Rozdział 35
Powiedziałam mu wszystko, co zdarzyło się przez te cztery
miesiące, gdy się do mnie nie odzywał – także o ciąży. Wytłumaczyłam, iż
dowiedziałam się o niej dopiero, gdy już byliśmy skłóceni, więc nawet jeśli
próbowałabym się z nim skontaktować, nic by to nie dało. Nie krzyczał. Chłodnym
tonem poprosił o mój adres, po czym zapewnił, że przyjedzie, natychmiast się
rozłączając. Nie powiedział nic na temat usłyszanych wiadomości, co wyjątkowo
mnie zaskoczyło. Nie miałam pojęcia, jak powinnam zareagować, co myśleć, ale
kolejne noce okazały się bezsennymi. Informowanie kogokolwiek o zaistniałej
sytuacji, uznałam za bezsensowne, więc nawet Ville nic nie mógł ze mnie
wyciągnąć, przyglądając się krytycznym okiem.
Gdy nadszedł dzień jego przyjazdu, cała się trzęsłam ze
zdenerwowania – po nim można spodziewać się wszystkiego, o czym miałam okazję
przekonać się już nie jeden raz. Zastanawiałam się, jak powinnam się z nim
przywitać, czy w ogóle wykonać jakiś ruch, coś powiedzieć. W mojej głowie
znajdowała się teraz tylko pustka.
Sandra jechała do Austrii razem ze mną – nie została
powołana na światka, ale bardzo chciała spotkać się z Gregorem i porozmawiać.
Nie byłam jednak pewna, czy będzie ku temu okazja, biorąc pod uwagę fakt, iż
cały czas przebywał w areszcie.
Stojąc na środku parkingu niedaleko domu nerwowo
przestępowałam z nogi na nogę i co jakiś czas patrzyłam się zdezorientowana na
siostrę. Ta jedynie odpowiedziała mi wzruszając ledwie ramionami. Z drugiej
strony znajdował się Ville, który stwierdził, że nie powinien sobie pozwalać na
spuszczenie mnie z oka choćby na jeden dzień. Iga tym razem nie jechała z nami.
Kiedy wreszcie ujrzałam znajomy samochód, serce podeszło mi
do gardła, a przed oczami pociemniało na parę sekund. Fin wystraszony moją
reakcją, podszedł bliżej, zapewniając oparcie, żebym przypadkiem nie upadła.
Thomas zatrzymał się tuż przed nami i niemal natychmiast wyszedł z samochodu.
Gdy znalazł się tak blisko mnie, poczułam, jak miękną mi nogi, więc Larinto
musiał przytrzymać mnie naprawdę mocno, abym nie miała bliskiego spotkania z
twardym podłożem.
— Wiki spokojnie, proszę cię – wyszeptał mi do ucha. –
Możesz zrobić krzywdę Milo – zauważył.
Po usłyszeniu tych słów uznałam, iż ma rację i zrobiłam
wszystko co w mojej mocy, aby się uspokoić. Wzięłam głębokie dwa wdechy, czując
jak cały stres powoli odchodzi.
Nie spojrzał się na mnie, mimo że tak usilnie starałam się
nawiązać z Morgim kontakt wzrokowy. Zabolało, choć właściwie mogłam się
spodziewać, że po usłyszeniu tak szokującej wiadomości, raczej nie porwie mnie
w ramiona. Podszedł w stronę Fina, zaraz po tym, jak zostałam oddana pod opiekę
siostry i uprzednio się z nim witając, zaczął mówić coś przyciszonym głosem
tak, abym nie mogła tego usłyszeć. Po krótkiej wymianie zdań, spojrzał pogardliwie
na mój brzuch, lecz dalej nie wypowiedział w moim kierunku ani słowa, a ja sama
okazałam się być zbyt sparaliżowana, ażeby wykonać najmniejszy ruch.
— Będzie dobrze – stwierdził Ville z uśmiechem, gdy znalazł
się u mojego boku. – Nie bój się, chodź – dodał, pomagając mi wsiąść do
samochodu.
***
<09.01.2014>
Wszystko zaczęło mnie irytować, już wiedziałam jaką karę mi
zgotował za ciążę, która przecież nic dla mnie nie znaczyła i miałam niedługo
pozbyć się uciążliwego kłopotu. Nie tak wyobrażałam sobie nasze kolejne spotkanie.
Obecnie w trójkę mieszkaliśmy u niego w domu – jeszcze przed rozprawą. Od
chwili, w której Morgi przyjechał po nas nie odezwał się do mnie ani jednym
słowem. To było gorsze, niż cały ocean gniewnych słów i pretensji, jakich się
po nim spodziewałam. Wolałam słyszeć, jak jego krzyk rozbrzmiewa w moich
uszach, tymczasem on ani razu nie podniósł głosu.
Odzywał się normalnie do Ville, a nawet do Sandry, moją
osobę unikał niczym ognia. Nie mówił, nie patrzył, nie dotknął. To najgorsza
kara, najbardziej bolesna reakcja, jakiej mógł się dopuścić – dla mnie było to
piekłem na ziemi. Nie dość, że pozbawiłam się po raz kolejny szczęścia, to w
dodatku została mi także możliwość usłyszenia jego głosu, skierowanego w moją
stronę. Żadnych kłótni, żadnej nienawiści, żadnej rozmowy – głucha cisza.
