Podniosłam się jak najszybciej z chodnika, nie
zważając na obrażenia całego ciała. Adrenalina uderzyła we mnie rykoszetem, nie
czułam nawet bólu, choć niewygodnie stawało mi się na chodniku lewą stopę. Marta musiała mi ją
chyba skręcić, kiedy ciągnęła mnie brutalnie na ziemię. Teraz podeszłam
najbliżej jak, to tylko możliwe i z przerażeniem w oczach odkryłam, że jej
włosy ubrudzone są krwią. Dość mocno uderzyła łbem o asfalt po niefortunnym spotkaniu
z moją pięścią. Nie poruszała się w ogóle, a jej oddech pozostawał płytki. Nie
wiedziałam za bardzo co mam robić w tej sytuacji. Nigdy nie nauczyłam się
pierwszej pomocy, za co teraz przeklinałam swoją osobę w myślach.
Sama dość mocno krwawiłam z jednej wargi, obu
dziurek od nosa, a policzek miałam tak przetarty, że wyczuwałam, jak krople
krwi ściekają mi po brodzie niczym szkarłatne łzy. W dodatku ta przeklęta
skręcona kostka i poobijany brzuch...
Wzięłam dwa głębokie oddechy, starając się uspokoić
i nie spoglądać na nieprzytomną siostrę tak, jakbym się miała zaraz popłakać.
Siostra. Nie tak wyobrażałam sobie to spotkanie z bliźniaczką. Całkowicie nie
tak, choć oczywiście od samego początku byłam dość sceptycznie nastawiona,
wiedząc, że to przez nią Gregor teraz ma zmarnowane życie.
Rozejrzałam się nerwowo dookoła, lecz w pobliżu nie
znajdowała się żadna żywa istota. Zaklęłam cicho pod nosem i drżącymi dłońmi
wyciągnęłam telefon komórkowy. Musiałam natychmiast zadzwonić na pogotowie i...
tak, do Thomasa też powinnam zadzwonić mimo wszystko, liczyłam, że się na mnie
jeszcze całkowicie nie wypiął. Potrzebowałam go właśnie w tamtej chwili.
Karetka przyjechała szybciej niż się spodziewałam i
szybko zapakowali mnie wraz z blondynką do karetki. Morgenstern jednak nie
odebrał ode mnie żadnego z siedmiu połączeń, jakie wykonałam, co spowodowało
niekontrolowane uczucie bólu. Starałam się jednakże odepchnąć tę myśl jak
najdalej i znów skupiłam się na twarzy dziewczyny.
Moja siostra i to nie byle jaka, bo bliźniaczka —
miałyśmy to samo DNA, powstałyśmy z dokładnie tej samej komórki, z identycznych
genów. Ona powinna być moim lustrzanym odbiciem, a sprawiała wrażenie
kompletnego przeciwieństwa. Chcąc nie chcąc wyjątkowo mocno się przejęłam, mimo
że wcześniej targała mną chęć okrutnego, bestialskiego mordu. Czułam wielkie
rozczarowanie z powodu okoliczności i charakteru Marty, ale póki co żadna z nas
się zbytnio nie popisała. Była dla mnie dotychczas całkowicie obcą osobą, a
paradoksalnie okazała się najbliższa.
Lekarz w karetce zaczął oczyszczać mój zdarty
policzek. Syknęłam cicho, czując dotkliwe pieczenie, ale nie spuszczałam wzroku
z siostry. Grupa lekarzy uwijała się jak w ukropie, chcąc powstrzymać krew z
rany na głowie. Oderwałam od Marty wzrok dopiero wtedy, gdy poczułam otępiający
ból w kostce, ten sam mężczyzna, który do niedawna zajmował się moim
policzkiem, skierował całą uwagę na nogi.
— Skręcona, trzeba będzie nastawić.
Mój Boże, tylko nie to. Mój stan emocjonalny
pogorszył się, gdy odezwał się dodatkowo brzuch, dokładnie skopany wcześniej
przez nieprzytomną teraz blondynkę.
***
Thomas rzadko kiedy czuł się winny. Uwielbiał mieć
wszystko pod kontrolą i niewiele razy jako pierwszy przyznał się do błędu.
Lubił, kiedy to inny ludzie się przed nim płaszczyli. Zawsze finalnie posiadał
to, na co tylko miał ochotę — tak było również w przypadku Wiktorii. Nie krył
złości, gdy nie potrafiła okazać mu swoich uczuć, bo potwornie się bała. Nie
szczędził także wymyślnych epitetów, gdy dowiedział się, iż dziewczyna na sypia
ze Schlierenzauerem. Koniec końców tak się mu potem narzucała, że wreszcie nie
wytrzymał i ustąpił wcześniej, aniżeli wówczas planował. Niemniej miał kobietę,
którą wcześniej sobie upatrzył, czyż nie?
Idąc powolnym krokiem w kierunku mieszkania, rozmyślał
o wszystkich rzeczach, jakie przydarzyły się mu od poznania Wiktorii. Z
pewnością nie żałował, mimo że tak długo go zwodziła, zanim wreszcie się
dowiedział, co ona czuje. Widział doskonale w jaki sposób się zachowywała przy
nim, ale on potrzebował słownego potwierdzenia. Swojego momentu w którym
triumfował, iż kolejny cel został osiągnięty.
Po zdarzeniach w kinie wcale nie czuł wyrzutów
sumienia. Wszystko co powiedział Wiktorii było niezaprzeczalną prawdą, ale
skoro ona wolała uprzeć się, iż ją zdradza, to nie miał zamiaru znosić jej
wymyślnych fanaberii oraz scen zazdrości. Jeśli sądziła, że padnie przed nią na
kolana, to się grubo myliła, on nie należał do wątpliwie zaszczytnego grona
takich pantoflarzy. Wręcz prychnął na samą myśl, przyspieszając kroku. Dzwoniła
do niego bez przerwy już chyba siódmy raz, a on zamiast odebrać, upajał się tą
chwilą, jak tylko potrafił najlepiej.
Pamiętał, jak bardzo potrafiła się ośmieszyć i
upokorzyć, aby tylko wybaczył jej romans z Gregorem. Był święcie przekonany, iż
Wiki go nigdy nie zostawi, za bardzo była w nim zakochana, a poza tym złożyła
mu przysięgę, że na zawsze z nim zostanie. Poznał dziewczynę na tyle, iż miał
stuprocentową pewność, że dotrzymanie obietnicy jest czymś zgoła ważniejszym,
aniżeli własne uczucia czy opinia. Idealnym przykładem, okazał się ten
nieszczęsny romans. Wiki spełniała swoją posługę, bo zwyczajnie złożyła
przysięgę. Wątpił, aby naprawdę tego pragnęła, ale rzecz jasna nie zamierzał
się do tego przyznawać.
Kiedy w zasięgu wzroku ujrzał swoje mieszkanie, na
jego twarzy pojawił się szczery uśmiech. Był święcie przekonany, że Wiktoria
wróciła z kina od razu do domu i zapewne czeka, aż wróci. Może nawet przeprosi
go za to, że odstawiła takie śmieszne przedstawienie w miejscu publicznym? Upajając
się tego typu wizjami, przekręcił klucz w zamku i odruchowo zapalił światło w
korytarzu. W mieszkaniu panowała niczym niezmącona cisza, co Thomasa trochę
zdziwiło.
— Wiktoria?! — krzyknął głośno.
Po obejrzeniu całego domu i nie znalezieniu żywej
duszy, poważnie się zmartwił. Może i był czasem uparty i lubił pławić się w
swoich sukcesach, ale nie był przecież skurwielem. Przecież tak naprawdę mocno
ją kochał.
Drżącymi rękami wyjął telefon z kieszeni spodni i
spojrzał na wyświetlacz. Siedem nieodebranych połączeń, a on je wszystkie
zignorował. Teraz nie było Wiktorii w mieszkaniu. Boże, zachował się jak
prawdziwy palant! Postanowił natychmiast oddzwonić, ale nie odbierała.
— Boże, co
się stało? — spytał sam siebie, upadając bez sił na kanapę.
Nie wiedział nawet gdzie jej szukać. Nie mógł w
żaden sposób się skontaktować. Bardzo możliwe, że Wiktoria potrzebowała jego
pomocy, a on wszystko spieprzył na całej linii. Nie potrafił określić słowami,
jak bardzo bał się w tamtej chwili. Zadzwonił jeszcze raz i jeszcze... bez
skutku.
Wstał nagle na równe nogi i z całej siły uderzył
pięścią w ścianę. Głośny huk rozniósł się po wszystkich pomieszczeniach.
Niestety wcale nie przyniosło mu to ulgi. Powtórzył tę czynność jeszcze
dwukrotnie, po czym oparł się czołem o zimną ścianę i oddychał głęboko. Gdzie
mogła się podziać?
— Co ja do kurwy nędzy zrobiłem?
