Jeśli sądził, że z nastaniem kolejnego dnia będzie
miał spokój i pan lider, wróci do swojej dawnej roli, polegającej na
ignorowaniu go, to się mylił. Severin praktycznie cały czas się na niego gapił,
za co Richard miał ochotę dać blondynowi w twarz. Gdyby ten jeszcze coś mówił,
ale nie, Freund skupił się wyłącznie na obserwowaniu.
Richard był bardzo zmęczony. Odkąd Marta zadzwoniła,
w ogóle nie spał, będąc zmuszonym wsłuchiwać się w pochrapywanie Severina.
Czuł, że to będzie najdłuższy tydzień jego życia, podczas gdy Marta
niecierpliwie oczekiwała spotkania z nim. Nocna rozmowa z liderem tylko
bardziej go rozstroiła. Jeśli miał być szczery, Marta dała mu kosza już
dwukrotnie, ostatni raz w trakcie kolacji po której została dotkliwie pobita.
Wątpił, aby kiedykolwiek zamierzała dać mu szansę, ponieważ cały czas żywiła
się swoją miłością do Schlierenzauera.
Idąc na posiłek, uważał, żeby na kogoś nie krzyknąć.
Szedł niczym taran środkiem korytarza, roztaczając wokół siebie ciemną aurę.
Kilku młodziaków, którzy w przypływie szczęścia znajdą się może w kadrze A za
kilka lat, natychmiast usunęło się mu z drogi, a na ich twarzach malował się
strach.
Usiadł sam w kącie, nie chcąc nikomu przeszkadzać
ani do nikogo się odzywać. W milczeniu brał do ust widelec, nie zastanawiając
się nawet zbytnio na tym, co działo się wówczas w jego otoczeniu. Jego mózg był
w stanie myśleć tylko o jednej osobie.
Marta.
Marta.
Marta.
Kuźwa, Severin znów się gapi.
Richard celowo odwrócił się do niego plecami, aby
nie zakłócał mu myślenia swoimi oczkami zbitego psiaka. Miał nieodparte
wrażenie, że lider znów coś od niego chce i będzie zmuszony niebawem wysłuchać
kolejnego wykładu na temat drużyny oraz walki o jej wspólne dobro. Czy ten
człowiek nie posiadał innego życia poza skokami narciarskimi?
— Nieładnie odwracać się do kogoś plecami — usłyszał
za sobą i cudem nie przeklął. — Tu jest wolne? — spytał. — Niestety zaspałem.
Richard wiedział, że to bujda, bo Severin od samego
rana migał mu przed oczami, a wiele miejsc pozostało jeszcze wolnych. Przez
kilka chwil zastanawiał się o co znów może chodzić, ale nie spytał się o to na
głos.
— Tak — odparł jedynie, nie zamierzając wcale
podtrzymywać konwersacji, zamiast tego skupił się na swoim jedzeniu.
Richard nigdy nie był dzikusem i nie narzekał na
brak kolegów. Mimo wszystko wolał ciszę i spokój, a bycie w centrum uwagi,
tylko go stresowało. Zanim Marta się do niego znów odezwała, prowadził całkiem
normalne życie towarzyskie. Teraz jednak, gdy wróciła z Ameryki, wszystko się w
nim zmieniło. Celowo izolował się od innych ludzi, aby to Marcie poświęcić całą
uwagę.
— Powodzenia dziś na treningach — rzucił nieśmiało w
jego stronę Severin. — Jestem przekonany, że dziś pójdzie ci lepiej.
— Dziękuję, tobie też — powiedział bez emocji, ale
nie potrafił powstrzymać przewrócenia oczami, gdy blondyn na chwilę odwrócił
wzrok.
— Chciałbyś się pewnie jak najszybciej stąd wyrwać,
mam rację? — zagadnął nagle, a Richard poczuł, jak spinają się mu wszystkie
mięśnie. Nie będzie o tym z Severinem rozmawiał. O nie.
— Nie trzeba być zbyt spostrzegawczym, żeby to
dostrzec liderze — specjalnie podkreślił ostatnie słowa, ignorując grymas na
twarzy blondyna. — Byłbym jednak niezwykle wdzięczny, gdybyś trzymał jeżyk za
zębami i nie mówił nikomu o Marcie, okej?
— Nie widzę powodu, dla którego miałbym plotkować na
temat twojego życia osobistego — odparował. — Powiedzmy, że staram się
podtrzymać konwersacje.
