sobota, 4 stycznia 2014

Rozdział 35



Rozdział 35

Powiedziałam mu wszystko, co zdarzyło się przez te cztery miesiące, gdy się do mnie nie odzywał – także o ciąży. Wytłumaczyłam, iż dowiedziałam się o niej dopiero, gdy już byliśmy skłóceni, więc nawet jeśli próbowałabym się z nim skontaktować, nic by to nie dało. Nie krzyczał. Chłodnym tonem poprosił o mój adres, po czym zapewnił, że przyjedzie, natychmiast się rozłączając. Nie powiedział nic na temat usłyszanych wiadomości, co wyjątkowo mnie zaskoczyło. Nie miałam pojęcia, jak powinnam zareagować, co myśleć, ale kolejne noce okazały się bezsennymi. Informowanie kogokolwiek o zaistniałej sytuacji, uznałam za bezsensowne, więc nawet Ville nic nie mógł ze mnie wyciągnąć, przyglądając się krytycznym okiem.
Gdy nadszedł dzień jego przyjazdu, cała się trzęsłam ze zdenerwowania – po nim można spodziewać się wszystkiego, o czym miałam okazję przekonać się już nie jeden raz. Zastanawiałam się, jak powinnam się z nim przywitać, czy w ogóle wykonać jakiś ruch, coś powiedzieć. W mojej głowie znajdowała się teraz tylko pustka.
Sandra jechała do Austrii razem ze mną – nie została powołana na światka, ale bardzo chciała spotkać się z Gregorem i porozmawiać. Nie byłam jednak pewna, czy będzie ku temu okazja, biorąc pod uwagę fakt, iż cały czas przebywał w areszcie.
Stojąc na środku parkingu niedaleko domu nerwowo przestępowałam z nogi na nogę i co jakiś czas patrzyłam się zdezorientowana na siostrę. Ta jedynie odpowiedziała mi wzruszając ledwie ramionami. Z drugiej strony znajdował się Ville, który stwierdził, że nie powinien sobie pozwalać na spuszczenie mnie z oka choćby na jeden dzień. Iga tym razem nie jechała z nami.
Kiedy wreszcie ujrzałam znajomy samochód, serce podeszło mi do gardła, a przed oczami pociemniało na parę sekund. Fin wystraszony moją reakcją, podszedł bliżej, zapewniając oparcie, żebym przypadkiem nie upadła. Thomas zatrzymał się tuż przed nami i niemal natychmiast wyszedł z samochodu. Gdy znalazł się tak blisko mnie, poczułam, jak miękną mi nogi, więc Larinto musiał przytrzymać mnie naprawdę mocno, abym nie miała bliskiego spotkania z twardym podłożem.
— Wiki spokojnie, proszę cię – wyszeptał mi do ucha. – Możesz zrobić krzywdę Milo – zauważył.
Po usłyszeniu tych słów uznałam, iż ma rację i zrobiłam wszystko co w mojej mocy, aby się uspokoić. Wzięłam głębokie dwa wdechy, czując jak cały stres powoli odchodzi.
Nie spojrzał się na mnie, mimo że tak usilnie starałam się nawiązać z Morgim kontakt wzrokowy. Zabolało, choć właściwie mogłam się spodziewać, że po usłyszeniu tak szokującej wiadomości, raczej nie porwie mnie w ramiona. Podszedł w stronę Fina, zaraz po tym, jak zostałam oddana pod opiekę siostry i uprzednio się z nim witając, zaczął mówić coś przyciszonym głosem tak, abym nie mogła tego usłyszeć. Po krótkiej wymianie zdań, spojrzał pogardliwie na mój brzuch, lecz dalej nie wypowiedział w moim kierunku ani słowa, a ja sama okazałam się być zbyt sparaliżowana, ażeby wykonać najmniejszy ruch.
— Będzie dobrze – stwierdził Ville z uśmiechem, gdy znalazł się u mojego boku. – Nie bój się, chodź – dodał, pomagając mi wsiąść do samochodu.

