czwartek, 26 grudnia 2013

Rozdział 34



Rozdział 34

Kiedy wstałam kilka godzin później, zaczęłam się zastanawiać, czy to co działo się nad ranem, nie było tylko chorym wymysłem mojej wybujałej wyobraźni. Czy możliwe, że moja tęsknota spowodowała, iż zaczynam wariować, czy może jednak to przez zmęczenie, które ostatnimi czasy daje mi się mocno we znaki?
Czułam się tragicznie – słowa, które przekonują o poprawie stanu kobiety w ciąży, to zwykłe oszustwo. Puchły mi stopy, miałam często zgagę, łupało mnie w krzyżu, ciężko było mi się poruszać, cały czas chciało mi się na przemian spać i jeść, a w dodatku wyglądałam jak beczka, więc cała atrakcyjność zewnętrzna poszła w siną dal. Oto relacja kobiety, która chodziła w ciąży już pięć miesięcy, zmuszona nosić ciążowe dresy.
Czas ten zleciał bardzo szybko – niewiadomo jakim cudem. Przez cały ten okres, czułam, jakbym przebywała w swoim wymiarze, choć powinnam skupić się na rzeczywistości. Myślenie o Morgensternie było codziennym punktem programu – kiedy wstawałam, jadłam, oglądałam skoki i kładłam się spać. Nie zdziwiłabym się więc, gdybym faktycznie śniła na jawie. Niestety Gregor także był stałym punktem – zdecydowanie mniej przyjemnym. Wystarczyło spojrzeć na brzuch i czuć, gdy się porusza. To chłopiec, byłam już na trzecim z kolei USG.
Umowa między mną, Ville, Igą została zawarta. Mam urodzić w prywatnej klinice, a dziecko zostanie zabrane natychmiast po urodzeniu i oddane prawnym opiekunom, którzy zostali już przeze mnie wskazani, więc nawet go nie dotknę – ku wielkiej uldze wszystkich. Larinto wyjątkowo troskliwie się mną zajmował. Zrezygnował z tegorocznego Pucharu Świata, aby zawsze mieć mnie na oku. Poświęcał mojej osobie więcej czasu, niż Idze, ale tłumaczył się dbaniem o Milo – fajne imię wybrali, prawda?
Z początku Lewińska opierała się pomysłowi swojego narzeczonego, ale gdy usłyszała, co mam zamiar zrobić, nie zastanawiała się zbyt długo. Przy okazji nawrzeszczała na mnie, stwierdzając, iż nie mam serca i powinnam się leczyć. No bo jak można nienawidzić „słodkich berbeciów”? Owszem, można panno Lewińska, co więcej, dobrze mi z takim, a nie innym podejściem. Dzieci nie dla mnie, trzymać z daleka. Nietrudno zgadnąć, iż moje kontakty ze skoczkinią uległy znacznemu pogorszeniu, ale w obecnym czasie mało to interesowało, więc nie denerwowałam się tym faktem.
Letnie Grand Prix w skokach narciarskich okazały się całkowicie bezproblemowe. Poza tym, że zaczęłam tyć, a Thomas się nie odzywał, uznałam, iż jest w porządku. Cały cykl wygrał Andreas Wellinger, ku wielkiej uciesze Magdy, która swoją drogą, bardzo się do Niemca zbliżyła. Znaleźli wspólne tematy, a młody skoczek poprosił nawet Sobańską, aby uczyła go języka polskiego – powodzenia. W sprawie upierdliwego Tomasza nie wiedziałam na razie nic nowego. Brunetka ukończyła praktyki i zdecydowała, że uda się na studia psychologiczne – do Niemiec. Przypadek? Nie sądzę. Dziewczyna w dalszym ciągu nie miała pracy, ale nie widziała w tym problemu, ponieważ skoczek zaproponował swoją pomoc finansową – w zamian za lekcje.
Dominika w dalszym ciągu pozostawała tą samą, pokręconą, nie do końca normalną kobietą, która dramatyzowanie oraz życie w świecie marzeń miała we krwi. Z tego co mi powiedziano, nie kłóciła się w ogóle z Kubą Kotem, więc ich związek przypominał piękną bajkę z księżniczką i księciem w roli głównej. Oznaczało to, że dawne uczucie do Krzysia Miętusa zniknęło bezpowrotnie – taką bynajmniej miałam nadzieję. Nic tylko im zazdrościć – zazdrościłam. Wyjątkowo mocno. Dlatego nie lubiłam już z nią rozmawiać, bo chciało mi się płakać za każdym razem.
