niedziela, 12 lipca 2015

Rozdział 43

W szpitalu nie spędziłam zbyt dużo czasu. Po zdjęciu wszystkich opatrunków oraz naprawieniu skręconej kostki, opuściłam  to przytłaczające miejsce. Nie chciałam czekać, aż Marta się obudzi, jeśli w ogóle. Było mi bardzo przykro i pragnęłam wyjaśnić całą sytuację, porozmawiać z nią, ale ona nie wydała mi się zbyt przyjaźnie nastawiona. Nie mam pojęcia jakie życie prowadziła z ludźmi, którzy ją porwali, ale wątpię, żeby było ono takie, jakie sobie wymarzyła. Nie mogłam zapomnieć, że przecież dziwnym zbiegiem okoliczności Marta okazała się pierwszą dziewczyną Gregora.
Gregor. Zawsze, kiedy pojawiał się w moich myślach, czułam się niezwykle dziwnie. Ta chora sytuacja z nim w roli głównej doprowadziła mnie do punktu, w którym znajdowałam się wówczas. Niewykluczone, iż znajomość z nim uświadomiła mi w pewnym stopniu, że Thomas okazał się zwykłym  zauroczeniem. Teraz pozostałam sama, w pełni świadoma, że wszystko z Morgensternem zostało definitywnie zakończone.
Westchnęłam głośno, ostatni raz zerkając na salę i udałam się do recepcji po wypis. Kiedy rozmawiałam już z recepcjonistką, zaczepił mnie znajomy lekarz.
— Bardzo proszę pozostawić nam  kontaktowy numer — zaczął, spoglądając na mnie uważnie. — Poinformujemy panią o każdym stanie zdrowia pani siostry.
Nie byłam całkiem pewna, czy to taki dobry pomysł, ale bez słowa pokiwałam głową i zapisałam swój prywatny numer w miejscu, który wskazał mi lekarz. Pożegnałam się uprzejmie, a następnie wyszłam z budynku.
Okazało się, że leje jak z cebra, a ja w ciągu pięciu sekund przesiąkłam do suchej nitki. Zebrało mi się na płacz. Nie kontrolując zbytnio swoich reakcji, poczułam, jak słone łzy mieszają się na mojej twarzy z zimnym deszczem. Przeklęłam w duchu i wydałam ostatnie swoje oszczędności na obskurną taksówkę.
Jest tylko jedno miejsce do którego mogłam się obecnie udać i niezbyt mi się to podobało. Wiedziałam, że jeśli Thomas wyrzuci mnie teraz z mieszkania, dzisiejszą noc spędzę pod mostem, jakże uroczo.
Kiedy dojechałam na miejsce, wcisnęłam taksówkarzowi w garść ostatnie pieniądze i mając nogi jak z waty, podeszłam do metalowej bramki. Okazała się otwarta, a Thomas czekał na mnie z szeroko otwartymi drzwiami. Widziałam wyraźnie jak krople wpadają do środka mocząc podłogę w przedpokoju.
— Nie masz teraz dokąd pójść, co? Wiedziałem, że wrócisz.
— Daj mi spędzić tu ostatnią noc, a jutro już mnie nie będzie — odpowiedziałam szorstko i przecisnęłam się w drzwiach. Słyszałam jak Thomas śmieje się szyderczo pod nosem, a następnie głośny trzask zamykanych drzwi.
— Kto jest twoim wybawcą, jeśli można spytać?
— Wellinger
Na dźwięk tego nazwiska skoczek skrzywił się, jakby właśnie zjadł cytrynę, a jednocześnie wydawał się mocno zaskoczony.
— Kolejny skoczek z którym masz romans?
Musiałam się zaśmiać mimo woli.
— Wellinger jest chłopakiem Magdy, mojej koleżanki. Powinieneś ją pamiętać. Po dość długim czasie odezwała się do mnie i zaoferowała pomoc, gdy usłyszała o mojej sytuacji. Zresztą nie czuję się w obowiązku wszystkiego ci tłumaczyć.
Mówiłam prawdę. Ku mojemu zaskoczeniu Magda zadzwoniła dwa dni temu z nowego numeru i zaczęła gorączkowo się tłumaczyć, dlaczego musiała na jakiś czas zerwać ze mną wszelkie kontakty. Okazało się, że Magda i Andreas zeszli się całkiem niedawno, a wyżej wymieniona para chciała mnie i Thomasa odwiedzić, ponieważ Niemiec na jakiś czas musi przyjechać do Austrii. Po przedstawieniu całej obecnej sytuacji, Magda zapewniła, że nie może mnie zostawić samej. Byłam bardziej niż wdzięczna.
