poniedziałek, 6 lipca 2015

Rozdział 42

Podniosłam się jak najszybciej z chodnika, nie zważając na obrażenia całego ciała. Adrenalina uderzyła we mnie rykoszetem, nie czułam nawet bólu, choć niewygodnie stawało mi się na  chodniku lewą stopę. Marta musiała mi ją chyba skręcić, kiedy ciągnęła mnie brutalnie na ziemię. Teraz podeszłam najbliżej jak, to tylko możliwe i z przerażeniem w oczach odkryłam, że jej włosy ubrudzone są krwią. Dość mocno uderzyła łbem o asfalt po niefortunnym spotkaniu z moją pięścią. Nie poruszała się w ogóle, a jej oddech pozostawał płytki. Nie wiedziałam za bardzo co mam robić w tej sytuacji. Nigdy nie nauczyłam się pierwszej pomocy, za co teraz przeklinałam swoją osobę w myślach.
Sama dość mocno krwawiłam z jednej wargi, obu dziurek od nosa, a policzek miałam tak przetarty, że wyczuwałam, jak krople krwi ściekają mi po brodzie niczym szkarłatne łzy. W dodatku ta przeklęta skręcona kostka i poobijany brzuch...
Wzięłam dwa głębokie oddechy, starając się uspokoić i nie spoglądać na nieprzytomną siostrę tak, jakbym się miała zaraz popłakać. Siostra. Nie tak wyobrażałam sobie to spotkanie z bliźniaczką. Całkowicie nie tak, choć oczywiście od samego początku byłam dość sceptycznie nastawiona, wiedząc, że to przez nią Gregor teraz ma zmarnowane życie.
Rozejrzałam się nerwowo dookoła, lecz w pobliżu nie znajdowała się żadna żywa istota. Zaklęłam cicho pod nosem i drżącymi dłońmi wyciągnęłam telefon komórkowy. Musiałam natychmiast zadzwonić na pogotowie i... tak, do Thomasa też powinnam zadzwonić mimo wszystko, liczyłam, że się na mnie jeszcze całkowicie nie wypiął. Potrzebowałam go właśnie w tamtej chwili.
Karetka przyjechała szybciej niż się spodziewałam i szybko zapakowali mnie wraz z blondynką do karetki. Morgenstern jednak nie odebrał ode mnie żadnego z siedmiu połączeń, jakie wykonałam, co spowodowało niekontrolowane uczucie bólu. Starałam się jednakże odepchnąć tę myśl jak najdalej i znów skupiłam się na twarzy dziewczyny.
Moja siostra i to nie byle jaka, bo bliźniaczka — miałyśmy to samo DNA, powstałyśmy z dokładnie tej samej komórki, z identycznych genów. Ona powinna być moim lustrzanym odbiciem, a sprawiała wrażenie kompletnego przeciwieństwa. Chcąc nie chcąc wyjątkowo mocno się przejęłam, mimo że wcześniej targała mną chęć okrutnego, bestialskiego mordu. Czułam wielkie rozczarowanie z powodu okoliczności i charakteru Marty, ale póki co żadna z nas się zbytnio nie popisała. Była dla mnie dotychczas całkowicie obcą osobą, a paradoksalnie okazała się najbliższa.
Lekarz w karetce zaczął oczyszczać mój zdarty policzek. Syknęłam cicho, czując dotkliwe pieczenie, ale nie spuszczałam wzroku z siostry. Grupa lekarzy uwijała się jak w ukropie, chcąc powstrzymać krew z rany na głowie. Oderwałam od Marty wzrok dopiero wtedy, gdy poczułam otępiający ból w kostce, ten sam mężczyzna, który do niedawna zajmował się moim policzkiem, skierował całą uwagę na nogi.
— Skręcona, trzeba będzie nastawić.
Mój Boże, tylko nie to. Mój stan emocjonalny pogorszył się, gdy odezwał się dodatkowo brzuch, dokładnie skopany wcześniej przez nieprzytomną teraz blondynkę.