U Darii i Maćka tak dobrze nie było. Dziewczyna w dalszym ciągu nie powiedziała skoczkowi nic o porąbanym Patryczku i jego groźbach, które mimo sporego upływu czasu, nie traciły na aktualności. Wiadomości przychodziły co najmniej trzy razy dziennie, a poza groźbą zawierały dokładny opis tego – co jadła, w co była ubrana, co robiła. Nie należało mieć więc wątpliwość, że cały czas jest obserwowana. Tylko przez kogo? Nie wiedziałyśmy, strach rósł z każdym kolejnym smsem. Namawianie Darii na poinformowanie policji nie dało żądanego rezultatu.
Maciek zaczął  się denerwować. Widział dziwne zachowanie Tondelewicz i nie za bardzo mu to odpowiadało. Starał niejednokrotnie się coś od niej dowiedzieć, wyciągnąć. Bez skutku. Nieustannie przychodzące wiadomości, bynajmniej nie działały pokrzepiająco, nie dodawały zaufania. Skoczek zaczął podejrzewać, iż Daria ma kochanka. Nie wahał się mnie o tym zawiadomić. W danej chwili, jedyne  co można było zaobserwować na mojej twarzy, to przerażona mina. Maciek stwierdził, że pewnie i tak mu nic nie powiem, a jak powiem, to skłamię, więc dał sobie spokój, jeżeli chodzi o konwersację.
Gdy myślałam, że nie jest źle i zaczynam normalnie funkcjonować, otrzymałam telefon z domu od siostry – mama była chora, miała raka. Cały świat znów stał się szary, a świeżo nałożone fundamenty po ostatnim rozczarowaniu, ponownie przestały gwarantować stabilność budowli, która miała na nich powstać – kolejny raz do niczego. Uznałam, że los sobie ze mnie drwi, bo zawsze musiały pojawić się problemy. Najpierw umrze moja matka, a potem ja będę następna.
Ani przez chwilę się nie łudziłam – siostra zadzwoniła w ostatniej chwili, zostało niewiele czasu.  Ville zrozumiał od razu, że chcę i muszę wrócić do rodzinnego kraju, nie wahał się ruszyć ze mną – w trosce o Milo. Iga leciała także.
Wszyscy byli zaskoczeni, gdy mnie ujrzeli w drzwiach mieszkania. Okazało się, że go odnowili. Na ścianach nie widniały już ślady po nożu, kupiono lustra, wazony, meble, a ściany po nałożeniu tynku zyskały nowy, ożywiony kolor.
Nie dało ukryć się mojego brzucha, zresztą uznałam to za bezsensowne. Łatwo nie było. Ojciec nie wypowiedział się w tej sprawie, matka nie mogła uwierzyć, a siostra zbiła talerze, które akurat miała w rękach, gdy mówiłam wszystkim, kto jest tatusiem. Nie miałam zamiaru tłumaczyć się rodzicom i wszystko opisywać. Zaszłam w ciążę z Gregorem, nie kocham go, nie jesteśmy razem, oddaję dziecko po narodzinach w dobre ręce i kropka. Uznałam potem, że łatwiej byłoby im wmówić, że nie mam pieniędzy i zgodziłam się być żywym inkubatorem dla tych państwa, którzy ze mną przybyli do Polski, ale obiecałam sobie już, że nie będę kłamała – chyba, że znów prawda miałaby wszystko zniweczyć.
Wzięłam młodszą siostrę na rozmowę w cztery oczy i tylko ona znała szczegóły od początku do końca.
— Więc to tak – zamyśliła się. – Jesteśmy jak ogień i woda, całkowicie się różnimy. Nie sądziłam jednak, że potrafisz być tak sparaliżowana strachem – stwierdziła. – Narobiłaś sobie bigosu – wzruszyła ramionami. – Szczerze liczyłam na to, iż Schlieri znajdzie szczęście u twojego boku, bo ja do niego w ogóle nie pasowałam. Ani przez moment.
— Ja także do niego nie pasuję – odpowiedziałam.
— Nieprawda – zaprzeczyła natychmiast. To, że nie kochasz, nie znaczy, iż nie pasujesz. Swoją drogą, mówiłaś, że on bardzo się na to dziecko cieszy i chce się nim zająć po odbyciu leczenia… czy naprawdę nie obchodzą cię jego uczucia? Wiesz co on będzie przeżywał?
— Do czasu rozwiązania trafi do zakładu – zapewniłam. – Nie będzie miał możliwości zobaczenia syna, a gdy wyjdzie, już dawno mu ta miłość do mnie przejdzie.
— Nie sądzę, wydaje mi się, że on naprawdę cię kocha – szepnęła.
— Od samego początku znamy go jako schizofrenika. Nie wiemy, wiec jaki będzie ten normalny Gregor – zdrowy, w pełni wolny, świadomy, po terapii. Choroba dalej ma znaczący udział w jego psychice, a to uniemożliwia obiektywną ocenę jego reakcji – odpowiedziałam. – Całym sercem wierzę w szczęśliwe zakończenie dla nas wszystkich. Dla ciebie również – spojrzałam na nią z uśmiechem.

***
<oczami Thomasa>

Nie żałowałem swojej decyzji ani trochę. Czułem się teraz naprawdę rewelacyjnie, mimo że wykonałem tylko jeden, głupi telefon. Krzywdziłem sam siebie tym zachowaniem i dopiero teraz miałem tego świadomość. Co prawda nie posiadałem żadnego dowodu, czy gwarancji, ale kto nie ryzykuje, ten nie zyskuje – tak podobno się mówi. Zacząłem wierzyć w szczęśliwe zakończenie tej całej farsy i nie mogłem doczekać się spotkania z Wiktorią. Gdy przypomniało mi się z jakiego powodu dziewczyna nie może do mnie przyjechać, poczułem wielki żal, więc automatycznie znów było beznadziejnie. Nie chciałem jej cierpienia za nic w świecie, pragnąłem ją mieć przy sobie, ale póki co, było to niewykonalne.
Spotkałem się z Manuelem następnego dnia i o wszystkim mu powiedziałem, nie ukrywając swojego zadowolenia. Jego uśmiech od ucha do ucha i zdecydowane uderzenie w bark starczyły na odpowiedź.
— Morgi zaczął myśleć. – Wzniósł oczy ku niebu. – Dzięki ci Panie Boże. – Stary, teraz to będzie wam jak w raju! – emocjonował się. – Musimy to opić!
Westchnąłem zrezygnowany. Zdążyłem się przekonać, iż Manuel i alkohol to nierozłączne słowa, zacząłem go swojego czasu podejrzewać o alkoholizm, ale nie wyraziłem swoich przypuszczeń głośno, w obawie przed kontrą przyjaciela. Spojrzałem teraz na niego niepewnie i oblizałem wargi.
— Ja się nie będę uchlewał – zaprotestowałem. – Zresztą to i tak jeszcze nie jest pewne. Dopóki nie porozmawiamy, może zdarzyć się wszystko. – Zgasiłem go. – Do kwietnia jeszcze sporo czasu.
Manuel zatrzymał się na chwilę, przez co ja zdezorientowany uczyniłem to samo po kilku sekundach. Odwróciłem się w jego kierunku i czekałem cierpliwie, mając świadomość, że skoczek przetwarza informacje.
— Stary, pojedź do niej, zrób jej niespodziankę – zawyrokował, ruszając się z miejsca.
— Zapomniałeś, że mamy Puchar Świata za tydzień i będziemy jechać już do Klingenthal? – Sprowadziłem go na ziemię. – Nie mogę przegapić takich ważnych zawodów, zresztą przypominam, iż ty i ja jesteśmy w głównym składzie razem z Diethartem, Loitzlem, Kraftem i Koflerem.
Tak, była nas szóstka. Wiadomi panowie wykaraskali się ze swoich obrażeń szybciej, niż podejrzewałem. Złego licho nie bierze – podobno. Już nic im się nie działo, wrócili do pełni sprawności. Gregor z racji przesiadywania w więzieniu oczywiście nie mógł być wzięty do składu, a Koch nie nadawał się na tak prestiżowe wydarzenie zdaniem Alexa – oczywiście się z nim zgodziłem. Im mniej oszołomów tym lepiej dla nas wszystkich. Cieszyłem się z faktu wzięcia Thomasa Dietharta do składu, bo zawsze uważałem, że chłopak ma talent i wreszcie może się wykazać.
Gregor dalej był zatrzymany – nie odbyła się jeszcze ani jedna sprawa w związku z tym usiłowaniem zabójstwa przez Schlierenzauera. Nie żebym się jakoś nim zbytnio przejmował, ale dla mnie to wszystko ciągnęło się zbyt długo. Każdy z nas został już przesłuchany – co najmniej dwukrotnie, ale poza tym nic się nie działo. Pointner chciał to przyspieszyć – bezskutecznie. Pozostało nam tylko czekać na jakieś zawiadomienia.
 — No tak, zapomniałem – westchnął. – Szkoda… a kochasz ty ją? – Spojrzał na mnie maślanym wzrokiem, a mi zachciało się śmiać.
— Na pewno nie jest mi obojętna – odpowiedziałem, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. – Gdybym nic do niej nie czuł, nie przeżywałbym, aż tak bardzo tego wszystkiego, zresztą wiesz, bo przy mnie byłeś.
— Schowałeś dumę do kieszeni? Na serio?
— Schowałem i nie odczuwam w związku z tym żadnych wyrzutów sumienia – odpowiedziałem. – Już i tak nie może być gorzej, niż jest teraz.
— To idziemy opijać? – wrócił do poprzedniego pytania.
— Nie, nie i jeszcze raz nie.

***
<oczami Wiki>

Nie, to jednak nie był żaden sen. Jedno spojrzenie w spis połączeń, całkowicie starczyło na dowód. W jednej chwili poczułam wielką ulgę, to znaczyło, że jeszcze nie zaczęłam świrować.
Siedziałam teraz w swoim pokoju i leżąc na łóżku z laptopem na kolanach, przeglądałam facebooka. Brak jakichkolwiek wiadomości, czy powiadomień wcale mnie nie zaskoczył, bo ostatnimi czasy odcięłam się od świata zewnętrznego. Tylko Thomas dodawał praktycznie codziennie jakieś zdjęcia z treningów – obserwowałam go od ponad pół roku i właściwie tylko dzięki jego aktywności, wiedziałam co się z nim dzieje.
Ville wchodził często do mnie, pytając, czy czegoś nie potrzebuję i co chwilę przynosił albo coś do picia, albo do jedzenia.
— Przesadzasz – burknęłam. – Przez ciebie będę gruba. Ciąża nie polega na bezgranicznym żarciu. Jak ja to zrzucę? – spojrzałam na niego z wyraźną pretensją.
— Chcę mieć pewność, że niczego ci nie brakuje – powiedział skruszony. – W końcu nosisz pod sercem mojego synka.
Formalnie to on jest twój, pomyślałam złośliwie, ale w ostatniej chwili ugryzłam się w język i nie wypowiedziałam tego głośno, wiedząc, jak bardzo mu zależy na dobrej przyszłości jego rodziny. Milo na pewno będzie miał lepiej u swoich prawnych opiekunów, aniżeli u mnie. Tego byłam pewna.
Z Igą praktycznie nie rozmawiałam, wszystko się posypało niewiadomo kiedy. Ograniczałyśmy się zazwyczaj do chłodnego przywitania, to Larinto nade mną czuwał i dbał o dobre samopoczucie. Codziennie przypominał mi o braniu tabletek, bo po zrobieniu wszystkich badań okazało się, że jestem na granicy anemii i muszę sumienie łykać żelazo z innymi suplementami. Znajdowałam się pod czujnym okiem prywatnego, fińskiego lekarza, więc nie lękałam się o swoje zdrowie. Co miesiąc miałam kontrolę. Wszystkie inne badania wykluczały nieprawidłowości w organizmie. Ville wyciągnął sporo gotówki z konta, więc zrobiono mi komplet badań, poczułam się trochę, jak doświadczalny królik, ale potem już było w porządku.
— Wielkie dzięki – uśmiechnęłam się i przejęłam od niego szklankę z sokiem.
— Sam wyciskałem – wyznał z dumą, gdy już napiłam się pierwszego łyku. – Te śmiecie ze sklepu tylko ci zaszkodzą, same konserwanty i cukier.
— My nie mamy sokowirówki.
— Już macie – odpowiedział. – Kupiłem wam.
— Przesadzasz – powtórzyłam się.

***
<15.12.13>

Thomas jest w wyśmienitej formie! Wczoraj wygrał zawody Pucharu Świata w Titisse Neustandt i dziś całym sercem liczę na powtórzenie jego sukcesu. Cieszyłam się, że ciężkie treningi znajdują odzwierciedlenie na skoczni i skoczek znów powraca do łask austriackich kibiców. Wielu mówiło, że to zapewne przez brak na skoczni Schlierenzauera, ale ja wierzyłam, że i z nim dałby sobie radę w obecnym czasie.
Oglądanie skoków narciarskich, gdy tylko rozpoczął się sezon, było dla nas co weekendowym rytuałem. Każdy kibicował swoim ulubieńcom, ale mimo wszystko nie było żadnych kłótni między nami na tym tle. Ville z Igą trzymali kciuki za Finów, mama z ojcem i siostrą za Polaków, a ja? No cóż… kiedyś za Austriaków. Przez minione wydarzenia udało mi się wyprzeć miłość do nich i nawet szalik z austriacką flagą poszedł w zapomnienie, znikając na dnie szafy. Teraz pozostało właściwie tylko dwóch zawodników, którym kibicowałam zawsze ile sił – Manuel i Thomas.
Tak i dziś zasiedliśmy wszyscy przed telewizorem, z zapartym tchem obserwując zmagania na skoczni. Jeśli Thomas dzisiaj wygra, to uda mu się zająć pierwsze miejsce w klasyfikacji generalnej. Wierzyłam, że właśnie dziś założy plastron lidera klasyfikacji generalnej Pucharu Świata.
Gdy zobaczyłam go na belce startowej, na mojej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech. Tak, to był piękny skok – najdalszy ze wszystkich, bo na odległość 141 metrów. Jego radość stała się także i moją. Zdawało się, że już nic złego nie może się zdarzyć, ale niestety. Thomas wywrócił się, a ja nieświadomie krzyknęłam, podnosząc się na równe nogi. Łzy pojawiły się w moich oczach, gdy widziałam, jak wstaje i pokonując kilka metrów, ponownie upada, z wyraźnym bólem wypisanym na twarzy. Na skoczni zapanowała głucha cisza, a kamera poczęła ukazywać przerażone miny kibiców. W jednej chwili zbiegł się cały sztab lekarzy, a ja nie byłam w stanie wypowiedzieć żadnych słów, nie mogąc uwierzyć, że ten upadek musiał się przydarzyć akurat jemu.
Ville przybliżając się nieznacznie, otoczył mnie swym ramieniem. Nie obierałam się w ogóle, całkowicie otumaniona zaistniałą sytuacją. Każdy z obecnych skupił całą uwagę na mnie, nie zwracając już  w ogóle uwagi na to, co się dzieje na skoczni.
Thomas nie poruszył się. Położony na noszach, ubrany w kołnierz ortopedyczny, został zabrany do namiotu, a tam zaczęto mu robić wszystkie badania. Walter Hofer niemal natychmiast ruszył w stronę sztabu lekarskiego i zamieniając z nimi kilka zdań, wszedł do namiotu.
Dla mnie ten konkurs był definitywnie skończony. Od tamtej pory tępo wpatrywałam się w ekran, ożywiając się tylko w chwilach, gdy kamera pokazywała namiot, w którym znajdował się Thomas. Widok nadlatującego helikoptera tylko mnie dobił. Morgi został zabrany do szpitala. Gdy zobaczyłam jak lekarze transportują go do helikoptera, ponownie zaczęłam płakać, nie miałam pojęcia, czy w ogóle jest przytomny i jak poważne są jego obrażenia. To czekanie dobijało.
— Na pewno wszystko będzie dobrze – usłyszałem szept Ville nad swoim uchem. – Thomas jest bardzo silny i byle co nie jest w stanie go zniszczyć. Już miał jeden taki upadek, pamiętasz?
Pamiętałam bardzo dobrze, mimo że od tamtego upadku minęło ponad dziesięć lat. Plastron numer 66 i…
— On ma plastron z tym samym numerem! – krzyknęłam, przez co Ville lekko wystraszony, odsunął się ode mnie. Pamiętam! Numer 66! Do cholery jasnej, to jakieś fatum, czy co?! Dziesięć lat temu numer był identyczny i wtedy też miał wypadek.
Wybiegłam z pokoju, aby następnie udać się do siebie. Zamknęłam drzwi na klucz i nie wpuszczałam nikogo. Cały czas tylko zastanawiałam się co mu jest i ile zajmie rekonwalescencja. Był tak blisko od objęcia prowadzenia w Pucharze. Teraz po raz kolejny miał po prostu pecha.
Kamil Stoch wygrał cały konkurs w Titisse. Miał chłopak szczęście nic poza tym. Gdyby Thomas nie uległ wypadkowi, to on cieszyłby się ze zwycięstwa.

***
<21.12.13>

Thomasowi na szczęście nie stało się nic groźnego. Miał kilka rozcięć na twarzy spowodowanych nartą, liczne siniaki oraz złamany mały palec u ręki. Został przewieziony do Austrii i tam przeprowadzono operację. Wyszły nici z jego występu w Szwajcarii, ale zapowiedział rychły powrót na Turniej Czterech Skoczni w Niemczech. Ville miał rację, Thomas był silny, a ja za bardzo panikowałam – powinnam była w niego wierzyć, a nie się dodatkowo załamywać. Morgi jak zwykle nie tracił pogody ducha i nawet w okresie rekonwalescencji nie zrezygnował z treningu. Próbowałam dzwonić do niego parę razy, ale nigdy nie odebrał. Dopiero sam zadzwonił do mnie z samego rana w sobotę, tydzień po wypadku.
— Przepraszam, że nie odbierałem – usłyszałam w słuchawce. – Bardzo się wystraszyłaś?
Możliwość usłyszenia wreszcie jego głosu, była dla mnie wielką nagrodą od losu i od razu odczułam wielką ulgę.
— Pewnie, że się wystraszyłam, dlaczego wstałeś? To było bardzo nierozsądne – odpowiedziałam.
— Wiem i za to również przepraszam – powiedział ze skruchą. – Byłem w szoku, nie sądziłem, że tak ze mną źle. – Na szczęście jest już wszystko w porządku, więc wrócę na Turniej Czterech Skoczni.
— Nawet nie wiesz jak bardzo się bałam – powiedziałam ciszej, czując jak głos mi się łamie. – Przykro mi, że nie mogłam być przy tobie ani wtedy, ani teraz. Tęsknie za tobą.
Podkreślałam to niemal za każdym razem, gdy do mnie dzwonił i nie miałam zamiaru przestać. Sam fakt, że mi wybaczył i nie chciał jednak zrywać kontaktu, był wyjątkowy. Powodował miły ucisk w żołądku oraz ciepło w sercu. Czułam się jak mała, beztroska dziewczynka, która na nowo przeżywa swoją pierwszą miłość i cieszy się z każdego życzliwego słowa. Starannie wyłapuje fragmenty zdań, które mogłyby nieść ze sobą ukrytą obietnicę lepszej przyszłości. Kryły uczucie miłości, w którą dalej wierzyłam ślepo, nie mając zapewnienia.
Miałam nadzieję, że niebawem wszystkie problemy się rozwiążą same, z nadejściem kwietnia, gdy wybije równy rok od czasu, gdy ujrzałam go po raz pierwszy. Ludzie, którzy są sobie przeznaczeni będą ze sobą bez względu na wszystko, nawet jeśli wpierw cierpią. Gdzieś zagubiliśmy się oboje w tej szarej rzeczywistości, przytłoczeni codziennością i problemami, które zgotowało nam życie. Wszystko zaczęło iść ku lepszemu, z rozsypanki układał się obraz, utrzymany w jasnych barwach. Pozostały jeszcze tylko nieliczne przeszkody, które w łatwy sposób dałoby się zlikwidować.
Dziecko, jakie było we mnie, tak naprawdę nigdy moje nie będzie. Brakowało tej więzi, która nawet nie dała rady wypuścić pierwszych pąków. Okazałam się chodzącym inkubatorem bez cienia sentymentu, czy przywiązania. Pozostałam wierna swoim przekonaniom, które choć dziwne dalej były stałe i należały tylko do mnie, a przy okazji pozwolą dwójce kochających się, wspaniałych ludzi na nowe życie – w pełnej rodzinie, z upragnionym dzieckiem.
Świadoma dotychczasowych błędów, nie miałam zamiaru już się potykać. Pragnęłam zadbać o własne szczęście, pamiętając, że dbanie o wszystkich wokoło, zapominając o sobie, nie przynosi nic dobrego. Chciałam z całego serca jakieś zmiany, pozytywnej metamorfozy własnej osobowości i obecnej hierarchii.
— Wszystko będzie dobrze – usłyszałam jego radosny głos. – Już niebawem każdy problem się rozwiąże, słyszysz?
— To ja wszystko zepsułam. Gdybym myślała racjonalnie…
— Czasu nie cofniesz – przerwał mi. – Najważniejsze, to patrzeć naprzód i wykorzystać drugą szansę. Nie zapominaj, dlaczego teraz jesteś w Polsce, nie pozwól matce, aby widziała twój smutek. To nie jest właściwa chwila.
— Masz rację – powiedziałam po dłuższej chwili, gdy opanowałam pieczenie pod powiekami. – Gdyby nie ty, to bym się całkiem posypała – zaśmiałam się nerwowo.
— Ale jestem i będę – ozwał się po chwili, a ja poczułam jak cały świat, znów zaczyna nabierać barw. To były słowa z obietnicą, która kryła miłość.

***
<27.12.13>

Ta wigilia nie była jedną z tych wesołych i magicznych. Od dwóch tygodni każdy z nas przygotowywał się do Bożego Narodzenia, ale radość nie zawitała w nasze kąty, jak co roku. Było niezwykle smutno, przygnębiająco, sztywno oraz beznadziejnie.
Matka miała raka, czuła się coraz gorzej, a my nie mogliśmy nic na to poradzić. Ojciec czuwał przy niej niemal cały czas i nie miał zamiaru opuszczać swojej warty. Stał się zgryźliwy, a także oschły nie pozwalając zbytnio pozostałym, zbliżać się do matki.
 Byłam na kontroli – czwartej z kolei. Moja ciąża okazała się zagrożona. Lekarz zabronił mi się przemęczać, jedyne więc co mogłam robić, to leżeć, a i tak trzeba nieprzerwanie uważać na gwałtowne ruchy. Każda moja aktywność może nieść ze sobą ryzyko przedwczesnego porodu, więc Ville zwariował, obchodząc się ze mną jak z jajkiem. Okazało się, że jako osoba niezwykle drobna, niska i niezbyt wytrzymała, mogę mieć problem z naturalnym porodem.
Siostra, co niesamowicie zaskoczyło wszystkich, znów zaczęła przejmować się Schlierim, z którym dalej formalnie pozostawała w związku małżeńskim. Cieszyłam się, iż myślenie o skoczku częściowo przechodzi na nią, bo sama nie miałam już siły na nic. Jednak nie ulegało wątpliwości, iż ciężko było mi Sandrę zrozumieć. Nie kochała go, a mimo to w obliczu jego kłopotów nagle w niej się coś obudziło. Nie miałam zielonego pojęcia co to jest i do czego właściwie zmierza.
Iga straciła swój dawny urok. Zniknęła ta otoczka ciepła i serdeczności, jaka roztaczała się wokoło niej, a pojawiła się chłodna uprzejmość, poprzedzona niezwykłą rezerwą do wszystkich obecnych. Zdawało mi się, że skoczkini przechodzi niezwykłe katusze ilekroć spojrzy w moją stronę i zaobserwuje sposób, w jaki jej narzeczony się koło mnie plącze. Rozumiała, że chodzi o dobro Milo, które okazało się zagrożone, ale mimo wszystko coś w niej pękło, nie pozwalając w pełni odetchnąć. Dziewczyna więc pozostała na straży i czuwała, aby moje relacje z Ville nie zaszły za daleko. Wszelakie próby uzmysłowienia jej, że takowe niebezpieczeństwo nie ma prawa bytu, spełzło na niczym, więc dalej pozostawaliśmy pod nadzorem.
Dla wszystkich zaistniała sytuacja, stała się niezwykle kłopotliwa. Ojciec z matką już dawno stracili nastroje – trudno im się zresztą dziwić. Sandra pozostawała we własnym świecie wewnętrznym, nie pozwalając właściwie nikomu do niego wkroczyć, a ochłodzone ostatnimi czasy relacje narzeczeństwa, dawały o sobie znać pod osłoną nocy, gdy to wyraźnie słyszałam podniesione, gniewne głosy za ścianą obok. Następnego dnia znów panowała sztuczna życzliwość, która dobijała moją osobę zdecydowanie bardziej, aniżeli szczery gniew.
Dom stał się milczący, zadumany, nieprzyjazny, a ciężką, nieprzyjemną atmosferę można było kroić nożem. Pragnęłam z całego serca izolacji od tej negatywnej energii, jaka roztaczała się wokoło.
Mój kontakt z Thomasem, który stał się jedynym źródłem ukojenia, także zaczął być niezwykle stresujący. Każda moja próba zatelefonowania do niego kończyła się fiaskiem. To Morgi zawsze do mnie oddzwaniał, czasem nawet po kilkunastu godzinach i to on decydował, kiedy będę mogła go usłyszeć. Dzwonił , gdy tylko miał ochotę, a niejednokrotnie przypadało to na godziny nocne. Odniosłam wrażenie, iż skoczek posiadał swoją hierarchę, w której moja osoba znajdowała się na szarym końcu. Czułam się, jak gdyby Thomas łaskawie przypominał sobie o mnie w chwilach nudy, w których nie było nic ciekawszego do roboty. Stałam się czymś, co po prostu zabijało mu czas. Nie zadzwonił do mnie w święta, a gdy ja próbowałam to uczynić – nie odebrał, bo działy się znacznie ciekawsze rzeczy. W drugi dzień świąt, kiedy to jego córeczka miała urodziny, znalazłam na jego profilu zdjęcia z córeczką i matką tegoż dziecka, na którym to cała trójeczka była roześmiana od ucha do ucha, a Morgi przytulał serdecznie zarówno córeczkę, jak i Kristinę… przypominali szczęśliwą rodzinę, a mnie zakłuło gdzieś w okolicy serca, bo w te wyjątkowe dni Thomas nawet nie dał znaku życia – nie byłam dla niego tak ważna, jak córka, czy jak się okazało także Kristina.
— Mówiłem ci, że Thomas myśli tylko o sobie – przypomniał Ville, wzruszając tylko ramionami. – Nie zdziwiło mnie to wcale. Robi tak, jak mu wygodniej. Kiedy mu się będzie nudziło, znów zadzwoni, zobaczysz – prychnął.
— Marne pocieszenie – odburknęłam. – Jak on może mi to robić? Spójrz jeszcze co napisał! – zezłościłam się i gwałtownie odwróciłam laptopa, na którym było widać zdjęcie z podpisem: „Święta spędzone z najważniejszą kobietą w życiu – nie ma nic piękniejszego ;) Alles Gute Lilly!”
Ville bez większego zainteresowania usiadł na łóżku i spojrzał na zdjęcie. Chwilę milczał, najwyraźniej myśląc nad czymś intensywnie, a ja czułam, jakby świat się zatrzymał.
— Chyba chodziło mu o Lilly z tą „najważniejszą kobietą” – stwierdził bez przekonania.
— No ja właśnie nie wiem… na cholerę tam ona i czemu on ją obejmuje? – Spojrzałam na niego błagalnie z prośbą o pomoc, on jednak spojrzał na mnie bezradnie.
— No cóż, czy tego chcemy, czy nie, to oni zawsze już będą blisko siebie, przykro mi, ale dziecko ich łączy – odpowiedział Ville ze świadomością, że jego słowa wcale nie podnoszą na duchu.
— Mi także jest przykro – oznajmiłam, czując pieczenie pod powiekami.
Ville bez słowa zdjął urządzenie z moich nóg i przytulił, głaszcząc po głowie, w celu uspokojenia. Nie mówił już nic, wiedząc najwyraźniej, że żadne słowa teraz nie są tymi właściwymi. Obawa przed nagłym pojawieniem się Igi, nawet nie zdążyła się urodzić w mojej głowie, bo miałam teraz poważniejsze problemy na głowie.

***
<05.01.14>

Sylwester także nie należał do udanych. Nasza kochana mama znów poczuła się znacznie gorzej, a wczoraj nawet zemdlała i musiała ją zabrać karetka pogotowia. Dla obawy przed dalszym pogarszaniem się jej stanu, lekarz zabronił już wypisywać ją ze szpitala. Miała tam zostać do momentu, w którym… umrze. Fakt ten uderzył w nas z niesamowitą siłą i każdemu wyciskał łzy z oczu.
Ojciec załamał się całkowicie, nie odzywał się już do nikogo, był niczym cień, który nikł w oczach razem z mamą. Moi rodzice zawsze bardzo mocno się kochali i wspierali, nikogo nie dziwiła więc taka reakcja. Nic nie mogliśmy jednak zrobić i to właśnie ta bezsilność w tej beznadziejnej sytuacji, najbardziej demotywowała do czegokolwiek.
Thomas zadzwonił łaskawie dopiero dziś rano od ponad dwóch tygodni ciszy i wcale nie wydawał się skrępowany, czyli najwyraźniej uważał, że nic złego się nie stało. Podłamana całkowicie sytuacją matki, nie miałam sił, aby wyrazić jakąkolwiek pretensję czy złość na niego. Wręcz przeciwnie – gdy zobaczyłam jego imię na wyświetlaczu, poczułam wielką ulgę, że jest ktoś, z kim mogę podzielić się swoimi kłopotami. Jego głos zawsze działał niezwykle uspokajająco.
Słuchał w ciszy i z uwagą, nie przerywając mi ani na chwilę. Nie wiedział jednak za bardzo, jak mnie pocieszyć, bo gdy ktoś jest w takiej sytuacji, to raczej nie ma takiej rzeczy, która przywołałaby uśmiech na twarz, czyż nie?
Odbyły się już trzy z czterech konkursów zaplanowanych na Turniej Czterech Skoczni. Thomas był obecnie liderem, ale deptał mu po piętach Kamil Stoch, więc wszystko zależało od ostatniego, jutrzejszego konkursu. Pewny swojego miejsca mógł być jedynie Anders Bardal, który uplasował się na trzeciej pozycji. Musiałoby zdarzyć się coś naprawdę złego, aby z podium zepchnął go Janne Ahonnen, który obecnie znajdował się tuż poza podium.
— Bardzo chciałabym już spotkać się z tobą – oznajmiłam, tłumiąc płacz. – To wszystko jest takie beznadziejne.
— Zdaję sobie sprawę, że jest ci ciężko, ale wiem, że dasz radę, nie z takimi rzeczami sobie radziłaś. Poza tym, będziemy mieli niedługo okazję się spotkać – powiedział, ukrywając zadowolenie.
W pierwszej chwili nie zrozumiałam słów, jakie wypowiedział i zmarszczyłam brwi. Spojrzałam na siebie, a potem z grymasem na twarzy uznałam, że brzuch zamiast wreszcie zniknąć, tylko się powiększa, zwiększając moje rozmiary. Do rozwiązania pozostały niecałe cztery miesiące. To było jeszcze tak wiele.
— Ale jak to?
— To ty nic nie wiesz? – Thomas nie krył swojego zaskoczenia. – Dziesiątego stycznia jest pierwsza i miejmy nadzieję ostatnia sprawa sądowa Gregora – poinformował. – Nie dostałaś wezwania z sądu?
— Że co?! – nieświadomie wydarłam się do słuchawki. – Ale ja nie mogę…
— Musisz – odpowiedział Thomas, ignorując mój wcześniejszy krzyk. – Jesteś głównym światkiem w sprawie, bez ciebie to się tylko będzie przeciągać. – Musisz przylecieć do Austrii.
On sobie chyba ze mnie żartuje. Ja w takim stanie przecież nie mogę mu się pokazać! To jakiś koszmar. Czemu akurat teraz musiała być ta cholerna rozprawa?! Jeżeli Thomas zobaczy mnie w takim stanie, to wszystko między nami będzie definitywnie skończone, a on na pewno się pojawi na rozprawie i będzie zeznawał.
Kolejny raz zataiłam przed nim prawdę i znów będę miała kłopoty.
— Mówiłaś, że jedziesz do Polski dla mamy – zaczął. – Skoro teraz i tak nie możesz się nią zajmować, bo trafiła do szpitala, to już nic nie stoi na przeszkodzie, abyś przyleciała. Zresztą wiesz, że to ważne. Od nas zależy, co z nim się stanie. Zależało ci przecież na jego losie – ostatnie zdanie wypowiedział kąśliwie.
Ignorując zalecenia lekarza, wstałam szybko z łóżka i pędząc przez mieszkanie, wyminęłam zszokowanego Villego, następnie z telefonem komórkowym przy uchu, znalazłam się na klatce schodowej. Byłam zmuszona zejść na sam dół, aby zajrzeć do skrzynki. Z racji drobnego obciążenia z przodu, zajęło mi to znacznie więcej czasu niż zazwyczaj.
Fin wybiegł za mną i zaczął coś krzyczeć, ale ja zignorowałam go całkowicie, pogrążona we własnych myślach. To niemożliwe, to niemożliwe…
— Czy to był Ville? – spytał zaskoczony Morgi. – Co ty z nim tam robisz?
Świetnie, no po prostu świetnie. Jeszcze niech sobie pomyśli, że coś mnie łączy z Larinto, to już w ogóle będę pogrzebana na amen.
— On… on jest tylko na chwilę! Razem z Igą zresztą, jak chcesz, to mogę ci ją później dać do telefonu. Zatrzymali się przejazdem na kilka dni – długa historia – machnęłam ręką, wiedząc, że i tak tego nie może zobaczyć.
Gdy znalazłam się już na samym dole, drżącymi rękami otworzyłam naszą skrzynkę na listy. Wyjęłam stamtąd list polecony… z sądu.
Zostałam powołana jako świadek na sprawę sądową Gregora Schlierenzauera, która miała odbyć się w sądzie w Hinzenbach w Austrii dziesiątego stycznia dwa tysiące czternastego roku – czyli to jednak była prawda. Koszmarna, niezaprzeczalna prawda. Rozpaczliwe spojrzenie na mój tęgi brzuch, pogorszyło znacznie stan emocjonalny.
— Naprawdę nic nie wiedziałaś? Jeżeli nie masz na bilet, to ja mogę po ciebie przyjechać, podaj tylko adres…
No zajebiście i co ja teraz zrobię?!
— Thomas, jest coś o czym powinieneś wiedzieć…