— Masz więcej szczęścia niż rozumu — zawyrokował blondyn, przyglądając mi się uważnie. — Szczerze sądziłem, że udasz się do swojego kochasia.
— Ty byłeś moim kochasiem — sarknęłam, siadając na kanapie w salonie. Thomas niczym cień podążył za mną.
— Uważam, że dalej powinienem nim być, bo przecież nic takiego JA nie zrobiłem — podkreślił, siadając tuż obok. Musiałam się mimowolnie odsunąć.
— Zrobiłeś i to bardzo wiele. Skoro tak ci Kristina odpowiada, to ja już nie będę ci na drodze stać. Lepiej się to zakończy dla niczemu winnej Lily.
Czułam, jak wszystkie jego mięśnie się napinają, Był bardziej niż wściekły, a ja w jednej chwili straciłam ochotę do patrzenia blondynowi w oczy. Potrafił naprawdę wywołać we mnie strach. W porównaniu z nim byłam doprawdy maleńka oraz krucha. Mógłby mi zgnieść wszystkie kości, gdyby tylko taki pomysł zrodził się w jego głowie. Nie wiedząc za bardzo co dalej powiedzieć, uznałam, iż najlepiej wstać i udać się pod prysznic, bo deszcz powoli zaczął ściekać ze mnie i wsiąkać w materiał kanapy.
Kiedy wstałam Thomas jednak bardzo mocno złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w swoją stronę, upadłam na jego kolana.
— Mnie nie traktuje się w ten sposób. Dobrze wiesz o tym. Poza tym złożyłaś mi pewną obietnicę, pamiętasz?
— Pamiętam, ale jesteś nienormalny, jeśli sądzisz, że dotrzymam jej w takich okolicznościach. Zdradziłeś mnie, nie sądzisz, że jest to wystarczający powód do odejścia?
— Nie zdradziłem cię i nie ja ją pocałowałem — warknął. — Ile jeszcze razy mam ci to powtarzać?
— Już więcej nie musisz, a teraz wybacz, ale chcę iść do łazienki — odparowałam, znów starając się wstać, ale ten trzymał mnie mocno.
— Puść mnie natychmiast, bo zostaną mi siniaki — krzyknęłam wściekle i zaczęłam się wyrywać.
— Jak sobie życzysz — odpowiedział i z całej siły pchnął mnie na stolik.
Kubek oraz półmisek z ciastkami, które znajdowały się na stole, rozbiły się z głośnym brzdękiem o ziemię, a ja poczułam, jak coś ostrego i kruchego wbija mi się w pierś. Syknęłam mimowolnie, starając się przybrać pozycje stojącą.
— Od kiedy myślisz o Gregorze?! — zapytał ze złością. — To jego sobie wyobrażałaś, kiedy cię pieprzyłem?!
Zaczęło szumieć mi w uszach. W pierwszej chwili nie byłam w ogóle w stanie zrozumieć co się dzieje oraz co on do mnie mówi. Wydawało się to całkowicie nierealne. Nie mogłam się jednak dłużej nad tym zastanawiać, bo Thomas wstał szybko z kanapy i pociągnął mnie gwałtownie z tyłu za kaptur bluzy. Chcąc nie chcąc, musiałam spojrzeć mu w oczy.
— Coś ty sobie do kurwy nędzy ubzdurał?!
— Ja sobie ubzdurałem? Ja?! Nie bądź śmieszna. Skoro tak ci kurwa było źle tutaj, to trzeba było razem z nim do tego psychiatryka się udać!
— Nie zerwałam z tobą dlatego, żeby iść do Gregora, idioto. Czemu w ogóle sądzisz, że coś do niego czuję?
— Lubisz zgrywać debilkę, to nie ulega wątpliwości. Ale ja sobie nie dam przyprawiać rogów.
— Kompletnie ci odbiło i puść mnie do jasnej cholery!
W momencie w którym znowu zaczęłam się wyrywać, Thomas kompletnie stracił cierpliwość. Nie zdążyłam nawet zarejestrować momentu uderzenia, ale kilka sekund później poczułam, jak piekielnie pali mnie policzek, a głowa odleciała w prawą stronę. Kiedy doszłam do siebie na tyle, aby spojrzeć mu w twarz, zobaczyłam malujące się na niej przerażenie i niedowierzanie.
— Boże, ja przepraszam — szepnął. — Ja nie wiem jak to się stało, ja bym NIGDY nie zrobił ci krzywdy.
— Właśnie zrobiłeś! — krzyknęłam na całe gardło i pragnęłam uciec, ale znów mnie przytrzymał. — Puść mnie wreszcie, kurwa!
Nie puścił. Zamiast tego otoczył mnie ramionami i mocno do siebie przytulił. Emocje tak się we mnie nagromadziły, że wybuchłam płaczem w jego białą koszulkę z krótkim rękawem. Cała się trzęsłam, a on tylko cały czas szeptał "przepraszam" i zaczął głaskać po głowie.
— Uspokój się, błagam. Już nigdy nie podniosę na ciebie ręki, przysięgam.
Przestałam płakać po jakiś dwóch minutach. Spojrzałam mu w oczy pełna strachu. Nie poznawałam go w tamtym momencie i wydawał mi się bardziej odległy niż kiedykolwiek wcześniej. Ten związek przetrwał tylko trzy miesiące. Wyobrażałam sobie całkowicie coś innego.
— Kilka razy dochodziłam do wniosku, że jednak do siebie nie pasujemy, ale nigdy nie przeszło mi przez myśl, że kiedyś naprawdę mnie uderzysz i skrzywdzisz — wychrypiałam.
— Nie panowałem nad swoimi odruchami, przepraszam. Proszę cię jedynie o szczerość — mówił już spokojniej. — Od kiedy myślisz o Gregorze? Czy kiedykolwiek miałem cię tylko dla siebie?
— Masz jakąś paranoję — zmarszczyłam brwi, przyglądając się Thomasowi z uwagą. — Nie zaczęłam o nim myśleć i wcale cię z nim nie zdradzam.
— Jak wolisz — dał za wygraną. — Przygotuję ci osobny pokój.

***
Stała przy oknie i niecierpliwie wpatrywała się w parking, znajdujący się za oknem. Powinien już być, ale jednak spóźniał się już ponad godzinę czasu. Zaciągnęła się po raz ostatni i wrzuciła resztki peta do popielniczki. Była w ciąży, a mimo wszystko paliła w stresujących sytuacjach. Przeklęła w myślach i wycofując się z kuchni, zajrzała do pokoju matki.
Spała spokojnie jak anioł. Miała już bardzo mało siły. Sandra wątpiła, żeby zostało jej wiele czasu. Nie chciała tego za nic w świecie, przecież kochała swoją mamę tak samo jak Wiktoria, może nawet bardziej, przecież się nią opiekowała ze wszystkich sił, a siostra co?
Jak zawsze lepsza i wszystko jej było wolno, teraz pewnie zabawiała się w najlepsze ze swoim Morgensternem i wszystko miała w dupie. Zawsze w oczach Sandry Wiktoria była erotomanką, a w dodatku ulubienicą rodziców i nauczycieli. Zazdrościła jej sukcesów i powodzenia w życiu. Kiedy Sandra wreszcie wyszła za Gregora, Wiktoria oczywiście odbiła jej faceta i nic sobie z tego nie robiła. Starsza siostra zawsze wygrywała na każdej płaszczyźnie.
Blondynce zachciało się płakać, ale kiedy oczy się zaszkliły, usłyszała dzwonek do drzwi. Szybko otarła powieki grzbietem dłoni i starała się uśmiechnąć promiennie. Za drzwiami tak jak się spodziewała stał Krzysiek Miętus.
— Witaj kochanie, stęskniłam się — szepnęła mu do ucha oraz przytuliła z całej siły. — Dlaczego się spóźniłeś? — spytała składając na ustach chłopaka szybkiego całusa.
— Korki — uciął krótko. — Jak się ma nasz maluszek? — spytał z uśmiechem na twarzy.
— Chyba dobrze — powiedziała niepewnie. — Ciągle rośnie. Chodź zaparzę ci herbaty — powiedziała i pociągnęła chłopaka za rękaw.