Przysiągł sobie na wszystko co się liczyło w jego
życiu, że już nigdy nie zignoruje od niej żadnego telefonu. O ile cała ta
historia dobrze się skończy. Na samą myśl, że może być teraz w
niebezpieczeństwie, ugięły się pod nim kolana. Nie lubił, gdy nim pomiatano,
nie dawał sobie rozkazywać, nigdy przed nikim się nie płaszczył, zawsze stawiał
na swoim. Do tamtej nocy był pewny, że strach i lęk również nie są w stanie nim
w pełni zawładnąć. Była druga w nocy a po Wiktorii ani śladu. Naprawdę się bał
i nie wiedział, co teraz zrobić.
Zerwał się na równe nogi, po czym wybiegł z domu,
trzaskając drzwiami. Nawet nie zgasił światła w korytarzu, ale nie miało to
wówczas znaczenia.
***
— Co z nią jest doktorze? — spytałam, obserwując
nieprzytomną Martę. Siedziałam na krześle z unieruchomioną nogą i pustym
wzrokiem wpatrywałam się w szybę. Nie pozwolono mi wejść do sali. Wokół mnie
było pełno ludzi, którzy jak gdyby nigdy nic mijali mnie, nie zaszczycając
nawet spojrzeniem. Tylko lekarz przez chwilę milczał i obserwował mnie
badawczym wzrokiem.
— Nie wiemy ile czasu będzie nieprzytomna — odezwał
się wreszcie. — Pani jest siostrą?
— Tak — odpowiedziałam słabo. Czułam się wówczas
dziwnie. Nie znałam tej dziewczyny, ale mimo wszystko odniosłam wrażenie, jakby
właśnie teraz jakaś część mnie umierała. Nie tak to powinno wyglądać.
Zdecydowanie nie tak. — Chociaż wiem o tym od bardzo niedawna — dodałam, nie
wiedząc dlaczego.
— Udało się zatamować krwawienie i opatrzyć
obrażenia, ale nic więcej nie możemy zrobić. Wszelkie próby wybudzenia ze
śpiączki spełzły na niczym. Musimy czekać. Możliwe, że sama się obudzi za jakiś
czas.
Nie wiem co czułam. Chyba nie potrafiłam uwierzyć w
słowa, jakie padały w moim kierunku. Żadne pytania nie wpadły mi nawet do
głowy. Zresztą, co mogli więcej zrobić? Wszystkie słowa wydawały się nie mieć
sensu.
Westchnęłam głośno i odruchowo przejechałam dłonią
po opatrzonym policzku. Patrzenie na nią także nie miało sensu. Sama zaczęła
całą tę potyczkę, sama prosiła się o każdy wymierzony cios. Nienawidziła mnie.
Stwierdzenie to nawet w obecnej sytuacji wyraźnie huczało w mojej głowie.
Płakałam, ale tylko krótki czas, nie wiedziałam
nawet, czy to z powodu stanu Marty czy Thomasa, który mnie tak bezlitośnie
ignorował. Zrezygnowałam z wszelkich prób kontaktu, zresztą telefon leżał teraz
rozładowany na szafce w mojej sali.
— Przykro mi — ciszę w końcu przerwał lekarz. —
Naprawdę mi przykro.
Nic nie odpowiedziałam. Korzystając z kul, jakie
znajdowały się obok mnie, po prostu ominęłam go bez słowa. Chciałam choć na
chwilę pozostać sama ze swoimi myślami, mimo że przeczuwałam, iż będzie ze mną
tylko gorzej.
Byłam bardzo zmęczona, ale i tak nie zasnęłam przez
kilka najbliższych godzin. Pustka najlepiej określała mój obecny stan.
Obudziło mnie delikatne głaskanie po policzku. Kiedy
uchyliłam powieki pomieszczenie było już zalane promieniami słońca. Czułam się
dwa razy gorzej niż wcześniej, a w głowie mocno mi dudniło.
— Wiem, że jesteś wściekła i wiem, że zachowałem się
jak palant
— Gorzej — odparowałam natychmiast oschłym tonem.
Natychmiast się rozbudziłam, choć moja głowa boleśnie dawała o sobie znać.
Przede mną siedział nie kto inny jak Thomas i
wpatrywał się we mnie z miną zbitego psa, ale mimo wszystko byłam na niego
wściekła. Nie chciałam z nim rozmawiać ani tym bardziej słuchać jakiś zawiłych,
bezsensownych tłumaczeń.
— Już nigdy się tak nie zachowam, zawsze będziesz
mogła na mnie liczyć.
Zaśmiałam się nerwowo, odwracając głowę w przeciwnym
kierunku. Wszystko co mówił wydawało mi się wyjątkowo głupie i banalne.
— To nigdy nie był związek — odpowiedziałam, nie
zaszczycając go spojrzeniem. — Uważam, że lepiej będzie jak już sobie
pójdziesz.
Pomiędzy nami zaległa głucha cisza. Zawsze czułam
się w takich sytuacjach niezręcznie. Właściwie, co tak naprawdę mnie z nim
łączyło? Nie umiałam zrozumieć go bez słów ani nie znałam jego marzeń.
Odniosłam wrażenie, że właśnie byłam niczym nastolatka, która otrząsnęła się z
pierwszego zauroczenia i zrozumiała, że to wszystko co do tej pory było dla
niej ważne, nagle straciło na znaczeniu.
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Wracaj tam gdzie twoje miejsce, do córki i do jej
matki, a mnie zostaw w spokoju.
— Wiesz, że nigdy bym tego nie zrobił — odparł
natychmiast i złapał mnie za rękę. Natychmiast mu ją wyrwałam.
— Nie widzisz, że nic między nami nie ma? — spytałam
trochę głośniej, aniżeli miałam w zamiarze. — To wszystko było bez sensu. Tylko
kłótnie wychodziły nam dobrze — prychnęłam.
Postanowiłam odwrócić głowę, aby na niego spojrzeć.
Oczy Thomasa wyrażały zaskoczenie i żal, ale wydawały mi się kompletnie obce.
Tak naprawdę nigdy ich nie poznałam. Jeszcze jedno było pewne. Nie wierzył mi.
Kiedy chciałam powiedzieć coś, co mu się nie podobało, nigdy mi nie wierzył. Ta
sytuacja nie okazała się wcale wyjątkiem.
— Wiem, że jesteś zła na mnie, to nic nowego, ale
tym razem trochę przesadzasz.
Myślałam, że zaraz zaśmieje mi się w twarz, ale nic
takiego nie miało jednak miejsca. Problem polegał na tym, że wcale nie miałam
nastroju do żartów.
— To nie żart — powiedziałam pewnym głosem. — Chcę,
żebyś stąd wyszedł i to teraz.
— Ta sytuacja to była jej wina, nie moja —
powiedział ostrzej. Nienawidziłam u niego tego władczego tonu. Było w nim coś,
co mnie przerażało i kazało bać się o własne bezpieczeństwo. Gdzieś w
podświadomości kryła się myśl, że może mnie uderzyć.
— Oczywiście. Ty nigdy nie jesteś winny. Jedynie
wszyscy dookoła — odparłam kpiąco. — Dalej cię do niej ciągnie, co?
— Wcale nie — odpowiedział natychmiast. — Kocham
tylko ciebie.
— Za co? — zaskoczyłam go tym pytaniem.
— Nie kocha się za coś, tylko bezwarunkowo.
— Ciekawa teoria. Wiesz, to jakoś nie przeszkadzało
Ci, aby mi pokazywać, że jestem nic nie wartą szmatą, kiedy byłam w ciąży.
Prawda jest taka, iż nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia. Nie widzę naszej
przyszłości, za to widzę nastoletnią Lily, która patrzy na mnie z nienawiścią w
oczach. Cały czas dręczy mnie myśl, iż coś poszło nie tak, a ja niepostrzeżenie
stoję w centrum tego wszystkiego. Twoja była narzeczona nawiedza mnie w
koszmarach sennych równie często, jak w prawdziwym życiu.
Chciało mi się płakać i to bardzo. Nigdy nie umiałam
wykrzesać z siebie wystarczającej ilości siły i woli, aby podejmować ważne
decyzje. Udało mi się jednak powstrzymać łzy i nawet głos mi nie drżał.
— Nie dasz nam już szansy?
— Nie. Nie widzę nas razem w przyszłości i tak
naprawdę nigdy nie widziałam. Żyłam chwilą, nie zastanawiając się nigdy, co
dalej z tym będzie. Ty tak naprawdę masz już rodzinę i świetnie nadajesz się do
roli ojca, a ja nigdy nie dałabym Ci dzieci, wiesz o tym równie dobrze jak ja.
Chciał mnie pocałować, widziałam to w jego oczach.
Delikatnie podniósł się, ale w ostatniej chwili zrezygnował i powrócił do
poprzedniej pozycji.
— Wydawało mi się, że Cię kocham, ale nigdy tak nie
było. Nie znasz mnie ani ja nie znam ciebie.
— Przestań — powiedział stanowczo, ale tym razem nie
wystraszył mnie tonem własnego głosu. — Co w takim razie zrobisz ze swoim
życiem, co widzisz w swojej przyszłości?
Jego pytanie było bardziej niż kpiące, zupełnie
jakbym cały ten czas opowiadała mu świetny żart. Zwyczajnie nie wierzył mi,
sądząc najwyraźniej, że zbyt mocno oberwałam od swojego oprawcy.
— Wrócę do Polski, zajmę się mamą i pomogę siostrze.
Ona została całkiem sama. Odnowie kontakt z Magdą. Może nawet pojadę do Darii.
Sama nie wiem. Moja przyszłość jest jeszcze niepewna. Muszę się ustabilizować.
— I nic już nie znaczę dla Ciebie? — zapytał,
wstając gwałtownie. Złapał mnie tak mocno za ramiona, że to aż bolało, z moich
ust jednak nie wydobył się żaden syk.
— Znaczysz, ale wiem, że nie będziesz ze mną
szczęśliwy.
— Jakim prawem decydujesz za mnie, co? Nie sądzisz,
że w sprawie mojego szczęścia powinienem mieć coś do powiedzenia? Mamy całe
życie, żeby się poznać, a ja wcale nie chcę mieć więcej dzieci. Dam ci wszystko
czego chcesz, ale nie postępuj teraz tak lekkomyślnie.
— Nikt cię jeszcze nie wystawił, prawda? Zawsze to
ty wszystkich ustawiasz. — Przez cały ten czas mój ton pozostawał zimny i
rzeczowy.
— Sprawię, że znów się we mnie zakochasz —
odpowiedział i nim się zorientowałam, wyszedł z sali.
***
Wrócił do domu szybciej niż planował. Musiał teraz
wszystko dokładnie przemyśleć oraz zaplanować poszczególne kroki. Wiktoria mu
dzisiaj mocno zaimponowała. Zawsze miał ją za uległą szarą myszkę, a tu proszę.
Umiała pokazać pazurki.
Znalazł w skrzynce list. Zdziwiło go to, ponieważ od
bardzo dawna nikt do niego nie pisał. Wszystkie listy i paczki od fanów
trafiały na zupełnie inny adres. Nie był na tyle nierozważny, aby chwalić się w
mediach swoimi prywatnymi namiarami. Kiedy jednak wyciągnął go ze skrzynki i
zobaczył nadawcę, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Skąd ten idiota posiadał
jego adres i dlaczego do kurwy nędzy pisał do JEGO Wiktorii?
Niewiele myśląc wbiegł do mieszkania i gwałtownie
odsunął krzesło, rzucając list na blat kuchenny. Dokładnie ten sam na którym
wczoraj on oraz Wiktoria... nie, nie będzie myślał o tym teraz.
Dość szybko znalazł nóż do otwierania listów i chcąc
poznać treść wiadomości, ostatkiem sił powstrzymując się, nie rozerwał listu na
kawałeczki. Nie był do końca pewien, czy będzie w stanie zachować spokój, gdy
tylko zacznie czytać. Z pierwszego akapitu wynikało, że to Wiktoria pierwsza
napisała wiadomość do tego psychola, co całkowicie zbiło go z tropu i poczuł
się jak w jakimś koszmarze.
Moja
Kochana,
Nawet
nie wiesz, jak bardzo się ucieszyłem, gdy dostałem od Ciebie wiadomość. Byłem
święcie przekonany, że już dawno zapomniałaś o mnie i żyjesz sobie spokojnie z
Mogensternem.
Chcę,
żebyś przyjechała do mnie jak najszybciej, czytałem Twoją wiadomość, doprawdy
wiele razy i to teraz nie mogę uwierzyć w swoje szczęście. Już teraz rozumiem
przyczynę Twojego milczenia i nie jestem ani trochę zły, sądzę, że możemy
zacząć wszystko on nowa.
Leczenie
przebiega dość dobrze. Nie skarżą się na mnie. Jest tu jedna taka jędza, która
mnie nie znosi, ale utarczki słowne z nią, przynoszą mi wiele rozrywki. Nie
wiem dokładnie ile jeszcze będę musiał tu przebywać, na razie nie ma mowy o
moim wypisie. Jestem pewien jednak, że kiedy przyjedziesz, będzie mi znacznie
lepiej. Tyle rzeczy pragnąłbym Ci powiedzieć prosto w oczy.
Niezmiernie
przykro mi z powodu Twojej mamy, jeśli zaś chodzi o Sandrę niech się jej dobrze
wiedzie. Nigdy nie żywiłem wobec niej żadnych gorętszych uczuć. Miejmy
nadzieję, że dziecko urodzi się zdrowe, a ojciec okaże się odpowiedzialny.
