sobota, 8 sierpnia 2015

Rozdział 46

Gregor nie był wściekły. Dziwił się temu, ale naprawdę nie czuł, że targają nim jakiekolwiek gwałtowne emocje, mimo że w środku czuł się niewyobrażalnie pusty. Dalej chyba nie do końca wierzył w to, iż został oszukany, a wszystkie jego wyobrażenia nie miały najmniejszego pokrycia w rzeczywistym świecie. Ujrzał ją po tak długim okresie czasu, a już musiał się z nią żegnać. Miała jakieś plany, chciała ruszyć do przodu i zrobić coś ze swoim życiem. Na swój pokrętny sposób był w stanie to zrozumieć i zaakceptować.
On także musiał ruszyć do przodu, żyć dalej, stawiając sobie nowe wyzwania, żeby mieć stuprocentową pewność, że jeszcze nie umarł. Okazało się to konieczne, ponieważ w środku faktycznie czuł, jakby stał się martwy. Musiał się zmusić do działania i pobudzić wszystkie możliwe zmysły, aby ponownie nie oszaleć, ale czy mu się powiedzie?
Westchnął głośno. Do momentu zatrzymania się w zaplanowanym miejscu, nie zamienili ze sobą słowa. Gregor właściwie nie był pewien, czy można jeszcze coś dodać do tego, co już zostało powiedziane.
- Zawsze możesz do mnie zadzwonić i napisać. Musisz o tym wiedzieć - powiedziała nagle, a on skoncentrowany do tej pory na swoich myślach, drgnął lekko.
Zerknął na nią w lusterku, dokładnie widział całą jej twarz. Wiedziała, że się przygląda. Zaraz jednak zgasił silnik, odpiął pasy i bez słowa odpowiedzi skierował się do bagażnika, aby wypakować wszystkie rzeczy Wiktorii.
Dziewczyna czuła się podle, mimo że wiedziała, iż nie ma najmniejszego powodu, aby czuć poczucie winy. Wcale nie chciała, żeby skoczek się w niej zakochał, niczego mu nigdy nie obiecywała. Nigdy go nawet nie kochała, a on musiał mieć tą świadomość oraz nauczyć się z nią normalnie funkcjonować.
Z ociąganiem wyszła z samochodu, zatrzaskując za sobą drzwiczki. Gdy znalazła się na świeżym powietrzu, zerwał się silny wiatr, który natychmiast rozwiał jej włosy i ograniczył znacznie pole widzenia. Opatuliła się szczelnie ramionami i dopiero wówczas zrozumiała, że ma na sobie koszulę Gregora. Jej ubrania do tej pory cały czas znajdowały się w bagażniku, a ona nie miała kiedy się przebrać.
- Spokojnie, możesz zatrzymać koszulkę, jest od dziś twoja. Mam jeszcze z milion takich - powiedział spokojnie, jakby czytał w jej myślach. Czynił coś, czego Thomas nigdy nie potrafił.
- Dzięki - mruknęła cicho pod nosem, po czym dodała trochę głośniej. - Chyba pora się pożegnać.
- Nie chcesz, żebym z tobą zaczekał? - zdziwił się. - Nie wiadomo czy się pojawią.
Wiktoria mimo że nie chciała być dla niego niemiła, spojrzała na Gregora morderczym wzrokiem. Nagle uczucie zimna niemal całkowicie zniknęło, a pojawiła się najczystsza forma irytacji. On chciał się do niej na zawsze przykleić i nie puszczać. To ją trochę przerażało.
- Na pewno mnie nie wystawią, Magda nie jest taka - odpowiedziała siląc się na spokojny ton, żeby nie rozstać się ze skoczkiem w podłym nastroju. Zaczęła jednakże nerwowo rozglądać się dookoła i wyciągnęła nawet komórkę, żeby się przekonać, czy nie ma jakiś nieprzeczytanych wiadomości oraz nieodebranych połączeń. Nic nie było.
- Od dawna się znacie? - zagadnął nagle zainteresowany.
- Od liceum oglądałyśmy wspólnie skoki narciarskie - odpowiedziała obojętnym tonem. - Zawsze była większą sympatyczką Niemców, niż byłam w stanie znieść. Potem zaczęłyśmy wspólnie pracować w gazecie i pisałyśmy artykuły o sporcie ora wszystkim co z tym związane.
Gregor jedynie potaknął i zatopił się na powrót we własnych przemyśleniach. Podobnie uczyniła Wiktoria. Mimo wszystko to milczenie nigdy nie było dla żadnego z nich krępujące, niezależnie od tego, w jakiej znaleźli się sytuacji.
Wreszcie do Maliniak zadzwonił telefon, a pięć minut później witała się już serdecznie z Magdą, ponieważ nie widziały się naprawdę długo i z niewiadomych powodów kontakt się urwał, całkowicie nieoczekiwanie. Wiktoria dopiero, gdy przytuliła Magdę, zrozumiała, jak bardzo jej brakowało towarzystwa przyjaciółki i na koniec miała problem, żeby się od niej odkleić. Z Wellingerem za to przywitała się poprzez uścisk dłoni i ogólnie spytała się o jego samopoczucie.
- Kurcze, tyle się działo, Wiki! Mam ci tyle do opowiedzenia! - powiedziała z radością, jednak jej uśmiech zniknął w chwili, kiedy zobaczyła Gregora obok swojej przyjaciółki. - Cześć, pamiętasz mnie jeszcze? - spytała zaciekawiona, nieświadomie zbliżając się do skoczka kilka kroków.
- Tak - odpowiedział zdawkowo, nie wiedząc zbytnio, co poza tym mógłby powiedzieć. Nie sądził, że to będzie na swój sposób krępujące.
- Na weselu byłeś bardziej rozmowny - stwierdziła beznamiętnie i westchnęła. - Ale i tak się cieszę, że cię widzę. Nie żebyśmy się jakoś bardzo znali, ale miło, że już nie znajdujesz się w szpitalu - powiedziała ze szczerym uśmiechem. - Doprawdy przykra sprawa - stwierdziła z kwaśną miną. - Życzę ci wszystkiego dobrego - zakończyła życzliwym tonem.
- Dziękuję, to miłe - odpowiedział drapiąc się nerwowo po głowie. - Za to ty jesteś zdecydowanie bardziej otwarta niż wcześniej.
- To dzięki niemu - wskazała palcem na Wellingera. - Na pewno mogłam się bardzo zmienić.
- Widzę, że na lepsze - powiedziała z uśmiechem Wiktoria, włączając się wreszcie do rozmowy. - Cała promieniejesz.
- Dziękuję - odparła żywo. - Nie przeczę, że życie mi się ostatnio układa.
- Nie chciałbym wyjść na chama - zaczął cicho Andreas - ale moglibyśmy już jechać? Mam bardzo ważną sprawę do załatwienia, a jeszcze mamy samolot do Polski i musimy się wyrobić.
Magda widząc przerażenie na twarzy przyjaciółki, które pojawiło się po słowach Andy'ego, postanowiła natychmiast zareagować.
- Chyba nie sądziłaś, że będziemy jechali tym maleństwem tyle godzin? Nie martw się, pomyślałam za ciebie i kupiłam bilet. Dług oddasz w naturze - uśmiechnęła się znacząco. - Wiem, że krucho u ciebie z kasą - dodała ze smutną miną.
Wiktoria nie skomentowała, zamiast tego odwróciła się ostatni raz do Gregora i pożegnała się z nim po przyjacielsku. Skoczek szczerze żałował, że nie pożegnał dziewczyny wcześniej, zanim oni przyjechali, bo miał szczerą ochotę ją pocałować. Wiedział jednak dobrze, że ona nie odwzajemnia jego uczuć i z pewnością nie życzyłaby sobie żadnych deklaracji w gronie znajomych, więc zrezygnował, zachowując w ten sposób resztki godności oraz męskiej dumy.
Odjechał i musiał jakoś sobie poradzić z tą sytuacją. Postanowił już na początku - zero rozczulania się, zero wspominania, zero użalania, zero załamywania. Był przecież dorosłym mężczyzną do cholery i mógł mieć każdą jaką chciał! No prawie... STOP! Ma wiele rzeczy do zrobienia, więc to na nich powinien się skupić.
Tak, to właściwe podejście. Tak trzymać. Oddychaj spokojnie i nie myśl za dużo. Teraz musisz wrócić do domu.

***

- To wy nie jesteście razem? - zagadnęła od razu Magda, zanim na dobre zamknęła drzwi od samochodu Andreasa. Nie mogłam powstrzymać wywrócenia oczami. Widziałam też, jak Andreas uśmiecha się w lusterku.
- Czy ja ci nie powiedziałam dwa dni temu, że rozstałam się z Thomasem, za kogo ty mnie masz? - spytałam ze złością. - Oczywiście, że nie jesteśmy, co za niedorzeczne przypuszczenie? Zaczęłaś coś brać?
Magda wzruszyła ramionami i spojrzała porozumiewawczo na Andreasa, po czym znów odezwała się po kilku chwilach.
- My z Andy'm spróbowaliśmy i świetnie nam razem - powiedziała z uśmiechem. - Żyć nie umierać, mówię ci! Muszę znaleźć ci faceta...
Gdybym coś piła w tej chwili, z pewnością oplułabym wszystko dookoła. W ogóle nie poznawałam Magdaleny. Zawsze była bezpośrednia i miała tendencję do kierowania mną, ale teraz  to wkroczyło na całkowicie nowy poziom zaawansowania. Najwidoczniej związek z młodszym od siebie Niemcem, dał jej poczucie, że może zrobić to co tylko zapragnie i teraz, nie byłam w pełni przekonana, czy to faktycznie jest dobre dla niej i otoczenia.
- Na razie koniec z facetami - ucięłam definitywnie. - Marzę o znalezieniu pracy i niezależności. Facet potem - stwierdzam miękko, zakładając włosy za ucho. - Nie można całe życie być na utrzymaniu mężczyzny - dodaję ciszej, ale ona i tak słyszy.
- W sumie - zaczyna po chwili namysłu. - Andreasa na wszystko stać, prawda kochanie? - zwraca się do niego słodko, ale ten nie odpowiada, jedynie kiwa głową. - Mimo to i tak mam pracę, wiesz, żeby się nie nudzić.
Ożywiłam się, była to świetna okazja do oddalenia całkowicie kłopotliwych oraz niepożądanych przeze mnie dyskusji o mężczyznach, związkach, a także wszystkiego, z czym owe tematy się łączą.
- Co takiego robisz? - zapytałam z zainteresowaniem.
- Jestem kosmetyczką - odpowiedziała dumnie. - Nie zarabia się tyle co w redakcji, ale bardzo przyjemne zajęcie. Przez ostatnie miesiące zawarłam pewne znajomości i moja przyjaciółka akurat jest właścicielką salonu - poinformowała. - Nawet nie wiedziałam, że można się w to tak wkręcić.
- Muszę kiedyś koniecznie was odwiedzić - zaśmiałam się.
- Ciebie Wiki, to mogę nawet za darmo upiększyć, jeśli zechcesz - powiedziała beztrosko. - Mogę ci nawet pomóc znaleźć pracę. Na pewno szybko coś wykombinujemy.
Pokiwałam głową z wdzięcznością i zwróciłam się do Andy'ego, który mimo wszystko nie zdawał się dotknięty faktem, że całkowicie o nim zapomniano.
- Dziękuję, że zgodziłeś się mnie przyjąć - zagaduję. - Moja rodzina i tak już mnie z domu rodzinnego wydelegowała, więc na dobrą sprawę nie mam gdzie się podziać. Jak idą przygotowania do kolejnego sezonu?
Andreas milczy przez chwilę, ale potem odpowiada z uśmiechem, który mam okazję dostrzec w lusterku.
- Nie masz za co, mieszkanie jest wspólne, a Magda na pewno nie odmówiłaby ci pomocy. Zresztą skoro mowa o przygotowaniach do sezonu, to powinnaś wiedzieć, że właściwie za niedługo zostaniecie same, ponieważ wyjeżdżam na zgrupowanie.
- Nie znoszę gdy Andy wyjeżdża na zgrupowania - wcięła się nagle Magda, a w jej głosie słychać było oburzenie. - Na dobrą sprawę bardzo rzadko się widujemy, bo Andy cały czas musi trenować. Oczywiście nie mam nic przeciwko, po prostu... nie mogę się nim nacieszyć - oznajmiła smutno, zaraz potem jednak ożywiła się. - No ale teraz będę miała towarzystwo! Będzie się działo. Możemy nawet zrobić imprezę, zaprosić wspólnych znajomych i...
- Nie mam nastroju do imprezowania - odparłam zimno i spojrzałam na Magdę ze smutkiem w oczach. - Moja mama umiera na raka, nic o tym nie wiesz?
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki Sobańska straciła cały swój wigor oraz zapał, a każde kolejne wypowiadane przeze mnie słowo, coraz bardziej niwelowało uśmiech na jej ustach. Andreas również się zasępił i ku mojemu zdziwieniu, pierwszy odzyskał rezon.
- Bardzo mi przykro - powiedział. - Ale musisz się teraz jakoś trzymać, wysilić się na uśmiech specjalnie dla własnej mamy. Nie ma odpowiednich słów na pocieszenie, ale muszę ci powiedzieć, że w mojej rodzinie również zdarzały się przypadki zachorowań na nowotwór. I choć zapewne twój ból jest silniejszy, bo to w końcu matka, to jednak mogę zaryzykować stwierdzenie, że domyślam się, co się teraz z tobą dzieje.
Byłam zdziwiona, że to skoczek odezwał się pierwszy. Szok widniał zapewne na mojej twarzy, gdy skończył swoją wypowiedź. Nie zmieniło to jednak faktu, iż byłam mu ogromnie wdzięczna za te słowa i to w takim stopniu, że nie byłam w stanie wybełkotać nawet zwykłego dziękuję.
- Przepraszam - powiedziała zawstydzona Magda. - Ja...
- Spoko - na mojej twarzy pojawił się cień uśmiechu. - Nie wiedziałaś, przecież straciłyśmy ze sobą kontakt.
- Głupio wyszło. Jest coś, co jeszcze powinniśmy wiedzieć? - spytała, przyglądając mi się z największą uwagą.
- Nic nie jest na tyle straszne, jak choroba mojej mamy - stwierdziłam. - To że rozstałam się z Thomasem już wiesz. Poza tym nie mam gdzie się teraz podziać, bo Sandra urządziła sobie z mojego pokoju pokoik dziecięcy - prycham kpiąco.
- No nie gadaj, to dziecko Gregora?!
Spojrzałam na nią, jak na kogoś niespełna rozumu, nie wierząc, że wymyśliła coś takiego.
- Chyba kpisz - skomentowałam. - Sandra dostała z nim rozwód. Nie widzieli się od stycznia. Poza tym tylko na samym początku ze sobą sypiali. Nie wiem czyje jest to dziecko, ale brzuszek ma już pewnie pokaźny. Spytałam, ale powiedziała, że nie znam i skończyła temat.
- Ale idiotyzm - Magda odetchnęła, jakby właśnie przebiegła maraton. - Mam wrażenie, że to nie koniec, a co z twoją ciążą? - spytała ze strachem. - Gdzie jest dziecko.
- Oddałam je - oznajmiłam bezlitośnie, całkowicie bez uczuć, a Magda wyglądała teraz tak, jakby ciężki głaz spadł na jej pierś i całkowicie pozbawił powietrza w płucach. - Mówiłam ci od zawsze, że żadna ze mnie matka polka - prychnęłam. - Oddałam je Larinto i jego narzeczonej, bo nie mogą mieć własnych. Więcej nie powiem, bo nie interesowałam się tematem.
- I co dalej? - spytała, ale minę miała taką, jakby nie mogła znieść więcej zaskakujących wieści. - Mów.
- Moja bliźniacza siostra mnie odnalazła - wypalam wreszcie na jednym wydechu, a moja rozmówczyni sprawia wrażenie osoby, która nie do końca zrozumiała, co się do niej powiedziało. - I teraz leży w szpitalu. Nasze spotkanie nie przebiegło bezproblemowo przy popołudniowej herbacie - poinformowałam ze sporą dozą ironii. - Pobiłyśmy się i to dotkliwie, obie miałyśmy rany. Tyle że ona pozostaje nieprzytomna.
W samochodzie zapadła tak niezmącona cisza, że miałam wrażenie, iż dzwoni mi w uszach. Nie chciałam jednak nikogo z obecnych zmuszać do komentarza. Odwróciłam się w stronę szyby i beznamiętnie zaczęłam podziwiać krajobraz za oknem.

***

Dotarł do domu dopiero pod wieczór. Przez cały dzień musiał znów raczyć się żywnością z barów szybkiej obsługi. Nie cierpiał tego, ale kiedy jego żołądek dawał aż nazbyt wyraźnie znać, musiał skapitulować. Nie obyło się oczywiście bez rozdania kilku autografów. Sam siebie wprawił w zdumienie, że jego obecny stan pozwolił mu nawet na zrobienie sobie trzech zdjęć z fankami.
Kiedy wrócił do domu, znów zrobił się głody lecz mimo tego nie wziął już do ust ani kęsa. Podejrzewał ponadto, że i tak przydałyby się porządne zakupy spożywcze. Dawno go tu nie było, bardzo dawno. Niemal każdy centymetr mieszkania pokryty był kurzem. Gregor musiał na samym wejściu zabić pająka, który przywitał go w przedpokoju.
Nie zwracając uwagi na bałagan, zrzucił buty i niemal od razu rzucił się na łóżko w swojej sypialni. Cokolwiek będzie robił, jakkolwiek się jego życie potoczy, zacznie od jutra. Teraz nastała pora, aby wyłączyć myślenie. Nie zdawał sobie nawet sprawy, jak bardzo wyczerpały mu się wszelkie pokłady energii.
Zasnął i stało się to całkowicie niespodziewanie, miał przecież tylko na chwilę zamknięte oczy. Tak jak się obawiał, dręczyły go koszmary. Zerwał się jak oparzony, nie będąc pewnym, co się właściwie dzieje. Zegar na szafce nocnej wskazywał, że jest dziesięć po czwartej. To już trzeci raz tej nocy budził się.
Jednego pewien był na pewno, nie chciał znów się pogrążyć, wracać do punktu wyjścia. Kiedy mieszkał w ośrodku niemal wszystko ucichło, czuł się prawie jak normalny, zdrowy psychicznie człowiek. Terapie przynosiły efekty, leki również, a personel pomagał mu jak tylko umiał najlepiej. Mimo początkowej niechęci przekonał się do tego wszystkiego, a co więcej pod koniec nawet mu się podobało.
Teraz jednak, kiedy już nikt go nie pilnował, w momencie powrotu do własnego łóżka, wszystko zdawało się wracać. W pierwszym odruchu miał ochotę się zwyczajnie popłakać, potem śmiać z własnej głupoty, a na koniec krzyczeć niczym oszalały, co w istocie nie było dalekie od rzeczywistości. Nie uczynił jednakże żadnej z tych rzeczy. Dobrze chociaż, że już od dawien dawna nie miał zwidów, przez co żaden upiór nie groził mu śmiercią.
Leżał przez jakiś czas i bezmyślnie wpatrywał się w sufit, nie przejmując się w ogóle, że ubranie dzienne, w którym zasnął, lepiło się teraz całe od potu. Oddychał głęboko i starał się pomyśleć o czymś przyjemnym, zupełnie jak na tych ćwiczeniach, ale skutki okazały się mizerne. Wpadał w coraz większą panikę, a głosik w głowie po raz kolejny zaczął mu udowadniać, jaką beznadziejną jest kreaturą. Musi coś zrobić, zanim to znów go dopadnie. Nie może się poddać. Musi...
- Wiktoria, obudziłem cię?
Wszystkie jego mięśnie się rozluźniły, złe myśli odeszły, czuł teraz niezmącony spokój, a w chwili odzyskania jasności umysłu, uznał, że jest kretynem do kwadratu, skoro zadaje takie durne pytania o godzinie wpół do piątej. Było już jednak za późno, aby cokolwiek odwołać.
- Nie, nie obudziłaś, o tej porze zazwyczaj jeżdżę na rowerze - odparła z taką dozą ironii, że każdy by ją zauważył.
- Przepraszam - mruknął pod nosem, a w jego głosie wyraźnie było słychać skruchę. - To ja nie będę już przeszkadzał - odpowiedział i odsunął telefon od ucha. W chwili, gdy już miał się rozłączyć, usłyszał jak mówi donośniej.
- Skoro już i tak mnie obudziłeś, to pogadajmy - westchnęła. - Gregor, co się dzieje?
- Wiki, to powoli wraca - odparł, a w jego głosie było więcej paniki niż się na początku spodziewał. - Znów tam będę musiał wrócić, wszystko zacznie się od nowa, ja wariuję, ja...
- Ciii... - przerwała mu. - Nic nie wróci - zaprzeczyła gorączkowo. - Jestem pewna, że nie wypuściliby cię, nie mając pewności, że zrobili wszystko, co zrobić powinni. Musisz jedynie się uspokoić.
- Pomogli - potwierdził. - Naprawdę pomogli, ale to całkowicie nie zniknęło.
- Są rzeczy, na które tylko ty masz wpływ i nawet najlepszy psychiatra nie wykona za ciebie całej pracy. Musisz część objawów zwalczyć sam i zależeć to będzie jedynie od twojej silnej woli. Umiejętności przekierowania swoich ze złych myśli na te dobre i nieszkodliwe.
- Jesteś zła, że zadzwoniłem?
- Nie - odpowiedziała natychmiast. - To znaczy, że podjąłeś walkę i nie poddałeś się złym myślom, a z tego mogę się jedynie cieszyć.
- Pewnie czujesz się jak niańka - zaśmiał się nerwowo.
- Wcale nie - zaprzeczyła. - Jesteś dorosłym, pełnowartościowym mężczyzną i daleko ci do dziecka.
Nie wiedział kompletnie dlaczego, a przy tym wydało mu się to kompletnie głupie, ale gdy usłyszał z jej ust, iż jest pełnowartościowym mężczyzną, zrobiło się mu potwornie gorąco. Chętnie pociągnąłby dalej z nią ten temat, ale obawiał się, że tylko go zgasi i po raz wtóry podkreśli, że nigdy razem nie będą.
- Jak ci tam jest? - spytał zamiast tego.
- Z samego rana idę spotkać się z mamą, bardzo ucieszył ją mój przyjazd. Ubolewam, że w Polsce byliśmy tak późno, wolałam jednak nie męczyć jej wczoraj. Potem zabiorę się z marszu za szukanie pracy.
- Na pewno ci się uda. Zdolna z ciebie dziewczynka.
- Z pewnością - odparła z przekąsem. - Obiecasz mi coś? - spytała nagle.
- Wszystko - powiedział bez chwili wahania. - Co tylko chcesz.
- Żyj, rób cokolwiek, ale nie obieraj sobie za cel przetrwanie okresu od rozmowy do rozmowy ze mną. Niech to nie będzie jedyna rzecz do jakiej dążysz, dobrze?
- Dobrze - odpowiedział, a potem nie wiedzieć czemu, rozłączył się natychmiast bez pożegnania.

***

Zgodziła się od razu. Dominika była w ciężkim szoku, ale jej kuzynka od razu przystała na propozycję Kuby. Blondynka słyszała niejednokrotnie, że osoby po wypadkach, z ciężkimi urazami albo traumą życiową mogą zachowywać się kompletnie nieprzewidywalnie, a przy tym ich nastrój ma prawo zmieniać się co kilka chwil. Dziewczyna miała wówczas wrażenie, że Daria okazała się jedną z takich osób, ale wcale jej to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, ułatwiło wiele spraw.
W Limanowej w domu Kuby znaleźli się zaledwie dwa dni później. Był to doprawdy uroczy, niewielki domek jednorodzinny otoczony płotem. Przed domem znajdowała się weranda, a nieopodal furtki stała ławeczka skryta w cieniu drzewa.
- Tu jest doprawdy bajecznie - powiedziała z podziwem Dominika, rozglądając się dookoła. - I ty doprawdy mieszkasz tu sam? - spytała niedowierzając.
- Teraz już nie - zaśmiał się. - Dominika, otwórz proszę drzwi - dodał podając blondynce klucz.
Sam Kuba podjechał wózkiem jak mógł najbliżej, po czym wziął Darię na ręce i wniósł brunetkę po schodach bez najmniejszego choćby trudu, co na obu kobietach zrobiło spore wrażenie. Skoczek posadził ją szybko na kanapie w salonie, a potem wziął się za wnoszenie wózka. Dominika natomiast zmuszona była zająć się przynoszeniem bagaży.
- Dom nie jest duży - powiedział, gdy już wszyscy znaleźli się na kanapie. - Nigdy nie lubiłem przepychu, zresztą nie mógłbym sobie na niego pozwolić - kontynuował beznamiętnie. - Sypialnie są dwie, ale łazienka już jedna, więc mam nadzieję, że się nie pozabijamy - zaśmiał się lekko w czym wtórowały mu dziewczyny. - Poza tym salonem w domu znajduje się jeszcze kuchnia, trzeba przejść do końca korytarza. To by było na tyle - zakończył. - Ładnie, przytulnie, funkcjonalnie, same niezbędne rzeczy.
- Bardzo przytulnie nawet - odezwała się Daria, rozglądając się dookoła. - Często masz gości? - spytała z ciekawości.
- Nie - odrzekł. - To zazwyczaj ja chodzę do znajomych, choć zdarzało się już, że było tłoczno, ale to dawne dzieje - odpowiedział wzruszając ramionami. - Jesteście głodne? - spoglądał na nie badawczo. - Nie chcę się przechwalać, ale jestem boskim kucharzem - uśmiechnął się,
- Chętnie się o tym przekonamy - odezwała się Dominika. - Umieram z głodu.
- Zapewniam, że będziecie rozpływać się nad moim popisowym daniem - oznajmił z uśmiechem, a następnie energicznym ruchem podniósł się z kanapy, aby pomaszerować długim korytarzem w stronę kuchni.
Kuzynki milczały przez kilka pierwszych minut, spoglądając tylko na siebie nawzajem. W końcu jednak ciszę postanowiła przerwać Dominika, choć nie była pewna, czy powinna akurat w tym momencie poruszać drażliwy temat.
- Jesteś pewna, że to był Miętus? - zapytała się gdzieś w przestrzeń, nie mając aż tyle odwagi, aby spojrzeć na Darię. Przez dłuższy czas nie otrzymywała odpowiedzi, w skutek czego Dominika była przekonana, iż pociągnęła za nieodpowiednie sznurki
Daria jednak wydała z siebie dźwięk, wzdychając ciężko.
- Dalej coś czujesz do Krzyśka? - spytała znienacka, a Dominika tak była zaskoczona, że w pierwszej chwili wstrzymała oddech, pewna, iż słuch ją zawodzi. - Pytam poważnie i bynajmniej nie sądzę, że to pytanie nie ma prawa bytu. Dobrze pamiętam jak zachowywałaś się względem niego rok temu - kontynuowała, a jej kuzynka z każdym kolejnym słowem była mocniej zdumiona.
- Właśnie, to było rok temu - warknęła nieprzyjemnie. Ledzie, którzy bliżej znali Dominikę nie uwierzyliby, iż jest zdolna do mówienia w ten sposób. Zawsze wesoła, uśmiechnięta oraz lekko zwariowana. - To już dawno za nami, a mnie całkowicie minęło to dziwne zauroczenie. Nie ma się absolutnie nad czym rozwodzić - ucięła definitywnie, a w jej głosie dało się słyszeć złość.
- W takim razie bardzo się cieszę - na jej twarzy pojawił się uśmiech. Bynajmniej nie była speszona  oschłym tonem kuzynki. - Co do poprzedniego pytania, tak, jestem pewna. Dobrze wiesz, że rozmawiałam z policją w szpitalu i nie wahałam się go wskazać. Mam szczerą nadzieję, że trafi do więzienia za to, co mi zrobił. Będę się z tego szczerze cieszyć. Liczę, że zmarnuje mu życie, tak samo jak on mnie - mówiła pewnym, zdecydowanym tonem.
Dominika skinęła jedynie głową, niepewna co odpowiedzieć. Zanim jednak znów któraś się odezwała, dało się usłyszeć kroki w korytarzu.
- Jakiż ja niegościnny - skarcił sam siebie. - Któraś z pań chce herbaty, kawy, soku, Coli, może kakao? - spytał Kuba, pojawiając się w drzwiach salonu.
Dominika przez bardzo długi czas nie mogła zapomnieć jak Kuba wyglądał z rozczochranymi włosami, ubrany w uroczy fartuszek z Myszką Miki i luźną, kraciastą koszulę z rękawami podwiniętymi do łokci.

***

Zaczął się maj, minęły dwa tygodnie. Dwa pieprzone tygodnie odkąd jestem w Polsce razem z Magdą. Andreas dwa dni po moim przyjeździe, wyjechał na zgrupowanie.  Codziennie odwiedzałam mamę i przesiadywałam u niej długie godziny, niejednokrotnie zapominając choćby o tym, aby coś zjeść. Widok jej zmarnowanej twarzy, zapadniętych policzków i przygasłych oczu, złamał mi serce na pół. Sandra z ojcem niejednokrotnie namawiali ją na szpital, ale ona nie chciała. Wolała spędzić wszystkie te chwile w gronie rodziny, nawet nie podejmując ostatniej walki z chorobą.
Któregoś dnia, chyba rano, już Magda zamykała za mną drzwi, bo jak zwykle jechałam odwiedzić mamę, zadzwoniła moja komórka. To była Sandra. Zdziwiłam się, że dzwoni, bo przecież miała pewność, iż na pewno się pojawię. Siostra powiedziała mi, że mama nie żyje. Oznajmiła to tak po prostu, najzwyczajniej w świecie. A może to jednak tylko moje złudzenie? Może płakała rzewnymi łzami, a ja nie zauważyłam tego, zbyt zszokowana wiadomością?
Myślałam, że spadnę ze schodów. Miałam już zbiegać po schodach, wyjść z bloku i udać się do swojego rodzinnego domu. Jedną nogą znajdowałam się już stopień niżej. Słysząc głos siostry, prawie zabiłam się na schodach. Dobrze, że Magda znajdowała się niedaleko i podbiegła do mnie, zanim się stoczyłam, ostatkiem sił, zaciskając palce na poręczy.
Rozłączyłam się szybko i pobiegłam po schodach jak strzała. Musiałam jak najszybciej znaleźć się w domu. Magda wróciła się do mieszkania, ale zaraz potem wybiegła z powrotem, z wiosenną kurtką w ręce.
- Zostaw mnie do cholery! - krzyknęłam do niej, nie mogąc opanować złości. - Chcę być teraz sama, przeszkadzasz mi!
- Nie zostawię cię samej w takim stanie - odparła pewnym, nieustępliwym tonem i wlokła się za mną niczym cień, aż do samego domu.
- Nie powiedziałam jej, rozumiesz?! Nie pisnęłam ani słowa o tym, że poznałam swoją siostrę, jej córkę! - krzyczałam dalej. - Powinna była się dowiedzieć, a teraz umarła...
- Ja sądzę, że to lepiej - powiedziała cicho, ale udało mi się usłyszeć. Nie mogłam uwierzyć, w to co słyszałam. Odwróciłam się natychmiast w kierunku Magdy, posyłając jej mordercze, pełne wyrzutu spojrzenie. - Zobacz, przecież i tak by się z nią nie zobaczyła, nie poznała jej. A wspominając jeszcze o waszej bójce, dołożyłabyś swojej mamie niepotrzebnych zmartwień.
Łzy, które spływały strumieniami po mojej twarzy, skutecznie uniemożliwiły mi wyraźne widzenie. Szłam niemal na oślep i o mały włos nie wpakowałam się pod koła samochodu osobowego na czerwonym świetle. Na szczęście Magda szarpnęła mnie mocno za nadgarstek. Upadłam tyłkiem na zimny asfalt, po czym niewiele myśląc, podkuliłam nogi i objęłam je ramionami.
- Wiki, wstawaj błagam - powiedziała, spojrzałam na nią, wyglądało na to, że również płakała.
Magda nigdy nie miała zbyt wiele siły. Musiała mnie ciągle szarpać, żebym łaskawie wstała z chodnika. W końcu dałam się podźwignąć, a następnie zostałam pokierowana do domu. Nie miałam świadomości jak idę, kiedy skręcam, w której chwili przechodzę przez pasy. Byłam prowadzona przez przyjaciółkę, jak małe dziecko i cały czas czułam, jak podpieram się na jej ramieniu.
Kiedy zobaczyłam swojego ojca, natychmiast wpadłam mu w ramiona, zaczynając wypłakiwać się w dobrze znaną mi koszule. Tata również płakał, ale zdecydowanie mniej rzewnie niż ja. Dobrze widziałam łzy, spływające co jakiś czas po jego policzkach oraz podpuchnięte oczy. Nie trząsł się jednak i trzymając mnie pewnie w swoim uścisku, dawał niezbędne oparcie.
- Umarła w nocy - usłyszałam łamiący się głos Sandry. - Kiedy rano weszłam do pokoju, już nie żyła. Zadzwoniłam po karetkę, ale oni tylko wypisali akt zgonu.
Odwróciłam się w kierunku siostry. Brzuch ciążowy już znacznie odznaczał się pod koszulką z krótkim rękawem. Jej oczy także były podpuchnięte, wypełnione łzami. Trzęsła się delikatnie. Kiedy już chciałam do niej podejść, żeby objąć ją, z kuchni wyszedł nie kto inny jak Krzysiek Miętus i zrobił to za mnie.
- Co ty tu robisz? - wyjąkałam zaskoczona ocierając oczy rękawem. - To jest ojciec twojego dziecka, Sandra?
Dziewczyna jedynie pokiwała twierdząco głową. Nie powiedziała nic, mimo że wargi jej drgały. Krzysiek za to patrzył na mnie przenikliwym wzrokiem, nie miałam jednak teraz siły na żadne inne myśli, poza własną mamą.
Niewiele pamiętałam z tego dnia, bardzo niewiele. Wszystkie wypowiadane zdania mieszały się w mojej głowie tworząc bezkształtną plątaninę przypadkowych wyrazów. Nie pamiętałam jak wróciłam do mieszkania Magdy oraz Andreasa. Nie wiedziałam, jakim cudem znalazłam się w końcu w łóżku, ubrana w pierwszą lepszą piżamę, a na mojej twarzy nie było wówczas najmniejszego śladu po rozmazanym z samego rana makijażu.
Kiedy odzyskałam trochę zdrowego rozsądku, zauważyłam, że na ekranie mojej komórki widnieje pięć nieodebranych połączeń od Gregora. Przez kilka sekund nawet się ucieszyłam, że chłopak dotrzymał słowa i nie myślał o mnie przez cały dzień - załamałabym się chyba jeszcze bardziej, gdyby tych połączeń było dwadzieścia. Nie oddzwoniłam jednak do niego, ponieważ nie posiadałam w sobie na tyle siły, aby rozmawiać z kimkolwiek. Żywiłam jedynie nadzieje, że Gregor nie przejmie się zbytnio i nie zechce z tego powodu uczynić jakieś kompletnej głupoty.
Próbowałam zasnąć, ale na nic były moje wysiłki. Położyłam się na boku i kuląc się niczym embrion zaczęłam płakać. W takim stanie leżałam chyba kilka godzin, ponieważ kiedy utraciłam świadomość, promienie słońca poczęły przebijać się przez opuszczone rolety.
Kiedy wstałam następnego dnia nie było lepiej. Kolejnego tak samo, po tygodniu żadnych zmian. Choć właściwie nie, zmiany był, ale na gorsze. Po tygodniu odbył się pogrzeb mojej mamy.
Przez cały ten czas nie odbierałam w ogóle telefonów od Gregora. Nie zdawałam sobie sprawy, iż moje nieodpowiedzialne zachowanie może stać się przyczyną kolejnej tragedii.
Na pogrzebie było sporo osób. Po dość długim czasie spotkałam się z Dominiką, Darią i Kubą. Kiedy dowiedziałam się oraz zobaczyłam na własne oczy, co stało się z Tondelewicz, miałam kolejny powód do płaczu, a gdy otrzymałam informacje od samej poszkodowanej kto ją potrącił, myślałam, iż gorzej już być nie może.
Odwróciłam się w kierunku siostry, która stała całkowicie sama gdzieś z boku zrozpaczona i milcząca. Skoczka przy niej nie było, wyjechał jakby się paliło, zaledwie dwa dni przed pochówkiem. Nie wiem czemu, ale nie wspomniałam nikomu o relacji łączącej Krzysztofa z moją siostrą.
Nie zabrakło również na ceremonii wujka Pawła wraz z moim kuzynem Tomkiem. Młody niemal od razu zapytał się gdzie jest Thomas, a ja musiałam się zdobyć na wyjaśnienie mu całej sytuacji, mimo że czułam się wprost potwornie. Nie zadawał zbyt wielu pytań. Przyjął tę wieść spokojnie, ale jego twarz od tamtego czasu miała dziwny wyraz. Nie rozmawialiśmy później zbyt wiele.
Magda również mi towarzyszyła na pogrzebie. Nie była nikim z rodziny lecz moja mama znała ją bardzo dobrze. Od czasów pierwszej klasy licem byłyśmy praktycznie nierozłączne; jedna klasa, jedna ławka, wspólne wakacje, ta sama praca... teraz stała przy moim prawym boku i cały czas niemalże ściskała moją dłoń, abym przypadkiem nie upadła. Znajdowałam się w prawdziwej rozsypce.
Po pogrzebie zorganizowano stypę i wszyscy na nią poszli. Ja jednak nie zabawiłam na niej długo, tłumacząc się potwornym bólem głowy. Magda natychmiast to podchwyciła i razem ze mną udała się do domu. To były bardzo ciężkie dni, na tyle destrukcyjne, iż mój mózg nie zapamiętał zbyt wielu szczegółów. Ja wówczas nie żyłam, ja egzystowałam pomiędzy realnym światem, a przestrzenią nieskładnych myśli, przepełnionych przeróżnymi emocjami.
Gregor każdego dnia wykonywał coraz więcej telefonów, a ja wciąż nie podnosiłam słuchawki. Czułam się jak ostatnia suka, wiedziałam, że źle robię i nie powinnam go traktować w ten sposób. Wiedziałam jednakże, że nie umiałabym mu wówczas pomóc, a tego z pewnością ode mnie oczekiwał. Ja sama potrzebowałam naprawy i w obecnym stanie nie przydałabym się skoczkowi do niczego.

Zrobiłam nawet coś, co graniczyło z absurdem. Po upłynięciu kolejnego tygodnia, czyli w sumie po dwóch pełnych tygodniach mojego milczenia, poprosiłam Magdalenę, aby to ona do niego zadzwoniła, żeby wyjaśnić całą sytuację. Z początku protestowała, ale gdy Gregor zadzwonił do mnie piętnasty raz w ciągu jednego dnia, skapitulowała. Z tego co udało mi się zarejestrować, rozmawiała z nim blisko pół godziny. Jeśli sądziłam, że to pomoże, byłam idiotką.. Gregor po dowiedzeniu się wszystkich szczegółów. dzwonił jeszcze częściej, pragnąc się ze mną skontaktować.

1 komentarz:

  1. o boze, czy zawsze musisz kończyć w takim strasznym momencie? :(
    ale rozdział świetny
    mega współczuje Wiki

    czekam na next x

    OdpowiedzUsuń