Krzysiek usiadł na krześle obok stołu bez cienia protestu i obserwował, jak blondynka wyjmuje szklanki.
— Jak mama? — spytał powoli nie będąc pewnym, czy to dobre pytanie. Sandra była bardzo wrażliwa, zwłaszcza teraz w ciąży.— Jest jej choć trochę lżej?
— Szczerze to nie wiem — mruknęła, nie odwracając się nawet w jego stronę. — Mówi, że jest okej i nic ją nie boli, ale myślę, że po prostu nie chce mnie martwić.
— Nie wiem co powiedzieć.
— Nie musisz — odpowiedziała, kładąc na stole dwie szklanki i usiadła tuż obok chłopaka. — Zrobiłeś to, o co cię prosiłam?
— Tak, ale myślę, że będą przez to kłopoty.
— Przesadzasz. Nikt się przecież nie dowie — bagatelizowała. — Dziękuję, że to dla mnie robisz.
— Dla ciebie wszystko — odpowiedział, po czym złapał ją za rękę.
Od zawsze marzył, żeby założyć rodzinę. Jeszcze rok temu był pewien, że to życzenie jest prawie zrealizowane. Oczywiście coś musiało wyjść nie tak i jego dawna narzeczona zamiast jego ukochanej Antosi, urodziła czarnoskórego chłopczyka. Krzysiek był tak wściekły, że myślał, iż zabije Agnieszkę jeszcze w szpitalu. Nie miał ochoty słuchać tłumaczeń tej zdradzieckiej suki, więc zwyczajnie opuścił placówkę bez słowa, nie odbierał telefonów, a obraz czarnoskórego dziecka niemal całkowicie zamazał się przez ten cały czas w pamięci Miętusa.
On i Sandra znali się oczywiście z wesela dziewczyny, ale ponownie ich drogi skrzyżowały się w jednej z popularnych dyskotek. Pogadali się, pośmiali, popili, potańczyli. Generalnie znaleźli wspólny język. Oboje na swój sposób zostali zranieni. Wiedział dobrze, jak Sandrę bolało, odbicie męża przez siostrę. Był to swojego rodzaju dowód, że Wiktoria zawsze miała to, czego pragnęła, A Sandra? No cóż, urodziła się po prostu pod złą gwiazdą, jak Krzysiek. Oboje zdradzeni.
Ich znajomość pędziła w zastraszającym tempie. Zanim poszli do łóżka byli wspólnie na pięciu randkach. Los chciał, że Sandra zaszła w ciążę niemal od razu i teraz chodziła z dość pokaźnym brzuszkiem.
Krzysiek nie chciał się migać od odpowiedzialności, wręcz przeciwnie, cieszył się, że może założyć rodzinę z kimś, kto okazał się mu bardzo bliski. Sandra i on rozumieli się niemalże bez słów. Nie zmieniło to jednak faktu, że Miętus został przekonany do wykonania pewnych zadań, w zamian za kolejną próbę założenia rodziny.
— Cieszę się, że tak mówisz — zaświergotała i nachyliła się, aby powtórnie go pocałować, tym razem znacznie namiętniej.
— Może odpuściłabyś w końcu siostrze?
Sandra zmarszczyła brwi.
— Myślisz, że to wystarczy? — spytała zaskoczona. — Nakierowałeś Martę na Gregora, tak jak prosiłam?
— Tak.
— Informowałeś o wszystkim Richarda i Patryka?
— Tak.
— Potrąciłeś Darię?
— I tutaj mamy problem. Ona mnie chyba widziała.
Sandra nie wyglądała na zmartwioną. Puściła szyję ukochanego, wróciła na swoje miejsce, po czym napiła się spokojnie herbaty. Przez chwilę trwali w ciszy, aż wreszcie odezwał się skoczek.
— Nie chcę robić już nic ryzykownego — poinformował. — Niezależnie od tego co sądzisz. Chcę być w przyszłości z tobą i naszym dzieckiem, a nie w więzieniu.
— Przynajmniej wszyscy ci za to płacili, możemy za niedługo zamieszkać w jakimś pięknym jednorodzinnym domu — rozmarzyła się. — Nie mogę się już doczekać. Nie musisz już nic robić — stwierdziła.
Krzysiek odetchnął z ulgą.
— Wizja takiej przyszłości faktycznie jest cudowna — odpowiedział. — Chodź tu do mnie, chcę cię porządnie wyściskać — powiedział z uśmiechem na ustach, wyciągając ręce w jej kierunku.