Teraz tylko Ty się dla mnie liczysz. Odkąd nie sypiamy razem, koszmary
powróciły, ale dają mi jakieś prochy, po których nie jest to aż takie
przerażające.
Cieszę
się, że zerwałaś z Thomasem, on nie był dla Ciebie. Nie chciałbym wyjść na
egoistę, ale wiedziałem, że tak się to skończy. Thomas zawsze lubił wszystko
dostawać w posiadanie, oczywiste, iż nie traktował Cię należycie. Pewnie za
kilka tygodni będzie pluł sobie w brodę.
Nie
mogę się doczekać naszego spotkania. Błagam, przyjedź jak najszybciej będziesz
mogła.
Kocham
Cię,
Gregor
Thomas przeczytał tę wiadomość dziesięć razy zanim
pogniótł, a następnie rozerwał list na drobniutkie kawałeczki. Świstki papieru
znajdowały się teraz na całej powierzchni kafelków w kuchni. Miał ochotę rzucać
wszystkim, co znajdowało się w pobliżu.
Więc to dlatego z nim zerwała, tak?!
Już dawno nikt go tak nie upokorzył i nie oszukał. I
on chciał ją odzyskać. Nikt nie będzie robił z Thomasa Morgensterna kretyna.
Wszystkie jego myśli zaczęły pędzić jak szalone. Nie wybaczy jej tego, a co
więcej — zniszczy resztę życia. Musiał jakoś odreagować. Gdy zobaczył w swoich
myślach zapłakaną twarz brunetki, na jego twarzy pojawił się uśmiech. Wiedział,
że nie może tak po prostu pozwolić dziewczynie na odejście i rozpoczęcie
wszystkiego od nowa.
Wstał powoli i kiedy otworzył lodówkę, wyciągnął z niej
dwie puszki piwa. Póki co musiał się odrobinę zrelaksować.
***
<01.04.2014>
Minęło tyle czasu, a Dominika dalej nie wiedziała,
czy Daria w ogóle się obudzi. Sprawcy wypadku również nie można było znaleźć.
Przychodziła codziennie do szpitala, ale nie otrzymywała żadnych nowych wieści.
Maciek musiał opuścić ją wcześniej ze względu na kończący się sezon, ale Kuba,
który nie osiągał jakiś rewelacyjnych wyników, został razem z nią i wspierał ją
jak potrafił najlepiej.
Znali się już prawie rok czasu i z każdym dniem
poznawali się coraz lepiej. Dominika zastanawiała się od niedawna, czy nie dać
temu związkowi drugiej szansy. Z tego co wiedziała, Kuba nie miał jakieś innej
dziewczyny na oku. Nie mogła jednak poświęcić całego swojego czasu na ustalaniu
za i przeciw. Daria przecież była w wyjątkowo złym stanie. Wyszłaby na
egoistkę, przejmując się teraz takimi błahostkami.
Także dziś znajdowała się na oddziale i przemierzała
szpitalne korytarze w oczekiwaniu na jakiekolwiek wieści o stanie zdrowia
kuzynki. Ona i Kuba póki co sypiali w pobliskim hotelu, a całe dnie spędzali w
pobliżu sali, w której leżała Daria. Nie odzyskała przytomności do tej pory.
Lekarze mówili, że może zdarzyć się jeszcze dosłownie wszystko, więc blondynka
żyła w ciągłym strachu.
Po raz drugi dzisiejszego dnia wstała z małego
plastikowego krzesełka i podeszła do automatu z kawą.
— Uzależnisz się od tego napoju — usłyszała gdzieś z
tyłu. To Kuba właśnie wrócił. Pół godziny wcześniej poinformował Dominikę, że
musi zaczerpnąć świeżego powietrza.
— Za to ty jesteś uzależniony od fajek — burknęła w
odpowiedzi. Wyraźnie czuła dym papierosowy, który zawsze powodował u niej
niesmak. — Nie pouczaj mnie.
— Masz chore serce i dobrze o tym wiesz — powiedział
zupełnie tak, jakby nie usłyszał, co blondynka do niego powiedziała.
— Najwyżej umrę. Papierosy za to powodują raka płuc.
— Wiem, że jesteś zdenerwowana, ale nie zapominaj,
że nie jesteś sama — powiedział łagodnie, przytulając się do jej pleców.
Na twarzy Dominiki pojawił się uśmiech.
— Ja rzucę kawę a Ty papierosy, zgoda? — spytała,
odwracając głowę w jego kierunku. Czuła jak wszystkie mięśnie Kuby się
napinają. On sam milczał przez dłuższą chwilę. W końcu jednak odezwał się:
— Zgoda — skapitulował. — Ale pani już tego nie dopija
— zawyrokował głosem nieznoszącym sprzeciwu i wyrwał kubek z ręki blondynki. Chwilę
później całość napoju znalazła się w pobliskim śmietniku.
Kiedy Dominika obserwowała jaki los spotkał jej
kawę, na końcu korytarza dostrzegła lekarza. Przez codzienne odwiedziny w
szpitalu dwójka młodych zdążyła się z nim już całkiem dobrze zapoznać.
— Mam dla państwa bardzo dobrą informację —
powiedział z uśmiechem. — pani Daria właśnie obudziła się ze śpiączki. Ostatnie
wyniki badań wskazują, że z pewnością będzie żyła.
Dominika nie była w stanie nic odpowiedzieć. W
pierwszej chwili nie doszły do niej słowa mężczyzny. Czekała tyle czasu, że
teraz, gdy wreszcie się doczekała, prawie ścięło ją z nóg. Kątem oka dostrzegła
jak Kuba również zatrzymuje się w pół kroku i stara się przeanalizować, co właśnie zostało
powiedziane. Dwójka zainteresowanych spojrzała na siebie porozumiewawczo. Kiedy
Kuba wreszcie doszedł do siebie, w dwóch szybkich krokach znalazł się blisko
Dominiki.
— Możemy teraz do niej iść? — spytała zszokowana
blondynka. Dalej nie wszystko do niej docierało.
— Pacjentka jest jeszcze bardzo słaba, ale możecie.
Dosłownie na chwilę. Siostra przekazała mi, że pani Daria ma państwu coś
ważnego do powiedzenia.
Dominika dobrze wiedziała gdzie znajduje się sala
Darii. Zdążyła już na pamięć poznać niemal cały układ szpitala. Dziękując
naprędce lekarzowi, ruszyła szybkim krokiem, ciągnąc za sobą Kubę, który ani
słowem nie zaprotestował.
Kiedy dotarli w odpowiednie miejsce, Daria patrzyła
na nich z półotwartymi powiekami. Klatka piersiowa poszkodowanej unosiła się
delikatnie oraz miarowo. Z początku bezdźwięcznie poruszyła ustami, jakby nie
miała jeszcze dostatecznej ilości energii, aby coś z siebie wydusić. Blondynka
podbiegła szybko i ujęła kuzynkę za rękę. Kuba za to nieznacznie skinął Darii
głową i oparł się o pobliską ścianę.
— Krzysiek Miętus — wychrypiała słabo.
Dominika zmarszczyła brwi, przybliżając ucho do
twarzy kuzynki.
— Że co?
— Krzysiek Miętus, to on mnie potrącił. Widziałam go
za kierownicą.
***
Dalej jej nie ma. Nie przyjechała. Minęły dwa
tygodnie, a ona nie dała żadnego znaku życia. Chodził do ordynatora niemal
każdego dnia i wypytywał się, czy aby pewna kobieta nie dzwoniła w jego
sprawie. Nikt też nie domagał się odwiedzin. Ten list był ostatnim, co mu
pozostało. Rozmawiał o tym wiele razy z Trevorem, który był w tym szpitalu jego
jedynym przyjacielem, ale nawet wygadanie się przed nim, nie przyniosło
pożądanych rezultatów. Mężczyzna nie umiał mu nic konkretnego poradzić.
Jedyne co
zmieniło się na lepsze, to stosunek Pomfrey, przynajmniej go już tak nie
irytowała. Od czasu, gdy popłakał się na oczach lekarki, stała się jakoś
bardziej ludzka. Nie zmienia to jednak faktu, że z perspektywy czasu bardzo się
tych łez wstydził i wolał, żeby zapomniała o tamtej sytuacji.
— Czemu nie przyjechałaś? — powiedział sam do
siebie, gdy leżąc na łóżku, po raz setny czytał list. — Coś musiało się stać.
Długo myślał nad tym wszystkim i nie znalazł żadnego
sensownego wyjaśnienia. Właśnie wrócił z kolejnych zajęć grupowych, miał też
wcześniej indywidualną rozmowę z psychiatrą i zażył kolejną, rutynową dawkę
pastylek. Z tego wynikało, że będzie miał wolny czas i dużo czasu na myślenie.
Niestety rozmyślenia Gregora zostały przerwane natarczywym pukaniem do drzwi.
— Wejść! — krzyknął poirytowany i schował list pod
poduszkę.
Wiadomość była już trochę przez skoczka
maltretowana. Papier się pogniótł, w niektórych miejscach litery się
pozamazywały, a w górnym prawym rogu dostrzegł pokaźną plamę z soku
pomarańczowego. Mimo swojego niezbyt estetycznego wyglądu, stało się to
najcenniejszą rzeczą w jego życiu.
— Zostanie pan niedługo wypuszczony — powiedziała
Pomfrey z uśmiechem, gdyż to właśnie ona dobijała się do drzwi. — Ma pan bardzo
dobre wyniki, a objawy schizofrenii mocno zelżały, więc niebawem nie będzie pan
nas potrzebował.
— Ile? — zapytał dość niegrzecznie, przerywając jej,
ale na samą wieść o tym, serce podskoczyło mu niemalże do gardła.
— Jeszcze około pięciu dni, musi pan dokończyć sesję
— poinformowała.
— Co z Trevorem?
— Bardzo mi przykro — powiedziała w końcu.
— Nie potrzebne mi współczucie — przerwał lekarce
zdecydowanie ostrzej aniżeli zamierzał. Nie mógł jednakże powstrzymać rodzącej
się w nim złości oraz poczucia bezsilności, jakie ogarniało go za każdym razem,
gdy myślał o Wiktorii, a także o cząstce nadziei, jaką mu ofiarowała.
— Gdyby mnie pan potrzebował, będę jak zawsze w
swoim gabinecie — powiedziała tuż przed wyjściem.
— Wiktoria, gdzie jesteś? — powiedział sam do
siebie, kiedy usłyszał zamykanie drzwi.
Mina lekarki znacznie zrzedła i spojrzała na Gregora
z rezygnacją.
— Niestety, żadnej poprawy. Będziecie musieli się
rozstać.
Schlieriemu było dość przykro. Może i Trevor był
dziwakiem, ale on sam również nie należał do zwyczajnych. Ten jakże specyficzny
osobnik stał się dla niego kimś na podobieństwo przyjaciela. Dziwnie będzie nie
spędzić dnia na rozmowie z nim i uspokajaniu jego obaw, do których skoczek
zdołał już przywyknąć.
— A ten list... — zaczęła niepewnie przysiadając na
łóżku skoczka. — Co się stało z nadawcą?
Załamany i zrozpaczony musiał pożalić się tej jędzy,
kiedy nikogo innego nie było w pobliżu, więc teraz wiedziała praktycznie
wszystko. Jak to kobieta go wystawiła i uciekła z innym, a teraz zyskał nową
nadzieję, którą powoli tracił. Zaskoczyła go jednak reakcja Pomfrey, która
doprawdy sprawiała wrażenie osoby chętnej do pomocy. Najwidoczniej ta niedawna
sytuacja między nimi mocno kobietą wstrząsnęła.
— Nic dalej nic. Jakby się rozpłynęła w powietrzu —
powiedział słabo, a Pomfrey westchnęła głośno.
__________
Wiem, że długo musieliście czekać na ten rozdział. Cieszę się, że dalej jesteście ze mną, mimo że rozdziały pojawiają się rzadko, a nawet przybyli mi nowi obserwatorzy. Musicie wiedzieć, że ostatnio nie jest najlepiej z moim zdrowiem, a problemy utrudniają mi wykonywanie najprostszych, codziennych czynności - w tym także pisanie nowych rozdziałów. Czekają mnie dwie operacje w naszej pięknej stolicy - pierwsza w listopadzie. Nie martwcie się, mimo wszystkich problemów na 100% poznacie koniec tej opowieści, chyba że wcześniej przejedzie mnie samochód... bez was by mnie tutaj nie było. Kocham was oraz ściskam mocno.
Kumiko :)
Wiem, że długo musieliście czekać na ten rozdział. Cieszę się, że dalej jesteście ze mną, mimo że rozdziały pojawiają się rzadko, a nawet przybyli mi nowi obserwatorzy. Musicie wiedzieć, że ostatnio nie jest najlepiej z moim zdrowiem, a problemy utrudniają mi wykonywanie najprostszych, codziennych czynności - w tym także pisanie nowych rozdziałów. Czekają mnie dwie operacje w naszej pięknej stolicy - pierwsza w listopadzie. Nie martwcie się, mimo wszystkich problemów na 100% poznacie koniec tej opowieści, chyba że wcześniej przejedzie mnie samochód... bez was by mnie tutaj nie było. Kocham was oraz ściskam mocno.
Kumiko :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz