niedziela, 8 czerwca 2014

Rozdział 36



W sali sądowej znajdowało się coraz więcej ludzi. Rozprawa stała się tematem numerem jeden w Austrii i w reszcie skocznego świata, a przed siedzibą sądu czekał tłum dziennikarzy oraz gapiów, spragnionych sensacji. Nawet teraz słyszałam stłumione okrzyki mas ludzi, których bezskutecznie próbowali odstraszyć ochroniarze. Wiadomym było od początku, że tej próby zabójstwa nie można było zachować w tajemnicy, skoro dopuścił się jej Gregor Schlierenzauer. Znany na całym świecie i jeden z najlepszych, jeśli obecnie nie najlepszy skoczek narciarski.
Czułam się potwornie, spoglądając teraz w jego wygasłe, brązowe tęczówki. Miałam wrażenie, że oczy chłopaka pojaśniały, zmieniając kolor z intensywnego orzecha na bardzo jasny brąz. Kąciki spierzchniętych ust, skierowane były ku dołowi, a sam szatyn wydawał się mi nieobecny, jakby przebywał myślami gdzie indziej. Od momentu, gdy spuściłam wzrok na kilka chwil, nie udało mi się już nawiązać z nim kontaktu. Spoglądał przed siebie, gdzie znajdował się prokurator, mierzący go nienawistnym spojrzeniem.
Policjant, który zdejmował mu kajdanki, cofnął się teraz o kilka kroków i stanął pod ścianą. Po kilku chwilach dołączyła do niego młodsza o około dziesięć lat blondwłosa funkcjonariuszka, która stając na baczność, zajęła miejsce po drugiej stronie i splotła ręce za plecami. Koło drzwi do wejścia na salę znajdowało się kolejnych dwóch mięśniaków, a pozostali byli rozpieszczeni w pozostałych częściach pomieszczenia. Dziwiło mnie, że potrzeba ich aż tylu, aby rozprawa Gregora mogła się odbyć.
— Jest oskarżony o próbę zabójstwa trzech osób – szepnął mi na ucho Thomas. – Nic w tym dziwnego, że tak się zabezpieczają.
On mi czyta w myślach czy jak? Byłam pewna, że nie powiedziałam tych słów na głos, ale najwyraźniej nietrudno było zauważyć moje zdenerwowanie. Czułam, jak zaczynam powoli wpadać w panikę, a widok sędziego, który okazał się być kobietą, wcale nie poprawiał mi humoru. Wyraz twarzy kobiety uznałam za karcący i niemal natychmiast skurczyłam się w sobie niczym mała, wystraszona dziewczynka.
Początek rozprawy okazał się dla mnie niezwykle trudny. Gdy Gregor jako pierwszy zaczął odpowiadać na pytania, poczułam dreszcze na całym ciele. Nie okazały się bynajmniej przyjemne. Jego głos nie przypominał tego, do którego się przyzwyczaiłam i który na swój sposób lubiłam. Mówił ciszej, bardziej ochryple oraz mechaniczne. Na próżno doszukiwałam się w nim jakiś pozytywnych uczuć. Najgorsze w tym wszystkim było to, iż nie wiedziałam, czym jest to spowodowane najbardziej – moim widokiem u boku Thomasa, czy pobytem w areszcie, a może nawrotem sennych koszmarów, związanych z schizofrenią paranoidalną.
Przyznał się do wszystkiego bez wahania, oczywiście wyjaśniając swoje zachowanie. Wyznał, że zrobił to dla mnie. Gdy usłyszałam swoje nazwisko, poczułam pieczenie pod powiekami. On tu był przeze mnie. Dlatego, że dałam się złapać jego niezrównoważonym kolegom. To oni powinni siedzieć na ławie oskarżonych, tymczasem występowali w roli oskarżycieli, co uznałam za parszywą ironię losu. Obecność Thomasa powinna mi pomóc, ja jednak czułam się okropnie, bo wiedziałam, że ten widok rani szatyna. Starał się nie patrzeć na mnie, jednakże nie udawało mu się to. Wiedziałam, że ma pretensje i najchętniej wszystko by wyjaśnił na osobności. Wątpiłam jednak, że taka okazja szybko nadejdzie.
Powinnam była słuchać wszystkich pytań i odpowiedzi z uwagą, jednak nie umiałam. Cały czas miałam do siebie żal. Gdyby nie ja nic takiego nigdy by się nie wydarzyło. Trudno było zrozumieć, dlaczego skoczek wypowiada się o mnie w samych superlatywach i z uśmiechem. Po tym co mu zrobiłam.
— Nie mogłem postąpić inaczej – zapewnił, wpatrując się w oczy sędziny, która sprawiała wrażenie nieprzekonanej. – Ci dranie chcieli zrobić jej krzywdę. W obecnej sytuacji nieważnym było jak ich ukarać, liczył się sam fakt. Jedyne prawo na jakie zasługują gwałciciele, to prawo do trzymetrowej dziury w ziemi – zakończył, przygryzając dolną wargę, a potem spojrzał w moim kierunku przez ułamek sekundy.
— Robił to pan świadomie? – zagrzmiał głos prokuratora, który od początku nie wzbudził we mnie sympatii.