***
<09.01.2014>

Wszystko zaczęło mnie irytować, już wiedziałam jaką karę mi zgotował za ciążę, która przecież nic dla mnie nie znaczyła i miałam niedługo pozbyć się uciążliwego kłopotu. Nie tak wyobrażałam sobie nasze kolejne spotkanie. Obecnie w trójkę mieszkaliśmy u niego w domu – jeszcze przed rozprawą. Od chwili, w której Morgi przyjechał po nas nie odezwał się do mnie ani jednym słowem. To było gorsze, niż cały ocean gniewnych słów i pretensji, jakich się po nim spodziewałam. Wolałam słyszeć, jak jego krzyk rozbrzmiewa w moich uszach, tymczasem on ani razu nie podniósł głosu.
Odzywał się normalnie do Ville, a nawet do Sandry, moją osobę unikał niczym ognia. Nie mówił, nie patrzył, nie dotknął. To najgorsza kara, najbardziej bolesna reakcja, jakiej mógł się dopuścić – dla mnie było to piekłem na ziemi. Nie dość, że pozbawiłam się po raz kolejny szczęścia, to w dodatku została mi także możliwość usłyszenia jego głosu, skierowanego w moją stronę. Żadnych kłótni, żadnej nienawiści, żadnej rozmowy – głucha cisza.
Nie dotknęłam nawet jego dłoni. Czułam się całkowicie odizolowana od Thomasa, mimo że blondyn przebywał się w tym samym domu, niejednokrotnie w tym samym pomieszczeniu, a jego sypialnia znajdowała się tuż za ścianą mojego tymczasowego pokoju. To on wyznaczył granice między nami. Nie miałam nawet okazji, dotknąć go „przypadkiem”, ponieważ, gdy zauważał mnie na horyzoncie, z przesadną ostrożnością kontrolował odległość.
Tak blisko, a jednak daleko – dopiero teraz zrozumiałam co to znaczy i jaki straszliwy ból ze sobą niesie. Czułam, że zaprzepaściłam wszystko, ale co mogłam innego uczynić? Usunąć to dziecko, patrząc jak płód jest potem zwyczajnie niszczony? Chciałam to zrobić, ale wolałam pomóc osobom, które swojego dziecka nigdy mieć nie będą. Straciłam Morgiego, pomagając Schlieriemu, teraz znów wszystko zjebałam, chcąc pomóc Larinto i jego narzeczonej.
Spędziłam w jego mieszkaniu już dwie noce, które okazały się najstraszniejszymi w moim życiu. Thomas był tuż za ścianą, a ja nie mogłam zrobić  nic, aby się zbliżyć. Raz próbowałam, licząc na to, że wieczorem będę mogła zmusić go do rozmowy – zamykał drzwi na klucz i nawet moje dobijanie się, nic nie dało. On wiedział, że to ja, więc nawet się nie kwapił, aby odkrzyknąć, że mam spierdalać. Nie chciał, abym usłyszała choć jedno słowo z jego ust, skierowane w moim kierunku. Okazałam się powietrzem.
Płakałam każdej nocy, wiedząc doskonale, że słyszy mój płacz. Ściana między naszymi pokojami osiągała może kilka centymetrów. Mimo że tak bardzo cierpiałam ani razu się nie pojawił, choć żyjąc głupią nadzieją, nigdy nie zamykałam swoich drzwi. Jego serce pozostało niewzruszone na mój ból, błaganie, czy desperacje próby dotknięcia go. Nie poddawałam się, każdego dnia starałam się wielokrotnie, a on zwyczajnie mnie ignorował, zwiększając czasami odległość. Liczyłam, że może wreszcie się zdenerwuje i wykrzyknie w twarz, iż ma mnie serdecznie dość. Pragnęłam jego głosu, jak niczego innego, więc nawet takie słowa, stałyby się  czymś, co na krótki czas dałoby radość. Pragnęłam dotyku, nawet jeśli miało by się to wiązać z bolesnym złapaniem za nadgarstek, szarpaniem za ramiona czy uderzeniem w twarz. Thomas wiedział, że nawet takie gesty w danej chwili przyniosłyby ukojenie mojemu sercu, dlatego mimo tych wszystkich prób, zawsze pozostawał niewzruszony, ze stoickim spokojem ignorował, najczęściej zamykając się w pokoju – na klucz.
***
— Nie karz mnie milczeniem – mówiłam, siedząc naprzeciwko niego i starając się spojrzeć w oczy, ale on siedział bez ruchu, ze spuszczoną głową, wzrok kierując na złączone dłonie. – Dobrze wiesz, że to dziecko nic dla mnie nie znaczy, że nienawidzę go, tak samo jak wszystkiego co spowodowało, że nie mogliśmy być razem. – O tym dziecku dowiedziałam się dopiero po naszej kłótni, nie odzywałeś się przez ponad cztery miesiące, a gdy już to zrobiłeś, byłam w zaawansowanej ciąży – tłumaczyłam. – Nie sądziłam, że kiedykolwiek zadzwonisz, myślałam, że to naprawdę koniec, ale i tak nie miałam zamiaru wychowywać tego bachora! – warknęłam ze złością, pomieszaną z istną desperacją. – Co miałam zrobić? Usunąć je? Przecież mogę pomóc ludziom, którzy tych dzieci nigdy mieć nie będą. Uznałam, że to dobry układ. Dla nich nie jest ważne, że to syn Schlierenzauera, oni się cieszą z tego maleństwa, a ja przyzwyczaiłam się  do faktu, iż stałam się ludzkim inkubatorem, który nigdy tego dziecka nie zobaczy nawet na oczy.
W dalszym ciągu nie poruszył się nawet o milimetr, wpatrzony w swoje ręce. Cieszyłam się  z faktu, że chociaż zechciał zostać, wysłuchać mnie i nie uciekł do swojego pokoju. Narzucił jednak daleką odległość, która wynosiła chyba ze trzy i pół metra, nie pozwalając mi zbliżyć nawet o kilka centymetrów. Wolałam przystać na jego warunki, które mimo że nie zostały przekazane słowami, to i tak je pojęłam, stosując się do nich, w obawie, iż znów zamknie się w swoim azylu.
— Powiedź coś do mnie, błagam – poczułam, jak pod powiekami zbierają się łzy. – To jest najgorsza kara, jaką kiedykolwiek przyszło mi dostać – powiedziałam szczerze. – Dlaczego mi to robisz, jakim cudem jesteś tak okrutny? – Po policzkach spłynęły świeże łzy. – Przecież wiesz, że kocham cię ponad wszystko inne na tym świecie, że największym szczęściem dla mnie jest twoja bliskość. Dałeś mi drugą szansę, którą otrzymałam, będąc już w ciąży z Milo. To nie jest moje dziecko, rozumiesz? Nie czuję z nim żadnej więzi i nie będę chciała go zatrzymać. Syn Gregora będzie należał do nich, nie do mnie. Już należy.
Z każdym słowem, czułam, że i tak nic to nie da. Thomas miał teraz serce z kamienia, więc nic nie było w stanie go przekonać, ale i tak chciałam, aby wiedział, bo fakt, że mnie słuchał z uwagą, nie budził żadnych wątpliwości.
— Dlaczego nie wykrzyczysz mi prosto w twarz, że jestem zwykłą, pierdoloną suką? Dlaczego nie powiesz, jak bardzo mną gardzisz, że nigdy mnie nie kochałeś, a ja uroiłam sobie całe uczucie, jakim pragnę, abyś mnie obdarzył? – Patrzyłam na niego, łkając i nerwowo łapiąc powietrze, czując, jak opadam z sił. – Przecież nigdy nie powiedziałeś wprost, że mnie kochasz, że ci zależy. Nigdy tego nie usłyszałam z twoich ust, a mimo to dalej wierzę, iż nie jestem ci obojętna. Jak ostatnia idiotka kompromituję się przed tobą, bo możliwe, że tak naprawdę zawsze byłam nikim.
Nie odezwał się ani słowem, mimo tylu słów wypowiedzianych przeze mnie. Przez cały ten czas wpatrywałam się w jago ciało, które miałam naprzeciw. Byłam pewna, że jego twarz nie zmieniła wyrazu od samego początku mojego monologu. Wreszcie podniósł wzrok wprost na mnie, ale jego oczy nie wyrażały nic. Zupełnie jakbym okazała się przezroczysta, a Thomas spoglądał na coś, co mam za swymi plecami.
Do ostatniej chwili wierzyłam, że coś powie, jednak od spoglądał na mnie bez wyrazu, a potem wstał powoli z zajmowanego miejsca, udając się do swojego pokoju. Jedyne co dane było mi usłyszeć, to szczęk klucza w zamku – znowu się odizolował. „Rozmowa” była skończona.

***
Kolejna bezsenna noc, nie miałam już jednak siły na płacz, po którym bolała mnie głowa, a następnie dostawałam gorączki. Ville bardzo się martwił o stan Milo i błagał mnie o spokój, z istnym przerażeniem w oczach. Nerwy nie są wskazane dla ciężarnej, a ja cały czas czułam, iż mam podwyższone ciśnienie krwi. Niemal bez przerwy trzęsłam się ze wściekłości, bezradności, ogarnęła mnie rozpacz.
— Ty tępy chuju! – usłyszałam kiedyś wrzask Larinto, gdy udałam się na spoczynek, po tym jak zasłabłam. – Jeśli coś stanie się MOJEMU synowi, to cię zabiję rozumiesz?! – krzyknął, akcentując, że dziecko które noszę pod sercem, to syn jego oraz Igi. – Obiecałeś mi wtedy, że nie będziesz jej stresował, mimo że chcesz ją ukarać, a teraz co wyprawiasz do kurwy nędzy?! To jest mój syn! Mam w dupie wasze porachunki. Mój synek ma żyć i być zdrowy po urodzeniu! Jeśli coś będzie nie tak, to wszystko będzie twoja kurwa wina!
Mimo tych ostrych słów, Thomas nie przestał mnie karać, a ja choć bardzo się starałam, nie potrafiłam opanować nerwów z tego powodu.
Stres ograniczyłam na tyle, na ile pozwoliło mi serce. Nie płakałam już w nocy, nie krzyczałam, pozostał jedynie ból, wielka szpila, której nie umiałam się pozbyć. Tak bardzo pragnęłam jego bliskości, jego głosu, dotyku dłoni, że zaczęłam po prostu wariować. Niejednokrotnie przyłapywałam się w nocy na fantazjach, które okazywały się na tyle odważne i szczegółowe, że aż przerażały mój mózg, ale mimo wszystko nie znikały przed zaśnięciem ani nawet po nim, pojawiając się wtedy w formie snu. Nigdy dotąd nie miewałam takich myśli, wyobrażeń. Mój mózg reagował w ten sposób na dystans, jaki wyznaczył między nami, a ja nie potrafiłam z tym walczyć, mimo usilnych starań.
Od razu robiło mi się niemiłosiernie gorąco, a pojawiające się obrazy, okazywały się coraz bardziej erotyczne, co wcale mi się nie podobało, ponieważ straciłam nad tym kontrolę. Przewracałam się wtedy z boku na bok, starając się zignorować ucisk w podbrzuszu i mocno zaciskałam powieki. Często kładłam sobie poduszkę na głowę, przyciskając ją do siebie jak najmocniej, żeby stłumić wrzask, który wydobywał się z ust i wcale nie oznaczał rozkoszy. Byłam zwyczajnie poirytowana, że nie mogę nad tym panować, a osoba, której dotyczyły te fantazje, znajdowała się za ścianą i nie pozwoliła się nawet dotknąć.
— Niech mnie ktoś kurwa zabije! Albo zrobię to sama! – krzyknęłam, uderzając pięścią w ścianę.
Byłam pewna, że słyszał moje słowa i to łupnięcie, od którego aż zabolała mnie dłoń. Znów zaczęłam się walać po łóżku, ignorując rosnący brzuch, który w chwili rozdrażnienia oraz wściekłości ani trochę nie ograniczał moich ruchów. Czułam w takich mementach, że wstępuję we mnie nadnaturalne moce. Wiedziałam, że jeśli spróbuję znów zasnąć, pojawią się fantazje, które jeszcze tylko bardziej mnie zdenerwują.
Wstałam szybko z łóżka i robiąc dwa okrążenia wokół pokoju, wyszłam z niego, trzaskając drzwiami – tak żeby dobrze słyszał. Udałam się już spokojniejszym krokiem do kuchni, po czym bez pozwolenia wyjęłam Red Bulla, których Thomas miał z racji sponsoringu od cholery w swojej lodówce, a następnie wypiłam go duszkiem, opierając się o krawędź blatu.
Trzy dni bez jego głosu – to zbyt wiele, a w dodatku jutro z samego rana mamy jechać na rozprawę sądową. Będę musiała spojrzeć w oczy Gregorowi – niech to wszystko trafi jasny szlag. On także będzie przeze mnie cierpiał. Teraz już na bank nie zasnę przez całą noc. Nie wiem nawet, w którym momencie lecz znów zalałam się łzami. To było dla mnie zbyt duże obciążenie zarówno psychiczne, jak i fizyczne, w dodatku stan mojej mamy z każdym dniem się pogarszał.
Nie słyszałam, żeby ktoś się do mnie zbliżał, pogrążona własnymi myślami oraz ocieraniem łez, które w najmniejszym nawet stopniu nie pomagały ukoić cierpienia. A jednak ktoś cały czas mnie obserwował i w najmniej spodziewanym momencie, położył dłonie na brzuchu, obejmując od tyłu. Serce podeszło mi do gardła, a oddech stał się nierówny. Wiedząc dokładnie kto to, położyłam dłonie na jego dłoniach, upajając się tym dotykiem. Znajdował się tak blisko. Oparłam swoją głowę na jego nagiej klatce piersiowej, z rozkoszą zamykając oczy na kilka sekund.
— Thomas, czy… – zaczęłam lecz nie dane było mi skończyć.
— Ciii… – uciszył, po czym powoli odwrócił mnie w swoją stronę. Miał takie piękne oczy. – Przemyślałem sobie wszystko, co powiedziałaś mi dwa dni temu i doszedłem do wniosku, że masz rację. Milo nie będzie należał do ciebie, więc nie powinienem być o to zły – odrzekł, odgarniając mi włosy z czoła za ucho. – Dobrze, że nie usunęłaś tej ciąży, to zwykłe morderstwo.
Nie mogłam uwierzyć, że to naprawdę się teraz dzieje. Wyglądało jak piękny sen, a jednocześnie wydawało się takie realne. Po serii niepowodzeń na jakie się natknęłam, wreszcie zapowiadało się lepiej. Opanował mnie szok, który sprawił, iż nie potrafiłam nic powiedzieć. Wpatrywałam się w niego roziskrzonymi oczyma, a on uśmiechał się i przytulił mnie mocniej, chcąc najwyraźniej dodać w ten sposób odwagi.
— Chciałem wszystko ciągnąć znacznie dłużej, ale nie umiem. Tyle razy coś stawało nam na przeszkodzie, że wątpiłem, czy faktycznie jesteśmy sobie pisani. Ale to nie zmienia faktu, iż niemal cały czas o tobie myślę i wiem, że jeśli nie spróbuję, to oszaleję. Oszukiwałem sam siebie.
Proszę, niech to nie będzie jedynie snem. Proszę, niech to nie będzie sen…
Po wypowiedzeniu tych słów, uniósł mnie powoli do góry, tak że teraz moja twarz była na równej wysokości, a ja zaczęłam przeklinać w myślach swój niski wzrost. Czułam, jak moje serce szybko bije i byłam pewna, że Thomas też to czuł, ponieważ całym swoim ciałem dotykałam teraz jego klatki piersiowej.
— Kocham cię, Wiki – wyszeptał, a ja w pierwszej chwili myślałam, że się przesłyszałam. – Kocham cię – powtórzył.
Wszystko działo się dla mnie niczym w zwolnionym tempie. Objęłam jego szyję swoimi rękoma i delikatnie przybliżyłam się, będąc pewną, że mnie pocałuje. Nie myliłam się,  chwilę później poczułam jego usta na swoich wargach, wydając następnie niekontrolowany jęk. Cały czas się zatrzymał, gdy przejechał swoim językiem, po moich ustach, aby dostać się do środka. Byłam pewna, że gdyby cały czas mocno mnie nie trzymał, to bym zemdlała. To wszystko było, snem, pięknym snem, z którego nie chciałam się nigdy zbudzić.
Niemal natychmiast odwzajemniłam pocałunek, rozkoszując się tą chwilą, najlepiej jak umiałam, bojąc się, że gdy tylko się od siebie oderwiemy, wszystko zniknie jak we mgle. Jego język penetrował dokładnie wnętrze moich ust, powodując u mnie przyspieszony oddech, ucisk w podbrzuszu oraz niemiłosierne gorąco, które rozlało się po całym ciele w błyskawicznym tempie.
Kilka minut później poczułam zimną powierzchnię blatu pod swoimi pośladkami. Thomas posadził mnie na nim, a ja nie pozwoliłam oddalić mu się choćby na milimetr, mocno go obejmując. Niestety kiedyś ten pocałunek musiał się skończyć, więc z bólem obserwowałam, jak skoczek odsuwa mnie od siebie, muskając na koniec delikatnie ustami.
  Kocham cię – wyznałam, pilnując, aby nie popłakać się ze szczęścia. – Tak długo na to czekałam.
— Wiem – powiedział. – Ja także o tym marzyłem. Teraz może być już tylko lepiej – dodał, wplatając palce w moje włosy. – Nasz los zależy tylko od nas samych, to chyba będzie od dziś moje nowe motto – stwierdził z uśmiechem, przejeżdżając palcem po obwodzie mojej twarzy. – Obiecaj mi coś. – Jego mina w jednej chwili stała się śmiertelnie poważna
— Wszystko – odpowiedziałam. – Zrobię wszystko, co tylko zapragniesz, przysięgam – obiecałam, patrząc mu głęboko w oczy.
— Zawsze już bądź przy moim boku i nie miej żadnych sekretów.
— Obiecuję. Przy tobie: to moje ulubione miejsce. – zapewniłam, słysząc jak się cicho śmieje.
— Pewnie jesteś bardzo zmęczona – stwierdził, całując mnie w czoło.
Nie czekając na odpowiedź, wziął mnie na ręce i gasząc po drodze światło w kuchni, zaniósł do pokoju. Swojego pokoju.
Gdy leżeliśmy obok siebie w całkowitej ciemności, wiedziałam, że od tej pory będzie już tylko lepiej, bo Thomas nigdy mnie nie zostawi. Na dobranoc obdarzył mnie ostatnim pocałunkiem, a potem zdecydowanie przybliżył do siebie, abym przypadkiem nigdzie nie zniknęła. Leżałam, kładąc głowę na jego klatce piersiowej, pozwalając, aby delikatnie głaskał mnie po głowie.
Zasnęłam później niż on, wsłuchując się w równy i spokojny oddech blondyna, czując dzięki temu całkowity spokój, a także radość. Stałam się w jednej chwili niezaprzeczalnie oraz nieodwołalnie szczęśliwa. Przy nim było moje miejsce, a ta noc okazała się najcudowniejszą z dotychczasowych, mimo przytłaczającego początku.
Bałam się zamknąć oczy, bo martwiłam się, że gdy znów je otworzę, wszystko okaże się snem, zniknie tak szybko, jak się pojawiło. Wtedy moje serce złamałoby się na kilka tysięcy kawałków.

***
<10.01.2014>

Nie mogłam wyobrazić sobie lepszego poranka niż ten, który nastał po cudownej nocy. Obudzenie się w jego ramionach i uznanie, że to wszystko nie okazało się jedynie sennym marzeniem, mogłam bez wyrzutów sumienia zaliczyć do listy najcudowniejszych życiowych doświadczeń, których i tak nie miałam za wiele.
— Kochanie – usłyszałam nad sobą i niemal natychmiast na mojej twarzy pojawił się uśmiech. – Za niedługo musimy niestety jechać.
Niechętnie podniosłam głowę z jego klatki piersiowej, uświadamiając sobie, że to właśnie dziś wypada chyba najbardziej stresujący dzień mojego życia. Sąd mógł się zapytać dosłownie o wszystko, a ja musiałam odpowiadać. Nie to jednak napawało mnie największym strachem. Bałam się spojrzeć w oczy Gregorowi, który żył w przekonaniu, że nasz związek ma jakikolwiek sens i zapewne nie przestał za mną tęsknić. Pewnie dalej mnie kocha.
Gdy o tym pomyślałam, po moim ciele przebiegł dreszcz, który nie miał nic wspólnego z przyjemnością. Nie chciałam go ranić, nienawidziłam sprawiać bólu żadnym ludziom. Miałam zbyt miękkie serce. Przez ten cały czas udawałam miłość do niego, aby tyko Schlieri wiedział, że ma kogoś komu zależy na jego zdrowiu i życiu. Mi zależało i nie dręczyły mnie co do tego żadne wątpliwości, ale to i tak nie miało nic wspólnego z miłością – po prostu nie znosiłam cierpienia innych, a skoczek cierpiał niewątpliwe. W dodatku musi tyle czasu siedzieć w areszcie, bo ci pojebani ludzie nie widzą, że Gregor niezwłocznie potrzebuje pomocy specjalisty, aby kiedykolwiek normalnie funkcjonować oraz zaznać prawdziwego szczęścia.
— Musimy tam jechać? – spojrzałam na niego przerażonym wzrokiem, czując jak żołądek podchodzi mi do gardła.
— Gregor potrzebuje naszej pomocy – powiedział spokojnie, przejeżdżając mi dłonią wzdłuż ramienia. – Ty jedna wiesz jak bardzo jest mu ona niezbędna. Wierzę, że nie zostawisz go w tej chwili. To te trzy skurwysyny powinny siedzieć za kratami, a nie Gregor – warknął, przypominając sobie tamto straszne zdarzenie. – On cię tylko bronił, nie chciał, aby uszło im to płazem. Moim zdaniem dobrze zrobił.
Przez kilka chwil w ciszy analizowałam wypowiedziane przez Thomasa słowa. Zaskoczył mnie nimi, bo myślałam, że pała do niego czystą nienawiścią, tymczasem chyba zrozumiał, że człowiek ten potrzebuje pomocy a nie potępienia. Cała ta sytuacja była dla mnie chora.
— Masz rację – odpowiedziałam i chciałam natychmiast wstać, ale Thomas przytrzymał mnie mocno za nadgarstek.
— Nie zapomniałaś o czymś? – uniósł jedną brew. – Myślałem, że przynajmniej buzi dostanę – uśmiechnął się.
Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, Thomas jednym ruchem sprawił, że znów leżałam na łóżku, a on sam znajdując się tuż nade mną, wpił się łapczywie w usta, jedną rękę wtapiając w moje włosy, a drugą wsuwając pod koszulę nocną, jaką miałam na sobie. Już dawno nie czułam się tak świetnie. I kto powiedział, że życie nie jest piękne?
 — Wiki, gdzieś ty się podziała?! – usłyszałam krzyk Ville, który rozniósł się po całym domu. – Musisz w tej chwili wziąć żelazo i magnez!
Zaczęłam się śmiać.
— Nie śmiej się, jak się ze mną całujesz, bo następnym razem dostaniesz klapsa!
— Przepraszam.

***
Byłam zdenerwowana tak bardzo, że nawet stwierdzenie, iż Morgi wygląda niezwykle seksownie w czarnym garniturze niewiele pomogło. Im bliżej Hinzenbach się znajdowaliśmy, tym bardziej się denerwowałam. Nie ma to jak ponad godzinna jazda w samochodzie…
Thomas oczywiście prowadził, Sandra usadowiła się obok niego, a ja z Ville upchnęłam się gdzieś z tyłu. Morgi chciał mieć pewność, że nic złego się z tyłu nie dzieje, więc cały czas obserwował mnie w lusterku, zamiast patrzeć się na drogę.
— Patrz się na drogę – burknęłam w jego kierunku, wbijając wzrok w ośnieżone krajobrazy za oknem, stukając przy okazji paznokciami w szybę. – Ville mnie tutaj nie zgwałci – dodałam marszcząc nos.
— Seks mógłby zaszkodzić Milo, pamiętaj o tym – powiedział Ville, a ja miałam ochotę pstryknąć go za to w nos. – W twoim przypadku, to naprawdę…
— No przecież pamiętam! – krzyknęłam, starając się zignorować wlepione w nas gały mojej siostry i Thomasa. – Wytrzymałam kiedyś całe dwa lata, to i dziewięć miesięcy nie jest problemem.
Nie ma to jak rozmawiać na temat mojej ciąży w samochodzie, naprawdę świetnie. Może niech jeszcze Larinto przedstawi w tej chwili całą listę rzeczy, jakich nie wolno mi robić, a okazała się ona dość długa, po naszej pierwszej oraz drugiej wizycie lekarskiej. Przez to, że dziecko, które nosiłam pod sercem, było już prawnie synem Ville, bo byliśmy już po podpisaniu stosownych dokumentów, miał on dostęp do dość poufnych informacji, co nie do końca mi się podobało, bo nie chciałam, aby mój przyjaciel znał faktycznie wszystkie mankamenty mojej budowy. O niektórych z nich wstydziłabym się powiedzieć nawet własnej siostrze, a on wiedział wszystko.
— Ale nie denerwuj się tak – uspokajał mnie. – To ryzykowne.
— To nie dawaj mi powodów do zdenerwowania – syknęłam, mrużąc oczy.
Otuliłam się szczelniej cudownym kocykiem w misie koala, który stał się pamiątką, jaką pozostawił po sobie Manuel Thomasowi i wpatrywałam się nieprzerwanie w zmieniający się krajobraz, który od kilku minut nie zmieniał się praktycznie wcale. Kątem oka zauważyłam, jak Thomas patrzy na mnie zmartwionymi oczami.
— Nic mi nie będzie – powiedziałam, starając się go uspokoić. – Thomas, wszystko jest okej.
Moja siostra nie odzywała się wcale, skupiana na oglądaniu własnych puchatych rękawiczek, jakie położyła sobie na kolanach i intensywnie nad czymś myślała. Ciężko będzie mi uwierzyć, jeżeli okaże się, iż dawna miłość do idola odżywa. Sandra zawsze pozostanie dla mnie dużym dzieckiem, które nie za bardzo wie, czego pragnie od życia.
— Niedługo znów masz badania, pamiętasz o nich? – znów zaczął drążyć na temat mojej ciąży, a wydawało mi się, że zaczynam się relaksować.
— Taaa – bąknęłam. – Piętnasty czy siedemnasty? – spojrzałam na niego bez zainteresowania.
— Siedemnasty – odpowiedział. – Będzie kolejne zdjęcie z USG, Iga nie może się ich doczekać – stwierdził z uśmiechem.
Nie za bardzo chciałam w to uwierzyć, uznając przy okazji, że uśmiech blondyna okazał się wymuszonym. Lewińska chciała mieć malca, owszem, ale swojego. Nie miała zamiaru przestać się starać o własnego syna bądź córkę. Ville postawił ją przed faktem, iż chce adoptować dziecko ode mnie, a Iga pod całkowitą presją narzeczonego, który najwyraźniej pragnął dziecka już, na teraz, wykazując się skrajną desperacją, postanowiła uleć, więc koniec końców się zgodziła na taki, a nie inny układ. Informacja o tym, iż chcę usunąć ciążę jeszcze bardziej ją podburzyła. Od początku żyłam z przekonaniem, że decyzja skoczkini zapadła pod wpływem impulsu, którego teraz nie była całkowicie pewna.
  — Oczywiście – westchnęłam zrezygnowana, wracając do poprzednio przerwanej czynności.
— Mogę coś dla ciebie zrobić? – spytał po jakiś pięciu minutach. Miałam ochotę znów pstryknąć go w nos.
— Nie, ale dziękuję – odpowiedziałam zniecierpliwiona. – Jak będę czegoś chciała, to ci powiem – zapewniłam.
— A może soku się napij? Mam świeżo wyciśnięty, przelany do puszki po Red Bullu.
— No daj – westchnęłam, wyciągając rękę spod koca w jego kierunku i napiłam się łyka. – Co to? – spytałam, oblizując wargi.
— Sok z mandarynek – poinformował, przejmując ode mnie puszkę i wsadzając ją sobie powrotem miedzy kolana.
— Wiki – usłyszałam głos Thomasa. – Chyba nie masz zamiaru jechać do Polski? Obiecałaś mi coś.
— Wiem, będę wszędzie tam gdzie ty, więc się nie bój – uśmiechnęłam się w jego stronę, a on spojrzał na moją twarz w lusterku.

***
Kiedy zaczęła się sprawa, poczułam jak serce podchodzi mi niemal do gardła. Staliśmy teraz wszyscy w wielkiej sali sądowej, a ja musiałam patrzeć, jak Gregor jest wprowadzany do pomieszczenia przez policjanta, sam zakuty w metalowe kajdanki. Jęknął cicho z bólu, gdy funkcjonariusz zdejmował mu je z nadgarstków. Ubrany był w zwykłe przetarte na kolanach jasne dżinsy oraz szarą bluzę z kapturem. Miał sińce pod oczami, przekrwione gałki oczne, szarą cerę i zapadnięte policzki.
Gdy nasze spojrzenia spotkały się w pół drogi, zauważyłam, że chciał się uśmiechnąć, a przez krótką chwilę zabłyszczały mu oczy. Zmienił jednak wyraz twarzy, gdy zobaczył, że obok mnie stoi Thomas, trzymający mocno za rękę. Poczułam się, jak zwykła suka. Nie mogąc znieść jego palącego wzroku, spuściłam wzrok. Thomas od razu się domyślił, że coś jest nie tak, a Ville orientacyjne zbliżył się do mnie, chcąc być najwyraźniej bliżej Milo.

14 komentarzy:

  1. Cieszę się bardzo:)
    Cieszę się, że w tym całym realizmie życia, który to opowiadanie pokazuje genialnie są też te drobne chwile szczęścia. Morgi zachował się cudownie, że zrozumiał. Nie odrazu, co jest całkiem zrozumiałe, bo nawet największa miłość to nie powód do zniesienia wszystkiego, ale jednak...
    I piękne, że Wiki poświęciła własne uczucie, aby Ville mógł zostać tatusiem. I dla tego niewinnego dziecka, bo przecież ono niebieski nic winne nieszczęściu biologicznych rodziców , które sprowadziło je na świat.
    I nie wiem czemu, ale mimo tego rozdziału mam złe przeczucia co do tej całej rozprawy, może nie do wyniku ale tego co się podczas niej stanie...
    I może to nie miejsce na śmiech Ale poprostu troska Ville rozwala.
    Ania powinna się przestać gniewać na Wiki, która tyle zaryzykowała dla jej ulubieńca:D
    Pozdrawiam, weny i czekam na więcej:*

    OdpowiedzUsuń
  2. matko, myślałam, że Morgi zacznie wypominać Wiki te wszystkie rzeczy a on najzwyczajniej w świecie nic nie zrobił. nawet się słowem nie odezwał, taki facet to skarb. to piękne ze strony Wiki, że oddaje swoje dziecko Ville i Idze aby oni byli szczęśliwi. wybacz mi ten krótki komentarz ale mama woła mnie od godziny na obiad a ja drę się, że muszę komentarz napisać :) czekam z niecierpliwością na następny rozdział. życzę morza weny, chęci, inspiracji i oczywiście czasu do pisania :*

    OdpowiedzUsuń
  3. I co ja mam napisać ci Wiki? Ja też czasem nie lubię pisać komentarzy, zwłaszcza, jak nie wiem co napisać. I tu znowu nie wiem.
    Tyle ci powiem, że zrobiłaś mi z Ville, jakiegoś irytującego człowieka ;c
    No rozumiem, że się martwi, ale mógłby się trochę opanować i zająć Igą, bo to w końcu jest jego narzeczona. xd A na Wiki będę zła Stella, bo ona mi ich kłóci ; - ; Może Wiki zrozumie coś po naszej wczorajsze rozmowie i zrobi państwu Larinto niespodziankę i pomimo, że podaruję im swojego potomka to jeszcze własnego :3
    A co do Thomasa to ja się spodziewałam, że ty ich szybko pogodzisz :P
    No dobra nie wiem co jeszcze napisać, nie będę tego przeciągać, bo ten komentarz i tak już jest bezsensu.
    weny :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Tyle emocji w jednym rozdziale!
    Jestem pod wielkim wrażeniem. Zdołałaś wydusić ze mnie łzy, Wiktorio!
    Rozpacz Wiki, milczenie Thomasa i wplecione w to wszystko zatroskanie Ville. Jeden z Twoich lepszych rozdziałów, naprawdę!
    Nie spodziewałam się, że już ich pogodzisz. Ta sytuacja w kuchni... Wyznanie miłości przez Morgiego tak bardzo mnie wzruszyło!
    Cieszę się bardzo, że są razem. Ale boję się, że Wiki nie poradzi sobie psychicznie z tą 'sądową' sytuacją. Gregor ... Wspomnienia na pewno powrócą. Ale oby było dobrze :)
    + W trakcie czytania 2 raz w życiu złapałam się na tym, że Twoi bohaterowie są wśród nas. To tylko pochwała dla Ciebie - piszesz bardzo realistyczne opowiadanie i chwała Tobie za to!

    Z pozdrowieniami, Dominika xx

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiesz po co tu przyszłam? Domyślasz się? To dobrze!
    A jeśli nie, zaraz ci to uzmysłowię, ty moja kochana blogerko ze świetnymi pomysłami i fazą fanatyzmu na punkcie Morgiego! Bo sprawa jest poważna, uwierz w to, albo czeka cię ogromny szok. Napisałam ci już na gadu, że będzie opierdol, to będzie.
    Domyślasz się już swojej straszliwej zbrodni?
    Nie uśmiechaj się tak - doskonale wiem, że to robisz. Teraz śmiejesz się cicho, choć w głębi serca czujesz narastającą frustrację. Denerwujesz się, bo nie domyślasz się o co mi chodzi, chociaż to proste, jak na moje myślenie. Tak, tak Wiki - możesz się wstydzić, że jeszcze się tego nie domyśliłaś lub być z siebie dumna, jeżeli moje wąty są ci już dobrze znane.
    Czy już wiesz o co mi chodzi?
    To powiem ci!
    JAK MOGŁAŚ WZBUDZIĆ WE MNIE LITOŚĆ DO WIKI?!
    To zbrodnia karalna, wiesz o tym? Nienawidzę jej pod każdym względem, a ty spokojnie bawisz się mną, łącząc tą okropną dziewuchę z najbardziej seksownym skoczkiem, jakiego widział świat. Zniosłabym wszystko, ucieszyłabym się z jej związku z psychopatycznym Gredziem, bo może w nocy w przypływie ataku i mocy rodem z piekła, zadźgałby ją nożem od masła albo zatłukł tłuczkiem do mięsa. Kto wie? Wystarczyłby zwykły knebel na twarz, żeby już nigdy nie mogła wypowiedzieć ani jednego słowa. Bo mnie denerwuje i to ostro >.<
    Ale teraz, gdy Ville - który nawiasem mówiąc (przepraszam cię Aniu) jest tutaj z lekka ciotowany z tą swoją nadopiekuńczością - tak troszczy się o nią, a właściwie o dziecko które nosi (oby przypominał Gredzia, oby przypominało Gredzia...), Wika dostała ode mnie mały plus do pewnej dozy współczucia (ugh nie wierzę, że to mówię). Zrozumiałam, że jest w ciąży, że będzie bobo, a ja kocham bobaski więc - ok, jeden punkt ma, nic sie nie stanie.
    Ale potem było jeszcze gorzej.
    Powiedz, czemu mi to robisz? Doskonale wiesz, jak uwielbiam Thomasa i na prawdę kocham romantyczne scenki, ale z Wiktorią? Niech cierpi - mówiłam sobie w duchu - Niech wie, co czują wszyscy przez nią ranieni. A tu buuum - pan Morgenstern i pani Maliniak obściskują się w kuchni, po dodającym skrzydła Red Bullu. Na dodatek, czy ja dobrze zrozumiałam, że Wiki sobie przytulała się bez żadnych zahamowań do wspaniałej, umięśnionej klaty Thomasa? O nie nie nie - tego już za wiele! Wiesz jak mi się miło zrobiło? Jak słodko? Przecież to było kochane! Takie nie podobne do ciebie i twoich opinii związanych z życiem, a jednak. Jejku, rozczuliłam się. A NIE POWINNAM. Ale sprawę mojej psychiki zostawię dla siebie....
    W każdym razie byłoby wszystko pięknie - miłość dwóch ludzi, akceptują siebie, wspaniale - gdyby nie to że tam jest Wiki.
    Wiktorio, moja blogerko - strzeż się, bo Marcia jest zła, łamane przez rozczulona - a taka Marcia nie jest bezpieczna, uwierz mi!
    JA CIĘ WIDZĘ!
    Pozdrawiam, Marta :)
    PS Weny :* A wiesz czemu?
    1) Coś czeka.
    2) Moze Gredzio namiesza, a Wiki znowu coś spieprzy? ♥.♥

    OdpowiedzUsuń
  6. Twojego bloga czytam od wczoraj i stwierdzam że jest zajebisty :-]
    Jestem ciekawa jak potoczą sie sprawy z dzieckiem i rozprawą a najważniejsze czy ułóży jej się na dobre z Thomasem 😁
    Do rozdziału to stwierdzam że jest świetny 😁
    Już nie mogę doczekać się następnego 😊

    OdpowiedzUsuń
  7. Omg! taki rozdział... nono... odważna jesteś:D
    Wszystko pięknie cudnie, ale czegoś mi tu brakuje... takiej wisienki na torcie:D Liczę na Ciebie! Do następnego!

    OdpowiedzUsuń
  8. Kiedy następny rozdział?

    OdpowiedzUsuń
  9. wiki powinna być z Gregorem! :) kiedy następny? ? ?

    OdpowiedzUsuń
  10. błagam! wrzuć następny rozdział.
    już nie mogę się doczekać! :)

    OdpowiedzUsuń
  11. czekam na następne :) zapraszam :) http://whenweflyfanfiction.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  12. ojej, w 2dni przeczytałam całe Twoje opowiadanie i z niecierpliwością czekam na następne rozdziały! :)

    OdpowiedzUsuń
  13. kiedy coś nowego?:)

    OdpowiedzUsuń
  14. kiedy będzie następny odcinek ?

    OdpowiedzUsuń