Rozdział 33
Dziś mała się odbyć inauguracyjna impreza Letniego Grand
Prix w skokach narciarskich. Wszyscy skoczkowie mieli spotkać się ze sobą na
ten ostatni dzień przed rozpoczęciem zawodów w Hinterzarten. Nie miałam za
bardzo nastroju na takie zabawy. Wiele rzeczy pragnęłam przemyśleć i trochę się
nad sobą użalać – byłam w tym mistrzem swojej kategorii.
Tak właściwie, to nie miałam pojęcia, dlaczego przyjechałam
do Niemiec na zawody. Być może dlatego że nie chciałam mieć w obecnej chwili
styczności z Gregorem – co prawda mogłabym go zwyczajnie nie odwiedzać, ale nie
chciałam się później z tego tłumaczyć, przynajmniej mogłam się usprawiedliwić
wyjazdem. Głupio było się przyznać samej przed sobą, ale ja w dalszym ciągu
bałam się zranić Schlieriego, nie miałam sił, aby odkręcać to wszystko i tłumaczyć
się z czegoś, czego sama do końca nie pojmowałam.
Kolejną sprawą było dziecko. Nie potrafiłam w dalszym ciągu
uwierzyć w to, że pod swoim sercem nosiłam dzieciątko Gregora. Bardzo małe
dziecko, właściwie to zarodek, ale to jednak będzie żywa, ludzka istota.
Istota, której nie byłabym w stanie pokochać, wiedziałam to, ponieważ
nienawidziłam dzieci, a fakt, że mam je z kimś, kogo również nie kocham,
utrudniał całą sytuację. Wiele razy myślałam o aborcji i także w chwili
obecnej, gdy siedziałam na łóżku w hotelowym pokoju, popijając sok
pomarańczowy, intensywnie się nad tym zastanawiałam.
Podeszłam niepewnym krokiem w stronę stolika, na którym
leżał mól laptop i uruchomiłam go bez zastanowienia. Zdjęcie Gregora z pulpitu
już dawno zniknęła, a zamiast niego pojawiło się przecudne ujęcie Wielkiej
Krokwi w Zakopanym. Kliknęłam drżącymi rękami na ikonę przeglądarki
internetowej, niedługo potem wpisując hasło: „Jak i gdzie dokonać aborcji?”
***
Ville się do mnie nie odzywa, chyba w dalszym ciągu jest na
mnie zły za to, co ja robię ze swoim życiem. Nie powiedział do mnie ani słowa
od czasu tej naszej głupiej kłótni i w dalszym ciągu miał nachmurzoną minę, gdy
tylko mnie widział. Michałek i Iga natomiast pozostali tacy sami jacy byli, za
co w duchu dziękowałam Bogu. Żeby nie doszło do kolejnej awantury, Ville musiał
ich oddzielić swoją osobą.
Zeszłam na dół do restauracji na obiad, ale tak naprawdę
wcale nie byłam głodna. Gdy tylko otworzyłam drzwi, ujrzałam tabuny skoczków –
nie zabrakło także ich partnerek, zapewne to z uwagi na dzisiejszą imprezę
inauguracyjną.
— To ty jednak nie masz biletów tylko na Wisłę?! –
usłyszałam krzyk z drugiego końca sali i ujrzałam… moją kuzynkę Dominikę, która
teraz szła do mnie żwawym krokiem, z rozłożonymi ramionami. – Rety, jak ja się
stęskniłam! – pisnęła mi do ucha, a mnie aż zamroczyło na chwilę z nadmiaru
decybeli. – Czemu nie dzwoniłaś i nie odbierałaś telefonów?! – spojrzała na
mnie oskarżycielsko, z wyraźnie zmarszczonym czołem. No tak, jej nastrój zawsze
ulegał diametralnym zmianom. – Jak tam z Thomasem, słyszałam, że mieszkałaś u
niego – rozpromieniła się tak szybko, jak się kilka sekund temu oburzyła.
No tak, przecież ja i moje kuzynki nie widziałyśmy się od
pierwszego czerwca, a mieliśmy obecnie końcówkę lipca – przez prawie dwa
miesiące zero kontaktów między sobą, a to dlatego, że te chciały wyjechać z
braćmi Kot do Krakowa.
Nie miałam ochoty im wszystkiego mówić, bynajmniej nie
teraz. Natłok informacji, jaki by
niewątpliwie nastąpił, mógłby źle na nie podziałać, zresztą nie były same przy
stoliku, ale także z polską kadrą, a przed nimi na pewno nie miałam zamiaru się
otwierać, wyszłabym na jakąś desperatkę – którą zapewne byłam, ale cóż, nie
każdy musiał wiedzieć o takim szczególe.
Jeszcze raz spojrzałam z utęsknieniem na naburmuszonego
Ville, a gdy ten zmroził mnie wzrokiem, to aż się zatrzęsłam. Chcąc nie chcą,
udałam się z Dominiką w stronę Polaków, bo nie widziałam lepszego rozwiązania.
— Wiki, co tam?! – podniosła się gwałtownie Daria,
wypuszczając ze swojej dłoni, dłoń Maćka kota, natomiast Dominika usiadła z
powrotem obok Kuby.
— Hej – uściskałam ją. – Może wy opowiadajcie, bo u mnie nic
się specjalnego nie działo – machnęłam ręką, kłamiąc przy okazji i usiadłam na
jedynym wolnym miejscu, które było pomiędzy Krzyśkiem Miętusem a Dominiką.
— Czyli z Morgim dalej nic? – zmartwiła się blondynka. –
Miałaś prawie dwa miesiące czasu – znów się oburzyła.
— Nieważne co u mnie – zignorowałam jej uwagę. –
Opowiadajcie jak było w Krakowie.
— Dominika, nie pytaj już więcej o Thomasa – wtrąciła się
Daria. – Pewnie to bardziej skomplikowane, niż ci się wydaje – stwierdziła,
wzruszając ramionami.
I owszem, nagroda dla spostrzegawczej Darii – jak zawsze z
resztą. Tylko że to jest takie wszystko trudne, skomplikowane i beznadziejne,
że chyba nawet sama Daria by się tego po mnie nie spodziewała. Bezwiednie
pogłaskałam swój brzuch, karcąc się za to niemal natychmiast.
Miałam ochotę stamtąd uciec
— badawczo rozejrzałam się po dość sporym pomieszczeniu. Znalazłam w
tłumie ludzi Magdę, która ożywczo i wesoło gawędziła sobie z Niemcami, a już
zwłaszcza z Andreasem Wellingerem. Zdziwiłam się, że nie przeszkadzała
Sobańskiej obecność Rysia po drugiej stronie stołu. Magda nie zaszczyciła
Freitaga ani jednym spojrzeniem, całkowicie zaaferowana osiemnastolatkiem.
Rysiu natomiast… był jakiś taki dziwny. Co chwilę ukradkiem zerkał na
dziewczynę, wyraźnie zaciekawiony jej osobą, a potem skierował swoje spojrzenie
na mnie, a ja niemal natychmiast, zaczerwieniłam się jak róża. Nie żebym nagle
uznała Rysia za jakąś seksbombę, czy coś w podobnym guście. On się tak dziwnie
spojrzał, jakby podejrzliwie, zmartwiło mnie to wyjątkowo. Zaraz potem skoczek
spojrzał się na Kubę… a mnie znów ogarnęło jakieś dziwne uczucie. Chłopaki
spojrzeli na siebie porozumiewawczo, a potem każdy z nich pomachał twierdząco
głową, wracając zaraz potem do przerwanych zajęć. O co tu chodzi?!
Uznałam, że jestem przewrażliwiona i ożywczo zaczęłam
trzepać głową, co zwróciło uwagę moich towarzyszy, którzy nagle przestali
pomiędzy sobą prowadzić ożywcze konwersacje.
— Co się stało? – Teraz to Daria spojrzała na mnie spod
ukosa. – Coś jest wyraźnie nie tak – stwierdziła.
— Brawo pani detektyw – powiedziałam dość kąśliwie, czego w
sumie nie chciałam. – Nie czuję się najlepiej od kilku dni – poinformowałam,
ciesząc się, że bynajmniej w tej kwestii nie skłamałam, bo naprawdę nie było ze
mną najlepiej. – Ale to nieważne – ucięłam nagle. – Krzysiu, jak tam twoja żona
i dzidziuś? – rozpromieniłam się wyraźnie. – Który to już miesiąc?
Miętus wzdrygnął się na dźwięk mojego głosu, najwyraźniej
nie spodziewając się, że ktoś go zagadnie przy stole. Odchrząknął znacząc, po
czym lekko zdziwiony, odparł spokojnie.
— Poród dziecka planowany jest na październik – poinformował.
– Lekarz wspominał coś o trzydziestym października.
Uśmiech spełzł mi z twarzy. Może i bym się ucieszyła niemal
od razu, gdyby nie to, że data trzydziesty października przywoływała do mojej
głowy myśli o osobie, o której wolałam nie myśleć w obecnym czasie. Tym
bardziej, iż powiedział mi definitywnie – nasze ostatnie spotkanie było właśnie
tym w hotelu w Hinzenbach.
Zachciało mi się płakać, nie przejęłam się tym, uznając, że
kobiety w ciąży mają częste zmiany nastrojów, więc nie powinnam siać paniki
dookoła. Tylko że… dlaczego los musiał być taki okrutny dla mnie? Dlaczego nie
pozwolił mi nigdy nawet pocałować go albo… nie, takie wspominki nie mają sensu.
— To się cieszę. – Starałam się zabrzmieć naturalnie, ale
chyba wyszło to zgoła sztucznie, bo Miętus spojrzał na mnie nieufnym wzrokiem.
– W takim razie to już niebawem – powiedziałam, przywołując uśmiech z powrotem
na twarz.
Właśnie, to już niedługo. Powinnam kupić Thomasowi jakiś
prezent? On mi kupił, no ale cóż, to była zupełnie inna sytuacja. Poza tym
powiedział, że lepiej, abyśmy zapomnieli o swoim istnieniu, więc to chyba nie
byłoby rozsądne posunięcie z mojej strony. Nie mam żadnej pewności, że tego by
nie wyrzucił lub nie był wściekły.