Sandra nie zgłosiła żadnego sprzeciwu. Teraz naprawdę była zakochana.

***

Dominika do tej pory nie potrafiła uwierzyć w słowa, które padły z ust kuzynki. Razem z Kubą dopytywali Darię czy jest pewna tego, co widziała. Z każdym takim pytaniem coraz bardziej się jednak wahała. Wreszcie zdecydowali nie dyskutować o tym, zanim Tondelewicz nie wróci do pełni sił. Kuba i Dominika towarzyszyli Darii w szpitalu jeszcze kilka dni, ale okazało się, że potrącenie nie było jedynym problemem dziewczyny.
— Powiedział pan, że brak czucia wkrótce minie oraz zdarza się przy śpiączkach — powiedziała spanikowana.
— Jak dobrze pani wie, byliśmy zmuszeni zrobić operację mózgu, ponieważ pani stan okazał się krytyczny. Kierowca jechał z zawrotną prędkością, powodując naprawdę wiele obrażeń.
— Niech pan mówi konkretnie! — krzyknęła mimo woli, a do jej oczu podeszły łzy. — Kiedy zacznę chodzić?! Kiedy poczuję własne nogi?!
Kuba wraz z Dominiką stali zszokowani kilka metrów dalej, opierając się o ścianę. Bardzo chcieli usłyszeć, co lekarz ma Darii do powiedzenia i kiedy dziewczyna powróci do pełnej kondycji.
— Tego nie wiemy... — zawahał się. — Możliwe, że nigdy. Nie mogliśmy nic więcej zrobić. Zależało nam na uratowaniu pani życia.
W sali zapanowała martwa cisza przez kilka minut. Dominika zdziwiła się, ale większy szok i niedowierzanie ujrzała w twarzy Kuby aniżeli Darii. Dziewczyna natomiast sprawiała wrażenie zamyślonej, jakby dopiero teraz powoli zaczynała rozumieć całą sytuację. Dominika nie wiedziała co wówczas zrobić oraz co powiedzieć. Dla lekarza, to także nie była komfortowa sytuacja.
— Możliwe, że dzięki długotrwałej intensywnej rehabilitacji zacznie pani funkcjonować normalnie, ale to nie jest pewne — próby pocieszenia przez lekarza okazały się marne.
— Ekstra — wymamrotała wreszcie. — Żyję, ale co to będzie za życie — mówiło ledwo dosłyszalnie. — Dziękuję za wszystko. Kiedy będę mogła wyjść? — Daria skierowała pytający wzrok na lekarza, który powoli odzyskiwał rezon.
— Pani stan jest stabilny, ale zalecałbym jeszcze tydzień obserwacji — odpowiedział.
— Czy moje życie jest jeszcze zagrożone?
— Nie, na szczęście nie. Zabieg przebiegł całkowicie pomyślnie. Krwiak został w całości.
Daria ze zrozumieniem pokiwała głową i wbiła swoje nieprzeniknione spojrzenie w Dominikę, która w jednej chwili poczuła, jak spinają się wszystkie mięśnie w jej ciele. Powinna teraz coś powiedzieć? Coś zrobić? Jeśli tak to co? Blondynka przerwała kontakt wzrokowy i wbiła wzrok w starszego z braci Kot.
— Jakby czegoś pani potrzebowała, proszę wezwać pielęgniarkę — lekarz ponownie przerwał niezręczną ciszę, po czym wyszedł z pomieszczenia. Nikt się do niego już nie odezwał.
Dominika wraz z Kubą oderwali swoje plecy od ściany, po czy powolnym krokiem podeszli do łóżka Darii. Blondynka widziała z daleka pierwsze łzy, które zaczęły spływać po policzkach kuzynki. Sama poczuła, jak gardło się jej zaciska, a oczy zaczynają piec. Nie zastanawiając się zbyt dużo, pokonała ostatnie metry biegiem i rzuciła się Darii na szyję.
Obie zaczęły płakać rzewnie, a Kuba Kot miał niejasne wrażenie, że w jakiś sposób nie pasuje do tego obrazka, więc ponownie się wycofał, nie mówiąc ani słowa. Uznał, że najlepiej zostawić je same, więc wyszedł niepostrzeżenie z pomieszczenia, po czym mimo obietnicy danej blondynce, poczuł, że musi szybko zapalić i zadzwonić przy okazji do brata.
Maciek opuścił ich w chwili kiedy musiał udać się na dalsze zawody w pucharze. Mimo że sezon się skończył, jego brat nie wrócił już do Darii i w ogóle stracił całe zainteresowanie. Kuba pomyślał, że Maciek zrobił to ze względu na dalsze bezpieczeństwo dziewczyny, a nie dlatego że mu nie zależało. Teraz jednak zaczął mieć wątpliwości i miał żal do brata, że zachował się w ten sposób, nawet się z Darią nie żegnając.
Wyszedł na zewnątrz szpitala i niemal od razu poczuł silny powiew wiatru. Jak na połowę kwietnia pogoda okazała się dość kapryśna i dominowały zimne temperatury. Na rękach chłopaka pojawiła się gęsia skórka, ale mimo tego odpalił papierosa i zaciągnął się mocno. Następnie wyjął telefon z kieszeni spodni.
— Maciek? — zapytał niepewnie Kuba, gdy ktoś odebrał połączenie. — Muszę z tobą poważnie porozmawiać.
Po drugiej stronie na moment zapadła cisza.
— Maciek obecnie bierze prysznic, coś przekazać? — usłyszał kobiecy, całkowicie nieznany głos.
— Kim jesteś? — spytał zdziwiony, choć w głębi duszy wiedział, iż zna już odpowiedź.
— Dziewczyną Maćka, sądzę, że niebawem się poznamy — odpowiedziała.
— Aha — odparł tępo. — Nie przekazuj mu niczego.
— Jak chcesz — powiedziała obojętnie.
Kuba rozłączył sie bez pożegnania i w całkowitej ciszy dokończył palenie papierosa. Nie spodziewał się takiego zachowania ze strony brata, ale jednak to było całkowicie jego życie, prawda? A on nie powinien ingerować, nawet jeśli łączyło ich bardzo bliskie pokrewieństwo. Kuba westchnął ciężko, po czym znowu udał się do drzwi szpitala.
— Przepraszam bardzo, jesteś Kuba Kot? — usłyszał za swoimi plecami, więc natychmiast się odwrócił.
— Tak, to ja — uśmiechnął się.
— Mogę autograf? — spytała zadowolona. — Dla Pauliny.

***

Skoczek westchnął ciężko w momencie, w którym wrzucił ostatnią rzecz do walizki i zapiął ją. O dziwo bagaż zaniechał walki, zamykając się bez większych problemów, co zdarzało się doprawdy rzadko. Nie mógł doczekać się wyjazdu z tego miejsca, choć wiedział, że będzie cholernie tęsknił za Trevorem. Dziwny gość, ale fajny i tylko z nim udało mu się na dobrą sprawę zaprzyjaźnić.
Kiedy już wszystko było gotowe, zostawił swoje rzeczy przy łóżku i udał się biegiem na wyższe piętro, aby ostatni raz pożegnać się z kolegą. Mimo że nie okazał się zbyt rozmownym i towarzyskim człowiekiem, kilka osób klepnęło go po ramieniu i życzyło powodzenia. Cały zakład wiedział, że dziś wychodził.
W chwili, w której stanął przed drzwiami zapukał niecierpliwie, Drzwi otworzyły się niemal od razu.
— Cześć, wchodź — powiedział z uśmiechem Trevor.
— Nie będę długo.
— Wiem — kiwnął lekko głową. —  Ja dalej tu tkwię. W sumie można się przyzwyczaić. Byłem tu długo przed tobą i będę długo po tobie — westchnął, zamykając drzwi.
Gregor rozejrzał się po pomieszczeniu. Bywał bardzo często w pokoju Trevora, wyglądał niemal identycznie jak jego; pojedyncze łóżko, szafka nocna z lampką, małe biurko, szafa na ubrania oraz całkowicie białe, nagie ściany. Mimo dość surowego wystroju skoczek polubił swoje dotychczasowe lokum.
Kiedy przestał się rozglądać, niezgrabnie usiadł na łóżku i poczekał, aż Trevor uczyni to samo.
— Możesz być pewny, że będę często pisał — obiecał. — Kiedy natomiast znajdę się w pobliżu, z pewnością cię odwiedzę.
— Dzięki — zaśmiał się nerwowo. — Też cię polubiłem. Właściwie jesteś jedną z niewielu osób, z którymi udało mi się zakolegować — przyznał szczerze. — Jestem raczej nieufny w stosunku do ludzi. — Chcesz soku, zostało mi jeszcze trochę — zreflektował się.
— Nie, dzięki. Zaraz będę musiał się zbierać. Muszę jeszcze tylko odebrać wypis. Auto już na mnie czeka.
— Szczęściarz z ciebie. Ja nigdy nawet nie miałem okazji, żeby zrobić prawo jazdy.
— Kiedyś na pewno stąd wyjdziesz. — Gregor nie za bardzo wiedział, jak pocieszyć przyjaciela w tej sytuacji. Gdyby on sam miał spędzić tutaj lata, jeszcze bardziej by zwariował.
— Kiedyś będę musiał — skrzywił się. — Z tej okazji chyba urządzę przyjęcie — zaśmiał się ironicznie. — Czuj się zaproszony.
— Bardzo mi miło — też się zaśmiał.
— Co teraz zamierzasz?
Gregor obawiał się tego pytania, bo tak naprawdę sam do końca nie miał pewności, co los mu przyniesie. Może powinien od razu udać się pod adres napisany na kopercie i pojechać do Wiktorii? Dowiedzieć się, co ją zatrzymało? W sumie nie uznawał tego za jakiś kompletnie zły pomysł. Z drugiej strony wypadałoby jednak ogarnąć własne mieszkanie. Mieszkanie, o którym raczej niewiele ludzi miało pojęcie.
— Nie wiem — mruknął. — Na pewno postaram się powrócić do skakania. Nie chciał bym jeszcze kończyć kariery. Mimo że mamy kwiecień, to ten puchar mogę jeszcze spisać na straty, ale kto wie? Może uda się w kolejnym nabrać formy i mnie przyjmą.
— Na pewno, jesteś przecież świetny.
Schlierenzauer zaśmiał się.
— Nie widziałeś ani jednych zawodów. Skąd możesz to wiedzieć? — spojrzał na mężczyznę pytającym wzrokiem.
— Na pewno mam rację. Sam mówiłeś, że dwukrotnie wygrałeś cały sezon. No a poza tym pięćdziesiąt zwycięstw piechotą nie chodzi
— Dzięki, że we mnie wierzysz — odparł Gregor.
— Gdzie się teraz udasz?
Szatyn pomyślał chwilę.
— Udam się chyba pod adres, z którego otrzymałem list.
— Dalej żadnych znaków życia? — spytał ze współczuciem w głosie.
— Żadnych, niestety. Dlatego sam muszę się zorientować w sytuacji. Napiszę do ciebie list, jak już wszystko się wyjaśni — obiecał, a następnie wstał z łóżka. Zaraz za nim podniósł się Trevor. — Będę się już zbierał — powiedział wzdychając.
— Powodzenia stary, będę zawsze trzymał za ciebie kciuki — zapewnił i poklepał go pokrzepiająco po ramieniu. Szerokiej drogi.
— Kiedyś wpadnę, dzięki za wszystko Trevor — uścisnęli sobie dłoń na pożegnanie.
Gregor szybko wrócił po swoje walizki i zaczął schodzić na parter. Przed opuszczeniem pokoju na dobre, rozejrzał się dokładnie, czy czegoś nie zapomniał. Bardzo zdawkowo pożegnał się także z Pomfrey, która choć na początku była wredną jędzą, okazała się na koniec posiadać ludzką twarz. Podziękował swojemu osobistemu lekarzowi i na odchodnym pożegnał się z grupą wsparcia, z którą miał okazję chodzić na zajęcia grupowe.
Na parkingu został odprowadzony do własnego samochodu. Kiedy usiadł wreszcie za kierownicą, poczuł się wolny, jak ptak. Wiedział w duszy, że właśnie dostał drugą szansę, złagodził objawy schizofrenii i właśnie zaczyna nowe życie. Miał szczerą nadzieję, że ze skokami narciarskimi w tle oraz z Wiktorią na głównym planie. Czeka go życie z kobietą, która zawsze go wspierała, wierzyła w niego, opiekowała się nim, a także podarowała mu uczucie, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczył. Teraz mając los we własnych rękach, pragnął zrobić wszystko, aby się odwdzięczyć i to w dodatku z nawiązką.
Ostatni raz spojrzał na budynek zakładu i odjechał, zostawiając za sobą złą przeszłość.
Patrząc ponownie na adres, który został napisany na kopercie, Gregor odniósł jednak wrażenie, że namiary te są mu dziwnie znajome. Z niewiadomych przyczyn zaczął się niepokoić. Coś jednak musiało być w tym wszystkim nie tak, skoro jego ukochana się nie pojawiła. Sądził, że adres coś mu podpowie, więc położył kopertę na widoku. Już gdzieś ten adres widział, tylko gdzie?
Gregor odetchnął głęboko. Powinien się przede wszystkim skupić na tym, jak tam dojechać. Reszta póki co nie jest aż tak bardzo istotna. Wiedział, że to bezcelowe, ale i tak znalazł odpowiedni numer w komórce i nacisnął zieloną słuchawkę. Tak jak się spodziewał, numer taki w ogóle nie istniał. Nie miał teraz z Wiktorią żadnego kontaktu.
— Mam nadzieję, że niebawem się spotkamy — powiedział na głos, skręcając w prawo na najbliższym skrzyżowaniu.
Podróż niesamowicie się skoczkowi dłużyła. Musiał pojechać do miasta, które znajdowało się na drugim końcu Austrii. Trzykrotnie się zatrzymywał, aby coś zjeść i się czegoś napić. Większa część ludzi go poznawała, więc był zmuszony wypisać przy okazji dziesiątki autografów. Wszyscy natomiast życzyli mu powrotu do zdrowia i dalszych sukcesów. Był szczęśliwy, upajając się wizją niedalekiej przyszłości, ale takie rozdawanie autografów i rozmowy z fanami, skutecznie przeciągały jego podróż.
Poza tym po drodze złapał go silny deszcz i był zmuszony przeczekać ponad godzinę na jednym z postojów, jeśli nie chciał ryzykować własnego bezpieczeństwa. Stukał niecierpliwie palcami w kierownicę oraz przeklinał w myślach,
Wprost nie mógł się doczekać, kiedy porwie ją w swoje ramiona. Z przykrością stwierdził, że zapomniał już, jak smakowały jej usta, mimo że pamiętał każdy szczegół z wyglądu Wiktorii. Kiedy przestało padać, na dworze zaczęło robić się ciemno. Miał nadzieję, że dzisiejszej nocy, dziewczyna przyjmie go do siebie. Na samą myśl, jeszcze bardziej się rozmarzył i zrobiło się mu bardzo gorąco. Musiał uważać, aby nie spowodować wypadku. Nie przeszkadzało mu to jednak jechać na autostradzie sto sześćdziesiąt na godzinę.
Kiedy dojechał do upragnionego miasta w jednym kawałku, było lekko po dwudziestej pierwszej. Teraz pozostało jedynie wklepać mu do GPS konkretny adres. Z uśmiechem na twarzy przyjął, że dojedzie tam przy średniej prędkości w niecałe piętnaście minut.
W momencie w którym jednak dojechał pod wskazany dom i GPS oznajmił mu koniec podróży, Gregor czuł, że ciemnieje mu przed oczami. Przetarł oczy i bardziej wychylił się przez okno w samochodzie.
— Kurwa, wiedziałem! Wiedziałem, że skądś znam ten cholerny adres.

— No proszę, Wiktoria przyjechał twój luby! — krzyknął głośno w głąb domu nie kto inny jak Thomas Morgenstern, który stał teraz na balkonie i patrzył na Gregora z wściekłością.
__________
Jak na mnie bardzo szybko, bo nie minął nawet tydzień. Jestem nawet zadowolona z tego rozdziału, co rzadko mi się zdarza ^^ Dziękuję wam za tyle wyświetleń i do następnego, miejmy nadzieję, że szybciej niż zazwyczaj :) 

1 komentarz:

  1. Super rozdział! Czekam na to, aż wreszcie ktoś uwolni Wiktorię od tego nieszczęsnego Morgensterna i liczę na to, że ona tak naprawdę kocha Gregora. Dla mnie oni są wprost stworzeni dla siebie. Historia obfituje w tyle trudnych momentów i jest tyle komplikacji, że chciałabym, aby im wyszło. Czekam oczywiście na kolejny ;*

    OdpowiedzUsuń