— Do tej pory jakoś miałeś innych przyjaciół,
pokłóciłeś się z kimś, czy może chcesz rozszerzyć swoje wpływy w zespole? —
powiedział gładko, jakby mówił o pogodzie za oknem.
Severin milczał przez jakiś czas, zupełnie
zaskoczony pytaniem. Richard zdawał sobie sprawę, że zachowywał się
niegrzecznie. Nie wiedział jednak, jak pokazać, iż nie ma ochoty na jego
towarzystwo. Odkąd znalazł się w kadrze A, Severin rozmawiał z nim tylko
wówczas, gdy to okazało się konieczne, woląc kogoś bardziej rozgadanego i
przebojowego.
Richard jak gdyby nigdy nic powrócił do jedzenia,
cierpliwie oczekując, aż blondyn się otrząśnie, co zajęło mu całkiem sporo
czasu.
— Ani jedno ani drugie — odpowiedział, a jego głos
był pozbawiony jakichkolwiek emocji. — Po prostu widzę, że się w sobie
zamykasz, a to niedobrze. Źle podziała na ciebie oraz innych skoczków, którzy
znajdą się w twoim otoczeniu. Zespół musi być zgrany.
— Wiem, że ostatnio cały czas daję ciała, a do końca
zgrupowania jest zdecydowanie bliżej niż dalej — zaczął. — Mogę ci jednak
obiecać, że z pewnością odzyskam formę w odpowiednim czasie.
— Co nie zmienia faktu, że dalej będziesz się izolował.
— Jeśli będę oddawał dobre skoki, nikogo moja
izolacja nie powinna obchodzić, ważne, żeby odwalić dobrze swoją robotę.
Richard po tych słowach wstał bez pożegnania i
poszedł do swojego tymczasowego pokoju, w celu przygotowania się na trening.
Zastanawiał się, czy nie zadzwonić do Marty, ale uznał, iż ma zdecydowanie za mało
czasu na długie pogawędki.
Trener już od rana bacznie go obserwował, licząc
zapewne na jakieś przyzwoite wyniki.
Starał się udawać jak tylko mógł, że jest w
wyśmienitej formie. Bez szemrania robił wszystko co mu kazano i jeszcze więcej,
choć w środku czuł, że w każdej chwili może zemdleć z wyczerpania. Jednak gniew
był czymś, co niesamowicie go napędzało i ładowało akumulatory. Nikt w związku
z tym wolał do niego nie podchodzić, no może poza jednym wyjątkiem.
Skoki Richarda uległy znacznej poprawie, świadomość,
że Marcie nic nie grozi, najwidoczniej dawała pozytywne rezultaty. Wiedział, że
Marta nie chciałaby, aby wszystko dla niej poświęcał i skoro już zdecydował się
wyjechać na treningi, to niech pokaże się chociaż z jak najlepszej strony.
Starał się znajdować jak najdalej od Richarda, czego
skutkiem okazała się nawet niezobowiązująca rozmowa z Wellingerem. Nie była ona
jednak na tyle pasjonująca, żeby po dziesięciu minutach cokolwiek z niej
pamiętał. Podobna sytuacja powtórzyła się z Wankiem.
Kiedy był już święcie przekonany, że przetrwa ten
dzień, okazało się, że muszą jeszcze "dla zdrowia" przebiec kilka
kilometrów. Tak się złożyło, że Severin upatrzył sobie miejsce tuż po jego
prawej stronie, a gdy zaczęli biec, Richard już nie miał w sobie na tyle siły,
aby go wyprzedzić. Severin natomiast zdawał się celowo dopasować do jego żółwiego
tempa, co jeszcze bardziej go rozzłościło.
— Doskonale wiem, że możesz biec znacznie szybciej —
warknął w jego kierunku. — Nie obijaj się.
— Nie chcę, żebyś poczuł się samotny — odparł lekko
jakby wcale nie zauważył tonu Richarda. — Zresztą muszę się koniecznie
dowiedzieć, czumu dzisiaj rzucasz we wszystkich piorunami, skoro wywnioskowałem
wcześniej, że twoja dziewczyna ma się dobrze.
— Po co ci to wiedzieć? — zapytał zaskoczony, znów
zwalniając kroku. Przekonanie, iż nogi mu zaraz odpadną, rosło z minuty na
minutę. — Nigdy wcześniej się nie kolegowaliśmy, a ty nie zwracałeś uwagi na
moje humory.