— Ja także – uśmiechnął się szeroko. – Bardzo, bardzo.
Dzieci to największy skarb od losu – stwierdził, a ja w tej chwili poczułam,
jak mój żołądek wywraca się do góry nogami. Miałam silną potrzebę
zwymiotowania.
Wstałam tak szybko, że krzesło za mną wywróciło się z
hukiem, a ja sama wyleciałam z restauracji w podskokach, szukając najbliższej
toalety. Gdy wreszcie mi się to udało, ostatkiem sił, klęknęłam przed kibelkiem
i oddałam zawartość żołądka. Czułam się potwornie, po prostu strasznie.
Jeszcze bardziej znienawidziłam tego przyszłego bachora,
który stuprocentowo zniszczy mi resztę życia. Jego tatuś niebawem trafi do
czubków na długie miesiące, a ja nie mam pracy, kończą mi się dochody, jestem
zupełnie sama, a w dodatku nie mam faceta, który by się zajął dzieckiem. Jakby
tego było mało, natura nie obdarzyła mnie choćby maleńkim procentem instynktu
macierzyńskiego, za to hojnie obdarowała moje znajome z licem, do którego
uczęszczałam jakieś trzy lata temu.
Poza tym podświadomie wierzyłam, że ja i Thomas będziemy
kiedyś razem – tak, jak nie byłam w stanie wyobrazić sobie tego do niedawna,
mówiąc, że marzenia się nie spełniają, tak teraz nie potrafiłam myśleć o niczym
innym, jak właśnie o nas, o naszej przeszłości. Nie wierzyłam w słowa „ostatnie
spotkanie”, czy może raczej nie chciałam wierzyć. Jego wyznanie, dzięki któremu
posiadałam już pewność, iż nigdy nie byłam mu obojętna, sprawiło, że obudziło
się we mnie całkiem coś nieznanego do tej pory, coś pobudzało mnie do działania
– kazało ufać do końca, że marzenia jednak się realizują.
— Nie zrezygnuję z niego nigdy – wyszeptałam, opierając
swoją głowę na zimnych kaflach. – Choćbym miała zginąć, muszę przedtem zaznać
smaku jego ust, usłyszeć „kocham cię” i… zwyczajnie poczuć się szczęśliwą, choć
na krótką chwilę.
— Musimy znaleźć jakieś rozsądne rozwiązanie, nie masz prawa
usunąć tego dziecka, choćbyś nawet miała utracić Thomasa na zawsze – usłyszałam
nad sobą stanowczy głos Ville. – Dzieci to dar od Boga, Krzysiek ma rację –
powiedział stanowczo.
W jednej chwili ogarnęła mnie złość na tyle silna, że moje
policzki na sto procent przybrały kolor szkarłatu. Ręce zaczęły mi drżeć i
zrobiło się strasznie gorąco, czułam, że jeżeli zaraz się nie opanuję, to
wrzasnę na niego z całą siłą w płucach, zmiatając go ze swojej drogi, niczym
natrętną, wyjątkowo denerwującą przeszkodę.
— Co wy macie do cholery z tymi bachorami?! – krzyknęłam. –
Czy wy nie jesteście w stanie pojąć, że ja nie mam instynktu macierzyńskiego,
że mi dzieci tylko przeszkadzają, że nimi gardzę i mam je ochotę wszystkie
pozabijać, bo są wstrętne, hałaśliwe, nie dają spać, marudzą, wymuszają,
szarpią, szczypią, drapią, a jak są małe, to się ślinią?! Myślisz, że ja mam
ochotę wstawać po nocy do jakiegoś bachora, bo mi ryczy albo mu kaszki
podgrzewać?! Sądzisz, że moim największym marzeniem jest zmienianie pieluch,
zabawianie dzieciaka i chodzenie na spacerki?! Uważasz, że rajcuje mnie
kupowanie ciuszków, śliniaczków i kocyków?! Twoim zdaniem będę piszczała z
zachwytu, gdy zaczną mu się wyżynać kły spod dziąseł?! Tak?! To się grubo
mylisz! – Tym razem wrzasnęłam z całej siły, czując wyraźnie, jak zalewam się
gorzkimi łzami. – Ja ci przyrzekam, ale tak z ręką na sercu, że jeśli nie
dokonam aborcji, to i tak dziecko zginie, będąc już na świecie, bo ja je
zwyczajnie zabiję! Nienawidzę dzieci, rozumiesz?!
— Każdy z nas był kiedyś dzieckiem – powiedział spokojnie
Ville, niezaskoczony najwyraźniej moją wybuchowością.
— Tak, wiem, ale wychowywanie dzieci nie jest dla mnie, ja
nie mam tyle cierpliwości, ja zabiję go lub ją. Zabiję z zimną krwią. Dzieci
powinny rodzić się tylko ludziom, którzy tego pragną, bo nie przeczę, że są
osoby, które idealnie nadają się do niańczenia i posiadają ten instynkt, gdyby
nie było takich ludzi, nasz gatunek już dawno by zginął – mówiłam już
spokojnie. – Ale ja się do nich nie zaliczam – pomachałam energicznie głową w
geście sprzeciwu. – Nie mam nic do dziecka, o ile znajduje się pięćdziesiąt
metrów ode mnie i jest cicho – zakończyłam.
Ville nie odezwał się, spuszczając głowę na parę chwil i
intensywnie nad czymś myśląc. Kilkakrotnie jego usta drgnęły, tak jakby chciał
coś wypowiedzieć, a jednak wahał się. Bardzo mnie tym wystraszył, więc
instynktownie odsunęłam się o kilka centymetrów i niemal z zapartym tchem
oczekiwałam jego odpowiedzi na mój wywód.
Westchnął z rezygnacją i usiadł obok mnie.
— Nie wiem, jak Iga zareaguje na ten pomysł, ale mimo
wszystko uważam, że powinniśmy tak zrobić – zaczął. – Może to z początku
zabrzmi dziwnie, ale urodź to dziecko, błagam cię, urodź je dla mnie –
dokończył zakłopotany i spojrzał się na mnie niepewnie.
Nie rozumiałam tego co do mnie powiedział. Podniosłam na
niego swój wzrok i pierwszej chwili miałam wrażenie, że się przesłyszałam.
Blondyn jednak nie wyglądał na takiego, który miał zamiar żartować z takich
rzeczy. Zdawało mi się, że z początku żałował swoich słów, ale potem spojrzał
na mnie z rosnącą nadzieją.
— Ja i Iga nie możemy mieć własnych dzieci – poinformował
Ville ze smutkiem. – A bardzo byśmy chcieli. Cały czas próbujemy i nic z tego.
Iga ma dwuprocentową szansę na zostanie mamą. Niestety.
Kiedy mi o tym powiedział, poczułam wielki smutek i
współczucie dla tej dwójki. Wiedziałam jak bardzo się kochają, a teraz byłam w
stanie wyobrazić sobie ich cierpienie, mimo że sama nigdy nie chciałam dziecka.
Bezwiednie położyłam mu dłoń na ramieniu. Nie wiedziałam co mam powiedzieć, jak
pocieszyć, co zrobić.
Trwaliśmy tak w ciszy przez jakiś czas, żadne z naszej
dwójki nie widziało potrzeby w podtrzymaniu rozmowy. Sama nie wiem kiedy,
złożyłam swoją głowę na jego ramieniu. Nie odepchnął mnie, był chyba zbyt
pogrążony myślami, dało się zauważyć, że temat jaki poruszył nie należy do
najłatwiejszych.
— Nie usuwaj, błagam – usłyszałam jego głos tuż nad swoim
uchem.
Podniosłam powoli głowę i spojrzałam w jego zielone oczy,
nigdy nie widziałam jeszcze takiego zawodu, tak silnej, rozpaczliwej prośby. No
chyba, że u Thomasa. Gdy sobie o nim przypomniałam, zakłuło mnie mocno gdzieś w
okolicy serca i znów poczułam się wyjątkowo źle.
Dotychczasowe życie spowodowało, że wszystko sobie tak
naprawdę tylko skomplikowałam. Nie chciało mi się już absolutnie, nic poza
jednym.
— Odzyskam go – wychrypiałam, uderzając delikatnie o ścianę.
– A dziecko mogę ci oddać bez problemu, jeżeli chcesz. Ale co na to Iga? –
spojrzałam pytająco w jego kierunku. – Nie powinno mnie tutaj być, powinnam być
przy nim i nie poddawać się.
— Thomas ci nie wybaczy, nie ma szans. Jesteś teraz
zdesperowana – zgasił mnie zdecydowanie szybciej, niż bym się tego po nim
spodziewała. – On nie należy do osób, które wybaczają. Myśli tylko o tym, aby
jemu było dobrze.
Już sam Thomas kiedyś powiedział do mnie te same słowa na
ich ponowne usłyszenie zareagowałam z zaskoczeniem. Czy naprawdę tak było? Nie
chciałam za bardzo w to wierzyć, przecież przez ten miesiąc opiekował się mną
najlepiej jak potrafił.
— Zajmował się tobą, bo liczył na to, że mu się oddasz –
powiedział nagle Ville, a ja otworzyłam, aż usta ze zdziwienia. – Znów wykazał
się samolubstwem, a ty myślałaś, że się martwił? – spojrzał na mnie z drwiną i
wstając z kafelków, podał mi rękę. – Wstań, zimno jest na tej podłodze, a ja
nie chcę cię przeziębić – stwierdził.
Przez parę chwil trwałam w osłupieniu lecz w końcu wykonałam
jakiś ruch i niebawem stałam na swoich nogach. Miałam dość wszystkiego i jedyne
o czym marzyłam to po prostu się położyć i modlić się o to, aby mnie znowu nie
mdliło. Przygryzłam nerwowo górną wargę i bez słowa wyszłam z pomieszczenia,
zostawiając blondyna za sobą.
***
<oczami
Thomasa>
Rutyna. Słowo, którego wprost nienawidzę, ale odniosłem
wrażenie, że ten stan właśnie mnie dopadł i wywierał nie najlepszy wpływ na
psychikę.
