czwartek, 20 sierpnia 2015

Rozdział 47

Wciąż nie odbierała telefonów, mimo że milczała od ponad dwóch tygodni. Stwierdzenie, że się denerwował było ogromnym niedopowiedzeniem. Z początku sądził, iż zwyczajnie jest zajęta, a potem na pewno oddzwoni. W trzeciej dobie jednakże zaczął się poważnie martwić, a co za tym idzie, trudniej było mu dotrzymać daną Wiktorii obietnicę. Starał się jednak jak mógł, powracając do dawnych zainteresowań.
W chwilach gdy znów dostawał ataków paniki, zaczynał po prostu ćwiczyć w swojej domowej siłowni lub rzucał się w wir gotowania. Jeśli pogoda pozwalała, a najczęściej tak było, biegał kilka kilometrów albo brał do ręki aparat i całkowicie uciszał swoje myśli, robiąc zdjęcia krajobrazu. Zastanawiał się nawet czy nie wyjechać na wakacje do jakiegoś ciepłego kraju, ale zrezygnował z tego pomysłu, niemal tak szybko jak się pojawił.
Parę razy nawet wyszedł z dwoma najlepszymi kuplami na piwo. Odezwali się do niego niemal od razu po powrocie do domu i zdawali się bardzo przejmować jego stanem. Przez wszystkie te wydarzenia, nie widział się z nimi niemal od wieków. Okazali się jednak idealnym sposobem na zapomnienie o wszystkim, co pogarszało jego obecny stan zdrowia. Nie wypytywali go jednak o zbyt wiele, nie chcąc najwyraźniej, aby musiał przywoływać przykre doświadczenia.
Często też, najczęściej w nocy, gdy nie mógł zasnąć, siadał do biurka, wyjmował plik kartek, ostrzył ołówki i nakreślał wstępnie nowe projekty ubrań, jakie mógłby zamieścić w swoim sklepie. Zazwyczaj jednak wena na tworzenie odzieży ulatniała się w połowie pracy, a Gregor mimowolnie zaczął przelewać na papier dziwaczne postacie, jakie pojawiały się mu w głowie. Wszystkie wyglądały niczym wyjęte z filmów grozy. Przerażony tym, iż jego myśli podążają w niebezpiecznym kierunku, zgniatał większość kartek w kulkę, po czym zaczynał nimi rzucać do kosza, przyznając sobie punkty za trafienie oraz odejmując za chybienie. Nie było to może zbyt konstruktywne zajęcie, ale pomagało się zrelaksować i wyłączyć myślenie.
Nie zrezygnował jednak mimo wszystko z częstych telefonów, mając nadzieję, że dziewczyna wreszcie odbierze. Kiedy dowiedział się po czternastu dniach, co było przyczyną milczenia, w pełni zrozumiał. Nie mógł wyjść z szoku, że doszło do takiej tragedii, ale rozumiał. Wiktoria sądziła zapewne, iż da radę samodzielnie uporać się z bólem. Doskonale widział oczami wyobraźni, jak Maliniak odtrąca od siebie wszystkich i zamyka się w sobie. Takie zachowanie było bardzo w jej stylu. Nie chciała innych obarczać własnymi problemami, a sama przyjmowała na siebie zmartwienia wszystkich ludzi dookoła.
Westchnął ciężko, on także otrzymał od niej pomoc i to ogromną. Przez ten cały czas robiła wszystko wbrew swojej woli, aby tylko on poczuł się dobrze. Teraz, gdy była taka rozbita, poczuł, że musi chociaż spróbować odwdzięczyć się za okazaną mu dobroć. Stało się to wręcz obowiązkiem.
Poczekał jeszcze parę dni, nie tracąc nadziei na kontakt lecz w chwili minięcia trzeciego tygodnia, kiedy to nie odezwała się ani słowem, postanowił pojechać tam, gdzie wówczas przebywała. Wyszukał w swojej komórce numer telefonu Magdy, po czym słysząc po drugiej stronie zdziwiony głos kobiety, wyjawił swoje zamiary.
— Cieszę się, że chcesz przyjechać — powiedziała po chwili. — Jestem z nią teraz całkowicie sama, Andreas musiał wyjechać na zgrupowanie. W ogóle nie jestem w stanie do niej dotrzeć. Pewnie teraz uznasz, że w ogóle się nie staram, ale ja robię co w mojej mocy. Sądziłam, że nasza wieloletnia przyjaźń będzie potrafiła pokonać ten problem...
— Na pewno się starasz — uspokoił ją. — Powiedz mi proszę, co dokładnie się dzieje. Muszę wiedzieć.
Magda zamilkła na kilka chwil, jakby nie wiedząc, od czego powinna zacząć swój wywód. Starała się zapanować nad tonem głosu i brzmieć spokojnie, ale nie wyszło to perfekcyjnie, więc Gregor co jakiś czas słyszał urywane słowa.
— Cały czas płacze. Niemal ciągle słyszę jej szloch przez zamknięte drzwi, w ogóle mnie tam nie wpuszcza. Je tylko jeden posiłek dziennie, choć patrząc na jej stan, zdumiona jestem, że zdecydowała się choć na zjedzenie śniadania. W ogóle nie wychodzi z domu. Kiedy zdecyduje się zjeść ze mną posiłek, nie wypowiada ani słowa, mimo że ja cały czas staram się nawiązać kontakt. Płacz najczęściej ją usypia, ale jeśli wyśpi się w dzień, to potrafi całą noc chodzić po mieszkaniu jak zjawa, tak po prostu. Wychodzi ze swojego pokoju, zmierza korytarzem do salonu, przechodząc go trafia do kuchni. Następnie cofa się do łazienki, spędza tam jakieś pięć minut, po czym wychodzi, zahacza o pokój gościnny i po jakimś czasie wraca do pokoju. Potrafi tak zrobić trzy razy w ciągu jednej nocy. Kompletnie bez sensu.
Umilkła, najwyraźniej czekając na jego komentarz, a Gregorowi łamało się serce. Przez pewien czas w całkowitej ciszy starał się pozbierać wszystkie myśli oraz emocje, jakie nim zawładnęły. Oczami wyobraźni niemal widział, jak bardzo zmizerniała. Nie umiał jednak wyobrazić sobie, jak bardzo musiała cierpieć. Chciał teraz jedynie przytulić ją i cały czas trzymać w swoich objęciach, żeby przypadkiem nie zrobiła sobie krzywdy.
— Nic nie wspominała o mnie? — zapytał, kiedy jednak dotarł do niego sens wypowiedzi, poczuł się niczym ostatni egoista.
— Powtarza tylko cały czas, że nie może z tobą rozmawiać, bo do niczego ci się teraz nie przyda.
— Słucham? — zdziwienia w jego głosie nie dało się opisać słowami.
— Zawsze rozmawiała z tobą, żeby ci pomóc, a teraz nie jest w stanie, bo sama potrzebuje pomocy.
— Wiktoria myśli, że dzwonię do niej tylko wtedy, gdy potrzebuję pomocy, że tylko wtedy jest mi potrzebna?
Z każdym słowem dziwił się coraz bardziej, ale nie mieściło się to mu w głowie. Ona przez ten cały czas myślała wyłącznie o nim. A teraz gdy sama doświadczyła nieszczęścia, czuła się zapewne jak bezużyteczny śmieć. Musiał jej udowodnić, że tak nie jest, że przez ten cały czas źle rozumiała jego prawdziwą motywację.
— Pojawię się jak najszybciej będę mógł — obiecał. — Już dziś zabukuję bilety na najbliższy samolot.
— Mimo wszystko nie wiem, czy Wiki ucieszy się na twój widok — powiedziała z niepokojem dziewczyna. — Możliwe, że nawet nie otworzy pokoju.
— Będzie musiała — powiedział pewnym głosem. — Teraz ja się nią zajmę, tak jak ona dbała o mnie.
— Jesteście razem tacy słodcy — zaśmiała się Magda. — Szczerze wam kibicuję — przyznała nagle. — Wiki się jeszcze do ciebie przekona.
Nie odpowiedział, ale nie potrafił też opanować ciepła, jakie rozeszło się po całym ciele. To były bardzo miłe, podnoszące na duchu słowa i choć nie wierzył, żeby kiedyś stworzyli normalny związek, świadomość, iż dla kogoś wyglądają razem słodko, bardzo go cieszył.
— Nie wspominaj jej nic — poprosił. — Może wpaść tylko w niepotrzebną panikę albo wściekłość.
— Specjalista od depresji? — raczej bardziej stwierdziła aniżeli spytała.
— Powiedźmy, że na własnej skórze doświadczyłem mechanizmu ciągłej zmiany emocji — odparł wymijająco. — Dzięki za wszystkie informacje, nie przestawaj się starać, aby do niej dotrzeć. Będę niebawem.
Rozłączył się, zanim zdążyła coś odpowiedzieć. Uznał, że najlepiej myśli się mu przy jedzeniu, więc na szybko coś wykombinował, po czym usiadł na kanapie i zaczął gorączkowo myśleć. Nie podejrzewał, że Wiktoria przeżyje to tak mocno. Może umarła jej rodzona matka, ale Sandra zdawała się, co wiedział z relacji Magdy — cierpieć zdecydowanie mniej albo wręcz wcale.
Gregor był zmuszony dokładnie przemyśleć, jak będzie się zachowywał, aby pomóc, co z pewnością nie okaże się wcale najłatwiejsze. Wiedział jedynie, że nie podda się, nie da za wygraną, nawet jeśli zostanie wyzwany od najgorszych i będzie kazano mu spierdalać.
Wiktoria go nigdy nie zostawiła samemu sobie, nawet jeśli wiązało się to z poświęceniem wielu ważnych dla niej rzeczy. Myśl, że mógłby ją teraz zostawić, wydawała się wręcz niedorzeczna.
Zaraz po tym jak zjadł, włożył naczynia do zmywarki i wziął się za kupowanie biletów. Okazało się, że najbliższy lot jest za dwa dni. Natychmiast zabukował bilety i nie widząc już dalszej potrzeby używania Internetu, wyłączył laptopa
— Wytrzymaj jeszcze trochę Wiktoria, wytrzymaj — szepnął do siebie, a w ciągu kolejnej godzinny starannie zapakował część swoich rzeczy.

***

— Próbowałam do niej dzwonić, ale nie odbiera — powiedziała Dominika w kierunku Kuby. — Kompletnie się w sobie zamknęła.
Daria, Dominika oraz Kuba postanowili odwiedzić Wiktorię w mieszkaniu Magdy, dopóki nie wrócili jeszcze do Limanowej, ale dziewczyna nawet nie otworzyła drzwi od swojego pokoju. Nawet nie wypowiedziała ani słowa, a spodziewali się, że ich chociaż wyklnie i każe się wynosić. Od tamtego czasu regularnie starali się z nią skontaktować, ale rezultat okazał się beznadziejny.
Teraz we dwójkę spacerowali naokoło placu zabaw, chcąc zażyć świeżego powietrza. Daria mimo że starali się ją namówić na wyjście, wolała zostać w domu i przeczytać książkę.
— Kiedyś musi się z tego otrząsnąć — uznał Kuba. — Poza tym za dwa tygodnie są jej urodziny.
— Wątpię, aby ją to interesowało. Co więcej myślę, że zapomniała i nikogo do siebie nie dopuści — wyraziła swoje obawy. — Możemy zapomnieć o przyjęciu urodzinowym.
Kuba zamyślił się na chwilę, zwalniając tempo chodu.
— Właściwie moglibyśmy spróbować jeszcze raz do niej pojechać, właśnie na urodziny. Może wtedy się odezwie, musimy się postarać.
— Skoro uważasz, że warto spróbować, to ja jestem za.
Kuba skrzywił się nieznacznie.
— Przecież to twoja kuzynka a nie moja — zauważył. — Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że ci na niej nie zależy.
— Oczywiście, że zależy i ta sytuacja też jest dla mnie trudna, w końcu umarła moja ciocia. Tylko ja wiem, jak bardzo Wiktoria potrafi być uparta.
— A Gregor?
— Co Gregor? — dziewczyna nie zrozumiała, patrząc na skoczka pytająco. — Co on ma w ogóle do tego?
— Wiesz, zdaje mi się, że on może mieć na nią jakiś wpływ. Nie znam dokładnie ich relacji, ale myślę, że Schlierenzauer może najszybciej do niej dojść i wzbudzić jakieś emocje, choćby negatywne. Może by go powiadomić?
— On wie — powiedziała krótko. — Ale nie mam pojęcia, czy ma zamiar coś zrobić. Magda nie mówi zbyt wiele wbrew pozorom.
Jej towarzysz potrząsnął jedynie głową.
Szli przez kilka minut w ciszy, każde zatopione we własnych myślach. Wkrótce zaczęło padać i w szybkim tempie rozszalała się prawdziwa ulewa. Rodzice zaczęli uciekać z dziećmi z placu zabaw, a oni we dwoje schowali się pod  pierwszym lepszym zadaszeniem.
Dominika ze zdziwieniem obserwowała, jak Kuba zdejmuje swoją bluzę i zostaje tylko w koszulce z krótkim rękawem. Szybkim ruchem zarzucił jej swoje ubranie na ramiona.
— Nie chcę, żebyś zmarzła — powiedział z uśmiechem w jej stronę. — Z tego co widzę, trochę tu posiedzimy.
— Dziękuję, ale za to tobie będzie zimno — odparła zmartwionym tonem i zaczęła, zdejmować bluzę z ramion.
— Zostaw! — zatrzymał ją ruchem ręki. — Mi nie jest zimno — zaprotestował. — Ale jeśli tak bardzo się o mnie martwisz, to możemy się wzajemnie ogrzać — dodał na koniec z cieniem uśmiechu na ustach.
Zanim blondynka zdążyła zapytać, o co tak właściwie mu chodziło, znalazła się w jego ramionach. Przytuleni do siebie patrzyli na panującą wszędzie ulewę i przez pewien czas w ogóle się nie odzywali lecz nie uznali tego za konieczne. Żadne z nich nie czuło się skrępowane.
— Jak byłem mały ja i Maciek bardzo lubiliśmy deszcz. Często, gdy mama nie patrzyła, wybiegaliśmy na zewnątrz i ścigaliśmy się w deszczu, spychając się nawzajem do kałuży — zaśmiał się na samo wspomnienie. — Jako że byłem starszy prawie zawsze wygrywałem, a potem obydwoje dostawaliśmy ostrą reprymendę od ojca, a mama dawała nam szlaban. We dwóch uważaliśmy to za zabawne, dopóki Maciek któregoś razu nie dostał zapalenia płuc. Później już nigdy nie miałem nawet ochoty spychać go do kałuży.
— Dobrze, że nic poważniejszego się mu nie stało i teraz jest zdrowy. Ja nigdy nie miałam rodzeństwa, z którym mogłabym robić głupie rzeczy. Najbliższą z rodziny zawsze były dla mnie Daria z Wiktorią. Sandry nikt nigdy nie lubił.
— Jest dziwna — potwierdził. — Rozmawiałem z nią może dwa razy, ale nie wzbudziła mojej sympatii.
— Uwierz, że mojej też nie. Dziękuję — dodała nagle.
— Za co? — spytał ze zdziwieniem, ale jednocześnie przycisnął ją mocniej do siebie.
— Za wszystko — odpowiedziała. — Chcesz ratować wszystkie osoby, które są dla mnie ważne. Najpierw Daria, potem to mieszkanie, teraz sprawa z Wiktorią... nie mam zielonego pojęcia, jak ja ci się odwdzięczę za to wszystko — w jej głosie słychać było smutek.
— To naprawdę nic takiego. Osoby ważne dla ciebie, są ważne również dla mnie — zapewnił z uśmiechem. — Jak będę w stanie zrobić jeszcze więcej, niż dotychczas, uczynię to — obiecał.
— Ale dlaczego? — spytała zdziwiona.
Kuba wzruszył ramionami.
— Może wreszcie chcę, żebyś się do mnie uśmiechnęła i była szczęśliwa? Od samego początku, już na ślubie zwróciłaś moją uwagę. Byłaś wesoła, roześmiana, trochę szalona, nierozważna... taka słodka.
Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć na te słowa, Kuba załapał ją za podbródek i przyciągnął do siebie. Delikatnie musnął jej usta swoimi wargami, a potem pogłębił pocałunek. Nie odepchnęła go, a co więcej, oddała pieszczotę z żarliwością, zarzucając mu przy okazji ręce na szyje. Długo nie potrafili się od siebie oderwać, a jeśli już tak się działo, zaraz wszystko zaczynali od nowa.
Niebawem deszcz przestał padać, a przez chmury przebiły się pierwsze promienie wiosennego słońca.
Żadne z nich nie wiedziało, jak skomentować to, co się właśnie stało. Nie mówili więc nic, po czym trzymając się za ręce, wrócili do domu w lepszych niż dotychczas nastrojach.

***

Znalazł się tam, gdzie wcale nie chciał się wówczas znaleźć. Marta wciąż leżała nieprzytomna, mimo upływających tygodni, a on musiał odsunąć wszystko na bok i pojechać na zgrupowanie. Nie szło mu zbyt dobrze, mimo usilnych starań cały czas widział trupiobladą twarz dziewczyny przed oczami, a jego wyniki, okazały się najgorsze z całego zespołu, co było niesamowicie upokarzające, tym bardziej, że znajdowali się tutaj również skoczkowie z kadry B.
— Znów nie doleciałeś nawet do punktu konstrukcyjnego — powiedział trener, a on poczuł się jak ostatni nieudacznik. — Weź się w końcu w garść, bo może cię zabraknąć w zimie — zagroził Werner.
Nie miał innego wyjścia jak przeprosić i zapewnić, że teraz na pewno się postara. Przyszedł jednak czas na pozostałych jego kolegów, więc do kolejnego skoku, zostało mu trochę czasu. Oddalił się kilka metrów, nawet nie patrząc na wyczyny pozostałych. W geście bezsilności pochwycił plastikową butelkę z wodą, ale zamiast się napić, bezceremonialnie wylał sobie na głowę niemal połowę zawartości.
Trener był zbyt pochłonięty nagrywaniem kolejnego skoku na swoją kamerę, więc nawet Richarda nie zauważył, czego nie można było powiedzieć o innych zawodnikach.
Niedaleko siedział Severin, spoglądając na niego z niezrozumiałym wyrazem twarzy. Richard liczył, że w ciągu kilku sekund przestanie się tak w niego wpatrywać, ale były to tylko pobożne życzenia. Co więcej, Freund postanowił do niego podejść.
— Co się z tobą dzieje? — zapytał zaskoczony. — Nie skaczesz tak jak ty, ktoś cię podmienił?
Zamiast odpowiedzieć posłał blondynowi jedynie spojrzenie pełne wściekłości i odwrócił wzrok, licząc, że Severin w końcu sobie pójdzie. Richard chciał wykorzystać krótką przerwę, aby pomyśleć i jakoś wszystko ogarnąć, a nie wdawać się w melodramatyczne opowieści o swoim życiu.
— Słuchaj — kontynuował, wzdychając ciężko. — Nie wiem co się dzieje w twoim życiu i wcale nie muszę tego wiedzieć, ale postaraj się jakoś wszystko pozałatwiać do zimy, w porządku? Nie możemy w sezonie dać plamy.
— Tak jest, liderze — odparł raczej niegrzecznie.
Oficjalnie byli przyjaciółmi, większość wspólnych fanek nawet łączyła ich ze sobą w parę i kreowała niestworzone historie z nimi w roli kochanków. Freitag nigdy nie miał siły, aby z tym walczyć, bo i tak z pewnością nic by nie wskórał. Metoda jaką obrał, polegała na unikaniu swojego nazwiska w sieci szerokim łukiem.
Tak naprawdę to nawet nie lubił Severina, a on sam zdawał się go traktować obojętnie, chyba że chodziło o dobro całej drużyny, czego dowód dostał właśnie w tej chwili.
— Nie odbieraj tego jako atak na siebie, okej? Ja naprawdę czuję, że sezon dwa tysiące czternaście — dwa tysiące piętnaście będzie należał do nas.
— Oczywiście, z pewnością wygramy puchar narodów — powiedział ironicznie. — A ty wygrasz cały sezon i wszyscy będą szczęśliwi.
— Tu nie chodzi o mnie, ale o nas — westchnął. — Musisz się wziąć w garść.
— Jak będę dalej źle skakał, to po prostu wezmą kogoś innego, z czym ty masz problem? Mamy wielu dobrych zawodników, nie zginiecie beze mnie — warknął ze
złością, mając szczerą ochotę odejść z tego miejsca, żeby tylko nie patrzeć Freundowi w twarz.
Nastała między nimi krępująca cisza, podczas której Richard nie potrafił nie myśleć o leżącej gdzieś tam bezwładnie ukochanej i prawie ugięły się pod nim nogi. Mimo wcześniejszej złości spojrzał na blondyna ze smutkiem w oczach.
— Moglibyśmy wziąć kogoś innego, to prawda, ale chcę, żebyś to właśnie ty wystąpił w głównej kadrze — powiedział wreszcie Severin, przerywając ciszę, która męczyła go od samego początku.
Stwierdzenie, że Richard był zaskoczony, okazałoby się sporym niedomówieniem w tej sytuacji, patrzył na swojego towarzysza, jak na stworzenie z innej planety.
— Nigdy nie obchodziły cię poszczególne jednostki, zawsze ogół drużyny, żeby była jak najsilniejsza — zauważył szorstko. — Nie udawaj, że coś się zmieniło w tej kwestii. Jestem słaby, wypadam. Powinieneś się cieszyć — nagle odwrócił się i pokazał palcem na skocznię. — Obserwuj, a znajdziesz tam wielu lepszych ode mnie — zakończył z zamiarem odejścia od Severina, ale ten nagle zacisnął dłoń na jego nadgarstku.
Gest ten był tak niespodziewany dla Richarda, że aż się wzdrygnął, a dotyk Freunda palił go niczym rozżarzony węgiel. Zaczął się wyrywać i wreszcie mu się to udało. Mimowolnie musiał rozmasować drugą dłonią miejsce dotknięcia, choć uścisk wcale nie był mocny, a on sam nie czuł bólu.
— Może nie obchodziły mnie jednostki — zaczął Severin, mimo oskarżycielskiego, gniewnego spojrzenia Richarda — Ale jestem znakomitym obserwatorem i wiem, że jak się pozbierasz, będziesz jedną z najlepszych broni w całej kadrze i nikt nie będzie skakał z taką żarliwością jak ty, jeśli będziesz miał odpowiednią motywację. I tak, mimo że mówię o tobie, myślę w kontekście całej drużyny. Jak zawsze.
Wyraz twarzy Richarda złagodniał, bo Severin na swój pokrętny sposób powiedział mu komplement, niemal idealnie go maskując.
— Co jest dla ciebie w życiu ważne? — zapytał nagle Freitag, wprawiając tym blondyna w osłupienie.
— Skoki — zaskoczenie na jego twarzy zniknęło tak szybko jak się pojawiło. — To jest moim celem, napędza mnie i wiem, że osiągnę wszystko. Pozostałe rzeczy nie mają aż takiego znaczenia.
Richard zamyślił się. Od zawsze obserwował Severina i za każdym razem celowo znajdował się w jego pobliżu — co niejednokrotnie uchwyciły kamery i fanki z bujną wyobraźnią — nie dlatego, żeby gratulować, nie po to, aby szczerze się cieszyć, nie z zamiarem uściśnięcia mu dłoni oraz złożenia gratulacji, lecz dlatego że był starszy, bardziej doświadczony, a co najgorsze od niego lepszy. Miał nadzieję, iż czegoś się nauczy, a prędzej go piekło pochłonie, aniżeli wprost o cokolwiek go poprosi. Różnica między nim a Severinem w kwestii miejsc na podium była dość znaczna, co niesamowicie go denerwowało.
— Rozumiem liderze — powiedział, niepewny czy dodać coś jeszcze. — Postaram się nie zawieść drużyny. Zdobędziemy puchar narodów.
— Richard na skocznię, ale już! — usłyszał wołanie trenera, a następnie odszedł bez pożegnania.
— Jestem Severin, nie lider — powiedział cicho Freund, ale wiedział, że Richard     i tak go nie usłyszy, bo wypowiedział te słowa długo po jego odejściu.

Trening trwał bardzo długo. Richard pod wieczór czuł, że opuściły go wszystkie siły. Rzucił się na łóżko w swoim tymczasowym pokoju z zamiarem natychmiastowego zaśnięcia, ale nie było mu to dane.
— Śpisz już? — usłyszał za sobą zaskoczony głos Freunda. — Wszyscy na dolej jeszcze rozmawiają, nie chcesz może się napić?
Niestety musiał dzielić pokój z Freundem, co według niego okazało się najgorszą opcją. Prawdopodobieństwo, iż przeszkodzi mu w relaksowaniu się, było bardzo wysokie.
— Wy pijecie? — spytał bezemocjonalnie, nawet nie podnosząc na niego swojego wzroku. — Na treningach?
— Nie bądź głupi, mała ilość wina dobrze działa na krążenie, nie proponuję ci całej butelki wódki — Richard, mimo że na niego nie patrzył, mógł przysiądź, że się skrzywił na słowo wódka.
— Nie chcę, dzięki liderze.
Severin podszedł tak blisko jego łóżka, że teraz Freitag bez jakiegokolwiek ruchu głową, widział nad sobą blond czuprynę.
— Nie jestem lider, jestem Severin — powiedział sucho, patrząc na niego bez wyrazu. — Przestań wreszcie mnie nienawidzić, tylko dlatego że jestem od ciebie po prostu lepszy.
Wzdrygnął się nerwowo. Nawet teraz Severin miał czelność powiedzieć na głos, że jest lepszy od niego. Ten fakt był dość oczywisty i dowody można odnaleźć w tabelach, ale do jasnej cholery, nie musiał mu tego wycedzić prosto w twarz!
Wziął głęboki oddech, powstrzymując się, aby na niego nie skoczyć. Od dziecka był zbyt impulsywny. Zamiast tego wbił w Severina wzrok i nie odezwał się, dopóki Freund nie zrobił tego pierwszy.
— Masz jakiś kompleks, czy co? Jestem od ciebie starszy, to normalne, że mam więcej sukcesów, ciebie też to czeka. Chyba, że istnieją jeszcze jakieś dodatkowe powody twojej niechęci?
— Dzisiejszego dnia powiedziałeś do mnie więcej słów, aniżeli przez całą naszą znajomość. Praktycznie w ogóle się do mnie nie odzywałeś, patrzyłeś na wszystkich z góry i udawałeś, iż jesteś panem wszystkiego — odparł o wiele spokojniej, niż się po sobie spodziewał. — Wkurzasz mnie swoim zadufaniem, pewnością siebie i zazdroszczę ci talentu, teraz się już odczepisz? Wielka gwiazda, zawsze w centrum wszystkiego.
Severin odsunął się znacznie po usłyszeniu tych słów, ale nie mówił nic przez dłuższą chwilę. Richard przyjął z wyraźną ulgą przerwanie kontaktu wzrokowego. Słyszał wyraźnie skrzypienie materaca po drugiej stronie pokoju.
— Może i jestem w centrum uwagi, ale ty z własnej woli wybrałeś podpieranie ścian. Wcale nie musi tak być.
— Lepsze to niż robienie z siebie błazna — odparł zgryźliwie.
— Nie jestem błaznem i ty wiesz o tym najlepiej — odpowiedział bez cienia urazy w głosie. — Richie jesteś wszędzie, ale zawsze po cichu, nie chcesz, żeby ludzie cię poznali.
— Znalazł się psycholog — prychnął. — Masz rację, nie chcę i jest mi z tym po prostu świetnie, a już najbardziej nie chcę, żebyś ty mnie poznał — odparował nie do końca przekonany, czy naprawdę chce to powiedzieć. — I nie mów do mnie Richie, nienawidzę tego.
Po kilku sekundach usłyszał westchnięcie i wiedział, że Severin całkowicie odpuścił. Jak dobrze pójdzie, to może nawet blondyn zostawi go teraz samego.
— Chodź do chłopaków — powiedział cicho.
— Nie — zaprotestował natychmiast. — Chcę odpocząć. Sam. Teraz.
Severin okazał się niezwykle wyrozumiały jak na niego. Wstał ze swojego łóżka niemal od razu, a przy wyjściu z pokoju odwrócił się, patrząc na Richarda z miną zbitego psa. Kiedy już Freitag chciał mu krzyknąć, żeby się pośpieszył, blondyn zniknął. Richard usnął niemal natychmiast, słysząc, jak Severin zbiega po schodach.

Richarda obudziło natarczywe dzwonienie komórki. Przeklął siarczyście w myślach, święcie przekonany, że trzeba już wstawać na trening. Po otwarciu oczu, przekonał się jednak, że jest dopiero za pięć trzecia, a na zewnątrz panowała jeszcze noc. Ignorując niezadowolony jęk Severina, dobiegający z przeciwległego krańca pokoju, odebrał połączenie nie patrząc na nazwę kontaktu.
— Halo? — wybełkotał sennie. — Kto dzwoni o tak nieludzkiej godzinie?
Po drugiej stronie słuchawki panowała nieprzenikniona cisza, co niesamowicie go wówczas zirytowało. Chciał krzyknąć przekonany, że kolejny dzień należy spisać na straty, a on będzie musiał powstrzymywać się, aby kogoś nie udusić. Zwłaszcza Severina.
— Rich, gdzie jesteś?
Tego głosu nie mógł pomylić z żadnym innym. W jednej sekundzie serce zaczęło bić mu w szaleńczym tempie.
— Marta, boże, ty żyjesz...
Nie był w stanie opisać, jak bardzo się cieszy. Zachciało mu się płakać oraz skakać z radości. Nie interesowało go, że wszyscy spali. Pragnął natychmiast spakować się, pojechać do Marty i przytulić ją bardzo, bardzo mocno. Zgrupowanie stało się nagle czymś niezwykle odległym, mało znaczącym.
— Tak żyję, ale bardzo boli mnie głowa — jęknęła żałośnie, ale nawet ten dźwięk wydawał się skoczkowi piękny. — Wpadniesz do mnie z samego rana? — spytała beztrosko. — Tęsknię za tobą.
Po usłyszeniu ostatniego zdania, pragnienie zobaczenia jej nasiliło się stukrotnie. Jednak gdy doszło do niego, jak daleko się od siebie znajdują, zasępił się.
— Marta, ja nie mogę — powiedział z wyraźnym smutkiem. — Jestem teraz na zgrupowaniu w Niemczech.
— Kiedy kończysz? — spytała spanikowana. — Nie mogę zostać w Austrii całkiem sama, wiesz o tym.
Wiedział i to bardzo dobrze. Panika Marty udzieliła się również jemu.
— Słuchaj, wszystko jest pod kontrolą — starał się zachować spokój. — Jesteś bezpieczna, pieniądze na wszelki wypadek ci zostawiłem. Podejrzewam, że zostaniesz jeszcze kilka dni na obserwacji, więc zyskamy na czasie. Potem możesz zameldować się w hotelu, a ja przyjadę. Słyszysz, przyjadę do ciebie — ostatnie zdanie niemal wykrzyczał, mając w głębokim poważaniu Freunda, który z pewnością nie mógł teraz zasnąć, więc przysłuchiwał się dokładnie całej rozmowie. — Zgrupowanie kończy się za tydzień — poinformował.
— W porządku — powiedziała miękko. — Wiedziałam, że wreszcie będziesz musiał wrócić do swoich obowiązków — w jej głosie nie było słychać nawet cienia wyrzutu i pretensji. — Powodzenia przyjacielu.
— Dziękuję, trzymaj się.
— Do zobaczenia — dodała, rozłączając się pierwsza.
Richard się cieszył, cholernie się cieszył. Wiedział na sto procent, iż tej nocy nie zmruży już oka, ale było to nieistotne. Nie poczuł nawet zawodu, gdy nazwała go wyłącznie przyjacielem. Sam fakt, że żyła i miała się świetnie, był doskonała rekompensatą na wszystkie niedogodności.
— Dziewczyna? — usłyszał stłumiony głos Severina i mógł niemal przysiąc, że blondyn opatulił się kołdrą po same uszy.
— Coś w tym rodzaju — odburknął, pewny że nie chce się z nim zaprzyjaźniać tylko z powodu wczorajszej gadki.
— Obawiasz się dostać kosza? — spytał błyskotliwie, a w Richardzie zawrzała krew. Niech on się lepiej zamknie. — W końcu nigdy nie miałeś dziewczyny, to zrozumiałe, że się stresujesz.
No nie, tego już za wiele, skąd Severin...
— Możemy nie zgłębiać w środku nocy szczegółów mojego życia miłosnego? — spytał ironicznie, mając nadzieję, że wlał w to zdanie tyle jadu, ile tylko jest możliwe. — Może się mnie jeszcze spytasz, czy jestem prawiczkiem?
— Nie czuję najmniejszej potrzeby, aby znać odpowiedź na to pytanie — stwierdził gładko, po czym Richard słyszał, jak skoczek przewraca się na drugi bok. — Dobranoc.
Nie odpowiedział, zatopiony we własnych myślach. Chciał, żeby ten ostatni tydzień minął w ciągu najbliższej minuty.

***

Nacisnął niepewnie kilka razy guzik od domofonu. Miał szczerą nadzieję, że nie pomylił adresu i znajduje się tam, gdzie powinien. Rozmawiał z Magdaleną zaraz po wyjściu z lotniska, ale ona nie mogła wyjść mu naprzeciw, ponieważ musiała pilnować Wiktorii. Sobańska nigdy nie zostawiała jej samej, za co Gregor był jej niezwykle wdzięczny.
O stanie Wiktorii słyszał bardzo wiele, rozmawiał z Magdą od przeszło dwóch dni i z radością stwierdził, że niemal całe skrępowanie pomiędzy nimi zniknęło. Teraz mieli wspólny cel, który uczynił ich dwoje czymś na kształt wspólników. Nie bał się już powiedzieć, co czuje, co myśli na dany temat oraz jakie ma plany w związku z zaistniałym problemem.
Czekał dosłownie kilka sekund. Dziewczyna otworzyła drzwi bez najmniejszego odzewu, przekonana, że to właśnie on przyjechał, aby uratować Maliniak — o ile jeszcze było co ratować. Skarcił się za tę myśl tak szybko, jak się pojawiła, po czym wbiegł po schodach, jakby brał udział w szaleńczym maratonie.
— Jak się sprawy mają? — zapytał od progu z przejęciem, a serce podskoczyło mu do gardła. — Ona wie, że tu jestem?
— No i na tym właśnie polega problem... — jęknęła. — Tak jakby nic jej nie mówiłam, więc może być w lekkim szoku.
Świetnie. Genialnie. Równie dobrze może zaraz się na niego rzucić z zamiarem rozszarpania na strzępy. Nie odbierała przecież telefonów, więc Gregor nie wiedział, czego powinien się spodziewać. Mimo wszystko zaczerpnął więcej powietrza i przemówił pewnym głosem.
— Gdzie ona teraz jest? — spytał, rozglądając się na boki.
— Jak zawsze w swoim pokoju — odpowiedziała z wyraźnym smutkiem. — Nigdy nie odpowiada na moje komunikaty, czasem tylko wyjdzie coś zjeść albo uda się do łazienki. Całkowicie się zamknęła na bodźce zewnętrzne.
Gregor wszedł głębiej do mieszkania, po czym szybko zdjął buty. Podążył od razu za Magdą, a gdy wskazała mu odpowiednie drzwi, skoczek poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy, a serce zaczyna bić dwa razy szybciej. Postanowił jednak zrobić dla niej wszystko, więc wpierw powinien zachować stalowe nerwy.
— Wiki, masz gościa! — krzyknęła Magda, opierając się delikatnie o drzwi. — Otwórz, proszę, to bardzo ważne.
Cisza. Gregor, mimo że przysunął się znacznie do zamkniętego pomieszczenia, nie usłyszał najmniejszych oznak ruchu. Nie wróżyło to dobrze, ponieważ drzwi okazały się zamknięte od środka na zamek, więc jedynie Wiktoria mogła go wpuścić.
— Wiktoria, to ja, Gregor! — krzyknął do niej, nie wiedząc, czy informacja ta nie wywoła zbyt dużego szoku. Uznał jednak, iż warto zaryzykować. W końcu nie było innego sposobu. — Otwórz, proszę, chciałbym z Tobą porozmawiać. Od trzech tygodni w ogóle ze sobą nie rozmawialiśmy, martwiłem się.
Cisza.
— Cholera jasna — usłyszał głos Magdy za plecami. — Tak mi przykro Gregor — powiedziała, a skoczek zobaczył w jej oczach prawdziwy żal. — Chcesz się może czegoś napić? — spytała niepewnie. — To może trochę potrwać.
Zaprzeczył. Nie miał najmniejszego zamiaru się poddawać, nie teraz, gdy zdecydował się przyjechać. Nie w chwili, w której Wiktoria wyraźnie potrzebowała jego pomocy, choć może nie miała tej świadomości.
Pukał w drzwi jeszcze długo i cały czas mówił w kierunku Maliniak jakieś słowa, starając się, mimo wzrastającego niepokoju, brzmieć spokojnie. Gotów był spędzić nawet najbliższą noc, śpiąc na korytarzu przed drzwiami jej pokoju.
— To jest twoje mieszkanie, ona nie ma prawa się w nim zamykać — zwrócił się nagle do Magdy całkowicie zrezygnowany i trochę wkurzony. — Posiadasz święte prawo, aby zadzwonić po jakiegoś specjalistę, który rozpieprzy ten kurewski zamek! — krzyknął wściekle i uderzył dwoma pięściami w drzwi, po czym zjechał bezradnie na podłogę, klęcząc od tamtej pory na kolanach.
Magda natomiast zaczęła się zastanawiać, czy ściągnięcie tutaj Gregora było na pewno takim cudownym pomysłem. Jeśli limit pecha się nie wyczerpał, równie dobrze może mieć od dzisiaj dwóch niezrównoważonych ludzi pod swoim dachem. Wyraźnie widziała, jak Schlierenzauer przestaje panować nad emocjami.
 — Otwórz kurwa te drzwi i nie traktuj mnie, jakbym nic nie znaczył! — krzyknął po dłuższej chwili milczenia. — Nie możesz traktować mnie w ten sposób ani olewać swoich przyjaciół. Zobacz, ile Magda ci pomogła, a ty teraz robisz przedstawienie!
Cisza.
Poprawił więc swoją pozycję, wygodnie usadawiając się po turecku na podłodze, oparty plecami o te cholerne drzwi. Po dłuższych namowach Magdy uległ wreszcie i zdecydował się na wypicie szklanki coli. Jak gdyby nigdy nic siedział na podłodze, co jakiś czas sącząc napój.
— Ja wciąż tu jestem — przypomniał się po jakieś minucie, ale jego głos okazał się już znacznie spokojniejszy. — Mamy czas, nigdzie nam się nie spieszy.
Siedział, naprawdę tam siedział, cierpliwie czekając. Godziny mijały, a Magda coraz bardziej go podziwiała. Wstał jedynie dwukrotnie, aby szybko skorzystać z łazienki. Cały czas starał się do Wiktorii mówić, choć nigdy nie otrzymywał znaku, że w ogóle go rozumiała. Opowiadał o tym, jak spędził te kilka tygodni bez niej, jakie miał sny, co ostatnio widział w telewizji, a do tego zdarzyło mu się przytoczyć kilka historyjek z własnego dzieciństwa.
— Ona coś będzie jeszcze dzisiaj jadła? — zapytał konspiracyjnie w stronę Magdaleny. — Wychodziła dzisiaj?
— Tylko raz, do łazienki — poinformowała zdołowana. — Zrobiłam jej rano kanapki, to przynajmniej otworzyła na chwilę drzwi i zabrała talerz, ale nie jadła ze mną wspólnie od dwóch dni.
— Pierdole — przeklął siarczyście i mimowolnie przeczesał swoją czuprynę.
Czekał cierpliwie dalej, urozmaicając sobie upływ czasu, rozmową z Magdą, która przynajmniej dawała mu komunikaty zwrotne.
Po kolejnej godzinie, gdy zaczęło zachodzić słońce, poczuł się niesamowicie senny, a głowa zaczęła opadać mu na pierś. Usilnie z tym walczył. Skoro Wiktoria nie chciała go wpuścić, to musiała w końcu chyba skorzystać z łazienki. Uznał, że to będzie jego najbliższa szansa. Cały czas rozmawiał, choć po tylu godzinach była to tylko bezsensowna paplanina. Nie otrzymał żadnego sygnału.
Zrobiło się mu cholernie przykro, ponieważ nie spodziewał się aż takich przeszkód na swojej drodze. Gdy to Gregorowi było źle, zawsze pragnął bliskości Wiktorii, w jej przypadku jednakże odbywało się to całkowicie inaczej, co dość mocno zraniło jego uczucia. Ona go nie chciała. Nie okazał się dla niej lekarstwem, stał się kimś, kogo ona leczyła, ale nie miało to prawa działać w drugą stronę. Dała mu to jasno do zrozumienia.
— Zrobiłaś to dla mnie i tylko dla mnie — zaczął nagle, mając w głębokim poważaniu, iż nie są sami, a Magda uważnie się mu przygląda. — Powiedziałaś mi kilka tygodni temu, że będziemy przyjaciółmi. Obiecałaś utrzymywać kontakt, zapewniłaś, że zawsze będę mógł napisać czy zadzwonić... zrobiłaś to dla mnie. Nie zgodziłaś się na to wszystko, ponieważ sama tego chciałaś, nie dlatego że jestem kimś ważnym dla ciebie. Zrobiłaś to po to, abym to ja poczuł się lepiej. Wcale nie potrzebowałaś mojej osoby. Nigdy. Ty w ogóle nie musiałaś ze mną rozmawiać, nie odczuwałaś potrzeby bycia moją przyjaciółką. Równie dobrze mógłbym nagle zniknąć, to nie byłoby ważne, prawda? — spytał, śmiejąc się nerwowo. — Nie wiem czy wiesz, lecz złamałaś zasady naszej umowy i jestem z tego powodu teraz cholernie zły. Przyrzekłaś mi, iż będziesz robić jedynie rzeczy, na które sama masz ochotę, pamiętasz? Miało nie być żadnego poświęcania się dla mojego lepszego samopoczucia. Dlaczego więc obiecałaś mi przyjaźń, skoro nie chciałaś jej? Jakim prawem zapewniłaś mnie, iż będziemy cały czas utrzymywać kontakt, skoro nie miałaś na to najmniejszej ochoty? Złamałaś nasz kontrakt, ponieważ po raz kolejny uczyniłaś coś dla mnie, całkowicie ignorując własne chęci czy uczucia.
Gregor wziął głębszy oddech i dokończył picie chyba piątej już szklanki coli tego dnia. Jednocześnie pierwszy raz odkąd tu przybył, usłyszał wyraźne ruchy w pokoju. Coś jakby skrzypienie materaca, a zaraz po nim stąpanie bosymi stopami po panelach. Kiedy doszedł do niego dźwięk otwieranego zamka, prawie upuścił pustą już szklankę. Podniósł się natychmiast z podłogi, mimo że niemal wszystkie jego mięśnie krzyczały z bólu przez ciągłe siedzenie w jednej pozycji.
Magda natomiast dyskretnie oddaliła się do salonu i zaczęła udawać, że interesuje ją puszczany właśnie film w telewizji. Dopiła resztki coli z gwintu i jak gdyby nigdy nic rzuciła pustą butelkę koło kanapy.
Gdy Gregor zobaczył wreszcie Wiktorię, poczuł, jakby ktoś go pozbawił resztek powietrza. Była tak inna w skołtunionych włosach, podkrążonych i podpuchniętych oczach, ubrana w zbyt obszerny, mocno sprany podkoszulek oraz przykrótkie legginsy z dziurą na lewym kolanie. Mimo wszystko widok ten wcale go nie odpychał, wręcz przeciwnie, miał szczerą ochotę przytulić ją mocno do swojej piersi i szeptać do ucha, że od teraz będzie już tylko lepiej. Z oczu brunetki zniknął cały blask wraz z wszelkimi pokładami energii.
— Przepraszam — wychrypiała wreszcie, zbliżając się do Gregora o kolejne dwa kroki. — Tak bardzo cię przepraszam — powtórzyła słabszym głosem.
Gregor był przekonany, że Wiktoria zaraz zacznie płakać, nie stało się jednakże nic podobnego. Nie wiedział co powiedzieć, nie miał pewności, czy to wszystko co mówił przez tyle godzin, faktycznie do niej docierało. Zamiast tego rozłożył ramiona, a ona wpadła w jego objęcia niemal natychmiast. Mimo że jej ubiór nie przedstawiał się najlepiej, wprost przecudnie pachniała. Doskonale pamiętał ten zapach, zapach jej perfum oraz owocowego żelu pod prysznic, uwielbiał się nim upajać za każdym razem, gdy znajdowała się w pobliżu.
— Nie zrobiłam tego tylko dla ciebie — zaprzeczyła po dłuższej chwili. — Ja tego chciałam, naprawdę chciałam, ale... nagle stałam się za słaba, aby zrobić cokolwiek. Moja mama... ona...
Wiktoria zaczęła niekontrolowanie drżeć, a Gregor poczuł to bardzo wyraźnie. Chcąc ją uspokoić, przytulił Wiktorię jeszcze mocniej, zaczął głaskać jej plecy i szepnął do ucha:
— Wiem, wiem co się stało. Mogę się jedynie domyślać co czujesz w związku z tą sytuacją, ale niezależnie od wszystkiego, nie możesz się izolować. Nikt nie powinien zostać sam w takiej chwili. Istnieje masa ludzi, którzy pragną ci pomóc, Wiktoria.
— Wiem, że zachowałam się w stosunku do ciebie, jak suka, ale ja się naprawdę załamałam. Nie miałam siły żeby... nie chciałam cię po prostu zawieść — dodała po chwili wahania. — Zawsze oczekiwałeś mojej pomocy, a ja od dłuższego czasu nie jestem w stanie nikomu pomóc, tylko bym pogorszyła twój stan.
W tamtej chwili potwierdziły się wszystkie jego przypuszczenia.
— Nabrałaś błędnego przekonania, że istniejesz po to, aby utrzymać mnie przy życiu — zaczął powoli. — Posłuchaj, wcale nie utrzymywałem z tobą kontaktu dlatego żeby cię wykorzystać. Liczyłaś się zawsze dla mnie tylko ty, jako osoba, a nie jako osobisty psychiatra. Jesteś dla mnie cholernie ważna i nie chcę, żebyś cierpiała. Przestań wreszcie na siłę dopasowywać się do mnie. Bądź sobą, słuchaj swoich uczuć, a będę wtedy naprawdę szczęśliwy.
Między nimi zapadła długa cisza, nie była ona jednak niezręczna. Zanim którekolwiek z nich się zorientowało, usłyszeli trzask zamykanych drzwi, co dowodziło jedynie, iż zostali teraz sami w mieszkaniu.
— Cieszę się, że przyjechałeś — odezwała się znowu. — Cholernie za tobą tęskniłam — powiedziała, kładąc głowę na jego piersi. — Mogę na ciebie liczyć tak jak ty na mnie?
— Oczywiście, zawsze mogłaś — zapewnił. — Zrobię wszystko dla ciebie.
— Bądź ze mną przez jakiś czas, potrzebuję cię teraz.
Po raz pierwszy, to ona powiedziała, że go potrzebuje, a Gregor nie doszukał się w tych słowach najmniejszego fałszu. Coś zmieniło się między nimi właśnie w tamtym momencie. Wiedział, że będzie musiał bardzo się postarać, zanim jego ukochana wyjdzie na prostą. Sam nie doświadczył na szczęście śmierci osoby, która byłaby mu tak bardzo bliska.
Miał cudowne relacje ze swoją mamą i liczył, że dane mu będzie jak najdłużej się nią cieszyć. Gdyby ją stracił, załamałby się pewnie tak samo jak Wiktoria, jeśli nie bardziej.
— Ja się muszę ogarnąć — wymruczała nagle w jego koszulkę, czym wyrwała go z zamyślenia. Zanim zdążył cokolwiek zrobić lub powiedzieć udała się do łazienki, a on był zmuszony na nią poczekać.
Był zmuszony spędzić praktycznie cały ten dzień pod drzwiami zamkniętego pokoju, więc nastał już bardzo późny wieczór. Gdy Wiktoria wyszła, wyglądała jak całkowicie inna osoba. Nie sprawiała wrażenia zniszczonej, ale jakby przygaszonej oraz delikatnie zmęczonej. Poza tym nie miała na sobie ani grama makijażu.
— Nie wiem co mogłabym właściwie powiedzieć w takiej sytuacji — westchnęła, kiedy znaleźli się obok siebie, popijając gorącą herbatę. — Jest mi strasznie przykro, ale jednocześnie czuję, że potrzebowałam tego... to normalne, że najpierw odchodzą rodzice — powiedziała na tyle cicho, że ledwo ją usłyszał.
— Musisz się podnieść. Jadłaś coś?
Wiktoria niepewnie pokręciła głową.
— Zaraz ci coś przygotuję, wiesz, że jestem w tym dobry — powiedział z uśmiechem i wstał. Wiktoria zatrzymała go stanowczym tonem.
— Nie jestem w ogóle głodna, nie będę w stanie nic przełknąć.
— To cię pokarmię — powiedział poważnym tonem.
Maliniak nie za bardzo w to wierzyła, patrzyła w milczeniu, jak skoczek wyciąga poszczególne produkty z lodówki, aby następnie rozłożyć je w odpowiednim porządku na blacie kuchennym. Zerknęła niepewnie na zegar, przekonując się, że jest już grubo po północy, a Magdy dalej nie było. Cała ta sytuacja wydawała jej się dziwna. Gdyby ktoś powiedział jej rok temu, że Schlierenzauer będzie ją dokarmiał w środku nocy, z pewnością by go wyśmiała.
— Masz jakieś upoważnienie, że się tak swobodnie panoszysz po tej kuchni? — spytała dość zgryźliwie, zanim zdążyła powstrzymać cisnące się na usta słowa.
— A żebyś wiedziała, że mam — odparł gładko, nie przestając pracować. — Mogę robić wszystko, co uznam za słuszne i odpowiednie w takiej sytuacji.
Wiktoria prowokująco podniosła brew, ale mruknęła:
— Rozumiem.
Po około dwudziestu minutach stał przed nią talerz z parującym jedzeniem. Jeśli miała być szczera, wyglądało niesamowicie apetycznie. Nie zdecydowała się jednak na wzięcie widelca i spojrzała na Gregora ze zmieszaniem.
— Nie musiałeś, nie jestem głodna, a ty z pewnością jesteś zmęczony po dzisiejszym przedstawieniu.
— I znów to robisz, stawiasz mnie na pierwszym miejscu — żachnął się. — Kiedy wreszcie przestaniesz? I nie, nie chcę teraz żadnych przeprosin, poza tym musisz jeść, wiesz, że jestem uparty.
Przez dłuższą chwilę w milczeniu patrzyła na znajdujący się przed nią posiłek. Gregor znów się zmartwił, ponieważ wglądała, jakby zamierzała płakać, a tylko ostatkiem sił powstrzymywała potok łez. Stanął więc za jej plecami, a następnie mocno przytulił. Wiktoria ułożyła głowę na jego ramieniu.
— Co się dzieje? — spytał powoli. — Mów mi zaraz.
— Nic, absolutnie — zaprzeczyła, ale dla Gregora nie okazało się to zbyt przekonujące. Ja po prostu odkąd jestem w Polsce, cóż... napotykam pewne trudności.
Zrozumiał Wiktorię od razu, mimo że nie mówiła dokładnie co się stało. Zauważył, że schudła. Zły stan matki przez dwa tygodnie i ciągły stres, a potem nagła śmierć  rodzicielki dodały tylko oliwy do ognia. Gregor sam nie wiedział, czy dopisywałby mu wówczas apetyt.
— Tyle tygodni... — wyszeptał. — Jesteś kompletnie wyniszczona.
Pierwszy raz powiedział to na głos, uświadomienie sobie w końcu tego faktu, jeszcze bardziej złamało mu serce. Wiedział, iż przyjazd tutaj, był jedyną właściwą opcją, jaką mógł wybrać.
— Zdarzało ci się wymiotować przez te pięć tygodni?
— Tak, zaraz po śmierci mamy, miałam z tym duży problem. Starałam się jeść chociaż raz dziennie, ale to była męczarnia.
Usiadł obok niej, przysuwając sobie krzesło. Choć kiedyś, gdy o tym myślał, było to bardzo zabawne, to teraz karmienie Wiktorii sprawiało mu niemal fizyczny ból. Zdawał sobie sprawę, że ona czuła się wówczas bardzo podobnie.
— Mówię nie.
— A ja mówię tak — odpowiedział, starając się brzmieć beztrosko, ponieważ poważniejszy ton mógłby ją przytłoczyć. — Otwórz tylko usta.
Zrobiła tak jak prosił, ale potem było już tylko gorzej. Gregor wyraźnie widział, że ma ochotę to wypluć.
— Spokojnie, spokojnie...
— Zaciska mi się gardło — oznajmiła płaczliwym tonem, kiedy jakimś cudem udało się jej nie udławić. — Wcale nie jesteś złym kucharzem, ja tylko...
— Wiem, że umiem gotować. Nie musisz mi tego mówić — starał się uśmiechnąć, ale zdecydowanie mu nie wyszło.
— Czy mógłbyś zjeść ze mną? Byłoby mi lepiej, gdybyś robił to samo.
Bez słowa wstał od stołu i spełnił prośbę Wiktorii, wracając po dwóch minutach. Jedli w ciszy przez około pół godziny. Gregor celowo jadł wolniej, aby dostosować się do żółwiego tempa brunetki. W ten oto sposób zjadła całą swoją porcję, mimo wcześniejszych zapewnień.
Kiedy skończyli, do domu wróciła Magda. Rzuciła im kilka słów na powitanie, po czym udała się do swojego pokoju, który na co dzień dzieliła z Wellingerem. Jednak, gdy przechodziła obok skoczka, delikatnie poklepała go po ramieniu, okazując w ten sposób swoją wdzięczność. Gregor żadnych słów nie potrzebował.
— Twój pokój znajduje się zaraz obok pokoju Wiktorii, powinieneś mieć tam wszystko czego potrzeba — rzuciła tylko i zaraz jej nie było.
— Dzięki, to naprawdę miłe — rzucił za nią, ale nie miał zielonego pojęcia, czy słyszała.
Rozmawiał jeszcze przez jakiś czas z Wiktorią o jej problemach, ale koło drugiej w nocy, wyraźnie zauważył, że głowa zaczyna opadać dziewczynie na stolik. Kiedy Wiktoria się podniosła, mówiąc, że musi już iść spać, zachwiała się niebezpiecznie i tylko szybka reakcja Gregora uratowała ją przed uderzeniem głową o kant stołu.
— Ostrożnie — powiedział z przestrachem, trzymając ją mocno w swoich ramionach. Mieli teraz okazję, aby nawzajem spojrzeć sobie w oczy. — Jesteś tak zmęczona, że ledwo się ruszasz — stwierdził i zanim Wiktoria zdążyła coś powiedzieć, on wziął ją na ręce. — Trzymaj się mnie mocno.
Wtuliła się w niego tak bardzo, że znów poczuł jej cudowny zapach, a wyrównany, spokojny oddech drażnił mu szyję w wyjątkowo przyjemny sposób. Bez problemu otworzył drzwi, ale nie zapalił już światła, całkowicie polegając na lampce, która paliła się w kuchni.
Kiedy doszedł do łóżka, powoli kładąc na nim Wiktorię, ona już smacznie sobie spała. Tak bardzo okazała się wykończona. Wycofał się do wyjścia.
Przez jedną krótką chwilę poważnie zastanawiał się, czy nie rozebrać się teraz i nie położyć razem z nią. Spała tak słodko i niewinnie, a on tak bardzo pragnął jej ciepła. Chciał zasnąć zaraz obok, słysząc jej wyrównany oddech, mieć pewność, że nie śni żadnych koszmarów, jest bezpieczna.
Skarcił się jednak za tę myśl, udając się potulnie do wyznaczonego mu pokoju. Pomimo wcześniejszych obaw, zasnął wyjątkowo szybko, przecież Wiktoria była tuż za cienką ścianą.

Obudził się jednak nieco ponad godzinę później, z powodu jakiś dźwięków dochodzących z salonu. Chciał wszystko zignorować i spać dalej, ale przypomniał sobie, co powtarzała mu Magda. Przetarł więc szybko oczy oraz opuścił wygodne łóżko.
Gdy znalazł się w salonie, zobaczył, mimo panujących ciemności, sylwetkę Wiktorii. Dziewczyna najzwyczajniej w świecie przekładała z  miejsce na miejsce figurki, zdjęcia oraz pamiątki, znajdujące się na kilku szafkach. Na pewno nie była lunatyczką, wiedziałby o tym z pewnością. Zamiast więc zrobić cokolwiek, stał w przejściu, wiedząc, że Wiktoria będzie wychodzić wcześniej czy później.
Jej nowe zajęcia trwało dosłownie kilka minut, zanim zaczęła kierować się do wyjścia. Gregor był doprawdy zaskoczony. Wiktoria nie miała problemu, aby przestawiać w ciemności różne przedmioty, ale szatyna już zdawała się nie zauważyć, uderzając swoim nosem o jego klatkę piersiową.
— Ała — syknęła. — Kto tu jest?
Gregor mógł przysiąc, że w tej chwili pocierała sobie nos.
— Poważnie się pytasz? — nie był w stanie ukryć rozbawienia w głosie. — Figurki rozpoznajesz, a mnie to już niełaska? Co się z tobą dzieje?
Wiktoria milczała przez kilka chwil, wyraźnie się spięła.
— Zawsze wszystko jest tak jak było — wymamrotała cicho. — To zajęcie pozwala mi nie myśleć — wyjaśniła z wyraźnym wstydem.
— Magda się bardzo o ciebie martwi — poinformował. — Myśli, że postradałaś zmysły, przez to że tak robisz. Moim zdaniem powinnaś z nią poważnie porozmawiać jutro rano.
— W chwilach w których nie mogę spać, przytłacza mnie zbyt wiele myśli, nie potrafię się na niczym skupić, muszę dużo chodzić oraz zajmować swój mózg kompletnymi nic nieznaczącymi idiotyzmami — wytłumaczyła. — Choć faktycznie można mnie brać za czubka — fuknęła. — No, już się możesz śmiać.
Zamilkła, czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony Gregora, przekonana, iż będzie to parsknięcie śmiechem. Skrzyżowała ręce na piersi, wyczekując na atak.
— Wcale nie mam zamiaru się śmiać, ponieważ to nie jest zabawne — stwierdził z powagą, co zdarzało się mu nad wyraz rzadko. — Każdy ma inny sposób na radzenie sobie z odtrącaniem niechcianych myśli oraz uczuć. Jakkolwiek te pomysły byłyby dziwaczne, są dobre, jeśli dają pożądane rezultaty. Co nie zmienia faktu, że ja bym z Magdą porozmawiał — przypomniał jej, dostrzegając jak kiwa głową.
— Już nie będę tego robić — powiedziała, chcąc go wyminąć, ale Gregor chwycił jej nadgarstek.
— Zawsze jeśli masz problem, możesz się zwrócić do mnie. Godzina nie ma absolutnie żadnego znaczenia. Ty jesteś ważniejsza i to o wiele.
— Zapamiętam to sobie — odparła łagodnie. — Pozwól mi teraz wrócić do mojego pokoju, jestem zmęczona — poinformowała.
Jeśli tego faktycznie chciała, musiał jej pozwolić, niezależnie od faktu, jak bardzo pragnął bliskości, choćby zwykłego przytulenia. Mimo że usilnie z tym walczył, nie potrafił pogodzić się z tym, że jej forma "leczenia" jest inna od jego. Ciężko znosił fakt, iż to nie on jest wszystkim, czego Wiktoria potrzebuje.
— Dobranoc Wiki.
— Dobranoc Gregor.

1 komentarz:

  1. Kolejny świetny rozdział. Tęskniłam za tym opowiadaniem :)
    Bardzo mi się podoba fakt, że Gregor postanowił przyjechać do Wiktorii. I że ona mimo wszystko była w stanie otworzyć się na niego i jego pomoc. To oczywiste, że zarówno on jak i ona potrzebują się nawzajem.
    Cały czas szkoda mi Gregora. Widok tego, jak się męczy i jak ze sobą walczy, by pozostać z Maliniak w stosunkach przyjacielkich jest dosłownie katorgą. Możnaby było pomyśleć, że dziewczyna jest jakąś zimną suką. Dochodzi do tego wszystkiego ich wspólne dziecko, o którym nawet nie rozmawiają.
    Nie wiem, jak to będzie. Wiki jest pokomplikowana, na pewno nie jest zwyczajną, przeciętną kobietą. Zastanawiam się, czy tych dwoje będzie w stanie stworzyć prawdziwy, poważny związek. Przecież kiedyś szatyn chciałby mieć rodzinę, dzieci..
    Ciekawa jestem, jak zakończysz tę historię. Czuję, że powoli oboje się będą docierać i może coś z tego wyjdzie (oczywiście na to liczę), ale muszę siebie nawzajem zrozumieć i zaakceptować. Ciągle w duchu sądzę, że Wiki tak naprawdę kocha Gregora, tylko tego nie wie.
    Co do wątku Dominiki i Kuby. Szczęśliwe zakochanie? Chyba tak to można ująć, choć wszystko potoczyło się w dość smutnych okolicznościach. Ale najważniejsze, że jakoś siebie odnaleźli.
    Masz jeszcze tyle wątków do rozwinięcia i zakończenia. Bo oprócz głównych bohaterów zostaje sprawa Krzyśka i Darii a potem Marty i Richarda. Naprawdę, podziwiam cię za umiejętność stworzenia tak rozbudowanej i poukładanej zarazem akcji. Jesteś niesamowita!
    Czytam i czytać będę, choć nie zawsze komentuję. Ale wiedz, że tu zaglądam.
    Pozdrawiam! ;*

    OdpowiedzUsuń