pewnych rzeczy, to bylibyśmy razem do dzisiaj – zapewniła. – Thomas to było
ponad dziesięć lat i…
— Wiem
ile było lat, umiem liczyć – zirytowałem się. – Nie zmienia to jednak faktu, że
ja ci nie wierzę.
— Nie
moglibyśmy jeszcze raz spróbować? Nie zapominaj, że mamy dziecko, trzeba wziąć
odpowiedzialność za swoje czyny. Chcesz, żeby nasza dziewczynka wychowywała się
w rozbitej rodzinie? To była jedna mała sprzeczka, nie z takimi dawaliśmy sobie
radę.
— Nie,
nie moglibyśmy – uciąłem. – A co do Lilly, powiedziałem ci przecież, że o niej
nie zapomnę i będę się nią zajmował, taka była umowa.
— Masz
kogoś nowego? Ta dziewczyna wie, że masz dziecko?
— Nie,
nie mam nikogo, jestem sam. Cześć – powiedziałem i rozłączyłem się.
Nie
dość, że mam problemy z Wiki, to jeszcze ona musiała zadzwonić właśnie teraz.
Jeśli wydawało mi się, że miałem zepsuty dzień, to teraz przerodził się on w
istny koszmar. Kristina się tak łatwo nie poddaje, zawsze była uparta. A co do
Wiki… nic jej nie powiedziałem, ale ona wie, prawda? Ona wie o mnie wszystko.
Chyba
pora iść na trening… i zaharować się na śmierć…
***
<oczami Wiki>
— Już wychodzę proszę pana, niech mi pan wybaczy – powiedziałam zmieszana i zaczerwieniona na twarzy, wyszłam z pojazdu, zabierając jednak wcześniej z bagażnika swoją walizkę. – Jeszcze raz przepraszam – powiedziałam na odchodnym – Do widzenia – dodałam.
W skupieniu słuchałam przeskakiwania kółek mojego bagażu na kostce brukowej. Nie miałam siły biec, mimo że sobie to tak wcześniej zaplanowałam. Szłam powoli, ciągnąc walizkę i co chwila odgarniałam niesforne kosmyki z twarzy – zerwał się mocny wiatr. Otuliłam się szczelniej bluzą, lecz niewiele to pomogło, dygotałam na całym ciele, rozglądając się ciekawsko na boki.
Nikt nie przyszedł mnie powitać, pomimo że wszystkich poinformowałam o dniu i planowanej godzinie przyjazdu autobusu. Nie byłam na miejscu ani za wcześnie, ani za późno, a i tak nikt nie przyszedł. Nie liczyłam na Magdę – dziewczyna poinformowała mnie, że dziś będzie miała bardzo zabiegany dzień. Sądziłam jednak, że przyjdzie ktoś z rodziny – mama, tata, Sandra i…
Zaczynałam powoli wszystko rozumieć. Cała moja rodzina zapewne była teraz przy Gregorze i starała się go namówić do powiedzenia czegokolwiek, bo ten od kilku dni nie komunikował się już ze światem, z tego co mi siostra mówiła, a agresywny bywał bardzo często i na długo. Zdziwiłam się nawet, że nie zabrali go do lekarza, albo nie wezwali policji, ale prawda była taka, że się bali.
Przyspieszyłam krok, czując jak gorąco rozlewa się po moim ciele, a w głowie, aż huczy. Nie zastanawiałam się, jaką reakcje wywołam u szatyna, ale nie wiele mnie to teraz interesowało – impuls. Poza tym musiałam wiedzieć, czy moja rodzina jeszcze żyje. Ani się zorientowałam, a zaczęłam biec, jak na złamanie karku. Parę osób spojrzało się na mnie, jak na wariatkę – czułam się nią w istocie.
***
Stanęłam przed drzwiami mojego mieszkania. Rodzice nie wiedzieli, że za
nimi stałam, drzwi do bloku otworzyła mi sąsiadka, która akurat wychodziła. Nie
miałam przy sobie klucza. Stałam jak ten kołek, nie za bardzo wiedząc, czy chcę
tam wchodzić. Na myśl o tym, że choroba Gregora postępuje, czułam strach, zaraz
jednak sobie powiedziałam, że właśnie dlatego tutaj jestem – dla Schlieriego.
Zanim jednak nacisnęłam dzwonek, przystawiłam ucho do drzwi i nasłuchiwałam,
czy Gregor w przypływie złości nie demolował mi właśnie mieszkania. Było cicho,
jak makiem zasiał – tak cicho, że aż się przeraziłam. Śmiertelna cisza.
Nacisnęłam dzwonek i z zapartym tchem słuchałam, jak dźwięk roznosi się na cały
blok. Miałam wrażenie, że stoję wieczność na tej wycieraczce pod drzwiami. Wtem usłyszałam równomierne kroki i trzask odsuwanej zasuwy. Dalej nie potrafiłam złapać powietrza, a nogi miałam jak z waty. Drzwi powoli otwierały się, a ja miałam wrażenie, jakby wszystko działo się w zwolnionym tempie.
— Wiki – usłyszałam głos mojej mamy, to była ona.
— Witaj mamo.
Chciałam się uśmiechnąć, ale nie za bardzo mi wychodziło. Powaga sytuacji była ogromna i mama o tym wiedziała. Odstawiłam walizkę na ziemię przy wycieraczce, po czym mocno ją uściskałam. Wyglądała na bardzo zmęczoną i zmaltretowaną. Musiałam jednak, oderwać się w końcu od niej.
Biorąc wcześniej walizkę z dawnego miejsca, weszłam niepewnie do domu i rozejrzałam się dookoła. W przedpokoju nie było już tego wielkiego lustra, które mięliśmy od przeszło dziesięciu lat. Zmarszczyłam brwi. Ściany były obdrapane, tynk w niektórych miejscach odpadał. Najbardziej jednak zdziwiły mnie długie ślady na drewnianych drzwiach – zupełnie jakby pazury dzikiego zwierza.
— Mamo, chyba nie chcesz powiedzieć, że z nim jest aż tak źle? – szepnęłam. – Gdzie on teraz w ogóle jest?
— U siebie w pokoju, śpi zapewne, bo przez całą noc miał halucynacje, tak bynajmniej powiedziała Sandra. Nie będę przed tobą ukrywała za wiele – wzruszyła ramionami. – Jest tragicznie. Wszyscy już wiedzą o tych głosach, gdy mu doskwierają bywa bardzo agresywny. Nie mamy w domu już żadnego lustra, a ślady na drzwiach, pozostawił nożem.
— O boże! – przyłożyłam rękę do ust. – Opowiedz mi absolutnie wszystko – nalegałam, rzucając torbę w kąt.
Udałyśmy się do salonu, tam sytuacja nie przedstawiała się idealnie – zniknęły wszystkie wazony, przypuszczałam co się z nimi mogło stać. Mama opowiadała wszystko ze szczegółami, a w oczach stanęły jej łzy. Ciągłe wrzaski, krzyki, agresja, nie wiedziałam, w jaki sposób sobie z nim radzili. Gdy nie miał napadów milczał jak zaklęty i żył we własnym świecie – dosłownie. Podczas słuchania także chciało mi się płakać. Najwięcej krzywdy robił samemu sobie, miał krwawe ślady na rękach – chcieli mu je zabandażować i odkazić, ale ten się rzucał jak szalony. Nikt nie był w stanie go powstrzymać.
Po wysłuchaniu wszystkiego faktycznie zaczęłam beczeć rozdzierająco. Było mi go tak bardzo żal. Chciałam mu pomóc, ale nie wiedziałam za bardzo jak. Musiałam zabrać go do lekarza, choć wiadomym było, że stanie się to niełatwe. Patrzyłam cały czas na mamę, ona nie płakała, była silna, zbyt wiele już widziała. Ona była światkiem tego wszystkiego, pozostała niewzruszona.
Wtem usłyszałam głośny krzyk i zerwałam się z miejsca jak oparzona.
— Wiki, nie! On cię zrani! – usłyszałam za sobą, ale nie posłuchałam mamy.
Wpadłam do pokoju jak burza i rzuciłam się do łóżka. Gregor wyglądał jak siedem nieszczęść, był bardzo blady i wychudły, miał duże worki pod oczami. Na jego rękach w dalszym ciągu znajdowały się blizny i strupy.
— Czemu znów tu jesteś? Zostaw mnie w spokoju – powiedział słabo. – Jeśli chcesz, to zabij, ale nie znęcaj się więcej – powiedział już spokojnie.
Zdezorientowana spojrzałam w miejsce, w którym szatyn utkwił swój wzrok. Prezentowała się przede mną półka na książki, ale oczywiście nikogo tam nie było. Uniosłam brwi, Gregor mnie nie zauważył, mimo że byłam tuż przy łóżku.
— Gregor! Gregor – wołałam. – To ja Wiktoria, przyjechałam do ciebie – uśmiechnęłam się. – Tęskniłam za tobą – dodałam.
Szatyn spojrzał się w moim kierunku, powoli odwracając głowę, był bardzo słaby. W momencie, w którym mnie ujrzał, na jego twarzy wykwitł uśmiech.
— Wiki – wychrypiał. – Kiedy się pojawiłaś, ona zniknęła – oznajmił. – Przeczytałaś list, który zostawiłem?
— Tak, mój biedaku – mówiłam załamana. – Porozmawiaj ze mną – poprosiłam, po czym wstałam, zamknęłam drzwi i wróciłam na dawne miejsce. Klęczałam przy łóżku.
— Oni są dalej bardzo źli, bo cię nie zabiłem. Ona cały czas powtarza, że się ciebie boi i dlatego nienawidzi. Kazała mi cię dręczyć, bo mówiła, że to jest właściwie. Poza tym głosy cichły. Teraz cały czas nękają.
— Jak ci mogę pomóc? – pytałam załamana. – Czy naprawdę cierpisz tak bardzo? – Poczułam, że zaczynam płakać.
— Dla mnie nie ma już ratunku – powiedział zrezygnowany. – Oni mnie podtruwają, dlaczego przestałem jeść.— Boże, Gregor! Nie możesz tak mówić, będziesz żyć, rozumiesz? Nie pozwolę ci się poddać, musisz walczyć.
— Nie mam siły walczyć, to już koniec – powtórzył. – Cieszę się, że zdążyłaś przyjechać. Mogę się pożegnać.
***
Oczywistym
jest, że to co mówił szatyn, było zwykłym złudzeniem, on jednak uważał, że jego
zjawy są prawdziwe. Zarówno postać, która mu się objawiała, jak i głos w
głowie, posiadały własne imiona. Wkrótce poznałam, jak się nazywają, bo
spędzałam niemal cały czas z Gregorem – nie pozwalałam mu robić sobie krzywdy i
wmuszałam w niego jedzenie, musiałam go utuczyć. Jego najwięksi wrogowie zwali
się Natasha i Brian, tylko tyle na razie o nich wiedziałam, więcej nie wyznał.
Nie chciałam na niego naciskać, więc póki co mnie to zadowalało.
Starałam
się mu mówić, że postacie te wcale nie istnieją, ale ten wtedy reagował agresją
i powtarzał potem jak mantrę słowa – „nie jestem kłamcą, nie jestem kłamcą”.
Ciężko było go uspokoić, więc już nie ryzykowałam. Byłam na dziewięćdziesiąt
procent pewna, że mam do czynienia ze schizofrenikiem – on nigdy nie porzuci
swojego toku myślenia. Dla niego wrogowie istnieli i żadne słowa nie mogły tego
zmienić. Skoro to faktycznie schizofrenia potrzebne są mu leki
przeciwpsychotyczne – z tego co się orientowałam, mieli takie w szpitalach psychiatrycznych.
Psychiatryk
– ta myśl napawała mnie trwogą. Za nic nie mogłam pozwolić, aby trafił właśnie
w to miejsce – nawet jeśli się nadawał. Musiałam opiekować się nim sama, on
mnie potrzebował. Wierzyłam, że przy mnie wyzdrowieje. Gdy byłam obok nie
nawiedzali go ani Natasha, ani Brian – mógł żyć w miarę normalnie. Moja
obecność nie potrafiła zwalczyć jedynie stanów lękowych, poczucia strachu. Nie
było dnia, w którym nie usłyszałabym słowa „śmierć”.
Gregor
był dla mnie niczym mały, bezbronny chłopczyk. Opiekowałam się nim, jakby był
moim synem. Przytulałam go do siebie, głaskałam w celu uspokojenia, żeby tylko
nie panikował. Powtarzałam mu bez
ustanku, że przez cały czas miałam na oku jego posiłek, więc nikt niczego nie
dosypał. Miał w swoim pokoju wodę mineralną – musiałam ją wylać, bo skoczek uparł
się, że Natasha dodała mu truciznę. Nie chciał ufać moim zapewnieniom,
powtarzając: „ciebie tu nie było, ale ja ją widziałem, chcesz, żebym umarł?”
Drżałam, słowa te mnie przerażały. Żeby nie napawać go większym lękiem,
zabroniłam całej rodzinie, zostawiać w jego pokoju, cokolwiek do spożycia –
musiałabym to wtedy wyrzucić. Bardzo mu współczułam, przy nim byłam silna,
powtarzałam, że niebawem wszystko zniknie, ale kiedy zostawiałam go na chwilę –
zazwyczaj wtedy gdy spał, bo tak to się cały trząsł – płakałam po kątach i sama
czułam się jak bezbronne, małe dziecko.
Sandra
nie spała już z Gregorem. Kiedy powiedziała, że nie zamierza, pozostać żoną
świra i żąda rozwodu, miałam ochotę ją zamordować.
— Ale
jak to rozwód? – wybałuszyłam oczy. – Przecież to twój mąż.
— Nie
zamierzam związać się na resztę życia z psychopatą.
—
Sandro, jesteś największą egoistką jaką znam! – krzyknęłam. – Jak śmiesz go
teraz zostawić?! Co? Przestało być tak kolorowo, to ty się nagle wycofujesz!
Nie pamiętasz co mówiłaś przed ołtarzem?! – wrzeszczałam. – Kretynko, to ja ci
przypomnę! – piekliłam się. Byłam taka zła, że aż pchnęłam ją na szafkę. – „W
zdrowiu i w chorobie, póki śmierć nas nie rozłączy”! – Czułam, że się
rozpłakałam. – Jesteś zwykłą, rozkapryszoną gówniarą!
— Nie chcę
z nim być – powiedziała spokojnie i uklęknęła przede mną, bo ja sama w
przypływie bezradności stoczyłam się na podłogę. – Nigdy go tak naprawdę nie
kochałam Wiki, to było zauroczenie w największym idolu. Nic poza tym!
—
Myślałam, że go kochasz – spojrzałam na nią niepewnie.
—
Początek był super, ale potem… on nie kocha mnie ani ja jego. Już nic nas nie
łączy. Wiki, ty jesteś mu teraz
potrzebna, nie ja – mówiła spokojnie.
— Coś
sugerujesz? – wzdrygnęłam się. – Co masz na myśli?
Blondynka
parsknęła śmiechem i położyła mi rękę na ramieniu. Wzięła głęboki oddech,
zastanawiając się najwyraźniej, czy chce to powiedzieć. Po czym usiadła na
kafelkach w kuchni, tuż przy moim boku.
— Wiki,
nie musisz przede mną udawać. Na początku się nienawidziliście, ale teraz…
jesteście sobie niezbędni. Zastąpiłaś mnie siostro, robisz to, co powinnam
robić ja, jako żona. Nie mam ci wcale
tego za złe.
—
Sugerujesz, że ja Gregora… kocham?
— Nie broń
się przed tym, bo to nie ma najmniejszego sensu, mówiłam, nie mam ci tego za
złe, rób co chcesz. I nie zaprzeczaj – powiedziała, gdy zobaczyła, że chcę
zareagować. – Gdyby ci na nim nie zależało, nie zachowywałabyś się w ten
sposób.
— To nie
tak – zaprzeczyłam. – Mi zależy po prostu na tym, żeby był zdrowy, to tyle.
Bardzo mi go żal – wyszeptałam, chowając głowę w kolana. – Nie kocham go.
— Cienka jest granica między nienawiścią a
miłością. Wydaje ci się, że to tylko z dobroci serca, ale tak naprawdę,
gdyby coś mu się stało większego, nie potrafiłabyś bez niego żyć. Możesz
oszukiwać siebie, ale ja nie jestem głupią blondynką. To nie tylko litość i współczucie.
Ty naprawdę się nim bardzo przejmujesz. Spędzasz ze Schlierim niemal cały swój
czas, płaczesz po kątach, uspokajasz. Nie jesteś w stanie go zostawić.
— Niech
cię szlak Sandra – warknęłam. – Ja sama nie wiem, dlaczego aż tak bardzo mi
zależy, to skomplikowane – załamałam się. – Nie, ja nie mogłam go pokochać, nie
Gregora – zamachałam gwałtownie głową. – To irracjonalne. Nie można kochać
dwóch na raz…
—
Thomas? – zapytała moja siostra i westchnęła. – Wiesz co? Masz przed sobą
ciężki orzech do zgryzienia, nie zazdroszczę ci. Widziałam wyraźnie, jak
reagujesz na jednego i drugiego. Nie ma wątpliwości, że oni obaj nie są ci obojętni.
