Nadszedł wreszcie ten dzień, w którym Daria została
wypisana ze szpitala. Niestety nie był to dla nikogo szczególny powód do
radości. Dziewczyna okazała się sparaliżowana od pasa w dół i nic nie można
było na to poradzić. Lekarze cieszyli się, że w ogóle przeżyła. Znalazła się
jednakże na wózku inwalidzkim i miała na nim najprawdopodobniej pozostać.
Ludzie różnie reagują na tragedie życiowe; jedni płaczą i krzyczą, a drudzy
zamykają się w sobie, zbyt zszokowani, żeby coś powiedzieć. Tondelewicz
należała do tej drugiej grupy. Bardzo mało mówiła, nie płakała i zdawało się,
iż bezpowrotnie utraciła całą życiową energię.
Kuba właśnie pomagał dziewczynie przejść z łóżka
szpitalnego na wózek, kiedy w drzwiach sali pojawiła się Dominika. Ona także
nie wiedziała, jak skomentować całe zdarzenie, więc przestała być taką gadułą.
Jedynie starszy z braci Kot w ogóle się nie zmienił, choć pozostał taktowny i
pomagał Darii jak umiał najlepiej. Z początku zadawał się tylko z Dominiką, ale
od pewnego czasu Daria również stała się dla chłopaka kimś istotnym.
— Przepraszam, mogę z tobą porozmawiać na osobności?
— powiedziała cicho do skoczka, po czym spojrzała przepraszająco na kuzynkę.
— Pewnie —
odpowiedział i zaczął iść w jej kierunku.
Na szpitalnym
korytarzu o tej porze nie było zbyt wiele osób, nie musieli więc się zbytnio
ukrywać przed spojrzeniami. Blondynka oparła się o ścianę, jakby nagle straciła
wszystkie siły.
— Dziękuję, że
tu jesteś. Nie wiem, czy poradziłabym sobie z Darią sama, ty jeden potrafiłeś
zachować spokój.
— Nie ma za co i
tak nie miałem teraz nic lepszego do roboty. Skoczek ze mnie beznadziejny, nie
powołają mnie do kadry narodowej. Zresztą nie mogłem być takim potworem i
zostawić was w potrzebie.
Dziewczyna
uśmiechnęła się do Kuby z wdzięcznością i zanim zdążyła zdać sobie sprawę, z
tego co robi, rzuciła mu się w ramiona. Przez dłuższy czas nikt się nie
odezwał. Trwali w uścisku, wsłuchując się wzajemnie w swoje oddechy. Kuba
dodatkowo delikatnie głaskał Dominikę po plecach.
— Wstyd mi za
mojego brata — odezwał się wreszcie. — Wszystkich nas wystawił, nie
spodziewałem się tego po nim. To pewnie jest dla Darii kolejny duży cios.
— Musiał
wyjechać na dalszy Puchar Świata, nie wiń go za to.
— Dobrze wiesz,
że nie o to mi chodzi — odparował głośniej niż miał w zamiarze. Wziął głęboki
oddech. — Wydawało mi się, że coś się między tą dwójką dzieje, a tymczasem
Maciek zabawia się z jakąś nową. Nawet nie raczył mnie poinformować! — krzyknął
z goryczą.
— Wiem, że
powinnam być po stronie kuzynki, ale w tym wypadku sądzę, iż nie należy się
zbytnio na niego wściekać. Nie wiedział, czy Daria obudzi się w najbliższym
czasie, a w dodatku między nimi i tak zaczęło się psuć, z powodu tych
wiadomości z groźbami. Może swoim odejściem, nie chciał dłużej narażać ją na
kolejne zagrożenia? — zasugerowała z nadzieją, patrząc Kubie w oczy.
Ten jednak nie
wydał się za bardzo przekonany i zrobił kwaśną minę.
— Jesteśmy
braćmi i od dziecka byliśmy dla siebie najlepszymi przyjaciółmi — zaczął. —
Mówiliśmy sobie dosłownie wszystko, ale Maciek od pewnego czasu kompletnie ma
mnie gdzieś. Zamknął się we własnym świecie i nawet ani razu do mnie nie
zadzwonił — oznajmił z żalem w głosie. — Ja nie wiem, co się z nim stało, ale
mi się to nie podoba. Możliwe, że woda sodowa uderzyła mu do głowy — dodał na
koniec z rezygnacją.
— Cóż, ty znasz
go znacznie lepiej — Dominika odezwała się po dłuższym milczeniu. Nie będę już
niczego kwestionować. Mam jednak całkowitą pewność, że Daria poradzi sobie
dosłownie ze wszystkim, to silna kobieta, jesteśmy swoimi przeciwieństwami.
— Ty też jesteś
silna — zaprotestował nagle i uniósł brodę blondynki, aby spojrzała mu prosto w
oczy. Nie spędziliśmy w tym szpitalu jednego dnia. W każdej kolejnej godzinie
udowadniałaś, że się nie poddasz i wierzyłaś do końca, że wszystko będzie
dobrze.
— Ale nie jest —
wycedziła przez zęby. — Ona nie chodzi i już nigdy nie będzie w stanie. Na
zawsze przykuto ją do tego żelastwa. Będzie musiała uczyć się samodzielności
zupełnie od nowa. Będzie zmuszona znaleźć całkowicie inne sposoby na
wykonywanie najbardziej prozaicznych czynności.
Nie wiedziała
dlaczego mówi do niego w tak oschły, wręcz oskarżycielski sposób. Cała ta
sytuacja przerosła ją znacznie, wbrew temu co powtarzał Kuba. Utraciła na
zawsze swoją beztroskę, radosne podejście do życia. Wiedziała, iż jej pierwotny
charakter byłby teraz nieoceniony, ale mimo to
nie umiała nic z siebie wykrzesać. Daria była jej kuzynką, ale tak
naprawdę od zawsze miała z nią najsilniejsze więzi. Nawet Wiktoria nie mogła
jej dorównać.
