W sali sądowej znajdowało się coraz więcej ludzi. Rozprawa
stała się tematem numerem jeden w Austrii i w reszcie skocznego świata, a przed
siedzibą sądu czekał tłum dziennikarzy oraz gapiów, spragnionych sensacji.
Nawet teraz słyszałam stłumione okrzyki mas ludzi, których bezskutecznie
próbowali odstraszyć ochroniarze. Wiadomym było od początku, że tej próby
zabójstwa nie można było zachować w tajemnicy, skoro dopuścił się jej Gregor Schlierenzauer.
Znany na całym świecie i jeden z najlepszych, jeśli obecnie nie najlepszy
skoczek narciarski.
Czułam się potwornie, spoglądając teraz w jego wygasłe,
brązowe tęczówki. Miałam wrażenie, że oczy chłopaka pojaśniały, zmieniając
kolor z intensywnego orzecha na bardzo jasny brąz. Kąciki spierzchniętych ust,
skierowane były ku dołowi, a sam szatyn wydawał się mi nieobecny, jakby
przebywał myślami gdzie indziej. Od momentu, gdy spuściłam wzrok na kilka
chwil, nie udało mi się już nawiązać z nim kontaktu. Spoglądał przed siebie,
gdzie znajdował się prokurator, mierzący go nienawistnym spojrzeniem.
Policjant, który zdejmował mu kajdanki, cofnął się teraz o
kilka kroków i stanął pod ścianą. Po kilku chwilach dołączyła do niego młodsza
o około dziesięć lat blondwłosa funkcjonariuszka, która stając na baczność,
zajęła miejsce po drugiej stronie i splotła ręce za plecami. Koło drzwi do
wejścia na salę znajdowało się kolejnych dwóch mięśniaków, a pozostali byli
rozpieszczeni w pozostałych częściach pomieszczenia. Dziwiło mnie, że potrzeba
ich aż tylu, aby rozprawa Gregora mogła się odbyć.
— Jest oskarżony o próbę zabójstwa trzech osób – szepnął mi
na ucho Thomas. – Nic w tym dziwnego, że tak się zabezpieczają.
On mi czyta w myślach czy jak? Byłam pewna, że nie
powiedziałam tych słów na głos, ale najwyraźniej nietrudno było zauważyć moje
zdenerwowanie. Czułam, jak zaczynam powoli wpadać w panikę, a widok sędziego,
który okazał się być kobietą, wcale nie poprawiał mi humoru. Wyraz twarzy
kobiety uznałam za karcący i niemal natychmiast skurczyłam się w sobie niczym
mała, wystraszona dziewczynka.
Początek rozprawy okazał się dla mnie niezwykle trudny. Gdy
Gregor jako pierwszy zaczął odpowiadać na pytania, poczułam dreszcze na całym
ciele. Nie okazały się bynajmniej przyjemne. Jego głos nie przypominał tego, do
którego się przyzwyczaiłam i który na swój sposób lubiłam. Mówił ciszej,
bardziej ochryple oraz mechaniczne. Na próżno doszukiwałam się w nim jakiś
pozytywnych uczuć. Najgorsze w tym wszystkim było to, iż nie wiedziałam, czym
jest to spowodowane najbardziej – moim widokiem u boku Thomasa, czy pobytem w
areszcie, a może nawrotem sennych koszmarów, związanych z schizofrenią
paranoidalną.
Przyznał się do wszystkiego bez wahania, oczywiście
wyjaśniając swoje zachowanie. Wyznał, że zrobił to dla mnie. Gdy usłyszałam
swoje nazwisko, poczułam pieczenie pod powiekami. On tu był przeze mnie.
Dlatego, że dałam się złapać jego niezrównoważonym kolegom. To oni powinni
siedzieć na ławie oskarżonych, tymczasem występowali w roli oskarżycieli, co
uznałam za parszywą ironię losu. Obecność Thomasa powinna mi pomóc, ja jednak
czułam się okropnie, bo wiedziałam, że ten widok rani szatyna. Starał się nie
patrzeć na mnie, jednakże nie udawało mu się to. Wiedziałam, że ma pretensje i
najchętniej wszystko by wyjaśnił na osobności. Wątpiłam jednak, że taka okazja
szybko nadejdzie.
Powinnam była słuchać wszystkich pytań i odpowiedzi z uwagą,
jednak nie umiałam. Cały czas miałam do siebie żal. Gdyby nie ja nic takiego
nigdy by się nie wydarzyło. Trudno było zrozumieć, dlaczego skoczek wypowiada
się o mnie w samych superlatywach i z uśmiechem. Po tym co mu zrobiłam.
