czwartek, 17 lipca 2014

Rozdział 37



<02.02.2014>

Poczuła wielką ulgę, gdy wreszcie mogła wysiąść na stacji kolejowej w Willingen. Nienawidziła jeździć pociągami, na swój sposób od dziecka budziły w niej niepokój – na tyle silny, iż musiała długo walczyć z samą sobą, aby wreszcie do niego wsiąść. Nie miała pojęcia, skąd się to wzięło. Nie odnotowała w swojej pamięci, żadnego przykrego incydentu z tym środkiem lokomocji.
Gdy pociąg się zatrzymał, musiała walczyć o miejsce przy wyjściu z wagonu. Dzisiejszego dnia każdy z nich okazał się pełny po same brzegi. Nie żeby dziewczynę to dziwiło. Podejrzewała, że zdecydowana część pasażerów przybyła na drugi konkurs indywidualny w skokach narciarskich – ona także.
Kiedy opuściła pociąg, szybkim rokiem oddaliła się od tego przerażającego miejsca. Nie miała zamiaru dłużej spoglądać na niekończącą się liczbę wagonów i słuchać ogłuszającego jazgotu, jaki wydawały pociągi, sunąc przez tory. Nie posiadała jednakże własnego samochodu, więc musiała się poświęcić dla dobra sprawy.
Zostawiła tory daleko za sobą, a następnie sięgnęła do swojej podręcznej torebki, wyjmując z niej małe, granatowe lusterko. Zmieniła się bardzo przez te lata, odkąd widziała się z nim ostatni raz. Miała teraz zdecydowanie krótsze włosy, przefarbowane na jasny blond, soczewki, które zmieniały jej kolor oczu z szaroniebieskich w jasnozielone oraz skórę białą niczym śnieg. Od jakiegoś czasu nienawidziła opalenizny, która stała się dla niej synonimem brzydoty i sztuczności. Na prawym policzku widniała małej wielkości blizna, powstała po cięciu nożem. Jej piersi odznaczały się wyraźnie pod szarym płaszczem, który sięgał niemalże do kolan. Na zewnątrz było niemiłosiernie zimno. Trzęsła się cała, mimo że na nogach miała ciepłe buty, obszyte czarnym futrem, a dłonie trzymała w kieszeni płaszcza. Tak były zmarznięte, iż ledwo je czuła, choć dodatkowo odziała je w ciepłe, czarne rękawiczki. Szalik dziewczyny, szczelnie otulający szyję, poruszał się na wszystkie strony pod wpływem wiatru, co chwilę zasłaniając widoczność.
Szła powoli przed siebie, słysząc skrzypienie śniegu pod podeszwami butów. Co jakiś czas rozglądała się na boki, wpatrując się w twarze mijanych ludzi.  Dawno nie było jej w tej miejscowości. Ani w Niemczech, ani w Austrii, czy w ogóle w Europie. Miała złudną nadzieję, że Gregor nie opuścił ich dawnego mieszkania, mimo że sprawiła mu niewątpliwie dużo bólu. Sprawy nie przyjęły korzystnego dla niej obrotu. Musiała przyjechać aż tutaj i zaczerpnąć informacji u starych znajomych. Wątpiła jednakże, czy ją poznają, a co ważniejsze, czy uwierzą.
Nie chciała póki co myśleć, jakie katusze musiał przezywać po tym, jak opuściła bez słowa wyjaśnienia swój kraj. Nie ulegało jednakże wątpliwości, iż w ten sposób zadbała o jego bezpieczeństwo. Dla niej samej okazało się to niezwykle bolesne. Nie tylko same odejście, ale także wszystko to, co działo się po nim. Dowiedziała się wielu szokujących prawd, w które sama przez długi czas nie potrafiła uwierzyć. Poświęciła miłość swojego życia dla ludzi, którzy nie byli warci zachodu. Wiedziała, iż nigdy sobie tego nie wybaczy.
Dął silny wiatr. Marta natychmiastowo skuliła się, zamykając na chwilę oczy. Poczuła, jak na jej nosie topi się pierwszy płatek śniegu. W szybkim tempie śnieg zaczął padać tak mocno, że blondynka prawie nic nie była w stanie dostrzec, lecz dziarsko szła przed siebie.

***

<02.02.2014>

— No to ładnie się nam rozpadało – zwrócił się Ville do Igi, nie odrywając wzroku od zamieci, jaka panowała za hotelowym oknem. Do skoków pozostało jednak parę godzin, więc należało mieć nadzieję, że przestanie padać albo przynajmniej nie tak intensywnie.
Zaczął pocierać delikatnie swoje dłonie o kubek z gorącą czekoladą, mając nadzieję, że trochę się dzięki temu ogrzeje. Nie odwracając w dalszym ciągu wzroku od szyby, upił spory łyk napoju i westchnął głośno. Nie mógł odpędzisz swoich myśli od małego Milo, który w dalszym ciągu pozostawał pod obserwacją lekarzy w szpitalu, w którym przyszedł na świat.
— Nie przejmuj się aż tak bardzo – odezwała się Iga, jakby czytała swojemu ukochanemu w myślach. – Na pewno jest pod dobrą opieką. Zabierzemy go już na następne konkursy w Falun – pocieszała, uśmiechając się lekko. – Dobrze wiesz, że musiał tam jeszcze zostać dla własnego dobra.
Pokochała tego małego chłopca, gdy tylko go ujrzała. Nie był jej biologicznym dzieckiem, ale to nie miało znaczenia. Z początku zdecydowanie przeciwna i niebywale zazdrosna o Wiktorię, uznała adopcję za szalony pomysł, godny człowieka, który zbyt luzacko podchodzi do życia. Teraz nie oddała by Milo za żadne skarby świata. Sama nie mogła być matką, jednakże świadomość, że mają kim się opiekować, przepełniała jej ciało radością i nie umiała ukryć ekscytacji.
Do dziś pluła sobie w brodę, że opanowała ją taka paranoja. Chłopiec okazał się darem, a Wiktoria nie stwarzała najmniejszego zagrożenia. Sama miała obecnie Thomasa, a Ville przecież mocno ją kochał i teraz była pewna, że przenigdy jej nie zdradzi. Okazał się zdecydowanym człowiekiem, który uratował życie ich maleństwa. Żałowała tych wszystkich kłótni z Larinto, przekonana, iż może być tylko lepiej.
— Masz całkowitą rację – odpowiedział i odstawiając kubek na jedną z szafek, skierował się w stronę łóżka Igi. – Cieszę się, że wszystko zaczyna się nam układać. Obawiałam się o to.
Nie zastanawiając się długo, usiadł obok niej, aby następnie pocałować. Dotarło do niego, jak dawno nie czuł jej ust na swoich wargach. Wszystkie te kłótnie oddaliły ich od siebie, ale nowonarodzony członek rodziny, zapowiadał lepszą przyszłość.
Bardzo długo starali się o dziecko, informacja od lekarza o niemożliwości zajścia w ciążę przez Lewińską, okazała się ciosem prosto w serce. Próbowali nie dawać temu zbytnio wiary, mimo wszystko starając się o potomka – bezskutecznie. Cztery lata nie dały absolutnie nic. Niejednokrotnie zastanawiali się nad in vitro, ale kłóciło się to z ich przekonaniami oraz miało małe szanse powodzenia.
Gdy teraz trzymał ukochaną w swoich objęciach, obiecał sobie, że już nigdy jej nie zaniedba. Zrobi wszystko, aby stać się wzorowym ojcem oraz partnerem. W dalszym ciągu był problem z pogodzeniem Igi z jego kuzynem, ale jakiś czas temu ustalił wyraźnie swoje priorytety. Michał nie będzie miał innego wyjścia, jak zaakceptować ten stan rzeczy, choć niewątpliwe już teraz szło jak po grudzie.
Zatracając się w namiętnym pocałunku, upajał się jej smakiem i brzoskwiniowym zapachem włosów, który nieustannie docierał do jego nozdrzy. Skóra na jej ciele była miękka i delikatna w dotyku – niezmiennie od pierwszego spotkania. Lecz to co najbardziej w niej pokochał to uśmiech.
Odkąd pamiętał zawsze promieniała radością. Ostatnie spory sprawiły, że zniknął on na dość długi czas, co niewątpliwe go bolało. Uśmiechała się jednak na nowo, po narodzinach Milo. Stała się znów tą samą dziewczyną, w której się zakochał do szaleństwa. Z początku nie rozumiał jej fochów, jednakże gdy synek przyszedł na świat, olśniło go. Rozumiał wszystko, przyrzekając, iż nie zaniedba jej już nigdy.
Po pewnym czasie oderwali się od siebie, wyraźnie szczęśliwi. Patrzyli sobie głęboko w oczy, trzymając się za ręce. Oczy też miała wyjątkowo śliczne. W brązowych tęczówkach bez trudu mógł dojrzeć blask i na nowo odrodzoną żywotność, którą uraczyła go tylko na początku znajomości, ponieważ bezowocne starania o dziecko wszystko popsuły.
— Kocham cię – powiedział z uśmiechem, całując wewnętrzną stronę jej dłoni.
— Ja ciebie też Ville – odpowiedziała, a promienny uśmiech nie schodził z jej twarzy. – Będziemy teraz naprawdę szczęśliwi – zawyrokowała, wtulając się w jego ciało.
Po kilku minutach od tej chwili przestał padać gęsty śnieg, a zza chmur nieśmiało wyjrzało słońce, oświetlając nieco całe Willingen. Odebrali to jako dobrą wróżbę.
— Miejmy nadzieję, że tam gdzie jest nasz synek również świeci słońce – powiedziała cicho, ale nie na tyle, aby jej ukochany nie mógł usłyszeć słów.
— Na pewno tak jest – odpowiedział, kierując swoje spojrzenie na widok za oknem.


***

Nie jest ze mną dobrze. Zdecydowanie nie jest dobrze. Rany po porodzie jeszcze się nie zabliźniły, przez co odczuwam ogromny ból w podbrzuszu, mam okropną szramę w miejscu przecięcia, a laktacja utrudnia mi życie. Dostałam od lekarza tabletki, mające ją zatrzymać, ale w moim przypadku efekt jest marny. W dodatku przytyłam siedem kilogramów i wyglądam jak grubas. Chętnie bym pobiegała, gdyby nie ta szarpiąca rana, którą nieustannie odczuwam.
— Po co Ci zatrzymywać laktację i tak ci sflaczeją – usłyszałam w słuchawce głos Dominiki.
Postanowiłam powoli odnawiać kontakty z dziewczynami, biorąc pod uwagę fakt, iż w ostatnim czasie dużo się działo, a ja odizolowałam się od reszty znajomych i rodziny na własne życzenie. Oczywiście mieszkanie z Thomasem było najlepszym co mogłam sobie wymarzyć, ale to nie zmienia faktu, iż trochę czułam się trochę samotnie. Miałam tylko ukochanego.
Nawet jego pies się na mnie wypiął z tylko sobie znanych przyczyn. Wcześniej sądziłam, że umiem zdobyć sympatię zwierząt. Coco pokazał mi, że przez cały czas pozostawałam w błędzie. Jedno było pewne – mały tanio skóry nie sprzeda.
— Wielkie dzięki Donia – mruknęłam, wkładając sobie kolejną łyżeczkę jogurtu naturalnego do ust. – Umiesz pocieszyć człowieka. Może sflaczeją, może nie, ale i tak mleko jest mi niepotrzebne.
— Ile już czasu bierzesz te tabletki? – spytała. – Nie powinno już być po kłopocie?
— Niecałe trzy tygodnie. Powoli, powoli, ale przechodzi. Napar z szałwii też podejrzewam ma w tym swój udział. Jednakże nie mówmy już o mnie.
Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza. Pozwoliło mi to dokończyć szybko jogurt i zostawiając go na szafce w salonie, udać się do kosza na śmieci. Jako że Thomas wyszedł na pewien czas z domu, pozwoliłam sobie użyć trybu głośnomówiącego.
— W sumie ja i Kuba przemyśleliśmy wiele spraw. Ta znajomość potoczyła się zbyt szybko – usłyszałam z pokoju.
— W przeciwieństwie do mojej z Thomasem – odkrzyknęłam. – Ale do czego doszliście?
— Cofnęliśmy się trochę i obecnie jesteśmy na etapie poznania – zabrzmiała entuzjastycznie. – Na razie bez żadnych oficjalnych deklaracji.
— Może to i dobrze? – Wzruszyłam ramionami, choć ona nie mogła tego zobaczyć. – Tylko na zdrowie wam to wyjdzie.
— Daria chyba też nie jest pewna już Maćka – powiedziała ciszej, najwyraźniej niepewna, czy w ogóle o tym wspomnieć.
Przystanęłam w pół kroku, starając przypomnieć sobie, kiedy tak naprawdę miałyśmy ze sobą kontakt. Kiedy już doszłam do konkretnej daty, znów poczułam się niczym odludek. Poza tym pozostała jeszcze sprawa tych dziecinnych smsów ze strony Patryka. Pamiętam, że Daria bardzo się go bała, ale skoro minęło tyle czasu i dalej nic się nie stało, to chyba sprawa nie okazała się aż tak poważna.
— Zgrałyście się – zaśmiałam się pod nosem, sadowiąc się na starym miejscu. – W ogóle jak ona się czuje? Nie zachowuje się dziwnie?
Znów chwila ciszy w słuchawce. Dominika żeby myśleć, musiała znajdować się w kompletnej ciszy, więc nie miałam zamiaru zakłócać tego kolejnymi pytaniami.
— Nie dziwniejsza niż zazwyczaj – odparła w końcu. – Dostawała smsy od tego debila, ale nie chwali się jakimiś nowościami, więc chyba sprawa ucichła. Najwidoczniej był rozgoryczony i chciał nastraszyć – odpowiedziała. – Sądzę, że gdyby coś się działo, powiedziałaby mi o tym.
Kiwnęłam głową i przygryzłam lekko wargi. Faktycznie cała ta panika była o nic. Jako miłośniczka spokoju i stabilizacji nie gustowałam w podobnych historiach, choć moje życie mogło wskazywać na co innego. Mimo wszystko pakowałam się w kłopoty przez swoje miłosierdzie do reszty ludzkości – dzięki temu zyskałam sobie już w gimnazjum przydomek Matka Teresa.
Starałam się wsłuchać, ale poza głosem blondynki nie usłyszałam żadnych innych głosów. Możliwe, że albo tak jak ja została sama, albo z własnej woli zamknęła się w jakimś pomieszczeniu, nie chcąc, aby ktoś jej przeszkadzał. Często tak postępowała.
— Gdzie jesteś? – zapytałam, marszcząc brwi.
— W hotelu, w Willingen – odpowiedziała natychmiast. – Jednak za niedługo się zbieram, bo będą kwalifikacje do pierwszej serii. Maciek i Kuba skaczą, tylko że Kuba musi o te kwalifikację powalczyć niestety, w przeciwieństwie do Maćka.
Zastanowiłam się na chwilę, po czym zapytałam:
— Masz możliwość dać mi ją do słuchawki?
— Nie, niestety. Nie ma jej. Jestem tylko ja z Kubą i innym polskimi skoczkami. Maćka też gdzieś wcięło. Będziesz oglądać skoki w telewizji? – zapytała.
— Pewnie, że tak. Będę wypatrywała was na trybunach – zaśmiałam się.
Słysząc przekręcanie klucza w zamku, szybko pożegnałam się z Dominiką i rozłączyłam się, mając nadzieję, że mój rachunek za telefon nie okaże się tak gigantyczny, jak w najskrytszych koszmarach. Co prawda Thomas płacił za wszystko, ale to właśnie pogarszało sytuację. Miejmy nadzieję, że mi wybaczy.
Wstałam szybko i ostatni raz spojrzałam na swoją sylwetkę w wielkim lustrze, które stało niedaleko przeciwległej ściany. Wygładziłam swoją bluzkę, po czym udałam się do przedpokoju, aby go przywitać.
Niestety Coco, który wcześniej spał grzecznie w swoim posłaniu, wpadł na ten sam pomysł, co nie skończyło się dla mnie szczęśliwie.

***

Uznała, że lepiej będzie go złapać przed kwalifikacjami do pierwszej serii konkursowej. Udała się więc do hotelu tylko na chwilę, aby zostawić swoje dwie torby, ogrzać się i przeczekać tę zamieć. Zanim jeszcze wpadła do swojego pokoju, w dalszym ciągu śnieg się na niej topił. Wiedziała, że jak wyjdzie w mokrym ubraniu, to rozchoruje się, więc w łazience przebrała się i na kolejne wyjście wyciągnęła drugi płaszcz z nowymi rękawiczkami, podczas gdy jej stary ubiór sechł na kaloryferze.
Stanęła przed oknem w pokoju i podziwiała krajobraz miasta. W dole widziała mnóstwo ludzi, którzy gnają jak szaleni, szukając schronienia przed takim nawałem śniegu. Ulica przed hotelem zablokowała się, przez zbyt dużą ilość śniegu na jezdni, jakiś pojazd wpadł w zaspę. Przez ogrom płatków, obraz za szybą stał się ledwo dostrzegalny.
Po paru minutach jednakże śnieg ustał, a zza chmur wyjrzały nieśmiało delikatne promienie słońca. Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, przeczesując dłonią zmierzwione blond włosy, które kiedyś miały kolor niemal identyczny z kolorem oczu ukochanego.
Na samo wspomnienie jego twarzy, wszystkie jej mięśnie zesztywniały. Miała ochotę płakać, ale wiedziała, że robiła to już zbyt dużo razy. Trzeba było podjąć zdecydowane kroki. Życie Marty nie potoczyło się tak, jakby chciała, znała sobie jednak sprawę, że ten nieszczęsny początek, który pociągnął za sobą łańcuch niekorzystnych zdarzeń, doprowadził ją po drodze do ukochanego. Gdyby Bóg wybrał dla niej inną drogę, mogłaby go nie poznać.
Musiała jednak wziąć się w garść i w pierwszej kolejności dowiedzieć się, gdzie będzie mogła go znaleźć. Bała się tej konfrontacji, a z drugiej strony pragnęła jej od lat. Ciężko będzie się wytłumaczyć wszystkiego, możliwe, iż wcale nie będzie chciał słuchać tego, co ma do powiedzenia. Co jeśli już jej nie kocha? A co gorsza ma kogoś i jest szczęśliwy? Tak, to zdecydowanie najgorsze opcje, które udowodniłyby dziewczynie, że wszystkie jej działania spełzły na niczym. Choć nie… ocaliła mu w ten sposób życie.
Gwałtownie odwróciła się od okna i nie zastanawiając się dłużej, wyszła z hotelu, udając się w kierunku skoczni narciarskiej. Do kwalifikacji zostało niecałe sześćdziesiąt minut, więc przyspieszyła kroku, słysząc skrzypienie śniegu pod nogami.
Kiedy tam dotarła, zauważyła grupę ludzi, którzy oczyszczali tory najazdowe ze zbędnego śniegu. Pokazała bilet i udała się na trybuny, sądząc, że lepiej będzie go wypatrzyć. Miała jedynie nadzieję, że nie zmienił się tak bardzo jak ona i zechce z nią porozmawiać. Zresztą, chyba spodziewał się, że wróci.
Po kilku minutach go zobaczyła. Nie zmienił się ani trochę. Gdy uśmiechał się do fanek, od razu można było dostrzec dołeczki w jego policzkach. Ciemne niczym noc włosy, pozostawały w wielkim nieładzie, nadając mu wygląd rozwydrzonego młodzieniaszka. Oczy dalej pozostawały radosne oraz pełne życia, zdradzając, iż ich właściciel jest niezwykle ciekaw otaczającego świata. Było pewnym, iż jeszcze nie powiedział ostatniego słowa, a świat na nowo go zauważy. Cierpliwie rozdawał autografy swoim wielbicielom, nie tracąc dobrego humoru, na przekór psiej pogodzie, która zdecydowanie nie przypadła do gusty blondynce.
— Richard – powiedziała Marta, mając wreszcie skoczka naprzeciwko siebie. Musimy porozmawiać.
Ten jakby nie usłyszał, więc pierwsze co zrobił, to wciśniecie jej do ręki swojego zdjęcia z autografem. Zresztą wątpliwe, że rozpoznałby ją, nawet gdyby wpatrywał się w dziewczynę godzinami. Nawet głos blondynki uległ w jakiś sposób znacznej zmianie.
— Richard wróciłam – wycedziła przez zęby. – Musisz mi powiedzieć co się stało z Gregorem. – Natasha Shumann, mówi ci to coś?
Freitag patrzył na nią dłuższą chwilę, a jego twarz pozostawała bez wyrazu. Zupełnie jakby w pierwszej chwili w ogóle nie kontaktował.
— O jasna cholera… –  wyszeptał wreszcie po niemiecku. – Nie jestem pewien, czy jesteś gotowa na taki natłok informacji, negatywnych wieści – przyznał szczerze i nie wiele myśląc, zabrał ją z trybun, udając się w jakieś dyskretniejsze miejsce.

— Wiem już i tak wiele szokujących rzeczy – prychnęła, siadając na ławeczce, gdy skoczek zabrał ją do domku dla skoczków. – I wszystko od ciebie. Nie wiem tylko skąd posiadasz tyle informacji o mnie, ale nie mam podstaw, by ci nie wierzyć. Teraz lepiej powiedz mi, gdzie jest mój narzeczony.
Richard nie krył rozbawienia całą tą sytuacją. Nie odpowiedział na początku nic, chodząc w te i z powrotem po pomieszczeniu. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, wyglądał, jakby zaraz miał zaśmiać się jej prosto w twarz, ale zamiast tego stanął przed nią nagle i przeszywał spojrzeniem.
— Ty na serio myślisz, że dalej jesteś jego narzeczoną? – zaśmiał się. – Minęło kilka lat i wiele się zmieniło. Załamał się chłopaczyna – urwał. – Wręcz zbzikował i przyszyto mu łatkę schizofrenika. – Jego głos był przerażająco spokojny. – Ot co, szukaj swojego ukochanego na oddziale zamkniętym.
Marta nie mogła uwierzyć własnym uszom. Najpierw nastąpił szok, a następnie  po policzkach spływały łzy, których nie była w stanie powstrzymać. Chciała tylko ocalić mu życie, to tylko dowodziło, jak wielką miłością go darzyła. Teraz niebezpieczeństwo zostało wyeliminowane, więc wierzyła, iż wreszcie zazna szczęścia z miłością jej życia.
— Po twoim odejściu, próbował się zabić wielokrotnie, wszyscy o tym wiedzą. Jednakże w kwietniu wziął ślub z niejaką Sandrą Maliniak, twoją młodszą siostrzyczką. Co nie Marciu Maliniak?
— Wziął ślub z inną kobietą?! – krzyknęła, powstając z ławki. – Jak on mógł… w dodatku z moją siostrą… ale on nie wiedział, prawda? Że jesteśmy siostrami?
— Nie, nie przypuszczam, aby tak było – odpowiedział, po chwili namysłu, pocierając swój trzydniowy zarost. – Zresztą o tym nikt nie wiedział… do czasu. Zresztą on jej nie kocha – dodał, widząc w jednej chwili ulgę na twarzy Marty.
Dziewczyna czuła się coraz bardziej zagubiona w tych wszystkich „nowinkach”, niezbyt zresztą korzystnych dla jej osoby. Od zawsze jednak uważała, że lepsza jest wiedza, niż jej brak i towarzysząca temu niepewność, co tak naprawdę się dzieje. Właśnie dlatego ufała Freitagowi jak nikomu innemu. To od niego dowiedziała się, że została zabrana od swojej prawdziwej rodziny, a osoby z którymi uciekła z kraju, okazali się porywaczami oraz oszustami w każdym niemal względzie. Nienawidziła ich. Od skoczka wiedział najważniejsze rzeczy, o swojej prawdziwej rodzinie. Miała dwie siostry – jedna z nich nie trudziła się absolutnie niczym, a druga pracowała jako dziennikarka drugiej kategorii.
— Czy u was w Ameryce nie interesują się skokami narciarskimi? Wszyscy wiedzą o Schlierenzauerze – zaśmiał się sztucznie. – A  także o tym, że ma dziecko – dokończył ciszej.
— Coś ty powiedział? – spytała drżącym głosem, a jej źrenice rozszerzyły się znacznie. Coraz bardziej nie mogła uwierzyć, że wizja jej idealnego świata, pęka jak bańka mydlana. Ich ukochany dom, rozpada się samoistnie w wyobraźni dziewczyny. – Z Sandrą, tak? – spytała słabo.
Skoczek machnął przecząco głową, a jego twarz przybrała iście mizerny wygląd. Głośno wzdychając, wziął krzesło od małego stolika na środku pomieszczenia, a następnie postawił przed Martą oparciem do przodu, sam siadając na nim okrakiem.
— Historia jest znacznie bardziej zawiła – poinformował. – Musisz zrozumieć, że Gregor Sandry nigdy nie kochał. Zwrócił na nią uwagę i ożenił się tylko z jednej przyczyny – tutaj urwał. – Pamiętasz o tym, że masz bliźniaczkę, prawda? Dałem ci nawet jej zdjęcie. Jak dwie krople wody, czyż nie? – Nie chciał tego, a mimo wszystko jego głos brzmiał drwiąco oraz cynicznie.
— To dzięki Wiktorii zwrócił na nią uwagę? – wychrypiała, patrząc na chłopaka czerwonymi od łez oczyma. – Zobaczył mnie.
— Eureka! – powiedział, wymierzając w jej stronę palec wskazujący. – Twoja siostra bliźniaczka to prawdziwa obrończyni uciśnionych – zadrwił, przewracając oczami. – Ulitowała się nad Gregorem, gorliwie się nim opiekując, w trakcie gdy on miał tę swoją psychozę.
Przez głowę Marty nieustannie przewijały się tysiące myśli. Starała się jednakże ograniczyć je, w obawie, iż może nie pojąć wszystkiego, co mówi do niej Richard. Wszystko to zdawało się niewiarygodne, a mimo to wierzyła w każde słowo, choć bolało. Dzięki niemu wiedziała przecież kim tak naprawdę jest.
— To właśnie z nią ma dziecko, synka – dokończył, a gdy tak się stało, poczuł, wielką ulgę, jakby z serca spadł mu kilkutonowy głaz.
Dla niego także ta sytuacja nie była łatwa. Z uwagą wszystko obserwował, wiedział coraz więcej, a sytuacja nakreślała się wyraźniej z każdym minionym miesiącem. Posiadało jednakże to efekt uboczny, budząc silniejszy niepokój. Wiedział, że obowiązkiem jego, będzie zrelacjonowanie każdej błahostki przed Martą. Liczył w duchu, iż jeszcze posiedzi sobie w tych Stanach, a on będzie mógł odłożyć na drugi plan wszelkie zapiski, bo skoro Wiki oddała dziecko i weszła w związek z Thomasem, to cała sprawa cichła. Czuł z tej racji nieopisaną wręcz radość. Szczerze wątpił, czy Wiktoria i Thomas w jakikolwiek sposób Martę interesuje.
— Moja siostra bliźniaczka ma dziecko z moim narzeczonym. Nienawidzę suki! – wycedziła, zaciskając pięści, do tego stopnia, aż zbielały jej knykcie. W oczach Freitag od razu dostrzegł chęć mordu.
Przez te lata nie straciła nic ze swojego charakteru. Zawsze cechowały ją nagłe napady gniewu. Zresztą w tej sytuacji skoczek wcale się blondynce nie dziwił. Potrafiła jednakże wpaść wściekłość do tego stopnia, że wszystkie przedmioty wokoło fruwały w powietrzu. Była zdolna wyżyć się na kimś postronnym, jeśli obiekt nienawiści zniknął z pola widzenia. Pamiętając to, odsunął się znacznie od znajomej. Jeśli już nienawidziła, to nienawidziła naprawdę. Uczucie to wzbierało nieraz tak silnie, iż nie wątpił, że dziewczyna przed nim naprawdę jest zdolna do zabicia.
— Jednakże Wiktoria nigdy go nie kochała. – Podjął próbę dalszego tłumaczenia. – Sypiała z nim, żeby poddał się leczeniu, którego nie chciał. Dziecko jest dziełem przypadku. Nawet teraz nie mieszka z matką. – Starał się uśmiechnąć. –  Twoja siostra oddała tego bękarta Ville Larinto. Zaadoptował je.
— Ta kurwa jest gdzieś tutaj? – wycedziła. – Zabiję, zabiję! – krzyknęła, udając się do wyjścia. – Podaj mi jej adres, cokolwiek!
Tego się właśnie spodziewał po Marcie.
— Marta, zaczekaj! – krzyknął stanowczo. – Tylko dzięki Wiktorii twój lowelas przeżył. Gdyby nie ona byłoby z nim znacznie gorzej – zapewnił. – Zresztą teraz jest już z Morgensternem, więc nie sądzę, żebyś powinna się nią zajmować – stwierdził.
Dziewczyna odwróciła się gwałtownie do chłopaka i patrząc na niego ze złością, jaka nie minie jej zapewnie przez długie tygodnie, wyartykułowała:
— Co w takim razie planujesz?
— Teraz niewiele… – przyznał szczerze, drapiąc się po głowie. Starał się coś wymyślić, ale mimo wszystko, teraz nie można było zbyt dużo.
— Super – westchnęła. – Gdzie ona jest? – powtórzyła.
— Już ci mówiłem, że z Morgim – odpowiedział.
— Wielkie dzięki – uśmiechnęła się sztucznie. – Coś mi się wydaje, iż pora spotkać się z rodziną – dodała ciszej, ale skoczek usłyszał te słowa.
  
____________________________________________

Przepraszam was zarówno za to, jak rzadko dodaję rozdziały oraz za jakość.

6 komentarzy:

  1. Jakoś jest świetna. Jestem ciekawa czy dojdzie do spotkania bliźniaczek. I boję się nawet pomyśleć co z tego wyniknie.

    OdpowiedzUsuń
  2. OMG! Na początku nie pokojarzyłam faktów, że Marta to TA Marta. Tak dawno tu byłam, że musiałam sobie wszystko na nowo przypominać. Ale było warto:D Czekam nn;)))
    Pozdrawiam;***
    MaggieQ

    OdpowiedzUsuń
  3. Kiedy następny??
    Całe opowiadanie chyba już z 3 razy czytałam i polecam każdemu, to blogi czyta :D
    (w wolnym czasie, zapraszam do mnie: http://missing-amelia.blogspot.com/)

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej, świetny rozdział. Bardzo mi się spodobał i ze zniecierpliwieniem czekam na kolejny. Przy okazji zapraszam na trzeci już rozdział historii Maćka i Oli :)
    http://hardskijumpinglove.blogspot.com/2014/09/bya-tak-niesmiaa-ale-jednoczesnie-pewna.html

    Ol-la

    OdpowiedzUsuń
  5. Heja! :)
    Wiesz rozdział świetny, czytałam go już kilka razy, ale kurde wiesz... tęsknię :(
    Za nimi, za ich losami no i za TOBĄ!
    Wracaj do nas ;3

    A przy okazji zapraszam do mnie, co prawda dopiero prolog ale jakieś opinie mile widziane :) http://takie-tam-uczenie-siebie-nawzajem.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  6. Choć czas mija mam wielką nadzieję, że dokończysz to wspaniałe i emocjonujące opowiadanie ;)

    OdpowiedzUsuń