piątek, 31 lipca 2015

Rozdział 45

Nadszedł wreszcie ten dzień, w którym Daria została wypisana ze szpitala. Niestety nie był to dla nikogo szczególny powód do radości. Dziewczyna okazała się sparaliżowana od pasa w dół i nic nie można było na to poradzić. Lekarze cieszyli się, że w ogóle przeżyła. Znalazła się jednakże na wózku inwalidzkim i miała na nim najprawdopodobniej pozostać. Ludzie różnie reagują na tragedie życiowe; jedni płaczą i krzyczą, a drudzy zamykają się w sobie, zbyt zszokowani, żeby coś powiedzieć. Tondelewicz należała do tej drugiej grupy. Bardzo mało mówiła, nie płakała i zdawało się, iż bezpowrotnie utraciła całą życiową energię.
Kuba właśnie pomagał dziewczynie przejść z łóżka szpitalnego na wózek, kiedy w drzwiach sali pojawiła się Dominika. Ona także nie wiedziała, jak skomentować całe zdarzenie, więc przestała być taką gadułą. Jedynie starszy z braci Kot w ogóle się nie zmienił, choć pozostał taktowny i pomagał Darii jak umiał najlepiej. Z początku zadawał się tylko z Dominiką, ale od pewnego czasu Daria również stała się dla chłopaka kimś istotnym.
— Przepraszam, mogę z tobą porozmawiać na osobności? — powiedziała cicho do skoczka, po czym spojrzała przepraszająco na kuzynkę.
— Pewnie — odpowiedział i zaczął iść w jej kierunku.
Na szpitalnym korytarzu o tej porze nie było zbyt wiele osób, nie musieli więc się zbytnio ukrywać przed spojrzeniami. Blondynka oparła się o ścianę, jakby nagle straciła wszystkie siły.
— Dziękuję, że tu jesteś. Nie wiem, czy poradziłabym sobie z Darią sama, ty jeden potrafiłeś zachować spokój.
— Nie ma za co i tak nie miałem teraz nic lepszego do roboty. Skoczek ze mnie beznadziejny, nie powołają mnie do kadry narodowej. Zresztą nie mogłem być takim potworem i zostawić was w potrzebie.
Dziewczyna uśmiechnęła się do Kuby z wdzięcznością i zanim zdążyła zdać sobie sprawę, z tego co robi, rzuciła mu się w ramiona. Przez dłuższy czas nikt się nie odezwał. Trwali w uścisku, wsłuchując się wzajemnie w swoje oddechy. Kuba dodatkowo delikatnie głaskał Dominikę po plecach.
— Wstyd mi za mojego brata — odezwał się wreszcie. — Wszystkich nas wystawił, nie spodziewałem się tego po nim. To pewnie jest dla Darii kolejny duży cios.
— Musiał wyjechać na dalszy Puchar Świata, nie wiń go za to.
— Dobrze wiesz, że nie o to mi chodzi — odparował głośniej niż miał w zamiarze. Wziął głęboki oddech. — Wydawało mi się, że coś się między tą dwójką dzieje, a tymczasem Maciek zabawia się z jakąś nową. Nawet nie raczył mnie poinformować! — krzyknął z goryczą.
— Wiem, że powinnam być po stronie kuzynki, ale w tym wypadku sądzę, iż nie należy się zbytnio na niego wściekać. Nie wiedział, czy Daria obudzi się w najbliższym czasie, a w dodatku między nimi i tak zaczęło się psuć, z powodu tych wiadomości z groźbami. Może swoim odejściem, nie chciał dłużej narażać ją na kolejne zagrożenia? — zasugerowała z nadzieją, patrząc Kubie w oczy.
Ten jednak nie wydał się za bardzo przekonany i zrobił kwaśną minę.
— Jesteśmy braćmi i od dziecka byliśmy dla siebie najlepszymi przyjaciółmi — zaczął. — Mówiliśmy sobie dosłownie wszystko, ale Maciek od pewnego czasu kompletnie ma mnie gdzieś. Zamknął się we własnym świecie i nawet ani razu do mnie nie zadzwonił — oznajmił z żalem w głosie. — Ja nie wiem, co się z nim stało, ale mi się to nie podoba. Możliwe, że woda sodowa uderzyła mu do głowy — dodał na koniec z rezygnacją.
— Cóż, ty znasz go znacznie lepiej — Dominika odezwała się po dłuższym milczeniu. Nie będę już niczego kwestionować. Mam jednak całkowitą pewność, że Daria poradzi sobie dosłownie ze wszystkim, to silna kobieta, jesteśmy swoimi przeciwieństwami.
— Ty też jesteś silna — zaprotestował nagle i uniósł brodę blondynki, aby spojrzała mu prosto w oczy. Nie spędziliśmy w tym szpitalu jednego dnia. W każdej kolejnej godzinie udowadniałaś, że się nie poddasz i wierzyłaś do końca, że wszystko będzie dobrze.
— Ale nie jest — wycedziła przez zęby. — Ona nie chodzi i już nigdy nie będzie w stanie. Na zawsze przykuto ją do tego żelastwa. Będzie musiała uczyć się samodzielności zupełnie od nowa. Będzie zmuszona znaleźć całkowicie inne sposoby na wykonywanie najbardziej prozaicznych czynności.
Nie wiedziała dlaczego mówi do niego w tak oschły, wręcz oskarżycielski sposób. Cała ta sytuacja przerosła ją znacznie, wbrew temu co powtarzał Kuba. Utraciła na zawsze swoją beztroskę, radosne podejście do życia. Wiedziała, iż jej pierwotny charakter byłby teraz nieoceniony, ale mimo to  nie umiała nic z siebie wykrzesać. Daria była jej kuzynką, ale tak naprawdę od zawsze miała z nią najsilniejsze więzi. Nawet Wiktoria nie mogła jej dorównać.
Właśnie Wiktoria. Dominice zaświtało w głowie, że powinna jak najszybciej się z nią skontaktować i powiedzieć dosłownie o wszystkim, również o Maćku. Jednak nie teraz. W tej chwili istniały ważniejsze sprawy.
— Ale Daria żyje — potrząsnął  nią delikatnie, trzymając pewnie za ramiona. — O to toczyła się cała gra. Wszyscy nam powtarzali, że najprawdopodobniej umrze. Stał się niemal cud, postaraj się to docenić.
— Co z nią teraz będzie? — zapytała bezsilnie. — Nie wiem, czy będę miała w sobie tyle sił, żeby dać jej wystarczające oparcie.
— Pamiętaj, że ja się nigdzie nie wybieram. Zostaję z wami i zawsze będę gotowy pomóc — zapewnił. — Jeśli chcecie, możecie nawet zamieszkać u mnie.
Dominika uniosła jedną z brwi, nie kryjąc zdziwienia tą propozycję. Mimowolnie lekko rozchyliła usta, po czym zapytała:
— A ty przypadkiem nie mieszkasz z bratem?
— Nie, oboje mamy dom w Limanowej, ale ja mieszkam zupełnie sam i zazwyczaj okropnie mi się nudzi. Nie pogardzę waszym towarzystwem — na koniec lekko się uśmiechnął. — To jak będzie?
Blondynka milczała przez chwilę, nieświadomie przygryzając dolną wargę. Cały czas patrzyła Kubie w oczy.
— Chyba Daria powinna wypowiedzieć się osobiście — zaczęła. — A sądząc po jej obecnym stanie będzie gorączkowo protestować. Nie chce być teraz dla nikogo ciężarem i to jest w pełni zrozumiałe. Jednak jeśli chcesz, możesz podjąć próbę przekonania jej do tego pomysłu.
— A ty? — odezwał się nagle. — Co ty o tym sądzisz?
— Darii z pewnością by się przydała jakaś miła zmiana i bliscy ludzie, żeby poradzić sobie z nową sytuacją — odparła.
— Nie o Darię teraz pytałem — zaprzeczył. — Chodzi mi teraz o ciebie i tylko o ciebie. Chciałabyś ze mną zamieszkać?
Milczała nie za bardzo wiedząc, jak powinna odpowiedzieć. Drgnęła nieznacznie, delikatnie go od siebie odpychając. Nie mogła już dużej znieść spojrzenia jego ciemnobrązowych oczu, których kolor był na tyle intensywny, iż prawie zlewał się ze źrenicą. Kuba jednak wyraźnie nie chciał jej wypuścić.
— Gdyby nie Daria, wolałabym się nie spieszyć — odparła wreszcie. — Chyba nie znamy się jeszcze na tyle.
— Na początku się trochę pospieszyliśmy, to jestem w stanie przyznać, ale znamy się już ponad rok czasu, a ja naprawdę cię lubię — oznajmił trochę przygaszonym tonem.
— Za wcześnie — zawyrokowała. — Ja nie wiem, jeszcze nie.
— Rozumiem — powiedział beznamiętnie. — Jeszcze trochę, dam ci tyle czasu, ile będziesz potrzebowała — zapewnił. — Wracajmy już do Darii.
Dominika w odpowiedzi tylko pokiwała głową, po czym pokierowała swoje kroki do sali, którą opuściła przed kilkunastoma minutami. Daria wciąż siedziała na wózku, a dziewczyna mogła przysiąc, iż nie poruszyła się nawet o milimetr. Kiedy weszli, nawet na nich nie spojrzała. Patrzyła się beznamiętnie w okno, zatopiona we własnych myślach. W momencie gdy kuzynka położyła jej rękę na prawym ramieniu, nawet nie drgnęła.
— Daria? — zaczęła niepewnie.
Dziewczyna bez słowa spojrzała na nią. Poruszyła delikatnie wargami, ale z jej ust nie wydobył się żaden dźwięk. Zrezygnowała. Spuściła powoli głowę, chcąc pokazać, że słyszy.
Kuba usiadł obok niej na plastikowym krzesełku i złożył ręce. Nie spuszczał z niej wzroku.
— Mam ci coś do zaoferowania i liczę na to, że się zgodzisz. Chcę, żebyś wiedziała, że to ja wpadłem na ten pomysł i nie będzie to dla mnie żadnym problemem.
Drgnęła. Kuba wiedział, że cały czas go słucha. Kątem oka cały czas na niego spoglądała.
— Wiesz dobrze, że jesteśmy przyjaciółmi i zawsze możecie liczyć na moje wsparcie — spojrzał porozumiewawczo na Dominikę, która wyglądała na bardzo przejętą oraz zestresowaną. — Bardzo polubiłem was obie i chciałbym wam pomóc.
— O co właściwie chodzi? — odezwała się pierwszy raz dzisiejszego dnia, wprawiając kuzynkę oraz Kubę w osłupienie.

***

— Bardzo ładna z was para — powiedziała mama Sandry, spoglądając na nią i na Krzysia ze śladami uśmiechu na ustach.
Skoczek został znacznie dłużej niż pierwotnie miał w planach. Wiedział, jak bardzo ryzykownym jest zostawać w domu ukochanej na dłużej, ale nie potrafił się powstrzymać. Zbyt mocno się w niej zakochał, aby tak nagle wszystko zostawić. Poza tym za kilka miesięcy ma urodzić się dziecko. Miał nadzieję, że gdy to się stanie, wszystko się jakoś unormuje.
Póki co siedział dość sztywno przy stole z rodzicami Sandry i naprawdę współczuł matce dziewczyny, która z każdym dniem wyglądała coraz gorzej. Wyjątkowo żałował, że lekarze oraz on sam nie są w stanie nic dla niej zrobić. Mimo to kobieta okazała mu wiele życzliwości i sympatii. Ojciec zaś nie mówił zbyt wiele, był bardzo oszczędny w emocjach oraz czynach. Krzysiek jednak wcale się mu nie dziwił.
Chcąc wyjść na uczynnego pomógł Sandrze oraz gospodarzowi domu w zmywaniu po posiłku. Nie rozmawiali ze sobą zbyt wiele. W domu unosiła się iście przygnębiająca atmosfera, której nikt nie potrafił przezwyciężyć.
— Życzę wam jak najlepiej — powiedziała słabo, a dwójka młodych uśmiechnęła się nieznacznie w odpowiedzi. Żadne słowa nie wydawały się wówczas odpowiednie.
— Powinnaś się już położyć kochanie — zaczął jej mąż. — Jesteś z pewnością bardzo zmęczona — wstał szybko, a następnie podszedł do swojej żony i pomógł kobiecie wstać.
Nie była w stanie już samodzielnie się poruszać. Widok ten jeszcze bardziej przybił Miętusa, więc niewiele myśląc, poderwał się z krzesła i podtrzymał kobietę pod lewe ramię. Szli w trojkę bardzo powoli, ale wreszcie udało im się dotrzeć do sypialni i ułożyć schorowaną kobietę na poduszkach.
Zasnęła dość szybko, zdążyła tylko uśmiechnąć się do skoczka, a chwilę potem miała już zamknięte oczy i oddychała miarowo.
— Dziękuję ci chłopcze — powiedział cicho pan Maliniak i poklepał Krzyśka po ramieniu. Ten uśmiechnął się jedynie, a następnie odwrócił z zamiarem wyjścia z pomieszczenia.
Sandra stała oparta o framugę drzwi i trzymała się za odznaczający już teraz brzuch. Patrzyła się na obu mężczyzn z uwagą, ale nie rzekła ani słowa. Kiedy Miętus podszedł do dziewczyny, przytulił ją bez słowa i zaczął gładzić delikatnie po plecach.
— Posłuchajcie, jeśli chcecie trochę ze sobą pobyć, to nie martwcie się. Zostanę z matką — zaoferował, spoglądając na nich pytająco. — Wiele dla niej już zrobiliście, oboje. Nacieszcie się teraz sobą.
Postanowili skorzystać z okazji. Szybko ubrali buty i założyli wiosenne kurtki. Wiatr był dzisiaj dość mocny, ale oni nie przejmowali się tym. Trzymali się za ręce, upojeni własnym towarzystwem. Żadne z nich nie chciało poruszać tematu chorej matki, więc przez pierwsze minuty spaceru milczeli. Przy mocniejszych podmuchach wiatru wtulali się w siebie, idąc cały czas pustą drogą. Co kilka chwil przez chmury przebijało się słońce, niemiło rażąc w oczy. Przez to że nie mówili ani słowa, mogli bardzo dokładnie usłyszeć śpiew ptaków. Ruchu na ulicach nie było tego dnia prawie wcale.
— Dziękuję ci, że tu jesteś — powiedziała wreszcie Sandra, patrząc mu przy tym w oczy. — W domu zawsze jest tak smutno i ciężko.
— Nie musisz mi dziękować — odparł niemal natychmiast. — To wręcz mój obowiązek, jako twojego chłopaka. Sama przyjemność być przy tobie i cię wspierać.
Sandra uśmiechnęła się nieznacznie.
— Cieszę się bardzo, że się poznaliśmy. Masz może ochotę iść do parku? — zmieniła temat.
— Nie będzie tam za dużo ludzi? — spytał z obawą. — Część z nich na pewno mnie rozpozna.
No i co z tego? — Sandra nie wydała się przekonana. — Zawsze możesz rozdać kilka autografów, to chyba nic strasznego?
— Niby nie, ale... — zawahał się przez moment. — Dobra, zgoda, jeśli masz ochotę. Na pewno jest tam ładnie.
Dziewczyna przytaknęła jedynie głową w odpowiedzi, poczym znowu szli w zupełnej ciszy, która im samym w ogóle nie przeszkadzała. Gdy dotarli na skraj parku i Krzysiek mógł dokładniej się rozejrzeć, Sandra zaczęła znów mówić:
— To ulubione miejsce mojej rodziny — powiedziała, wskazując swojemu chłopakowi jedną z pobliskich ławeczek. — Ja i Wiktoria kochałyśmy tu przychodzić w dzieciństwie, spędzałyśmy tu niemal każdy weekend. Kiedyś na środku tego placu — wskazała palcem na puste teraz miejsce. — Stała duża fontanna, ale miasto wyburzyło ją, kiedy miałam zaledwie osiem lat. Pamiętam, że bardzo to z Wiktorią przeżyłyśmy. Latem turyści wrzucali do niej niezliczoną ilość monet, które my potem wyławiałyśmy, kiedy nikt nie patrzył — zaśmiała się cicho na to wspomnienie, a Miętus razem z nią. — Latem zawsze jest tu dużo kwiatów, teraz nie ma za bardzo co podziwiać — powiedziała z lekkim smutkiem. — Za tymi drzewami po lewej znajduje się niewielkie jeziorko, chodź — powiedziała ciągnąc go za nadgarstek, w skutek czego musiał wstać z ławki.
Pokonanie wszystkich drzew zajęło im niecałe pięć minut. — Kiedy pokonali tę przeszkodę, oczom skoczka ukazało się niezwykle urokliwe jego zdaniem jeziorko. Teraz nikogo tam nie było, ale był pewien, że w wakacje, to miejsce roi się od ludzi. Przeszedł niepewnie kilka kroków, po czym został gwałtownie pociągnięty w dół i musiał razem z Sandrą usiąść na trawie niedaleko brzegu.
Powietrze w tym miejscu było znacznie bardziej rześkie i przyjemniejsze. Sandra z Krzyśkiem ponownie się do siebie przytulili, obserwując spokojną taflę jeziora.
— Kiedyś możemy sobie tutaj zrobić piknik — zaczęła Sandra. — Póki co...
— Wiem — przerwał jej, nie chcąc, aby zagłębiała się teraz w przykrych myślach.

***

Kiedy pierwszy raz otworzył oczy, miał wrażenie, że jest zupełnie naga. Podświadomie wiedział, że to kompletnie niemożliwe, więc zamrugał jeszcze kilka razy, aby zyskać ostrość widzenia. Siedziała na drugim końcu łóżka, opatulona w hotelowy szlafrok i rozczesywała mokre włosy. Nie chciał zdradzać, tego że już się obudził, wolał napawać się jej uroczym widokiem, mimo że odwrócona była do niego plecami. Podparł się na łokciu, idealnie pamiętając zdarzenie z poprzedniego wieczoru.
Pocałowała go tak jak jeszcze nigdy, jakby po raz pierwszy robiła to z własnej potrzeby, a nie dlatego, iż on tego chciał. Jeszcze nigdy nie czuł się tak cudownie i nie zraził go nawet fakt, że natychmiast się od niego oderwała, gdy tylko zaczął wkładać jej rękę pod koszulkę i pieścić nagi brzuch. Mimo że ten list okazał się jednym wielkim kłamstwem, sama Wiktoria dała mu wczoraj dowód, że nie jest jej wcale obojętny i to póki co na razie mu wystarczyło.
Wiktoria odwróciła się dopiero w chwili, gdy zaczęła rozwiązywać szlafrok. Gdy zorientowała się, że już wcale nie śpi, ale uśmiecha się do niej przebiegle, natychmiast zastygła w bezruchu.
— Nie przerywaj sobie, chętnie popatrzę — powiedział spokojnie, przeciągając się jak kocur. Zdziwił się, gdy zobaczył na twarzy dziewczyny wyraźne rumieńce. — Nie masz tam niczego, czego już bym dokładnie nie poznał.
— Jesteś bezczelny — prychnęła, wstając i kierując się w stronę łazienki. — Nie wyobrażaj sobie za wiele.
— Tak wiem, nie kochasz mnie — odburknął obrażony. — Ale mimo wszystko coś cię we mnie kręci.
Zatrzymała się wpół kroku, nie potrafiąc powstrzymać śmiechu. Nie spojrzała jednak w jego stronę, bo obawiała się, że jej zmieszanie będzie jeszcze bardziej widoczne. Skarciła się w duchu i ruszyła dalej.
— Nie przeczę, że jesteś atrakcyjnym mężczyzną, ale to wszystko — odparła. — Naprawdę nie licz na nic więcej, rozczarujesz się.
Nie zniechęcił się jednak i postanowił podejść Wiktorię z innej strony , zanim zniknęła mu za drzwiami hotelowej łazienki.
— Mówiłaś, że wszystko w liście poza tym, że mnie kochasz, jest prawdą. To znaczy, że podobam ci się w rozczochranych włosach i możesz tonąć w moich brązowych oczach?
Wiki znów się zaśmiała, co sprawiło mu wielką przyjemność, bo wręcz uwielbiał ten dźwięk.
— Ktokolwiek pisał ten list, musiał być naćpany — sprowadziła go brutalnie na ziemię, ale i tak nie chciał dać za wygraną. — Jeśli jednak mam odpowiedzieć na twoje pytania, to odpowiedź na pierwsze brzmi; tak, LUBIĘ cię z rozczochranymi włosami. Natomiast mogę zatonąć w każdych brązowych oczach, nie tylko twoich, ponieważ ogólnie podobają mi się one u mężczyzn.
Nie zadowalała go taka odpowiedź, skrzywił się, gdy na niego nie patrzyła. Nie zdążył jednakże powiedzieć nic więcej, bo już po chwili zatrzasnęła drzwi, a nie miał najmniejszej ochoty krzyczeć. Cierpliwie czekał, aż wyjdzie z łazienki, ale nie trwało to tak krótko, jak oczekiwał.
Kiedy wyszła, wyglądała dla niego jak bogini. Mimo że w ogóle nie miała na sobie makijażu, jej włosy były jeszcze wilgotne, miała na sobie wczorajsze szorty, poza tym przyodziała się w jedną z jego koszulek.
— Wyglądasz niesamowicie seksownie w moich ubraniach — mruknął, a ona spojrzała tylko krytycznym wzrokiem na górną część swojego ubrania.
— Wyglądam jak ćwok — mruknęła i usiadła na łóżku po jego stronie, aby nie być odwróconą do Gregora plecami.
— Ej, to moja koszulka! — krzyknął z wyraźną pretensją w głosie. — Dlaczego mnie pocałowałaś wczoraj?
Druga część jego wypowiedzi tak bardzo nie pasowała do pierwszej, że Wiki znów znieruchomiała, aby się upewnić, że dobrze zrozumiała wypowiedziane przez Gregora pytanie.
— Miałam na to po prostu ochotę. Poza tym bardzo dobrze całujesz.
— Kim dla ciebie jestem?
— Nie wiem, już mówiłam ci to wczoraj. Po prostu nie wiem, ale jesteś w jakiś sposób dla mnie ważny — odparła bezsilnie.
— Kochasz jeszcze Morgensterna?
— Nigdy go tak naprawdę nie kochałam, zrozumiałam to bardzo późno. W ogóle nie mamy ze sobą nic wspólnego, nie dogadujemy się ze sobą. Błagam, skończ ten wywiad środowiskowy — powiedziała trochę szorstko, aby ostudzić jego zapał.
Ostatnie czego chciała w tym momencie, to rozkładanie swojego serca na czynniki pierwsze. Jedyne czego pragnęła teraz, to zabrać swoje rzeczy od Thomasa, spotkać się wreszcie z Magdą, pojechać do Polski i zapomnieć o tym wszystkim, co się stało w domu Austriaka.
— Gregor, co teraz się z tobą stanie? — spytała z wyraźnym niepokojem. — Co zamierzasz ze sobą zrobić?
Otworzył natychmiast usta pewny, że zna odpowiedzi na te jakże banalne pytania. Zaraz jednak zamknął je z powrotem. Ona nie zamierzała z nim zostawać, miała własne plany, a on nie był w nich uwzględniony. Znów zostanie sam. Wiedział przecież dobrze, że to ona i życie z nią, stanowiło większość jego planów.
— Zamierzam przygotować się na kolejny sezon narciarski. Znów będę trenował, ćwiczył i doskonalił formę. Chciałbym powrócić w wielkim stylu — powiedział z uśmiechem. — Na pewno też powrócę do fotografii, marzy mi się, aby zorganizować kolejną wystawę. Wcześniej niezwykle rzadko rozstawałem się z aparatem fotograficznym. Kto wie, może po raz kolejny spróbuję swoich sił w projektowaniu ubrań? Jest bardzo dużo możliwości. Została mi jeszcze pasja do gotowania — zakończył, mając nadzieję, że w jego głosie nie słychać zawodu.
Wiktoria pokiwała głową z wyraźną aprobatą, wiążąc tenisówki oraz poprawiając włosy. Gdy już to uczyniła, wstała i zaczęła chodzić po pokoju.
— Gdzie się wybierasz? — spytał zdziwiony i zaniepokojony jednocześnie.
— Do Thomasa — odparła natychmiast. — Wiesz dobrze, że muszę zabrać stamtąd wszystkie prywatne rzeczy. Z domu udam się na pobliski plac, gdzie Wellinger i Magda będą już na mnie czekać. Także myślę, że powinniśmy się już pożegnać.
Był bardziej niż zszokowany. Ona nie mogła go zostawić, nie teraz, nie tak szybko. Nie kochała go, rozumiał to, ale mogła przecież z nim trochę... pobyć? Dogadywali się przecież, dobrze się czuli we własnym towarzystwie. Teraz gdy wyszedł ze szpitala, nie musiała prosić o pomoc żadnego Niemca. Mogła przecież pojechać do niego, a stamtąd mógłby razem z nią pojechać do Polski... przecież... to się nie może tak skończyć.
— Nie wyleczyli cię — powiedziała przygnębionym głosem. — Widzę narastającą panikę w twoich oczach, Gregor.
— Schizofrenik pozostanie schizofrenikiem — odparł beznamiętnie. — Można to tylko wszystko uśpić, leki bardzo mi pomagały. I tak jest znacznie, znacznie lepiej niż było wcześniej, zrobili co mogli. Tylko blokowałbym miejsce kolejnemu potrzebującemu.
— Boję się o ciebie — powiedziała patrząc mu w oczy. — Boję się okropnie, że zrobisz sobie jakąś krzywdę, gdy mnie nie będzie w pobliżu...
— Po co ci pomoc jakiegoś Niemca? Mogłabyś zamieszkać ze mną., a jeśli chciałabyś pojechać do Polski, pojechalibyśmy tam.
Wiktoria pokiwała przecząco głową. Była tak zestresowana, że jej usta tworzyły teraz jedynie cienką linię. Długo zbierała się w sobie, aby coś powiedzieć. Wyjaśnić mu, dlaczego jego plan nie ma racji bytu.
— Nie rozumiesz — zaczęła powoli. — Magda i Andreas są w Austrii jedynie przejazdem. Oni chcą zamieszkać razem na stałe w Polsce. Nie jadą tam na wycieczkę, a mnie jedynie zabierają na gapę. Gregor, ja wracam do domu.
— Wolisz mieszkać z Sandrą niż ze mną, rozumiem.
— Nie, wcale nie rozumiesz — zaczęła wzbierać w niej złość. — Nie jadę tam do Sandry tylko do mamy. W każdej minucie obawiam się, że może być już za późno, wiesz? Że ona umrze, zanim spojrzę jej w oczy... i czy warto było zwlekać? Poświęciłam ostatnie chwile życia mojej mamy na kłótnie z facetem, z którym się rozstałam. Ten związek nie był wart złamanego grosza. A ja chcę tylko zacząć życie od nowa; uniezależnić się od osób trzecich, znaleźć wreszcie nową pracę, jakieś hobby, odbudować zaniedbane relacje z ludźmi, którzy byli dla mnie ważni, zanim zaczął się ten cały galimatias. Jestem dorosłą kobietą, a nie wiem, co mam zrobić ze swoim życiem, miło prawda? — spytała sarkastycznie.
— Pomógłbym ci w tym wszystkim — odparł jedynie, a w jego oczach było tyle niemych próśb i błagań, że była niemal pewna, iż zaraz się złamie.
Po raz kolejny chciał bezczelnie wykorzystać jej syndrom matki Teresy. Wiedział, że nie będzie w stanie odmówić, jeśli on pokaże jej teraz, że jest bez niej niczym bezbronne dziecko, że potrzebuje jej, aby przeżyć. Wiedział dobrze, że ona odpuści w chwili, w której przekona ją, iż nikt inny jak właśnie ON jest jej potrzebny do przetrwania. Chciał wszystko odwrócić na swoją korzyść. Robił co w jego mocy, aby pokazać, iż są sobie niezbędni oboje.
— Gregor, ja nie chcę dawać ci nadziei na miłość, na związek, na naszą wspólną przyszłość. Nie wiem co do ciebie czuję, więc nie jestem w stanie powiedzieć, że cię kocham, a nie chcę kłamać. Jesteś wspaniałym mężczyzną i nie zasługujesz na łgarstwo ze strony kobiety.
— Tylko mi nie mów, że możemy zostać przyjaciółmi — odpowiedział spokojnie, mimo że zerwał się z łóżka i zaczął na środku pokoju wkładać na siebie pierwsze lepsze ubrania z torby.
Wiktoria patrzyła na niego jak zahipnotyzowana, w pierwszej chwili nie wiedząc, co odpowiedzieć. W ogóle na nią nie patrzył. Kiedy ubrał się w niemal zawrotnym tempie, wparował do łazienki, a dziewczyna przez uchylone drzwi obserwowała jak oblewa swoją twarz wodą. Potem szybko mył zęby i przez pewien czas między nimi zapadło milczenie. Gdy wrócił do pokoju jedynie przeczesał włosy palcami i zaczął w następnej kolejności zakładać buty.
— Co ty robisz? — spytała głupio, wreszcie budząc się z transu.
Spojrzał na nią przelotnie, po czym wrócił do wiązania butów.
— Odwiozę cię do Morgensterna, żebyś nie musiała iść na piechotę. Mimo twojego ciągłego wpatrywania się w okno samochodu wczorajszego wieczoru, wątpię, żebyś zapamiętała drogę — powiedział z drwiną w głosie.
— Wcale nie miałam zamiaru powiedzieć, że możemy zostać przyjaciółmi — powiedziała wstając
— Zawsze miałaś szybkie reakcje — zaśmiał się mimowolnie. — Idziesz, czy jeszcze trochę posiedzimy?
Wstała bez słowa, kierując się za nim jak cień. Skoczek zarzucił sobie torbę z ubraniami na ramię.
— To nie są jedyne twoje rzeczy?
— Coś ty — prychnął. — Resztę walizek mam w samochodzie. Ja zawsze muszę mieć dużo rzeczy. Wszystko może się przydać — mówił do niej, ale w ogóle na nią nie patrzył, jakby wzrok Wiktorii miał go zabić.
— Słuchaj...
— Myślałem, że już nagadaliśmy się za wszystkie czasy — przerwał jej, idąc zawzięcie korytarzem i patrząc przed siebie. — Spokojnie, poradzę sobie, jestem przecież dorosłym facetem. Nie dramatyzuj.
Zatkało ją na chwilę, ale odzyskała rezon.
— Zawsze możesz do mnie napisać albo zadzwonić.
— Nie mam od jakiegoś czasu twojego numeru, a do domu, w którym mieszka Sandra albo Wellinger wolałbym nie pisać.
— Nie będę mieszkać z Andreasem — odparowała szybko. — A numer mogę zawsze ci podać. Będziesz mógł skontaktować się ze mną, kiedy tylko zechcesz.
— Nie uwolniłabyś się wówczas ode mnie — uśmiechnął się pod nosem. — Ale zgoda, chętnie skorzystam z propozycji.
— Masz tyle pasji i ważnych rzeczy do zrobienia, nie możesz się teraz zatrzymać, ani myśleć o przeszłości — powiedziała, choć zdawała sobie sprawę, że jako pocieszyciel nie jest warta złamanego grosza.
Pokiwał lekko głową na znak, że się z nią w zupełności zgadza. Wreszcie dotarli do wind, a gdy znaleźli się w recepcji, sprawnie wymeldował ich oboje z hotelu. Bez zbędnych słów wsiedli do auta i zapieli pasy. Przez pewien czas było zupełnie cicho, skoczek nie włączył nawet radia. Cisza między nimi jednak nigdy nie była krępująca dla żadnego z nich.
Wiktoria zaczęła grzebać w kieszeniach swoich szortów. Tak jak podejrzewała, miała tam stary paragon ze sklepu.
— Jeśli chciałaś kartkę wystarczyło poprosić — powiedział z uśmiechem otwierając przed nią skrytkę w samochodzie.
— Łatwiej by było powiedzieć czego ty tu nie masz — burknęła, zaczynając przeczesywać zawartość skrytki; okulary przeciwsłoneczne, chusteczki higieniczne, gumy do żucia, słuchawki, mp4, GPS,  mała butelka wody, kluczyk niewiadomo do czego, zapalniczka... on pali (?!), karty do gry, latarka, prezerwatywy...
— O matko moja — jęknęła. — Jak tyś to wszystko pomieścił? — spojrzała na niego przerażona. — I na cholerę ci karty do gry w samochodzie?
— Wiesz, korki w Austrii potrafią być doprawdy nużące — odpowiedział bez cienia rozbawienia w głosie. — Znalazłaś te kartki?
— Jak mniemam długopis też masz?
— Oczywiście, nawet trzy. Zaraz powinnaś się dokopać.
— Ekstra, doprawdy — nie umiała się nie zaśmiać i powróciła do badania zawartości
Po znalezieniu zapalniczki obawiała się odszukać papierosy, jej objawy się spełniły po odszukaniu wcześniej batonika zbożowego i breloczka do kluczy oraz preparatu na komary. Wyciągnęła ja szybko, po czym spojrzała na niego oskarżycielsko.
— Nie masz w tym śmietniku leków na swoją astmę, za to masz papierosy? — prawie krzyknęła, nie spuszczając z niego wzroku, on za to bacznie obserwował ją w lusterku.