Właśnie
Wiktoria. Dominice zaświtało w głowie, że powinna jak najszybciej się z nią
skontaktować i powiedzieć dosłownie o wszystkim, również o Maćku. Jednak nie
teraz. W tej chwili istniały ważniejsze sprawy.
— Ale Daria żyje
— potrząsnął nią delikatnie, trzymając
pewnie za ramiona. — O to toczyła się cała gra. Wszyscy nam powtarzali, że
najprawdopodobniej umrze. Stał się niemal cud, postaraj się to docenić.
— Co z nią teraz
będzie? — zapytała bezsilnie. — Nie wiem, czy będę miała w sobie tyle sił, żeby
dać jej wystarczające oparcie.
— Pamiętaj, że
ja się nigdzie nie wybieram. Zostaję z wami i zawsze będę gotowy pomóc —
zapewnił. — Jeśli chcecie, możecie nawet zamieszkać u mnie.
Dominika uniosła
jedną z brwi, nie kryjąc zdziwienia tą propozycję. Mimowolnie lekko rozchyliła usta,
po czym zapytała:
— A ty
przypadkiem nie mieszkasz z bratem?
— Nie, oboje
mamy dom w Limanowej, ale ja mieszkam zupełnie sam i zazwyczaj okropnie mi się
nudzi. Nie pogardzę waszym towarzystwem — na koniec lekko się uśmiechnął. — To
jak będzie?
Blondynka
milczała przez chwilę, nieświadomie przygryzając dolną wargę. Cały czas
patrzyła Kubie w oczy.
— Chyba Daria
powinna wypowiedzieć się osobiście — zaczęła. — A sądząc po jej obecnym stanie
będzie gorączkowo protestować. Nie chce być teraz dla nikogo ciężarem i to jest
w pełni zrozumiałe. Jednak jeśli chcesz, możesz podjąć próbę przekonania jej do
tego pomysłu.
— A ty? —
odezwał się nagle. — Co ty o tym sądzisz?
— Darii z
pewnością by się przydała jakaś miła zmiana i bliscy ludzie, żeby poradzić
sobie z nową sytuacją — odparła.
— Nie o Darię
teraz pytałem — zaprzeczył. — Chodzi mi teraz o ciebie i tylko o ciebie.
Chciałabyś ze mną zamieszkać?
Milczała nie za
bardzo wiedząc, jak powinna odpowiedzieć. Drgnęła nieznacznie, delikatnie go od
siebie odpychając. Nie mogła już dużej znieść spojrzenia jego ciemnobrązowych
oczu, których kolor był na tyle intensywny, iż prawie zlewał się ze źrenicą.
Kuba jednak wyraźnie nie chciał jej wypuścić.
— Gdyby nie
Daria, wolałabym się nie spieszyć — odparła wreszcie. — Chyba nie znamy się
jeszcze na tyle.
— Na początku
się trochę pospieszyliśmy, to jestem w stanie przyznać, ale znamy się już ponad
rok czasu, a ja naprawdę cię lubię — oznajmił trochę przygaszonym tonem.
— Za wcześnie —
zawyrokowała. — Ja nie wiem, jeszcze nie.
— Rozumiem —
powiedział beznamiętnie. — Jeszcze trochę, dam ci tyle czasu, ile będziesz
potrzebowała — zapewnił. — Wracajmy już do Darii.
Dominika w
odpowiedzi tylko pokiwała głową, po czym pokierowała swoje kroki do sali, którą
opuściła przed kilkunastoma minutami. Daria wciąż siedziała na wózku, a
dziewczyna mogła przysiąc, iż nie poruszyła się nawet o milimetr. Kiedy weszli,
nawet na nich nie spojrzała. Patrzyła się beznamiętnie w okno, zatopiona we
własnych myślach. W momencie gdy kuzynka położyła jej rękę na prawym ramieniu,
nawet nie drgnęła.
— Daria? —
zaczęła niepewnie.
Dziewczyna bez
słowa spojrzała na nią. Poruszyła delikatnie wargami, ale z jej ust nie wydobył
się żaden dźwięk. Zrezygnowała. Spuściła powoli głowę, chcąc pokazać, że
słyszy.
Kuba usiadł obok
niej na plastikowym krzesełku i złożył ręce. Nie spuszczał z niej wzroku.
— Mam ci coś do
zaoferowania i liczę na to, że się zgodzisz. Chcę, żebyś wiedziała, że to ja
wpadłem na ten pomysł i nie będzie to dla mnie żadnym problemem.
Drgnęła. Kuba
wiedział, że cały czas go słucha. Kątem oka cały czas na niego spoglądała.
— Wiesz dobrze,
że jesteśmy przyjaciółmi i zawsze możecie liczyć na moje wsparcie — spojrzał
porozumiewawczo na Dominikę, która wyglądała na bardzo przejętą oraz
zestresowaną. — Bardzo polubiłem was obie i chciałbym wam pomóc.
— O co właściwie
chodzi? — odezwała się pierwszy raz dzisiejszego dnia, wprawiając kuzynkę oraz
Kubę w osłupienie.
***
— Bardzo ładna z
was para — powiedziała mama Sandry, spoglądając na nią i na Krzysia ze śladami
uśmiechu na ustach.
Skoczek został
znacznie dłużej niż pierwotnie miał w planach. Wiedział, jak bardzo ryzykownym
jest zostawać w domu ukochanej na dłużej, ale nie potrafił się powstrzymać.
Zbyt mocno się w niej zakochał, aby tak nagle wszystko zostawić. Poza tym za
kilka miesięcy ma urodzić się dziecko. Miał nadzieję, że gdy to się stanie,
wszystko się jakoś unormuje.
Póki co siedział
dość sztywno przy stole z rodzicami Sandry i naprawdę współczuł matce
dziewczyny, która z każdym dniem wyglądała coraz gorzej. Wyjątkowo żałował, że
lekarze oraz on sam nie są w stanie nic dla niej zrobić. Mimo to kobieta
okazała mu wiele życzliwości i sympatii. Ojciec zaś nie mówił zbyt wiele, był
bardzo oszczędny w emocjach oraz czynach. Krzysiek jednak wcale się mu nie
dziwił.
Chcąc wyjść na
uczynnego pomógł Sandrze oraz gospodarzowi domu w zmywaniu po posiłku. Nie
rozmawiali ze sobą zbyt wiele. W domu unosiła się iście przygnębiająca
atmosfera, której nikt nie potrafił przezwyciężyć.
— Życzę wam jak
najlepiej — powiedziała słabo, a dwójka młodych uśmiechnęła się nieznacznie w
odpowiedzi. Żadne słowa nie wydawały się wówczas odpowiednie.
— Powinnaś się
już położyć kochanie — zaczął jej mąż. — Jesteś z pewnością bardzo zmęczona —
wstał szybko, a następnie podszedł do swojej żony i pomógł kobiecie wstać.
Nie była w
stanie już samodzielnie się poruszać. Widok ten jeszcze bardziej przybił
Miętusa, więc niewiele myśląc, poderwał się z krzesła i podtrzymał kobietę pod
lewe ramię. Szli w trojkę bardzo powoli, ale wreszcie udało im się dotrzeć do
sypialni i ułożyć schorowaną kobietę na poduszkach.
Zasnęła dość
szybko, zdążyła tylko uśmiechnąć się do skoczka, a chwilę potem miała już
zamknięte oczy i oddychała miarowo.
— Dziękuję ci
chłopcze — powiedział cicho pan Maliniak i poklepał Krzyśka po ramieniu. Ten
uśmiechnął się jedynie, a następnie odwrócił z zamiarem wyjścia z
pomieszczenia.
Sandra stała
oparta o framugę drzwi i trzymała się za odznaczający już teraz brzuch.
Patrzyła się na obu mężczyzn z uwagą, ale nie rzekła ani słowa. Kiedy Miętus
podszedł do dziewczyny, przytulił ją bez słowa i zaczął gładzić delikatnie po
plecach.
— Posłuchajcie,
jeśli chcecie trochę ze sobą pobyć, to nie martwcie się. Zostanę z matką —
zaoferował, spoglądając na nich pytająco. — Wiele dla niej już zrobiliście,
oboje. Nacieszcie się teraz sobą.
Postanowili
skorzystać z okazji. Szybko ubrali buty i założyli wiosenne kurtki. Wiatr był
dzisiaj dość mocny, ale oni nie przejmowali się tym. Trzymali się za ręce,
upojeni własnym towarzystwem. Żadne z nich nie chciało poruszać tematu chorej
matki, więc przez pierwsze minuty spaceru milczeli. Przy mocniejszych
podmuchach wiatru wtulali się w siebie, idąc cały czas pustą drogą. Co kilka
chwil przez chmury przebijało się słońce, niemiło rażąc w oczy. Przez to że nie
mówili ani słowa, mogli bardzo dokładnie usłyszeć śpiew ptaków. Ruchu na
ulicach nie było tego dnia prawie wcale.
— Dziękuję ci,
że tu jesteś — powiedziała wreszcie Sandra, patrząc mu przy tym w oczy. — W
domu zawsze jest tak smutno i ciężko.
— Nie musisz mi
dziękować — odparł niemal natychmiast. — To wręcz mój obowiązek, jako twojego
chłopaka. Sama przyjemność być przy tobie i cię wspierać.
Sandra
uśmiechnęła się nieznacznie.
— Cieszę się
bardzo, że się poznaliśmy. Masz może ochotę iść do parku? — zmieniła temat.
— Nie będzie tam
za dużo ludzi? — spytał z obawą. — Część z nich na pewno mnie rozpozna.
No i co z tego? —
Sandra nie wydała się przekonana. — Zawsze możesz rozdać kilka autografów, to
chyba nic strasznego?
— Niby nie,
ale... — zawahał się przez moment. — Dobra, zgoda, jeśli masz ochotę. Na pewno
jest tam ładnie.
Dziewczyna
przytaknęła jedynie głową w odpowiedzi, poczym znowu szli w zupełnej ciszy,
która im samym w ogóle nie przeszkadzała. Gdy dotarli na skraj parku i Krzysiek
mógł dokładniej się rozejrzeć, Sandra zaczęła znów mówić:
— To ulubione
miejsce mojej rodziny — powiedziała, wskazując swojemu chłopakowi jedną z
pobliskich ławeczek. — Ja i Wiktoria kochałyśmy tu przychodzić w dzieciństwie,
spędzałyśmy tu niemal każdy weekend. Kiedyś na środku tego placu — wskazała
palcem na puste teraz miejsce. — Stała duża fontanna, ale miasto wyburzyło ją,
kiedy miałam zaledwie osiem lat. Pamiętam, że bardzo to z Wiktorią przeżyłyśmy.
Latem turyści wrzucali do niej niezliczoną ilość monet, które my potem
wyławiałyśmy, kiedy nikt nie patrzył — zaśmiała się cicho na to wspomnienie, a
Miętus razem z nią. — Latem zawsze jest tu dużo kwiatów, teraz nie ma za bardzo
co podziwiać — powiedziała z lekkim smutkiem. — Za tymi drzewami po lewej
znajduje się niewielkie jeziorko, chodź — powiedziała ciągnąc go za nadgarstek,
w skutek czego musiał wstać z ławki.
Pokonanie
wszystkich drzew zajęło im niecałe pięć minut. — Kiedy pokonali tę przeszkodę,
oczom skoczka ukazało się niezwykle urokliwe jego zdaniem jeziorko. Teraz
nikogo tam nie było, ale był pewien, że w wakacje, to miejsce roi się od ludzi.
Przeszedł niepewnie kilka kroków, po czym został gwałtownie pociągnięty w dół i
musiał razem z Sandrą usiąść na trawie niedaleko brzegu.
Powietrze w tym
miejscu było znacznie bardziej rześkie i przyjemniejsze. Sandra z Krzyśkiem
ponownie się do siebie przytulili, obserwując spokojną taflę jeziora.
— Kiedyś możemy
sobie tutaj zrobić piknik — zaczęła Sandra. — Póki co...
— Wiem —
przerwał jej, nie chcąc, aby zagłębiała się teraz w przykrych myślach.
***
Kiedy pierwszy
raz otworzył oczy, miał wrażenie, że jest zupełnie naga. Podświadomie wiedział,
że to kompletnie niemożliwe, więc zamrugał jeszcze kilka razy, aby zyskać
ostrość widzenia. Siedziała na drugim końcu łóżka, opatulona w hotelowy
szlafrok i rozczesywała mokre włosy. Nie chciał zdradzać, tego że już się
obudził, wolał napawać się jej uroczym widokiem, mimo że odwrócona była do
niego plecami. Podparł się na łokciu, idealnie pamiętając zdarzenie z
poprzedniego wieczoru.
Pocałowała go
tak jak jeszcze nigdy, jakby po raz pierwszy robiła to z własnej potrzeby, a
nie dlatego, iż on tego chciał. Jeszcze nigdy nie czuł się tak cudownie i nie
zraził go nawet fakt, że natychmiast się od niego oderwała, gdy tylko zaczął
wkładać jej rękę pod koszulkę i pieścić nagi brzuch. Mimo że ten list okazał
się jednym wielkim kłamstwem, sama Wiktoria dała mu wczoraj dowód, że nie jest
jej wcale obojętny i to póki co na razie mu wystarczyło.
Wiktoria
odwróciła się dopiero w chwili, gdy zaczęła rozwiązywać szlafrok. Gdy
zorientowała się, że już wcale nie śpi, ale uśmiecha się do niej przebiegle,
natychmiast zastygła w bezruchu.
— Nie przerywaj
sobie, chętnie popatrzę — powiedział spokojnie, przeciągając się jak kocur.
Zdziwił się, gdy zobaczył na twarzy dziewczyny wyraźne rumieńce. — Nie masz tam
niczego, czego już bym dokładnie nie poznał.
— Jesteś
bezczelny — prychnęła, wstając i kierując się w stronę łazienki. — Nie
wyobrażaj sobie za wiele.
— Tak wiem, nie
kochasz mnie — odburknął obrażony. — Ale mimo wszystko coś cię we mnie kręci.
Zatrzymała się
wpół kroku, nie potrafiąc powstrzymać śmiechu. Nie spojrzała jednak w jego
stronę, bo obawiała się, że jej zmieszanie będzie jeszcze bardziej widoczne.
Skarciła się w duchu i ruszyła dalej.
— Nie przeczę,
że jesteś atrakcyjnym mężczyzną, ale to wszystko — odparła. — Naprawdę nie licz
na nic więcej, rozczarujesz się.
Nie zniechęcił
się jednak i postanowił podejść Wiktorię z innej strony , zanim zniknęła mu za
drzwiami hotelowej łazienki.
— Mówiłaś, że
wszystko w liście poza tym, że mnie kochasz, jest prawdą. To znaczy, że podobam
ci się w rozczochranych włosach i możesz tonąć w moich brązowych oczach?
Wiki znów się
zaśmiała, co sprawiło mu wielką przyjemność, bo wręcz uwielbiał ten dźwięk.
— Ktokolwiek
pisał ten list, musiał być naćpany — sprowadziła go brutalnie na ziemię, ale i
tak nie chciał dać za wygraną. — Jeśli jednak mam odpowiedzieć na twoje
pytania, to odpowiedź na pierwsze brzmi; tak, LUBIĘ cię z rozczochranymi
włosami. Natomiast mogę zatonąć w każdych brązowych oczach, nie tylko twoich,
ponieważ ogólnie podobają mi się one u mężczyzn.
Nie zadowalała
go taka odpowiedź, skrzywił się, gdy na niego nie patrzyła. Nie zdążył jednakże
powiedzieć nic więcej, bo już po chwili zatrzasnęła drzwi, a nie miał
najmniejszej ochoty krzyczeć. Cierpliwie czekał, aż wyjdzie z łazienki, ale nie
trwało to tak krótko, jak oczekiwał.
Kiedy wyszła, wyglądała
dla niego jak bogini. Mimo że w ogóle nie miała na sobie makijażu, jej włosy
były jeszcze wilgotne, miała na sobie wczorajsze szorty, poza tym przyodziała
się w jedną z jego koszulek.
— Wyglądasz
niesamowicie seksownie w moich ubraniach — mruknął, a ona spojrzała tylko
krytycznym wzrokiem na górną część swojego ubrania.
— Wyglądam jak
ćwok — mruknęła i usiadła na łóżku po jego stronie, aby nie być odwróconą do
Gregora plecami.
— Ej, to moja
koszulka! — krzyknął z wyraźną pretensją w głosie. — Dlaczego mnie pocałowałaś
wczoraj?
Druga część jego
wypowiedzi tak bardzo nie pasowała do pierwszej, że Wiki znów znieruchomiała,
aby się upewnić, że dobrze zrozumiała wypowiedziane przez Gregora pytanie.
— Miałam na to
po prostu ochotę. Poza tym bardzo dobrze całujesz.
— Kim dla ciebie
jestem?
— Nie wiem, już
mówiłam ci to wczoraj. Po prostu nie wiem, ale jesteś w jakiś sposób dla mnie
ważny — odparła bezsilnie.
— Kochasz
jeszcze Morgensterna?
— Nigdy go tak
naprawdę nie kochałam, zrozumiałam to bardzo późno. W ogóle nie mamy ze sobą
nic wspólnego, nie dogadujemy się ze sobą. Błagam, skończ ten wywiad
środowiskowy — powiedziała trochę szorstko, aby ostudzić jego zapał.
Ostatnie czego
chciała w tym momencie, to rozkładanie swojego serca na czynniki pierwsze. Jedyne
czego pragnęła teraz, to zabrać swoje rzeczy od Thomasa, spotkać się wreszcie z
Magdą, pojechać do Polski i zapomnieć o tym wszystkim, co się stało w domu
Austriaka.
— Gregor, co
teraz się z tobą stanie? — spytała z wyraźnym niepokojem. — Co zamierzasz ze
sobą zrobić?
Otworzył
natychmiast usta pewny, że zna odpowiedzi na te jakże banalne pytania. Zaraz
jednak zamknął je z powrotem. Ona nie zamierzała z nim zostawać, miała własne
plany, a on nie był w nich uwzględniony. Znów zostanie sam. Wiedział przecież
dobrze, że to ona i życie z nią, stanowiło większość jego planów.
— Zamierzam
przygotować się na kolejny sezon narciarski. Znów będę trenował, ćwiczył i
doskonalił formę. Chciałbym powrócić w wielkim stylu — powiedział z uśmiechem. —
Na pewno też powrócę do fotografii, marzy mi się, aby zorganizować kolejną
wystawę. Wcześniej niezwykle rzadko rozstawałem się z aparatem fotograficznym.
Kto wie, może po raz kolejny spróbuję swoich sił w projektowaniu ubrań? Jest
bardzo dużo możliwości. Została mi jeszcze pasja do gotowania — zakończył,
mając nadzieję, że w jego głosie nie słychać zawodu.
Wiktoria
pokiwała głową z wyraźną aprobatą, wiążąc tenisówki oraz poprawiając włosy. Gdy
już to uczyniła, wstała i zaczęła chodzić po pokoju.
— Gdzie się
wybierasz? — spytał zdziwiony i zaniepokojony jednocześnie.
— Do Thomasa —
odparła natychmiast. — Wiesz dobrze, że muszę zabrać stamtąd wszystkie prywatne
rzeczy. Z domu udam się na pobliski plac, gdzie Wellinger i Magda będą już na
mnie czekać. Także myślę, że powinniśmy się już pożegnać.
Był bardziej niż
zszokowany. Ona nie mogła go zostawić, nie teraz, nie tak szybko. Nie kochała
go, rozumiał to, ale mogła przecież z nim trochę... pobyć? Dogadywali się
przecież, dobrze się czuli we własnym towarzystwie. Teraz gdy wyszedł ze
szpitala, nie musiała prosić o pomoc żadnego Niemca. Mogła przecież pojechać do
niego, a stamtąd mógłby razem z nią pojechać do Polski... przecież... to się
nie może tak skończyć.
— Nie wyleczyli
cię — powiedziała przygnębionym głosem. — Widzę narastającą panikę w twoich
oczach, Gregor.
— Schizofrenik
pozostanie schizofrenikiem — odparł beznamiętnie. — Można to tylko wszystko
uśpić, leki bardzo mi pomagały. I tak jest znacznie, znacznie lepiej niż było
wcześniej, zrobili co mogli. Tylko blokowałbym miejsce kolejnemu
potrzebującemu.
— Boję się o
ciebie — powiedziała patrząc mu w oczy. — Boję się okropnie, że zrobisz sobie
jakąś krzywdę, gdy mnie nie będzie w pobliżu...
— Po co ci pomoc
jakiegoś Niemca? Mogłabyś zamieszkać ze mną., a jeśli chciałabyś pojechać do
Polski, pojechalibyśmy tam.
Wiktoria
pokiwała przecząco głową. Była tak zestresowana, że jej usta tworzyły teraz
jedynie cienką linię. Długo zbierała się w sobie, aby coś powiedzieć. Wyjaśnić
mu, dlaczego jego plan nie ma racji bytu.
— Nie rozumiesz —
zaczęła powoli. — Magda i Andreas są w Austrii jedynie przejazdem. Oni chcą
zamieszkać razem na stałe w Polsce. Nie jadą tam na wycieczkę, a mnie jedynie
zabierają na gapę. Gregor, ja wracam do domu.
— Wolisz
mieszkać z Sandrą niż ze mną, rozumiem.
— Nie, wcale nie
rozumiesz — zaczęła wzbierać w niej złość. — Nie jadę tam do Sandry tylko do
mamy. W każdej minucie obawiam się, że może być już za późno, wiesz? Że ona
umrze, zanim spojrzę jej w oczy... i czy warto było zwlekać? Poświęciłam ostatnie
chwile życia mojej mamy na kłótnie z facetem, z którym się rozstałam. Ten
związek nie był wart złamanego grosza. A ja chcę tylko zacząć życie od nowa;
uniezależnić się od osób trzecich, znaleźć wreszcie nową pracę, jakieś hobby,
odbudować zaniedbane relacje z ludźmi, którzy byli dla mnie ważni, zanim zaczął
się ten cały galimatias. Jestem dorosłą kobietą, a nie wiem, co mam zrobić ze
swoim życiem, miło prawda? — spytała sarkastycznie.
— Pomógłbym ci w
tym wszystkim — odparł jedynie, a w jego oczach było tyle niemych próśb i
błagań, że była niemal pewna, iż zaraz się złamie.
Po raz kolejny
chciał bezczelnie wykorzystać jej syndrom matki Teresy. Wiedział, że nie będzie
w stanie odmówić, jeśli on pokaże jej teraz, że jest bez niej niczym bezbronne
dziecko, że potrzebuje jej, aby przeżyć. Wiedział dobrze, że ona odpuści w
chwili, w której przekona ją, iż nikt inny jak właśnie ON jest jej potrzebny do
przetrwania. Chciał wszystko odwrócić na swoją korzyść. Robił co w jego mocy,
aby pokazać, iż są sobie niezbędni oboje.
— Gregor, ja nie
chcę dawać ci nadziei na miłość, na związek, na naszą wspólną przyszłość. Nie
wiem co do ciebie czuję, więc nie jestem w stanie powiedzieć, że cię kocham, a
nie chcę kłamać. Jesteś wspaniałym mężczyzną i nie zasługujesz na łgarstwo ze
strony kobiety.
— Tylko mi nie
mów, że możemy zostać przyjaciółmi — odpowiedział spokojnie, mimo że zerwał się
z łóżka i zaczął na środku pokoju wkładać na siebie pierwsze lepsze ubrania z
torby.
Wiktoria
patrzyła na niego jak zahipnotyzowana, w pierwszej chwili nie wiedząc, co
odpowiedzieć. W ogóle na nią nie patrzył. Kiedy ubrał się w niemal zawrotnym
tempie, wparował do łazienki, a dziewczyna przez uchylone drzwi obserwowała jak
oblewa swoją twarz wodą. Potem szybko mył zęby i przez pewien czas między nimi
zapadło milczenie. Gdy wrócił do pokoju jedynie przeczesał włosy palcami i
zaczął w następnej kolejności zakładać buty.
— Co ty robisz? —
spytała głupio, wreszcie budząc się z transu.
Spojrzał na nią
przelotnie, po czym wrócił do wiązania butów.
— Odwiozę cię do
Morgensterna, żebyś nie musiała iść na piechotę. Mimo twojego ciągłego
wpatrywania się w okno samochodu wczorajszego wieczoru, wątpię, żebyś
zapamiętała drogę — powiedział z drwiną w głosie.
— Wcale nie
miałam zamiaru powiedzieć, że możemy zostać przyjaciółmi — powiedziała wstając
— Zawsze miałaś
szybkie reakcje — zaśmiał się mimowolnie. — Idziesz, czy jeszcze trochę
posiedzimy?
Wstała bez
słowa, kierując się za nim jak cień. Skoczek zarzucił sobie torbę z ubraniami
na ramię.
— To nie są
jedyne twoje rzeczy?
— Coś ty —
prychnął. — Resztę walizek mam w samochodzie. Ja zawsze muszę mieć dużo rzeczy.
Wszystko może się przydać — mówił do niej, ale w ogóle na nią nie patrzył,
jakby wzrok Wiktorii miał go zabić.
— Słuchaj...
— Myślałem, że
już nagadaliśmy się za wszystkie czasy — przerwał jej, idąc zawzięcie
korytarzem i patrząc przed siebie. — Spokojnie, poradzę sobie, jestem przecież
dorosłym facetem. Nie dramatyzuj.
Zatkało ją na
chwilę, ale odzyskała rezon.
— Zawsze możesz
do mnie napisać albo zadzwonić.
— Nie mam od
jakiegoś czasu twojego numeru, a do domu, w którym mieszka Sandra albo
Wellinger wolałbym nie pisać.
— Nie będę
mieszkać z Andreasem — odparowała szybko. — A numer mogę zawsze ci podać.
Będziesz mógł skontaktować się ze mną, kiedy tylko zechcesz.
— Nie
uwolniłabyś się wówczas ode mnie — uśmiechnął się pod nosem. — Ale zgoda,
chętnie skorzystam z propozycji.
— Masz tyle
pasji i ważnych rzeczy do zrobienia, nie możesz się teraz zatrzymać, ani myśleć
o przeszłości — powiedziała, choć zdawała sobie sprawę, że jako pocieszyciel
nie jest warta złamanego grosza.
Pokiwał lekko
głową na znak, że się z nią w zupełności zgadza. Wreszcie dotarli do wind, a
gdy znaleźli się w recepcji, sprawnie wymeldował ich oboje z hotelu. Bez
zbędnych słów wsiedli do auta i zapieli pasy. Przez pewien czas było zupełnie
cicho, skoczek nie włączył nawet radia. Cisza między nimi jednak nigdy nie była
krępująca dla żadnego z nich.
Wiktoria zaczęła
grzebać w kieszeniach swoich szortów. Tak jak podejrzewała, miała tam stary
paragon ze sklepu.
— Jeśli chciałaś
kartkę wystarczyło poprosić — powiedział z uśmiechem otwierając przed nią
skrytkę w samochodzie.
— Łatwiej by
było powiedzieć czego ty tu nie masz — burknęła, zaczynając przeczesywać
zawartość skrytki; okulary przeciwsłoneczne, chusteczki higieniczne, gumy do
żucia, słuchawki, mp4, GPS, mała butelka
wody, kluczyk niewiadomo do czego, zapalniczka... on pali (?!), karty do gry,
latarka, prezerwatywy...
— O matko moja —
jęknęła. — Jak tyś to wszystko pomieścił? — spojrzała na niego przerażona. — I
na cholerę ci karty do gry w samochodzie?
— Wiesz, korki w
Austrii potrafią być doprawdy nużące — odpowiedział bez cienia rozbawienia w
głosie. — Znalazłaś te kartki?
— Jak mniemam
długopis też masz?
— Oczywiście,
nawet trzy. Zaraz powinnaś się dokopać.
— Ekstra,
doprawdy — nie umiała się nie zaśmiać i powróciła do badania zawartości
Po znalezieniu
zapalniczki obawiała się odszukać papierosy, jej objawy się spełniły po
odszukaniu wcześniej batonika zbożowego i breloczka do kluczy oraz preparatu na
komary. Wyciągnęła ja szybko, po czym spojrzała na niego oskarżycielsko.
— Nie masz w tym
śmietniku leków na swoją astmę, za to masz papierosy? — prawie krzyknęła, nie
spuszczając z niego wzroku, on za to bacznie obserwował ją w lusterku.
— Leki też są,
musisz lepiej poszukać.
— Gregor! — nie
wytrzymała. — Nie żartuj sobie teraz, dobrze?
— Już bardzo
dawno nie paliłem, to stara paczka. Zresztą przy tobie też kiedyś paliłem raz i
jakoś nie podniosłaś wtedy alarmu. Nawet nic mi się wtedy nie stało.
— Wtedy nie
wiedziałam, że masz astmę — usprawiedliwiła się. — Gdybym wiedziała, to z
pewnością bym na ciebie krzyczała.
— Wątpię —
burknął. — Byłaś zajęta wtedy odpychaniem mnie — poinformował. — To było wtedy,
jak jechałaś ze mną ten jedyny raz w samochodzie. Miałem szofera.
Nie
odpowiedziała nic, a jedynie westchnęła i niezbyt delikatnie wrzuciła papierosy
do reszty tych "niezbędnych rzeczy". Ostatnią rzeczą, jaką wygrzebała
przed znalezieniem kartki i długopisu był niewielki scyzoryk. Lekko drżącą ręką
zapisała na kolorowej karteczce swój numer telefonu wraz z numerem kierunkowym.
Po chwili zastanowienia dodała także adres e—mailowy.
— To też mam
wrzucić do twojego niezbędnika? — ostatni wyraz powiedziała z lekkim przekąsem.
— Nie, to wrzucę
sobie specjalnie do portfela — po powiedzeniu tych słów, zatrzymał się, zgasił
silnik, po czym wziął od niej karteczkę i zrobił tak, jak zapowiedział.
— Czemu się
zatrzymałeś? — spytała zdziwiona. Zaraz jednak rozejrzała się i zrozumiała, że
dotarli na miejsce, a Thomas znów patrzył na wszystko z balkonu.
Wysiadła bez
słowa i ruszyła niepewnie w kierunku drzwi. Okazały się zamknięte, ale
przypomniało się jej, że posiadała jeszcze klucz, który będzie musiała mu
zwrócić. Gdy weszła do środka, nie powiedział ani słowa w jej kierunku. Patrzył
tylko na nią zaciekawiony ze skrzyżowanymi rękami, obserwując, jak pakuje
wszystkie swoje rzeczy. Po kilku minutach szafki były znów całkowicie puste.
— Chyba już się
nie zobaczymy — westchnęła ciężko, podchodząc do niego.
— Nie tak sobie
to wszystko wyobrażałem — głos Thomasa był lekko ochrypły. — Sądziłem, że to
uczucie jest prawdziwe. Powiedz mi szczerze, myślałaś czasem o Gregorze, kiedy
byłaś ze mną?
— Tak —
odpowiedziała bez wahania. Skoro i tak miał to być koniec, powinni pozostać
szczerzy wobec siebie. — A ty, myślałeś
o Kristinie?
— Tak —
odpowiedział. To jedno słowo zdawało sprawiać się mu ogromny ciężar. — Może
faktycznie lepiej, że się rozstajemy — przyznał wreszcie. — Tak naprawdę nie
mieliśmy sobie za wiele do powiedzenia.
Pokiwała jedynie
głową, ale nie spuszczała z Thomasa wzroku.
— Przy tobie
znów się poczułem jak zakochany nastolatek.
— Ja czułam się
bardzo podobnie — przyznała i nie mogła sobie odmówić przytulenia go na
pożegnanie. — Mam nadzieję, że znajdziesz wreszcie szczęście — dodała na sam
koniec. — Żegnaj — powiedziała i niemal wcisnęła mu klucz do ręki.
— Żegnaj —
odparł i pomógł jej wziąć resztę walizek. — On tam na ciebie czeka?
— Tak, ale nasze
drogi również się dzisiaj rozejdą — poinformowała. — Jestem sama, nie związałam
się z nim, tak jak zapewne podejrzewasz.
Nic nie odpowiedział.
Wyszli na zewnątrz, Gregor czekał już na nich z otwartym bagażnikiem. W ciszy
wszystko zapakowali, a potem odjechali, nawet się nie żegnając.
— Pewnie ci
teraz przykro? — zaczął niepewnie Gregor, widząc jej twarz w lusterku.
— Trochę —
wymamrotała. — Gdyby ta znajomość poszła w innym kierunku, moglibyśmy być
zajebistymi przyjaciółmi. Na początku odnajdowaliśmy się we własnym
towarzystwie.
— Wybacz, marny
ze mnie pocieszyciel — odezwał się po chwili ciszy. — Po raz pierwszy w życiu
nie wiem, co mam ci powiedzieć.
Wzruszyła z
rezygnacją ramionami.
— Nie przejmuj
się, to chwilowe, poza tym ja też nie umiem pocieszać.
— Zbawicielka
świata ma trudności ze znalezieniem słów pociechy? Jestem w prawdziwym szoku —
powiedział poważnym tonem, ale kontem oka dojrzał, jak kąciki jej ust unoszą
się lekko do góry.
— Wiesz gdzie
jechać? — zmieniła szybko temat.
— Skoro chciałaś
iść tam na piechotę, to sądzę, że jest to ten najbliższy plac, mam rację?
Pokiwała jedynie
głową.
***
Siedział przy
jej łóżku i mimo że matka zawsze mu powtarzała, iż prawdziwi mężczyźni nie
płaczą, on wręcz zanosił się od płaczu. Lekarze mu powiedzieli, że ona może
umrzeć, że może nigdy się nie obudzić. Ze spokojem informowali go, iż nic
więcej nie mogą zrobić. Muszą czekać i mieć nadzieję. Marta sama musi odnaleźć
siłę, aby wrócić do tego świata. Do niego.
Na przekór łzom
zaczął się śmiać. Chyba za bardzo ponosiła go fantazja. Marta nigdy go nie
kochała, zawsze latała za tym Schlierenzauerem, nieopatrznie łamiąc mu tym
serce. Byli najlepszymi przyjaciółmi odkąd pamiętał, ale nigdy go nie zauważyła
w taki sposób, jaki pragnął. Teraz wiedział, że dzień, w którym poznał Martę z
Austriakiem na jednym z konkursów, był zapowiedzią jego własnej zguby.
Właściwie na
początku była Natashą Lindemann. Dopiero półtora roku temu jego ukochana
dowiedziała się, że rodzice wcale nie byli jej prawdziwymi rodzicami, a ona
sama została porwana z dziecięcego wózka, mając zaledwie kilka miesięcy.
Pamiętał, że dowiedziała się całkowicie przypadkiem. Pamiętał jak zadzwoniła tamtej
nocy cała zapłakana do niego i wszystko mu wyjawiła, a on uspokajał ją, żeby
tej udało się zasnąć choćby nad ranem.
W jego głowie
pojawiało się setki obrazów. Dobrze widział chwilę, w której wyjawiła mu, że
jej opiekunowie już nie żyją, a ona ich nienawidzi, bo przez nich trafiła do
tego koszmaru i ledwie uszła z życiem. Wtedy całkowicie zmieniła tożsamość.
Wiedziała, że jej prawdziwe imię to Marta. Ścięła włosy, przefarbowała je,
nosiła soczewki zmieniając w ten sposób kolor tęczówki. Jeden z policzków
dziewczyny zdobiła pokaźna blizna, która na zawsze miała pozostać pamiątką
dawnego życia.
Ona jednak
zawsze była dla Richarda po prostu piękna i kochał ją w każdym wydaniu. Była
Natashą, Martą cóż za różnica? Liczyło się tylko to, iż wiedział, że to właśnie
ona, a jego serce już biło szybciej. Imię czy wygląd nie miały absolutnie
znaczenia.
Niestety uczucie
Marty do Gregora nie minęło ani trochę, Zanim zniknęła nagle z życia skoczka,
uchodzili za wręcz idealną parę i z tego co wiedział ani razu na siebie nie
krzyczeli. Płakała Niemcowi przez miesiąc do słuchawki, a choć jego serce już
dawno połamało się na miliony kawałeczków, znosił to, ponieważ znaczyła zbyt wiele,
więc nie był w stanie jej zostawić.
On wiedział jako
jedyny dlaczego musiała nagle zniknąć z życia ukochanego i jeśli będzie to
konieczne, gotów był podzielić się tą wiedzą z Gregorem, choć go nienawidził.
Zdawał sobie sprawę, że Marta by tego chciała, gdyby umarła i sama nie
zdążyłaby mu tego wyjawić.
Zacisnął dłonie
w pięści i przygryzł wargę. Czuł ogromną wściekłość, gdy wycierał oczy rękawem
koszulki. Spojrzał na ukochaną po raz kolejny i niemal warknął z powodu złości
oraz bezsilności jaka go ogarnęła:
— Będziesz żyła
do cholery! Musisz żyć, musisz... nie
możesz być taką pieprzoną egoistką! Przez tyle lat mnie ignorowałaś dla tego
bożyszcza nastolatek, coś mi się teraz należy!
Był głupkiem i
wiedział o tym. Z powodu bezradności zaczęło mu odbijać i wyżywał sie teraz na
osobie nieprzytomnej, brawa dla niego.
Wychylił się,
aby sprawdzić, czy nikt nie idzie, gdy oględziny przebiegły pomyślnie, położył
ostrożnie głowę na brzuchu Marty. Czuł jak brzuch ukochanej unosi się i opada
rytmicznie, powoli i bez żadnych zakłóceń. To go uspokajało, dając nadzieję na
to, że się obudzi.
Jej dłonie były
takie miękkie, takie ciepłe, takie... poruszyła ręką!
Tak bardzo się
wystraszył, że jej delikatna dłoń upadła bezwładnie na białą pościel. Ruszyła
się, czy aby na pewno? Może mu się tylko zdawało?
Obserwował ją
jeszcze przez długie pięć minut, ale nie drgnęła żadną częścią ciała nawet o
milimetr. Zorientował się, że prawie w ogóle nie oddychał. Zwariował
kompletnie.
— Przepraszam —
prawie wyszeptał i ostatni raz dotknął jej dłoni.
Wstał
niezgrabnie z zajmowanego wcześniej krzesełka, po czym posłał jej ostatnie
spojrzenie, zanim opuścił salę. Miał przeczucie, że nie będzie w stanie się
dziś powstrzymać i upije się niemal do nieprzytomności. Tylko po alkoholu mógł
jakoś znieść ten ból. A jutro, o ile głowa mu na to pozwoli, wróci tutaj z
nowymi nadziejami na lepszą przyszłość.
Skinął
kulturalnie mijanej na korytarzu młodej pielęgniarce, a potem szarpnął za drzwi
wyjściowe. Kiedy wyszedł na zewnątrz, jego twarz omiótł silny wiatr. Widział,
jak ludzie obejmują się ramionami, aby tylko się ogrzać.
Uśmiechnął się.
Dla niego to było bardzo orzeźwiające. Nie osłaniał się. Po raz pierwszy od
bardzo dawna czuł, że wreszcie może odetchnąć głęboko. To nie koniec.
Zapraszam do mnie na http://aya-i-hao-school-days.blogspot.com gdzie nominowałam Cię do Liebster Award! :D
OdpowiedzUsuńHeej !
OdpowiedzUsuńNo kurcze już myślałam, że Wiki przypomniała sobie wreszcie o uczuciu do Gregora. Nie wiem, czy zakończysz to opowiadanie jakoś szczęśliwie dla nich dwojga. A może to właśnie Marta zawróci szatynowi z powrotem w głowie? Chciałabym, żeby się to wszystko jakoś ulożyło i wyjaśniło.
Pozdrawiam ;*