— Nie mogłem postąpić inaczej – zapewnił, wpatrując się w
oczy sędziny, która sprawiała wrażenie nieprzekonanej. – Ci dranie chcieli
zrobić jej krzywdę. W obecnej sytuacji nieważnym było jak ich ukarać, liczył
się sam fakt. Jedyne prawo na jakie zasługują gwałciciele, to prawo do
trzymetrowej dziury w ziemi – zakończył, przygryzając dolną wargę, a potem
spojrzał w moim kierunku przez ułamek sekundy.
— Robił to pan świadomie? – zagrzmiał głos prokuratora,
który od początku nie wzbudził we mnie sympatii.
— Tego bym w ten sposób nie ujął – westchnął. Wszystko
działo się niezwykle szybko, nie miałem czasu, żeby myśleć. Liczyło się tylko
to, aby ich zranić, nic więcej.
— Skoro taka była pańska reakcja panie Schlierenzauer, to
wnioskuję, że pani Maliniak była kimś niezwykle ważnym dla pana – stwierdził z
przekąsem. – Siostra pana małżonki – dodał trochę ciszej.
— Jest w dalszym ciągu, mimo wszystkiego co się stało –
odpowiedział bez wahania. – Skoro uznajecie takie rzeczy za istotne, to tak:
Wiktoria jest dla mnie kimś niezwykle ważnym, a także wiele dla mnie uczyniła.
Nie mogłem pozwolić, aby uszło na sucho jej gwałcicielom, choć z samego
zdarzenia nie pamiętam zbyt wiele. Najwidoczniej musiałem być niezwykle
wściekły, bo to co zrobiłem dotarło do mnie dopiero, gdy złapali mnie
funkcjonariusze, a oni odjeżdżali karetkami.
Z każdym kolejnym zdaniem jego głos zaczynał być takim
jakiego znałam, a w tonie dało słyszeć się bijącą pewność siebie, mimo że oczy
dalej pozostawały obce, a wychudzona sylwetka nie zdradzała drzemiącej w nim
siły.
— Chce pan powiedzieć, że zdradzał swoją żonę?
— Sprzeciw! – Obrończyni szatyna w niezwykle szybkim tempie
zareagowała na pytanie prokuratora, wyraźnie oburzona toczącą się dyskusją. –
Nie sądzę Wysoki Sądzie, aby odpowiedź na to pytanie, jakakolwiek by ona nie
była, stała się istotna dla sprawy.
— Obrona wybaczy, ale mam inne zdanie na ten temat. –
Podniósł się prokurator. – Moim zdaniem Pan Schlierenzauer działał z
premedytacją i nie mam zamiaru ukrywać swojej opinii. Zaangażowanie uczuciowe,
może świadczyć o tym, że wszystkie czynności zostały zaplanowane.
— Wnikanie w życie osobiste do niczego nas nie doprowadzi!—
upierała się. – Ważnym jest czy pan
Schlierenzauer był świadomy, czy też nie, w trakcie popełniania przestępstwa.
— Właśnie do tego zmierzam – opowiedział litościwie.
— Proszę natychmiast
zakończyć tę dyskusję! – Zabrzmiała sędzina, a dźwięk uderzenia młotkiem, odbił
się echem od ścian sali. – Panie Schlierenzauer proszę odpowiedzieć na pytanie.
Chłopak przez chwile milczał, jakby głęboko się nad czymś
zastanawiał i spuścił głowę. Po kilku sekundach zauważyłam na jego twarzy
szeroki uśmiech, który nie pojawił się od początku rozprawy.
— Nie sądzę, aby za zgodą żony, można to uznać za zdradę.
— Co? – wyrwało się z ust prokuratorowi, którego oczy
przypominały teraz pięciozłotówki.
— Wiktoria opiekowała się mną, gdy tego potrzebowałem.
Robiła dla mnie praktycznie wszystko, a
z własną żoną mi się nie układało. Od czasu wdania się z nią w relację,
planowałem rozwód.
— Dlatego postanowił pan zabić – znów odezwał się
prokurator. Zaczął mi powoli działać na nerwy.
Skoczek jak gdyby
nie usłyszał zjadliwego stwierdzenia prokuratora i nawet nie spojrzał w jego
kierunku.
— Dzięki niej przetrwałem chorobę. Od kiedy muszę przebywać
w areszcie sam, mój stan uległ ponownemu pogorszeniu. Ma zresztą Wysoki Sąd
raport na mój temat od miejscowego psychiatry.
Sędzia wpatrywała się w Gregora uważnie, jakby chciała
zapamiętać każde jego słowo. Odgarnęła dyskretnie spadający jej na oko kosmyk
kruczoczarnych włosów i uznała ze spokojem.
— Cóż, posiadam niezbędną dokumentację – odparła, po czym
wzięła do rąk jakiś plik spiętych kartek i zaczęła wybiórczo przeglądać. — Co pan zrobił, gdy już cała trójka straciła
przytomność?
Szatyn wzniósł oczy ku niebu i z głośnym westchnieniem
odpowiedział.
— Uciekłem. Próbowałem w każdym bądź razie, bo po wyjściu z
hotelowego pokoju dopadła mnie policja i zakuła w kajdany. Wiem, możliwe, że
nie powinienem, ale naprawdę nie miałem nad niczym kontroli – zapewnił, patrząc
się błagalnie w oczy Wysokiego Sądu.
Po tych słowach, zakończyło się przesłuchiwanie Gregora. W
spokoju usiadł na swoim miejscu, nie spoglądając na mnie do końca rozprawy.
Splótł swoje dłonie i zwiesił głowę, sprawiając wrażenie osoby, która teraz
wszystko pozostawia w rękach Boga. Nie mogłam uwierzyć, że moja nieostrożność i
głupota, mogły doprowadzić, do jego upadku. Prawie na same dno.
Następnie kolejno zeznawali Koch, Kraft i Kofler. Na ich
ciele już nie było widać wyraźnych śladów ataku. W niektórych miejscach
pozostały im tylko lekkie blizny. Wszyscy trzej wyglądali, jakby odzyskali
pełną sprawność i dobrą formę. Nie mogłam ukryć, że ich widok niezwykle mnie
poruszył. Słysząc ochrypły ton głosu pierwszego z moich oprawców, zadrżałam.
Kilka chwil potem złapałam się za brzuch. Dziecko kopnęło niezwykle mocno,
sprawiając, że pochyliłam się lekko do przodu i zaczęłam ciężej oddychać.
Ville, który nic do tej pory nie mówił, odwrócił się nagle w
moim kierunku i z niepokojem spojrzał na brzuch.
— Co się dzieje? – szepnął. – Nie mów, że się zaczyna. Jest
jeszcze stanowczo za wcześnie – dodał, poprawiając się nerwowo.
Thomas nic nie powiedział, tylko spojrzał na mnie z
niepokojem i uścisnął mocniej moją dłoń, którą trzymał od momentu rozpoczęcia
się tej całej farsy. Spojrzałam w kierunku okna, na którym pojawiły się małe
kropelki deszczu. Odgłosy ludzi znajdujących się przed gmachem sądu, wcale nie
zelżały. Po dwóch minutach rozpętało się już na dobre, a wielkie krople
nieprzerwanie stukały o szyby. Kiedy powróciłam już do pełni świadomości Koch skończył
składać swoje zeznania. Widziałam jak Gregor, cały trzęsie się z wściekłości, a
jego obrońca szepcze mu na ucho jakieś upomnienia.
Cała ta sytuacja stała się przygnębiająca dla mnie i dla
moich towarzyszy. Nie mogłam się doczekać chwili, w której opuszczę to miejsce.
Minuty ciągnęły się w nieskończoność, a ja po paru minutach spokoju znów
dostałam mocnego kopniaka. Przeraziłam się nie na żarty, to był przecież
dopiero szósty miesiąc mojej ciąży. Stwierdziłam, że to wszystko jest wynikiem
stresu, ale i tak powinnam jak najszybciej nad sobą zapanować. Posłałam Ville
uspokajające spojrzenie i uśmiechnęłam się.
— Ty bezczelny draniu! – usłyszałam nagle krzyk Gregora i
ujrzałam jak rzuca się na Koflera, wymijając ochroniarzy.
Zaczął go szarpać, ale to nie trwał długo, ponieważ zaraz
dopadło go dwóch funkcjonariuszy. Jeden z nich pociągnął go za kaptur szarej
bluzy, powstrzymując jego furię, a drugi skuł ręce za plecami z pomocą
kajdanek.
— To nie ja powinienem odpowiadać przed sądem! – krzyknął,
stawiając coraz słabszy opór. Najwidoczniej wiedział, że już nie ma szans,
wydostać się z kleszczy.
— Proszę się natychmiast uspokoić! – Sędzina miała
przeraźliwie spokojny oraz opanowany wyraz twarzy. – Jeszcze jedno takie
zachowanie, a zostanie pan wydalony z Sali rozpraw – upomniała.
Schlierenzauer został zaprowadzony na swoje miejsce, ale
kajdanek już mu nie zdjęto. Siedział skuty, otoczony po obu stronach
policjantami, którzy zrezygnowawszy z miejsca pod ścianą, znajdowali się teraz
ledwie metr od niego, wbijając lodowate spojrzenia.
Nadszedł jednak moment, którego obawiałam się najbardziej.
Przyszła moja kolej na złożenie zeznań. Po usłyszeniu swojego nazwiska, czułam,
jak nogi się pode mną ugięły, a następnie kolejne kopnięcie w prawy bok.
— Może pani stać? – usłyszałam jej głos. – Jeśli są jakieś
problemy, proszę się nie bać, nie musi pani zeznawać na stojąco.
— Nie, dziękuję. Dam radę – zapewniłam, choć nie byłam do
końca pewna tego co mówię. – Wszystko jest w jak najlepszym porządku –
zapewniłam, niepewnym krokiem podchodząc bliżej.
Gdy puściłam rękę Thomasa, ogarnęło mnie bardzo dziwne uczucie
strachu, który się nasilał z każdą chwilą. Po odpowiedzeniu na podstawowe
pytania dotyczące moich danych osobowych i stopnia pokrewieństwa z oskarżonym,
wpadłam do wiru pytań, które nie do końca mi odpowiadały. Wiedziałam, że całe
to zajście jest z mojej winy i nie wiedziałam, jak usprawiedliwić się sama
przed sobą. Było mi słabo, a gdy musiałam ze szczegółami opowiedzieć przebieg
napaści, zrobiło mi się niedobrze. Miałam ochotę wyjść bez słowa i nie patrzeć
już twarze tych, którzy mnie skrzywdzili. Nie dopuszczałam do siebie innej
myśli, niż taką, że Gregor zostanie uznany za niepoczytalnego, a sędzia
zarządzi osobne postępowanie karne przeciw tej trójce.
Nie wątpiłam, że będę musiała obnażyć jakie relacje łączyły
mnie z Gregorem. Ku uciesze prokuratora, którego łeb miałam najszczerszą ochotę
roztrzaskać o ścianę sądu. Pocieszający był fakt, że Sandra wiedziała o tym
wszystkim i zrozumiała, że branie ślubu z szatynem okazało się jednym, wielkim
nieporozumieniem. Sama już zresztą nie miałam pojęcia, czy moja siostra zrobiła
to własnej woli, czy może Gregor już od początku ją szantażował, tak samo jak
resztę mojej rodziny.
Nie czułam oporów
przed odpowiedziami, choć na początku zdawało się to krępujące. Mówienie o
chorobie Gregora uznałam za potrzebne, wierzyłam, że pomoże to w złagodzeniu
wyroku i pokaże, iż człowiek ten potrzebuje lekarza, a nie gnicia w więzieniu,
marnowania swojej kariery, która i tak już wisiała na włosku dzięki kiepskiej
formie, a także spekulacjom mediów.
— To dziecko które pani nosi jest dzieckiem pana
Schlierenzauera, czyż nie? – prokurator spojrzał na mnie spod ukosa.
— Nie sądzę, aby miało to jakieś znaczenie dla sprawy, ale
skoro tak bardzo chce prokurator wiedzieć, to owszem – odpowiedziałam przez
zaciśnięte wargi. – To szósty miesiąc.
— Zdesperowana gwiazda skoków narciarskich okaleczyła trójkę
ludzi w obronie ukochanej, jakie to szlachetne – stwierdził ironicznie,
powodując, że krew zaczęła mi się
gotować i zapisał coś na kartce papieru, których pełno było przed nim.
— Moim zdaniem taka uwaga była nie na miejscu panie
prokuratorze – zwróciła mu uwagę sędzina patrząc na niego z politowaniem.
— Najmocniej przepraszam wysoki sadzie, ale cała ta sytuacja
przypomina mi niezwykle żałosną scenę zemsty. Rzadko kiedy sprawy, w których
uczestniczę są tak wyjątkowo absurdalne i kiepsko umotywowane.
— Ma pan coś jeszcze do dodania? – spytał wysoki sąd
wyraźnie zmęczonym tonem.
Wszyscy mieliśmy już tego dosyć, a zeznawać miały jeszcze
pięć osób; Manuel, Pointner, Thomas, Sandra – jako żona oskarżonego – i
recepcjonistka, która wezwała pogotowie. Pozostało cieszyć się tym, że
przesłuchanie Alexa raczej nie będzie się przeciągać w nieskończoność, bo nie
miał zbyt wielkiej wiedzy na temat całego zajścia, ale w końcu był trenerem i
widział jak zakłuwają jego podopiecznego w kajdanki, co na pewno nie zaliczało
się do łatwych przeżyć.
Nie ukrywałam przed sądem niczego, bo teraz nic nie
pozostało do stracenia. Wiedziałam, że znają mnie już w skocznym światku jako
kochankę Gregora i matkę jego dziecka. Zgadywałam, iż moja reputacja nie
przedstawiała się zbyt dobrze. W prasie nie tylko wyszłam na tą, która uwiodła
męża własnej siostry i ma z nim dziecko, ale także na taką, która niezwykle
szybko zmienia partnerów, a wszystko przez związek z Thomasem, o którym wszyscy
już wiedzieli, a nie zdążyłam jeszcze nawet urodzić dziecka szatyna.
Mimo ulewnego deszczu byłam przekonana, że prasa oraz
dziennikarze dalej czatują przed gmachem, a miejscowi funkcjonariusze, okazali
się za słabi, aby pozbyć się tego tłumu. Przed wejściem do budynku zauważyłam
dziennikarkę z magazynu, w którym pracowałam rok temu – najwyraźniej szef
chciał się mnie pozbyć razem z Magdą, a wieść o bankructwie okazała się
kłamstwem z niewyjaśnionych powodów. Teraz stanę się bohaterką swojego magazynu
sportowego.
— Gregor powinien się leczyć – powiedziałam pewnym głosem. –
Zakład karny nie jest dla niego
odpowiednim miejscem. Nie dla kogoś, kto jest schizofrenikiem. Już teraz
przyjmuje odpowiednie leki, ale sądzę, że to jest jeszcze za mało.
— Jak możesz chcieć mnie wysłać do czubków? – Gregor poniósł
się nagle, mimo krępujących go kajdanek. Jego wzrok był pełen żalu i
rozczarowania. – Ufałem Ci, kochałem.
— Właśnie dlatego chcę Ci pomóc – odpowiedziałam, mimo
świadomości, że nie mam prawa wdawać się z nim w dyskusję i wszystkiego
tłumaczyć.
Chciałam powiedzieć coś wysokiemu sądowi, jednakże w tej
samej chwili poczułam bardzo mocny skurcz, który był na tyle silny, żeby
ugięły się pode mną kolana, a z ust
wydobył syk.
— Pani Maliniak, wszystko w porządku? – Sędzina była
przerażona, a samo pytanie zabrzmiało w moim odczuciu niezwykle głupio.
Jeden z policjantów w chwili wymawiania tych słów, opuścił
swoje stanowisko pod drzwiami sali rozpraw i podszedł do mnie, kładąc rękę na
ramię. Zaczęło kręcić mi się w głowie. Gdzieś w tle usłyszałam głos Thomasa, a
Gregor po raz kolejny podniósł się na równe nogi, walcząc z kajdankami. Osunęłam
się bezradnie w ramiona funkcjonariusza, walcząc z zalewającą mnie ciemnością.
Czułam się jakbym tonęła, a dobiegające glosy, nieustannie tłumione, starały
się przebić przez taflę wody. Cały świat zawirował. Potem nie było już nic.
***
Ostre światło. Miliony obrazów zlewających się w całość.
Czyjś krzyk bólu. Wszechogarniający strach, chłód i niepewność. Staram się
otworzyć oczy. Na darmo. Jestem zbyt słaba, zbyt odległa od świata. Nie wiem co
się dzieje. Skupiam się na dźwiękach, są gdzieś tam, w przestrzeni. Cała
sztywnieję, czuję bój, a chłód wciąż narasta. Głowa pulsuje, po czym mam
wrażenie, jakby rozbijała się od środka.
— Pani Maliniak, proszę otworzyć oczy! – Znów stłumione
dźwięki. Znów tonę. Kolejny raz nie jestem w stanie oddychać. – Słyszy nas
pani, proszę się obudzić.
Słyszę, ale nie mogę nic zrobić. Mięśnie tak bolą, iż nie
jestem w stanie nimi ruszyć. Staram się, jednakże ból jest przeraźliwy.
Egipskie ciemności. Boli już nie tylko głowa, ale całe ciało. Brzuch płonie
żywym ogniem. Co się stało z Milo? Czy żyje? Czy ja żyję? Co się stało ze mną i
dlaczego?
Muszę to zrobić, staram ruszyć się ręką. Czuję jak
nieprzyjemnie mrowi, potęgując ból, muszę ją podnieść. Muszę natychmiast się
stąd wydostać. Ale gdzie ja jestem?
Znów ostre światło, mimowolnie zaciskam powieki, wiem, że
mogę je już bardziej kontrolować. Wreszcie udaje mi się podnieść dłoń do oczu.
Mój brzuch, tak bardzo boli, a skronie pulsują w rytm przyspieszonego serca.
Zimno, a jednak brzuch wciąż pali, jakby ktoś od środka przykładał do niego
rozżarzony metal. Chcę krzyczeć, ale usta są poza moim władaniem. Wiem, że
zaczynam płakać, a łzy spływają strumieniami po zimnych jak lód policzkach.
Wreszcie się udaje, otwieram oczy, choć w dalszym ciągu jest
niezwykle ciężko. Wiszę pochylające się nade mną dwie pielęgniarki i lekarza.
Jestem w stanie się uśmiechnąć, odzyskuję władzę nad ciałem. Z ust lekarza wypływa
strumień słów, których nie jestem w stanie pojąć. Słyszę jakieś pospieszne
kroki i po paru chwilach znajduje się przy mnie osoba, którą bardzo pragnęłam
ujrzeć.
— Thomas – mówię ochrypłym, słabym głosem. – Co się stało?
Jego mina poważnieje, a w oczach widzę łzy, które stara się otrzeć
dłonią. W porównaniu z moją, jego skóra jest niezwykle ciepła.
— Nagle pani zasłabła, a serce zatrzymało się na kilkanaście
sekund. – usłyszałam głos lekarza, który teraz stał się zdecydowanie
wyraźniejszy. – Ledwo panią odratowaliśmy, przywracając pracę serca.
— Co z dzieckiem? – Zmarszczyłam brwi czując jak rośnie we
mnie niepokój.
— Po przeprowadzeniu reanimacji musieliśmy natychmiast
operować. Dziecku na szczęście nic nie jest, choć przyszło na świat niezwykle
wcześnie. To szósty miesiąc, zmuszeni byliśmy dać tylko trzy punkty w skali Apgar.
Wykonaliśmy reanimacje, gdyż dziecko nie oddychało, jego skóra była niezwykle
sina, nie płakało po urodzeniu. Teraz podajemy dziecku tlen i wszystkie
niezbędne składniki dożylnie. Zmuszeni byliśmy umieścić dziecko w inkubatorze i
obawiam się, że będzie musiało tam pozostać na jakiś czas. Nie stwierdziliśmy
jednak żadnych poważnych schorzeń, co z pewnością bardzo panią ucieszy. Uważam,
że po odpowiedniej rekonwalescencji będzie zdrowe. Skala Apgar nie jest
wyrokiem.
Po usłyszeniu tego natłoku informacji, przeniosłam wzrok na
Thomasa.
— Iga i Ville już wiedzą? Szpital dostał od nas niezbędną
dokumentację?
— Tak kochanie, widzieli się już z Milo i cały czas przy nim
są – powiedział ciepło i pocałował mnie w dłoń. – Wszystko będzie dobrze.
— Zemdlała pani najprawdopodobniej na skutek silnego szoku.
Ciąża wyraźnie panią osłabiła, dlatego przebieg był wyjątkowo dramatyczny.
— Co z Gregorem? – Nie odpowiedziałam na słowa doktora. –
Wszystko jest tak jak chcieliśmy? Gdzie on teraz jest? Jak się czuje?
— Rozprawa odbyła się
tydzień temu, Wiki. Byłaś w śpiączce.
Zaskoczona spojrzałam na lekarza, a ten tylko pokiwał głową.
— Mimo podania środków wybudzających, nie umieliśmy pani dobudzić.
Przeprowadzimy jeszcze parę dodatkowych badań. Gdyby pani czegoś potrzebowała,
proszę wezwać którąś z pielęgniarek za pomocą tego guzika.
Po dokładnym poinstruowaniu lekarz opuścił salę, a dwie
pielęgniarki ruszyły jego śladami po wymienieniu mi kroplówek. Zostałam sama z
Thomasem i przez kilka długich chwil wpatrywałam się z wyraźną ulgą w jego
twarz, chcąc, aby nigdy mnie już nie zostawił.
— Rozprawa dobiegła końca – odezwał się wreszcie. – Wszystko
jest takie jak chcieliśmy. Skierowali Gregora do zakładu psychiatrycznego i
poddali leczeniu. Rozmawiałem jeszcze z nim, bardzo się zmartwił.
— Czuję się jak świnia – wypaliłam. – Nie powinnam była go
okłamywać, on chciał ułożyć sobie ze mną życie. To wszystko jest bez sensu. To
przeze mnie się zmarnował.
— Ty go właśnie ocaliłaś – odpowiedział, czym bardzo mnie
zaskoczył. – Dzięki tobie się nie zatracił i ma szansę na życie. Choć będąc
szczerym nie pochwalam twoich metod. Wdawanie się z nim w związek było głupotą.
Nie mogłam mu nie przyznać racji. Moje zachowanie okazało
się całkowicie bezmyślne. Tyle się
wydarzyło przez to złego. Ja jednak w dalszym ciągu nie umiałam stworzyć innego
scenariusza. Co się stało to się nie odstanie, analizowanie błędów uznałam za
zbyteczne. Wszystko dobre co się dobrze kończy. Nie wiedziałam jednak jakie
jeszcze niemiłe niespodzianki szykuję dla mnie życie, to był dopiero początek
mojej drogi. Póki co ją przeżyłam.
— Zrezygnowałem ze skoków do końca sezonu zimowego –
oznajmił nagle Thomas, sprawiając, że na początku nie chciałam mu uwierzyć.
— Co zrobiłeś?
— Zrezygnowałem z sezonu, możliwe, że porzucę skoki
całkowicie. Teraz Ty jesteś dla mnie najważniejsza. Mam na tyle oszczędności,
że jestem w stanie utrzymywać się z odsetek do końca życia na przyzwoitym
poziomie. Nie chcę cię zostawiać i martwić się podczas każdego wyjazdu.
— Teraz to ty postępujesz bezmyślnie – warknęłam, choć w
cale nie miałam takiego zamiaru. – Jesteś w znakomitej formie, masz szansę
wygrać sezon, znów powracasz na szczyt i chcesz zrezygnować? Przeze mnie? To
idiotyczne Thomas.
Wcale tak nie uważam. – Ścisnął mocniej moją dłoń. – Skoki nie
są całym moim życiem. Mam ciebie i już zdecydowałem, przynajmniej jeśli chodzi
o ten sezon.
— Dobrze, obiecaj mi jednakże, iż zastanowisz się nad
powrotem w czasie LGP. Nie możesz postępować tak pochopnie.
— Dobrze, obiecuję – odpowiedział, całując mnie w czoło.
Mimo tylu trudności, w końcu zapowiadało się na jakieś
światełko w tunelu. Dziecko urodzone, Gregor poszedł się leczyć i ma specjalistyczną
opiekę, Ville z Igą będą szczęśliwi, a ja i Thomas jesteśmy razem. Czy możliwe jest,
aby coś się popsuło?
***
Czy wspominałam już, że pies Thomasa – niejaki Coco, nie
pała do mnie zbytnio miłością? Mały, na pozór słodki czarny piesek bardzo
skutecznie utrudnia mi codzienne funkcjonowanie z Thomasem.
Przeniosłam się do jego mieszkania zaraz po wyjściu ze
szpitala. Kochana siostra obiecała, że po powrocie do Polski, prześle mi resztę
swoich rzeczy. Relacje między mną jednak nie okazały się najlepsze. Widziałam,
że bardzo żałuje swojego zachowania w stosunku do Gregora. Miała wyrzuty
sumienia, że przez jej ignorancję, Gregor mógł polegać tylko na mnie.
Czułam się zagubiona, jednakże miłość Thomasa dała mi wiele
siły. Szczęście wlało się we mnie z chwilą, gdy po raz pierwszy spaliśmy razem,
wtuleni w siebie, słuchając wyrównanych oddechów.
Coco zdawał się czerpać przyjemność z ciągłego szczekania na
mnie, drapania i warczenia, pokazując, że nie jestem tutaj mile widzianą osobą.
Pytając się Morgiego, czy na Kristinę reagował podobnie, otrzymałam przeczącą
odpowiedź. Piesek bardzo lubił dziewczynę i zdawał się przejawiać oznaki
głębokiej tęsknoty. Wprost Genialnie – 1:0 dla blondynki.
Mały terrorysta za każdym razem, gdy pojawiałam się w
pobliżu, natychmiast wskakiwał na kolana mojemu facetowi i obdarowywał mnie
spojrzeniem mordercy. Wszelkie próby zjednania sonie go, kończyły się
niepowodzeniem, ale pamiątka zawsze zostawała – najczęściej w postaci krwawych
śladów po zębach lub pazurach.
— Co jest z tobą mały?
— Blondyn zmierzył swego pupila pytającym wzrokiem. – Nie wiem co z nim,
nigdy wcześniej się tak nie zachowywał.
— Może wytwarzam złe fluidy – mruknęłam z przekąsem,
starając się zbliżyć do chłopaka, jednak mały berbeć dalej pozostawał na straży
i zaczął warczeć ostrzegawczo. Zaczęło mnie to wyjątkowo bawić, mimo że ślady
po ostatniej konfrontacji jeszcze się nie zabliźniły.
— Najwidoczniej jest zazdrosny – stwierdził Thomas, nie
poprawiając mojego nastroju.
— Mógłby się podzielić, a nie – zaśmiałam się nerwowo, bo
przecież nie miałam do czynienia z dobermanem czy owczarkiem niemieckim – Taki mały,
ale temperament ma – stwierdziłam i wycofałam się do kuchni.
— Na pewno w końcu się do ciebie przekona! – Usłyszałam jak
do mnie krzyczy, gdy nalewałam do szklanki sok porzeczkowy.
Nie odpowiadając nic blondynowi, wyjęłam z kieszeni swój
telefon i spojrzałam na wyświetlacz. Nikt do mnie nie zadzwonił, mimo że
spodziewałam się masy telefonów od Ville lub choćby od rodziny. Nie miałam
pojęcia co teraz dzieje się u Dominiki, Darii, czy choćby u Magdy. Każda teraz
posiadała swoje życie i zdawało się, że nasze drogi się rozeszły.
Westchnęłam głośno, chowając komórkę do kieszeni i wróciłam
do salonu. Mały Coco najwyraźniej zmęczony staniem na straży swojego pana, spał
teraz smacznie w swoim posłaniu i nie miał ochoty na dalszą wojnę.
Korzystając z okazji, usiadłam Thomasowi na kolanach i
pocałowałam w usta. Zdawało się, iż poza wojną z psem, nic już złego nas nie
czeka, bo wszystko uległo rozwiązaniu. Lecz czy aby na pewno?
***
Stała tam pewna swojego celu, wiedziała, że to był jego dom,
jednakże gdzie teraz się podziewał? Nie znalazła go tam, gdzie się spodziewała.
Od ich spotkania minęło już trochę czasu. Może już o niej zapomniał? Nie, nie
możliwe. Zbyt wiele poświęciła dla niego. Dla nich. Jeszcze dziś pamiętała, jak
bardzo okazało się to trudne, ale wiedziała, iż nie ma innego sposobu. Choć z
pewnością bardzo zraniła, to uratowała mu jednocześnie życie, ale on o tym nie
wiedział. Sama ledwo co przetrwała tę wojnę. Lecz jest tutaj. Przebyła długą
drogę w pogoni za szczęściem. Ich szczęściem.
— Znajdę cię, inaczej nie nazywam się Marta – wyszeptała, zrywając
trawę koło ich dawnego azylu.
_______________________________
Przez ten cały czas, gdy nie było nowych rozdziałów, w moim życiu rozpętała się burza. Dwie osoby, dwa różne imiona. Każda z nich zupełnie inna, a jednak obie umiały przewrócić moje życie do góry i dalej to robią, choć jedna z tych osób nieuchronnie znika z mojego życia od miesiąca z każdym dniem coraz bardziej, a ja nie jestem w stanie tego uratować. Po prostu jasno dała mi do zrozumienia, że nie ma dla niej już ratunku i nie będę mogła jej pomóc, nie chce mojej przyjaźni.
Jest jednak jeszcze wiele osób, dla których muszę żyć i nie tracę nadzei.
Przepraszam was za wszystko.
"Człowiek, który żyje złudną nadzieją, sam niszczy się od środka
Wierzyłam, że będziesz, ale Ty zniknąłeś i dobrze wiesz, że nie potrzebujesz mojego istnienia"
"Człowiek, który żyje złudną nadzieją, sam niszczy się od środka
Wierzyłam, że będziesz, ale Ty zniknąłeś i dobrze wiesz, że nie potrzebujesz mojego istnienia"
Tylko to mam na swoje usprawiedliwienie. Zrozumcie, proszę.
Rozumiem. I cieszę się, że wróciłaś.
OdpowiedzUsuńWciąż to uwielbiam. I cholernie szkoda mi Gregora.
Wróciłaś tu - to jest najważniejsze.
OdpowiedzUsuńI ogromnie mnie cieszy to jak potoczyła się akcja. Bogu dzięki jeżeli chodzi o Gregora, to mu pomoże i kiedyś (jeżeli się uda oczywiście) bardzo za to Wiktorii podziękuje. Tym bardziej że potrzeba mu wsparcia gdy dowie się o oddaniu małego.
No ale tajemna siostra, bo przecież bez niej byłoby niedopuszczalnie kolorowo. Oby nie zepsuła tego co udało się zbudować...
Czekam niecierpliwie i trzymaj się<3
Musiałaś się na mnie naczekać, ale to odwet, hahaha! :D
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny! Nie spodziewałam się już rozwiązania, niekoniecznie myślałam o takim obrocie spraw, ale tym lepiej :)
Nie wiem, co więcej powiedzieć, hm. Twój styl pisania jest bardzo miły do czytania, masz talent i tyle :)
Pozdrawiam, Dominika x