Nie dotknęłam nawet jego dłoni. Czułam się całkowicie
odizolowana od Thomasa, mimo że blondyn przebywał się w tym samym domu,
niejednokrotnie w tym samym pomieszczeniu, a jego sypialnia znajdowała się tuż
za ścianą mojego tymczasowego pokoju. To on wyznaczył granice między nami. Nie
miałam nawet okazji, dotknąć go „przypadkiem”, ponieważ, gdy zauważał mnie na
horyzoncie, z przesadną ostrożnością kontrolował odległość.
Tak blisko, a jednak daleko – dopiero teraz zrozumiałam co
to znaczy i jaki straszliwy ból ze sobą niesie. Czułam, że zaprzepaściłam
wszystko, ale co mogłam innego uczynić? Usunąć to dziecko, patrząc jak płód
jest potem zwyczajnie niszczony? Chciałam to zrobić, ale wolałam pomóc osobom,
które swojego dziecka nigdy mieć nie będą. Straciłam Morgiego, pomagając
Schlieriemu, teraz znów wszystko zjebałam, chcąc pomóc Larinto i jego
narzeczonej.
Spędziłam w jego mieszkaniu już dwie noce, które okazały się
najstraszniejszymi w moim życiu. Thomas był tuż za ścianą, a ja nie mogłam
zrobić nic, aby się zbliżyć. Raz
próbowałam, licząc na to, że wieczorem będę mogła zmusić go do rozmowy –
zamykał drzwi na klucz i nawet moje dobijanie się, nic nie dało. On wiedział,
że to ja, więc nawet się nie kwapił, aby odkrzyknąć, że mam spierdalać. Nie
chciał, abym usłyszała choć jedno słowo z jego ust, skierowane w moim kierunku.
Okazałam się powietrzem.
Płakałam każdej nocy, wiedząc doskonale, że słyszy mój
płacz. Ściana między naszymi pokojami osiągała może kilka centymetrów. Mimo że
tak bardzo cierpiałam ani razu się nie pojawił, choć żyjąc głupią nadzieją,
nigdy nie zamykałam swoich drzwi. Jego serce pozostało niewzruszone na mój ból,
błaganie, czy desperacje próby dotknięcia go. Nie poddawałam się, każdego dnia
starałam się wielokrotnie, a on zwyczajnie mnie ignorował, zwiększając czasami
odległość. Liczyłam, że może wreszcie się zdenerwuje i wykrzyknie w twarz, iż
ma mnie serdecznie dość. Pragnęłam jego głosu, jak niczego innego, więc nawet
takie słowa, stałyby się czymś, co na krótki
czas dałoby radość. Pragnęłam dotyku, nawet jeśli miało by się to wiązać z
bolesnym złapaniem za nadgarstek, szarpaniem za ramiona czy uderzeniem w twarz.
Thomas wiedział, że nawet takie gesty w danej chwili przyniosłyby ukojenie
mojemu sercu, dlatego mimo tych wszystkich prób, zawsze pozostawał
niewzruszony, ze stoickim spokojem ignorował, najczęściej zamykając się w
pokoju – na klucz.
***
— Nie karz mnie milczeniem – mówiłam, siedząc naprzeciwko
niego i starając się spojrzeć w oczy, ale on siedział bez ruchu, ze spuszczoną
głową, wzrok kierując na złączone dłonie. – Dobrze wiesz, że to dziecko nic dla
mnie nie znaczy, że nienawidzę go, tak samo jak wszystkiego co spowodowało, że
nie mogliśmy być razem. – O tym dziecku dowiedziałam się dopiero po naszej
kłótni, nie odzywałeś się przez ponad cztery miesiące, a gdy już to zrobiłeś,
byłam w zaawansowanej ciąży – tłumaczyłam. – Nie sądziłam, że kiedykolwiek
zadzwonisz, myślałam, że to naprawdę koniec, ale i tak nie miałam zamiaru
wychowywać tego bachora! – warknęłam ze złością, pomieszaną z istną desperacją.
– Co miałam zrobić? Usunąć je? Przecież mogę pomóc ludziom, którzy tych dzieci
nigdy mieć nie będą. Uznałam, że to dobry układ. Dla nich nie jest ważne, że to
syn Schlierenzauera, oni się cieszą z tego maleństwa, a ja przyzwyczaiłam
się do faktu, iż stałam się ludzkim
inkubatorem, który nigdy tego dziecka nie zobaczy nawet na oczy.
W dalszym ciągu nie poruszył się nawet o milimetr, wpatrzony
w swoje ręce. Cieszyłam się z faktu, że
chociaż zechciał zostać, wysłuchać mnie i nie uciekł do swojego pokoju.
Narzucił jednak daleką odległość, która wynosiła chyba ze trzy i pół metra, nie
pozwalając mi zbliżyć nawet o kilka centymetrów. Wolałam przystać na jego
warunki, które mimo że nie zostały przekazane słowami, to i tak je pojęłam,
stosując się do nich, w obawie, iż znów zamknie się w swoim azylu.
— Powiedź coś do mnie, błagam – poczułam, jak pod powiekami
zbierają się łzy. – To jest najgorsza kara, jaką kiedykolwiek przyszło mi
dostać – powiedziałam szczerze. – Dlaczego mi to robisz, jakim cudem jesteś tak
okrutny? – Po policzkach spłynęły świeże łzy. – Przecież wiesz, że kocham cię
ponad wszystko inne na tym świecie, że największym szczęściem dla mnie jest
twoja bliskość. Dałeś mi drugą szansę, którą otrzymałam, będąc już w ciąży z
Milo. To nie jest moje dziecko, rozumiesz? Nie czuję z nim żadnej więzi i nie
będę chciała go zatrzymać. Syn Gregora będzie należał do nich, nie do mnie. Już
należy.