— Tego bym w ten sposób nie ujął – westchnął. Wszystko działo się niezwykle szybko, nie miałem czasu, żeby myśleć. Liczyło się tylko to, aby ich zranić, nic więcej.
— Skoro taka była pańska reakcja panie Schlierenzauer, to wnioskuję, że pani Maliniak była kimś niezwykle ważnym dla pana – stwierdził z przekąsem. – Siostra pana małżonki – dodał trochę ciszej.
— Jest w dalszym ciągu, mimo wszystkiego co się stało – odpowiedział bez wahania. – Skoro uznajecie takie rzeczy za istotne, to tak: Wiktoria jest dla mnie kimś niezwykle ważnym, a także wiele dla mnie uczyniła. Nie mogłem pozwolić, aby uszło na sucho jej gwałcicielom, choć z samego zdarzenia nie pamiętam zbyt wiele. Najwidoczniej musiałem być niezwykle wściekły, bo to co zrobiłem dotarło do mnie dopiero, gdy złapali mnie funkcjonariusze, a oni odjeżdżali karetkami.
Z każdym kolejnym zdaniem jego głos zaczynał być takim jakiego znałam, a w tonie dało słyszeć się bijącą pewność siebie, mimo że oczy dalej pozostawały obce, a wychudzona sylwetka nie zdradzała drzemiącej w nim siły.
— Chce pan powiedzieć, że zdradzał swoją żonę?
— Sprzeciw! – Obrończyni szatyna w niezwykle szybkim tempie zareagowała na pytanie prokuratora, wyraźnie oburzona toczącą się dyskusją. – Nie sądzę Wysoki Sądzie, aby odpowiedź na to pytanie, jakakolwiek by ona nie była, stała się istotna dla sprawy.
— Obrona wybaczy, ale mam inne zdanie na ten temat. – Podniósł się prokurator. – Moim zdaniem Pan Schlierenzauer działał z premedytacją i nie mam zamiaru ukrywać swojej opinii. Zaangażowanie uczuciowe, może świadczyć o tym, że wszystkie czynności zostały zaplanowane.
— Wnikanie w życie osobiste do niczego nas nie doprowadzi!— upierała się.  – Ważnym jest czy pan Schlierenzauer był świadomy, czy też nie, w trakcie popełniania przestępstwa.
— Właśnie do tego zmierzam – opowiedział litościwie.
 — Proszę natychmiast zakończyć tę dyskusję! – Zabrzmiała sędzina, a dźwięk uderzenia młotkiem, odbił się echem od ścian sali. – Panie Schlierenzauer proszę odpowiedzieć na pytanie.
Chłopak przez chwile milczał, jakby głęboko się nad czymś zastanawiał i spuścił głowę. Po kilku sekundach zauważyłam na jego twarzy szeroki uśmiech, który nie pojawił się od początku rozprawy.
— Nie sądzę, aby za zgodą żony, można to uznać za zdradę.
— Co? – wyrwało się z ust prokuratorowi, którego oczy przypominały teraz pięciozłotówki.
— Wiktoria opiekowała się mną, gdy tego potrzebowałem. Robiła dla mnie praktycznie  wszystko, a z własną żoną mi się nie układało. Od czasu wdania się z nią w relację, planowałem rozwód.
— Dlatego postanowił pan zabić – znów odezwał się prokurator. Zaczął mi powoli działać na nerwy.
     Skoczek jak gdyby nie usłyszał zjadliwego stwierdzenia prokuratora i nawet nie spojrzał w jego kierunku.
— Dzięki niej przetrwałem chorobę. Od kiedy muszę przebywać w areszcie sam, mój stan uległ ponownemu pogorszeniu. Ma zresztą Wysoki Sąd raport na mój temat od miejscowego psychiatry.
Sędzia wpatrywała się w Gregora uważnie, jakby chciała zapamiętać każde jego słowo. Odgarnęła dyskretnie spadający jej na oko kosmyk kruczoczarnych włosów i uznała ze spokojem.
— Cóż, posiadam niezbędną dokumentację – odparła, po czym wzięła do rąk jakiś plik spiętych kartek i zaczęła wybiórczo przeglądać. —  Co pan zrobił, gdy już cała trójka straciła przytomność?
Szatyn wzniósł oczy ku niebu i z głośnym westchnieniem odpowiedział.
— Uciekłem. Próbowałem w każdym bądź razie, bo po wyjściu z hotelowego pokoju dopadła mnie policja i zakuła w kajdany. Wiem, możliwe, że nie powinienem, ale naprawdę nie miałem nad niczym kontroli – zapewnił, patrząc się błagalnie w oczy Wysokiego Sądu.
Po tych słowach, zakończyło się przesłuchiwanie Gregora. W spokoju usiadł na swoim miejscu, nie spoglądając na mnie do końca rozprawy. Splótł swoje dłonie i zwiesił głowę, sprawiając wrażenie osoby, która teraz wszystko pozostawia w rękach Boga. Nie mogłam uwierzyć, że moja nieostrożność i głupota, mogły doprowadzić, do jego upadku. Prawie na same dno.
Następnie kolejno zeznawali Koch, Kraft i Kofler. Na ich ciele już nie było widać wyraźnych śladów ataku. W niektórych miejscach pozostały im tylko lekkie blizny. Wszyscy trzej wyglądali, jakby odzyskali pełną sprawność i dobrą formę. Nie mogłam ukryć, że ich widok niezwykle mnie poruszył. Słysząc ochrypły ton głosu pierwszego z moich oprawców, zadrżałam. Kilka chwil potem złapałam się za brzuch. Dziecko kopnęło niezwykle mocno, sprawiając, że pochyliłam się lekko do przodu i zaczęłam ciężej oddychać.
Ville, który nic do tej pory nie mówił, odwrócił się nagle w moim kierunku i z niepokojem spojrzał na brzuch.
— Co się dzieje? – szepnął. – Nie mów, że się zaczyna. Jest jeszcze stanowczo za wcześnie – dodał, poprawiając się nerwowo.
Thomas nic nie powiedział, tylko spojrzał na mnie z niepokojem i uścisnął mocniej moją dłoń, którą trzymał od momentu rozpoczęcia się tej całej farsy. Spojrzałam w kierunku okna, na którym pojawiły się małe kropelki deszczu. Odgłosy ludzi znajdujących się przed gmachem sądu, wcale nie zelżały. Po dwóch minutach rozpętało się już na dobre, a wielkie krople nieprzerwanie stukały o szyby. Kiedy powróciłam już do pełni świadomości Koch skończył składać swoje zeznania. Widziałam jak Gregor, cały trzęsie się z wściekłości, a jego obrońca szepcze mu na ucho jakieś upomnienia.
Cała ta sytuacja stała się przygnębiająca dla mnie i dla moich towarzyszy. Nie mogłam się doczekać chwili, w której opuszczę to miejsce. Minuty ciągnęły się w nieskończoność, a ja po paru minutach spokoju znów dostałam mocnego kopniaka. Przeraziłam się nie na żarty, to był przecież dopiero szósty miesiąc mojej ciąży. Stwierdziłam, że to wszystko jest wynikiem stresu, ale i tak powinnam jak najszybciej nad sobą zapanować. Posłałam Ville uspokajające spojrzenie i uśmiechnęłam się.
— Ty bezczelny draniu! – usłyszałam nagle krzyk Gregora i ujrzałam jak rzuca się na Koflera, wymijając ochroniarzy.
Zaczął go szarpać, ale to nie trwał długo, ponieważ zaraz dopadło go dwóch funkcjonariuszy. Jeden z nich pociągnął go za kaptur szarej bluzy, powstrzymując jego furię, a drugi skuł ręce za plecami z pomocą kajdanek.
— To nie ja powinienem odpowiadać przed sądem! – krzyknął, stawiając coraz słabszy opór. Najwidoczniej wiedział, że już nie ma szans, wydostać się z kleszczy.
— Proszę się natychmiast uspokoić! – Sędzina miała przeraźliwie spokojny oraz opanowany wyraz twarzy. – Jeszcze jedno takie zachowanie, a zostanie pan wydalony z Sali rozpraw – upomniała.
Schlierenzauer został zaprowadzony na swoje miejsce, ale kajdanek już mu nie zdjęto. Siedział skuty, otoczony po obu stronach policjantami, którzy zrezygnowawszy z miejsca pod ścianą, znajdowali się teraz ledwie metr od niego, wbijając lodowate spojrzenia.
Nadszedł jednak moment, którego obawiałam się najbardziej. Przyszła moja kolej na złożenie zeznań. Po usłyszeniu swojego nazwiska, czułam, jak nogi się pode mną ugięły, a następnie kolejne kopnięcie w prawy bok.
— Może pani stać? – usłyszałam jej głos. – Jeśli są jakieś problemy, proszę się nie bać, nie musi pani zeznawać na stojąco.
— Nie, dziękuję. Dam radę – zapewniłam, choć nie byłam do końca pewna tego co mówię. – Wszystko jest w jak najlepszym porządku – zapewniłam, niepewnym krokiem podchodząc bliżej.
Gdy puściłam rękę Thomasa, ogarnęło mnie bardzo dziwne uczucie strachu, który się nasilał z każdą chwilą. Po odpowiedzeniu na podstawowe pytania dotyczące moich danych osobowych i stopnia pokrewieństwa z oskarżonym, wpadłam do wiru pytań, które nie do końca mi odpowiadały. Wiedziałam, że całe to zajście jest z mojej winy i nie wiedziałam, jak usprawiedliwić się sama przed sobą. Było mi słabo, a gdy musiałam ze szczegółami opowiedzieć przebieg napaści, zrobiło mi się niedobrze. Miałam ochotę wyjść bez słowa i nie patrzeć już twarze tych, którzy mnie skrzywdzili. Nie dopuszczałam do siebie innej myśli, niż taką, że Gregor zostanie uznany za niepoczytalnego, a sędzia zarządzi osobne postępowanie karne przeciw tej trójce.
Nie wątpiłam, że będę musiała obnażyć jakie relacje łączyły mnie z Gregorem. Ku uciesze prokuratora, którego łeb miałam najszczerszą ochotę roztrzaskać o ścianę sądu. Pocieszający był fakt, że Sandra wiedziała o tym wszystkim i zrozumiała, że branie ślubu z szatynem okazało się jednym, wielkim nieporozumieniem. Sama już zresztą nie miałam pojęcia, czy moja siostra zrobiła to własnej woli, czy może Gregor już od początku ją szantażował, tak samo jak resztę mojej rodziny.
 Nie czułam oporów przed odpowiedziami, choć na początku zdawało się to krępujące. Mówienie o chorobie Gregora uznałam za potrzebne, wierzyłam, że pomoże to w złagodzeniu wyroku i pokaże, iż człowiek ten potrzebuje lekarza, a nie gnicia w więzieniu, marnowania swojej kariery, która i tak już wisiała na włosku dzięki kiepskiej formie, a także spekulacjom mediów.
— To dziecko które pani nosi jest dzieckiem pana Schlierenzauera, czyż nie? – prokurator spojrzał na mnie spod ukosa.
— Nie sądzę, aby miało to jakieś znaczenie dla sprawy, ale skoro tak bardzo chce prokurator wiedzieć, to owszem – odpowiedziałam przez zaciśnięte wargi. – To szósty miesiąc.
— Zdesperowana gwiazda skoków narciarskich okaleczyła trójkę ludzi w obronie ukochanej, jakie to szlachetne – stwierdził ironicznie, powodując, że krew  zaczęła mi się gotować i zapisał coś na kartce papieru, których pełno było przed nim.
— Moim zdaniem taka uwaga była nie na miejscu panie prokuratorze – zwróciła mu uwagę sędzina patrząc na niego z politowaniem.
— Najmocniej przepraszam wysoki sadzie, ale cała ta sytuacja przypomina mi niezwykle żałosną scenę zemsty. Rzadko kiedy sprawy, w których uczestniczę są tak wyjątkowo absurdalne i kiepsko umotywowane.
— Ma pan coś jeszcze do dodania? – spytał wysoki sąd wyraźnie zmęczonym tonem.
Wszyscy mieliśmy już tego dosyć, a zeznawać miały jeszcze pięć osób; Manuel, Pointner, Thomas, Sandra – jako żona oskarżonego – i recepcjonistka, która wezwała pogotowie. Pozostało cieszyć się tym, że przesłuchanie Alexa raczej nie będzie się przeciągać w nieskończoność, bo nie miał zbyt wielkiej wiedzy na temat całego zajścia, ale w końcu był trenerem i widział jak zakłuwają jego podopiecznego w kajdanki, co na pewno nie zaliczało się do łatwych przeżyć.
Nie ukrywałam przed sądem niczego, bo teraz nic nie pozostało do stracenia. Wiedziałam, że znają mnie już w skocznym światku jako kochankę Gregora i matkę jego dziecka. Zgadywałam, iż moja reputacja nie przedstawiała się zbyt dobrze. W prasie nie tylko wyszłam na tą, która uwiodła męża własnej siostry i ma z nim dziecko, ale także na taką, która niezwykle szybko zmienia partnerów, a wszystko przez związek z Thomasem, o którym wszyscy już wiedzieli, a nie zdążyłam jeszcze nawet urodzić dziecka szatyna.
Mimo ulewnego deszczu byłam przekonana, że prasa oraz dziennikarze dalej czatują przed gmachem, a miejscowi funkcjonariusze, okazali się za słabi, aby pozbyć się tego tłumu. Przed wejściem do budynku zauważyłam dziennikarkę z magazynu, w którym pracowałam rok temu – najwyraźniej szef chciał się mnie pozbyć razem z Magdą, a wieść o bankructwie okazała się kłamstwem z niewyjaśnionych powodów. Teraz stanę się bohaterką swojego magazynu sportowego.
— Gregor powinien się leczyć – powiedziałam pewnym głosem. – Zakład karny nie jest dla  niego odpowiednim miejscem. Nie dla kogoś, kto jest schizofrenikiem. Już teraz przyjmuje odpowiednie leki, ale sądzę, że to jest jeszcze za mało.
— Jak możesz chcieć mnie wysłać do czubków? – Gregor poniósł się nagle, mimo krępujących go kajdanek. Jego wzrok był pełen żalu i rozczarowania. – Ufałem Ci, kochałem.
— Właśnie dlatego chcę Ci pomóc – odpowiedziałam, mimo świadomości, że nie mam prawa wdawać się z nim w dyskusję i wszystkiego tłumaczyć.
Chciałam powiedzieć coś wysokiemu sądowi, jednakże w tej samej chwili poczułam bardzo mocny skurcz, który był na tyle silny, żeby ugięły  się pode mną kolana, a z ust wydobył syk.
— Pani Maliniak, wszystko w porządku? – Sędzina była przerażona, a samo pytanie zabrzmiało w moim odczuciu niezwykle głupio.
Jeden z policjantów w chwili wymawiania tych słów, opuścił swoje stanowisko pod drzwiami sali rozpraw i podszedł do mnie, kładąc rękę na ramię. Zaczęło kręcić mi się w głowie. Gdzieś w tle usłyszałam głos Thomasa, a Gregor po raz kolejny podniósł się na równe nogi, walcząc z kajdankami. Osunęłam się bezradnie w ramiona funkcjonariusza, walcząc z zalewającą mnie ciemnością. Czułam się jakbym tonęła, a dobiegające glosy, nieustannie tłumione, starały się przebić przez taflę wody. Cały świat zawirował. Potem nie było już nic.

***

Ostre światło. Miliony obrazów zlewających się w całość. Czyjś krzyk bólu. Wszechogarniający strach, chłód i niepewność. Staram się otworzyć oczy. Na darmo. Jestem zbyt słaba, zbyt odległa od świata. Nie wiem co się dzieje. Skupiam się na dźwiękach, są gdzieś tam, w przestrzeni. Cała sztywnieję, czuję bój, a chłód wciąż narasta. Głowa pulsuje, po czym mam wrażenie, jakby rozbijała się od środka.
— Pani Maliniak, proszę otworzyć oczy! – Znów stłumione dźwięki. Znów tonę. Kolejny raz nie jestem w stanie oddychać. – Słyszy nas pani, proszę się obudzić.
Słyszę, ale nie mogę nic zrobić. Mięśnie tak bolą, iż nie jestem w stanie nimi ruszyć. Staram się, jednakże ból jest przeraźliwy. Egipskie ciemności. Boli już nie tylko głowa, ale całe ciało. Brzuch płonie żywym ogniem. Co się stało z Milo? Czy żyje? Czy ja żyję? Co się stało ze mną i dlaczego?
Muszę to zrobić, staram ruszyć się ręką. Czuję jak nieprzyjemnie mrowi, potęgując ból, muszę ją podnieść. Muszę natychmiast się stąd wydostać. Ale gdzie ja jestem?
Znów ostre światło, mimowolnie zaciskam powieki, wiem, że mogę je już bardziej kontrolować. Wreszcie udaje mi się podnieść dłoń do oczu. Mój brzuch, tak bardzo boli, a skronie pulsują w rytm przyspieszonego serca. Zimno, a jednak brzuch wciąż pali, jakby ktoś od środka przykładał do niego rozżarzony metal. Chcę krzyczeć, ale usta są poza moim władaniem. Wiem, że zaczynam płakać, a łzy spływają strumieniami po zimnych jak lód policzkach.
Wreszcie się udaje, otwieram oczy, choć w dalszym ciągu jest niezwykle ciężko. Wiszę pochylające się nade mną dwie pielęgniarki i lekarza. Jestem w stanie się uśmiechnąć, odzyskuję władzę nad ciałem. Z ust lekarza wypływa strumień słów, których nie jestem w stanie pojąć. Słyszę jakieś pospieszne kroki i po paru chwilach znajduje się przy mnie osoba, którą bardzo pragnęłam ujrzeć.
— Thomas – mówię ochrypłym, słabym głosem. – Co się stało?
Jego mina poważnieje, a w oczach widzę łzy, które stara się otrzeć dłonią. W porównaniu z moją, jego skóra jest niezwykle ciepła.
— Nagle pani zasłabła, a serce zatrzymało się na kilkanaście sekund. – usłyszałam głos lekarza, który teraz stał się zdecydowanie wyraźniejszy. – Ledwo panią odratowaliśmy, przywracając pracę serca.
— Co z dzieckiem? – Zmarszczyłam brwi czując jak rośnie we mnie niepokój.
— Po przeprowadzeniu reanimacji musieliśmy natychmiast operować. Dziecku na szczęście nic nie jest, choć przyszło na świat niezwykle wcześnie. To szósty miesiąc, zmuszeni byliśmy dać tylko trzy punkty w skali Apgar. Wykonaliśmy reanimacje, gdyż dziecko nie oddychało, jego skóra była niezwykle sina, nie płakało po urodzeniu. Teraz podajemy dziecku tlen i wszystkie niezbędne składniki dożylnie. Zmuszeni byliśmy umieścić dziecko w inkubatorze i obawiam się, że będzie musiało tam pozostać na jakiś czas. Nie stwierdziliśmy jednak żadnych poważnych schorzeń, co z pewnością bardzo panią ucieszy. Uważam, że po odpowiedniej rekonwalescencji będzie zdrowe. Skala Apgar nie jest wyrokiem.
Po usłyszeniu tego natłoku informacji, przeniosłam wzrok na Thomasa.
— Iga i Ville już wiedzą? Szpital dostał od nas niezbędną dokumentację?
— Tak kochanie, widzieli się już z Milo i cały czas przy nim są – powiedział ciepło i pocałował mnie w dłoń. – Wszystko będzie dobrze.
— Zemdlała pani najprawdopodobniej na skutek silnego szoku. Ciąża wyraźnie panią osłabiła, dlatego przebieg był wyjątkowo dramatyczny.
— Co z Gregorem? – Nie odpowiedziałam na słowa doktora. – Wszystko jest tak jak chcieliśmy? Gdzie on teraz jest? Jak się czuje?
 — Rozprawa odbyła się tydzień temu, Wiki. Byłaś w śpiączce.
Zaskoczona spojrzałam na lekarza, a ten tylko pokiwał głową.
— Mimo podania środków wybudzających, nie umieliśmy pani dobudzić. Przeprowadzimy jeszcze parę dodatkowych badań. Gdyby pani czegoś potrzebowała, proszę wezwać którąś z pielęgniarek za pomocą tego guzika.
Po dokładnym poinstruowaniu lekarz opuścił salę, a dwie pielęgniarki ruszyły jego śladami po wymienieniu mi kroplówek. Zostałam sama z Thomasem i przez kilka długich chwil wpatrywałam się z wyraźną ulgą w jego twarz, chcąc, aby nigdy mnie już nie zostawił.
— Rozprawa dobiegła końca – odezwał się wreszcie. – Wszystko jest takie jak chcieliśmy. Skierowali Gregora do zakładu psychiatrycznego i poddali leczeniu. Rozmawiałem jeszcze z nim, bardzo się zmartwił.
— Czuję się jak świnia – wypaliłam. – Nie powinnam była go okłamywać, on chciał ułożyć sobie ze mną życie. To wszystko jest bez sensu. To przeze mnie się zmarnował.
— Ty go właśnie ocaliłaś – odpowiedział, czym bardzo mnie zaskoczył. – Dzięki tobie się nie zatracił i ma szansę na życie. Choć będąc szczerym nie pochwalam twoich metod. Wdawanie się z nim w związek było głupotą.
Nie mogłam mu nie przyznać racji. Moje zachowanie okazało się całkowicie bezmyślne.  Tyle się wydarzyło przez to złego. Ja jednak w dalszym ciągu nie umiałam stworzyć innego scenariusza. Co się stało to się nie odstanie, analizowanie błędów uznałam za zbyteczne. Wszystko dobre co się dobrze kończy. Nie wiedziałam jednak jakie jeszcze niemiłe niespodzianki szykuję dla mnie życie, to był dopiero początek mojej drogi. Póki co ją przeżyłam.
— Zrezygnowałem ze skoków do końca sezonu zimowego – oznajmił nagle Thomas, sprawiając, że na początku nie chciałam mu uwierzyć.
— Co zrobiłeś?
— Zrezygnowałem z sezonu, możliwe, że porzucę skoki całkowicie. Teraz Ty jesteś dla mnie najważniejsza. Mam na tyle oszczędności, że jestem w stanie utrzymywać się z odsetek do końca życia na przyzwoitym poziomie. Nie chcę cię zostawiać i martwić się podczas każdego wyjazdu.
— Teraz to ty postępujesz bezmyślnie – warknęłam, choć w cale nie miałam takiego zamiaru. – Jesteś w znakomitej formie, masz szansę wygrać sezon, znów powracasz na szczyt i chcesz zrezygnować? Przeze mnie? To idiotyczne Thomas.
Wcale tak nie uważam. – Ścisnął mocniej moją dłoń. – Skoki nie są całym moim życiem. Mam ciebie i już zdecydowałem, przynajmniej jeśli chodzi o ten sezon.
— Dobrze, obiecaj mi jednakże, iż zastanowisz się nad powrotem w czasie LGP. Nie możesz postępować tak pochopnie.
— Dobrze, obiecuję – odpowiedział, całując mnie w czoło.
Mimo tylu trudności, w końcu zapowiadało się na jakieś światełko w tunelu. Dziecko urodzone, Gregor poszedł się leczyć i ma specjalistyczną opiekę, Ville z Igą będą szczęśliwi, a ja i Thomas jesteśmy razem. Czy możliwe jest, aby coś się popsuło?

***

Czy wspominałam już, że pies Thomasa – niejaki Coco, nie pała do mnie zbytnio miłością? Mały, na pozór słodki czarny piesek bardzo skutecznie utrudnia mi codzienne funkcjonowanie z Thomasem.
Przeniosłam się do jego mieszkania zaraz po wyjściu ze szpitala. Kochana siostra obiecała, że po powrocie do Polski, prześle mi resztę swoich rzeczy. Relacje między mną jednak nie okazały się najlepsze. Widziałam, że bardzo żałuje swojego zachowania w stosunku do Gregora. Miała wyrzuty sumienia, że przez jej ignorancję, Gregor mógł polegać tylko na mnie.
Czułam się zagubiona, jednakże miłość Thomasa dała mi wiele siły. Szczęście wlało się we mnie z chwilą, gdy po raz pierwszy spaliśmy razem, wtuleni w siebie, słuchając wyrównanych oddechów.
Coco zdawał się czerpać przyjemność z ciągłego szczekania na mnie, drapania i warczenia, pokazując, że nie jestem tutaj mile widzianą osobą. Pytając się Morgiego, czy na Kristinę reagował podobnie, otrzymałam przeczącą odpowiedź. Piesek bardzo lubił dziewczynę i zdawał się przejawiać oznaki głębokiej tęsknoty. Wprost Genialnie – 1:0 dla blondynki.
Mały terrorysta za każdym razem, gdy pojawiałam się w pobliżu, natychmiast wskakiwał na kolana mojemu facetowi i obdarowywał mnie spojrzeniem mordercy. Wszelkie próby zjednania sonie go, kończyły się niepowodzeniem, ale pamiątka zawsze zostawała – najczęściej w postaci krwawych śladów po zębach lub pazurach.
— Co jest z tobą mały?  — Blondyn zmierzył swego pupila pytającym wzrokiem. – Nie wiem co z nim, nigdy wcześniej się tak nie zachowywał.
— Może wytwarzam złe fluidy – mruknęłam z przekąsem, starając się zbliżyć do chłopaka, jednak mały berbeć dalej pozostawał na straży i zaczął warczeć ostrzegawczo. Zaczęło mnie to wyjątkowo bawić, mimo że ślady po ostatniej konfrontacji jeszcze się nie zabliźniły.
— Najwidoczniej jest zazdrosny – stwierdził Thomas, nie poprawiając mojego nastroju.
— Mógłby się podzielić, a nie – zaśmiałam się nerwowo, bo przecież nie miałam do czynienia z dobermanem czy owczarkiem niemieckim – Taki mały, ale temperament ma – stwierdziłam i wycofałam się do kuchni.
— Na pewno w końcu się do ciebie przekona! – Usłyszałam jak do mnie krzyczy, gdy nalewałam do szklanki sok porzeczkowy.
Nie odpowiadając nic blondynowi, wyjęłam z kieszeni swój telefon i spojrzałam na wyświetlacz. Nikt do mnie nie zadzwonił, mimo że spodziewałam się masy telefonów od Ville lub choćby od rodziny. Nie miałam pojęcia co teraz dzieje się u Dominiki, Darii, czy choćby u Magdy. Każda teraz posiadała swoje życie i zdawało się, że nasze drogi się rozeszły.
Westchnęłam głośno, chowając komórkę do kieszeni i wróciłam do salonu. Mały Coco najwyraźniej zmęczony staniem na straży swojego pana, spał teraz smacznie w swoim posłaniu i nie miał ochoty na dalszą wojnę.
Korzystając z okazji, usiadłam Thomasowi na kolanach i pocałowałam w usta. Zdawało się, iż poza wojną z psem, nic już złego nas nie czeka, bo wszystko uległo rozwiązaniu. Lecz czy aby na pewno?

***

Stała tam pewna swojego celu, wiedziała, że to był jego dom, jednakże gdzie teraz się podziewał? Nie znalazła go tam, gdzie się spodziewała. Od ich spotkania minęło już trochę czasu. Może już o niej zapomniał? Nie, nie możliwe. Zbyt wiele poświęciła dla niego. Dla nich. Jeszcze dziś pamiętała, jak bardzo okazało się to trudne, ale wiedziała, iż nie ma innego sposobu. Choć z pewnością bardzo zraniła, to uratowała mu jednocześnie życie, ale on o tym nie wiedział. Sama ledwo co przetrwała tę wojnę. Lecz jest tutaj. Przebyła długą drogę w pogoni za szczęściem. Ich szczęściem.
— Znajdę cię, inaczej nie nazywam się Marta – wyszeptała, zrywając trawę koło ich dawnego azylu.

_______________________________
Przez ten cały czas, gdy nie było nowych rozdziałów, w moim życiu rozpętała się burza. Dwie osoby, dwa różne imiona. Każda z nich zupełnie inna, a jednak obie umiały przewrócić moje życie do góry i dalej to robią, choć jedna z tych osób nieuchronnie znika z mojego życia od miesiąca z każdym dniem coraz bardziej, a ja nie jestem w stanie tego uratować. Po prostu jasno dała mi do zrozumienia, że nie ma dla niej już ratunku i nie będę mogła jej pomóc, nie chce mojej przyjaźni.
Jest jednak jeszcze wiele osób, dla których muszę żyć i nie tracę nadzei.
Przepraszam was za wszystko.

"Człowiek, który żyje złudną nadzieją, sam niszczy się od środka
Wierzyłam, że będziesz, ale Ty zniknąłeś i dobrze wiesz, że nie potrzebujesz mojego istnienia"

Tylko to mam na swoje usprawiedliwienie. Zrozumcie, proszę.

3 komentarze:

  1. Rozumiem. I cieszę się, że wróciłaś.
    Wciąż to uwielbiam. I cholernie szkoda mi Gregora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wróciłaś tu - to jest najważniejsze.
    I ogromnie mnie cieszy to jak potoczyła się akcja. Bogu dzięki jeżeli chodzi o Gregora, to mu pomoże i kiedyś (jeżeli się uda oczywiście) bardzo za to Wiktorii podziękuje. Tym bardziej że potrzeba mu wsparcia gdy dowie się o oddaniu małego.
    No ale tajemna siostra, bo przecież bez niej byłoby niedopuszczalnie kolorowo. Oby nie zepsuła tego co udało się zbudować...
    Czekam niecierpliwie i trzymaj się<3

    OdpowiedzUsuń
  3. Musiałaś się na mnie naczekać, ale to odwet, hahaha! :D
    Rozdział cudowny! Nie spodziewałam się już rozwiązania, niekoniecznie myślałam o takim obrocie spraw, ale tym lepiej :)
    Nie wiem, co więcej powiedzieć, hm. Twój styl pisania jest bardzo miły do czytania, masz talent i tyle :)
    Pozdrawiam, Dominika x

    OdpowiedzUsuń