Pomiędzy nimi zapadła kilkuminutowa cisza, podczas
której Severin wyraźnie zastanawiał się nad odpowiednią odpowiedzią. Patrzył
przed siebie nieobecnym wzrokiem, jednocześnie sprawiając wrażenie, że ten bieg
nie sprawia mu najmniejszej trudności i mógłby pokonać jeszcze wiele
kilometrów.
Richard natomiast był pewny, że za chwilę padnie na
kolana i już się nie podniesie. U granicy sił wypił ponad połowę butelki wody,
którą od samego początku biegu trzymał w lewej ręce.
— Właściwie po nic. Mimo wszystko jestem ciekawy.
Może i nie interesowałem się tobą zbytnio, ale ty też nie zachowywałeś się
nigdy, jakbyś cały czas miał napięcie przedmiesiączkowe. Wiesz, czasem
wygadanie się komuś obcemu przynosi więcej ulgi, niż rozmowa z najlepszym
przyjacielem.
— Wiesz z własnego doświadczenia? — spytał od razu z
ledwo wyczuwalną dozą ironii. — A ty masz jakieś problemy? — dodał od
niechcenia, przekonany, że świetnie by się obył bez tej informacji.
— Z własnego doświadczenia, masz rację, choć pewnie
nie spodziewałeś się twierdzącej odpowiedzi — odparł, a w jego głosie dało się
usłyszeć pierwsze oznaki zmęczenia. — Pewnie, że mam problemy, ale ty z
pewnością nie chcesz o nich słuchać.
Richard przez kilka sekund udawał zamyślonego.
— Masz rację, nie chcę. Nie poczuwam się do roli
psychologa — powiedział z przekąsem. — Wolałbym także nikomu nie opowiadać o
własnych problemach..
Severin przytaknął, choć było widać, że jest
bardziej niż rozczarowany. Sądził, że dotarcie do Richarda będzie znacznie,
znacznie prostsze. Po raz setny spojrzał na niego z miną zbitego psa, ale nie
odezwał się.
Biegli znów przez jakiś czas nie odzywając się do
siebie. Richard wsłuchiwał się jedynie w rozmowy prowadzone dookoła niego.
Pomyślał jednocześnie jak wspaniale byłoby się teraz na coś porządnie wściec,
żeby tylko zyskać nowe pokłady energii do kontynuowania tego morderczego biegu.
Był na tyle zmęczony po nieprzespanych nocach, że
nie zdał sobie nawet w którym momencie zwolnił, stracił równowagę i padł przed
Severinem dysząc ciężko. Przygotował się już na spotkanie z twardym podłożem,
ale owe spotkanie nie nadeszło. Zamiast tego poczuł, jak Severin obejmuje go
swoimi ramionami, chroniąc przed uderzeniem w ziemię.
— O stary, trzeba było coś powiedzieć, powiadomić
trenera, a nie mi tu mdleć — powiedział zaskoczony, pochylając się nad nim. —
Widzę, że forma nie najlepsza. Ćwiczysz ty coś poza zgrupowaniami?
Richard nie odpowiedział, zamiast tego wyrwał się z
jego uścisku, najszybciej jak to było możliwe.
— Nie dotykaj mnie.
— Rany, spokojnie, ja nie chciałem jedynie żebyś
sobie twarz poharatał. Oczekiwałem raczej podziękowań — odburknął.
Zanim zdążył znów coś odwarknąć i się wyżyć na
Severinie, wszyscy przestali biegać. To był koniec na dziś. Okazało się, że
poza Richardem jeszcze Andreas Wellinger miał wypadek. Biegnąc potknął się, w
skutek czego miał dotkliwe stłuczone oraz spuchnięte kolano. Trener nie miał
dzisiaj zbytnich powodów do dumy.
Wieczorem znów zebrali się wszyscy razem. Teraz
również Richard brał w tym udział. Odczekał, aż pozostali skoczkowie przestaną
się gromadzić wokół Andreasa i gdy ten został sam, siedząc na ławce z
opatrzonym kolanem, postanowił się dosiąść.
Wellinger nie krył zdziwienia, ale mimo to nie
odezwał się.
— Siema — zaczął Richard. — Jak się czujesz? —
spytał, patrząc na obandażowane kolano chłopaka. — Jak sobie to w ogóle
zrobiłeś? — nie potrafił ukryć uśmiechu.
Andreas westchnął głośno i machnął ręką, jakby chcąc
pokazać w ten sposób, że ten temat nie jest wart najmniejszej uwagi.
— Już lepiej, chociaż muszę skakać na jednej nodze,
zgrupowanie mam z głowy — prychnął, wyraźnie nie będąc zadowolonym z tego
faktu. — Przynajmniej przeżyję. Biegłem najszybciej jak byłem w stanie,
zagadałem się, nie spojrzałem pod nogi i tragedia gotowa — wzruszył ramionami. —
Słyszałem, że ty też nienajlepiej dzisiaj wspominasz treningi.
Tym razem dało usłyszeć się prychnięcie z ust
Richarda.
— Przedobrzyłem dzisiaj z ćwiczeniami na siłowni i
nie miałem później siły biegać. Nic wielkiego, już czuję się całkowicie
normalnie.
Andreas pokiwał głową ze zrozumieniem.
— Szczerze powiedziawszy nie miałem najmniejszej
ochoty jechać na zgrupowanie — odezwał się Wellinger. — Czuję, że mam
ważniejsze rzeczy do roboty.
— Witaj w klubie, stary — zgodził się Richard,
przybijając sobie z Andreasem piątkę. —
Zdecydowanie wolałbym być teraz gdzieś indziej — Richard wyraźnie się zamyślił.
— Trzeba się jednak dobrze przygotować do zimy —
stwierdził. — Inaczej Sev pourywa nam łby, idealnie zastąpiłby w tym trenera —
przyznał Wellinger z rozbawieniem.
Richard poczuł, że ma ochotę zacząć wrzeszczeć i
wyraźnie się zasępił. Ostatnie czego chciał to obecność Severina, narzucanie
się Severina oraz rozmawianie o Severinie. Spojrzał tylko szybko na Andreasa i
natychmiast odwrócił głowę.
Nie uszło to uwadze młodszego skoczka, który choć
zdziwiony, postanowił nie kontynuować tematu ich lidera.
— W naszym domu jest teraz pewnie istny pogrom —
zmienił temat. — Mam mimo wszystko nadzieję, że zastanę mieszkanie w jednym
kawałku.
Richard posłał mu pytające spojrzenie.
— Pamiętasz Wiktorię Maliniak, nie? Moja dziewczyna
zaprosiła ją do nas w związku z jej... trudną sytuacją życiową — zawahał się
chwilę. — A wiesz jak to jest, gdy zostawi się baby same.
— Co się dokładnie stało? — spytał, starając się,
aby nie brzmiało to tak, jakby faktycznie się tym interesował.
— Nie wiem czy wolno mi o tym mówić — zawstydził
się.
Richard ze wszystkich sił chciał ukryć swoje
prawdziwe emocje. Liczył, że na jego twarzy nie widać zdenerwowania. W środku
jednak krew wrzała mu z ekscytacji. Od dłuższego czasu nie posiadał żadnych
nowych informacji o Wiktorii, które mógłby przekazać Marcie. Nie chciał się
nikomu przyznawać, ale w najbliższym czasie pragnął doprowadzić do spotkania
sióstr bliźniaczek. Może dzięki temu Marta zrozumie wreszcie, że Gregor
powinien być dla niej zamkniętym rozdziałem. Zresztą Richard od zawsze był
pieprzonym idealistą — uważał, że skoro bliźniaczki, to muszą się pogodzić
mniej lub bardziej skutecznie.
— Coś złego musiało stać się w jej życiu, prawda? —
spytał niepewnie Richard, zbliżając się jeszcze bardziej do Wellingera.
Wiedział od swojego zaufanego informatora, że matka
sióstr Maliniak jest poważnie chora lecz nie posiadał najświeższych wiadomości
ze względu na to, iż musiał miesiąc spędzić na zgrupowaniu. O wszystkim
oczywiście mówił Marcie. Na wieść o chorobie biologicznej matki, z którą nigdy
się jeszcze nie widziała, nie drgnął jej nawet ani jeden mięsień. Nie dziwił
się zbytnio.
— Tak, bardzo złego — mruknął pod nosem.
— Jej mama już umarła? — spytał z przejęciem i
widząc na sobie zszokowany głos Andreasa, kontynuował. — Dowiedziałem się o
chorobie dość niedawno — skłamał.
— Od kogo? — zapytał podejrzliwie.
— Od Thomasa, nie pytaj od kiedy rozmawiamy —
mruknął, jakby nie miało to żadnego znaczenia.
— Skoro i tak już wiesz... — zawahał się. — Tak
umarła, na samym początku maja. — Wiktoria jest trochę załamana — dodał,
niepewny czy słowo "trochę", faktycznie jest odpowiednim określeniem.
— Nie mogliśmy odmówić jej wsparcia. Magda na bieżąco mnie informuje o jej
stanie, to naprawdę bolesny cios — oznajmił z wyraźnym smutkiem w głosie.
— Co teraz zamierza? — powiedział tonem wskazującym
na głębokie współczucie dla dziewczyny. — Ma jakieś plany?
— Tego nie
wiem — zamyślił się na chwilę. — Nie jestem informowany osobiście, zresztą to
nie mój interes. Nie chcę tak bardzo ingerować.
Richard pomachał głową ze zrozumieniem oraz głęboko
się zamyślił. To naprawdę interesujące wiadomości. Marta powinna być
zadowolona.
— Niech się trzyma dziewczyna — odezwał się
wreszcie. — Jak wrócisz, przekaż jej ode mnie wyrazy współczucia — poprosił Richard.
— Za niecały tydzień, dwudziestego szóstego maja, ma
urodziny, wolałbym nie wspominać jej o tym wydarzeniu w takim okresie. Tylko
niepotrzebnie się zasępi. Zresztą ona nie oczekuje współczucia od nikogo. Chyba
rozumiesz?
Rozumiał aż za bardzo. Swoją drogą dobrze wiedzieć,
kiedy Maliniak ma urodziny. Po tym jak się wydało, że Marta nie jest
wychowywana przez prawdziwych rodziców i nawet zmienili jej imię, dziewczyna
miała problem z ustaleniem własnej, prawdziwej daty urodzenia.
— Które to już?
— Skończy dwadzieścia dwa lata — poinformował, nie
wiedząc, iż ta wiadomość ma jakiekolwiek znaczenia.
Dla Richarda oraz Marty była to wieść na wagę złota.
Chciał wyciągnąć jeszcze więcej faktów lecz uznał, że Andy zacząłby coś
podejrzewać, a nie chciał zdradzać swojej roli. Milczeli przez kilka chwil.
— A ty Richard? Dlaczego chcesz wracać?
— Też z powodu kobiety — odparł krótko nie wdając
się w szczegóły. — To dość... skomplikowane — dodał z grymasem na twarzy.
Richard rozejrzał się dookoła. Wszyscy ze sobą
rozmawiali, jedli i pili. Cudowne zrelaksowanie się wieczorem po ciężkich
treningach. Nikt nie siedział sam, w całym pomieszczeniu panowało raczej
radosne ożywienie. Richard mimowolnie uśmiechnął się pod nosem. Nie zdarzyła
się w sumie żadna tragedia.
Severin również rozmawiał w przeciwległym kącie
pomieszczenia, chyba z Marinusem Krausem. Wydawał się bardzo zaangażowany w
dyskusję, ale mimo wszystko co chwilę na niego zerkał, jakby ze złością.
Richard nie znał powodu. Czyżby Severin poczuł się urażony, że on ma czelność
rozmawiać z kimś dobrowolnie, podczas gdy jego wyraźnie stara się spławić?
No cóż, to nie był Richarda problem. Uśmiechnął się,
skierował swoje spojrzenie na Wellingera i kontynuował rozmowę w znacznie
lepszym niż dotychczas nastroju.
***
To były najtrudniejsze chwile mojego życia. Ostatnie
tygodnie, końcówka kwietnia i ponad połowa maja zlały się w jedną chwilę,
przepełnioną jednakowymi emocjami. Czułam się, jakby ktoś zabrał mi cały tlen
oraz energię niezbędną do życia. Czas w moim umyśle zatrzymał się całkowicie.
Kiedy dla mnie minęła godzina, tak naprawdę upłynął już cały dzień. Nie do
końca zdawałam sobie sprawę z letargu w jakim się znajdowałam. Zabrakło mi
również świadomości obecności innych osób.
Gregor. Dopiero przy nim wróciłam do tego świata.
Ponad pięć tygodni przepuściłam przez palce. Dwa tygodnie codziennego
odwiedzania matki oraz kolejne trzy na pogrążanie się w rozpaczy. Z początku
nawet jego słowa nie zadziałały, ale jego mała przemowa i wyrażenie
rozczarowania, jakiego przeze mnie doświadczył, trochę mnie otrzeźwiło.
Najbardziej ze wszystkich rzeczy nienawidziłam zawodzić ludzi. Gregor doskonale
zdawał sobie z tego sprawę, wykorzystując ten fakt z pełną premedytacją.
Nic nie było łatwe. Choć zaczęłam się w miarę
normalnie komunikować, dalej jadłam niewiele, robiłam mało, a także zdarzało mi
się często odpływać w świat własnych myśli oraz urojeń. Mimo że starałam się
nie pokazywać Magdzie i Gregorowi swoich smutków, dalej wylewałam nocami łzy, a
poza tym nie umiałam całkowicie zrezygnować z nocnych przechadzek. Musiałam w
nocy chodzić niczym duch, choć starałam się już niczego nie dotykać. Po prostu
chodziłam, chcąc doszczętnie wykończyć swój organizm, aby ten musiał wreszcie
zasnąć. Najczęściej odnosiłam sukces.
Miałam nieodparte wrażenie, że Gregor zdaje sobie
sprawę ze wszystkich czynności jakie wykonuję, ale po prostu nie chce
spowodować u mnie wstydu, tak jak ostatnio. Pozostawił mi sporą dowolność, nie
kwestionując, nie komentując oraz nie poruszając wielu kwestii z jakimi się
zmagałam.
On wiedział po prostu jak to jest. Wiedział jak to
jest zamknąć się we własnym umyśle, czuć kompletną pustkę w środku lub wręcz
przeciwnie, wszystkie emocje naraz. Nikt tak jak on nie miał pojęcia, jakie to
uczucie odczuwać palący wstyd z powodu rzeczy, jakich się człowiek
niekontrolowanie dopuszcza.
Również zaczęłam słyszeć głosy, ale z pewnością były
one odmiennego rodzaju. Nie podejrzewałam u siebie schizofrenii, to byłoby
kompletnie nierealne, ale mimo to podobnie jak Gregor, czasami po prostu nie
wiedziałam co się dzieje. Tak, jak przez te kilka tygodni byłam w stanie
uśpienia, tak teraz potrafiłam wpaść w całkowitą wściekłość. Różnica między mną
a Gregorem polegała jednakże na tym, iż ja nie niszczyłam wszystkiego wokoło.
Skupiłam się na autodestrukcji nie zdając sobie w
ogóle z tego sprawy. Potrafiłam się gryźć, szczypać, drapać, ciąć, uderzać,
szarpać. kłuć oraz wyrywać sobie włosy. Rezultaty swojej "pracy"
zauważałam dopiero po uspokojeniu, ulotnieniu się ze mnie wszystkich toksycznych
emocji. Byłam wówczas bardzo osłabiona. Zdarzało się, że powracałam do
świadomości w ramionach Gregora, który trzymał mnie z całych sił, abym tylko
już więcej się nie zraniła. Szeptał mi do ucha słowa ukojenia, a następnie
pozwalał całkowicie zatopić się w jego objęciach.
Magda najczęściej w takich sytuacjach czekała już ze
szklanką wody w dłoniach oraz lekami na uspokojenie, które zazwyczaj pomagały i
mogłam się po takich akcjach normalnie położyć do łóżka, a potem zasnąć niczym
małe dziecko.
Oboje okazali się dla mnie wręcz nieocenionym
wsparciem w tych trudnych chwilach. Współpracowali ze sobą znakomicie. Bez nich
mogłabym już zapewne dołączyć do własnej mamy. Za każdym razem kiedy myślałam o
mamie, łzy stawały mi w oczach i zaczynałam się cała trząść, tracąc zupełnie
panowanie nad własnymi reakcjami.
Nie zdawałam sobie sprawy, jak szybko czas leci i
ile tak naprawdę dni upłynęło od czasu, kiedy Gregor przyjechał do mieszkania
Magdy. Dość szybko przyzwyczaiłam się do obecności skoczka, stał się on integralną
częścią mojej codzienności.
W chwilach, gdy nie myślałam o mamie w moim umyśle
pojawiał się Gregor. Widziałam jak razem z Magdą rozmawiają, śmieją się,
pracują, dogadują sobie, pomagają, konsultują, zaczepiają się i choć ciężko
było mi to pojąć z początku, tak potem zrozumiałam, w jak ogromnym stopniu mnie
to irytuje. Od kiedy oni stali się sobie tak bliscy, że pomiędzy nimi na próżno
było szukać śladów skrępowania? Kim tak naprawdę stali się dla siebie w obliczu
obecnej sytuacji? Im bardziej ta relacja się zacieśniała, tym większą złość
odczuwałam, lecz co to mogło oznaczać?
Nie było to jednakże równoznaczne z tym, iż Gregor
mnie ignorował wręcz przeciwnie, na wszelkie możliwe sposoby starał się,
odciągnąć moje myśli od tragicznego odejścia matki, bez której wówczas zdawałam
się nie funkcjonować choćby w najmniejszym stopniu. Poruszał ze mną całkowicie
prozaiczne tematy, wyciągał niejednokrotnie siłą na spacery, abym się
dotleniła, gotował dla mnie i karmił, gdy zdarzył mi się gorszy dzień i nie umiałam
przełknąć najmniejszego kęsa, pokazywał swoje projekty ubrań, szczegółowo je
omawiając, a przy okazji zasięgając mojej osobistej opinii, mimo że w ogóle nie
znałam się na modzie. Parę razy nawet namówił mnie, abym mu pozowała, co w moim
obecnym stanie, mogło się skończyć jedynie tragicznie. Nie umiałam wykrzesać z
siebie dostatecznej ilości energii, z czego doskonale zdawał sobie sprawę, a
mimo tego wszystkiego zawsze powtarzał, iż wychodzę na tych zdjęciach po prostu
cudownie, więc zachowa je wszystkie w aparacie.
Nie miałam zwyczaju Gregora odpychać, gdy chciał coś
robić, robiliśmy to, ale dalej starałam się za wszelką cenę unikać nadmiernego
kontaktu fizycznego. Niemal za każdym razem, kiedy mnie dotykał, czułam, iż
jest w tym coś niewłaściwego. Nie chciałam, aby naruszał moją przestrzeń
osobistą w jakikolwiek sposób, nawet zwykłe muśnięcie mojej dłoni,
niejednokrotnie stanowiło problem, powodując okropne wyrzuty sumienia.
Z początku kontakt z nim sprawiał mi radość, potem
jednak mózg zaczął mówić, że przecież niedawno moja mama umarła, więc nie mam
najmniejszego prawa, aby odczuwać jakąkolwiek radość czy zadowolenie, było
zdecydowanie za wcześnie. Z biegiem czasu więc dotyk Gregora zaczął się źle
kojarzyć, okazał się niebezpieczny dla mnie oraz mojego poczucia moralności.
Nie potrafiłam zresztą dopuścić do siebie myśli, że mogę czuć do Gregora
cokolwiek, skoro całkiem niedawno zakończyłam wręcz tragiczną relację z
Morgensternem, a wszystkie moje wyobrażenia z nim związane, okazały się
niesamowicie wygórowane.
Jakiekolwiek mogłam mieć przekonania, nie umiałam
zaprzeczyć, że Schlierenzauer stał się kimś, kto bezsprzecznie mnie rozumiał,
potrafił dotrzeć do najdalszych zakamarków mojej duszy, wiedział w jaki sposób
odgrodzić ode mnie wszystkie negatywne myśli, znajdował mi zajęcie, cały czas
rozmawiał, abym zachowała się w świecie rzeczywistym zamiast zamknąć się we
własnej głowie.
Byłam mu za to ogromnie wdzięczna, czułam, że to
wszystko co zrobiłam dla niego, teraz do mnie wraca. Oboje utrzymaliśmy się przy
życiu. Nie przeczę, że nawet parokrotnie udało mi się na krótko zaśmiać w jego
obecności.
Siedzieliśmy któregoś wieczoru w salonie, całkiem
sami i przeglądaliśmy zdjęcia, jakie udało się zrobić w ostatnim czasie. Gregor
już od dłuższego czasu mówił, że marzy bu się kolejna wystawa. Słuchałam go
cierpliwe, wskazując fotografie, które szczególnie mi się podobały. Było już
całkiem ciemno padało na nas światło pojedynczej lampki, a z głośników leciała
cicha, spokojna muzyka, której nawet nie znałam.
— Chcesz się czegoś napić? — spytał, patrząc na mnie
uważnie. Nie odzywałam się od przeszło dziesięciu minut.
— Nie, dzięki — odpowiedziałam szybko. —
Skończyliśmy na dzisiaj, tak? — zagadnęłam, widząc jak Gregor zbiera wywołane
zdjęcia ze stolika, po czym drze i wyrzuca te najgorsze.
— Tak, chyba tak. Dziękuję za pomoc — uśmiechnął się
delikatnie.
Ukradkiem spojrzałam na zegar, było już grubo po
dziesiątej, a Magda dalej nie wróciła do domu. Nie miałam w zwyczaju
kontrolować jej, ale zaczęłam odczuwać lekki niepokój. Często gdzieś znikała,
bardzo rzadko wspominając, gdzie przez ten cały czas się podziewała.
Zmarszczyłam brwi.
— Martwię się o Magdę, wiesz gdzie jest?
— Niby dlaczego miałbym to wiedzieć? — wzruszył
ramionami. — To dorosła kobieta, na pewno sobie poradzi.