Z każdym słowem, czułam, że i tak nic to nie da. Thomas miał
teraz serce z kamienia, więc nic nie było w stanie go przekonać, ale i tak
chciałam, aby wiedział, bo fakt, że mnie słuchał z uwagą, nie budził żadnych
wątpliwości.
— Dlaczego nie wykrzyczysz mi prosto w twarz, że jestem
zwykłą, pierdoloną suką? Dlaczego nie powiesz, jak bardzo mną gardzisz, że
nigdy mnie nie kochałeś, a ja uroiłam sobie całe uczucie, jakim pragnę, abyś
mnie obdarzył? – Patrzyłam na niego, łkając i nerwowo łapiąc powietrze, czując,
jak opadam z sił. – Przecież nigdy nie powiedziałeś wprost, że mnie kochasz, że
ci zależy. Nigdy tego nie usłyszałam z twoich ust, a mimo to dalej wierzę, iż
nie jestem ci obojętna. Jak ostatnia idiotka kompromituję się przed tobą, bo
możliwe, że tak naprawdę zawsze byłam nikim.
Nie odezwał się ani słowem, mimo tylu słów wypowiedzianych
przeze mnie. Przez cały ten czas wpatrywałam się w jago ciało, które miałam
naprzeciw. Byłam pewna, że jego twarz nie zmieniła wyrazu od samego początku
mojego monologu. Wreszcie podniósł wzrok wprost na mnie, ale jego oczy nie wyrażały
nic. Zupełnie jakbym okazała się przezroczysta, a Thomas spoglądał na coś, co
mam za swymi plecami.
Do ostatniej chwili wierzyłam, że coś powie, jednak od
spoglądał na mnie bez wyrazu, a potem wstał powoli z zajmowanego miejsca,
udając się do swojego pokoju. Jedyne co dane było mi usłyszeć, to szczęk klucza
w zamku – znowu się odizolował. „Rozmowa” była skończona.
***
Kolejna bezsenna noc, nie miałam już jednak siły na płacz,
po którym bolała mnie głowa, a następnie dostawałam gorączki. Ville bardzo się
martwił o stan Milo i błagał mnie o spokój, z istnym przerażeniem w oczach.
Nerwy nie są wskazane dla ciężarnej, a ja cały czas czułam, iż mam podwyższone
ciśnienie krwi. Niemal bez przerwy trzęsłam się ze wściekłości, bezradności,
ogarnęła mnie rozpacz.
— Ty tępy chuju! – usłyszałam kiedyś wrzask Larinto, gdy
udałam się na spoczynek, po tym jak zasłabłam. – Jeśli coś stanie się MOJEMU
synowi, to cię zabiję rozumiesz?! – krzyknął, akcentując, że dziecko które
noszę pod sercem, to syn jego oraz Igi. – Obiecałeś mi wtedy, że nie będziesz
jej stresował, mimo że chcesz ją ukarać, a teraz co wyprawiasz do kurwy nędzy?!
To jest mój syn! Mam w dupie wasze porachunki. Mój synek ma żyć i być zdrowy po
urodzeniu! Jeśli coś będzie nie tak, to wszystko będzie twoja kurwa wina!
Mimo tych ostrych słów, Thomas nie przestał mnie karać, a ja
choć bardzo się starałam, nie potrafiłam opanować nerwów z tego powodu.
Stres ograniczyłam na tyle, na ile pozwoliło mi serce. Nie
płakałam już w nocy, nie krzyczałam, pozostał jedynie ból, wielka szpila,
której nie umiałam się pozbyć. Tak bardzo pragnęłam jego bliskości, jego głosu,
dotyku dłoni, że zaczęłam po prostu wariować. Niejednokrotnie przyłapywałam się
w nocy na fantazjach, które okazywały się na tyle odważne i szczegółowe, że aż
przerażały mój mózg, ale mimo wszystko nie znikały przed zaśnięciem ani nawet
po nim, pojawiając się wtedy w formie snu. Nigdy dotąd nie miewałam takich
myśli, wyobrażeń. Mój mózg reagował w ten sposób na dystans, jaki wyznaczył
między nami, a ja nie potrafiłam z tym walczyć, mimo usilnych starań.
Od razu robiło mi się niemiłosiernie gorąco, a pojawiające
się obrazy, okazywały się coraz bardziej erotyczne, co wcale mi się nie
podobało, ponieważ straciłam nad tym kontrolę. Przewracałam się wtedy z boku na
bok, starając się zignorować ucisk w podbrzuszu i mocno zaciskałam powieki.
Często kładłam sobie poduszkę na głowę, przyciskając ją do siebie jak
najmocniej, żeby stłumić wrzask, który wydobywał się z ust i wcale nie oznaczał
rozkoszy. Byłam zwyczajnie poirytowana, że nie mogę nad tym panować, a osoba,
której dotyczyły te fantazje, znajdowała się za ścianą i nie pozwoliła się
nawet dotknąć.
— Niech mnie ktoś kurwa zabije! Albo zrobię to sama! –
krzyknęłam, uderzając pięścią w ścianę.
Byłam pewna, że słyszał moje słowa i to łupnięcie, od
którego aż zabolała mnie dłoń. Znów zaczęłam się walać po łóżku, ignorując
rosnący brzuch, który w chwili rozdrażnienia oraz wściekłości ani trochę nie
ograniczał moich ruchów. Czułam w takich mementach, że wstępuję we mnie
nadnaturalne moce. Wiedziałam, że jeśli spróbuję znów zasnąć, pojawią się
fantazje, które jeszcze tylko bardziej mnie zdenerwują.