5 komentarzy:

  1. Po pierwsze:
    Ville jest uroczy ♥ Tak pisałam ci to już na gg xd
    Nie moja wina, że on jest uroczy ;c
    Po drugie:
    Nie podoba mi się to co robisz z Igą. Muszę ci się odpłacić za twoje nielubienie mojej Kristiny xd Czemu ty ich skłóciłaś?! ; - ; Jestem zła tak! ;c Tak samo jak sama wiesz za co xd Już nawet nie chodzi, że to dziecko Gregora, bo z tym już się pogodziłam, ale... Zresztą sama wiesz. ; - ;
    Thomas teraz się fochnie na Wiki! I dobrze jej tak! Za skłócenie mi Igi i Ville! :c
    Znowu chce mi się beczeć. ;c
    Weny kochana :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Znów powrót do wypadku, To smutne.
    Zapłata za nauki? Chyba nie języka Polskiego haha :D
    Cieszę się, że dodałaś nexta !
    Dużo weny Kochana i udanego Sylwka ! :*

    OdpowiedzUsuń
  3. O kurczę!
    Powiem to, co czuję. Nie podoba mi się zachowanie Wiki. No to jednak jej dziecko. Warunki ma, jeśli nie, to jako matka Polka powinna to załatwić. To dziecko nie jest niczemu winne. To dorośli ludzie zachowali się jak dzieci i ... bum!
    Ale ja nie tylko o tym :)
    Ciekawi mnie reakcja Thomasa na widok brzuszka Wiki ... Hmm, ich miłość jest skomplikowana, trzeba przyznać. Ale nic, tylko czekać na następny rozdział :)

    Pozdrawiam, Dominikaa xx

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem nareszcie:D
    Całe te relacje pomiędzy Wiki i Morgim mimo całego bólu, który w sobie mają, są takie piękne. Podoba mi się od początku jak on ją szanuje, zaopiekuje się nią, powie szczerą prawdę, ale nigdy nie skrzywdzi czy wykorzysta.
    Ale właśnie, on mówi to co czuje, więc nie wiem co odpowie na rewelacje o ciąży. Może połowicznie jest na nią przygotowany, znał doskonale relacje dziewczyny z Gregorem, ale mimo wszystko dziecko to coś innego.
    Podziwiam bohaterkę za to, że je rodzi. Za to , że dała się przekonać do niezabijania go mimo, że może rozwalić wszystko co ją i Thomasa łączy.
    Ma prawo je oddać, dodajmy w bardzo dobre, przyjacielskie ręce...
    Zresztą uważam, że nie mnie to oceniać, bo do takich rzeczy nie ma prawa osoba, która przed podobnym dylematem nie stanęła.
    I Gregor... Chce mi się tylko przeklinać system prawny, który każe tyle czekać na proces w sądzie komuś kto tak prędko potrzebuje pomocy. Każdy dzień się liczy.
    Raczej ta sławna trójca powinna być za próbę gwałtu sądzona:<
    Dobra, takie życie niestety:c

    Już Ci mówiłam, uwielbiam w tym opowiadaniu tą jego ludzkość i realność. Nic, dosłownie nic nie dzieje się tu na siłę.
    Trzymaj się i weny:*

    OdpowiedzUsuń
  5. ufff... nadrobiłam odcinki, brawo ja xD

    no cóż... ja i tak zdania nie zmieniam, kocham Gregora w tym opowiadaniu bez względu na wszystko, amen.

    cieszę się, że Wiki urodzi dziecko. nie musi go wychowywać, ale niech da mu żyć. aborcja to największe przestępstwo jakiego może dopuścić się człowiek, ponieważ zabija bezbronne i niczemu winne dziecko, które ma takie same prawa jak każdy inny człowiek. nie rozumiem, dlaczego ludzie tak bardzo chcą legalizacji aborcji... nie rozumiem i nie zrozumiem...

    wybacz, że mój komentarz jest krótki ale nie wiem co mam napisać. nie mam żadnych zastrzeżeń do Twoich rozdziałów, są cudowne. nic dodać, nic ująć. wszystko jest idealnie opisane i pięknie przekazane, nie mam się do czego przyczepić.

    z niecierpliwością czekam na następny odcinek. życzę morza weny, chęci i inspiracji :*

    OdpowiedzUsuń