sobota, 14 września 2013

Rozdział 29

Rozdział 29

Obudziło mnie głośne walenie do drzwi. Mocno zacisnęłam powieki i korzystając z poduszki jaką miałam pod głową, zatkałam sobie uszy. Kto się może tak dobijać? Nie mogąc już wytrzymać, otworzyłam powieki, po czym z niechęcią rozejrzałam się po pomieszczeniu. Słabe promienie wschodzącego dopiero co słońca, wkradały się do pokoju. Koło łóżka znajdował się kubeł z rozpuszczonym już lodem, a na dywanie walała się opróżniona butelka drogiego szampana. Wszystko sobie przypomniałam, w skutek czego na mojej twarzy wykwitł szeroki uśmiech. Było cudownie, lepiej niż zwykle. Potem jednak przypomniałam sobie, co takiego powiedziałam Gregorowi – czar prysł. Okłamałam go, a on zapewne mi uwierzył. Dlaczego to zrobiłam? Jak mogłam postąpić tak lekkomyślnie w tamtej sytuacji?
— Gregor, Stefan! – Osoba, która waliła niecierpliwie do drzwi, zaczęła wykrzykiwać imiona domniemanych lokatorów pokoju. – Jest czwarta trzydzieści, Alex każe wam stawić się o piątej na treningu – poinformował.
Na początku zignorowałam ten fakt. Nie obchodził mnie zbytnio jakiś głupi trening, który skoczkowie mieli odbyć o świcie. Przewróciłam się na drugi bok, następnie z lubością zamknęłam oczy, zaraz jednak otworzyłam je z przerażeniem. To był głos Morgensterna. Natychmiast pożałowałam swoich słów, wczorajszych czynów. Jak mogłam się tak zachować, gdy miałam świadomość, że on tu jest? W tym samym mieście, hotelu, w sąsiednim pokoju? Jak mogę postępować tak nielogicznie i głupio? Cały ten chory układ ze Schlierenzauerem służył mi tylko po to, aby nie myśleć o Thomasie, aby nie czuć bólu. Teraz jednak nie mogłam zapomnieć, bo spotkanie się z nim, stało się czymś nieuchronnym. Nie byłam w stanie odrzucić od siebie myśli, że to właśnie Thomas jest kimś, kto może mnie uczynić szczęśliwą. Świadomość, że jestem tylko jego przyjaciółką, godziła w moje serce. Mimo wszystkich tych uczuć do Morgiego, sypiałam z Gregorem. Dlaczego? Gdzie tu logika? Sama nie potrafiłam jej odszukać, być może to przez moje wewnętrzne wyobrażenie, iż Thomas jest tylko spełnieniem marzeń – a marzenia się nie spełniają. Poza tym wierzyłam szczerze, że gdy Gregor będzie już zdrowy nasz układ zostanie rozwiązany. Modliłam się w duszy, aby nie pamiętał tych przyrzeczeń o wspólnym, szczęśliwym życiu. Nie kochałam go, byłam tego pewna na więcej niż sto procent. Wypowiedziałam słowa pod wpływem impulsu, zwykłego szantażu.
— Okej, ale ty już spierdalaj – odwarknął Thomasowi Gregor, a ja poczułam jak wzbiera we mnie złość i obrzydzenie do samej siebie.
Jak mogłam powiedzieć, że go kocham? Jakim cudem byłam w stanie, zrobić takie świństwo Thomasowi? Samej sobie, wiedząc, że tak naprawdę zależy mi szczerze na kimś zupełnie innym? Co z tego, że ja i Thomas byliśmy przyjaciółmi? Nie usprawiedliwia mnie to w najmniejszym stopniu. Wyznawanie miłości Gregorowi nawet, jeśli były to same kłamstwa, nie powinno mieć miejsca.
— Nie takim tonem do mnie kretynie! – odpowiedział mu Thomas. – Nie przychodziłbym do was, gdyby mi trener nie kazał. Radzę się pospieszyć, bo jak się spóźnicie, to wam Alex łby pourywa – zapewnił i poszedł.
Z każdym, coraz cichszym krokiem Thomasa, miałam większy dołek. Uświadomiłam sobie, że nieuchronnie oddalam się od kogoś, na kim mi naprawdę zależy. Od kogoś, kto opiekował się mną, gdy byłam w potrzebie. Od kogoś, kto zawsze przywoływał uśmiech na twarzy. Od kogoś, komu bez wahania oddałbym swoje serce, gdybym… no właśnie… gdybym miała pewność, że czuje to samo co ja i mnie nie odrzuci. Ból spowodowany porażką byłby znacznie silniejszy, niż ten obecny. Dlatego nie zaryzykowałam, dlatego nie ujawniałam swoich emocji, dlatego nie byłam w stanie ruszyć z miejsca. Lepiej jest mieć ukochaną osobę za przyjaciela, aniżeli nie mieć jej w ogóle. To właśnie z tego powodu moja sytuacja była taka a nie inna. Wpadłam po uszy w coś, z czego za Chiny nie uda mi się wyplątać, jeśli Gregor pamięta moje przyrzeczenie. Jeśli jego miłość do mnie jest prawdziwa.
— Dzień dobry skarbie – powiedział z uśmiechem i pocałował mnie w policzek. – Moja ty kochana – dodał i złapał mnie za rękę, splatając nasze palce.
Kurwa. Czyli jednak pamiętał, a także naprawdę się we mnie zakochał. Gdy spojrzałam na jego twarz, widniał na niej szeroki uśmiech, a oczy rozbłysły tysiącami ogników. Jak Boga kocham – a kocham – nigdy jeszcze nie widziałam go tak szczęśliwego oraz rozpromienionego. Jak powiem, że go okłamałam, to mu złamię serce. On mi uwierzył, teraz był taki rozanielony… co ja mam zrobić w takiej sytuacji?! Nie chcę go zranić ani złamać mu serca. Mam udawać zakochanie? Ale to bez sensu… no ale z drugiej strony nie mogę złamać mu serca, to by było nie ludzie. Cóż, trudno naważyłam piwa, więc teraz muszę to wypić. Poczułabym się strasznie, gdyby ktoś powiedział mi, że kocha, a następnego dnia odwołał wszystkie słowa. Ja nie mogę mu tego zrobić, bo będzie cierpiał. Fajnie to tak bawić się czyimiś uczuciami? Wiec postanowione – nie odwołam nic i będę znosiła coś, o co sama się prosiłam, przez gadanie takich rzeczy bez wcześniejszego pomyślenia.
— Dzień dobry – powiedziałam, starając się uśmiechnąć. Wyszło?
— Wiesz, że teraz jestem szczęśliwy?
— Tak, wiem – odpowiedziałam bez emocji. – Lepiej się pośpiesz, bo ci trener urwie łeb! – zacytowałam Thomasa i wtedy poczułam, jak moje serce zaczyna zdecydowanie bardziej boleć, niż poprzednio.
— Wiem – powiedział z niezadowolonym grymasem na twarzy i zwlókł się z łóżka, udając się do łazienki, która graniczyła z naszym pokojem. – Kochanie? – usłyszałam wołanie.
— Słucham? – Starałam zignorować się te wszystkie czułe zdrobnienia. Nich sobie pogada, jeśli mu to sprawia radość. Mi jakoś specjalnie nie wadziło, rzecz jasna, gdy byliśmy tylko we dwoje.
— Jest tak wcześnie – mruknął. – Powinnaś jeszcze pospać – powiedział z troską. – Ja cię obudzę na śniadanie, dobrze? Ty nie masz potrzeby wstawać o tej chorej porze.
— Dziękuję za troskę! – odkrzyknęłam, a następnie usłyszałam szum wody z prysznica.
Odwróciłam się gwałtownie na drugi bok i przejechałam ręką po części łóżka, na której do niedawna znajdował się Gregor. Nie mogłam uwierzyć w to co się działo, nie potrafiłam przyjąć do wiadomości, że Schlierenzauer naprawdę mnie pokochał, więc nie będzie mi tak łatwo się z tego uwolnić. Na początku była nienawiść, potem tolerancja, następnie nasz chory „układ”, który ja wolałam traktować jako odskocznię od rzeczywistości. Gdy z nim sypiałam, moją głowę zaprzątały tylko obecne wydarzenia. Zapominałam o Thomasie, Sandrze – która nawiasem mówiąc prawnie dalej była żoną Gregora, bo nie wzięli rozwodu – o reszcie rodziny, tajemniczej Natashy, którą moi rodzice nazwali Marta Oliwia. Nie roztrząsałam wtedy problemów moich znajomych ani kuzynek. Przywykłam przejmować się wszystkimi dookoła, ale nie sobą. Seks z szatynem sprawiał, że wreszcie myślałam tylko o sobie i miałam w głębokim poważaniu resztę świata. Dla mnie było to jednak zwykłe zbliżenie – działające w podobny sposób, jak leki na depresję. Gregorowi jednak zaczęło wymykać się to spod kontroli. Nie ukrywam, że mnie to przerażało. Liczyłam na szybkie zakończenie tej całej farsy, równoznaczne z końcem leczenia schizofrenii. Wszystko jednak wskazywało na to, że sprawy coraz bardziej się komplikowały.
Zacisnęłam dłoń na białym prześcieradle i w przypływie rezygnacji, bezsilności zamknęłam powieki. Ani się obejrzałam, a łzy same zaczęły płynąć długimi strugami po policzkach, zostawiając pokaźne ślady kropel na poduszce. Miałam ochotę wrzasnąć na całe gardło, pozbywając się tym sposobem całej goryczy, jaka przenikała w obecnej sytuacji moją duszę. To nie tak miało wyjść.
Gregor powinien być dalej w szczęśliwym małżeństwie z Sandrą, to właśnie ona powinna go wspierać przez ten cały czas. To ona powinna była się nim przejąć i opiekować, poświęcając cały swój czas. To moja siostrzyczka powinna z nim sypiać oraz uprawiać seks. To ona powinna uspokajać go w nocy, gdy miał koszmary lub halucynacje. To ona powinna sterczeć nad łóżkiem z łyżeczką zupy w ręku, błagając usilnie, aby nie przestawał jeść. To ona powinna udzielić mi swojego wsparcia, gdy ten ledwo co trzymał się na nogach. To ona powinna płakać, gdy dowiedziała się o jego chorobie. To Sandra powinna nie sypiać po nocach, przejmując się jego stanem. To blondynka powinna czuwać przy jego szpitalnym łóżku. To właśnie jej serce powinno cierpieć męki, gdy cierpiało serce Gregora. To do jasnej cholery żonie powinno zależeć na jego zdrowiu, szczęściu i… życiu! To ona przed ołtarzem poprzysięgła mu, że będzie z nim „w zdrowiu i chorobie”! Dlaczego więc żona nie spełniała swoich obowiązków?  Jakim cudem to właśnie ja całkowicie nieświadomie – do tamtej chwili! – spełniałam rzetelnie treść oraz obietnicę, jaką zawierała w sobie przysięga małżeńska?
Może i nie mówiłam skoczkowi jakiś słodkich słówek ani nie zwracałam się do jego osoby językiem typowym dla człowieka zakochanego. Nie wierzyłam zupełnie, jakim cudem Gregor mógł się we mnie zakochać – teraz jednak to zrozumiałam. Czyny znaczą znacznie więcej niż słowa. Nie wyznawałam Gregorowi miłości ani nic w podobnym stylu – do niedawna niestety – ale swoim zachowaniem pokazałam, jak bardzo się nim przejmuję. Jak bardzo chcę, aby wyzdrowiał i miał szansę na normalne, szczęśliwe życie. Robiłam wszystko to, co powinna robić Sandra. Zachowywałam się jak przystało na kochającą żonę, mimo że nigdy nie mówiłam „kocham cię” z własnej woli. Gregorowi jednak to nie przeszkadzało. Dałam mu coś, czego nie mógł otrzymać od własnej żony – nic więc dziwnego, iż „przelał” swoje uczucia z niej właśnie na mnie. Niejednokrotnie powtarzał, iż tylko ze mną może być szczęśliwy. Tylko ja go rozumiem i to dzięki mnie jeszcze żyje.
Co dziwniejsze – robienie tych wszystkich rzeczy, jakie powinna czynić moja siostra, sprawiały mi przyjemność. Bardzo przejęłam się jego stanem i liczyło się dla mnie jego zdrowie. Potrafiłam płakać po kątach przez swoją niemoc, ale przy nim zawsze byłam silna, powtarzałam, że wszystko będzie dobrze – jestem przy nim i za nic nie pozwolę odejść. To dlatego powtarzał, że mnie kocha. Całkowicie nieświadomie sama zgotowałam sobie los, nad którym tak bardzo ubolewałam. Chciałam mu pomóc i współczułam – jako jedyna. Zakochał się, bo dałam mu powód, gdybym postępowała inaczej, na pewno nie doszłoby do takiej sytuacji, ale równie dobrze jego też mogłoby wtedy nie być.
  Wiki, co się stało? – podbiegł do mnie zmartwiony szatyn, najwidoczniej widząc moje łzy. Usiadł na łóżku i odgarnął włosy z czoła. Następnie przejeżdżając delikatnie kciukiem po jednym z policzków, otarł łzy.
— Ty mnie naprawdę kochasz? – zapytałam, wycierając oczy grzbietem dłoni. – Ja… ja uważam, że to nie ma sensu. Ten nasz związek, to się nie uda.
— Dlatego płaczesz? – uśmiechnął się blado. – Wiki, błagam cię nie mów takich rzeczy. Ja wiem, że to wszystko wyszło tak nagle, ale mimo to zależy mi na tobie. Dopiero niedawno zrozumiałem, że jesteś jedyną osobą na tym świecie, którą mógłbym pokochać, rozumiesz? Wierzę, że możemy być szczęśliwi ze sobą. Tyle dla mnie zrobiłaś, narażając czasem własne bezpieczeństwo, mimo że nie musiałaś tego robić. Pokazałaś, że ci na mnie zależy, nawet jeśli nie wypowiedziałaś żadnych znaczących słów. Kocham cię, a ty czujesz to samo do mnie. Zrobię wszystko, aby przychylić ci nieba księżniczko.
— Gregor, ja nie wiem co odpowiedzieć – zaśmiałam się nerwowo, a on pokazał mi rząd swoich białych zębów i zaczął czule głaskać po policzku.
— Nie mów nic – wyszeptał, po czym na powrót położył się obok mnie w ubraniu, namiętnie pocałował, biorąc w swe objęcia. A całował jak nikt inny. Jego wargi były miękkie, słodkie i delikatne, a gdy język trafiał do moich ust, czułam jak się rozpływam z rozkoszy. Nie byłam w stanie nie odwzajemnić gestu.

***
<oczami Thomasa>

— Czyli o to w tym wszystkim chodzi – Manu pomachał głową ze zrozumieniem. – Kochasz ją, ale jej o tym nie powiesz, bo chcesz, aby zrobiła to pierwsza, ponieważ nie masz zamiaru wyjść na durnia – spojrzał się na mnie z uśmiechem.
Powiedziałem wczorajszego wieczoru Manuelowi wszystko o mnie i o Wiktorii, a dzisiejszego dnia tylko to dokańczałem. Nie widziałem powodu, dla którego miałbym ukrywać swoje problemy przed najlepszym przyjacielem. On jako jedyny z całej kadry narodowej był normalny – z nim  się potrafiłem dogadać. Resztę natomiast podporządkował sobie Gregor, a ja nie chciałem być jego pachołkiem. Opowiedziałem Manu wszystko – od wesela, na trzytygodniowym pobycie u mnie skończywszy. Poinformowałem o swoich uczuciach, przypuszczeniach i bądź co bądź złości. Bardzo pragnąłem, aby ta sprawa w końcu się rozwiązała – z korzyścią dla mnie oczywiście. Nieśmiałość Wiki i jej niezdecydowanie dobijało mnie okropnie.
— To dlatego byłeś taki wściekły, gdy Wiki na tym spacerze zaczęła cię dotykać, a potem zmieszała się okropnie – zaśmiał się Manuel. – Masz rację, ona jest strasznie wstydliwa.
— Odkryłeś Amerykę mistrzu – prychnąłem. – Ona potrafi coś zacząć, ale nigdy nie kończy. Rozmawiałem z nią na ten temat. Powtarzałem, aby nigdy nie bała się zaryzykować, jeśli czegoś bardzo pragnie, ale to nic nie dało jak widać. W dodatku straciła pamięć po tych swoich urodzinach. Wszystko jest przeciwko mnie! – zdenerwowałem się.
— Przykro mi – odpowiedział. – Chciałbym ci jakoś pomóc, ale nie wiem za bardzo jak – wzruszył ramionami. – Z tego co  mi powiedziałeś, to ona ma gdzieś głęboko w sobie tę drapieżną kotkę – zaśmiał się. – To jak zareagowała na ciebie po wódce, jest zadziwiające – przyznał. – Na twoim miejscu też bym sobie narobił nadziei. Tym bardziej, że ona na serio jest śliczna. Czemu ty jej wtedy nie przeleciałeś, skoro tak się na ciebie napaliła? – zrobił zdziwioną minę.
— To nie byłoby dobre – stwierdziłem. – Jeszcze by mnie posądziła o gwałt albo coś – zmarszczyłem brwi. – Ona była pijana, nie mogłem, po prostu nie mogłem.
— Jeśli twoje przypuszczenia są słuszne co do jej uczuć, to raczej by pretensji nie miała – zauważył. – Spaprałeś sprawę stary, tyle ci powiem.
— Umiesz pocieszyć – zadrwiłem i posłałem piorunujące spojrzenie. – Problem w tym, że ja tych przypuszczeń wtedy nie miałem. Nie chciałem jej wierzyć – przyznałem. – Powtarzałem sobie, że to mogą być zwykłe kłamstwa, bo w gruncie rzeczy dalej nie mam pewności. To, że się w niej zakochałem i zachwyciła mnie swoja osobą, to już inna inszość.
Szliśmy przez chwilę w całkowitym milczeniu, kierując się do miejsca, w którym byliśmy umówieni z trenerem. Zwiesiłem głowę i lekko oblizałem usta, wpatrując się w czubki swoich adidasów. Czemu to wszystko musiało tak wyglądać? Dlaczego nie mogłem mieć przy sobie kobiety, dzięki której zawsze byłem szczęśliwy? Miałem przeczucie, że ona także coś do mnie czuje, znaczymy dla siebie wiele, jednak coś nas blokowało i żadne nie miało pewności co do uczuć drugiego. Może i bym się z nią spotkał, porozmawiał, ale cały czas miałem świadomość, że słowa, które wypowiedziała dwa miesiące temu, nie musiały mieć pokrycia w życiu codziennym. Zwyczajnie wyszedłbym na idiotę. Możliwe, że ma we mnie tylko przyjaciela, a tak naprawdę zakochana jest w kimś innym – możliwe było wszystko. Równie dobrze mogłem żyć w świecie złudzeń, marzeń, które nigdy się nie spełnią.
— I co teraz będziesz czekał bezczynnie, aż to dziewczyna wyzna ci uczucia? – zapytał po jakimś czasie. – Thomas, ja jestem twoim przyjacielem, wiesz o tym, nie? Moim zdaniem jakże skromnym prędzej pozwoli się kobietom odprawiać mszę świętą w kościele, aniżeli ona ci powie, że jej zależy – zaśmiał się.
— Jeśli coś do mnie czuje, to mi o tym powie – zapewniłem.
— Pomyśleli oboje – powiedział przeciągle Fettner. – Thomas, ty nie wiesz jakie są baby?! – uniósł się. – Od małego wbija im się do główek, że to facetowi zawsze bardziej zależy i to właśnie mężczyzna powinien latać za babą z wywalonym jęzorem, i błagać na kolanach o coś więcej. Dziewczyny są przyzwyczajone do tego, że to facet pisze pierwszy, dzwoni pierwszy, prawi komplementy i tym podobne.
— Ej, ale niby dlaczego?
— Bo są przyzwyczajone, że się je traktuje jak księżniczki. Są zwyczajnie głupie i ograniczone. Do łba im nie przyjdzie, aby to one ruszyły tyłek i zadziałały w sprawach damsko-męskich, bo zwyczajnie „nie znajduje się to w ich kompetencjach”. – Zrobił w powietrzu niewidzialny cudzysłów. – Takie życie stary, przykro mi, ale będziesz musiał schować swoją dumę i zadziałać pierwszy, jeśli chcesz ją mieć, bo niezależnie od tego, jakby jej zależało, to ona nic nie zrobi, bo to baba. Koniec tematu – wzruszył ramionami.
— Nie obrażaj Wiktorii – wycedziłem przez zęby. – Ona nie jest jak inne, ona jest wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju.
— Tak, tak. – Przytaknął łaskawie. – To ciekawie dlaczego ci jeszcze nie wpadła w ramiona – popatrzył na mnie badawczo.
— Bo jest zwyczajnie nieśmiała, ale w końcu ją przekonam, zobaczysz – uśmiechnąłem się do swoich myśli. – Jeszcze spełnią się moje marzenia.
— I żyli długo, i szczęśliwie – powiedział z udawaną wesołością, a ja z całej siły dźgnąłem go w bok. Zaczęliśmy się śmiać jak oszalali.
— Choć faktycznie muszę przyznać, że w twoim towarzystwie zachowuje się nadzwyczaj dziwnie – powiedział z wahaniem. – Może faktycznie coś jest na rzeczy.

***
<oczami Wiki>

Po wyjściu Gregora, postanowiłam wziąć szybki prysznic. Zorientowałam się nieszybko, iż całe moje ciało nosi zapach szampana. Zadrżałam na myśl o wczorajszych wydarzeniach, Gregor był genialny – niezależnie od beznadziejności sytuacji w jakiej się znajdowałam, nie byłam w stanie zaprzeczyć. Gdy wyszłam spod prysznica, ubrałam się w jakieś przewiewne rzeczy, z uwagi na lato, jakie panowało na zewnątrz. Po pewnym czasie jednak znów zaczęłam przysypiać i zrobiło się strasznie zimno. Wstałam niechętnie, wygrzebałam z torby białą bluzę z kapturem. Obciągnęłam rękawki na dłonie i otulając się szczelnie kadrą, znów zaczęłam zasypiać.
— Kiciu – usłyszałam miły głos szatyna i przeciągnęłam się leniwie. – Obiecałem, że cię obudzę na śniadanie, pamiętasz? – uśmiechnął się. – Zimno ci? – spytał zaskoczony, spoglądając ukradkiem na moją bluzę.
— Pamiętam – odpowiedziałam. – Trochę tak, ale już chyba zrezygnują z bluzy – wzruszyłam ramionami. – Która godzina?
— Dziewiąta – odpowiedział. – Chodź Kiciu – dodał i złapał mnie za rękę, wygrzebując z pościeli, a następnie przytulił.
— Twoja Kicia ma imię – zaśmiałam się. – Radziłabym ci nie nadużywać tego słówka – poradziłam. – Pamiętasz jaka była umowa, tak? – uniosłam brwi. – Masz mi się z tą swoją miłością publicznie nie afiszować.
Poczułam w jednej sekundzie, jak całe jego ciało sztywnieje, a oddech przyspiesza. Złapał mnie za ramiona i odsunął od siebie delikatnie, po czym spojrzał w moim kierunku z przerażeniem w oczach.
— Umowa? – powiedział słabo. – Myślałem, że po wczorajszym wieczorze, została ona automatycznie rozwiązana.
— Niby dlaczego tak myślisz? – teraz to ja się zdziwiłam. – Przecież dalej oboje spełniamy jej warunki – dodałam.
— No tak… ale, ale przecież, my się kochamy – dalej nie mógł wyjść z osłupienia.
— No kochamy, kochamy – westchnęłam ciężko. – Zupełnie tak, jak było w umowie, niemal każdego dnia – odpowiedziałam i odpychając go od siebie lekko, zeszłam z łóżka, po czym skierowałam się w kierunku drzwi. – Idziesz, czy nie?
— Powiedziałaś, że mnie kochasz, że naprawdę ci na mnie zależy, że będziesz należała do mnie, ty i twoje serce. – Wstał powolnie z łóżka. – Okłamałaś mnie, wiedząc, że jesteś dla mnie kimś najważniejszym. Jak mogłaś? – spojrzał w moją stronę z wyrzutem. – Widziałaś dziś z rana, jak bardzo jestem szczęśliwy, że w końcu cię mam tylko dla siebie. Kłamałaś prosto w twarz.
— Wcale cię nie okłamałam – odpowiedziałam grobowym tonem. – Nie myśl sobie, że tak nagle cię zostawię, bo nie mam takiego zamiaru. Zależy mi i na tobie, i na twoim zdrowiu, tylko ja się tym interesuję – zauważyłam. – Mam cel, aby wyleczyć cię całkowicie z tego, co spowodowała moja siostra bliźniaczka. Nie pamiętasz już, jak spędzałam przy twoim łóżku całe dnie i doglądałam, czy aby na pewno nic ci się nie dzieje? Nie pamiętasz już, jak ci pomagałam i jak wstawałam w nocy po kilkanaście razy, bo miałeś koszmary? Wyleciało ci z głowy, jak płakałam, gdy zwierzyłeś mi się ze swoich problemów? Chciałeś mnie w tedy udusić – nie przestraszyłam się, zaufałam ci. Jak możesz wątpić w to, że mi zależy? – oburzyłam się. – Co do stwierdzenia, że będę tylko twoja – to także prawda. Przecież nie mam nikogo innego, jesteś moim jedynym kochankiem, nie spotykam się z innymi.
— Ale nie takiej troski oczekiwałem od ciebie – odpowiedział. – I ty dobrze o tym wiesz, ale starasz się usprawiedliwić, przeinaczyć wszystko co mówiłaś – nachmurzył się. – Pragnąłem, abyś była przy  mnie szczęśliwa. Chciałem, aby ci na mnie zależało, ale nie w ten sposób – robisz to wszystko tylko dlatego, że mi współczujesz, bo jesteś dobrym człowiekiem, a nie dlatego, że mnie kochasz swoim sercem. Wcale nie chcesz być ze mną, mam rację? Liczysz na to, iż wyzdrowieje i w końcu będziesz wolna. Nie jestem dla ciebie nikim ważnym – po prostu czujesz się w obowiązku mi pomóc, prawda?
Czułam jak jakaś niewidzialna gula staje mi w gardle, przecież miałam go nie zranić. Nie planowałam zdradzać swoich prawdziwych uczuć – miałam to przetrzymać ze względu na Gregora i jego obecny stan emocjonalny. Niedawno zaczął leczenie i sesje z psychiatrą – jest jeszcze bardzo niestabilny. Schmitt przestrzegł mnie, iż skoczkowi teraz bardzo potrzebne jest wsparcie bliskiej osoby. Stanowczo odradzał, aby się z nim sprzeczać. Poradził mi, abym pilnowała, żeby Gregor był cały czas w dobrym nastroju. Co ja zrobiłam najlepszego? Nie daj boże, szatyn znów zacznie przeżywać załamania i całe leczenie diabli wzięli! O nie! Ja nie mogę pozwolić, aby cały mój dotychczasowy wysiłek poszedł w cholerę! Magda byłaby wściekła, gdyby się dowiedziała. Miałam się pilnować oraz spełniać jego zachcianki. Schlieri nie może mi się teraz denerwować – miałam spowodować, aby był szczęśliwy, bo wtedy lepiej znosił skutki uboczne zażywania leków, a i sesje z doktorkiem przynosiły swoje owoce. Jeśli będzie teraz przygnębiony, znów się w sobie zamknie, więc trzeba będzie zaczynać wszystko od początku. I dla Gregora byłoby to męczące, i dla mnie, a także dla doktorka, który naprawdę był zadowolony z powodu coraz rzadszego występowania halucynacji, prześladowczych głosów. Boże, błagam cię, niech on już nie będzie miał napadów.
— Nie kochasz mnie, nie kochasz – powtarzał jak zahipnotyzowany. – Kłamałaś tylko dlatego, abym w końcu cię zaspokoił. Tylko na tym ci zależało, żeby ci dobrze było! – uniósł się.
— Teraz gadasz bzdury – przemogłam się wreszcie. Nie mogłam zepsuć tego, co już osiągnęłam. Będę musiała ciągnąć to dalej – Gregor, ja naprawdę cię kocham – powiedziałam pewnym głosem i przeżyłam szok, gdy zrozumiałam, co tak naprawdę teraz wyznałam – a co dziwniejsze – z jaką łatwością mi to przyszło. – Wszystko co wtedy powiedziałam było prawdą. – Po wypowiedzeniu kolejnych słów, poczułam, jak łzy zbierają mi się pod powiekami. Muszę sprawić, aby Schlieri był szczęśliwy do końca leczenia schizofrenii. Nie mogę wycofać się teraz. Muszę ciągnąć to dalej, nawet jeśli wszystko jest jednym wielkim kłamstwem – każde poświęcenie dla dobra nas wszystkich.
Sam szatyn był zaskoczony podobnie jak ja. Wpatrywał się we mnie, jakby zobaczył ducha – sam już zaczynał gubić się w tym wszystkim. Moim obowiązkiem jest sprawić, aby uwierzył w każde słowo, nie miał wątpliwości. Idealny sprawdzian dla moich zdolności aktorskich i prawdopodobnie najtrudniejszy okres w całym moim życiu – czeka mnie ciężkie zadanie. Czy sobie poradzę i dalej będę w stanie działać wbrew własnemu sercu? Zobaczymy.
— Dlaczego więc wspomniałaś o układzie? – zmarszczył brwi. – Kompletnie cię nie rozumiem. O co ci chodzi, jaki masz cel?
— Przepraszam Gregor – jęknęłam i nim doszło to do mnie, zbliżyłam się do niego i przytuliłam z całej siły. – Kocham cię, słyszysz? Nie ma żadnego układu, teraz już jesteśmy razem naprawdę – dodałam. – Moim celem jest twoje szczęście i to, aby cię wyleczyć. – Wypowiedziałam jedyne prawdziwe zdanie w tym całym potoku kłamstw.
— Do tej pory nigdy nie wyznałaś mi miłości z własnej woli. Teraz zrobiłaś to po raz pierwszy – uśmiechnął się. – Wreszcie usłyszałem to, co tak bardzo pragnąłem słyszeć – wyszeptał, zaczął głaskać mnie po głowie, przyciskając do swojej klatki piersiowej. – Moja Kicia – ucałował mnie w czoło. – Chodź, naprawdę powinniśmy już iść.
— Dobrze Kocurku – zaśmiałam się pod nosem. – Jeszcze raz przepraszam, masz nigdy nie być smutny, jasne? Będę przy tobie.
Jak ja potrafię zawodowo udawać zakochanie, aż mnie to normalnie przeraża. No ale cóż, jak to ktoś kiedyś powiedział – cel uświęca środki. Ja nie miałam wątpliwości, że aby zrealizować swój, jeśli będzie trzeba, będę szła po trupach. Nie mogłam się doczekać dnia, w którym ta chora sytuacja dobiegnie końca. Czułam wewnętrznie, że w związku ze swoim poświęceniem, zostanę sowicie wynagrodzona przez życie. Może dostanę się na studia aktorskie? W sumie nie byłoby to takie złe.
— Kocurku? – zaśmiał się szatyn. – Dlaczego akurat tak?
— No jak to dlaczego? – zdziwiłam się. – Każda Kicia ma swojego Kocurka, logiczne. – A co, nie podoba ci się?
— Bardzo mi się podoba Kiciu – odpowiedział i splatając nasze dłonie, wyprowadził mnie z pokoju.

***
Udaliśmy się więc razem na to nieszczęsne śniadanie, mimo tego wszystkiego poprosiłam Gregora, aby nikomu o niczym nie mówił i nie afiszował się zbytnio ze swoim zakochaniem. Zdziwił się po raz kolejny. Wyjaśniłam mu, że nie chcę żadnego rozgłosu i obgadywania za plecami, tym bardziej, że jego najlepsi przyjaciele w dalszym ciągu mają mnie za pannę lekkich obyczajów. Najważniejszym jest przecież, że nawzajem wiemy o swojej miłości, prawda? Nie musimy nikogo wprowadzać w nasze życie prywatne. Poza tym Gregor się jeszcze nie rozwiódł z Sandrą – jak się okazało, całkowicie zapomniał o tym, iż jest żonaty. Nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy może płakać, a w związku z tym nie zareagowałam na to w ogóle. Po powyższej argumentacji szatyn zgodził się trzymać nasz związek „w ukryciu”, aczkolwiek bardzo niechętnie.
Przed samą restauracją, w której mieliśmy zjeść, rozłączyłam nasze dłonie i oddaliłam się od skoczka na parę kroków. Wpierw weszłam ja, a potem szatyn. Wszyscy Austriacy zaczęli przyglądać się nam uważnie, denerwowałam się jak cholera. Zaraz jednak wzięłam się w garść i skierowałam w stronę szwedzkiego stołu. Udając, iż nie widzę wlepionych we mnie oczu, nakładałam cierpliwie jedzenie, po czym powolnym krokiem, skierowałam się w najbardziej oddalony kąt pomieszczenia. Zwiesiłam głowę, niczym pokutnica i przestałam zwracać uwagę na boży świat. Gregor usiadł po przeciwnej stronie stołu, także nic nie mówił.
Nagle zaczęłam śmiać się, jak oszalała, a Gregor spojrzał się na mnie jak na wariatkę. Pospiesznie odwrócił się do tyłu, a wtedy wszystko stało się jasne. Oto zauważyłam Manuela, który to machał w moją stronę energicznie, z uśmiechem na twarzy. Coś na styl „Ahoj, tu jestem!”. Kiedy opanowałam się, nieśmiało odmachałam mu.
— No cześć, widzę cię, widzę, nie wariuj – odezwałam się.
— Zadajesz  się z tymi dwoma tam? – szepnął w moją stronę Gregor, mając na myśli rzecz jasna Manuela i Thomasa, bo ta dwójka była raczej nierozłączna.
— No tak – odpowiedziałam beztrosko. – Przeszkadza ci to? Tak się składa, że to właśnie Thomas zaoferował mi swoją pomoc, gdy KTOŚ złamał mi nogę – odburknęłam. – A Fetti to bardzo miły i zabawny gość, znam go od wczoraj – wzruszyłam ramionami. – Nie miałam do czynienia z takim facetem nigdy w życiu – spojrzałam na niego uważnie.
— Nie, nie przeszkadza – szepnął i zaczął wpatrywać się w swój talerz. – Ale skoro wolisz, aby nikt sobie nic nie pomyślał, to lepiej będzie, jak dosiądę się do chłopaków – mruknął, po prostu wziął swoje jedzenie, zostawiając mnie samą.
Obraził się? Tak, obraził się. Nie wiadomo tylko o co. Trudno. Nim się spostrzegłam, dosiadło się do mnie dwóch bardzo fajnych facetów, w tym jeden szczególnie mnie interesował.
— Cześć Thomas – powiedziałam z uśmiechem i czułam, jak czerwienię się na twarzy. Doszło wtedy do mnie, że nie widziałam się z nim od czasu tego głupiego spaceru z nim oraz Manu. Zwyczajnie żałowałam swojego postępowania.
— Hej – uśmiechnął się, a mi zrobiło się cieplej na serduszku. On się tak cudownie uśmiechał. Oczy to mu aż błyszczały tysiącami wesołych ogników.
— Coś się stało Mała? – odezwał się Manu. – Siedzisz tak sztywno, jakbyś połknęła kij, daj na luz. Z Gregorem się pokłóciłaś, czy jak?
W tej samej chwili ja, a także Thomas posłaliśmy naszemu towarzyszowi zabójcze spojrzenia. Ani ja, ani tym bardziej Morgi nie mieliśmy zamiaru poruszać tematu wyżej wymienionego szatyna. Gdy byliśmy w swoim towarzystwie, zwyczajnie nie było o nim mowy. Morgenstern go nie lubił i miał za największego rywala, z kolei ja, jakoś nie paliłam się do tego, aby wyznać Thomasowi, jakie to relacje mnie z nim łączą. Jak bardzo ta sytuacja jest chora.
— Nie mów do mnie Mała – burknęłam. – Ja mam imię.
— O rany! – jęknął. – Ale do ciebie to pasuje, jesteś taka maleńka! – rozczulił się nade mną. – Ile ty masz wzrostu? – Był wyraźnie zainteresowany tematem.
— Metr pięćdziesiąt osiem – odpowiedziałam ze zdziwieniem.
— Wyższa jest od ciebie niejedna uczennica – stwierdził z rozbawieniem. – Tym bardziej pasuje „Mała” – upierał się. – To co? Mogę cię tak nazywać?
— Jak chcesz – poddałam się zupełnie i zaczęłam dziobać w swoim talerzu.
— Nie czepiaj się Wiktorii – odezwał się Thomas wreszcie. – Mi to wcale nie przeszkadza. – Takie malutkie osóbki są słodkie i urocze – dodał i niemal natychmiast wbił wzrok w swój talerz, a ja zaczerwieniłam się niczym piwonia, starając ukryć się twarz za długimi, czarnymi włosami.
— Mała, nie czerwień się tak, Morgi to mógłby ci prawić nie takie komplementy, niebawem się rozkręci – spojrzał na mnie porozumiewawczo. Chwilę potem usłyszałam wydobywający się z jego ust syk bólu, gdyż to Morgi kopnął go pod stołem. – Pojebało do reszty? – spojrzał na blondyna z udawanym wyrzutem. – Nie zapomnij, że ja dzisiaj mam jeszcze oddać cztery skoki, nie może mnie noga boleć.
— To się zamknij lepiej – wycedził przez zęby blondyn, po czym spojrzał wreszcie na mnie.
Miał takie piękne, niebieskie oczy. Mimo że moje policzki miały zapewne w tamtej chwili kolor szkarłatu, uśmiechnęłam się nieśmiało, a on to odwzajemnił i nawet puścił mi oczko. Byłam niezwykle zaskoczona, nie potrafiłam zareagować w jakikolwiek sposób. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, ale z drugiej strony nie umiałam oderwać od niego wzroku. Miał w sobie coś takiego, co przyciągało jak magnes. Niejedna zapewne miałaby ochotę się na niego rzucić i zacząć całować – miałam i ja takową chęć – ale ze względu na niektóre cechy, jakie niewątpliwie posiadałam, nie robiłam zwyczajnie nic. Tyczy się to zarówno słów jak i czynów.
— Dziękuję za to co powiedziałeś – odezwałam się wreszcie, odnosząc wrażenie, iż mówię nieswoim głosem. – To miłe.
— Mówię to co myślę – odpowiedział.
Na jakąś chwilę konwersacja urwała się zupełnie, a w uszach szczękało mi kilkanaście par metalowych sztućców. Co chwilę ukradkiem spokładałam na blondyna, uznając, że niesamowitą radość, szczęście sprawia mi samo przebywanie w jego towarzystwie. Uśmiechałam się niczym głupi do sera, obserwując, jak je – właściwie nie miałabym nic przeciwko temu, gdybym mogła patrzeć na niego do końca swojego nędznego żywota.
— Mała jedź, bo jak jesteś takim niejadkiem, to ja się nie dziwię dlaczego Mała jesteś mała – usłyszałam głos Fettnera i podskoczyłam na krześle niczym oparzona. Bardzo skoncentrowałam się na wgapianiu swoich oczu w Thomasa i jakoś tak straciłam poczucie rzeczywistości.
W tej samej chwili Morgi podniósł twarz znad talerza. Zaśmiałam się cicho, niemal całe usta miał brudne od jakiegoś sosu, którego składu nie znałam. Podałam mu serwetkę i widząc, że nie do końca mu wyszło to wycieranie buzi, postanowiłam sama jakoś mu pomóc.
— Daj, bo nie widzisz – odpowiedziałam z uśmiechem, następnie wstając, praktycznie wyrywając mu serwetkę z ręki.
Był trochę zaskoczony, ale mi to wtedy nie przeszkadzało. Kiedy skończyłam, uznając, że po sosie nie pozostał nawet ślad, usiadłam z powrotem na miejscu. Gdy siadałam Thomas łapiąc mnie za nadgarstek, przejechał następnie wzdłuż mojej dłoni, co wywołało u mnie nagły przypływ gorąca, a potem zabrał serwetkę.
To wszystko było jakieś takie dziwne.

***
Gregor na poważnie się obraził. Nie wiadomo na co, po co i dlaczego. Kurcze, przecież on tak nie może! Tak się staram, tak udaję, tak się poświęcam, aby wszystko poszło zgodnie z planem, a on mi się obraża. Wiedziałam, iż muszę z nim porozmawiać, teraz jednak był na sesji z doktorkiem, więc miałam co najmniej półtorej godziny tylko dla siebie. Pożegnałam się z chłopakami zaraz po śniadaniu, tłumacząc, że muszę pobyć trochę sama, obiecując jednak, iż pojawię się na popołudniowym treningu – i tym na sali, ale także na skokach.
Szłam teraz spokojnie drogą i rozglądałam się dookoła, rozkoszując się w pełni lipcowym słońcem, ciesząc się przy okazji, iż zabrałam okulary słoneczne. Wiatr wiał leciutko rozwiewając niesforne kosmyki moich kruczoczarnych włosów.
Dotarłam całkowicie nieświadomie pod drzwi z napisem „Austria Team” niedaleko skoczni. Zadrżałam z przerażenia i jak najszybciej oddaliłam się od tego miejsca, czując, że nic dobrego nie może się łączyć z tym miejscem. Wtem usłyszałam, jak ktoś podbiega do mnie z tyłu. Nim zdążyłam się odwrócić, nieznajomy złapał mnie w żelazny uścisk, a jakieś trzy sekundy później zobaczyłam naprzeciw siebie rozpromienionego Krafta z Kochem, łatwo wiec było wywnioskować, iż złapał mnie Kofler. Chciałam krzyknąć, ale Andreas zatkał mi usta, więc nie wydobył się żaden dźwięk. Mogłam obserwować tylko bezradnie, co zamierzają zrobić. Serce waliło mi jak oszalałe ze strachu, a źrenice powiększyły się znacząco, oddech przyspieszył, wewnętrzna panika rosła z każdą sekundą.
— Pomóc ci jakoś Andreas? – odezwał się Koch.
— Co ty – prychnął. – Ona jest taka maleńka i słabiutka, że spokojnie dam sobie radę – zapewnił. – Choć w sumie mógłbyś otworzyć drzwi.
— Nie ma problemu – zaśmiał się chytrze i otworzył je na oścież.
Z racji takiej, że Kofler był znacznie masywniejszy aniżeli ja, nie miał najmniejszego problemu z prowadzeniem mnie do środka. Widziałam, jak Kraft uśmiechnięty od ucha do ucha, zrzuca wszystko ze stolika. Gdy już to wykonał, począł zdejmować koszulkę i odpinać spodnie. Wtem doszło do mnie co chcą zrobić. Martin powielił czynności, wykonane przez Stefana.
— Umieść ją na stoliku, będzie wygodniej – stwierdził Martin oblizał usta, a ja poczułam, jak robi mi się niedobrze.
Tak jak mu koledzy kazali, tak zrobił. Leżałam potem na stoliku, sparaliżowana lękiem o własny los. Gdy odsłonił mi usta zaczęłam krzyczeć, a gdy rozrywał z lubością mój top, wierzgałam się ze wszystkich sił.
— Zamknij ryj i bądź grzeczna! – usłyszałam krzyki chłopaków, a chwilę potem, któryś z tej trójki, nie wiem kto, uderzył mnie mocno w twarz.
Zamroczyło mnie na kilka chwil i już potem nie byłam w stanie krzyczeć. Patrzyłam, jak w pełni zadowoleni, szczęśliwi rozrywają kolejne części mojej garderoby. Nie miałam na sobie już ani topu, ani szortów. Leżały rozdarte i poprute na małej ławeczce przy ścianie. Zostałam w samej bieliźnie, dopiero, gdy poczułam ich dłonie w różnych miejscach na moim ciele, na powrót krzyknęłam z całych sił, wybuchłam histerycznym płaczem.

***
<oczami Thomasa>
 
Czułem się, jakby ktoś dodał mi skrzydeł. Od czasu śniadania, z mojej twarzy nie znikał uśmiech. Może nie zdarzyło się nic niezwykłego, ale możliwość spojrzenia na nią, obserwowania, jak się zawstydza, okazała się wspaniała. Mogłem dotknąć przelotnie jej dłoni. Poczuć dotyk jej delikatnej skóry na swojej – niesamowite uczucie. To jak się zachowała, także mnie zaskoczyło – pozytywnie oczywiście. Nie sądziłem, iż po tej ostatniej sytuacji dotknie mnie choć raz do końca naszych treningów w Austrii. Najwidoczniej jednak, mimo swojej nieśmiałości, nie była w stanie się powstrzymać – kolejna dobra informacja dla mnie. Może dla niektórych byłoby to wszystko błahe i nieznaczące, ale w przypadku Wiki – najbardziej nieśmiałej, zamkniętej, wycofanej osoby, którą miałem zaszczyt poznać – to był ogromny sukces.
— Co przeżywasz? – zdziwił się Manu, śmiejąc mi się w twarz. – Stary, ona nic takiego nie zrobiła, to była drobnostka – prychnął. – Nie ma się czym podniecać. Jak to wszystko będzie szło takim tempem, to może się bzykniecie przed twoją siedemdziesiątką, ale szczerze wątpię, czy będziesz jeszcze wtedy w pełni sprawny – powiedział z grymasem na twarzy, udając, iż faktycznie roztrząsa ten problem. – Wierzę w ciebie chłopie – machnął głową z uznaniem.
— Możesz sobie nie robić jaj? – posłałem mu mordercze spojrzenie. – Choć raz?
— Ale ja sobie lubię robić jaja – jęknął zawiedziony. – Nie zabraniaj mi, bo to taki mój sposób na stres. Stary, ta Mała faktycznie jest trochę za mała, co nie? Może ona jest na coś chora? – podrapał się po głowie.
— O czym ty do mnie pierdzielisz?! – uniosłem się, pogrążony we własnych myślach i zadowoleniu. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jakie to było dla mnie ważne.
— Po czym złapałeś ją za nadgarstek i sobie jej dotykałeś, rozumiem – chrząknął. – I co stanął ci, czy jak?
— Manu!!! – krzyknąłem, po czym uderzyłem go w głowę. – Jesteś idiotą – stwierdziłem, udając obrażonego. – To poważna sprawa – zapewniłem.
Manuel zaczął się śmiać, jak jakiś nienormalny, aż trzymał się za brzuch.
— Też uważam cię za swojego najdroższego przyjaciela – odpowiedział Fettner i powycierał swoje oczy, które naszły łzami. – Jak już ją zaliczysz, to daj mi znać, okej? – dodał i spojrzał na mnie błagalnie.
— Ja jej nie chcę zaliczać, tylko z nią być! Mieć ją zawsze przy sobie.
— Mieć ją zawsze obok, na wypadek, gdyby cię nagle przypiliło, no nie?
— Manuel – popatrzyłem na niego zrezygnowany. – Błagam, spoważniej – poklepałem go po ramieniu.
— Ale gdybym spoważniał, to już bym nie był Manuelem – skrzyżował ręce. – Poza tym Morgen, kogo ty chcesz oszukać, chyba nie mnie? – spojrzał w moim kierunku z pobłażaniem. – Nie wmówisz nikomu, że wystarczyłyby ci całuski i trzymanie za rączkę – zadrwił.
— No yyy… nie – zmieszałem się. – Nie gadajmy już o tym.
Manuel zaśmiał się znowu.
— Okej, okej – uniósł ręce w geście kapitulacji. – To co? Poinformujesz, jak już ten tego? – spojrzał na mnie z nadzieją. – Stary, jesteś moim kumplem, chciałbym jak najlepiej dla ciebie, nie? Manu zawsze życzy najlepiej, Manu zawsze pomoże i wysłucha. Służy czasem tez do rozładowywania napięcia za pomocą durnego żartu. Także wiesz Morgen – wrzuć na luz, a będzie ci dobrze, tak o głosi boski, niemylny Manu.
— Wrzuć na luz, a będzie ci dobrze – powtórzyłem w zamyśleniu „mądrość” przyjaciela. – Ty to jesteś na serio świrnięty – zaśmiałem się.
Wtem usłyszałem przeraźliwy krzyk i płacz, jakieś kobiety. Manu także zareagował niemal natychmiast. Cały wesoły nastrój zniknął gdzieś bezpowrotnie.
— Skąd dochodził ten wrzask?! – zmartwiłem się i zacząłem biec przed siebie.
Chwilę potem kobieta ozwała się znowu: „Zostawcie mnie, błagam!” Gdy dotarły do mnie te słowa, krew odpłynęła z mojej twarzy, poczułem, jak zaczynam dusić się ze wściekłości. Przyspieszyłem swój bieg.
— Manu, to był krzyk Wiktorii! – odezwałem się do przyjaciela.
— Thomas, oni chyba są w naszej chatce – podsunął brunet, a ja niemal natychmiast się z nim zgodziłem. – Musimy się pospieszyć!
Dotarliśmy do miejsca zdarzenia szybciej, aniżeli bym podejrzewał. Krzyki stawały się coraz głośniejsze, z każdym metrem bardziej wyraziste i donośne – coraz bardziej przerażające, przepełnione strachem i lekiem. Powtarzałem sobie, że gdy już tam wpadnę, to pozabijam ich wszystkich!
Nie zastanawiając się nad niczym, otworzyłem drzwi mocnym kopniakiem. Drzwi z głośnym hukiem, otworzyły się na oścież. Widok był przerażający dla mnie, nie mogłem go znieść, tym bardziej, że widziałem ból w jej oczach. Leżała całkowicie naga na stole, przytrzymywana z obydwu stron przez Martina i Stefana, którzy mieli na sobie tylko bieliznę, a Kofler stał naprzeciw biednej Wiki i… zabiję gnoja!
Nie myśląc wiele, zwyczajnie się na niego rzuciłem i zacząłem okładać na ślepo. Wpierw przygwoździłem go do ściany, kopnąłem kolanem z całej siły w krocze, a potem, gdy już słaniał się w pół z powodu ogromnego bólu, przewróciłem go na ziemię, usiadłem na brzuchu, po czym zacząłem okładać po twarzy, słysząc co chwilę jego jęki i krzyki. Próbował mnie z siebie zrzucić, ale zwyczajnie mu się to nie udawało. Kiedy już osłabł zupełnie, zostawiłem go ledwo zipiącego i próbującego wstać z ziemi, a sam wziąłem się za Krafta. Widząc przy okazji, jak Manuel zgarnął Kocha i także nie szczędził mu kary z powodu tego, co zrobili.
— Wypierdalać mi stąd wszyscy do cholery! – krzyknąłem, wywalając na koniec całą trójkę za drzwi, oczywiście z niezawodną pomocą Manuela. – I opatrzcie swoje obite twarzyczki, bo wyglądacie jak upiory! – zawołałem na odchodnym, zamykając z trzaskiem drzwi.
Zaraz potem na powrót usłyszałem histeryczny płacz. Odwróciłem się szybko na piecie i podbiegłem do stolika, na którym leżała sparaliżowana brunetka. Była całkowicie naga. Jej wszystkie ubrania były rozprute i nie nadawały się na okrycie. Rozejrzałem się nerwowo po pomieszczeniu, w poszukiwaniu jakiegoś okrycia, ale niczego nie znalazłem.
— Manu – powiedziałem, a przyjaciel zrozumiał natychmiast.
— Zaraz przyniosę coś, co się nada – powiedział. – Może być koc w koale? – spojrzał na mnie pytająco. – A może lepiej w rybki?
— Ty sobie robisz jaja, czy jaka cholera?! – uniosłem się. – Obojętnie chłopie, byle można było ją tym okryć – odpowiedziałem. – Biegnij jak możesz najszybciej! – nakazałem.
— Tak jest! – zasalutował Manuel, stojąc na baczność i już po chwili nie było go w pomieszczeniu.
Ja na powrót skierowałem się w stronę Wiki. Serce mi pękało na drobne kawałeczki, gdy widziałem ją taką zrozpaczoną, zlęknioną, przerażoną oraz sparaliżowaną. Gdy tylko znalazłem się w pobliżu, dziewczyna usiadła na stoliku, a następnie drżącymi dłońmi przyciągnęła mnie do siebie z całych sił. Przylgnęła do mnie całym swoim nagim ciałem. Byłem niezwykle zaskoczony. Serce zaczęło walić mi jak młot, gdy poczułem jej rozgrzane ciało. Odwzajemniłem uścisk oraz począłem delikatnie głaskać ją po plecach. Wyraźnie czułem, jak cała drży, wypłakując się w moją koszulkę….
Właśnie koszulka! – idiota…
Oderwałem się od niej delikatnie w celu zdjęcia swojego ubrania i założenia go na nią, ale gdy tylko to zrobiłem, ona znów przyciągała mnie do siebie.
— Thomas, błagam nie odchodź! Dobrze jest mi tak, jak jest – zapewniła już spokojniej w drugim zdaniu.
— Ale ja chciałem…
— Nie! Przytul mnie, niczego więcej mi teraz nie potrzeba – mówiła gorączkowo i znów wtuliła się we mnie. – Przy tobie jest mi tak dobrze… wyjęknęła i zamknęła oczy. – Zawsze tak było – dodała szeptem, ale ja to usłyszałem, czując przy okazji, jak przyjemne ciepło rozlewa się w okolicy serca.
— Ale ja… — spróbowałem znowu.
— Nie, tak mi jest dobrze – powtórzyła. – Trzymaj mnie w swoich ramionach – dodała niemal błagalnie, a jej drgawki niebawem ustały. Złożyła swoją głowę na mojej klatce piersiowej i powolnie zamknęła oczy. – Mój bohater, mój wybawca, mój ukochany.
Na dźwięk ostatniego słowa, znów poczułem radość w sercu, uśmiechnąłem się mimowolnie. Wiedziałem, że prędzej czy później, wreszcie powie coś, co by wskazywało na to, iż coś dla niej znaczę.
Nagle do pomieszczenia wbiegł zziajany Manu.
— Przyniosłem w koale, bo na kocyku w rybki w miejscu oka Nemo, mam plamę po czekoladzie, którą jadłem jak…
Zaśmiałem się.
— Teraz ta historia nie jest istotna – zapewniłem. – Daj ten koc, a pasjonujące perypetie czekolady, którą poplamiłeś biednego Nemo, przedstawisz nam potem.
— Masz – wydyszał i podał mi koc.
— Wiki. – Szturchnąłem ją lekko, bo maleńka zaczęła mi przysypiać.
— Thomas, proszę nie odchodź! – zawoła znowu. – Nie rób mi tego! – Jej ręce bezradnie zacisnęły się na moich plecach.
— Ale ja nigdzie nie będę odchodził – powiedziałem spokojnie i z uśmiechem. – Spójrz mi w oczy – poprosiłem, a ona posłusznie wykonała polecenie. – Chcę tylko okryć cię kocem, także spokojnie, nie odejdę – zapewniłem.
Wiki sama oderwała się ode mnie i pozwoliła otulić się sporej wielkości kocem, był tak duży, że mogłaby się w nim zakopać. Zaśmiałem się pod nosem.
— Ty na serio jesteś maleńka – powiedziałem z czułością.
— Koc jest na metr dziewięćdziesiąt – poinformował uczynnie Manu, stojąc trochę z boku. – Wiedziałem, że tak będzie.
— To wszystko wyjaśnia – pokiwałem głową.
— Ja was zostawiam – szepnął Manu i nim zdążyłem mu coś odpowiedzieć, już go nie było w pomieszczeniu.
— Thomas – szepnęła. – Przytul, mnie, proszę! – błagała. – Przy tobie na pewno się uspokoję – dodała i znów zaczęła się trząść.
Uniosłem delikatnie jej podbródek, spojrzałem w przygnębione, czerwone od płaczu, przekrwione, przygaszone oczy. Po raz kolejny dziś poczułem, jak serce mi pęka na ten smutny widok. Kilka chwil potem czułem już łzy pod powiekami, ale nie mogłem przecież zacząć płakać. Wziąłem ją w swoje ramiona, a ona natychmiast wtuliła się we mnie całym, drobnym ciałkiem. Podniosłem ją delikatnie i niosąc na rękach, usiadłem na ławeczce, po czym usadowiłem ją na swoich złączonych kolanach. Wiktoria przybliżyła się do mnie najbardziej, jak była w stanie, a następnie położyła głowę na mojej klatce piersiowej.
— Tak jest idealnie – powiedziała z zadowoleniem wyczuwalnym w głosie.
Objąłem ją mocno, zaczynając delikatnie kołysać, zupełnie tak, jakbym chciał ją uśpić. Niebawem faktycznie zasnęła w moich objęciach. Słyszałem jej równomierny oddech i czułem spokojnie bijące serduszko. Uśmiechnąłem się szczęśliwy jak nigdy dotychczas. Spojrzałem na jej postać z nieukrywaną miłością, mimo że nie mogła tego zobaczyć. Była taka słodka, niewinna, maleńka, urocza, dobroduszna oraz bezbronna. Potrzebowała kogoś, kto by ją bronił, zawsze doglądał. Kogoś, przy kim będzie czuła się dobrze i bezpiecznie. Kogoś, kto uczyniłby ją szczęśliwą i beztroską. Potrzebowała mnie. Nie mogąc, nie chcąc się powstrzymać pogłaskałem ją po włosach, a także pocałowałem w czoło.
— Śpij moja maleńka – szepnąłem jej do ucha, widząc, jak uśmiecha się przez sen.

4 komentarze:

  1. Dotrwałam ;3 Sorry, ale jakoś nie mogłam się skupić ;/ Powód: ja też napaliłam się na tego nowego bloga xD I gdy tylko skończę tu komentować biorę się za zakładanie go ;3
    Co do rozdziału :
    Na początku za dużo Gredzia xd Za dużo czułości wobec niego xd Ale się potem nam Wiki trochę opamiętała i zostawiła tego idiotę.
    Jakoś nie ruszyła mnie scena próby gwałtu, bo od początku wiedziałam, że Thomas ją uratuję. Ach ta kobieca intuicja ^ ^ Tak Wiki jesteś za przewidywalna ;3 Ale i tak jesteś jedną z moich BFF ;3
    Kocham Manu xD Ten człowiek, jak walnie żartem to leże i wstaje. To z kocykiem było najlepsze. Nemo ubrudzony czekoladą wygrywa rozdział ;3

    Gredzio niech w końcu spierdala xd

    A co najważniejsze :
    Kiedy w końcu będzie Ville ?! ;3 ( będę ci truć dupę ;3 )

    Pozdrawiam i weny ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialna.! Hmm wątek Gregora trochę monotematyczny...Fettner geniusz! :D A Thomas, jak to Thomas :D Nic dodać nic ując :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Gregor, miłości moja <3 w końcu udało mi się przeczytać Twój rozdział. przepraszam raz jeszcze że dopiero teraz ale nie miałam ostatnio czasu na czytanie :/ za dużo nauki a poza tym nie było mnie przez weekend w domu. rozdział cudowny jak zawsze, wiadomo - Gregor ^^. tym razem będzie krótko, gdyż piszę nowy odcinek u siebie i chcę go dziś opublikować. pozdrawiam cieplutko i weny życzę :*

    OdpowiedzUsuń