— Leki też są, musisz lepiej poszukać.
— Gregor! — nie wytrzymała. — Nie żartuj sobie teraz, dobrze?
— Już bardzo dawno nie paliłem, to stara paczka. Zresztą przy tobie też kiedyś paliłem raz i jakoś nie podniosłaś wtedy alarmu. Nawet nic mi się wtedy nie stało.
— Wtedy nie wiedziałam, że masz astmę — usprawiedliwiła się. — Gdybym wiedziała, to z pewnością bym na ciebie krzyczała.
— Wątpię — burknął. — Byłaś zajęta wtedy odpychaniem mnie — poinformował. — To było wtedy, jak jechałaś ze mną ten jedyny raz w samochodzie. Miałem szofera.
Nie odpowiedziała nic, a jedynie westchnęła i niezbyt delikatnie wrzuciła papierosy do reszty tych "niezbędnych rzeczy". Ostatnią rzeczą, jaką wygrzebała przed znalezieniem kartki i długopisu był niewielki scyzoryk. Lekko drżącą ręką zapisała na kolorowej karteczce swój numer telefonu wraz z numerem kierunkowym. Po chwili zastanowienia dodała także adres e—mailowy.
— To też mam wrzucić do twojego niezbędnika? — ostatni wyraz powiedziała z lekkim przekąsem.
— Nie, to wrzucę sobie specjalnie do portfela — po powiedzeniu tych słów, zatrzymał się, zgasił silnik, po czym wziął od niej karteczkę i zrobił tak, jak zapowiedział.
— Czemu się zatrzymałeś? — spytała zdziwiona. Zaraz jednak rozejrzała się i zrozumiała, że dotarli na miejsce, a Thomas znów patrzył na wszystko z balkonu.
Wysiadła bez słowa i ruszyła niepewnie w kierunku drzwi. Okazały się zamknięte, ale przypomniało się jej, że posiadała jeszcze klucz, który będzie musiała mu zwrócić. Gdy weszła do środka, nie powiedział ani słowa w jej kierunku. Patrzył tylko na nią zaciekawiony ze skrzyżowanymi rękami, obserwując, jak pakuje wszystkie swoje rzeczy. Po kilku minutach szafki były znów całkowicie puste.
— Chyba już się nie zobaczymy — westchnęła ciężko, podchodząc do niego.
— Nie tak sobie to wszystko wyobrażałem — głos Thomasa był lekko ochrypły. — Sądziłem, że to uczucie jest prawdziwe. Powiedz mi szczerze, myślałaś czasem o Gregorze, kiedy byłaś ze mną?
— Tak — odpowiedziała bez wahania. Skoro i tak miał to być koniec, powinni pozostać szczerzy wobec siebie.  — A ty, myślałeś o Kristinie?
— Tak — odpowiedział. To jedno słowo zdawało sprawiać się mu ogromny ciężar. — Może faktycznie lepiej, że się rozstajemy — przyznał wreszcie. — Tak naprawdę nie mieliśmy sobie za wiele do powiedzenia.
Pokiwała jedynie głową, ale nie spuszczała z Thomasa wzroku.
— Przy tobie znów się poczułem jak zakochany nastolatek.
— Ja czułam się bardzo podobnie — przyznała i nie mogła sobie odmówić przytulenia go na pożegnanie. — Mam nadzieję, że znajdziesz wreszcie szczęście — dodała na sam koniec. — Żegnaj — powiedziała i niemal wcisnęła mu klucz do ręki.
— Żegnaj — odparł i pomógł jej wziąć resztę walizek. — On tam na ciebie czeka?
— Tak, ale nasze drogi również się dzisiaj rozejdą — poinformowała. — Jestem sama, nie związałam się z nim, tak jak zapewne podejrzewasz.
Nic nie odpowiedział. Wyszli na zewnątrz, Gregor czekał już na nich z otwartym bagażnikiem. W ciszy wszystko zapakowali, a potem odjechali, nawet się nie żegnając.
— Pewnie ci teraz przykro? — zaczął niepewnie Gregor, widząc jej twarz w lusterku.
— Trochę — wymamrotała. — Gdyby ta znajomość poszła w innym kierunku, moglibyśmy być zajebistymi przyjaciółmi. Na początku odnajdowaliśmy się we własnym towarzystwie.
— Wybacz, marny ze mnie pocieszyciel — odezwał się po chwili ciszy. — Po raz pierwszy w życiu nie wiem, co mam ci powiedzieć.
Wzruszyła z rezygnacją ramionami.
— Nie przejmuj się, to chwilowe, poza tym ja też nie umiem pocieszać.
— Zbawicielka świata ma trudności ze znalezieniem słów pociechy? Jestem w prawdziwym szoku — powiedział poważnym tonem, ale kontem oka dojrzał, jak kąciki jej ust unoszą się lekko do góry.
— Wiesz gdzie jechać? — zmieniła szybko temat.
— Skoro chciałaś iść tam na piechotę, to sądzę, że jest to ten najbliższy plac, mam rację?
Pokiwała jedynie głową.

***

Siedział przy jej łóżku i mimo że matka zawsze mu powtarzała, iż prawdziwi mężczyźni nie płaczą, on wręcz zanosił się od płaczu. Lekarze mu powiedzieli, że ona może umrzeć, że może nigdy się nie obudzić. Ze spokojem informowali go, iż nic więcej nie mogą zrobić. Muszą czekać i mieć nadzieję. Marta sama musi odnaleźć siłę, aby wrócić do tego świata. Do niego.
Na przekór łzom zaczął się śmiać. Chyba za bardzo ponosiła go fantazja. Marta nigdy go nie kochała, zawsze latała za tym Schlierenzauerem, nieopatrznie łamiąc mu tym serce. Byli najlepszymi przyjaciółmi odkąd pamiętał, ale nigdy go nie zauważyła w taki sposób, jaki pragnął. Teraz wiedział, że dzień, w którym poznał Martę z Austriakiem na jednym z konkursów, był zapowiedzią jego własnej zguby.
Właściwie na początku była Natashą Lindemann. Dopiero półtora roku temu jego ukochana dowiedziała się, że rodzice wcale nie byli jej prawdziwymi rodzicami, a ona sama została porwana z dziecięcego wózka, mając zaledwie kilka miesięcy. Pamiętał, że dowiedziała się całkowicie przypadkiem. Pamiętał jak zadzwoniła tamtej nocy cała zapłakana do niego i wszystko mu wyjawiła, a on uspokajał ją, żeby tej udało się zasnąć choćby nad ranem.
W jego głowie pojawiało się setki obrazów. Dobrze widział chwilę, w której wyjawiła mu, że jej opiekunowie już nie żyją, a ona ich nienawidzi, bo przez nich trafiła do tego koszmaru i ledwie uszła z życiem. Wtedy całkowicie zmieniła tożsamość. Wiedziała, że jej prawdziwe imię to Marta. Ścięła włosy, przefarbowała je, nosiła soczewki zmieniając w ten sposób kolor tęczówki. Jeden z policzków dziewczyny zdobiła pokaźna blizna, która na zawsze miała pozostać pamiątką dawnego życia.
Ona jednak zawsze była dla Richarda po prostu piękna i kochał ją w każdym wydaniu. Była Natashą, Martą cóż za różnica? Liczyło się tylko to, iż wiedział, że to właśnie ona, a jego serce już biło szybciej. Imię czy wygląd nie miały absolutnie znaczenia.
Niestety uczucie Marty do Gregora nie minęło ani trochę, Zanim zniknęła nagle z życia skoczka, uchodzili za wręcz idealną parę i z tego co wiedział ani razu na siebie nie krzyczeli. Płakała Niemcowi przez miesiąc do słuchawki, a choć jego serce już dawno połamało się na miliony kawałeczków, znosił to, ponieważ znaczyła zbyt wiele, więc nie był w stanie jej zostawić.
On wiedział jako jedyny dlaczego musiała nagle zniknąć z życia ukochanego i jeśli będzie to konieczne, gotów był podzielić się tą wiedzą z Gregorem, choć go nienawidził. Zdawał sobie sprawę, że Marta by tego chciała, gdyby umarła i sama nie zdążyłaby mu tego wyjawić.
Zacisnął dłonie w pięści i przygryzł wargę. Czuł ogromną wściekłość, gdy wycierał oczy rękawem koszulki. Spojrzał na ukochaną po raz kolejny i niemal warknął z powodu złości oraz bezsilności jaka go ogarnęła:
— Będziesz żyła do cholery! Musisz żyć, musisz...  nie możesz być taką pieprzoną egoistką! Przez tyle lat mnie ignorowałaś dla tego bożyszcza nastolatek, coś mi się teraz należy!
Był głupkiem i wiedział o tym. Z powodu bezradności zaczęło mu odbijać i wyżywał sie teraz na osobie nieprzytomnej, brawa dla niego.
Wychylił się, aby sprawdzić, czy nikt nie idzie, gdy oględziny przebiegły pomyślnie, położył ostrożnie głowę na brzuchu Marty. Czuł jak brzuch ukochanej unosi się i opada rytmicznie, powoli i bez żadnych zakłóceń. To go uspokajało, dając nadzieję na to, że się obudzi.
Jej dłonie były takie miękkie, takie ciepłe, takie... poruszyła ręką!
Tak bardzo się wystraszył, że jej delikatna dłoń upadła bezwładnie na białą pościel. Ruszyła się, czy aby na pewno? Może mu się tylko zdawało?
Obserwował ją jeszcze przez długie pięć minut, ale nie drgnęła żadną częścią ciała nawet o milimetr. Zorientował się, że prawie w ogóle nie oddychał. Zwariował kompletnie.
— Przepraszam — prawie wyszeptał i ostatni raz dotknął jej dłoni.
Wstał niezgrabnie z zajmowanego wcześniej krzesełka, po czym posłał jej ostatnie spojrzenie, zanim opuścił salę. Miał przeczucie, że nie będzie w stanie się dziś powstrzymać i upije się niemal do nieprzytomności. Tylko po alkoholu mógł jakoś znieść ten ból. A jutro, o ile głowa mu na to pozwoli, wróci tutaj z nowymi nadziejami na lepszą przyszłość.
Skinął kulturalnie mijanej na korytarzu młodej pielęgniarce, a potem szarpnął za drzwi wyjściowe. Kiedy wyszedł na zewnątrz, jego twarz omiótł silny wiatr. Widział, jak ludzie obejmują się ramionami, aby tylko się ogrzać.

Uśmiechnął się. Dla niego to było bardzo orzeźwiające. Nie osłaniał się. Po raz pierwszy od bardzo dawna czuł, że wreszcie może odetchnąć głęboko. To nie koniec.

2 komentarze:

  1. Zapraszam do mnie na http://aya-i-hao-school-days.blogspot.com gdzie nominowałam Cię do Liebster Award! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Heej !
    No kurcze już myślałam, że Wiki przypomniała sobie wreszcie o uczuciu do Gregora. Nie wiem, czy zakończysz to opowiadanie jakoś szczęśliwie dla nich dwojga. A może to właśnie Marta zawróci szatynowi z powrotem w głowie? Chciałabym, żeby się to wszystko jakoś ulożyło i wyjaśniło.
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń