Wciąż nie odbierała
telefonów, mimo że milczała od ponad dwóch tygodni. Stwierdzenie, że się
denerwował było ogromnym niedopowiedzeniem. Z początku sądził, iż zwyczajnie
jest zajęta, a potem na pewno oddzwoni. W trzeciej dobie jednakże zaczął się
poważnie martwić, a co za tym idzie, trudniej było mu dotrzymać daną Wiktorii
obietnicę. Starał się jednak jak mógł, powracając do dawnych zainteresowań.
W chwilach gdy znów
dostawał ataków paniki, zaczynał po prostu ćwiczyć w swojej domowej siłowni lub
rzucał się w wir gotowania. Jeśli pogoda pozwalała, a najczęściej tak było,
biegał kilka kilometrów albo brał do ręki aparat i całkowicie uciszał swoje myśli,
robiąc zdjęcia krajobrazu. Zastanawiał się nawet czy nie wyjechać na wakacje do
jakiegoś ciepłego kraju, ale zrezygnował z tego pomysłu, niemal tak szybko jak
się pojawił.
Parę razy nawet wyszedł
z dwoma najlepszymi kuplami na piwo. Odezwali się do niego niemal od razu po
powrocie do domu i zdawali się bardzo przejmować jego stanem. Przez wszystkie
te wydarzenia, nie widział się z nimi niemal od wieków. Okazali się jednak
idealnym sposobem na zapomnienie o wszystkim, co pogarszało jego obecny stan
zdrowia. Nie wypytywali go jednak o zbyt wiele, nie chcąc najwyraźniej, aby
musiał przywoływać przykre doświadczenia.
Często też, najczęściej
w nocy, gdy nie mógł zasnąć, siadał do biurka, wyjmował plik kartek, ostrzył
ołówki i nakreślał wstępnie nowe projekty ubrań, jakie mógłby zamieścić w swoim
sklepie. Zazwyczaj jednak wena na tworzenie odzieży ulatniała się w połowie
pracy, a Gregor mimowolnie zaczął przelewać na papier dziwaczne postacie, jakie
pojawiały się mu w głowie. Wszystkie wyglądały niczym wyjęte z filmów grozy.
Przerażony tym, iż jego myśli podążają w niebezpiecznym kierunku, zgniatał
większość kartek w kulkę, po czym zaczynał nimi rzucać do kosza, przyznając
sobie punkty za trafienie oraz odejmując za chybienie. Nie było to może zbyt
konstruktywne zajęcie, ale pomagało się zrelaksować i wyłączyć myślenie.
Nie zrezygnował jednak
mimo wszystko z częstych telefonów, mając nadzieję, że dziewczyna wreszcie
odbierze. Kiedy dowiedział się po czternastu dniach, co było przyczyną
milczenia, w pełni zrozumiał. Nie mógł wyjść z szoku, że doszło do takiej
tragedii, ale rozumiał. Wiktoria sądziła zapewne, iż da radę samodzielnie
uporać się z bólem. Doskonale widział oczami wyobraźni, jak Maliniak odtrąca od
siebie wszystkich i zamyka się w sobie. Takie zachowanie było bardzo w jej
stylu. Nie chciała innych obarczać własnymi problemami, a sama przyjmowała na
siebie zmartwienia wszystkich ludzi dookoła.
Westchnął ciężko, on
także otrzymał od niej pomoc i to ogromną. Przez ten cały czas robiła wszystko
wbrew swojej woli, aby tylko on poczuł się dobrze. Teraz, gdy była taka
rozbita, poczuł, że musi chociaż spróbować odwdzięczyć się za okazaną mu
dobroć. Stało się to wręcz obowiązkiem.
Poczekał jeszcze parę
dni, nie tracąc nadziei na kontakt lecz w chwili minięcia trzeciego tygodnia,
kiedy to nie odezwała się ani słowem, postanowił pojechać tam, gdzie wówczas
przebywała. Wyszukał w swojej komórce numer telefonu Magdy, po czym słysząc po
drugiej stronie zdziwiony głos kobiety, wyjawił swoje zamiary.
— Cieszę się, że chcesz
przyjechać — powiedziała po chwili. — Jestem z nią teraz całkowicie sama,
Andreas musiał wyjechać na zgrupowanie. W ogóle nie jestem w stanie do niej
dotrzeć. Pewnie teraz uznasz, że w ogóle się nie staram, ale ja robię co w
mojej mocy. Sądziłam, że nasza wieloletnia przyjaźń będzie potrafiła pokonać
ten problem...
— Na pewno się starasz —
uspokoił ją. — Powiedz mi proszę, co dokładnie się dzieje. Muszę wiedzieć.
Magda zamilkła na kilka
chwil, jakby nie wiedząc, od czego powinna zacząć swój wywód. Starała się
zapanować nad tonem głosu i brzmieć spokojnie, ale nie wyszło to perfekcyjnie,
więc Gregor co jakiś czas słyszał urywane słowa.
— Cały czas płacze.
Niemal ciągle słyszę jej szloch przez zamknięte drzwi, w ogóle mnie tam nie
wpuszcza. Je tylko jeden posiłek dziennie, choć patrząc na jej stan, zdumiona
jestem, że zdecydowała się choć na zjedzenie śniadania. W ogóle nie wychodzi z
domu. Kiedy zdecyduje się zjeść ze mną posiłek, nie wypowiada ani słowa, mimo
że ja cały czas staram się nawiązać kontakt. Płacz najczęściej ją usypia, ale
jeśli wyśpi się w dzień, to potrafi całą noc chodzić po mieszkaniu jak zjawa,
tak po prostu. Wychodzi ze swojego pokoju, zmierza korytarzem do salonu,
przechodząc go trafia do kuchni. Następnie cofa się do łazienki, spędza tam
jakieś pięć minut, po czym wychodzi, zahacza o pokój gościnny i po jakimś
czasie wraca do pokoju. Potrafi tak zrobić trzy razy w ciągu jednej nocy.
Kompletnie bez sensu.
Umilkła, najwyraźniej
czekając na jego komentarz, a Gregorowi łamało się serce. Przez pewien czas w
całkowitej ciszy starał się pozbierać wszystkie myśli oraz emocje, jakie nim
zawładnęły. Oczami wyobraźni niemal widział, jak bardzo zmizerniała. Nie umiał
jednak wyobrazić sobie, jak bardzo musiała cierpieć. Chciał teraz jedynie
przytulić ją i cały czas trzymać w swoich objęciach, żeby przypadkiem nie
zrobiła sobie krzywdy.
— Nic nie wspominała o
mnie? — zapytał, kiedy jednak dotarł do niego sens wypowiedzi, poczuł się
niczym ostatni egoista.
— Powtarza tylko cały
czas, że nie może z tobą rozmawiać, bo do niczego ci się teraz nie przyda.
— Słucham? — zdziwienia
w jego głosie nie dało się opisać słowami.
— Zawsze rozmawiała z
tobą, żeby ci pomóc, a teraz nie jest w stanie, bo sama potrzebuje pomocy.
— Wiktoria myśli, że
dzwonię do niej tylko wtedy, gdy potrzebuję pomocy, że tylko wtedy jest mi
potrzebna?
Z każdym słowem dziwił
się coraz bardziej, ale nie mieściło się to mu w głowie. Ona przez ten cały
czas myślała wyłącznie o nim. A teraz gdy sama doświadczyła nieszczęścia, czuła
się zapewne jak bezużyteczny śmieć. Musiał jej udowodnić, że tak nie jest, że
przez ten cały czas źle rozumiała jego prawdziwą motywację.
— Pojawię się jak
najszybciej będę mógł — obiecał. — Już dziś zabukuję bilety na najbliższy
samolot.
— Mimo wszystko nie
wiem, czy Wiki ucieszy się na twój widok — powiedziała z niepokojem dziewczyna.
— Możliwe, że nawet nie otworzy pokoju.
— Będzie musiała —
powiedział pewnym głosem. — Teraz ja się nią zajmę, tak jak ona dbała o mnie.
— Jesteście razem tacy
słodcy — zaśmiała się Magda. — Szczerze wam kibicuję — przyznała nagle. — Wiki
się jeszcze do ciebie przekona.
Nie odpowiedział, ale
nie potrafił też opanować ciepła, jakie rozeszło się po całym ciele. To były
bardzo miłe, podnoszące na duchu słowa i choć nie wierzył, żeby kiedyś stworzyli
normalny związek, świadomość, iż dla kogoś wyglądają razem słodko, bardzo go
cieszył.
— Nie wspominaj jej nic
— poprosił. — Może wpaść tylko w niepotrzebną panikę albo wściekłość.
— Specjalista od
depresji? — raczej bardziej stwierdziła aniżeli spytała.
— Powiedźmy, że na
własnej skórze doświadczyłem mechanizmu ciągłej zmiany emocji — odparł
wymijająco. — Dzięki za wszystkie informacje, nie przestawaj się starać, aby do
niej dotrzeć. Będę niebawem.
Rozłączył się, zanim
zdążyła coś odpowiedzieć. Uznał, że najlepiej myśli się mu przy jedzeniu, więc
na szybko coś wykombinował, po czym usiadł na kanapie i zaczął gorączkowo
myśleć. Nie podejrzewał, że Wiktoria przeżyje to tak mocno. Może umarła jej
rodzona matka, ale Sandra zdawała się, co wiedział z relacji Magdy — cierpieć
zdecydowanie mniej albo wręcz wcale.
Gregor był zmuszony
dokładnie przemyśleć, jak będzie się zachowywał, aby pomóc, co z pewnością nie
okaże się wcale najłatwiejsze. Wiedział jedynie, że nie podda się, nie da za
wygraną, nawet jeśli zostanie wyzwany od najgorszych i będzie kazano mu
spierdalać.
Wiktoria go nigdy nie
zostawiła samemu sobie, nawet jeśli wiązało się to z poświęceniem wielu ważnych
dla niej rzeczy. Myśl, że mógłby ją teraz zostawić, wydawała się wręcz
niedorzeczna.
Zaraz po tym jak zjadł,
włożył naczynia do zmywarki i wziął się za kupowanie biletów. Okazało się, że
najbliższy lot jest za dwa dni. Natychmiast zabukował bilety i nie widząc już
dalszej potrzeby używania Internetu, wyłączył laptopa
— Wytrzymaj jeszcze
trochę Wiktoria, wytrzymaj — szepnął do siebie, a w ciągu kolejnej godzinny
starannie zapakował część swoich rzeczy.
***
— Próbowałam do niej
dzwonić, ale nie odbiera — powiedziała Dominika w kierunku Kuby. — Kompletnie
się w sobie zamknęła.
Daria, Dominika oraz
Kuba postanowili odwiedzić Wiktorię w mieszkaniu Magdy, dopóki nie wrócili
jeszcze do Limanowej, ale dziewczyna nawet nie otworzyła drzwi od swojego
pokoju. Nawet nie wypowiedziała ani słowa, a spodziewali się, że ich chociaż
wyklnie i każe się wynosić. Od tamtego czasu regularnie starali się z nią
skontaktować, ale rezultat okazał się beznadziejny.
Teraz we dwójkę
spacerowali naokoło placu zabaw, chcąc zażyć świeżego powietrza. Daria mimo że
starali się ją namówić na wyjście, wolała zostać w domu i przeczytać książkę.
— Kiedyś musi się z tego
otrząsnąć — uznał Kuba. — Poza tym za dwa tygodnie są jej urodziny.
— Wątpię, aby ją to
interesowało. Co więcej myślę, że zapomniała i nikogo do siebie nie dopuści —
wyraziła swoje obawy. — Możemy zapomnieć o przyjęciu urodzinowym.
Kuba zamyślił się na
chwilę, zwalniając tempo chodu.
— Właściwie moglibyśmy
spróbować jeszcze raz do niej pojechać, właśnie na urodziny. Może wtedy się
odezwie, musimy się postarać.
— Skoro uważasz, że
warto spróbować, to ja jestem za.
Kuba skrzywił się
nieznacznie.
— Przecież to twoja
kuzynka a nie moja — zauważył. — Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że ci na niej
nie zależy.
— Oczywiście, że zależy
i ta sytuacja też jest dla mnie trudna, w końcu umarła moja ciocia. Tylko ja
wiem, jak bardzo Wiktoria potrafi być uparta.
— A Gregor?
— Co Gregor? —
dziewczyna nie zrozumiała, patrząc na skoczka pytająco. — Co on ma w ogóle do
tego?
— Wiesz, zdaje mi się,
że on może mieć na nią jakiś wpływ. Nie znam dokładnie ich relacji, ale myślę,
że Schlierenzauer może najszybciej do niej dojść i wzbudzić jakieś emocje,
choćby negatywne. Może by go powiadomić?
— On wie — powiedziała
krótko. — Ale nie mam pojęcia, czy ma zamiar coś zrobić. Magda nie mówi zbyt
wiele wbrew pozorom.
Jej towarzysz potrząsnął
jedynie głową.
Szli przez kilka minut w
ciszy, każde zatopione we własnych myślach. Wkrótce zaczęło padać i w szybkim
tempie rozszalała się prawdziwa ulewa. Rodzice zaczęli uciekać z dziećmi z
placu zabaw, a oni we dwoje schowali się pod pierwszym lepszym
zadaszeniem.
Dominika ze zdziwieniem
obserwowała, jak Kuba zdejmuje swoją bluzę i zostaje tylko w koszulce z krótkim
rękawem. Szybkim ruchem zarzucił jej swoje ubranie na ramiona.
— Nie chcę, żebyś
zmarzła — powiedział z uśmiechem w jej stronę. — Z tego co widzę, trochę tu
posiedzimy.
— Dziękuję, ale za to
tobie będzie zimno — odparła zmartwionym tonem i zaczęła, zdejmować bluzę z
ramion.
— Zostaw! — zatrzymał ją
ruchem ręki. — Mi nie jest zimno — zaprotestował. — Ale jeśli tak bardzo się o
mnie martwisz, to możemy się wzajemnie ogrzać — dodał na koniec z cieniem
uśmiechu na ustach.
Zanim blondynka zdążyła
zapytać, o co tak właściwie mu chodziło, znalazła się w jego ramionach.
Przytuleni do siebie patrzyli na panującą wszędzie ulewę i przez pewien czas w
ogóle się nie odzywali lecz nie uznali tego za konieczne. Żadne z nich nie
czuło się skrępowane.
— Jak byłem mały ja i
Maciek bardzo lubiliśmy deszcz. Często, gdy mama nie patrzyła, wybiegaliśmy na
zewnątrz i ścigaliśmy się w deszczu, spychając się nawzajem do kałuży — zaśmiał
się na samo wspomnienie. — Jako że byłem starszy prawie zawsze wygrywałem, a
potem obydwoje dostawaliśmy ostrą reprymendę od ojca, a mama dawała nam
szlaban. We dwóch uważaliśmy to za zabawne, dopóki Maciek któregoś razu nie
dostał zapalenia płuc. Później już nigdy nie miałem nawet ochoty spychać go do
kałuży.
— Dobrze, że nic
poważniejszego się mu nie stało i teraz jest zdrowy. Ja nigdy nie miałam
rodzeństwa, z którym mogłabym robić głupie rzeczy. Najbliższą z rodziny zawsze
były dla mnie Daria z Wiktorią. Sandry nikt nigdy nie lubił.
— Jest dziwna —
potwierdził. — Rozmawiałem z nią może dwa razy, ale nie wzbudziła mojej
sympatii.
— Uwierz, że mojej też
nie. Dziękuję — dodała nagle.
— Za co? — spytał ze
zdziwieniem, ale jednocześnie przycisnął ją mocniej do siebie.
— Za wszystko —
odpowiedziała. — Chcesz ratować wszystkie osoby, które są dla mnie ważne.
Najpierw Daria, potem to mieszkanie, teraz sprawa z Wiktorią... nie mam
zielonego pojęcia, jak ja ci się odwdzięczę za to wszystko — w jej głosie
słychać było smutek.
— To naprawdę nic
takiego. Osoby ważne dla ciebie, są ważne również dla mnie — zapewnił z
uśmiechem. — Jak będę w stanie zrobić jeszcze więcej, niż dotychczas, uczynię
to — obiecał.
— Ale dlaczego? —
spytała zdziwiona.
Kuba wzruszył ramionami.
— Może wreszcie chcę,
żebyś się do mnie uśmiechnęła i była szczęśliwa? Od samego początku, już na
ślubie zwróciłaś moją uwagę. Byłaś wesoła, roześmiana, trochę szalona,
nierozważna... taka słodka.
Zanim zdążyła cokolwiek
odpowiedzieć na te słowa, Kuba załapał ją za podbródek i przyciągnął do siebie.
Delikatnie musnął jej usta swoimi wargami, a potem pogłębił pocałunek. Nie
odepchnęła go, a co więcej, oddała pieszczotę z żarliwością, zarzucając mu przy
okazji ręce na szyje. Długo nie potrafili się od siebie oderwać, a jeśli już
tak się działo, zaraz wszystko zaczynali od nowa.
Niebawem deszcz przestał
padać, a przez chmury przebiły się pierwsze promienie wiosennego słońca.
Żadne z nich nie
wiedziało, jak skomentować to, co się właśnie stało. Nie mówili więc nic, po
czym trzymając się za ręce, wrócili do domu w lepszych niż dotychczas
nastrojach.
***
Znalazł się tam, gdzie
wcale nie chciał się wówczas znaleźć. Marta wciąż leżała nieprzytomna, mimo
upływających tygodni, a on musiał odsunąć wszystko na bok i pojechać na
zgrupowanie. Nie szło mu zbyt dobrze, mimo usilnych starań cały czas widział
trupiobladą twarz dziewczyny przed oczami, a jego wyniki, okazały się najgorsze
z całego zespołu, co było niesamowicie upokarzające, tym bardziej, że
znajdowali się tutaj również skoczkowie z kadry B.
— Znów nie doleciałeś
nawet do punktu konstrukcyjnego — powiedział trener, a on poczuł się jak
ostatni nieudacznik. — Weź się w końcu w garść, bo może cię zabraknąć w zimie —
zagroził Werner.
Nie miał innego wyjścia
jak przeprosić i zapewnić, że teraz na pewno się postara. Przyszedł jednak czas
na pozostałych jego kolegów, więc do kolejnego skoku, zostało mu trochę czasu.
Oddalił się kilka metrów, nawet nie patrząc na wyczyny pozostałych. W geście
bezsilności pochwycił plastikową butelkę z wodą, ale zamiast się napić,
bezceremonialnie wylał sobie na głowę niemal połowę zawartości.
Trener był zbyt
pochłonięty nagrywaniem kolejnego skoku na swoją kamerę, więc nawet Richarda
nie zauważył, czego nie można było powiedzieć o innych zawodnikach.
Niedaleko siedział
Severin, spoglądając na niego z niezrozumiałym wyrazem twarzy. Richard liczył,
że w ciągu kilku sekund przestanie się tak w niego wpatrywać, ale były to tylko
pobożne życzenia. Co więcej, Freund postanowił do niego podejść.
— Co się z tobą dzieje?
— zapytał zaskoczony. — Nie skaczesz tak jak ty, ktoś cię podmienił?
Zamiast odpowiedzieć
posłał blondynowi jedynie spojrzenie pełne wściekłości i odwrócił wzrok,
licząc, że Severin w końcu sobie pójdzie. Richard chciał wykorzystać krótką
przerwę, aby pomyśleć i jakoś wszystko ogarnąć, a nie wdawać się w
melodramatyczne opowieści o swoim życiu.
— Słuchaj — kontynuował,
wzdychając ciężko. — Nie wiem co się dzieje w twoim życiu i wcale nie muszę
tego wiedzieć, ale postaraj się jakoś wszystko pozałatwiać do zimy, w porządku?
Nie możemy w sezonie dać plamy.
— Tak jest, liderze —
odparł raczej niegrzecznie.
Oficjalnie byli
przyjaciółmi, większość wspólnych fanek nawet łączyła ich ze sobą w parę i
kreowała niestworzone historie z nimi w roli kochanków. Freitag nigdy nie miał
siły, aby z tym walczyć, bo i tak z pewnością nic by nie wskórał. Metoda jaką
obrał, polegała na unikaniu swojego nazwiska w sieci szerokim łukiem.
Tak naprawdę to nawet
nie lubił Severina, a on sam zdawał się go traktować obojętnie, chyba że
chodziło o dobro całej drużyny, czego dowód dostał właśnie w tej chwili.
— Nie odbieraj tego jako
atak na siebie, okej? Ja naprawdę czuję, że sezon dwa tysiące czternaście — dwa
tysiące piętnaście będzie należał do nas.
— Oczywiście, z
pewnością wygramy puchar narodów — powiedział ironicznie. — A ty wygrasz cały
sezon i wszyscy będą szczęśliwi.
— Tu nie chodzi o mnie,
ale o nas — westchnął. — Musisz się wziąć w garść.
— Jak będę dalej źle
skakał, to po prostu wezmą kogoś innego, z czym ty masz problem? Mamy wielu
dobrych zawodników, nie zginiecie beze mnie — warknął ze
złością, mając szczerą
ochotę odejść z tego miejsca, żeby tylko nie patrzeć Freundowi w twarz.
Nastała między nimi
krępująca cisza, podczas której Richard nie potrafił nie myśleć o leżącej
gdzieś tam bezwładnie ukochanej i prawie ugięły się pod nim nogi. Mimo
wcześniejszej złości spojrzał na blondyna ze smutkiem w oczach.
— Moglibyśmy wziąć kogoś
innego, to prawda, ale chcę, żebyś to właśnie ty wystąpił w głównej kadrze —
powiedział wreszcie Severin, przerywając ciszę, która męczyła go od samego
początku.
Stwierdzenie, że Richard
był zaskoczony, okazałoby się sporym niedomówieniem w tej sytuacji, patrzył na
swojego towarzysza, jak na stworzenie z innej planety.
— Nigdy nie obchodziły
cię poszczególne jednostki, zawsze ogół drużyny, żeby była jak najsilniejsza —
zauważył szorstko. — Nie udawaj, że coś się zmieniło w tej kwestii. Jestem
słaby, wypadam. Powinieneś się cieszyć — nagle odwrócił się i pokazał palcem na
skocznię. — Obserwuj, a znajdziesz tam wielu lepszych ode mnie — zakończył z
zamiarem odejścia od Severina, ale ten nagle zacisnął dłoń na jego nadgarstku.
Gest ten był tak
niespodziewany dla Richarda, że aż się wzdrygnął, a dotyk Freunda palił go
niczym rozżarzony węgiel. Zaczął się wyrywać i wreszcie mu się to udało.
Mimowolnie musiał rozmasować drugą dłonią miejsce dotknięcia, choć uścisk wcale
nie był mocny, a on sam nie czuł bólu.
— Może nie obchodziły
mnie jednostki — zaczął Severin, mimo oskarżycielskiego, gniewnego spojrzenia
Richarda — Ale jestem znakomitym obserwatorem i wiem, że jak się pozbierasz,
będziesz jedną z najlepszych broni w całej kadrze i nikt nie będzie skakał z taką
żarliwością jak ty, jeśli będziesz miał odpowiednią motywację. I tak, mimo że
mówię o tobie, myślę w kontekście całej drużyny. Jak zawsze.
Wyraz twarzy Richarda
złagodniał, bo Severin na swój pokrętny sposób powiedział mu komplement, niemal
idealnie go maskując.
— Co jest dla ciebie w
życiu ważne? — zapytał nagle Freitag, wprawiając tym blondyna w osłupienie.
— Skoki — zaskoczenie na
jego twarzy zniknęło tak szybko jak się pojawiło. — To jest moim celem, napędza
mnie i wiem, że osiągnę wszystko. Pozostałe rzeczy nie mają aż takiego
znaczenia.
Richard zamyślił się. Od
zawsze obserwował Severina i za każdym razem celowo znajdował się w jego
pobliżu — co niejednokrotnie uchwyciły kamery i fanki z bujną wyobraźnią — nie
dlatego, żeby gratulować, nie po to, aby szczerze się cieszyć, nie z zamiarem
uściśnięcia mu dłoni oraz złożenia gratulacji, lecz dlatego że był starszy,
bardziej doświadczony, a co najgorsze od niego lepszy. Miał nadzieję, iż czegoś
się nauczy, a prędzej go piekło pochłonie, aniżeli wprost o cokolwiek go
poprosi. Różnica między nim a Severinem w kwestii miejsc na podium była dość
znaczna, co niesamowicie go denerwowało.
— Rozumiem liderze —
powiedział, niepewny czy dodać coś jeszcze. — Postaram się nie zawieść drużyny.
Zdobędziemy puchar narodów.
— Richard na skocznię,
ale już! — usłyszał wołanie trenera, a następnie odszedł bez pożegnania.
— Jestem Severin, nie
lider — powiedział cicho Freund, ale wiedział, że Richard i
tak go nie usłyszy, bo wypowiedział te słowa długo po jego odejściu.
Trening trwał bardzo
długo. Richard pod wieczór czuł, że opuściły go wszystkie siły. Rzucił się na
łóżko w swoim tymczasowym pokoju z zamiarem natychmiastowego zaśnięcia, ale nie
było mu to dane.
— Śpisz już? — usłyszał
za sobą zaskoczony głos Freunda. — Wszyscy na dolej jeszcze rozmawiają, nie
chcesz może się napić?
Niestety musiał dzielić
pokój z Freundem, co według niego okazało się najgorszą opcją.
Prawdopodobieństwo, iż przeszkodzi mu w relaksowaniu się, było bardzo wysokie.
— Wy pijecie? — spytał
bezemocjonalnie, nawet nie podnosząc na niego swojego wzroku. — Na treningach?
— Nie bądź głupi, mała
ilość wina dobrze działa na krążenie, nie proponuję ci całej butelki wódki —
Richard, mimo że na niego nie patrzył, mógł przysiądź, że się skrzywił na słowo
wódka.
— Nie chcę, dzięki
liderze.
Severin podszedł tak
blisko jego łóżka, że teraz Freitag bez jakiegokolwiek ruchu głową, widział nad
sobą blond czuprynę.
— Nie jestem lider,
jestem Severin — powiedział sucho, patrząc na niego bez wyrazu. — Przestań
wreszcie mnie nienawidzić, tylko dlatego że jestem od ciebie po prostu lepszy.
Wzdrygnął się nerwowo.
Nawet teraz Severin miał czelność powiedzieć na głos, że jest lepszy od niego.
Ten fakt był dość oczywisty i dowody można odnaleźć w tabelach, ale do jasnej
cholery, nie musiał mu tego wycedzić prosto w twarz!
Wziął głęboki oddech,
powstrzymując się, aby na niego nie skoczyć. Od dziecka był zbyt impulsywny.
Zamiast tego wbił w Severina wzrok i nie odezwał się, dopóki Freund nie zrobił
tego pierwszy.
— Masz jakiś kompleks,
czy co? Jestem od ciebie starszy, to normalne, że mam więcej sukcesów, ciebie
też to czeka. Chyba, że istnieją jeszcze jakieś dodatkowe powody twojej
niechęci?
— Dzisiejszego dnia
powiedziałeś do mnie więcej słów, aniżeli przez całą naszą znajomość.
Praktycznie w ogóle się do mnie nie odzywałeś, patrzyłeś na wszystkich z góry i
udawałeś, iż jesteś panem wszystkiego — odparł o wiele spokojniej, niż się po
sobie spodziewał. — Wkurzasz mnie swoim zadufaniem, pewnością siebie i
zazdroszczę ci talentu, teraz się już odczepisz? Wielka gwiazda, zawsze w
centrum wszystkiego.
Severin odsunął się
znacznie po usłyszeniu tych słów, ale nie mówił nic przez dłuższą chwilę.
Richard przyjął z wyraźną ulgą przerwanie kontaktu wzrokowego. Słyszał wyraźnie
skrzypienie materaca po drugiej stronie pokoju.
— Może i jestem w
centrum uwagi, ale ty z własnej woli wybrałeś podpieranie ścian. Wcale nie musi
tak być.
— Lepsze to niż robienie
z siebie błazna — odparł zgryźliwie.
— Nie jestem błaznem i
ty wiesz o tym najlepiej — odpowiedział bez cienia urazy w głosie. — Richie
jesteś wszędzie, ale zawsze po cichu, nie chcesz, żeby ludzie cię poznali.
— Znalazł się psycholog
— prychnął. — Masz rację, nie chcę i jest mi z tym po prostu świetnie, a już
najbardziej nie chcę, żebyś ty mnie poznał — odparował nie do końca przekonany,
czy naprawdę chce to powiedzieć. — I nie mów do mnie Richie, nienawidzę tego.
Po kilku sekundach
usłyszał westchnięcie i wiedział, że Severin całkowicie odpuścił. Jak dobrze
pójdzie, to może nawet blondyn zostawi go teraz samego.
— Chodź do chłopaków —
powiedział cicho.
— Nie — zaprotestował
natychmiast. — Chcę odpocząć. Sam. Teraz.
Severin okazał się
niezwykle wyrozumiały jak na niego. Wstał ze swojego łóżka niemal od razu, a
przy wyjściu z pokoju odwrócił się, patrząc na Richarda z miną zbitego psa.
Kiedy już Freitag chciał mu krzyknąć, żeby się pośpieszył, blondyn zniknął.
Richard usnął niemal natychmiast, słysząc, jak Severin zbiega po schodach.
Richarda obudziło
natarczywe dzwonienie komórki. Przeklął siarczyście w myślach, święcie
przekonany, że trzeba już wstawać na trening. Po otwarciu oczu, przekonał się
jednak, że jest dopiero za pięć trzecia, a na zewnątrz panowała jeszcze noc.
Ignorując niezadowolony jęk Severina, dobiegający z przeciwległego krańca
pokoju, odebrał połączenie nie patrząc na nazwę kontaktu.
— Halo? — wybełkotał
sennie. — Kto dzwoni o tak nieludzkiej godzinie?
Po drugiej stronie
słuchawki panowała nieprzenikniona cisza, co niesamowicie go wówczas
zirytowało. Chciał krzyknąć przekonany, że kolejny dzień należy spisać na
straty, a on będzie musiał powstrzymywać się, aby kogoś nie udusić. Zwłaszcza
Severina.
— Rich, gdzie jesteś?
Tego głosu nie mógł
pomylić z żadnym innym. W jednej sekundzie serce zaczęło bić mu w szaleńczym
tempie.
— Marta, boże, ty
żyjesz...
Nie był w stanie opisać,
jak bardzo się cieszy. Zachciało mu się płakać oraz skakać z radości. Nie
interesowało go, że wszyscy spali. Pragnął natychmiast spakować się, pojechać
do Marty i przytulić ją bardzo, bardzo mocno. Zgrupowanie stało się nagle czymś
niezwykle odległym, mało znaczącym.
— Tak żyję, ale bardzo
boli mnie głowa — jęknęła żałośnie, ale nawet ten dźwięk wydawał się skoczkowi
piękny. — Wpadniesz do mnie z samego rana? — spytała beztrosko. — Tęsknię za
tobą.
Po usłyszeniu ostatniego
zdania, pragnienie zobaczenia jej nasiliło się stukrotnie. Jednak gdy doszło do
niego, jak daleko się od siebie znajdują, zasępił się.
— Marta, ja nie mogę —
powiedział z wyraźnym smutkiem. — Jestem teraz na zgrupowaniu w Niemczech.
— Kiedy kończysz? —
spytała spanikowana. — Nie mogę zostać w Austrii całkiem sama, wiesz o tym.
Wiedział i to bardzo
dobrze. Panika Marty udzieliła się również jemu.
— Słuchaj, wszystko jest
pod kontrolą — starał się zachować spokój. — Jesteś bezpieczna, pieniądze na
wszelki wypadek ci zostawiłem. Podejrzewam, że zostaniesz jeszcze kilka dni na
obserwacji, więc zyskamy na czasie. Potem możesz zameldować się w hotelu, a ja
przyjadę. Słyszysz, przyjadę do ciebie — ostatnie zdanie niemal wykrzyczał,
mając w głębokim poważaniu Freunda, który z pewnością nie mógł teraz zasnąć,
więc przysłuchiwał się dokładnie całej rozmowie. — Zgrupowanie kończy się za
tydzień — poinformował.
— W porządku —
powiedziała miękko. — Wiedziałam, że wreszcie będziesz musiał wrócić do swoich
obowiązków — w jej głosie nie było słychać nawet cienia wyrzutu i pretensji. —
Powodzenia przyjacielu.
— Dziękuję, trzymaj się.
— Do zobaczenia —
dodała, rozłączając się pierwsza.
Richard się cieszył,
cholernie się cieszył. Wiedział na sto procent, iż tej nocy nie zmruży już oka,
ale było to nieistotne. Nie poczuł nawet zawodu, gdy nazwała go wyłącznie
przyjacielem. Sam fakt, że żyła i miała się świetnie, był doskonała rekompensatą
na wszystkie niedogodności.
— Dziewczyna? — usłyszał
stłumiony głos Severina i mógł niemal przysiąc, że blondyn opatulił się kołdrą
po same uszy.
— Coś w tym rodzaju —
odburknął, pewny że nie chce się z nim zaprzyjaźniać tylko z powodu wczorajszej
gadki.
— Obawiasz się dostać
kosza? — spytał błyskotliwie, a w Richardzie zawrzała krew. Niech on się lepiej
zamknie. — W końcu nigdy nie miałeś dziewczyny, to zrozumiałe, że się
stresujesz.
No nie, tego już za
wiele, skąd Severin...
— Możemy nie zgłębiać w
środku nocy szczegółów mojego życia miłosnego? — spytał ironicznie, mając
nadzieję, że wlał w to zdanie tyle jadu, ile tylko jest możliwe. — Może się
mnie jeszcze spytasz, czy jestem prawiczkiem?
— Nie czuję najmniejszej
potrzeby, aby znać odpowiedź na to pytanie — stwierdził gładko, po czym Richard
słyszał, jak skoczek przewraca się na drugi bok. — Dobranoc.
Nie odpowiedział,
zatopiony we własnych myślach. Chciał, żeby ten ostatni tydzień minął w ciągu
najbliższej minuty.
***
Nacisnął niepewnie kilka
razy guzik od domofonu. Miał szczerą nadzieję, że nie pomylił adresu i znajduje
się tam, gdzie powinien. Rozmawiał z Magdaleną zaraz po wyjściu z lotniska, ale
ona nie mogła wyjść mu naprzeciw, ponieważ musiała pilnować Wiktorii. Sobańska
nigdy nie zostawiała jej samej, za co Gregor był jej niezwykle wdzięczny.
O stanie Wiktorii
słyszał bardzo wiele, rozmawiał z Magdą od przeszło dwóch dni i z radością
stwierdził, że niemal całe skrępowanie pomiędzy nimi zniknęło. Teraz mieli
wspólny cel, który uczynił ich dwoje czymś na kształt wspólników. Nie bał się
już powiedzieć, co czuje, co myśli na dany temat oraz jakie ma plany w związku
z zaistniałym problemem.
Czekał dosłownie kilka
sekund. Dziewczyna otworzyła drzwi bez najmniejszego odzewu, przekonana, że to
właśnie on przyjechał, aby uratować Maliniak — o ile jeszcze było co ratować.
Skarcił się za tę myśl tak szybko, jak się pojawiła, po czym wbiegł po
schodach, jakby brał udział w szaleńczym maratonie.
— Jak się sprawy mają? —
zapytał od progu z przejęciem, a serce podskoczyło mu do gardła. — Ona wie, że
tu jestem?
— No i na tym właśnie
polega problem... — jęknęła. — Tak jakby nic jej nie mówiłam, więc może być w
lekkim szoku.
Świetnie. Genialnie.
Równie dobrze może zaraz się na niego rzucić z zamiarem rozszarpania na
strzępy. Nie odbierała przecież telefonów, więc Gregor nie wiedział, czego
powinien się spodziewać. Mimo wszystko zaczerpnął więcej powietrza i przemówił
pewnym głosem.
— Gdzie ona teraz jest?
— spytał, rozglądając się na boki.
— Jak zawsze w swoim
pokoju — odpowiedziała z wyraźnym smutkiem. — Nigdy nie odpowiada na moje
komunikaty, czasem tylko wyjdzie coś zjeść albo uda się do łazienki. Całkowicie
się zamknęła na bodźce zewnętrzne.
Gregor wszedł głębiej do
mieszkania, po czym szybko zdjął buty. Podążył od razu za Magdą, a gdy wskazała
mu odpowiednie drzwi, skoczek poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy, a serce
zaczyna bić dwa razy szybciej. Postanowił jednak zrobić dla niej wszystko, więc
wpierw powinien zachować stalowe nerwy.
— Wiki, masz gościa! —
krzyknęła Magda, opierając się delikatnie o drzwi. — Otwórz, proszę, to bardzo
ważne.
Cisza. Gregor, mimo że
przysunął się znacznie do zamkniętego pomieszczenia, nie usłyszał najmniejszych
oznak ruchu. Nie wróżyło to dobrze, ponieważ drzwi okazały się zamknięte od
środka na zamek, więc jedynie Wiktoria mogła go wpuścić.
— Wiktoria, to ja,
Gregor! — krzyknął do niej, nie wiedząc, czy informacja ta nie wywoła zbyt
dużego szoku. Uznał jednak, iż warto zaryzykować. W końcu nie było innego
sposobu. — Otwórz, proszę, chciałbym z Tobą porozmawiać. Od trzech tygodni w
ogóle ze sobą nie rozmawialiśmy, martwiłem się.
Cisza.
— Cholera jasna —
usłyszał głos Magdy za plecami. — Tak mi przykro Gregor — powiedziała, a
skoczek zobaczył w jej oczach prawdziwy żal. — Chcesz się może czegoś napić? —
spytała niepewnie. — To może trochę potrwać.
Zaprzeczył. Nie miał
najmniejszego zamiaru się poddawać, nie teraz, gdy zdecydował się przyjechać.
Nie w chwili, w której Wiktoria wyraźnie potrzebowała jego pomocy, choć może
nie miała tej świadomości.
Pukał w drzwi jeszcze
długo i cały czas mówił w kierunku Maliniak jakieś słowa, starając się, mimo
wzrastającego niepokoju, brzmieć spokojnie. Gotów był spędzić nawet najbliższą
noc, śpiąc na korytarzu przed drzwiami jej pokoju.
— To jest twoje
mieszkanie, ona nie ma prawa się w nim zamykać — zwrócił się nagle do Magdy
całkowicie zrezygnowany i trochę wkurzony. — Posiadasz święte prawo, aby
zadzwonić po jakiegoś specjalistę, który rozpieprzy ten kurewski zamek! — krzyknął
wściekle i uderzył dwoma pięściami w drzwi, po czym zjechał bezradnie na
podłogę, klęcząc od tamtej pory na kolanach.
Magda natomiast zaczęła
się zastanawiać, czy ściągnięcie tutaj Gregora było na pewno takim cudownym
pomysłem. Jeśli limit pecha się nie wyczerpał, równie dobrze może mieć od
dzisiaj dwóch niezrównoważonych ludzi pod swoim dachem. Wyraźnie widziała, jak
Schlierenzauer przestaje panować nad emocjami.
— Otwórz kurwa te
drzwi i nie traktuj mnie, jakbym nic nie znaczył! — krzyknął po dłuższej chwili
milczenia. — Nie możesz traktować mnie w ten sposób ani olewać swoich
przyjaciół. Zobacz, ile Magda ci pomogła, a ty teraz robisz przedstawienie!
Cisza.
Poprawił więc swoją
pozycję, wygodnie usadawiając się po turecku na podłodze, oparty plecami o te
cholerne drzwi. Po dłuższych namowach Magdy uległ wreszcie i zdecydował się na
wypicie szklanki coli. Jak gdyby nigdy nic siedział na podłodze, co jakiś czas
sącząc napój.
— Ja wciąż tu jestem —
przypomniał się po jakieś minucie, ale jego głos okazał się już znacznie
spokojniejszy. — Mamy czas, nigdzie nam się nie spieszy.
Siedział, naprawdę tam
siedział, cierpliwie czekając. Godziny mijały, a Magda coraz bardziej go
podziwiała. Wstał jedynie dwukrotnie, aby szybko skorzystać z łazienki. Cały
czas starał się do Wiktorii mówić, choć nigdy nie otrzymywał znaku, że w ogóle
go rozumiała. Opowiadał o tym, jak spędził te kilka tygodni bez niej, jakie
miał sny, co ostatnio widział w telewizji, a do tego zdarzyło mu się przytoczyć
kilka historyjek z własnego dzieciństwa.
— Ona coś będzie jeszcze
dzisiaj jadła? — zapytał konspiracyjnie w stronę Magdaleny. — Wychodziła
dzisiaj?
— Tylko raz, do łazienki
— poinformowała zdołowana. — Zrobiłam jej rano kanapki, to przynajmniej
otworzyła na chwilę drzwi i zabrała talerz, ale nie jadła ze mną wspólnie od
dwóch dni.
— Pierdole — przeklął
siarczyście i mimowolnie przeczesał swoją czuprynę.
Czekał cierpliwie dalej,
urozmaicając sobie upływ czasu, rozmową z Magdą, która przynajmniej dawała mu
komunikaty zwrotne.
Po kolejnej godzinie,
gdy zaczęło zachodzić słońce, poczuł się niesamowicie senny, a głowa zaczęła
opadać mu na pierś. Usilnie z tym walczył. Skoro Wiktoria nie chciała go
wpuścić, to musiała w końcu chyba skorzystać z łazienki. Uznał, że to będzie
jego najbliższa szansa. Cały czas rozmawiał, choć po tylu godzinach była to
tylko bezsensowna paplanina. Nie otrzymał żadnego sygnału.
Zrobiło się mu cholernie
przykro, ponieważ nie spodziewał się aż takich przeszkód na swojej drodze. Gdy
to Gregorowi było źle, zawsze pragnął bliskości Wiktorii, w jej przypadku
jednakże odbywało się to całkowicie inaczej, co dość mocno zraniło jego
uczucia. Ona go nie chciała. Nie okazał się dla niej lekarstwem, stał się kimś,
kogo ona leczyła, ale nie miało to prawa działać w drugą stronę. Dała mu to
jasno do zrozumienia.
— Zrobiłaś to dla mnie i
tylko dla mnie — zaczął nagle, mając w głębokim poważaniu, iż nie są sami, a
Magda uważnie się mu przygląda. — Powiedziałaś mi kilka tygodni temu, że
będziemy przyjaciółmi. Obiecałaś utrzymywać kontakt, zapewniłaś, że zawsze będę
mógł napisać czy zadzwonić... zrobiłaś to dla mnie. Nie zgodziłaś się na to
wszystko, ponieważ sama tego chciałaś, nie dlatego że jestem kimś ważnym dla
ciebie. Zrobiłaś to po to, abym to ja poczuł się lepiej. Wcale nie
potrzebowałaś mojej osoby. Nigdy. Ty w ogóle nie musiałaś ze mną rozmawiać, nie
odczuwałaś potrzeby bycia moją przyjaciółką. Równie dobrze mógłbym nagle
zniknąć, to nie byłoby ważne, prawda? — spytał, śmiejąc się nerwowo. — Nie wiem
czy wiesz, lecz złamałaś zasady naszej umowy i jestem z tego powodu teraz
cholernie zły. Przyrzekłaś mi, iż będziesz robić jedynie rzeczy, na które sama
masz ochotę, pamiętasz? Miało nie być żadnego poświęcania się dla mojego
lepszego samopoczucia. Dlaczego więc obiecałaś mi przyjaźń, skoro nie chciałaś
jej? Jakim prawem zapewniłaś mnie, iż będziemy cały czas utrzymywać kontakt,
skoro nie miałaś na to najmniejszej ochoty? Złamałaś nasz kontrakt, ponieważ po
raz kolejny uczyniłaś coś dla mnie, całkowicie ignorując własne chęci czy
uczucia.
Gregor wziął głębszy
oddech i dokończył picie chyba piątej już szklanki coli tego dnia. Jednocześnie
pierwszy raz odkąd tu przybył, usłyszał wyraźne ruchy w pokoju. Coś jakby
skrzypienie materaca, a zaraz po nim stąpanie bosymi stopami po panelach. Kiedy
doszedł do niego dźwięk otwieranego zamka, prawie upuścił pustą już szklankę.
Podniósł się natychmiast z podłogi, mimo że niemal wszystkie jego mięśnie
krzyczały z bólu przez ciągłe siedzenie w jednej pozycji.
Magda natomiast
dyskretnie oddaliła się do salonu i zaczęła udawać, że interesuje ją puszczany
właśnie film w telewizji. Dopiła resztki coli z gwintu i jak gdyby nigdy nic
rzuciła pustą butelkę koło kanapy.
Gdy Gregor zobaczył
wreszcie Wiktorię, poczuł, jakby ktoś go pozbawił resztek powietrza. Była tak
inna w skołtunionych włosach, podkrążonych i podpuchniętych oczach, ubrana w
zbyt obszerny, mocno sprany podkoszulek oraz przykrótkie legginsy z dziurą na
lewym kolanie. Mimo wszystko widok ten wcale go nie odpychał, wręcz przeciwnie,
miał szczerą ochotę przytulić ją mocno do swojej piersi i szeptać do ucha, że
od teraz będzie już tylko lepiej. Z oczu brunetki zniknął cały blask wraz z
wszelkimi pokładami energii.
— Przepraszam —
wychrypiała wreszcie, zbliżając się do Gregora o kolejne dwa kroki. — Tak
bardzo cię przepraszam — powtórzyła słabszym głosem.
Gregor był przekonany,
że Wiktoria zaraz zacznie płakać, nie stało się jednakże nic podobnego. Nie
wiedział co powiedzieć, nie miał pewności, czy to wszystko co mówił przez tyle
godzin, faktycznie do niej docierało. Zamiast tego rozłożył ramiona, a ona
wpadła w jego objęcia niemal natychmiast. Mimo że jej ubiór nie przedstawiał
się najlepiej, wprost przecudnie pachniała. Doskonale pamiętał ten zapach,
zapach jej perfum oraz owocowego żelu pod prysznic, uwielbiał się nim upajać za
każdym razem, gdy znajdowała się w pobliżu.
— Nie zrobiłam tego
tylko dla ciebie — zaprzeczyła po dłuższej chwili. — Ja tego chciałam, naprawdę
chciałam, ale... nagle stałam się za słaba, aby zrobić cokolwiek. Moja mama...
ona...
Wiktoria zaczęła
niekontrolowanie drżeć, a Gregor poczuł to bardzo wyraźnie. Chcąc ją uspokoić,
przytulił Wiktorię jeszcze mocniej, zaczął głaskać jej plecy i szepnął do ucha:
— Wiem, wiem co się
stało. Mogę się jedynie domyślać co czujesz w związku z tą sytuacją, ale
niezależnie od wszystkiego, nie możesz się izolować. Nikt nie powinien zostać
sam w takiej chwili. Istnieje masa ludzi, którzy pragną ci pomóc, Wiktoria.
— Wiem, że zachowałam
się w stosunku do ciebie, jak suka, ale ja się naprawdę załamałam. Nie miałam
siły żeby... nie chciałam cię po prostu zawieść — dodała po chwili wahania. —
Zawsze oczekiwałeś mojej pomocy, a ja od dłuższego czasu nie jestem w stanie
nikomu pomóc, tylko bym pogorszyła twój stan.
W tamtej chwili
potwierdziły się wszystkie jego przypuszczenia.
— Nabrałaś błędnego
przekonania, że istniejesz po to, aby utrzymać mnie przy życiu — zaczął powoli.
— Posłuchaj, wcale nie utrzymywałem z tobą kontaktu dlatego żeby cię
wykorzystać. Liczyłaś się zawsze dla mnie tylko ty, jako osoba, a nie jako
osobisty psychiatra. Jesteś dla mnie cholernie ważna i nie chcę, żebyś
cierpiała. Przestań wreszcie na siłę dopasowywać się do mnie. Bądź sobą,
słuchaj swoich uczuć, a będę wtedy naprawdę szczęśliwy.
Między nimi zapadła
długa cisza, nie była ona jednak niezręczna. Zanim którekolwiek z nich się
zorientowało, usłyszeli trzask zamykanych drzwi, co dowodziło jedynie, iż
zostali teraz sami w mieszkaniu.
— Cieszę się, że
przyjechałeś — odezwała się znowu. — Cholernie za tobą tęskniłam — powiedziała,
kładąc głowę na jego piersi. — Mogę na ciebie liczyć tak jak ty na mnie?
— Oczywiście, zawsze
mogłaś — zapewnił. — Zrobię wszystko dla ciebie.
— Bądź ze mną przez
jakiś czas, potrzebuję cię teraz.
Po raz pierwszy, to ona
powiedziała, że go potrzebuje, a Gregor nie doszukał się w tych słowach
najmniejszego fałszu. Coś zmieniło się między nimi właśnie w tamtym momencie.
Wiedział, że będzie musiał bardzo się postarać, zanim jego ukochana wyjdzie na
prostą. Sam nie doświadczył na szczęście śmierci osoby, która byłaby mu tak
bardzo bliska.
Miał cudowne relacje ze
swoją mamą i liczył, że dane mu będzie jak najdłużej się nią cieszyć. Gdyby ją
stracił, załamałby się pewnie tak samo jak Wiktoria, jeśli nie bardziej.
— Ja się muszę ogarnąć —
wymruczała nagle w jego koszulkę, czym wyrwała go z zamyślenia. Zanim zdążył
cokolwiek zrobić lub powiedzieć udała się do łazienki, a on był zmuszony na nią
poczekać.
Był zmuszony spędzić
praktycznie cały ten dzień pod drzwiami zamkniętego pokoju, więc nastał już
bardzo późny wieczór. Gdy Wiktoria wyszła, wyglądała jak całkowicie inna osoba.
Nie sprawiała wrażenia zniszczonej, ale jakby przygaszonej oraz delikatnie
zmęczonej. Poza tym nie miała na sobie ani grama makijażu.
— Nie wiem co mogłabym
właściwie powiedzieć w takiej sytuacji — westchnęła, kiedy znaleźli się obok
siebie, popijając gorącą herbatę. — Jest mi strasznie przykro, ale jednocześnie
czuję, że potrzebowałam tego... to normalne, że najpierw odchodzą rodzice —
powiedziała na tyle cicho, że ledwo ją usłyszał.
— Musisz się podnieść.
Jadłaś coś?
Wiktoria niepewnie
pokręciła głową.
— Zaraz ci coś
przygotuję, wiesz, że jestem w tym dobry — powiedział z uśmiechem i wstał.
Wiktoria zatrzymała go stanowczym tonem.
— Nie jestem w ogóle
głodna, nie będę w stanie nic przełknąć.
— To cię pokarmię —
powiedział poważnym tonem.
Maliniak nie za bardzo w
to wierzyła, patrzyła w milczeniu, jak skoczek wyciąga poszczególne produkty z
lodówki, aby następnie rozłożyć je w odpowiednim porządku na blacie kuchennym.
Zerknęła niepewnie na zegar, przekonując się, że jest już grubo po północy, a
Magdy dalej nie było. Cała ta sytuacja wydawała jej się dziwna. Gdyby ktoś
powiedział jej rok temu, że Schlierenzauer będzie ją dokarmiał w środku nocy, z
pewnością by go wyśmiała.
— Masz jakieś
upoważnienie, że się tak swobodnie panoszysz po tej kuchni? — spytała dość
zgryźliwie, zanim zdążyła powstrzymać cisnące się na usta słowa.
— A żebyś wiedziała, że
mam — odparł gładko, nie przestając pracować. — Mogę robić wszystko, co uznam
za słuszne i odpowiednie w takiej sytuacji.
Wiktoria prowokująco
podniosła brew, ale mruknęła:
— Rozumiem.
Po około dwudziestu
minutach stał przed nią talerz z parującym jedzeniem. Jeśli miała być szczera,
wyglądało niesamowicie apetycznie. Nie zdecydowała się jednak na wzięcie
widelca i spojrzała na Gregora ze zmieszaniem.
— Nie musiałeś, nie
jestem głodna, a ty z pewnością jesteś zmęczony po dzisiejszym przedstawieniu.
— I znów to robisz,
stawiasz mnie na pierwszym miejscu — żachnął się. — Kiedy wreszcie
przestaniesz? I nie, nie chcę teraz żadnych przeprosin, poza tym musisz jeść,
wiesz, że jestem uparty.
Przez dłuższą chwilę w
milczeniu patrzyła na znajdujący się przed nią posiłek. Gregor znów się
zmartwił, ponieważ wglądała, jakby zamierzała płakać, a tylko ostatkiem sił
powstrzymywała potok łez. Stanął więc za jej plecami, a następnie mocno
przytulił. Wiktoria ułożyła głowę na jego ramieniu.
— Co się dzieje? —
spytał powoli. — Mów mi zaraz.
— Nic, absolutnie —
zaprzeczyła, ale dla Gregora nie okazało się to zbyt przekonujące. Ja po prostu
odkąd jestem w Polsce, cóż... napotykam pewne trudności.
Zrozumiał Wiktorię od
razu, mimo że nie mówiła dokładnie co się stało. Zauważył, że schudła. Zły stan
matki przez dwa tygodnie i ciągły stres, a potem nagła śmierć rodzicielki
dodały tylko oliwy do ognia. Gregor sam nie wiedział, czy dopisywałby mu
wówczas apetyt.
— Tyle tygodni... —
wyszeptał. — Jesteś kompletnie wyniszczona.
Pierwszy raz powiedział
to na głos, uświadomienie sobie w końcu tego faktu, jeszcze bardziej złamało mu
serce. Wiedział, iż przyjazd tutaj, był jedyną właściwą opcją, jaką mógł
wybrać.
— Zdarzało ci się
wymiotować przez te pięć tygodni?
— Tak, zaraz po śmierci
mamy, miałam z tym duży problem. Starałam się jeść chociaż raz dziennie, ale to
była męczarnia.
Usiadł obok niej,
przysuwając sobie krzesło. Choć kiedyś, gdy o tym myślał, było to bardzo
zabawne, to teraz karmienie Wiktorii sprawiało mu niemal fizyczny ból. Zdawał
sobie sprawę, że ona czuła się wówczas bardzo podobnie.
— Mówię nie.
— A ja mówię tak —
odpowiedział, starając się brzmieć beztrosko, ponieważ poważniejszy ton mógłby
ją przytłoczyć. — Otwórz tylko usta.
Zrobiła tak jak prosił,
ale potem było już tylko gorzej. Gregor wyraźnie widział, że ma ochotę to
wypluć.
— Spokojnie,
spokojnie...
— Zaciska mi się gardło
— oznajmiła płaczliwym tonem, kiedy jakimś cudem udało się jej nie udławić. —
Wcale nie jesteś złym kucharzem, ja tylko...
— Wiem, że umiem
gotować. Nie musisz mi tego mówić — starał się uśmiechnąć, ale zdecydowanie mu
nie wyszło.
— Czy mógłbyś zjeść ze
mną? Byłoby mi lepiej, gdybyś robił to samo.
Bez słowa wstał od stołu
i spełnił prośbę Wiktorii, wracając po dwóch minutach. Jedli w ciszy przez
około pół godziny. Gregor celowo jadł wolniej, aby dostosować się do żółwiego
tempa brunetki. W ten oto sposób zjadła całą swoją porcję, mimo wcześniejszych
zapewnień.
Kiedy skończyli, do domu
wróciła Magda. Rzuciła im kilka słów na powitanie, po czym udała się do swojego
pokoju, który na co dzień dzieliła z Wellingerem. Jednak, gdy przechodziła obok
skoczka, delikatnie poklepała go po ramieniu, okazując w ten sposób swoją
wdzięczność. Gregor żadnych słów nie potrzebował.
— Twój pokój znajduje
się zaraz obok pokoju Wiktorii, powinieneś mieć tam wszystko czego potrzeba —
rzuciła tylko i zaraz jej nie było.
— Dzięki, to naprawdę
miłe — rzucił za nią, ale nie miał zielonego pojęcia, czy słyszała.
Rozmawiał jeszcze przez
jakiś czas z Wiktorią o jej problemach, ale koło drugiej w nocy, wyraźnie
zauważył, że głowa zaczyna opadać dziewczynie na stolik. Kiedy Wiktoria się
podniosła, mówiąc, że musi już iść spać, zachwiała się niebezpiecznie i tylko
szybka reakcja Gregora uratowała ją przed uderzeniem głową o kant stołu.
— Ostrożnie — powiedział
z przestrachem, trzymając ją mocno w swoich ramionach. Mieli teraz okazję, aby
nawzajem spojrzeć sobie w oczy. — Jesteś tak zmęczona, że ledwo się ruszasz —
stwierdził i zanim Wiktoria zdążyła coś powiedzieć, on wziął ją na ręce. —
Trzymaj się mnie mocno.
Wtuliła się w niego tak
bardzo, że znów poczuł jej cudowny zapach, a wyrównany, spokojny oddech drażnił
mu szyję w wyjątkowo przyjemny sposób. Bez problemu otworzył drzwi, ale nie
zapalił już światła, całkowicie polegając na lampce, która paliła się w kuchni.
Kiedy doszedł do łóżka,
powoli kładąc na nim Wiktorię, ona już smacznie sobie spała. Tak bardzo okazała
się wykończona. Wycofał się do wyjścia.
Przez jedną krótką
chwilę poważnie zastanawiał się, czy nie rozebrać się teraz i nie położyć razem
z nią. Spała tak słodko i niewinnie, a on tak bardzo pragnął jej ciepła. Chciał
zasnąć zaraz obok, słysząc jej wyrównany oddech, mieć pewność, że nie śni
żadnych koszmarów, jest bezpieczna.
Skarcił się jednak za tę
myśl, udając się potulnie do wyznaczonego mu pokoju. Pomimo wcześniejszych
obaw, zasnął wyjątkowo szybko, przecież Wiktoria była tuż za cienką ścianą.
Obudził się jednak nieco
ponad godzinę później, z powodu jakiś dźwięków dochodzących z salonu. Chciał
wszystko zignorować i spać dalej, ale przypomniał sobie, co powtarzała mu
Magda. Przetarł więc szybko oczy oraz opuścił wygodne łóżko.
Gdy znalazł się w
salonie, zobaczył, mimo panujących ciemności, sylwetkę Wiktorii. Dziewczyna
najzwyczajniej w świecie przekładała z miejsce na miejsce figurki,
zdjęcia oraz pamiątki, znajdujące się na kilku szafkach. Na pewno nie była
lunatyczką, wiedziałby o tym z pewnością. Zamiast więc zrobić cokolwiek, stał w
przejściu, wiedząc, że Wiktoria będzie wychodzić wcześniej czy później.
Jej nowe zajęcia trwało
dosłownie kilka minut, zanim zaczęła kierować się do wyjścia. Gregor był
doprawdy zaskoczony. Wiktoria nie miała problemu, aby przestawiać w ciemności
różne przedmioty, ale szatyna już zdawała się nie zauważyć, uderzając swoim
nosem o jego klatkę piersiową.
— Ała — syknęła. — Kto
tu jest?
Gregor mógł przysiąc, że
w tej chwili pocierała sobie nos.
— Poważnie się pytasz? —
nie był w stanie ukryć rozbawienia w głosie. — Figurki rozpoznajesz, a mnie to
już niełaska? Co się z tobą dzieje?
Wiktoria milczała przez
kilka chwil, wyraźnie się spięła.
— Zawsze wszystko jest
tak jak było — wymamrotała cicho. — To zajęcie pozwala mi nie myśleć —
wyjaśniła z wyraźnym wstydem.
— Magda się bardzo o
ciebie martwi — poinformował. — Myśli, że postradałaś zmysły, przez to że tak
robisz. Moim zdaniem powinnaś z nią poważnie porozmawiać jutro rano.
— W chwilach w których
nie mogę spać, przytłacza mnie zbyt wiele myśli, nie potrafię się na niczym
skupić, muszę dużo chodzić oraz zajmować swój mózg kompletnymi nic
nieznaczącymi idiotyzmami — wytłumaczyła. — Choć faktycznie można mnie brać za
czubka — fuknęła. — No, już się możesz śmiać.
Zamilkła, czekając na
jakąkolwiek reakcję ze strony Gregora, przekonana, iż będzie to parsknięcie
śmiechem. Skrzyżowała ręce na piersi, wyczekując na atak.
— Wcale nie mam zamiaru
się śmiać, ponieważ to nie jest zabawne — stwierdził z powagą, co zdarzało się
mu nad wyraz rzadko. — Każdy ma inny sposób na radzenie sobie z odtrącaniem
niechcianych myśli oraz uczuć. Jakkolwiek te pomysły byłyby dziwaczne, są
dobre, jeśli dają pożądane rezultaty. Co nie zmienia faktu, że ja bym z Magdą
porozmawiał — przypomniał jej, dostrzegając jak kiwa głową.
— Już nie będę tego
robić — powiedziała, chcąc go wyminąć, ale Gregor chwycił jej nadgarstek.
— Zawsze jeśli masz
problem, możesz się zwrócić do mnie. Godzina nie ma absolutnie żadnego
znaczenia. Ty jesteś ważniejsza i to o wiele.
— Zapamiętam to sobie —
odparła łagodnie. — Pozwól mi teraz wrócić do mojego pokoju, jestem zmęczona —
poinformowała.
Jeśli tego faktycznie
chciała, musiał jej pozwolić, niezależnie od faktu, jak bardzo pragnął
bliskości, choćby zwykłego przytulenia. Mimo że usilnie z tym walczył, nie
potrafił pogodzić się z tym, że jej forma "leczenia" jest inna od
jego. Ciężko znosił fakt, iż to nie on jest wszystkim, czego Wiktoria
potrzebuje.
— Dobranoc Wiki.
— Dobranoc Gregor.
Kolejny świetny rozdział. Tęskniłam za tym opowiadaniem :)
OdpowiedzUsuńBardzo mi się podoba fakt, że Gregor postanowił przyjechać do Wiktorii. I że ona mimo wszystko była w stanie otworzyć się na niego i jego pomoc. To oczywiste, że zarówno on jak i ona potrzebują się nawzajem.
Cały czas szkoda mi Gregora. Widok tego, jak się męczy i jak ze sobą walczy, by pozostać z Maliniak w stosunkach przyjacielkich jest dosłownie katorgą. Możnaby było pomyśleć, że dziewczyna jest jakąś zimną suką. Dochodzi do tego wszystkiego ich wspólne dziecko, o którym nawet nie rozmawiają.
Nie wiem, jak to będzie. Wiki jest pokomplikowana, na pewno nie jest zwyczajną, przeciętną kobietą. Zastanawiam się, czy tych dwoje będzie w stanie stworzyć prawdziwy, poważny związek. Przecież kiedyś szatyn chciałby mieć rodzinę, dzieci..
Ciekawa jestem, jak zakończysz tę historię. Czuję, że powoli oboje się będą docierać i może coś z tego wyjdzie (oczywiście na to liczę), ale muszę siebie nawzajem zrozumieć i zaakceptować. Ciągle w duchu sądzę, że Wiki tak naprawdę kocha Gregora, tylko tego nie wie.
Co do wątku Dominiki i Kuby. Szczęśliwe zakochanie? Chyba tak to można ująć, choć wszystko potoczyło się w dość smutnych okolicznościach. Ale najważniejsze, że jakoś siebie odnaleźli.
Masz jeszcze tyle wątków do rozwinięcia i zakończenia. Bo oprócz głównych bohaterów zostaje sprawa Krzyśka i Darii a potem Marty i Richarda. Naprawdę, podziwiam cię za umiejętność stworzenia tak rozbudowanej i poukładanej zarazem akcji. Jesteś niesamowita!
Czytam i czytać będę, choć nie zawsze komentuję. Ale wiedz, że tu zaglądam.
Pozdrawiam! ;*