Wstałam szybko z łóżka i robiąc dwa okrążenia wokół pokoju,
wyszłam z niego, trzaskając drzwiami – tak żeby dobrze słyszał. Udałam się już
spokojniejszym krokiem do kuchni, po czym bez pozwolenia wyjęłam Red Bulla,
których Thomas miał z racji sponsoringu od cholery w swojej lodówce, a
następnie wypiłam go duszkiem, opierając się o krawędź blatu.
Trzy dni bez jego głosu – to zbyt wiele, a w dodatku jutro z
samego rana mamy jechać na rozprawę sądową. Będę musiała spojrzeć w oczy
Gregorowi – niech to wszystko trafi jasny szlag. On także będzie przeze mnie
cierpiał. Teraz już na bank nie zasnę przez całą noc. Nie wiem nawet, w którym
momencie lecz znów zalałam się łzami. To było dla mnie zbyt duże obciążenie
zarówno psychiczne, jak i fizyczne, w dodatku stan mojej mamy z każdym dniem
się pogarszał.
Nie słyszałam, żeby ktoś się do mnie zbliżał, pogrążona
własnymi myślami oraz ocieraniem łez, które w najmniejszym nawet stopniu nie
pomagały ukoić cierpienia. A jednak ktoś cały czas mnie obserwował i w najmniej
spodziewanym momencie, położył dłonie na brzuchu, obejmując od tyłu. Serce
podeszło mi do gardła, a oddech stał się nierówny. Wiedząc dokładnie kto to,
położyłam dłonie na jego dłoniach, upajając się tym dotykiem. Znajdował się tak
blisko. Oparłam swoją głowę na jego nagiej klatce piersiowej, z rozkoszą
zamykając oczy na kilka sekund.
— Thomas, czy… – zaczęłam lecz nie dane było mi skończyć.
— Ciii… – uciszył, po czym powoli odwrócił mnie w swoją
stronę. Miał takie piękne oczy. – Przemyślałem sobie wszystko, co powiedziałaś
mi dwa dni temu i doszedłem do wniosku, że masz rację. Milo nie będzie należał
do ciebie, więc nie powinienem być o to zły – odrzekł, odgarniając mi włosy z
czoła za ucho. – Dobrze, że nie usunęłaś tej ciąży, to zwykłe morderstwo.
Nie mogłam uwierzyć, że to naprawdę się teraz dzieje.
Wyglądało jak piękny sen, a jednocześnie wydawało się takie realne. Po serii
niepowodzeń na jakie się natknęłam, wreszcie zapowiadało się lepiej. Opanował
mnie szok, który sprawił, iż nie potrafiłam nic powiedzieć. Wpatrywałam się w
niego roziskrzonymi oczyma, a on uśmiechał się i przytulił mnie mocniej, chcąc
najwyraźniej dodać w ten sposób odwagi.
— Chciałem wszystko ciągnąć znacznie dłużej, ale nie umiem.
Tyle razy coś stawało nam na przeszkodzie, że wątpiłem, czy faktycznie jesteśmy
sobie pisani. Ale to nie zmienia faktu, iż niemal cały czas o tobie myślę i
wiem, że jeśli nie spróbuję, to oszaleję. Oszukiwałem sam siebie.
Proszę, niech to nie będzie jedynie snem. Proszę, niech to
nie będzie sen…
Po wypowiedzeniu tych słów, uniósł mnie powoli do góry, tak
że teraz moja twarz była na równej wysokości, a ja zaczęłam przeklinać w myślach
swój niski wzrost. Czułam, jak moje serce szybko bije i byłam pewna, że Thomas
też to czuł, ponieważ całym swoim ciałem dotykałam teraz jego klatki
piersiowej.
— Kocham cię, Wiki – wyszeptał, a ja w pierwszej chwili
myślałam, że się przesłyszałam. – Kocham cię – powtórzył.
Wszystko działo się dla mnie niczym w zwolnionym tempie.
Objęłam jego szyję swoimi rękoma i delikatnie przybliżyłam się, będąc pewną, że
mnie pocałuje. Nie myliłam się, chwilę
później poczułam jego usta na swoich wargach, wydając następnie niekontrolowany
jęk. Cały czas się zatrzymał, gdy przejechał swoim językiem, po moich ustach,
aby dostać się do środka. Byłam pewna, że gdyby cały czas mocno mnie nie
trzymał, to bym zemdlała. To wszystko było, snem, pięknym snem, z którego nie
chciałam się nigdy zbudzić.
Niemal natychmiast odwzajemniłam pocałunek, rozkoszując się
tą chwilą, najlepiej jak umiałam, bojąc się, że gdy tylko się od siebie
oderwiemy, wszystko zniknie jak we mgle. Jego język penetrował dokładnie
wnętrze moich ust, powodując u mnie przyspieszony oddech, ucisk w podbrzuszu
oraz niemiłosierne gorąco, które rozlało się po całym ciele w błyskawicznym
tempie.
Kilka minut później poczułam zimną powierzchnię blatu pod
swoimi pośladkami. Thomas posadził mnie na nim, a ja nie pozwoliłam oddalić mu
się choćby na milimetr, mocno go obejmując. Niestety kiedyś ten pocałunek
musiał się skończyć, więc z bólem obserwowałam, jak skoczek odsuwa mnie od
siebie, muskając na koniec delikatnie ustami.
— Kocham cię –
wyznałam, pilnując, aby nie popłakać się ze szczęścia. – Tak długo na to
czekałam.
— Wiem – powiedział. – Ja także o tym marzyłem. Teraz może
być już tylko lepiej – dodał, wplatając palce w moje włosy. – Nasz los zależy
tylko od nas samych, to chyba będzie od dziś moje nowe motto – stwierdził z
uśmiechem, przejeżdżając palcem po obwodzie mojej twarzy. – Obiecaj mi coś. –
Jego mina w jednej chwili stała się śmiertelnie poważna
— Wszystko – odpowiedziałam. – Zrobię wszystko, co tylko
zapragniesz, przysięgam – obiecałam, patrząc mu głęboko w oczy.
— Zawsze już bądź przy moim boku i nie miej żadnych
sekretów.
— Obiecuję. Przy tobie: to moje ulubione miejsce. –
zapewniłam, słysząc jak się cicho śmieje.
— Pewnie jesteś bardzo zmęczona – stwierdził, całując mnie w
czoło.
Nie czekając na odpowiedź, wziął mnie na ręce i gasząc po
drodze światło w kuchni, zaniósł do pokoju. Swojego pokoju.
Gdy leżeliśmy obok siebie w całkowitej ciemności,
wiedziałam, że od tej pory będzie już tylko lepiej, bo Thomas nigdy mnie nie
zostawi. Na dobranoc obdarzył mnie ostatnim pocałunkiem, a potem zdecydowanie
przybliżył do siebie, abym przypadkiem nigdzie nie zniknęła. Leżałam, kładąc
głowę na jego klatce piersiowej, pozwalając, aby delikatnie głaskał mnie po
głowie.
Zasnęłam później niż on, wsłuchując się w równy i spokojny
oddech blondyna, czując dzięki temu całkowity spokój, a także radość. Stałam
się w jednej chwili niezaprzeczalnie oraz nieodwołalnie szczęśliwa. Przy nim
było moje miejsce, a ta noc okazała się najcudowniejszą z dotychczasowych, mimo
przytłaczającego początku.
Bałam się zamknąć oczy, bo martwiłam się, że gdy znów je
otworzę, wszystko okaże się snem, zniknie tak szybko, jak się pojawiło. Wtedy
moje serce złamałoby się na kilka tysięcy kawałków.
***
<10.01.2014>
Nie mogłam wyobrazić sobie lepszego poranka niż ten, który
nastał po cudownej nocy. Obudzenie się w jego ramionach i uznanie, że to
wszystko nie okazało się jedynie sennym marzeniem, mogłam bez wyrzutów sumienia
zaliczyć do listy najcudowniejszych życiowych doświadczeń, których i tak nie
miałam za wiele.
— Kochanie – usłyszałam nad sobą i niemal natychmiast na
mojej twarzy pojawił się uśmiech. – Za niedługo musimy niestety jechać.
Niechętnie podniosłam głowę z jego klatki piersiowej,
uświadamiając sobie, że to właśnie dziś wypada chyba najbardziej stresujący
dzień mojego życia. Sąd mógł się zapytać dosłownie o wszystko, a ja musiałam
odpowiadać. Nie to jednak napawało mnie największym strachem. Bałam się
spojrzeć w oczy Gregorowi, który żył w przekonaniu, że nasz związek ma
jakikolwiek sens i zapewne nie przestał za mną tęsknić. Pewnie dalej mnie
kocha.
Gdy o tym pomyślałam, po moim ciele przebiegł dreszcz, który
nie miał nic wspólnego z przyjemnością. Nie chciałam go ranić, nienawidziłam
sprawiać bólu żadnym ludziom. Miałam zbyt miękkie serce. Przez ten cały czas
udawałam miłość do niego, aby tyko Schlieri wiedział, że ma kogoś komu zależy
na jego zdrowiu i życiu. Mi zależało i nie dręczyły mnie co do tego żadne
wątpliwości, ale to i tak nie miało nic wspólnego z miłością – po prostu nie
znosiłam cierpienia innych, a skoczek cierpiał niewątpliwe. W dodatku musi tyle
czasu siedzieć w areszcie, bo ci pojebani ludzie nie widzą, że Gregor
niezwłocznie potrzebuje pomocy specjalisty, aby kiedykolwiek normalnie
funkcjonować oraz zaznać prawdziwego szczęścia.
— Musimy tam jechać? – spojrzałam na niego przerażonym
wzrokiem, czując jak żołądek podchodzi mi do gardła.
— Gregor potrzebuje naszej pomocy – powiedział spokojnie, przejeżdżając
mi dłonią wzdłuż ramienia. – Ty jedna wiesz jak bardzo jest mu ona niezbędna.
Wierzę, że nie zostawisz go w tej chwili. To te trzy skurwysyny powinny
siedzieć za kratami, a nie Gregor – warknął, przypominając sobie tamto straszne
zdarzenie. – On cię tylko bronił, nie chciał, aby uszło im to płazem. Moim
zdaniem dobrze zrobił.
Przez kilka chwil w ciszy analizowałam wypowiedziane przez
Thomasa słowa. Zaskoczył mnie nimi, bo myślałam, że pała do niego czystą
nienawiścią, tymczasem chyba zrozumiał, że człowiek ten potrzebuje pomocy a nie
potępienia. Cała ta sytuacja była dla mnie chora.
— Masz rację – odpowiedziałam i chciałam natychmiast wstać,
ale Thomas przytrzymał mnie mocno za nadgarstek.
— Nie zapomniałaś o czymś? – uniósł jedną brew. – Myślałem,
że przynajmniej buzi dostanę – uśmiechnął się.
Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, Thomas jednym ruchem
sprawił, że znów leżałam na łóżku, a on sam znajdując się tuż nade mną, wpił
się łapczywie w usta, jedną rękę wtapiając w moje włosy, a drugą wsuwając pod
koszulę nocną, jaką miałam na sobie. Już dawno nie czułam się tak świetnie. I
kto powiedział, że życie nie jest piękne?
— Wiki, gdzieś ty się
podziała?! – usłyszałam krzyk Ville, który rozniósł się po całym domu. – Musisz
w tej chwili wziąć żelazo i magnez!
Zaczęłam się śmiać.
— Nie śmiej się, jak się ze mną całujesz, bo następnym razem
dostaniesz klapsa!
— Przepraszam.
***
Byłam zdenerwowana tak bardzo, że nawet stwierdzenie, iż
Morgi wygląda niezwykle seksownie w czarnym garniturze niewiele pomogło. Im
bliżej Hinzenbach się znajdowaliśmy, tym bardziej się denerwowałam. Nie ma to
jak ponad godzinna jazda w samochodzie…
Thomas oczywiście prowadził, Sandra usadowiła się obok
niego, a ja z Ville upchnęłam się gdzieś z tyłu. Morgi chciał mieć pewność, że
nic złego się z tyłu nie dzieje, więc cały czas obserwował mnie w lusterku,
zamiast patrzeć się na drogę.
— Patrz się na drogę – burknęłam w jego kierunku, wbijając
wzrok w ośnieżone krajobrazy za oknem, stukając przy okazji paznokciami w
szybę. – Ville mnie tutaj nie zgwałci – dodałam marszcząc nos.
— Seks mógłby zaszkodzić Milo, pamiętaj o tym – powiedział Ville,
a ja miałam ochotę pstryknąć go za to w nos. – W twoim przypadku, to naprawdę…
— No przecież pamiętam! – krzyknęłam, starając się
zignorować wlepione w nas gały mojej siostry i Thomasa. – Wytrzymałam kiedyś
całe dwa lata, to i dziewięć miesięcy nie jest problemem.
Nie ma to jak rozmawiać na temat mojej ciąży w samochodzie,
naprawdę świetnie. Może niech jeszcze Larinto przedstawi w tej chwili całą
listę rzeczy, jakich nie wolno mi robić, a okazała się ona dość długa, po
naszej pierwszej oraz drugiej wizycie lekarskiej. Przez to, że dziecko, które
nosiłam pod sercem, było już prawnie synem Ville, bo byliśmy już po podpisaniu
stosownych dokumentów, miał on dostęp do dość poufnych informacji, co nie do końca
mi się podobało, bo nie chciałam, aby mój przyjaciel znał faktycznie wszystkie mankamenty
mojej budowy. O niektórych z nich wstydziłabym się powiedzieć nawet własnej
siostrze, a on wiedział wszystko.
— Ale nie denerwuj się tak – uspokajał mnie. – To ryzykowne.
— To nie dawaj mi powodów do zdenerwowania – syknęłam, mrużąc
oczy.
Otuliłam się szczelniej cudownym kocykiem w misie koala,
który stał się pamiątką, jaką pozostawił po sobie Manuel Thomasowi i
wpatrywałam się nieprzerwanie w zmieniający się krajobraz, który od kilku minut
nie zmieniał się praktycznie wcale. Kątem oka zauważyłam, jak Thomas patrzy na
mnie zmartwionymi oczami.
— Nic mi nie będzie – powiedziałam, starając się go
uspokoić. – Thomas, wszystko jest okej.
Moja siostra nie odzywała się wcale, skupiana na oglądaniu
własnych puchatych rękawiczek, jakie położyła sobie na kolanach i intensywnie
nad czymś myślała. Ciężko będzie mi uwierzyć, jeżeli okaże się, iż dawna miłość
do idola odżywa. Sandra zawsze pozostanie dla mnie dużym dzieckiem, które nie
za bardzo wie, czego pragnie od życia.
— Niedługo znów masz badania, pamiętasz o nich? – znów zaczął
drążyć na temat mojej ciąży, a wydawało mi się, że zaczynam się relaksować.
— Taaa – bąknęłam. – Piętnasty czy siedemnasty? – spojrzałam
na niego bez zainteresowania.
— Siedemnasty – odpowiedział. – Będzie kolejne zdjęcie z
USG, Iga nie może się ich doczekać – stwierdził z uśmiechem.
Nie za bardzo chciałam w to uwierzyć, uznając przy okazji,
że uśmiech blondyna okazał się wymuszonym. Lewińska chciała mieć malca, owszem,
ale swojego. Nie miała zamiaru przestać się starać o własnego syna bądź córkę.
Ville postawił ją przed faktem, iż chce adoptować dziecko ode mnie, a Iga pod
całkowitą presją narzeczonego, który najwyraźniej pragnął dziecka już, na
teraz, wykazując się skrajną desperacją, postanowiła uleć, więc koniec końców
się zgodziła na taki, a nie inny układ. Informacja o tym, iż chcę usunąć ciążę
jeszcze bardziej ją podburzyła. Od początku żyłam z przekonaniem, że decyzja
skoczkini zapadła pod wpływem impulsu, którego teraz nie była całkowicie pewna.
— Oczywiście –
westchnęłam zrezygnowana, wracając do poprzednio przerwanej czynności.
— Mogę coś dla ciebie zrobić? – spytał po jakiś pięciu
minutach. Miałam ochotę znów pstryknąć go w nos.
— Nie, ale dziękuję – odpowiedziałam zniecierpliwiona. – Jak
będę czegoś chciała, to ci powiem – zapewniłam.
— A może soku się napij? Mam świeżo wyciśnięty, przelany do
puszki po Red Bullu.
— No daj – westchnęłam, wyciągając rękę spod koca w jego
kierunku i napiłam się łyka. – Co to? – spytałam, oblizując wargi.
— Sok z mandarynek – poinformował, przejmując ode mnie
puszkę i wsadzając ją sobie powrotem miedzy kolana.
— Wiki – usłyszałam głos Thomasa. – Chyba nie masz zamiaru
jechać do Polski? Obiecałaś mi coś.
— Wiem, będę wszędzie tam gdzie ty, więc się nie bój –
uśmiechnęłam się w jego stronę, a on spojrzał na moją twarz w lusterku.
***
Kiedy zaczęła się sprawa, poczułam jak serce podchodzi mi
niemal do gardła. Staliśmy teraz wszyscy w wielkiej sali sądowej, a ja musiałam
patrzeć, jak Gregor jest wprowadzany do pomieszczenia przez policjanta, sam
zakuty w metalowe kajdanki. Jęknął cicho z bólu, gdy funkcjonariusz zdejmował
mu je z nadgarstków. Ubrany był w zwykłe przetarte na kolanach jasne dżinsy oraz
szarą bluzę z kapturem. Miał sińce pod oczami, przekrwione gałki oczne, szarą
cerę i zapadnięte policzki.
Gdy nasze spojrzenia spotkały się w pół drogi, zauważyłam,
że chciał się uśmiechnąć, a przez krótką chwilę zabłyszczały mu oczy. Zmienił
jednak wyraz twarzy, gdy zobaczył, że obok mnie stoi Thomas, trzymający mocno
za rękę. Poczułam się, jak zwykła suka. Nie mogąc znieść jego palącego wzroku,
spuściłam wzrok. Thomas od razu się domyślił, że coś jest nie tak, a Ville
orientacyjne zbliżył się do mnie, chcąc być najwyraźniej bliżej Milo.
Cieszę się bardzo:)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że w tym całym realizmie życia, który to opowiadanie pokazuje genialnie są też te drobne chwile szczęścia. Morgi zachował się cudownie, że zrozumiał. Nie odrazu, co jest całkiem zrozumiałe, bo nawet największa miłość to nie powód do zniesienia wszystkiego, ale jednak...
I piękne, że Wiki poświęciła własne uczucie, aby Ville mógł zostać tatusiem. I dla tego niewinnego dziecka, bo przecież ono niebieski nic winne nieszczęściu biologicznych rodziców , które sprowadziło je na świat.
I nie wiem czemu, ale mimo tego rozdziału mam złe przeczucia co do tej całej rozprawy, może nie do wyniku ale tego co się podczas niej stanie...
I może to nie miejsce na śmiech Ale poprostu troska Ville rozwala.
Ania powinna się przestać gniewać na Wiki, która tyle zaryzykowała dla jej ulubieńca:D
Pozdrawiam, weny i czekam na więcej:*
matko, myślałam, że Morgi zacznie wypominać Wiki te wszystkie rzeczy a on najzwyczajniej w świecie nic nie zrobił. nawet się słowem nie odezwał, taki facet to skarb. to piękne ze strony Wiki, że oddaje swoje dziecko Ville i Idze aby oni byli szczęśliwi. wybacz mi ten krótki komentarz ale mama woła mnie od godziny na obiad a ja drę się, że muszę komentarz napisać :) czekam z niecierpliwością na następny rozdział. życzę morza weny, chęci, inspiracji i oczywiście czasu do pisania :*
OdpowiedzUsuńI co ja mam napisać ci Wiki? Ja też czasem nie lubię pisać komentarzy, zwłaszcza, jak nie wiem co napisać. I tu znowu nie wiem.
OdpowiedzUsuńTyle ci powiem, że zrobiłaś mi z Ville, jakiegoś irytującego człowieka ;c
No rozumiem, że się martwi, ale mógłby się trochę opanować i zająć Igą, bo to w końcu jest jego narzeczona. xd A na Wiki będę zła Stella, bo ona mi ich kłóci ; - ; Może Wiki zrozumie coś po naszej wczorajsze rozmowie i zrobi państwu Larinto niespodziankę i pomimo, że podaruję im swojego potomka to jeszcze własnego :3
A co do Thomasa to ja się spodziewałam, że ty ich szybko pogodzisz :P
No dobra nie wiem co jeszcze napisać, nie będę tego przeciągać, bo ten komentarz i tak już jest bezsensu.
weny :*
Tyle emocji w jednym rozdziale!
OdpowiedzUsuńJestem pod wielkim wrażeniem. Zdołałaś wydusić ze mnie łzy, Wiktorio!
Rozpacz Wiki, milczenie Thomasa i wplecione w to wszystko zatroskanie Ville. Jeden z Twoich lepszych rozdziałów, naprawdę!
Nie spodziewałam się, że już ich pogodzisz. Ta sytuacja w kuchni... Wyznanie miłości przez Morgiego tak bardzo mnie wzruszyło!
Cieszę się bardzo, że są razem. Ale boję się, że Wiki nie poradzi sobie psychicznie z tą 'sądową' sytuacją. Gregor ... Wspomnienia na pewno powrócą. Ale oby było dobrze :)
+ W trakcie czytania 2 raz w życiu złapałam się na tym, że Twoi bohaterowie są wśród nas. To tylko pochwała dla Ciebie - piszesz bardzo realistyczne opowiadanie i chwała Tobie za to!
Z pozdrowieniami, Dominika xx
Wiesz po co tu przyszłam? Domyślasz się? To dobrze!
OdpowiedzUsuńA jeśli nie, zaraz ci to uzmysłowię, ty moja kochana blogerko ze świetnymi pomysłami i fazą fanatyzmu na punkcie Morgiego! Bo sprawa jest poważna, uwierz w to, albo czeka cię ogromny szok. Napisałam ci już na gadu, że będzie opierdol, to będzie.
Domyślasz się już swojej straszliwej zbrodni?
Nie uśmiechaj się tak - doskonale wiem, że to robisz. Teraz śmiejesz się cicho, choć w głębi serca czujesz narastającą frustrację. Denerwujesz się, bo nie domyślasz się o co mi chodzi, chociaż to proste, jak na moje myślenie. Tak, tak Wiki - możesz się wstydzić, że jeszcze się tego nie domyśliłaś lub być z siebie dumna, jeżeli moje wąty są ci już dobrze znane.
Czy już wiesz o co mi chodzi?
To powiem ci!
JAK MOGŁAŚ WZBUDZIĆ WE MNIE LITOŚĆ DO WIKI?!
To zbrodnia karalna, wiesz o tym? Nienawidzę jej pod każdym względem, a ty spokojnie bawisz się mną, łącząc tą okropną dziewuchę z najbardziej seksownym skoczkiem, jakiego widział świat. Zniosłabym wszystko, ucieszyłabym się z jej związku z psychopatycznym Gredziem, bo może w nocy w przypływie ataku i mocy rodem z piekła, zadźgałby ją nożem od masła albo zatłukł tłuczkiem do mięsa. Kto wie? Wystarczyłby zwykły knebel na twarz, żeby już nigdy nie mogła wypowiedzieć ani jednego słowa. Bo mnie denerwuje i to ostro >.<
Ale teraz, gdy Ville - który nawiasem mówiąc (przepraszam cię Aniu) jest tutaj z lekka ciotowany z tą swoją nadopiekuńczością - tak troszczy się o nią, a właściwie o dziecko które nosi (oby przypominał Gredzia, oby przypominało Gredzia...), Wika dostała ode mnie mały plus do pewnej dozy współczucia (ugh nie wierzę, że to mówię). Zrozumiałam, że jest w ciąży, że będzie bobo, a ja kocham bobaski więc - ok, jeden punkt ma, nic sie nie stanie.
Ale potem było jeszcze gorzej.
Powiedz, czemu mi to robisz? Doskonale wiesz, jak uwielbiam Thomasa i na prawdę kocham romantyczne scenki, ale z Wiktorią? Niech cierpi - mówiłam sobie w duchu - Niech wie, co czują wszyscy przez nią ranieni. A tu buuum - pan Morgenstern i pani Maliniak obściskują się w kuchni, po dodającym skrzydła Red Bullu. Na dodatek, czy ja dobrze zrozumiałam, że Wiki sobie przytulała się bez żadnych zahamowań do wspaniałej, umięśnionej klaty Thomasa? O nie nie nie - tego już za wiele! Wiesz jak mi się miło zrobiło? Jak słodko? Przecież to było kochane! Takie nie podobne do ciebie i twoich opinii związanych z życiem, a jednak. Jejku, rozczuliłam się. A NIE POWINNAM. Ale sprawę mojej psychiki zostawię dla siebie....
W każdym razie byłoby wszystko pięknie - miłość dwóch ludzi, akceptują siebie, wspaniale - gdyby nie to że tam jest Wiki.
Wiktorio, moja blogerko - strzeż się, bo Marcia jest zła, łamane przez rozczulona - a taka Marcia nie jest bezpieczna, uwierz mi!
JA CIĘ WIDZĘ!
Pozdrawiam, Marta :)
PS Weny :* A wiesz czemu?
1) Coś czeka.
2) Moze Gredzio namiesza, a Wiki znowu coś spieprzy? ♥.♥
Twojego bloga czytam od wczoraj i stwierdzam że jest zajebisty :-]
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa jak potoczą sie sprawy z dzieckiem i rozprawą a najważniejsze czy ułóży jej się na dobre z Thomasem 😁
Do rozdziału to stwierdzam że jest świetny 😁
Już nie mogę doczekać się następnego 😊
Omg! taki rozdział... nono... odważna jesteś:D
OdpowiedzUsuńWszystko pięknie cudnie, ale czegoś mi tu brakuje... takiej wisienki na torcie:D Liczę na Ciebie! Do następnego!
Kiedy następny rozdział?
OdpowiedzUsuńwiki powinna być z Gregorem! :) kiedy następny? ? ?
OdpowiedzUsuńbłagam! wrzuć następny rozdział.
OdpowiedzUsuńjuż nie mogę się doczekać! :)
czekam na następne :) zapraszam :) http://whenweflyfanfiction.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńojej, w 2dni przeczytałam całe Twoje opowiadanie i z niecierpliwością czekam na następne rozdziały! :)
OdpowiedzUsuńkiedy coś nowego?:)
OdpowiedzUsuńkiedy będzie następny odcinek ?
OdpowiedzUsuń