Musisz teraz tylko zdecydować, którego z nich kochasz naprawdę, a w którym się
tylko zauroczyłaś. Prawdziwa miłość jest zawsze jedna.
— Ale
jak ja mam to zrobić? – spojrzałam na nią pytająco. – Nie chcę w stanie zranić
żadnego z nich.
— Thomas
cię kocha?
— Nie,
jestem dla niego przyjaciółką. Bardzo się o mnie troszczył przez te trzy
tygodnie i w ogóle, ale nie sądzę, aby czuł do mnie coś więcej.
— Ta
niepewność co do Morgiego cię dobija, prawda?
—
Bardzo. Wiesz, ja starałam się mu wyznać co czuję, ale nie dałam rady. Za
bardzo boję się, że mogę go stracić, że mnie odrzuci. Nie chcę zaprzepaścić
tego co już mam.
— A
Gregor?
— A Gregor
chciał mnie zabić – przymknęłam powieki. – Mimo to, nie mam mu tego za złe,
muszę mu jakoś pomóc, bo inaczej się załamię i nigdy sobie nie wybaczę, że pozwoliłam
mu całkowicie oszaleć.
— Ciężko
będzie, ciężko. Wiesz co? Mam dla ciebie radę i tylko od ciebie zależy, czy ją
wykorzystasz – Jeśli kochasz obu, wybierz tego drugiego, bo gdybyś naprawdę
kochała pierwszego, nie pokochałabyś drugiego.
— Nie
wierzę… - szepnęłam.
— Drugi
jest Gregor, prawda? – zaśmiała się Sandra. – Mówiłam ci, że nie powinnaś się
przed tym bronić. Gdyby Thomas był ważniejszy od Schlieriego, to byś nie
przejmowała się moim mężem i pojechałabyś z Morgim do Austrii, aby być blisko
niego, ale nie, ty wróciłaś do domu – do Gregora.
— Skąd
wiesz, że Thomas proponował mi wyjazd?
— Bo z
nim rozmawiałam i dzięki temu uświadomiłam sobie, co naprawdę czujesz do Gregora.
_______________________________________
No i jak? Zawarłam nawet motto bloga ;P Tak miało być... ^^"
Dobra, starałam się nie wkurwiać czytając ten rozdział i nawet dobrze mi to wyszło, także komentarz będzie zawierał trochę mniej przekleństw od poprzedniego.
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać ci rację, Wiktoria to tępa idiotka, i ona chce kurwa zapomnieć o Thomasie.?! ja jej na to nie pozwolę :P No i druga idiotka, Sandra jak ona w ogóle mogła powiedzieć jej coś takiego, siostra odbiera męża siostrze, nie to jest nawet lepsze niż mój planowany romans z potencjalnym braciszkiem. XD Jadąc dalej kobieto zostaw tego psychopatę oddaj go do psychiatryka, sama mówisz, że potrzebują leków, to niech je dostanie.
Dobra, nie wiem co jeszcze napisać, więc weny i nie waż mi się swatać Wiktorii z Gregor. no i czekam na powrót Igi i Ville ;>
moim zdaniem 'Grey' to bardzo ciekawa książka :)
OdpowiedzUsuńtak, tak, tak, tak, tak... Wiki i Gregor <3 <3 <3
nie słuchaj Ani, swataj Wiktorię z Gregorem i niech żyją długo i szczęśliwie <3 krótko będzie, bo właśnie zabieram się za nowe opowiadanie, ale nie wiem jeszcze jakie -,- mam dwa pomysły, ale nie wiem, który lepszy... do następnego! weny!
Jedyne co mogę napisać to: oooooooo o_O
OdpowiedzUsuńWenyyy ;*
ciekawe ciekawe :)
OdpowiedzUsuńa ja starym zwyczajem zapraszam do siebie ;)
http://my-big-finnisher-love.blogspot.com/
Kunnia Suomi!!!!!
Zabiłaś mnie, więc piszę z grobu.
OdpowiedzUsuńWiem, normalnie wiem, że drugim, którego pokochała Wiki jest Gregor, co zresztą troszkę wynika z rozdziału.
Ciągle czekam na skrzyneczkę, zapomniałaś ? :)
Hey. Chciałam zaprosić Cię na mojego bloga. Dopiero zaczynam, ale liczę na to, że wyjdziesz i ocenisz, czy wgl opłaca się go prowadzić. To link:
OdpowiedzUsuńhttp://jedno-slowo-przeznaczenie.blogspot.com/
Pozdrawiam.!