***

Thomas rzadko kiedy czuł się winny. Uwielbiał mieć wszystko pod kontrolą i niewiele razy jako pierwszy przyznał się do błędu. Lubił, kiedy to inny ludzie się przed nim płaszczyli. Zawsze finalnie posiadał to, na co tylko miał ochotę — tak było również w przypadku Wiktorii. Nie krył złości, gdy nie potrafiła okazać mu swoich uczuć, bo potwornie się bała. Nie szczędził także wymyślnych epitetów, gdy dowiedział się, iż dziewczyna na sypia ze Schlierenzauerem. Koniec końców tak się mu potem narzucała, że wreszcie nie wytrzymał i ustąpił wcześniej, aniżeli wówczas planował. Niemniej miał kobietę, którą wcześniej sobie upatrzył, czyż nie?
Idąc powolnym krokiem w kierunku mieszkania, rozmyślał o wszystkich rzeczach, jakie przydarzyły się mu od poznania Wiktorii. Z pewnością nie żałował, mimo że tak długo go zwodziła, zanim wreszcie się dowiedział, co ona czuje. Widział doskonale w jaki sposób się zachowywała przy nim, ale on potrzebował słownego potwierdzenia. Swojego momentu w którym triumfował, iż kolejny cel został osiągnięty.
Po zdarzeniach w kinie wcale nie czuł wyrzutów sumienia. Wszystko co powiedział Wiktorii było niezaprzeczalną prawdą, ale skoro ona wolała uprzeć się, iż ją zdradza, to nie miał zamiaru znosić jej wymyślnych fanaberii oraz scen zazdrości. Jeśli sądziła, że padnie przed nią na kolana, to się grubo myliła, on nie należał do wątpliwie zaszczytnego grona takich pantoflarzy. Wręcz prychnął na samą myśl, przyspieszając kroku. Dzwoniła do niego bez przerwy już chyba siódmy raz, a on zamiast odebrać, upajał się tą chwilą, jak tylko potrafił najlepiej.
Pamiętał, jak bardzo potrafiła się ośmieszyć i upokorzyć, aby tylko wybaczył jej romans z Gregorem. Był święcie przekonany, iż Wiki go nigdy nie zostawi, za bardzo była w nim zakochana, a poza tym złożyła mu przysięgę, że na zawsze z nim zostanie. Poznał dziewczynę na tyle, iż miał stuprocentową pewność, że dotrzymanie obietnicy jest czymś zgoła ważniejszym, aniżeli własne uczucia czy opinia. Idealnym przykładem, okazał się ten nieszczęsny romans. Wiki spełniała swoją posługę, bo zwyczajnie złożyła przysięgę. Wątpił, aby naprawdę tego pragnęła, ale rzecz jasna nie zamierzał się do tego przyznawać.
Kiedy w zasięgu wzroku ujrzał swoje mieszkanie, na jego twarzy pojawił się szczery uśmiech. Był święcie przekonany, że Wiktoria wróciła z kina od razu do domu i zapewne czeka, aż wróci. Może nawet przeprosi go za to, że odstawiła takie śmieszne przedstawienie w miejscu publicznym? Upajając się tego typu wizjami, przekręcił klucz w zamku i odruchowo zapalił światło w korytarzu. W mieszkaniu panowała niczym niezmącona cisza, co Thomasa trochę zdziwiło.
— Wiktoria?! — krzyknął głośno.
Po obejrzeniu całego domu i nie znalezieniu żywej duszy, poważnie się zmartwił. Może i był czasem uparty i lubił pławić się w swoich sukcesach, ale nie był przecież skurwielem. Przecież tak naprawdę mocno ją kochał.
Drżącymi rękami wyjął telefon z kieszeni spodni i spojrzał na wyświetlacz. Siedem nieodebranych połączeń, a on je wszystkie zignorował. Teraz nie było Wiktorii w mieszkaniu. Boże, zachował się jak prawdziwy palant! Postanowił natychmiast oddzwonić, ale nie odbierała.
 — Boże, co się stało? — spytał sam siebie, upadając bez sił na kanapę.
Nie wiedział nawet gdzie jej szukać. Nie mógł w żaden sposób się skontaktować. Bardzo możliwe, że Wiktoria potrzebowała jego pomocy, a on wszystko spieprzył na całej linii. Nie potrafił określić słowami, jak bardzo bał się w tamtej chwili. Zadzwonił jeszcze raz i jeszcze... bez skutku.
Wstał nagle na równe nogi i z całej siły uderzył pięścią w ścianę. Głośny huk rozniósł się po wszystkich pomieszczeniach. Niestety wcale nie przyniosło mu to ulgi. Powtórzył tę czynność jeszcze dwukrotnie, po czym oparł się czołem o zimną ścianę i oddychał głęboko. Gdzie mogła się podziać?
— Co ja do kurwy nędzy zrobiłem?
Przysiągł sobie na wszystko co się liczyło w jego życiu, że już nigdy nie zignoruje od niej żadnego telefonu. O ile cała ta historia dobrze się skończy. Na samą myśl, że może być teraz w niebezpieczeństwie, ugięły się pod nim kolana. Nie lubił, gdy nim pomiatano, nie dawał sobie rozkazywać, nigdy przed nikim się nie płaszczył, zawsze stawiał na swoim. Do tamtej nocy był pewny, że strach i lęk również nie są w stanie nim w pełni zawładnąć. Była druga w nocy a po Wiktorii ani śladu. Naprawdę się bał i nie wiedział, co teraz zrobić.
Zerwał się na równe nogi, po czym wybiegł z domu, trzaskając drzwiami. Nawet nie zgasił światła w korytarzu, ale nie miało to wówczas znaczenia.

***

— Co z nią jest doktorze? — spytałam, obserwując nieprzytomną Martę. Siedziałam na krześle z unieruchomioną nogą i pustym wzrokiem wpatrywałam się w szybę. Nie pozwolono mi wejść do sali. Wokół mnie było pełno ludzi, którzy jak gdyby nigdy nic mijali mnie, nie zaszczycając nawet spojrzeniem. Tylko lekarz przez chwilę milczał i obserwował mnie badawczym wzrokiem.
— Nie wiemy ile czasu będzie nieprzytomna — odezwał się wreszcie. — Pani jest siostrą?
— Tak — odpowiedziałam słabo. Czułam się wówczas dziwnie. Nie znałam tej dziewczyny, ale mimo wszystko odniosłam wrażenie, jakby właśnie teraz jakaś część mnie umierała. Nie tak to powinno wyglądać. Zdecydowanie nie tak. — Chociaż wiem o tym od bardzo niedawna — dodałam, nie wiedząc dlaczego.
— Udało się zatamować krwawienie i opatrzyć obrażenia, ale nic więcej nie możemy zrobić. Wszelkie próby wybudzenia ze śpiączki spełzły na niczym. Musimy czekać. Możliwe, że sama się obudzi za jakiś czas.
Nie wiem co czułam. Chyba nie potrafiłam uwierzyć w słowa, jakie padały w moim kierunku. Żadne pytania nie wpadły mi nawet do głowy. Zresztą, co mogli więcej zrobić? Wszystkie słowa wydawały się nie mieć sensu.
Westchnęłam głośno i odruchowo przejechałam dłonią po opatrzonym policzku. Patrzenie na nią także nie miało sensu. Sama zaczęła całą tę potyczkę, sama prosiła się o każdy wymierzony cios. Nienawidziła mnie. Stwierdzenie to nawet w obecnej sytuacji wyraźnie huczało w mojej głowie.
Płakałam, ale tylko krótki czas, nie wiedziałam nawet, czy to z powodu stanu Marty czy Thomasa, który mnie tak bezlitośnie ignorował. Zrezygnowałam z wszelkich prób kontaktu, zresztą telefon leżał teraz rozładowany na szafce w mojej sali.
— Przykro mi — ciszę w końcu przerwał lekarz. — Naprawdę mi przykro.
Nic nie odpowiedziałam. Korzystając z kul, jakie znajdowały się obok mnie, po prostu ominęłam go bez słowa. Chciałam choć na chwilę pozostać sama ze swoimi myślami, mimo że przeczuwałam, iż będzie ze mną tylko gorzej.
Byłam bardzo zmęczona, ale i tak nie zasnęłam przez kilka najbliższych godzin. Pustka najlepiej określała mój obecny stan.

Obudziło mnie delikatne głaskanie po policzku. Kiedy uchyliłam powieki pomieszczenie było już zalane promieniami słońca. Czułam się dwa razy gorzej niż wcześniej, a w głowie mocno mi dudniło.
— Wiem, że jesteś wściekła i wiem, że zachowałem się jak palant
— Gorzej — odparowałam natychmiast oschłym tonem. Natychmiast się rozbudziłam, choć moja głowa boleśnie dawała o sobie znać.
Przede mną siedział nie kto inny jak Thomas i wpatrywał się we mnie z miną zbitego psa, ale mimo wszystko byłam na niego wściekła. Nie chciałam z nim rozmawiać ani tym bardziej słuchać jakiś zawiłych, bezsensownych tłumaczeń.
— Już nigdy się tak nie zachowam, zawsze będziesz mogła na mnie liczyć.
Zaśmiałam się nerwowo, odwracając głowę w przeciwnym kierunku. Wszystko co mówił wydawało mi się wyjątkowo głupie i banalne.
— To nigdy nie był związek — odpowiedziałam, nie zaszczycając go spojrzeniem. — Uważam, że lepiej będzie jak już sobie pójdziesz.
Pomiędzy nami zaległa głucha cisza. Zawsze czułam się w takich sytuacjach niezręcznie. Właściwie, co tak naprawdę mnie z nim łączyło? Nie umiałam zrozumieć go bez słów ani nie znałam jego marzeń. Odniosłam wrażenie, że właśnie byłam niczym nastolatka, która otrząsnęła się z pierwszego zauroczenia i zrozumiała, że to wszystko co do tej pory było dla niej ważne, nagle straciło na znaczeniu.
— Co chcesz przez to powiedzieć?
— Wracaj tam gdzie twoje miejsce, do córki i do jej matki, a mnie zostaw w spokoju.
— Wiesz, że nigdy bym tego nie zrobił — odparł natychmiast i złapał mnie za rękę. Natychmiast mu ją wyrwałam.
— Nie widzisz, że nic między nami nie ma? — spytałam trochę głośniej, aniżeli miałam w zamiarze. — To wszystko było bez sensu. Tylko kłótnie wychodziły nam dobrze — prychnęłam.
Postanowiłam odwrócić głowę, aby na niego spojrzeć. Oczy Thomasa wyrażały zaskoczenie i żal, ale wydawały mi się kompletnie obce. Tak naprawdę nigdy ich nie poznałam. Jeszcze jedno było pewne. Nie wierzył mi. Kiedy chciałam powiedzieć coś, co mu się nie podobało, nigdy mi nie wierzył. Ta sytuacja nie okazała się wcale wyjątkiem.
— Wiem, że jesteś zła na mnie, to nic nowego, ale tym razem trochę przesadzasz.
Myślałam, że zaraz zaśmieje mi się w twarz, ale nic takiego nie miało jednak miejsca. Problem polegał na tym, że wcale nie miałam nastroju do żartów.
— To nie żart — powiedziałam pewnym głosem. — Chcę, żebyś stąd wyszedł i to teraz.
— Ta sytuacja to była jej wina, nie moja — powiedział ostrzej. Nienawidziłam u niego tego władczego tonu. Było w nim coś, co mnie przerażało i kazało bać się o własne bezpieczeństwo. Gdzieś w podświadomości kryła się myśl, że może mnie uderzyć.
— Oczywiście. Ty nigdy nie jesteś winny. Jedynie wszyscy dookoła — odparłam kpiąco. — Dalej cię do niej ciągnie, co?
— Wcale nie — odpowiedział natychmiast. — Kocham tylko ciebie.
— Za co? — zaskoczyłam go tym pytaniem.
— Nie kocha się za coś, tylko bezwarunkowo.
— Ciekawa teoria. Wiesz, to jakoś nie przeszkadzało Ci, aby mi pokazywać, że jestem nic nie wartą szmatą, kiedy byłam w ciąży. Prawda jest taka, iż nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia. Nie widzę naszej przyszłości, za to widzę nastoletnią Lily, która patrzy na mnie z nienawiścią w oczach. Cały czas dręczy mnie myśl, iż coś poszło nie tak, a ja niepostrzeżenie stoję w centrum tego wszystkiego. Twoja była narzeczona nawiedza mnie w koszmarach sennych równie często, jak w prawdziwym życiu.
Chciało mi się płakać i to bardzo. Nigdy nie umiałam wykrzesać z siebie wystarczającej ilości siły i woli, aby podejmować ważne decyzje. Udało mi się jednak powstrzymać łzy i nawet głos mi nie drżał.
— Nie dasz nam już szansy?
— Nie. Nie widzę nas razem w przyszłości i tak naprawdę nigdy nie widziałam. Żyłam chwilą, nie zastanawiając się nigdy, co dalej z tym będzie. Ty tak naprawdę masz już rodzinę i świetnie nadajesz się do roli ojca, a ja nigdy nie dałabym Ci dzieci, wiesz o tym równie dobrze jak ja.
Chciał mnie pocałować, widziałam to w jego oczach. Delikatnie podniósł się, ale w ostatniej chwili zrezygnował i powrócił do poprzedniej pozycji.
— Wydawało mi się, że Cię kocham, ale nigdy tak nie było. Nie znasz mnie ani ja nie znam ciebie.
— Przestań — powiedział stanowczo, ale tym razem nie wystraszył mnie tonem własnego głosu. — Co w takim razie zrobisz ze swoim życiem, co widzisz w swojej przyszłości?
Jego pytanie było bardziej niż kpiące, zupełnie jakbym cały ten czas opowiadała mu świetny żart. Zwyczajnie nie wierzył mi, sądząc najwyraźniej, że zbyt mocno oberwałam od swojego oprawcy.
— Wrócę do Polski, zajmę się mamą i pomogę siostrze. Ona została całkiem sama. Odnowie kontakt z Magdą. Może nawet pojadę do Darii. Sama nie wiem. Moja przyszłość jest jeszcze niepewna. Muszę się ustabilizować.
— I nic już nie znaczę dla Ciebie? — zapytał, wstając gwałtownie. Złapał mnie tak mocno za ramiona, że to aż bolało, z moich ust jednak nie wydobył się żaden syk.
— Znaczysz, ale wiem, że nie będziesz ze mną szczęśliwy.
— Jakim prawem decydujesz za mnie, co? Nie sądzisz, że w sprawie mojego szczęścia powinienem mieć coś do powiedzenia? Mamy całe życie, żeby się poznać, a ja wcale nie chcę mieć więcej dzieci. Dam ci wszystko czego chcesz, ale nie postępuj teraz tak lekkomyślnie.
— Nikt cię jeszcze nie wystawił, prawda? Zawsze to ty wszystkich ustawiasz. — Przez cały ten czas mój ton pozostawał zimny i rzeczowy.
— Sprawię, że znów się we mnie zakochasz — odpowiedział i nim się zorientowałam, wyszedł z sali.

***

Wrócił do domu szybciej niż planował. Musiał teraz wszystko dokładnie przemyśleć oraz zaplanować poszczególne kroki. Wiktoria mu dzisiaj mocno zaimponowała. Zawsze miał ją za uległą szarą myszkę, a tu proszę. Umiała pokazać pazurki.
Znalazł w skrzynce list. Zdziwiło go to, ponieważ od bardzo dawna nikt do niego nie pisał. Wszystkie listy i paczki od fanów trafiały na zupełnie inny adres. Nie był na tyle nierozważny, aby chwalić się w mediach swoimi prywatnymi namiarami. Kiedy jednak wyciągnął go ze skrzynki i zobaczył nadawcę, nie mógł uwierzyć własnym oczom. Skąd ten idiota posiadał jego adres i dlaczego do kurwy nędzy pisał do JEGO Wiktorii?
Niewiele myśląc wbiegł do mieszkania i gwałtownie odsunął krzesło, rzucając list na blat kuchenny. Dokładnie ten sam na którym wczoraj on oraz Wiktoria... nie, nie będzie myślał o tym teraz.
Dość szybko znalazł nóż do otwierania listów i chcąc poznać treść wiadomości, ostatkiem sił powstrzymując się, nie rozerwał listu na kawałeczki. Nie był do końca pewien, czy będzie w stanie zachować spokój, gdy tylko zacznie czytać. Z pierwszego akapitu wynikało, że to Wiktoria pierwsza napisała wiadomość do tego psychola, co całkowicie zbiło go z tropu i poczuł się jak w jakimś koszmarze.

Moja Kochana,

Nawet nie wiesz, jak bardzo się ucieszyłem, gdy dostałem od Ciebie wiadomość. Byłem święcie przekonany, że już dawno zapomniałaś o mnie i żyjesz sobie spokojnie z Mogensternem.
Chcę, żebyś przyjechała do mnie jak najszybciej, czytałem Twoją wiadomość, doprawdy wiele razy i to teraz nie mogę uwierzyć w swoje szczęście. Już teraz rozumiem przyczynę Twojego milczenia i nie jestem ani trochę zły, sądzę, że możemy zacząć wszystko on nowa.
Leczenie przebiega dość dobrze. Nie skarżą się na mnie. Jest tu jedna taka jędza, która mnie nie znosi, ale utarczki słowne z nią, przynoszą mi wiele rozrywki. Nie wiem dokładnie ile jeszcze będę musiał tu przebywać, na razie nie ma mowy o moim wypisie. Jestem pewien jednak, że kiedy przyjedziesz, będzie mi znacznie lepiej. Tyle rzeczy pragnąłbym Ci powiedzieć prosto w oczy.
Niezmiernie przykro mi z powodu Twojej mamy, jeśli zaś chodzi o Sandrę niech się jej dobrze wiedzie. Nigdy nie żywiłem wobec niej żadnych gorętszych uczuć. Miejmy nadzieję, że dziecko urodzi się zdrowe, a ojciec okaże się odpowiedzialny. Teraz tylko Ty się dla mnie liczysz. Odkąd nie sypiamy razem, koszmary powróciły, ale dają mi jakieś prochy, po których nie jest to aż takie przerażające.
Cieszę się, że zerwałaś z Thomasem, on nie był dla Ciebie. Nie chciałbym wyjść na egoistę, ale wiedziałem, że tak się to skończy. Thomas zawsze lubił wszystko dostawać w posiadanie, oczywiste, iż nie traktował Cię należycie. Pewnie za kilka tygodni będzie pluł sobie w brodę.
Nie mogę się doczekać naszego spotkania. Błagam, przyjedź jak najszybciej będziesz mogła.
Kocham Cię,
Gregor

Thomas przeczytał tę wiadomość dziesięć razy zanim pogniótł, a następnie rozerwał list na drobniutkie kawałeczki. Świstki papieru znajdowały się teraz na całej powierzchni kafelków w kuchni. Miał ochotę rzucać wszystkim, co znajdowało się w pobliżu.
Więc to dlatego z nim zerwała, tak?!
Już dawno nikt go tak nie upokorzył i nie oszukał. I on chciał ją odzyskać. Nikt nie będzie robił z Thomasa Morgensterna kretyna. Wszystkie jego myśli zaczęły pędzić jak szalone. Nie wybaczy jej tego, a co więcej — zniszczy resztę życia. Musiał jakoś odreagować. Gdy zobaczył w swoich myślach zapłakaną twarz brunetki, na jego twarzy pojawił się uśmiech. Wiedział, że nie może tak po prostu pozwolić dziewczynie na odejście i rozpoczęcie wszystkiego od nowa.
Wstał powoli i kiedy otworzył lodówkę, wyciągnął z niej dwie puszki piwa. Póki co musiał się odrobinę zrelaksować.

***
<01.04.2014>

Minęło tyle czasu, a Dominika dalej nie wiedziała, czy Daria w ogóle się obudzi. Sprawcy wypadku również nie można było znaleźć. Przychodziła codziennie do szpitala, ale nie otrzymywała żadnych nowych wieści. Maciek musiał opuścić ją wcześniej ze względu na kończący się sezon, ale Kuba, który nie osiągał jakiś rewelacyjnych wyników, został razem z nią i wspierał ją jak potrafił najlepiej.
Znali się już prawie rok czasu i z każdym dniem poznawali się coraz lepiej. Dominika zastanawiała się od niedawna, czy nie dać temu związkowi drugiej szansy. Z tego co wiedziała, Kuba nie miał jakieś innej dziewczyny na oku. Nie mogła jednak poświęcić całego swojego czasu na ustalaniu za i przeciw. Daria przecież była w wyjątkowo złym stanie. Wyszłaby na egoistkę, przejmując się teraz takimi błahostkami.
Także dziś znajdowała się na oddziale i przemierzała szpitalne korytarze w oczekiwaniu na jakiekolwiek wieści o stanie zdrowia kuzynki. Ona i Kuba póki co sypiali w pobliskim hotelu, a całe dnie spędzali w pobliżu sali, w której leżała Daria. Nie odzyskała przytomności do tej pory. Lekarze mówili, że może zdarzyć się jeszcze dosłownie wszystko, więc blondynka żyła w ciągłym strachu.
Po raz drugi dzisiejszego dnia wstała z małego plastikowego krzesełka i podeszła do automatu z kawą.
— Uzależnisz się od tego napoju — usłyszała gdzieś z tyłu. To Kuba właśnie wrócił. Pół godziny wcześniej poinformował Dominikę, że musi zaczerpnąć świeżego powietrza.
— Za to ty jesteś uzależniony od fajek — burknęła w odpowiedzi. Wyraźnie czuła dym papierosowy, który zawsze powodował u niej niesmak. — Nie pouczaj mnie.
— Masz chore serce i dobrze o tym wiesz — powiedział zupełnie tak, jakby nie usłyszał, co blondynka do niego powiedziała.
— Najwyżej umrę. Papierosy za to powodują raka płuc.
— Wiem, że jesteś zdenerwowana, ale nie zapominaj, że nie jesteś sama — powiedział łagodnie, przytulając się do jej pleców.
Na twarzy Dominiki pojawił się uśmiech.
— Ja rzucę kawę a Ty papierosy, zgoda? — spytała, odwracając głowę w jego kierunku. Czuła jak wszystkie mięśnie Kuby się napinają. On sam milczał przez dłuższą chwilę. W końcu jednak odezwał się:
— Zgoda — skapitulował. — Ale pani już tego nie dopija — zawyrokował głosem nieznoszącym sprzeciwu i wyrwał kubek z ręki blondynki. Chwilę później całość napoju znalazła się w pobliskim śmietniku.
Kiedy Dominika obserwowała jaki los spotkał jej kawę, na końcu korytarza dostrzegła lekarza. Przez codzienne odwiedziny w szpitalu dwójka młodych zdążyła się z nim już całkiem dobrze zapoznać.
— Mam dla państwa bardzo dobrą informację — powiedział z uśmiechem. — pani Daria właśnie obudziła się ze śpiączki. Ostatnie wyniki badań wskazują, że z pewnością będzie żyła.
Dominika nie była w stanie nic odpowiedzieć. W pierwszej chwili nie doszły do niej słowa mężczyzny. Czekała tyle czasu, że teraz, gdy wreszcie się doczekała, prawie ścięło ją z nóg. Kątem oka dostrzegła jak Kuba również zatrzymuje się w pół kroku  i stara się przeanalizować, co właśnie zostało powiedziane. Dwójka zainteresowanych spojrzała na siebie porozumiewawczo. Kiedy Kuba wreszcie doszedł do siebie, w dwóch szybkich krokach znalazł się blisko Dominiki.
— Możemy teraz do niej iść? — spytała zszokowana blondynka. Dalej nie wszystko do niej docierało.
— Pacjentka jest jeszcze bardzo słaba, ale możecie. Dosłownie na chwilę. Siostra przekazała mi, że pani Daria ma państwu coś ważnego do powiedzenia.
Dominika dobrze wiedziała gdzie znajduje się sala Darii. Zdążyła już na pamięć poznać niemal cały układ szpitala. Dziękując naprędce lekarzowi, ruszyła szybkim krokiem, ciągnąc za sobą Kubę, który ani słowem nie zaprotestował.
Kiedy dotarli w odpowiednie miejsce, Daria patrzyła na nich z półotwartymi powiekami. Klatka piersiowa poszkodowanej unosiła się delikatnie oraz miarowo. Z początku bezdźwięcznie poruszyła ustami, jakby nie miała jeszcze dostatecznej ilości energii, aby coś z siebie wydusić. Blondynka podbiegła szybko i ujęła kuzynkę za rękę. Kuba za to nieznacznie skinął Darii głową i oparł się o pobliską ścianę.
— Krzysiek Miętus — wychrypiała słabo.
Dominika zmarszczyła brwi, przybliżając ucho do twarzy kuzynki.
— Że co?
— Krzysiek Miętus, to on mnie potrącił. Widziałam go za kierownicą.

***

Dalej jej nie ma. Nie przyjechała. Minęły dwa tygodnie, a ona nie dała żadnego znaku życia. Chodził do ordynatora niemal każdego dnia i wypytywał się, czy aby pewna kobieta nie dzwoniła w jego sprawie. Nikt też nie domagał się odwiedzin. Ten list był ostatnim, co mu pozostało. Rozmawiał o tym wiele razy z Trevorem, który był w tym szpitalu jego jedynym przyjacielem, ale nawet wygadanie się przed nim, nie przyniosło pożądanych rezultatów. Mężczyzna nie umiał mu nic konkretnego poradzić.
  Jedyne co zmieniło się na lepsze, to stosunek Pomfrey, przynajmniej go już tak nie irytowała. Od czasu, gdy popłakał się na oczach lekarki, stała się jakoś bardziej ludzka. Nie zmienia to jednak faktu, że z perspektywy czasu bardzo się tych łez wstydził i wolał, żeby zapomniała o tamtej sytuacji.
— Czemu nie przyjechałaś? — powiedział sam do siebie, gdy leżąc na łóżku, po raz setny czytał list. — Coś musiało się stać.
Długo myślał nad tym wszystkim i nie znalazł żadnego sensownego wyjaśnienia. Właśnie wrócił z kolejnych zajęć grupowych, miał też wcześniej indywidualną rozmowę z psychiatrą i zażył kolejną, rutynową dawkę pastylek. Z tego wynikało, że będzie miał wolny czas i dużo czasu na myślenie. Niestety rozmyślenia Gregora zostały przerwane natarczywym pukaniem do drzwi.
— Wejść! — krzyknął poirytowany i schował list pod poduszkę.
Wiadomość była już trochę przez skoczka maltretowana. Papier się pogniótł, w niektórych miejscach litery się pozamazywały, a w górnym prawym rogu dostrzegł pokaźną plamę z soku pomarańczowego. Mimo swojego niezbyt estetycznego wyglądu, stało się to najcenniejszą rzeczą w jego życiu.
— Zostanie pan niedługo wypuszczony — powiedziała Pomfrey z uśmiechem, gdyż to właśnie ona dobijała się do drzwi. — Ma pan bardzo dobre wyniki, a objawy schizofrenii mocno zelżały, więc niebawem nie będzie pan nas potrzebował.
— Ile? — zapytał dość niegrzecznie, przerywając jej, ale na samą wieść o tym, serce podskoczyło mu niemalże do gardła.
— Jeszcze około pięciu dni, musi pan dokończyć sesję — poinformowała.
— Co z Trevorem?
— Bardzo mi przykro — powiedziała w końcu.
— Nie potrzebne mi współczucie — przerwał lekarce zdecydowanie ostrzej aniżeli zamierzał. Nie mógł jednakże powstrzymać rodzącej się w nim złości oraz poczucia bezsilności, jakie ogarniało go za każdym razem, gdy myślał o Wiktorii, a także o cząstce nadziei, jaką mu ofiarowała.
— Gdyby mnie pan potrzebował, będę jak zawsze w swoim gabinecie — powiedziała tuż przed wyjściem.
— Wiktoria, gdzie jesteś? — powiedział sam do siebie, kiedy usłyszał zamykanie drzwi.
Mina lekarki znacznie zrzedła i spojrzała na Gregora z rezygnacją.
— Niestety, żadnej poprawy. Będziecie musieli się rozstać.
Schlieriemu było dość przykro. Może i Trevor był dziwakiem, ale on sam również nie należał do zwyczajnych. Ten jakże specyficzny osobnik stał się dla niego kimś na podobieństwo przyjaciela. Dziwnie będzie nie spędzić dnia na rozmowie z nim i uspokajaniu jego obaw, do których skoczek zdołał już przywyknąć.
— A ten list... — zaczęła niepewnie przysiadając na łóżku skoczka. — Co się stało z nadawcą?
Załamany i zrozpaczony musiał pożalić się tej jędzy, kiedy nikogo innego nie było w pobliżu, więc teraz wiedziała praktycznie wszystko. Jak to kobieta go wystawiła i uciekła z innym, a teraz zyskał nową nadzieję, którą powoli tracił. Zaskoczyła go jednak reakcja Pomfrey, która doprawdy sprawiała wrażenie osoby chętnej do pomocy. Najwidoczniej ta niedawna sytuacja między nimi mocno kobietą wstrząsnęła.
— Nic dalej nic. Jakby się rozpłynęła w powietrzu — powiedział słabo, a Pomfrey westchnęła głośno.
__________

Wiem, że długo musieliście czekać na ten rozdział. Cieszę się, że dalej jesteście ze mną, mimo że rozdziały pojawiają się rzadko, a nawet przybyli mi nowi obserwatorzy. Musicie wiedzieć, że ostatnio nie jest najlepiej z moim zdrowiem, a problemy utrudniają mi wykonywanie najprostszych, codziennych czynności - w tym także pisanie nowych rozdziałów. Czekają mnie dwie operacje w naszej pięknej stolicy - pierwsza w listopadzie. Nie martwcie się, mimo wszystkich problemów na 100% poznacie koniec tej opowieści, chyba że wcześniej przejedzie mnie samochód... bez was by mnie tutaj nie było. Kocham was oraz ściskam mocno.
Kumiko :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz