piątek, 2 sierpnia 2013

Rozdział 22



 Oto po przeczytaniu tego rozdziału liczę na opieprz od Anny pełną parą xDDD
________________________________________________
Rozdział 22

Nie chciałam myśleć o tym, co zrobiłam przed chwilą. Płakałam cały czas, pragnęłam być przy Thomasie, wyznać mu w końcu, co do niego czuję. Marzyłam, aby wyjechać z nim do Austrii – w końcu sam mnie zapraszał – i być szczęśliwa u jego boku, mimo wszystko wiedziałam, że to niemożliwe. Blondyn mnie nie kochał, byłam przyjaciółką – sam tak powiedział w samochodzie. Dlaczego miałam żyć marzeniami, zwykłą iluzją? Liczyłam całą sobą, że miłość do skoczka minie niebawem i będę w stanie, podarować swoje serce komuś innemu – moim zamiarem było wyrzec się tego zakochania, zniszczyć je. Jakieś silniejsze uczucie do Thomasa, podczas gdy dla niego byłam przyjaciółką, okazałoby się destrukcyjne dla mnie. Załamałabym się i zablokowała na szczęście, które może mnie spotkać. Kto wie, może gdzieś tam znajdował się właśnie ktoś, kto da mi w przyszłości szczęście?
Byłam płochliwą, strachliwą, małomówną myszą – nie wyznawałam swoich uczuć i w tym wypadku także nie miałam takiego zamiaru – przyjaciółka i przyjaciel, to było to, co nas łączyło. Rozmowę z Thomasem postanowiłam wykorzystać, jako lekcję i coś, co może mi się przydać – w wypadku do Gregora i tylko w tym wypadku. Przy nim musiałam okazać się silna, twarda jak stal, nie okazywać strachu. Kiedy indziej znowu stawałam się sobą Przy szatynie zamierzałam być drapieżnym kotem, a przy Thomasie okazałam się szarą myszą – która sama boi się kota.
Najlepszym sposobem na odkochanie się, zduszenie uczuć, było po prostu niemyślenie o Thomasie. Zajęłam miejsce w autobusie przy oknie i rozglądając się w około, rozsiadłam się wygodniej. Wypakowałam MP4, które dostałam od Jurija razem z słuchawkami, a także „50 twarzy Greya”, podarunek od Dominiki. Zagłębiłam się w lekturze, a w uszach cały czas dudnił Rammstein, o tak. Tego mi było potrzeba. Myślenie o blondynie, to tylko łzy i życie złudzeniami, pora powrócić do rzeczywistości, marzenia się nie spełniają. Schowałam gwiazdkę w raz z długim łańcuszkiem do bluzy, którą miałam na sobie.
Po drodze nikt się do mnie nie dosiadł, widocznie odstraszałam swoją negatywną, ciemną aurą, jaką zapewne roztaczałam wokoło własnej osoby. Znudzona całkowicie dennymi opisami seksu, który autorka miała czelność nazwać sado—maso, zamknęłam ją i zaczęłam wgapiać się w okno.
Jak dziewica może przy pierwszym razie mieć wielokrotny orgazm? Ten Grey, to jakiś Bóg, w dodatku chyba kopiowany na Edwardzie ze „Zmierzchu”. Opisy wyglądu postaci są słabe i nikłe, przez co nie wiem za bardzo, jak wyglądają bohaterowie – z tej przyczyny wyobrażam sobie Bellę i Edwarda, totalne dno. Stanowczo odradzam czytania tej książki, autorka E. L. James chyba nie ma pojęcia o czym pisała.
Zaczęłam czytać książkę od Magdy, zagadnienie – schizofrenia.

***
<oczami Thomasa>

Pojechała sobie, tak po prostu, powiedziała tylko, że będzie tęskniła. Dla mnie to było stanowczo za mało. Pragnąłem jej miłości. W trakcie urodzin Wiki wielokrotnie powtarzałem sobie, że to przez alkohol, ona wcale nie musiała mówić prawdy. Nie zmienia to jednak faktu, że podświadomie na to liczyłem. Przyznałem jej się wtedy do swojego uczucia – ona jednak nic nie pamiętała. Musiałem powstrzymywać się, aby jej nie ulec, a Wiki mi wcale nie ułatwiała zadania. Chwile, w których się z nią całowałem, w których ją do siebie przytulałem, moment, w którym to ona składała słodkie pocałunki na moim ciele, były wspaniałe. Mogłem ją powstrzymać od tych działań. Byłem w stanie zablokować ruchy, mimo wszystko puściłem jej ręce i pozwoliłem robić to, co robiła – chciałem mieć z tego choć trochę przyjemności, miłe wspomnienia. Wiedziałem jednak, że tylko na tyle mogę sobie pozwolić. Dobrze, że jej nie posłuchałem, mimo iż bardzo o tym marzyłem. Na drugi dzień miałaby do mnie pretensje, że wykorzystałem ją po wódce, może nawet posądziłaby o gwałt.
Mogłem oczywiście powiedzieć jej co czuję, kiedy była trzeźwa, ale po tym co usłyszałem, chciałem, aby to ona była pierwsza. Czekałem tylko na moment, w którym zawoła mnie do siebie i powie o wszystkim – bez owijania w bawełnę. Wszystko byłoby takie inne, lepsze, doskonałe, idealne. Nie powiedziałem jej nic, ponieważ unikałem jak ognia sytuacji, w której bym wszystko wyznał, a ona wykręcała się alkoholem. Miałem prawo mieć jednak nadzieję, tak? Mimo że była pijana, to słowa, które do dziś zachowały się w moim umyśle, były najcudowniejsze ze wszystkich, jakie w życiu usłyszałem. Zacząłem żyć w świecie marzeń i wyobrażania sobie po tysiąckroć sytuacji, w której Wiki mówi, jak bardzo mnie kocha, że pragnie być przy mnie. Modliłem się o to, aby słowa te były prawdą, cały czas pozostawałem niepewny co do jej uczuć i bardzo mnie to drażniło.
Przyjmując ją do siebie, liczyłem, że stanie się coś niezwykłego, ona jednak się zablokowała. Nie mówiłem jej nic o swoich uczuciach, ale czyniłem wiele, aby ona coś powiedziała. Robiłem dla niej wszystko, podpuszczałem, zadawałem dwuznaczne pytania, Wiki jednak zawsze łapała blokadę w najmniej odpowiednim momencie. Pamiętałem jak wołała mnie do siebie, a potem nie mogąc nic wykrztusić, bezradnie poruszała wargami, aby następnie powiedzieć coś głupiego. W mojej głowie na nowo ożywały chwile, w których łapałem ją za rękę, patrzyłem ze zniecierpliwieniem w jej zlęknione oczy. Powiedziałem jej nawet, że jest piękna, mimo że obiecałem sobie, nie mówić nic. Schowałem te durne kule, aby Wiki wiedziała, że jestem jej niezbędny, żeby mogła poruszyć się gdziekolwiek. Kładłem co wieczór do łóżka i głaskałem po głowie. Bez wahania pozwalałem jej wtulać się we mnie. Troszczyłem się o dziewczynę w każdym calu, ograniczyłem kochane przeze mnie treningi, aby ta nie była sama. W czasie, w którym mieszkała ze mną, nie potrzebowałem niczego więcej. Nic to jednak nie dało. Absolutne zero. Czasem, gdy już traciłem cierpliwość, potrafiłem spytać się prosto z mostu, kim dla niej jestem – odpowiadała niezwykle ogólnikowo. Na koniec powiedziała „mój przyjacielu”. Poczułem się, jakby ktoś mnie pobił, byłem zrezygnowany zupełnie, to już nie miało sensu.
Ona mnie kocha – wierzyłem w to jak głupiec. W chwilach, gdy traciłem nadzieję, przypominałem sobie, jak drżała, gdy jej dotykałem, jak czerwieniły się jej policzki i nie mogła złapać oddechu – nadzieja tliła się od nowa, zaraz jednak znów ją traciłem, gdy Wiki wypowiadając niezwykle nieśmiało moje imię, pytała się potem o zwykłą , nieistotną głupotę. Miałem ochotę powiedzieć wtedy do niej: ”mów, że mnie kochasz, powiedź co czujesz, nie bój się”. Zamiast tego jednak, brałem jej dłonie w swoje i podnosząc na wysokość swoich ust, całowałem. Nawet taki znak nie dał żadnego rezultatu.
Wierzyłem gorąco, że nasza nocna rozmowa o tym, iż warto podjąć ryzyko, coś da. Wstałem na drugi dzień pełen oczekiwań, zwłaszcza po tym, jak wcześniej zareagowała tak gwałtownie na mój widok. Widziałem doskonale, jak jej oddech przyspiesza, a policzki przybierają kolor szkarłatu. Dotknęła delikatnie mojej klatki piersiowej swoją dłonią i wtedy liczyłem na to, że na tym się nie skończy. Mogłem przyciągnąć ją do siebie, ale wolałem tego nie robić – pragnąłem całym sercem, aby to ona, od początku do końca, zrobiła ten pierwszy krok. Wyczekiwałem momentu, kiedy to ona zbliży się do mnie i złoży pocałunek na moich wargach, dopiero wtedy, gdy już bym tego doświadczył, sam podjął bym jakieś działanie. Nigdy jednak nie miałem okazji, co bardzo mnie bolało. Wiki zawsze zaczynała, ale nigdy nie kończyła, nie ważyła posunąć się dalej. Mówiłem wyraźnie „nie bój się zaryzykować, warto”. Podkreślałem bez ustanku, że ryzykować trzeba zawsze, przecież ja prawie się nie wygadałem ze swoimi uczuciami, ona mimo wszystko dalej nic. Odpowiadałem spokojnie i z uśmiechem nawet wtedy, gdy mówiła o tym, iż boi się mówić, bo lęka się straty, porażki – wiedziałem, że mówi o sobie, mimo że za przykład podała jakiegoś „ktosia” – to ona była „ktosiem”. Przekonywałem, że „ktoś” nie powinien się bać, że opłaca się wyznać prawdę. Mimo moich słów miałem wrażenie, że do niej zupełnie nie trafiają. Nie uważałem na to co mówię, byłem nieostrożny, sądziłem, iż każdy po moich słowach, zaangażowaniu, domyśliłby się, jakie mam intencje. Wiki do tych ludzi nie należała najwidoczniej.
Dopiero w chwili, gdy sama, nieprzymuszona przez nikogo, powiedziałaby co do mnie czuje, byłbym w stanie uwierzyć. Teraz jednak miałem związane ręce i mogłem tylko żyć nadzieją, wspomnieniami jej reakcji, słowami z urodzin, które wcale nie musiały mieć pokrycia w rzeczywistości i pocałunkami, których Wiki nie pamiętała, to było dobijające. A co jeśli ona nigdy się nie odważy? Co jeśli naprawdę nic dla niej nie znaczyłem? Nie, coś musiałem znaczyć – inaczej nie zachowywałaby się tak, jak przez te trzy tygodnie. Czy jednak znajdzie w sobie odwagę, aby to zrobić? Tylko wtedy mogłem mieć pewność. Najbardziej obawiałem się, że mnie kocha, ale będzie starała się przekonywać, że to nieprawda, bo tak jej będzie wygodniej.
Usłyszałem nagle dzwonek komórki, trochę jeszcze zamyślony, spojrzałem na wyświetlacz – Kristina. Niepewnie podniosłem słuchawkę.
— Halo? Musisz do mnie dzwonić akurat teraz? Właśnie prowadzę – powiedziałem chłodno.
— Może inaczej byś się odzywał do matki swojego dziecka? – warknęła. – Może byś tak ją w końcu gdzieś zabrał, troskliwy tatusiu? – ironizowała. – To ja się nią bez przerwy zajmuję i nie mam czasu dla siebie.
— Bardzo mi przykro, ale nie ma mnie teraz w Austrii – Starałem się być spokojny. – Mogę ją zabrać do siebie na parę dni, gdy wrócę.
— No to genialnie – powiedziała sucho. – Czy wiesz, że twoi koledzy są w kraju od trzech tygodni? Co ty tam robisz? Świat zwiedzasz? Nową dupę masz, czy co?
— To co robię, nie powinno cię interesować, już nie.
— Tylko jej przypadkiem nie zrób bachora i nie zostawiaj tak jak mnie – Słyszałem wyraźnie, że zbiera jej się na płacz. – Dlaczego mi to zrobiłeś? Aż tak bardzo nie jesteś gotowy na zostanie ojcem? – wychrypiała.
— Dobrze wiesz, że to nie o to poszło – westchnąłem. – To twoja wina, wracaj do swojego kochasia. Jak mu tam? Fabian? Nie mam nawet pewności, czy Lilly jest moja, ale mimo wszystko nie wymagam od ciebie testów. Zabiorę dziecko do siebie, jak wrócę, obiecuję, ale teraz zostaw mnie w spokoju.
— To nie tak, wszystko mieszasz. Gdybyś dał sobie wyjaśnić i nie oceniałbyś pochopnie pewnych rzeczy, to bylibyśmy razem do dzisiaj – zapewniła. – Thomas to było ponad dziesięć lat i…
— Wiem ile było lat, umiem liczyć – zirytowałem się. – Nie zmienia to jednak faktu, że ja ci nie wierzę.
— Nie moglibyśmy jeszcze raz spróbować? Nie zapominaj, że mamy dziecko, trzeba wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. Chcesz, żeby nasza dziewczynka wychowywała się w rozbitej rodzinie? To była jedna mała sprzeczka, nie z takimi dawaliśmy sobie radę.
— Nie, nie moglibyśmy – uciąłem. – A co do Lilly, powiedziałem ci przecież, że o niej nie zapomnę i będę się nią zajmował, taka była umowa.
— Masz kogoś nowego? Ta dziewczyna wie, że masz dziecko?
— Nie, nie mam nikogo, jestem sam. Cześć – powiedziałem i rozłączyłem się.
Nie dość, że mam problemy z Wiki, to jeszcze ona musiała zadzwonić właśnie teraz. Jeśli wydawało mi się, że miałem zepsuty dzień, to teraz przerodził się on w istny koszmar. Kristina się tak łatwo nie poddaje, zawsze była uparta. A co do Wiki… nic jej nie powiedziałem, ale ona wie, prawda? Ona wie o mnie wszystko.
Chyba pora iść na trening… i zaharować się na śmierć…

***
<oczami Wiki>

Z niezwykłym zaciekawieniem wodziłam wzrokiem po kolejnych linijkach tekstu. Informacje, jakie tam znalazłam, napawały mnie coraz większym przerażeniem. Mój mózg zachowywał dla siebie niezbędne informacje, wyrwane z kontekstu:

„Schizofrenia paranoidalna (zwana także urojeniową) cechuje się szczególną intensywnością urojeń oraz halucynacji .Schizofrenia paranoidalna objawia się zwykle po ukończeniu 22 roku życia. Do pierwszych objawów choroby należy poczucie lęku w życiu uczuciowym. W miarę rozwoju zaburzenia dochodzą również halucynacje słuchowe i urojenia. Najczęściej spotykane ich formy to urojenia prześladowcze, nasyłanie lub wykradanie myśli, poczucie owładnięcia ciała, a także stany lękowe wywołane przez obecność mniej lub bardziej zidentyfikowanych wrogów. Co charakterystyczne, chorzy na schizofrenię wierzą w te urojenia i przyjmują je praktycznie bezkrytycznie, nadając im spójny i niezmienny w czasie obraz. Objawy pozytywne to takie, które nie występują u normalnie funkcjonujących osób. W przypadku schizofrenii są to halucynacje, zwłaszcza w postaci omamów słuchowych. Mogą one przyjmować postać m.in. słyszenia „głosów”, które nakazują jakieś działanie, bądź też komentują zachowanie chorego. Oprócz omamów, schizofrenicy tworzą także urojenia, które często łączą się treściowo z doświadczanymi halucynacjami. Urojenia ksobne mogą stać się z biegiem czasu podstawą do innych typów urojeń, zwłaszcza wielkościowych i prześladowczych. Schizofrenik może bowiem uważać, że jest szczególnie ważną i istotną osobą. Najczęściej jednak występują urojenia prześladowcze, które sprowadzają się do tego, że chory jest przekonany, że jest przedmiotem ataku i zmowy mniej lub bardziej określonych sił, które chcą mu zaszkodzić. Silne natężenie urojeń jest charakterystyczne zwłaszcza dla schizofrenii paranoidalnej. Oprócz urojeń i halucynacji schizofrenii często towarzyszą dziwne zachowania. Mogą to być chaotyczne ruchy ciała, dziwne pozy, wybuchy agresji czy zmiana sposobu mówienia.”

— Przepraszam panią bardzo, ale to już koniec trasy, proszę wysiąść – Usłyszałam nad swoją głową głos zniecierpliwionego kierowcy. 
— Już wychodzę proszę pana, niech mi pan wybaczy – powiedziałam zmieszana i zaczerwieniona na twarzy, wyszłam z pojazdu, zabierając jednak wcześniej z bagażnika swoją walizkę. – Jeszcze raz przepraszam – powiedziałam na odchodnym – Do widzenia – dodałam. 
W skupieniu słuchałam przeskakiwania kółek mojego bagażu na kostce brukowej. Nie miałam siły biec, mimo że sobie to tak wcześniej zaplanowałam. Szłam powoli, ciągnąc walizkę i co chwila odgarniałam niesforne kosmyki z twarzy – zerwał się mocny wiatr. Otuliłam się szczelniej bluzą, lecz niewiele to pomogło, dygotałam na całym ciele, rozglądając się ciekawsko na boki. 
Nikt nie przyszedł mnie powitać, pomimo że wszystkich poinformowałam o dniu i planowanej godzinie przyjazdu autobusu. Nie byłam na miejscu ani za wcześnie, ani za późno, a i tak nikt nie przyszedł. Nie liczyłam na Magdę – dziewczyna poinformowała mnie, że dziś będzie miała bardzo zabiegany dzień. Sądziłam jednak, że przyjdzie ktoś z rodziny – mama, tata, Sandra i… 
Zaczynałam powoli wszystko rozumieć. Cała moja rodzina zapewne była teraz przy Gregorze i starała się go namówić do powiedzenia czegokolwiek, bo ten od kilku dni nie komunikował się już ze światem, z tego co mi siostra mówiła, a agresywny bywał bardzo często i na długo. Zdziwiłam się nawet, że nie zabrali go do lekarza, albo nie wezwali policji, ale prawda była taka, że się bali. 
Przyspieszyłam krok, czując jak gorąco rozlewa się po moim ciele, a w głowie, aż huczy. Nie zastanawiałam się, jaką reakcje wywołam u szatyna, ale nie wiele mnie to teraz interesowało – impuls. Poza tym musiałam wiedzieć, czy moja rodzina jeszcze żyje. Ani się zorientowałam, a zaczęłam biec, jak na złamanie karku. Parę osób spojrzało się na mnie, jak na wariatkę – czułam się nią w istocie.

***
Stanęłam przed drzwiami mojego mieszkania. Rodzice nie wiedzieli, że za nimi stałam, drzwi do bloku otworzyła mi sąsiadka, która akurat wychodziła. Nie miałam przy sobie klucza. Stałam jak ten kołek, nie za bardzo wiedząc, czy chcę tam wchodzić. Na myśl o tym, że choroba Gregora postępuje, czułam strach, zaraz jednak sobie powiedziałam, że właśnie dlatego tutaj jestem – dla Schlieriego. Zanim jednak nacisnęłam dzwonek, przystawiłam ucho do drzwi i nasłuchiwałam, czy Gregor w przypływie złości nie demolował mi właśnie mieszkania. Było cicho, jak makiem zasiał – tak cicho, że aż się przeraziłam. Śmiertelna cisza. Nacisnęłam dzwonek i z zapartym tchem słuchałam, jak dźwięk roznosi się na cały blok. Miałam wrażenie, że stoję wieczność na tej wycieraczce pod drzwiami. 
Wtem usłyszałam równomierne kroki i trzask odsuwanej zasuwy. Dalej nie potrafiłam złapać powietrza, a nogi miałam jak z waty. Drzwi powoli otwierały się, a ja miałam wrażenie, jakby wszystko działo się w zwolnionym tempie.
— Wiki – usłyszałam głos mojej mamy, to była ona. 
— Witaj mamo. 
Chciałam się uśmiechnąć, ale nie za bardzo mi wychodziło. Powaga sytuacji była ogromna i mama o tym wiedziała. Odstawiłam walizkę na ziemię przy wycieraczce, po czym mocno ją uściskałam. Wyglądała na bardzo zmęczoną i zmaltretowaną. Musiałam jednak, oderwać się w końcu od niej. 
Biorąc wcześniej walizkę z dawnego miejsca, weszłam niepewnie do domu i rozejrzałam się dookoła. W przedpokoju nie było już tego wielkiego lustra, które mięliśmy od przeszło dziesięciu lat. Zmarszczyłam brwi. Ściany były obdrapane, tynk w niektórych miejscach odpadał. Najbardziej jednak zdziwiły mnie długie ślady na drewnianych drzwiach – zupełnie jakby pazury dzikiego zwierza. 
— Mamo, chyba nie chcesz powiedzieć, że z nim jest aż tak źle? – szepnęłam. – Gdzie on teraz w ogóle jest? 
— U siebie w pokoju, śpi zapewne, bo przez całą noc miał halucynacje, tak bynajmniej powiedziała Sandra. Nie będę przed tobą ukrywała za wiele – wzruszyła ramionami. – Jest tragicznie. Wszyscy już wiedzą o tych głosach, gdy mu doskwierają bywa bardzo agresywny. Nie mamy w domu już żadnego lustra, a ślady na drzwiach, pozostawił nożem. 
— O boże! – przyłożyłam rękę do ust. – Opowiedz mi absolutnie wszystko – nalegałam, rzucając torbę w kąt. 
Udałyśmy się do salonu, tam sytuacja nie przedstawiała się idealnie – zniknęły wszystkie wazony, przypuszczałam co się z nimi mogło stać. Mama opowiadała wszystko ze szczegółami, a w oczach stanęły jej łzy. Ciągłe wrzaski, krzyki, agresja, nie wiedziałam, w jaki sposób sobie z nim radzili. Gdy nie miał napadów milczał jak zaklęty i żył we własnym świecie – dosłownie. Podczas słuchania także chciało mi się płakać. Najwięcej krzywdy robił samemu sobie, miał krwawe ślady na rękach – chcieli mu je zabandażować i odkazić, ale ten się rzucał jak szalony. Nikt nie był w stanie go powstrzymać. 
Po wysłuchaniu wszystkiego faktycznie zaczęłam beczeć rozdzierająco. Było mi go tak bardzo żal. Chciałam mu pomóc, ale nie wiedziałam za bardzo jak. Musiałam zabrać go do lekarza, choć wiadomym było, że stanie się to niełatwe. Patrzyłam cały czas na mamę, ona nie płakała, była silna, zbyt wiele już widziała. Ona była światkiem tego wszystkiego, pozostała niewzruszona. 
Wtem usłyszałam głośny krzyk i zerwałam się z miejsca jak oparzona. 
— Wiki, nie! On cię zrani! – usłyszałam za sobą, ale nie posłuchałam mamy. 
Wpadłam do pokoju jak burza i rzuciłam się do łóżka. Gregor wyglądał jak siedem nieszczęść, był bardzo blady i wychudły, miał duże worki pod oczami. Na jego rękach w dalszym ciągu znajdowały się blizny i strupy. 
— Czemu znów tu jesteś? Zostaw mnie w spokoju – powiedział słabo. – Jeśli chcesz, to zabij, ale nie znęcaj się więcej – powiedział już spokojnie. 
Zdezorientowana spojrzałam w miejsce, w którym szatyn utkwił swój wzrok. Prezentowała się przede mną półka na książki, ale oczywiście nikogo tam nie było. Uniosłam brwi, Gregor mnie nie zauważył, mimo że byłam tuż przy łóżku. 
— Gregor! Gregor – wołałam. – To ja Wiktoria, przyjechałam do ciebie – uśmiechnęłam się. – Tęskniłam za tobą – dodałam. 
Szatyn spojrzał się w moim kierunku, powoli odwracając głowę, był bardzo słaby. W momencie, w którym mnie ujrzał, na jego twarzy wykwitł uśmiech. 
— Wiki – wychrypiał. – Kiedy się pojawiłaś, ona zniknęła – oznajmił. – Przeczytałaś list, który zostawiłem? 
— Tak, mój biedaku – mówiłam załamana. – Porozmawiaj ze mną – poprosiłam, po czym wstałam, zamknęłam drzwi i wróciłam na dawne miejsce. Klęczałam przy łóżku. 
— Oni są dalej bardzo źli, bo cię nie zabiłem. Ona cały czas powtarza, że się ciebie boi i dlatego nienawidzi. Kazała mi cię dręczyć, bo mówiła, że to jest właściwie. Poza tym głosy cichły. Teraz cały czas nękają. 
— Jak ci mogę pomóc? – pytałam załamana. – Czy naprawdę cierpisz tak bardzo? – Poczułam, że zaczynam płakać. 
— Dla mnie nie ma już ratunku – powiedział zrezygnowany. – Oni mnie podtruwają, dlaczego przestałem jeść.— Boże, Gregor! Nie możesz tak mówić, będziesz żyć, rozumiesz? Nie pozwolę ci się poddać, musisz walczyć.
 — Nie mam siły walczyć, to już koniec – powtórzył. – Cieszę się, że zdążyłaś przyjechać. Mogę się pożegnać.

***
Oczywistym jest, że to co mówił szatyn, było zwykłym złudzeniem, on jednak uważał, że jego zjawy są prawdziwe. Zarówno postać, która mu się objawiała, jak i głos w głowie, posiadały własne imiona. Wkrótce poznałam, jak się nazywają, bo spędzałam niemal cały czas z Gregorem – nie pozwalałam mu robić sobie krzywdy i wmuszałam w niego jedzenie, musiałam go utuczyć. Jego najwięksi wrogowie zwali się Natasha i Brian, tylko tyle na razie o nich wiedziałam, więcej nie wyznał. Nie chciałam na niego naciskać, więc póki co mnie to zadowalało.
Starałam się mu mówić, że postacie te wcale nie istnieją, ale ten wtedy reagował agresją i powtarzał potem jak mantrę słowa – „nie jestem kłamcą, nie jestem kłamcą”. Ciężko było go uspokoić, więc już nie ryzykowałam. Byłam na dziewięćdziesiąt procent pewna, że mam do czynienia ze schizofrenikiem – on nigdy nie porzuci swojego toku myślenia. Dla niego wrogowie istnieli i żadne słowa nie mogły tego zmienić. Skoro to faktycznie schizofrenia potrzebne są mu leki przeciwpsychotyczne – z tego co się orientowałam, mieli takie w szpitalach psychiatrycznych.
Psychiatryk – ta myśl napawała mnie trwogą. Za nic nie mogłam pozwolić, aby trafił właśnie w to miejsce – nawet jeśli się nadawał. Musiałam opiekować się nim sama, on mnie potrzebował. Wierzyłam, że przy mnie wyzdrowieje. Gdy byłam obok nie nawiedzali go ani Natasha, ani Brian – mógł żyć w miarę normalnie. Moja obecność nie potrafiła zwalczyć jedynie stanów lękowych, poczucia strachu. Nie było dnia, w którym nie usłyszałabym słowa „śmierć”.
Gregor był dla mnie niczym mały, bezbronny chłopczyk. Opiekowałam się nim, jakby był moim synem. Przytulałam go do siebie, głaskałam w celu uspokojenia, żeby tylko nie panikował.  Powtarzałam mu bez ustanku, że przez cały czas miałam na oku jego posiłek, więc nikt niczego nie dosypał. Miał w swoim pokoju wodę mineralną – musiałam ją wylać, bo skoczek uparł się, że Natasha dodała mu truciznę. Nie chciał ufać moim zapewnieniom, powtarzając: „ciebie tu nie było, ale ja ją widziałem, chcesz, żebym umarł?” Drżałam, słowa te mnie przerażały. Żeby nie napawać go większym lękiem, zabroniłam całej rodzinie, zostawiać w jego pokoju, cokolwiek do spożycia – musiałabym to wtedy wyrzucić. Bardzo mu współczułam, przy nim byłam silna, powtarzałam, że niebawem wszystko zniknie, ale kiedy zostawiałam go na chwilę – zazwyczaj wtedy gdy spał, bo tak to się cały trząsł – płakałam po kątach i sama czułam się jak bezbronne, małe dziecko.
Sandra nie spała już z Gregorem. Kiedy powiedziała, że nie zamierza, pozostać żoną świra i żąda rozwodu, miałam ochotę ją zamordować.
— Ale jak to rozwód? – wybałuszyłam oczy. – Przecież to twój mąż.
— Nie zamierzam związać się na resztę życia z psychopatą.
— Sandro, jesteś największą egoistką jaką znam! – krzyknęłam. – Jak śmiesz go teraz zostawić?! Co? Przestało być tak kolorowo, to ty się nagle wycofujesz! Nie pamiętasz co mówiłaś przed ołtarzem?! – wrzeszczałam. – Kretynko, to ja ci przypomnę! – piekliłam się. Byłam taka zła, że aż pchnęłam ją na szafkę. – „W zdrowiu i w chorobie, póki śmierć nas nie rozłączy”! – Czułam, że się rozpłakałam. – Jesteś zwykłą, rozkapryszoną gówniarą!
— Nie chcę z nim być – powiedziała spokojnie i uklęknęła przede mną, bo ja sama w przypływie bezradności stoczyłam się na podłogę. – Nigdy go tak naprawdę nie kochałam Wiki, to było zauroczenie w największym idolu. Nic poza tym!
— Myślałam, że go kochasz – spojrzałam na nią niepewnie.
— Początek był super, ale potem… on nie kocha mnie ani ja jego. Już nic nas nie łączy.  Wiki, ty jesteś mu teraz potrzebna, nie ja – mówiła spokojnie.
— Coś sugerujesz? – wzdrygnęłam się. – Co masz na myśli?
Blondynka parsknęła śmiechem i położyła mi rękę na ramieniu. Wzięła głęboki oddech, zastanawiając się najwyraźniej, czy chce to powiedzieć. Po czym usiadła na kafelkach w kuchni, tuż przy moim boku.
— Wiki, nie musisz przede mną udawać. Na początku się nienawidziliście, ale teraz… jesteście sobie niezbędni. Zastąpiłaś mnie siostro, robisz to, co powinnam robić ja, jako  żona. Nie mam ci wcale tego za złe.
— Sugerujesz, że ja Gregora… kocham?
— Nie broń się przed tym, bo to nie ma najmniejszego sensu, mówiłam, nie mam ci tego za złe, rób co chcesz. I nie zaprzeczaj – powiedziała, gdy zobaczyła, że chcę zareagować. – Gdyby ci na nim nie zależało, nie zachowywałabyś się w ten sposób.
— To nie tak – zaprzeczyłam. – Mi zależy po prostu na tym, żeby był zdrowy, to tyle. Bardzo mi go żal – wyszeptałam, chowając głowę w kolana. – Nie kocham go.
Cienka jest granica między nienawiścią a miłością. Wydaje ci się, że to tylko z dobroci serca, ale tak naprawdę, gdyby coś mu się stało większego, nie potrafiłabyś bez niego żyć. Możesz oszukiwać siebie, ale ja nie jestem głupią blondynką. To nie tylko litość i współczucie. Ty naprawdę się nim bardzo przejmujesz. Spędzasz ze Schlierim niemal cały swój czas, płaczesz po kątach, uspokajasz. Nie jesteś w stanie go zostawić.
— Niech cię szlak Sandra – warknęłam. – Ja sama nie wiem, dlaczego aż tak bardzo mi zależy, to skomplikowane – załamałam się. – Nie, ja nie mogłam go pokochać, nie Gregora – zamachałam gwałtownie głową. – To irracjonalne. Nie można kochać dwóch na raz…
— Thomas? – zapytała moja siostra i westchnęła. – Wiesz co? Masz przed sobą ciężki orzech do zgryzienia, nie zazdroszczę ci. Widziałam wyraźnie, jak reagujesz na jednego i drugiego. Nie ma wątpliwości, że oni obaj nie są ci obojętni. Musisz teraz tylko zdecydować, którego z nich kochasz naprawdę, a w którym się tylko zauroczyłaś. Prawdziwa miłość jest zawsze jedna.
— Ale jak ja mam to zrobić? – spojrzałam na nią pytająco. – Nie chcę w stanie zranić żadnego z nich.
— Thomas cię kocha?
— Nie, jestem dla niego przyjaciółką. Bardzo się o mnie troszczył przez te trzy tygodnie i w ogóle, ale nie sądzę, aby czuł do mnie coś więcej.
— Ta niepewność co do Morgiego cię dobija, prawda?
— Bardzo. Wiesz, ja starałam się mu wyznać co czuję, ale nie dałam rady. Za bardzo boję się, że mogę go stracić, że mnie odrzuci. Nie chcę zaprzepaścić tego co już mam.
— A Gregor?
— A Gregor chciał mnie zabić – przymknęłam powieki. – Mimo to, nie mam mu tego za złe, muszę mu jakoś pomóc, bo inaczej się załamię i nigdy sobie nie wybaczę, że pozwoliłam mu całkowicie oszaleć.
— Ciężko będzie, ciężko. Wiesz co? Mam dla ciebie radę i tylko od ciebie zależy, czy ją wykorzystasz – Jeśli kochasz obu, wybierz tego drugiego, bo gdybyś naprawdę kochała pierwszego, nie pokochałabyś drugiego.
— Nie wierzę… - szepnęłam.
— Drugi jest Gregor, prawda? – zaśmiała się Sandra. – Mówiłam ci, że nie powinnaś się przed tym bronić. Gdyby Thomas był ważniejszy od Schlieriego, to byś nie przejmowała się moim mężem i pojechałabyś z Morgim do Austrii, aby być blisko niego, ale nie, ty wróciłaś do domu – do Gregora.
— Skąd wiesz, że Thomas proponował mi wyjazd?
— Bo z nim rozmawiałam i dzięki temu uświadomiłam sobie, co naprawdę czujesz do Gregora.

_______________________________________

No i jak? Zawarłam nawet motto bloga ;P Tak miało być... ^^"

6 komentarzy:

  1. Dobra, starałam się nie wkurwiać czytając ten rozdział i nawet dobrze mi to wyszło, także komentarz będzie zawierał trochę mniej przekleństw od poprzedniego.
    Muszę przyznać ci rację, Wiktoria to tępa idiotka, i ona chce kurwa zapomnieć o Thomasie.?! ja jej na to nie pozwolę :P No i druga idiotka, Sandra jak ona w ogóle mogła powiedzieć jej coś takiego, siostra odbiera męża siostrze, nie to jest nawet lepsze niż mój planowany romans z potencjalnym braciszkiem. XD Jadąc dalej kobieto zostaw tego psychopatę oddaj go do psychiatryka, sama mówisz, że potrzebują leków, to niech je dostanie.

    Dobra, nie wiem co jeszcze napisać, więc weny i nie waż mi się swatać Wiktorii z Gregor. no i czekam na powrót Igi i Ville ;>

    OdpowiedzUsuń
  2. moim zdaniem 'Grey' to bardzo ciekawa książka :)
    tak, tak, tak, tak, tak... Wiki i Gregor <3 <3 <3
    nie słuchaj Ani, swataj Wiktorię z Gregorem i niech żyją długo i szczęśliwie <3 krótko będzie, bo właśnie zabieram się za nowe opowiadanie, ale nie wiem jeszcze jakie -,- mam dwa pomysły, ale nie wiem, który lepszy... do następnego! weny!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jedyne co mogę napisać to: oooooooo o_O
    Wenyyy ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. ciekawe ciekawe :)
    a ja starym zwyczajem zapraszam do siebie ;)
    http://my-big-finnisher-love.blogspot.com/

    Kunnia Suomi!!!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Zabiłaś mnie, więc piszę z grobu.
    Wiem, normalnie wiem, że drugim, którego pokochała Wiki jest Gregor, co zresztą troszkę wynika z rozdziału.

    Ciągle czekam na skrzyneczkę, zapomniałaś ? :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Hey. Chciałam zaprosić Cię na mojego bloga. Dopiero zaczynam, ale liczę na to, że wyjdziesz i ocenisz, czy wgl opłaca się go prowadzić. To link:
    http://jedno-slowo-przeznaczenie.blogspot.com/
    Pozdrawiam.!

    OdpowiedzUsuń