Gregor nie był
wściekły. Dziwił się temu, ale naprawdę nie czuł, że targają nim jakiekolwiek
gwałtowne emocje, mimo że w środku czuł się niewyobrażalnie pusty. Dalej chyba
nie do końca wierzył w to, iż został oszukany, a wszystkie jego wyobrażenia nie
miały najmniejszego pokrycia w rzeczywistym świecie. Ujrzał ją po tak długim
okresie czasu, a już musiał się z nią żegnać. Miała jakieś plany, chciała
ruszyć do przodu i zrobić coś ze swoim życiem. Na swój pokrętny sposób był w
stanie to zrozumieć i zaakceptować.
On także musiał ruszyć
do przodu, żyć dalej, stawiając sobie nowe wyzwania, żeby mieć stuprocentową
pewność, że jeszcze nie umarł. Okazało się to konieczne, ponieważ w środku
faktycznie czuł, jakby stał się martwy. Musiał się zmusić do działania i pobudzić
wszystkie możliwe zmysły, aby ponownie nie oszaleć, ale czy mu się powiedzie?
Westchnął głośno. Do
momentu zatrzymania się w zaplanowanym miejscu, nie zamienili ze sobą słowa.
Gregor właściwie nie był pewien, czy można jeszcze coś dodać do tego, co już
zostało powiedziane.
- Zawsze możesz do mnie
zadzwonić i napisać. Musisz o tym wiedzieć - powiedziała nagle, a on
skoncentrowany do tej pory na swoich myślach, drgnął lekko.
Zerknął na nią w
lusterku, dokładnie widział całą jej twarz. Wiedziała, że się przygląda. Zaraz
jednak zgasił silnik, odpiął pasy i bez słowa odpowiedzi skierował się do
bagażnika, aby wypakować wszystkie rzeczy Wiktorii.
Dziewczyna czuła się
podle, mimo że wiedziała, iż nie ma najmniejszego powodu, aby czuć poczucie
winy. Wcale nie chciała, żeby skoczek się w niej zakochał, niczego mu nigdy nie
obiecywała. Nigdy go nawet nie kochała, a on musiał mieć tą świadomość oraz
nauczyć się z nią normalnie funkcjonować.
Z ociąganiem wyszła z
samochodu, zatrzaskując za sobą drzwiczki. Gdy znalazła się na świeżym
powietrzu, zerwał się silny wiatr, który natychmiast rozwiał jej włosy i
ograniczył znacznie pole widzenia. Opatuliła się szczelnie ramionami i dopiero
wówczas zrozumiała, że ma na sobie koszulę Gregora. Jej ubrania do tej pory
cały czas znajdowały się w bagażniku, a ona nie miała kiedy się przebrać.
- Spokojnie, możesz
zatrzymać koszulkę, jest od dziś twoja. Mam jeszcze z milion takich -
powiedział spokojnie, jakby czytał w jej myślach. Czynił coś, czego Thomas
nigdy nie potrafił.
- Dzięki - mruknęła
cicho pod nosem, po czym dodała trochę głośniej. - Chyba pora się pożegnać.
- Nie chcesz, żebym z
tobą zaczekał? - zdziwił się. - Nie wiadomo czy się pojawią.
Wiktoria mimo że nie
chciała być dla niego niemiła, spojrzała na Gregora morderczym wzrokiem. Nagle
uczucie zimna niemal całkowicie zniknęło, a pojawiła się najczystsza forma
irytacji. On chciał się do niej na zawsze przykleić i nie puszczać. To ją
trochę przerażało.
- Na pewno mnie nie
wystawią, Magda nie jest taka - odpowiedziała siląc się na spokojny ton, żeby
nie rozstać się ze skoczkiem w podłym nastroju. Zaczęła jednakże nerwowo
rozglądać się dookoła i wyciągnęła nawet komórkę, żeby się przekonać, czy nie
ma jakiś nieprzeczytanych wiadomości oraz nieodebranych połączeń. Nic nie było.
- Od dawna się znacie?
- zagadnął nagle zainteresowany.
- Od liceum oglądałyśmy
wspólnie skoki narciarskie - odpowiedziała obojętnym tonem. - Zawsze była
większą sympatyczką Niemców, niż byłam w stanie znieść. Potem zaczęłyśmy
wspólnie pracować w gazecie i pisałyśmy artykuły o sporcie ora wszystkim co z
tym związane.
Gregor jedynie potaknął
i zatopił się na powrót we własnych przemyśleniach. Podobnie uczyniła Wiktoria.
Mimo wszystko to milczenie nigdy nie było dla żadnego z nich krępujące,
niezależnie od tego, w jakiej znaleźli się sytuacji.
Wreszcie do Maliniak
zadzwonił telefon, a pięć minut później witała się już serdecznie z Magdą,
ponieważ nie widziały się naprawdę długo i z niewiadomych powodów kontakt się
urwał, całkowicie nieoczekiwanie. Wiktoria dopiero, gdy przytuliła Magdę,
zrozumiała, jak bardzo jej brakowało towarzystwa przyjaciółki i na koniec miała
problem, żeby się od niej odkleić. Z Wellingerem za to przywitała się poprzez
uścisk dłoni i ogólnie spytała się o jego samopoczucie.
- Kurcze, tyle się
działo, Wiki! Mam ci tyle do opowiedzenia! - powiedziała z radością, jednak jej
uśmiech zniknął w chwili, kiedy zobaczyła Gregora obok swojej przyjaciółki. -
Cześć, pamiętasz mnie jeszcze? - spytała zaciekawiona, nieświadomie zbliżając
się do skoczka kilka kroków.
- Tak - odpowiedział
zdawkowo, nie wiedząc zbytnio, co poza tym mógłby powiedzieć. Nie sądził, że to
będzie na swój sposób krępujące.
- Na weselu byłeś
bardziej rozmowny - stwierdziła beznamiętnie i westchnęła. - Ale i tak się
cieszę, że cię widzę. Nie żebyśmy się jakoś bardzo znali, ale miło, że już nie
znajdujesz się w szpitalu - powiedziała ze szczerym uśmiechem. - Doprawdy
przykra sprawa - stwierdziła z kwaśną miną. - Życzę ci wszystkiego dobrego -
zakończyła życzliwym tonem.
- Dziękuję, to miłe -
odpowiedział drapiąc się nerwowo po głowie. - Za to ty jesteś zdecydowanie
bardziej otwarta niż wcześniej.
- To dzięki niemu -
wskazała palcem na Wellingera. - Na pewno mogłam się bardzo zmienić.
- Widzę, że na lepsze -
powiedziała z uśmiechem Wiktoria, włączając się wreszcie do rozmowy. - Cała
promieniejesz.
- Dziękuję - odparła
żywo. - Nie przeczę, że życie mi się ostatnio układa.
- Nie chciałbym wyjść
na chama - zaczął cicho Andreas - ale moglibyśmy już jechać? Mam bardzo ważną
sprawę do załatwienia, a jeszcze mamy samolot do Polski i musimy się wyrobić.
Magda widząc
przerażenie na twarzy przyjaciółki, które pojawiło się po słowach Andy'ego,
postanowiła natychmiast zareagować.
- Chyba nie sądziłaś,
że będziemy jechali tym maleństwem tyle godzin? Nie martw się, pomyślałam za
ciebie i kupiłam bilet. Dług oddasz w naturze - uśmiechnęła się znacząco. -
Wiem, że krucho u ciebie z kasą - dodała ze smutną miną.
Wiktoria nie
skomentowała, zamiast tego odwróciła się ostatni raz do Gregora i pożegnała się
z nim po przyjacielsku. Skoczek szczerze żałował, że nie pożegnał dziewczyny
wcześniej, zanim oni przyjechali, bo miał szczerą ochotę ją pocałować. Wiedział
jednak dobrze, że ona nie odwzajemnia jego uczuć i z pewnością nie życzyłaby
sobie żadnych deklaracji w gronie znajomych, więc zrezygnował, zachowując w ten
sposób resztki godności oraz męskiej dumy.
Odjechał i musiał jakoś
sobie poradzić z tą sytuacją. Postanowił już na początku - zero rozczulania
się, zero wspominania, zero użalania, zero załamywania. Był przecież dorosłym
mężczyzną do cholery i mógł mieć każdą jaką chciał! No prawie... STOP! Ma wiele
rzeczy do zrobienia, więc to na nich powinien się skupić.
Tak, to właściwe
podejście. Tak trzymać. Oddychaj spokojnie i nie myśl za dużo. Teraz musisz
wrócić do domu.
***
- To wy nie jesteście
razem? - zagadnęła od razu Magda, zanim na dobre zamknęła drzwi od samochodu
Andreasa. Nie mogłam powstrzymać wywrócenia oczami. Widziałam też, jak Andreas
uśmiecha się w lusterku.
- Czy ja ci nie powiedziałam
dwa dni temu, że rozstałam się z Thomasem, za kogo ty mnie masz? - spytałam ze
złością. - Oczywiście, że nie jesteśmy, co za niedorzeczne przypuszczenie?
Zaczęłaś coś brać?
Magda wzruszyła
ramionami i spojrzała porozumiewawczo na Andreasa, po czym znów odezwała się po
kilku chwilach.
- My z Andy'm
spróbowaliśmy i świetnie nam razem - powiedziała z uśmiechem. - Żyć nie
umierać, mówię ci! Muszę znaleźć ci faceta...
Gdybym coś piła w tej
chwili, z pewnością oplułabym wszystko dookoła. W ogóle nie poznawałam
Magdaleny. Zawsze była bezpośrednia i miała tendencję do kierowania mną, ale
teraz to wkroczyło na całkowicie nowy
poziom zaawansowania. Najwidoczniej związek z młodszym od siebie Niemcem, dał
jej poczucie, że może zrobić to co tylko zapragnie i teraz, nie byłam w pełni
przekonana, czy to faktycznie jest dobre dla niej i otoczenia.
- Na razie koniec z
facetami - ucięłam definitywnie. - Marzę o znalezieniu pracy i niezależności.
Facet potem - stwierdzam miękko, zakładając włosy za ucho. - Nie można całe
życie być na utrzymaniu mężczyzny - dodaję ciszej, ale ona i tak słyszy.
- W sumie - zaczyna po
chwili namysłu. - Andreasa na wszystko stać, prawda kochanie? - zwraca się do
niego słodko, ale ten nie odpowiada, jedynie kiwa głową. - Mimo to i tak mam pracę,
wiesz, żeby się nie nudzić.
Ożywiłam się, była to
świetna okazja do oddalenia całkowicie kłopotliwych oraz niepożądanych przeze
mnie dyskusji o mężczyznach, związkach, a także wszystkiego, z czym owe tematy
się łączą.
- Co takiego robisz? -
zapytałam z zainteresowaniem.
- Jestem kosmetyczką -
odpowiedziała dumnie. - Nie zarabia się tyle co w redakcji, ale bardzo
przyjemne zajęcie. Przez ostatnie miesiące zawarłam pewne znajomości i moja
przyjaciółka akurat jest właścicielką salonu - poinformowała. - Nawet nie
wiedziałam, że można się w to tak wkręcić.
- Muszę kiedyś
koniecznie was odwiedzić - zaśmiałam się.
- Ciebie Wiki, to mogę
nawet za darmo upiększyć, jeśli zechcesz - powiedziała beztrosko. - Mogę ci
nawet pomóc znaleźć pracę. Na pewno szybko coś wykombinujemy.
Pokiwałam głową z
wdzięcznością i zwróciłam się do Andy'ego, który mimo wszystko nie zdawał się
dotknięty faktem, że całkowicie o nim zapomniano.
- Dziękuję, że
zgodziłeś się mnie przyjąć - zagaduję. - Moja rodzina i tak już mnie z domu
rodzinnego wydelegowała, więc na dobrą sprawę nie mam gdzie się podziać. Jak
idą przygotowania do kolejnego sezonu?
Andreas milczy przez
chwilę, ale potem odpowiada z uśmiechem, który mam okazję dostrzec w lusterku.
- Nie masz za co,
mieszkanie jest wspólne, a Magda na pewno nie odmówiłaby ci pomocy. Zresztą
skoro mowa o przygotowaniach do sezonu, to powinnaś wiedzieć, że właściwie za
niedługo zostaniecie same, ponieważ wyjeżdżam na zgrupowanie.
- Nie znoszę gdy Andy
wyjeżdża na zgrupowania - wcięła się nagle Magda, a w jej głosie słychać było
oburzenie. - Na dobrą sprawę bardzo rzadko się widujemy, bo Andy cały czas musi
trenować. Oczywiście nie mam nic przeciwko, po prostu... nie mogę się nim
nacieszyć - oznajmiła smutno, zaraz potem jednak ożywiła się. - No ale teraz
będę miała towarzystwo! Będzie się działo. Możemy nawet zrobić imprezę,
zaprosić wspólnych znajomych i...
- Nie mam nastroju do
imprezowania - odparłam zimno i spojrzałam na Magdę ze smutkiem w oczach. -
Moja mama umiera na raka, nic o tym nie wiesz?
Jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki Sobańska straciła cały swój wigor oraz zapał, a każde
kolejne wypowiadane przeze mnie słowo, coraz bardziej niwelowało uśmiech na jej
ustach. Andreas również się zasępił i ku mojemu zdziwieniu, pierwszy odzyskał
rezon.
- Bardzo mi przykro -
powiedział. - Ale musisz się teraz jakoś trzymać, wysilić się na uśmiech
specjalnie dla własnej mamy. Nie ma odpowiednich słów na pocieszenie, ale muszę
ci powiedzieć, że w mojej rodzinie również zdarzały się przypadki zachorowań na
nowotwór. I choć zapewne twój ból jest silniejszy, bo to w końcu matka, to
jednak mogę zaryzykować stwierdzenie, że domyślam się, co się teraz z tobą
dzieje.
Byłam zdziwiona, że to
skoczek odezwał się pierwszy. Szok widniał zapewne na mojej twarzy, gdy
skończył swoją wypowiedź. Nie zmieniło to jednak faktu, iż byłam mu ogromnie
wdzięczna za te słowa i to w takim stopniu, że nie byłam w stanie wybełkotać
nawet zwykłego dziękuję.
- Przepraszam -
powiedziała zawstydzona Magda. - Ja...
- Spoko - na mojej
twarzy pojawił się cień uśmiechu. - Nie wiedziałaś, przecież straciłyśmy ze
sobą kontakt.
- Głupio wyszło. Jest
coś, co jeszcze powinniśmy wiedzieć? - spytała, przyglądając mi się z
największą uwagą.
- Nic nie jest na tyle
straszne, jak choroba mojej mamy - stwierdziłam. - To że rozstałam się z
Thomasem już wiesz. Poza tym nie mam gdzie się teraz podziać, bo Sandra
urządziła sobie z mojego pokoju pokoik dziecięcy - prycham kpiąco.
- No nie gadaj, to
dziecko Gregora?!
Spojrzałam na nią, jak
na kogoś niespełna rozumu, nie wierząc, że wymyśliła coś takiego.
- Chyba kpisz -
skomentowałam. - Sandra dostała z nim rozwód. Nie widzieli się od stycznia.
Poza tym tylko na samym początku ze sobą sypiali. Nie wiem czyje jest to
dziecko, ale brzuszek ma już pewnie pokaźny. Spytałam, ale powiedziała, że nie
znam i skończyła temat.
- Ale idiotyzm - Magda
odetchnęła, jakby właśnie przebiegła maraton. - Mam wrażenie, że to nie koniec,
a co z twoją ciążą? - spytała ze strachem. - Gdzie jest dziecko.
- Oddałam je - oznajmiłam
bezlitośnie, całkowicie bez uczuć, a Magda wyglądała teraz tak, jakby ciężki
głaz spadł na jej pierś i całkowicie pozbawił powietrza w płucach. - Mówiłam ci
od zawsze, że żadna ze mnie matka polka - prychnęłam. - Oddałam je Larinto i
jego narzeczonej, bo nie mogą mieć własnych. Więcej nie powiem, bo nie
interesowałam się tematem.
- I co dalej? -
spytała, ale minę miała taką, jakby nie mogła znieść więcej zaskakujących
wieści. - Mów.
- Moja bliźniacza
siostra mnie odnalazła - wypalam wreszcie na jednym wydechu, a moja rozmówczyni
sprawia wrażenie osoby, która nie do końca zrozumiała, co się do niej
powiedziało. - I teraz leży w szpitalu. Nasze spotkanie nie przebiegło
bezproblemowo przy popołudniowej herbacie - poinformowałam ze sporą dozą
ironii. - Pobiłyśmy się i to dotkliwie, obie miałyśmy rany. Tyle że ona
pozostaje nieprzytomna.
W samochodzie zapadła
tak niezmącona cisza, że miałam wrażenie, iż dzwoni mi w uszach. Nie chciałam
jednak nikogo z obecnych zmuszać do komentarza. Odwróciłam się w stronę szyby i
beznamiętnie zaczęłam podziwiać krajobraz za oknem.
***
Dotarł do domu dopiero
pod wieczór. Przez cały dzień musiał znów raczyć się żywnością z barów szybkiej
obsługi. Nie cierpiał tego, ale kiedy jego żołądek dawał aż nazbyt wyraźnie znać,
musiał skapitulować. Nie obyło się oczywiście bez rozdania kilku autografów.
Sam siebie wprawił w zdumienie, że jego obecny stan pozwolił mu nawet na
zrobienie sobie trzech zdjęć z fankami.
Kiedy wrócił do domu,
znów zrobił się głody lecz mimo tego nie wziął już do ust ani kęsa. Podejrzewał
ponadto, że i tak przydałyby się porządne zakupy spożywcze. Dawno go tu nie
było, bardzo dawno. Niemal każdy centymetr mieszkania pokryty był kurzem.
Gregor musiał na samym wejściu zabić pająka, który przywitał go w przedpokoju.
Nie zwracając uwagi na
bałagan, zrzucił buty i niemal od razu rzucił się na łóżko w swojej sypialni.
Cokolwiek będzie robił, jakkolwiek się jego życie potoczy, zacznie od jutra.
Teraz nastała pora, aby wyłączyć myślenie. Nie zdawał sobie nawet sprawy, jak
bardzo wyczerpały mu się wszelkie pokłady energii.
Zasnął i stało się to
całkowicie niespodziewanie, miał przecież tylko na chwilę zamknięte oczy. Tak
jak się obawiał, dręczyły go koszmary. Zerwał się jak oparzony, nie będąc
pewnym, co się właściwie dzieje. Zegar na szafce nocnej wskazywał, że jest
dziesięć po czwartej. To już trzeci raz tej nocy budził się.
Jednego pewien był na
pewno, nie chciał znów się pogrążyć, wracać do punktu wyjścia. Kiedy mieszkał w
ośrodku niemal wszystko ucichło, czuł się prawie jak normalny, zdrowy psychicznie
człowiek. Terapie przynosiły efekty, leki również, a personel pomagał mu jak
tylko umiał najlepiej. Mimo początkowej niechęci przekonał się do tego
wszystkiego, a co więcej pod koniec nawet mu się podobało.
Teraz jednak, kiedy już
nikt go nie pilnował, w momencie powrotu do własnego łóżka, wszystko zdawało
się wracać. W pierwszym odruchu miał ochotę się zwyczajnie popłakać, potem
śmiać z własnej głupoty, a na koniec krzyczeć niczym oszalały, co w istocie nie
było dalekie od rzeczywistości. Nie uczynił jednakże żadnej z tych rzeczy.
Dobrze chociaż, że już od dawien dawna nie miał zwidów, przez co żaden upiór
nie groził mu śmiercią.
Leżał przez jakiś czas
i bezmyślnie wpatrywał się w sufit, nie przejmując się w ogóle, że ubranie
dzienne, w którym zasnął, lepiło się teraz całe od potu. Oddychał głęboko i
starał się pomyśleć o czymś przyjemnym, zupełnie jak na tych ćwiczeniach, ale
skutki okazały się mizerne. Wpadał w coraz większą panikę, a głosik w głowie po
raz kolejny zaczął mu udowadniać, jaką beznadziejną jest kreaturą. Musi coś
zrobić, zanim to znów go dopadnie. Nie może się poddać. Musi...
- Wiktoria, obudziłem
cię?
Wszystkie jego mięśnie
się rozluźniły, złe myśli odeszły, czuł teraz niezmącony spokój, a w chwili
odzyskania jasności umysłu, uznał, że jest kretynem do kwadratu, skoro zadaje
takie durne pytania o godzinie wpół do piątej. Było już jednak za późno, aby
cokolwiek odwołać.
- Nie, nie obudziłaś, o
tej porze zazwyczaj jeżdżę na rowerze - odparła z taką dozą ironii, że każdy by
ją zauważył.
- Przepraszam - mruknął
pod nosem, a w jego głosie wyraźnie było słychać skruchę. - To ja nie będę już
przeszkadzał - odpowiedział i odsunął telefon od ucha. W chwili, gdy już miał
się rozłączyć, usłyszał jak mówi donośniej.
- Skoro już i tak mnie
obudziłeś, to pogadajmy - westchnęła. - Gregor, co się dzieje?
- Wiki, to powoli wraca
- odparł, a w jego głosie było więcej paniki niż się na początku spodziewał. -
Znów tam będę musiał wrócić, wszystko zacznie się od nowa, ja wariuję, ja...
- Ciii... - przerwała
mu. - Nic nie wróci - zaprzeczyła gorączkowo. - Jestem pewna, że nie
wypuściliby cię, nie mając pewności, że zrobili wszystko, co zrobić powinni.
Musisz jedynie się uspokoić.
- Pomogli -
potwierdził. - Naprawdę pomogli, ale to całkowicie nie zniknęło.
- Są rzeczy, na które
tylko ty masz wpływ i nawet najlepszy psychiatra nie wykona za ciebie całej
pracy. Musisz część objawów zwalczyć sam i zależeć to będzie jedynie od twojej
silnej woli. Umiejętności przekierowania swoich ze złych myśli na te dobre i
nieszkodliwe.
- Jesteś zła, że
zadzwoniłem?
- Nie - odpowiedziała
natychmiast. - To znaczy, że podjąłeś walkę i nie poddałeś się złym myślom, a z
tego mogę się jedynie cieszyć.
- Pewnie czujesz się
jak niańka - zaśmiał się nerwowo.
- Wcale nie -
zaprzeczyła. - Jesteś dorosłym, pełnowartościowym mężczyzną i daleko ci do
dziecka.
Nie wiedział kompletnie
dlaczego, a przy tym wydało mu się to kompletnie głupie, ale gdy usłyszał z jej
ust, iż jest pełnowartościowym mężczyzną, zrobiło się mu potwornie gorąco.
Chętnie pociągnąłby dalej z nią ten temat, ale obawiał się, że tylko go zgasi i
po raz wtóry podkreśli, że nigdy razem nie będą.
- Jak ci tam jest? -
spytał zamiast tego.
- Z samego rana idę
spotkać się z mamą, bardzo ucieszył ją mój przyjazd. Ubolewam, że w Polsce
byliśmy tak późno, wolałam jednak nie męczyć jej wczoraj. Potem zabiorę się z
marszu za szukanie pracy.
- Na pewno ci się uda.
Zdolna z ciebie dziewczynka.
- Z pewnością - odparła
z przekąsem. - Obiecasz mi coś? - spytała nagle.
- Wszystko - powiedział
bez chwili wahania. - Co tylko chcesz.
- Żyj, rób cokolwiek,
ale nie obieraj sobie za cel przetrwanie okresu od rozmowy do rozmowy ze mną.
Niech to nie będzie jedyna rzecz do jakiej dążysz, dobrze?
- Dobrze -
odpowiedział, a potem nie wiedzieć czemu, rozłączył się natychmiast bez
pożegnania.
***
Zgodziła się od razu.
Dominika była w ciężkim szoku, ale jej kuzynka od razu przystała na propozycję
Kuby. Blondynka słyszała niejednokrotnie, że osoby po wypadkach, z ciężkimi
urazami albo traumą życiową mogą zachowywać się kompletnie nieprzewidywalnie, a
przy tym ich nastrój ma prawo zmieniać się co kilka chwil. Dziewczyna miała
wówczas wrażenie, że Daria okazała się jedną z takich osób, ale wcale jej to
nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, ułatwiło wiele spraw.
W Limanowej w domu Kuby
znaleźli się zaledwie dwa dni później. Był to doprawdy uroczy, niewielki domek
jednorodzinny otoczony płotem. Przed domem znajdowała się weranda, a nieopodal
furtki stała ławeczka skryta w cieniu drzewa.
- Tu jest doprawdy
bajecznie - powiedziała z podziwem Dominika, rozglądając się dookoła. - I ty
doprawdy mieszkasz tu sam? - spytała niedowierzając.
- Teraz już nie -
zaśmiał się. - Dominika, otwórz proszę drzwi - dodał podając blondynce klucz.
Sam Kuba podjechał
wózkiem jak mógł najbliżej, po czym wziął Darię na ręce i wniósł brunetkę po
schodach bez najmniejszego choćby trudu, co na obu kobietach zrobiło spore
wrażenie. Skoczek posadził ją szybko na kanapie w salonie, a potem wziął się za
wnoszenie wózka. Dominika natomiast zmuszona była zająć się przynoszeniem
bagaży.
- Dom nie jest duży -
powiedział, gdy już wszyscy znaleźli się na kanapie. - Nigdy nie lubiłem
przepychu, zresztą nie mógłbym sobie na niego pozwolić - kontynuował
beznamiętnie. - Sypialnie są dwie, ale łazienka już jedna, więc mam nadzieję,
że się nie pozabijamy - zaśmiał się lekko w czym wtórowały mu dziewczyny. -
Poza tym salonem w domu znajduje się jeszcze kuchnia, trzeba przejść do końca
korytarza. To by było na tyle - zakończył. - Ładnie, przytulnie, funkcjonalnie,
same niezbędne rzeczy.
- Bardzo przytulnie
nawet - odezwała się Daria, rozglądając się dookoła. - Często masz gości? -
spytała z ciekawości.
- Nie - odrzekł. - To
zazwyczaj ja chodzę do znajomych, choć zdarzało się już, że było tłoczno, ale
to dawne dzieje - odpowiedział wzruszając ramionami. - Jesteście głodne? -
spoglądał na nie badawczo. - Nie chcę się przechwalać, ale jestem boskim
kucharzem - uśmiechnął się,
- Chętnie się o tym
przekonamy - odezwała się Dominika. - Umieram z głodu.
- Zapewniam, że
będziecie rozpływać się nad moim popisowym daniem - oznajmił z uśmiechem, a
następnie energicznym ruchem podniósł się z kanapy, aby pomaszerować długim
korytarzem w stronę kuchni.
Kuzynki milczały przez
kilka pierwszych minut, spoglądając tylko na siebie nawzajem. W końcu jednak
ciszę postanowiła przerwać Dominika, choć nie była pewna, czy powinna akurat w
tym momencie poruszać drażliwy temat.
- Jesteś pewna, że to
był Miętus? - zapytała się gdzieś w przestrzeń, nie mając aż tyle odwagi, aby
spojrzeć na Darię. Przez dłuższy czas nie otrzymywała odpowiedzi, w skutek
czego Dominika była przekonana, iż pociągnęła za nieodpowiednie sznurki
Daria jednak wydała z
siebie dźwięk, wzdychając ciężko.
- Dalej coś czujesz do
Krzyśka? - spytała znienacka, a Dominika tak była zaskoczona, że w pierwszej
chwili wstrzymała oddech, pewna, iż słuch ją zawodzi. - Pytam poważnie i
bynajmniej nie sądzę, że to pytanie nie ma prawa bytu. Dobrze pamiętam jak
zachowywałaś się względem niego rok temu - kontynuowała, a jej kuzynka z każdym
kolejnym słowem była mocniej zdumiona.
- Właśnie, to było rok
temu - warknęła nieprzyjemnie. Ledzie, którzy bliżej znali Dominikę nie
uwierzyliby, iż jest zdolna do mówienia w ten sposób. Zawsze wesoła,
uśmiechnięta oraz lekko zwariowana. - To już dawno za nami, a mnie całkowicie
minęło to dziwne zauroczenie. Nie ma się absolutnie nad czym rozwodzić - ucięła
definitywnie, a w jej głosie dało się słyszeć złość.
- W takim razie bardzo
się cieszę - na jej twarzy pojawił się uśmiech. Bynajmniej nie była
speszona oschłym tonem kuzynki. - Co do
poprzedniego pytania, tak, jestem pewna. Dobrze wiesz, że rozmawiałam z policją
w szpitalu i nie wahałam się go wskazać. Mam szczerą nadzieję, że trafi do
więzienia za to, co mi zrobił. Będę się z tego szczerze cieszyć. Liczę, że
zmarnuje mu życie, tak samo jak on mnie - mówiła pewnym, zdecydowanym tonem.
Dominika skinęła
jedynie głową, niepewna co odpowiedzieć. Zanim jednak znów któraś się odezwała,
dało się usłyszeć kroki w korytarzu.
- Jakiż ja niegościnny
- skarcił sam siebie. - Któraś z pań chce herbaty, kawy, soku, Coli, może
kakao? - spytał Kuba, pojawiając się w drzwiach salonu.
Dominika przez bardzo
długi czas nie mogła zapomnieć jak Kuba wyglądał z rozczochranymi włosami,
ubrany w uroczy fartuszek z Myszką Miki i luźną, kraciastą koszulę z rękawami
podwiniętymi do łokci.
***
Zaczął się maj, minęły
dwa tygodnie. Dwa pieprzone tygodnie odkąd jestem w Polsce razem z Magdą.
Andreas dwa dni po moim przyjeździe, wyjechał na zgrupowanie. Codziennie odwiedzałam mamę i przesiadywałam u
niej długie godziny, niejednokrotnie zapominając choćby o tym, aby coś zjeść.
Widok jej zmarnowanej twarzy, zapadniętych policzków i przygasłych oczu, złamał
mi serce na pół. Sandra z ojcem niejednokrotnie namawiali ją na szpital, ale
ona nie chciała. Wolała spędzić wszystkie te chwile w gronie rodziny, nawet nie
podejmując ostatniej walki z chorobą.
Któregoś dnia, chyba
rano, już Magda zamykała za mną drzwi, bo jak zwykle jechałam odwiedzić mamę,
zadzwoniła moja komórka. To była Sandra. Zdziwiłam się, że dzwoni, bo przecież
miała pewność, iż na pewno się pojawię. Siostra powiedziała mi, że mama nie
żyje. Oznajmiła to tak po prostu, najzwyczajniej w świecie. A może to jednak
tylko moje złudzenie? Może płakała rzewnymi łzami, a ja nie zauważyłam tego,
zbyt zszokowana wiadomością?
Myślałam, że spadnę ze
schodów. Miałam już zbiegać po schodach, wyjść z bloku i udać się do swojego
rodzinnego domu. Jedną nogą znajdowałam się już stopień niżej. Słysząc głos
siostry, prawie zabiłam się na schodach. Dobrze, że Magda znajdowała się
niedaleko i podbiegła do mnie, zanim się stoczyłam, ostatkiem sił, zaciskając
palce na poręczy.
Rozłączyłam się szybko
i pobiegłam po schodach jak strzała. Musiałam jak najszybciej znaleźć się w
domu. Magda wróciła się do mieszkania, ale zaraz potem wybiegła z powrotem, z
wiosenną kurtką w ręce.
- Zostaw mnie do
cholery! - krzyknęłam do niej, nie mogąc opanować złości. - Chcę być teraz
sama, przeszkadzasz mi!
- Nie zostawię cię
samej w takim stanie - odparła pewnym, nieustępliwym tonem i wlokła się za mną
niczym cień, aż do samego domu.
- Nie powiedziałam jej,
rozumiesz?! Nie pisnęłam ani słowa o tym, że poznałam swoją siostrę, jej córkę!
- krzyczałam dalej. - Powinna była się dowiedzieć, a teraz umarła...
- Ja sądzę, że to
lepiej - powiedziała cicho, ale udało mi się usłyszeć. Nie mogłam uwierzyć, w
to co słyszałam. Odwróciłam się natychmiast w kierunku Magdy, posyłając jej
mordercze, pełne wyrzutu spojrzenie. - Zobacz, przecież i tak by się z nią nie
zobaczyła, nie poznała jej. A wspominając jeszcze o waszej bójce, dołożyłabyś
swojej mamie niepotrzebnych zmartwień.
Łzy, które spływały
strumieniami po mojej twarzy, skutecznie uniemożliwiły mi wyraźne widzenie.
Szłam niemal na oślep i o mały włos nie wpakowałam się pod koła samochodu
osobowego na czerwonym świetle. Na szczęście Magda szarpnęła mnie mocno za
nadgarstek. Upadłam tyłkiem na zimny asfalt, po czym niewiele myśląc,
podkuliłam nogi i objęłam je ramionami.
- Wiki, wstawaj błagam
- powiedziała, spojrzałam na nią, wyglądało na to, że również płakała.
Magda nigdy nie miała
zbyt wiele siły. Musiała mnie ciągle szarpać, żebym łaskawie wstała z chodnika.
W końcu dałam się podźwignąć, a następnie zostałam pokierowana do domu. Nie
miałam świadomości jak idę, kiedy skręcam, w której chwili przechodzę przez
pasy. Byłam prowadzona przez przyjaciółkę, jak małe dziecko i cały czas czułam,
jak podpieram się na jej ramieniu.
Kiedy zobaczyłam
swojego ojca, natychmiast wpadłam mu w ramiona, zaczynając wypłakiwać się w
dobrze znaną mi koszule. Tata również płakał, ale zdecydowanie mniej rzewnie
niż ja. Dobrze widziałam łzy, spływające co jakiś czas po jego policzkach oraz
podpuchnięte oczy. Nie trząsł się jednak i trzymając mnie pewnie w swoim
uścisku, dawał niezbędne oparcie.
- Umarła w nocy -
usłyszałam łamiący się głos Sandry. - Kiedy rano weszłam do pokoju, już nie
żyła. Zadzwoniłam po karetkę, ale oni tylko wypisali akt zgonu.
Odwróciłam się w
kierunku siostry. Brzuch ciążowy już znacznie odznaczał się pod koszulką z
krótkim rękawem. Jej oczy także były podpuchnięte, wypełnione łzami. Trzęsła
się delikatnie. Kiedy już chciałam do niej podejść, żeby objąć ją, z kuchni
wyszedł nie kto inny jak Krzysiek Miętus i zrobił to za mnie.
- Co ty tu robisz? -
wyjąkałam zaskoczona ocierając oczy rękawem. - To jest ojciec twojego dziecka,
Sandra?
Dziewczyna jedynie
pokiwała twierdząco głową. Nie powiedziała nic, mimo że wargi jej drgały.
Krzysiek za to patrzył na mnie przenikliwym wzrokiem, nie miałam jednak teraz
siły na żadne inne myśli, poza własną mamą.
Niewiele pamiętałam z
tego dnia, bardzo niewiele. Wszystkie wypowiadane zdania mieszały się w mojej
głowie tworząc bezkształtną plątaninę przypadkowych wyrazów. Nie pamiętałam jak
wróciłam do mieszkania Magdy oraz Andreasa. Nie wiedziałam, jakim cudem
znalazłam się w końcu w łóżku, ubrana w pierwszą lepszą piżamę, a na mojej
twarzy nie było wówczas najmniejszego śladu po rozmazanym z samego rana
makijażu.
Kiedy odzyskałam trochę
zdrowego rozsądku, zauważyłam, że na ekranie mojej komórki widnieje pięć
nieodebranych połączeń od Gregora. Przez kilka sekund nawet się ucieszyłam, że
chłopak dotrzymał słowa i nie myślał o mnie przez cały dzień - załamałabym się
chyba jeszcze bardziej, gdyby tych połączeń było dwadzieścia. Nie oddzwoniłam
jednak do niego, ponieważ nie posiadałam w sobie na tyle siły, aby rozmawiać z
kimkolwiek. Żywiłam jedynie nadzieje, że Gregor nie przejmie się zbytnio i nie
zechce z tego powodu uczynić jakieś kompletnej głupoty.
Próbowałam zasnąć, ale
na nic były moje wysiłki. Położyłam się na boku i kuląc się niczym embrion
zaczęłam płakać. W takim stanie leżałam chyba kilka godzin, ponieważ kiedy
utraciłam świadomość, promienie słońca poczęły przebijać się przez opuszczone
rolety.
Kiedy wstałam
następnego dnia nie było lepiej. Kolejnego tak samo, po tygodniu żadnych zmian.
Choć właściwie nie, zmiany był, ale na gorsze. Po tygodniu odbył się pogrzeb
mojej mamy.
Przez cały ten czas nie
odbierałam w ogóle telefonów od Gregora. Nie zdawałam sobie sprawy, iż moje
nieodpowiedzialne zachowanie może stać się przyczyną kolejnej tragedii.
Na pogrzebie było sporo
osób. Po dość długim czasie spotkałam się z Dominiką, Darią i Kubą. Kiedy
dowiedziałam się oraz zobaczyłam na własne oczy, co stało się z Tondelewicz,
miałam kolejny powód do płaczu, a gdy otrzymałam informacje od samej
poszkodowanej kto ją potrącił, myślałam, iż gorzej już być nie może.
Odwróciłam się w
kierunku siostry, która stała całkowicie sama gdzieś z boku zrozpaczona i
milcząca. Skoczka przy niej nie było, wyjechał jakby się paliło, zaledwie dwa
dni przed pochówkiem. Nie wiem czemu, ale nie wspomniałam nikomu o relacji
łączącej Krzysztofa z moją siostrą.
Nie zabrakło również na
ceremonii wujka Pawła wraz z moim kuzynem Tomkiem. Młody niemal od razu zapytał
się gdzie jest Thomas, a ja musiałam się zdobyć na wyjaśnienie mu całej
sytuacji, mimo że czułam się wprost potwornie. Nie zadawał zbyt wielu pytań.
Przyjął tę wieść spokojnie, ale jego twarz od tamtego czasu miała dziwny wyraz.
Nie rozmawialiśmy później zbyt wiele.
Magda również mi
towarzyszyła na pogrzebie. Nie była nikim z rodziny lecz moja mama znała ją
bardzo dobrze. Od czasów pierwszej klasy licem byłyśmy praktycznie
nierozłączne; jedna klasa, jedna ławka, wspólne wakacje, ta sama praca... teraz
stała przy moim prawym boku i cały czas niemalże ściskała moją dłoń, abym
przypadkiem nie upadła. Znajdowałam się w prawdziwej rozsypce.
Po pogrzebie
zorganizowano stypę i wszyscy na nią poszli. Ja jednak nie zabawiłam na niej
długo, tłumacząc się potwornym bólem głowy. Magda natychmiast to podchwyciła i
razem ze mną udała się do domu. To były bardzo ciężkie dni, na tyle
destrukcyjne, iż mój mózg nie zapamiętał zbyt wielu szczegółów. Ja wówczas nie
żyłam, ja egzystowałam pomiędzy realnym światem, a przestrzenią nieskładnych
myśli, przepełnionych przeróżnymi emocjami.
Gregor każdego dnia
wykonywał coraz więcej telefonów, a ja wciąż nie podnosiłam słuchawki. Czułam
się jak ostatnia suka, wiedziałam, że źle robię i nie powinnam go traktować w
ten sposób. Wiedziałam jednakże, że nie umiałabym mu wówczas pomóc, a tego z
pewnością ode mnie oczekiwał. Ja sama potrzebowałam naprawy i w obecnym stanie
nie przydałabym się skoczkowi do niczego.
Zrobiłam nawet coś, co
graniczyło z absurdem. Po upłynięciu kolejnego tygodnia, czyli w sumie po dwóch
pełnych tygodniach mojego milczenia, poprosiłam Magdalenę, aby to ona do niego
zadzwoniła, żeby wyjaśnić całą sytuację. Z początku protestowała, ale gdy
Gregor zadzwonił do mnie piętnasty raz w ciągu jednego dnia, skapitulowała. Z
tego co udało mi się zarejestrować, rozmawiała z nim blisko pół godziny. Jeśli
sądziłam, że to pomoże, byłam idiotką.. Gregor po dowiedzeniu się wszystkich
szczegółów. dzwonił jeszcze częściej, pragnąc się ze mną skontaktować.
o boze, czy zawsze musisz kończyć w takim strasznym momencie? :(
OdpowiedzUsuńale rozdział świetny
mega współczuje Wiki
czekam na next x