Połowa listopada za nami – od czasu wyjazdu z Hinzenbach nie
miałem praktycznie kontaktu z trenerem kadry ani ze skokami. Żywiłem ogromny
żal do Alexa przez to, że podjął taką decyzję i wycofał całą Austrię z letnich
zmagań. Nie podał prawdziwej przyczyny. Powtarzał, że musimy skupić się na
przygotowaniach do następnego Pucharu Świata oraz Igrzysk. Tak naprawdę, każdy
teraz miał treningi z indywidualnym trenerem, a sam Pointner zniknął jak kamień
w wodę, nie raczył nawet podjąć prób jakiegokolwiek kontaktu.
Niby nikt nie puścił pary z ust, jednakowoż zaczęto szeptać
o problemach Schlieriego, mało kto jednak wiedział, czego tak naprawdę te
problemy dotyczyły. Samo myślenie o jego osobie doprowadzało mnie do szewskiej
pasji, więc starałem się je ograniczyć, jak mogłem najlepiej.
Nie miałem zielonego pojęcia co się obecnie działo z
Koflerem, Kochem i Kraftem. Ostatni raz ich widziałem w dniu, w którym zostali
pobici przez Gregora. Jedno było pewne – wszyscy żyli. W Internecie nie
pojawiła się żadna informacja o ich pobycie w szpitalu, nie mówiąc już o
obecnym stanie zdrowia, w telewizji także była cisza. Tylko fani mieli jakieś
złe przeczucia i dzielili się nimi na różnych forach – „coś złego dzieje się w
austriackiej kadrze” – podobne zdania były w praktycznie każdym komentarzu. Sam
zaprzestałem kontaktowania się z fanami na facebooku, czy twitterze. Nie miałem
zupełnie do tego głowy, zresztą niby co miałbym napisać? „Hej, nie pojechałem
na Letnie, bo trener nie chciał sensacji, że wystawia tylko dwóch zawodników,
bo pozostała czwórka ma poważne problemy psychiczne”? Cała ta sytuacja była
jakimś istnym koszmarem.
Został mi jedynie Manuel – mój jedyny, oddany przyjaciel.
Teraz praktycznie spędzałem z nim każdą wolną chwilę, bojąc się, że jeżeli na
dłuższą chwilę zostanę sam, to
zwyczajnie zwariuję i wtedy mi też przyda się lekarz. Poza tym miał niebywały
talent do poprawiania mi humoru, zawsze robił coś głupiego. Czasem odnosiłem
wrażenie, że pozostał małym chłopcem, który miał tylko ciało dorosłego faceta.
Zdawał się nie traktować nic na poważnie. Czasem to irytowało, ale zazwyczaj
działał na mnie pozytywnie.
Trening, spotkania z Manu, opieka nad Lilly i tak w kółko
bez żadnych perspektyw na zmianę. Manu dla mojego dobra wolał ograniczyć
mówienie na temat skoków i Wiktorii, choć widziałem niejednokrotnie, że starał
się coś napomknąć. Zauważając mój brak zainteresowania, zwyczajnie sobie
odpuścił.
Znów zacząłem trenować więcej, niż było to dozwolone. Tylko
wtedy mój mózg się wyłączał, miałem chwile spokoju od natrętnych myśli, jakie
pojawiały się, gdy posiadałem choć chwilę wolnego czasu. Z niechęcią jednak
stwierdziłem, że to nie pomaga – już przestało działać. Maliniak cały czas była
w mojej głowie i nie umiałem zrobić nic, mimo że tak bardzo chciałem.
Pragnąłem zapomnieć, żałowałem, że poznałem ją kiedykolwiek.
To wszystko przez nią, przez jej działania. Nasza kadra jest teraz w rozsypce,
wszyscy śmieją się Austriakom w twarz, bo rzekomo stracili formę, ustępują
miejsca Niemcom czy Norwegom. Zadziwiające jak taka mała, niepozorna, nieśmiała
kobieta może wpłynąć na losy tylu ludzi. Znajdowaliśmy się teraz w martwym
punkcie. Chciałem coś zrobić, problem w tym, że nie miałem takiej władzy. Byłem
tylko jednym z zawodników, którzy podlegali nakazom trenera.
Codziennie przychodziłem do Kristiny, aby zająć się Lilly i
patrzeć jak rośnie, zabawa z nią, może nie rozwiązywała problemu w zupełności,
ale jednak pozwalała się oderwać od rzeczywistości w małym procencie.
Ignorowałem Kristinę jak tylko mogłem, udając, iż nie widzę jej podstępnych
zagrywek. Wiedziałem, że znów chce mnie usidlić, aby potem kolejny raz wystawić
do wiatru. Typowe. Nie zmienia to jednak faktu, że stała się jedyną osobą,
którą obchodził teraz mój los – oczywiście poza Fettnerem.
— Nie wyglądasz ostatnio najlepiej – stwierdziła blondynka,
podając mi kubek z kawą. – Źle się czujesz?
Nie odpowiedziałem od razu, choć dziewczyna miała rację.
Ostatnimi czasy złe samopoczucie wróciło i to dosadniej niż poprzednio. Było mi
strasznie słabo, mało jadłem, nie mogłem zasnąć, stałem się bardziej nerwowy.
Czułem, że wszystko to co teraz się działo zaczęło mnie przerastać, nigdy nie
byłem przygotowany na taki rozwój wydarzeń. Wolałem jednak nie poruszać tego
tematu, gdyż musiałbym mówić o Wiktorii, a to by mnie jeszcze bardziej dobiło.
Odłożyłem kawę na stolik, a następnie wziąłem na ręce małą
Lilly ku jej wielkiemu zadowoleniu. Córka mi rosła jak na drożdżach. Swoją
rączką dała radę pociągnąć mnie delikatnie za włosy, na co jej matka zaśmiała
się pod nosem.
Wstałem powoli i wyminąłem ją, udając się do przedpokoju.
— Będę ją mógł zabrać teraz na spacer? – spytałem, unikając
w ten sposób odpowiedzi na pytanie zadane kilka sekund temu.
— Mogę iść z wami? – spytała, nieśmiało i spojrzałam się na
mnie błagalnie.
— Nie sądzę, aby to było potrzebne, znasz zasady, jakie
sobie ustaliliśmy, tak? Raz ty, raz ja. Nigdy razem, już nie – powiedziałem chłodno.
— Ale Thomas, przecież…
— Znajdź sobie kogoś nowego, zamiast mnie męczyć. Nie wrócę
już do ciebie, nie licz na to.
— Żałujesz tych dziesięciu lat?
— Nie – odpowiedziałem szczerze, bez chwili wahania. – I nigdy
nie będę żałował, nie zmienia to jednak faktu, że coś się skończyło, więc nie
ma sensu starać się to odbudować.
Kristina zamilkła, a ja wróciłem z powrotem do salonu z dzieckiem
na rękach, jednym hostem wypiłem cały napój, jaki stał na stole. Następnie
sprawnie ubrałem starannie Lilly, gdyż w połowie listopada było już zimno, a
następnie umieściłem ją w wózku.
— Morgi? – odezwała się cicho. – Co się u ciebie dzieje?
Naprawdę nie jest najlepiej, znam cię.
Westchnąłem głośno i gwałtownie odwróciłem się w jej kierunku.
— Kiedy zacząłem myśleć, że moje życie osobiste zaczyna się
układać na nowo, ona okazała się kimś innym, niż sądziłem. Nie jestem jej w
stanie wybaczyć i nic z tego nie będzie. Znów zostałem sam, to nie jest miłe,
wiesz? Ty masz przynajmniej Lilly, ktoś cię potrzebuje. Ja jestem sam.
— Czyli pokochałeś kogoś – stwierdziła spokojnie.
— Masz rację, teraz to utrudnia mi życie.
— Zbyt szybko osądzasz ludzi, może niepotrzebnie? Po raz kolejny,
to ty podjąłeś decyzję, a teraz cierpisz. Znasz takie pojęcie jak „druga szansa”?
Nie chciałem już tego słuchać. Bez słowa wyszedłem, słysząc
jeszcze za plecami:
— Oto mistrz kompromisu. Zwykły samolub i tyle.
***
Kolejna bezsenna noc, kolejne treningi aż do utraty sił,
brak chęci do czegokolwiek. Minęła właśnie godzina trzecia piętnaście nad
ranem, dalej nie zmrużyłem oka. Już nawet nie denerwowałem się z tego powodu.
— Wyjdź z mojej głowy, do jasnej cholery – powiedziałem gdzieś
w przestrzeń.
Wstałem gwałtownie i zapalając światło, udałem się do kuchni,
wyjmując karton soku pomarańczowego, następnie upijając z niego spory łyk.
Zamknąłem lodówkę z trzaskiem, po czym stwierdziłem, że wcale nie czuję
zmęczenia. Usiadłem na powrót na łóżku i wziąłem hantle do rąk, znów zacząłem ćwiczyć,
myślałem, że zaraz zwariuję. Zajęło mi to przeszło jakąś godzinę, słońce
zaczęło się przebijać przez żaluzję w pokoju, czułem jak robi mi się słabo,
byłem padnięty. Odłożyłem sprzęt treningowy, aby udać się do łazienki i oblać
całą twarz zimną wodą. Rękami zwilżyłem także włosy, ale chyba zrobiłem to
trochę zbyt gwałtownie, bo krople wody zaczęły kapać mi włosów na nagą klatkę
piersiową. Spojrzałem się w lustro. Wyglądałem jak upiór. Cały trzęsłem się, a
oczy okazały się wyraźnie przekrwione.
Kiedy wróciłem do sypialniani, odruchowo sięgnąłem po
telefon komórkowy. Zacząłem się zastanawiać, dlaczego tak właściwie nie mogłem
wybaczyć. Wątpiłem w jej uczucia, mimo że sam kochałem ją do szaleństwa i nie
potrafiłem tego zwalczyć. Wiedziałem, że mój upór mnie niszczy. Świadomość, że
spała z Gregorem bolała coraz mniej. Jedyne czego chciałem, to mieć ją przy
sobie, już więcej nie cierpieć.
Przyrzekała, że się
zmieni oraz żałuje swoich błędów, nie zrezygnuje ze mnie. A jednak dała spokój.
Nie podjęła prób kontaktu od czasu, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni.
Chciała mnie wtedy pocałować, płakała. Nie pozwoliłem jej na to – nie miałem
pojęcia, że po upływie kilku dni zacznie mnie to tak dręczyć.
Nim się zorientowałem, zadzwoniłem do niej, nie bacząc na
godzinę. Czemu to zrobiłem? Nie miałem pojęcia. W mojej głowie nie układały się
żadne sensowne zdania, które mógłbym wypowiedzieć. Zresztą, było wpół do piątej
rano.
Jeden sygnał, drugi, trzeci, czwarty, piąty…
— Thomas? – usłyszałem jej głos i automatycznie zalała mnie
fala błogiego spokoju. – Halo? Jesteś tam, Thomas?! – zaczęła krzyczeć do
słuchawki.
— Ja… przepraszam. – To było jedyne co przyszło mi w tej
chwili do głowy. – Chciałem po prostu cię usłyszeć.
Przez chwilę słyszałem tylko ciszę, ale wcale mnie ona nie
zmartwiła, byłem pewien, że się uśmiecha. Nie żałowałem swojej decyzji.
Możliwe, że to co powiedziała Kristina wczoraj po południu jakoś na mnie
zadziałało. Nie ulegało wątpliwości, że zawsze cechował mnie upór.
— Możesz dzwonić o każdej porze – zapewniła radośnie. – Nie sądziłam
jednak, że to zrobisz, przecież powiedziałeś, że nie wybaczysz mi nigdy.
— Nie potrafię z tym walczyć. Możliwe, że nie zadzwoniłbym
do ciebie, gdyby nie fakt, że bardzo mi ciężko w życiu teraz. I to właśnie
przez decyzje jakie podjąłem. Tęsknię za tobą.
Nie sądziłem, że będę w stanie być aż tak szczery, ale już
za długo znosiłem męki i uznałem, że pora schować dumę do kieszeni. Mogłem
spróbować znaleźć sobie kogoś innego, lecz miałem świadomość, że zawsze miałbym
Wiktorię przed oczami, a to byłoby oszukiwanie samego siebie. Poza tym raniłbym
dziewczynę, z którą bym się związał, a tego nie chciałem za nic w świecie. Oszukiwanie
się nie miało sensu. Trzeba było spojrzeć prawdzie w oczy. Nawet to co zrobiła
Wiktoria nie było w stanie zabić tego uczucia, które pojawiło się
niespodziewanie kilka miesięcy temu i opętało moje serce.
— Myślę o tobie w każdej sekundzie przez ten cały czas.
Minęły prawie cztery miesiące od kiedy ostatni raz się widzieliśmy –
powiedziała. – Straciłam już nadzieję, ale dalej cię kocham.
— Musimy się spotkać na Pucharze Świata i porozmawiać w
cztery oczy – powiedziałem z nieukrywaną radością. – Muszę cię zobaczyć.
Przez parę chwil znów milczała, słyszałem jej ciężki oddech.
— Thomas… ja nie mogę być na Pucharze Świata, w ogóle –
poinformowała z żalem, czułem jak głos jej się załamuje.
Bardzo mnie zaskoczyło to wyznanie i odniosłem wrażenie,
jakby grunt usuwał się z pod nóg. Coś wyraźnie nie pasowało mi w tym wszystkim.
W jednej chwili znów zacząłem się denerwować, odczuwałem niepokój.
— Niby dlaczego? – spytałem podejrzliwie. – Co się dzieje?
— Jestem w Polsce, moja mama jest bardzo chora, zajmuję się
nią i domem. Nie wyjadę stąd dopóki… – zawiesiła głos.
— Nie chcesz chyba powiedzieć, że ona…
— Ma raka trzustki, nie da się już tego leczyć, z dnia na
dzień jest coraz gorzej – odpowiedziała. – Nie mogę i nie chcę stąd wyjeżdżać.
Lekarz dał jej czas do kwietnia – dodała z bólem. – Nie będzie mnie na ani
jednym konkursie.
— Nie wiem co mam powiedzieć w tej chwili. – Nerwowo przeczesałem
włosy. – Żadne słowa współczucia ci teraz nie pomogą – stwierdziłem.
— Nawet nie wiesz jak teraz jestem szczęśliwa, dlatego że
się odezwałeś do mnie kochany – usłyszałem.
— A po olimpiadzie? Przyjedziesz do mnie? Muszę się z tobą
spotkać – drążyłem.
— Przyjadę jak będę mogła najszybciej – odpowiedziała. –
Czyli jednak mi wybaczasz?
— Tak, nie potrafię oszukiwać się dłużej, to mnie niszczy.
— Znów za dużo trenujesz i przestałeś o siebie dbać –
stwierdziła ze smutkiem. – Nie możesz tak dłużej. Jeżeli coś ci się stanie, to
się zapłaczę na śmierć – dodała. – Pamiętasz co mi mówiłeś, gdy ja nic nie
jadłam?
Pamiętałem, aż za dobrze i aż serce mnie zakłuło, gdy
słyszałem w głowie te szorstkie słowa, które wypowiedziałem w jej kierunku.
Czułem teraz, że byłem zdecydowanie za surowy dla niej.
— Nie popełniaj moich błędów, głodzenie się to idiotyczne
posunięcie – kontynuowała, nie czekając na moją odpowiedź. – Założę się, że
trenujesz więcej, niż to dozwolone. Już wcześniej to przerabialiśmy, pamiętasz?
— Pamiętam – odpowiedziałem, czując jak głos mi drży.
— Przestań – błagała. – Przestań jeżeli coś znaczę dla
ciebie.
— Obiecuję – odpowiedziałem. – Nie mogę doczekać się naszego
spotkania, będę czekał.
— Muszę kończyć – powiedziała z żalem, a ja sam poczułem się
dziwnie w tamtej chwili. – Kocham cię przez cały czas i nigdy nie przestanę.
Chciałem słyszeć jej głos cały czas, pragnąłem być pewny, że
to nie żadna jawa, spowodowana brakiem snu, który doskwierał mi od kilku
miesięcy.
Zastanawiałem się, czy powiedzieć jej to samo, ale się
wahałem. Nie dlatego, że wcale nie czułem tego co ona. Po prostu nie chciałem,
aby pierwszy raz usłyszała ode mnie tak ważne słowa przez telefon. Byłoby to co
najmniej zabawne i głupie. Chciałem powiedzieć jej to pierwszy raz, gdy będę
mógł spojrzeć w jej piękne oczy.
— Szkoda – stwierdziłem szczerze. – Miło było usłyszeć twój
głos, tęsknię.
Rozłączyłem się pierwszy.
Nie żałowałem takiego kroku, nie uważałem go za zbyt
impulsywny. Nie miałem zamiaru trafić na dno, a wyraźnie czułem, że się staczam
przez swoje decyzje. Miałem trudny charakter, niewielu przyjaciół z tej właśnie
przyczyny. Dawanie drugiej szansy jest potrzebne i może pozwolić, że będziemy
szczęśliwymi ludźmi. Wybaczanie ratuje czasem nasze własne życie.
Po raz pierwszy od kilku miesięcy zasnąłem bez wyrzutów
sumienia, niepokoju, czy natrętnych myśli. Teraz mogło być tylko lepiej. Jak
dobrze, że było mnie stać na taki krok przed samoistnym zniszczeniem. Jeszcze
chwila, a potrzebowałbym lekarza. Pozostało czekać z utęsknieniem na jej
przybycie, a ufałem w stu procentach, że się zjawi, gdy tylko będzie to możliwe.
Kochała mnie, a ja pragnąłem w to wierzyć.
Była szósta nad ranem.
_______________________
Przyspieszyłam akcje, aż o cztery miesiące i usunęłam przez to z fabuły parę nieistotnych pierdół dzięki temu. O tym jak przebiega ciąża Wiki, kto zwyciężył LGP, o co chodzi z tą chorobą matki, jakie są relacje między postaciami po tych czterech miesiącach dowiecie się w następnym rozdziale.
Nie wiem kiedy będzie, ale na bank teraz Finowie, którzy stali się tematyką mojego drugiego bloga:
PROLOG już jest: http://walczac-z-samym-soba.blogspot.com/ zapraszam serdecznie, jeżeli są tu jacyś fani moich wypocin. Fabuła tamtego bloga już dokładnie zaplanowana i zajęła ponad 8 stron w moim kochanym zeszycie, także teraz się nie potknę. Brak tam moich przyjaciółek z realnego życia, więc nie przewiduję jakiś manipulacji. Postaci jest tylko 8, więc łatwiej będzie mi to ogarnąć - lecz wam niekoniecznie. Jestem bardzo podekscytowana tym nowym projektem :)
PROLOG już jest: http://walczac-z-samym-soba.blogspot.com/ zapraszam serdecznie, jeżeli są tu jacyś fani moich wypocin. Fabuła tamtego bloga już dokładnie zaplanowana i zajęła ponad 8 stron w moim kochanym zeszycie, także teraz się nie potknę. Brak tam moich przyjaciółek z realnego życia, więc nie przewiduję jakiś manipulacji. Postaci jest tylko 8, więc łatwiej będzie mi to ogarnąć - lecz wam niekoniecznie. Jestem bardzo podekscytowana tym nowym projektem :)
Czekałam z niecierpliwością, choć wiedziałam, że nie przeczytam... mądre?;]
OdpowiedzUsuńMasz rację, nie potrzebne jest wnikanie w szczegóły i zbytnie rozdrabnianie się - po co tworzyć konkurencję dla istniejącej już Mody na Sukces ;D
O, masz swój sekretny, ukochany zeszycik? może kiedyś znajdzie się w nim miejsce i plan dla naszej historii, do której podeszłyśmy z takim entuzjazmem, a powstały jedynie mgliste szkice :( żałuję, że nie wyszło.
Nadal kibicuję efektom Twojej pracy, pomysłom, płodności i wszystkiemu co potrzebne. Dasz radę zrealizować marzenia, na bank! ;*