— Cóż... — urwałam na moment. — Ostatnimi czasy
bardzo dobrze się dogadujecie, uznałam więc, że możesz posiadać jakieś
informacje — pożałowałam tych słów z chwilą, w której je wypowiedziałam.
Wyszłam zapewne na jakąś zazdrosną, paranoiczną zołzę. Czasem powinnam się
zamknąć.
Mogłam zobaczyć, jak brwi Gregora wędrują powoli do
góry w geście zaskoczenia i z każdą sekundą było mi coraz bardziej głupio. Nie
odzywał się przez dobre dwie minuty, zapatrzony w ścianę naprzeciwko nas. Nie
miałam odwagi przerwać tej ciszy.
— Dogadujemy się ostatnimi czasy, to prawda — zaczął
wreszcie. — Ale tylko dlatego że oboje pragniemy ci pomóc w obecnej sytuacji.
Kochamy cię, choć każde w całkowicie odmienny sposób.
Byłam pod wrażeniem tego, jak otwarcie Gregor
potrafił mówić o swoich uczuciach do mnie i nie powodowało to najmniejszego
nawet skrępowania. Oznajmiał to zawsze jak wiele innych, powszechnie znanych
faktów.
— Jesteś zazdrosna? — spytał, a kąciki jego ust
szybko powędrowały do góry. — To coś nowego i nie powiem, że mi się to nie
podoba.
— Chciałbyś — prychnęłam. — W twoich snach.
— W moich snach dzieje się wiele innych rzeczy —
oznajmił jak gdyby nigdy nic i nalał sobie soku do szklanki. — Chcesz o tym
porozmawiać?
— Nie — odparowałam natychmiast, a Gregor
odpowiedział mi głośnym śmiechem. — To ostatnie czego bym w tej chwili chciała —
dodałam pewnie i trochę smutno, co nie uszło jego uwadze.
— Przepraszam — usłyszałam po swojej prawej stronie.
— Nic się nie stało — machnęłam ręką i na nowo
zaczęłam się wsłuchiwać w muzykę, która płynęła z głośników.
Nie znałam ani jednego kawałka, ale z tego co
zdążyłam się zorientować, płyta należała do Andreasa. Nigdy bym nie pomyślała,
iż taki młody chłopak jak on słucha spokojnej muzyki.
Dopiero podczas wsłuchiwania się zauważyłam, że ja i
Gregor siedzimy na tyle blisko siebie, że dotykamy się kolanami, a szatyn co
jakiś czas niby przypadkiem trąca mnie ramieniem. Po raz setny poczułam z tego
powodu wyrzuty sumienia, więc odsunęłam się na drugi koniec kanapy.
Gregor westchnął ciężko, spoglądając na mnie ze
smutkiem w brązowych oczach.
— Mój dotyk cię brzydzi? — zapytał bezpośrednio.
Poczułam, jak coś ściska mi serce niczym imadło.
Dodatkowo chyba się skuliłam.
— Nie, to nie to — odpowiedziałam, niepewna swojego
głosu. — Ja po prostu nie mogę, przepraszam.
— Nie robimy przecież nic złego. Twoja mama z
pewnością nie chciałaby, abyś z powodu jej śmierci, karała się na milion
sposobów. Z pewnością zawsze pragnęła twojego szczęścia.
Byłam bardziej niż zszokowana, to zupełnie tak jakby
Gregor czytał w moich myślach. On dobrze wiedział w czym tkwi problem, a to
początkowe pytanie, okazało się idealnym pretekstem do rozpoczęcia tematu. Nie
posiadałam w sobie jednakże wystarczającej ilości energii, aby odpowiedzieć.
— Ile to będzie trwać? — spytał stanowczo, ale spokojnie.
— Przez ile jeszcze tygodni, miesięcy, lat będziesz odmawiać sobie wszystkiego,
co powoduje uśmiech na twojej twarzy, sprawia ci radość? Twoja mama nie umarła
przez ciebie. Nie widzę powodów, dla których miałabyś tracić satysfakcję ze
wszystkiego. Niestosownym byłoby z pewnością, gdybyś tydzień po śmierci mamy
brała ślub, ale przecież nic złego nie robisz. Uśmiechanie się po śmierci
bliskich nie jest zbrodnią.
— Skąd wiedziałeś, że w tym tkwi sedno? — spytałam
zaskoczona. — Nigdy wcześniej nie rozmawialiśmy o tym.
— Bo cię znam — odparował od razu. — Nic się nie
zmieniłaś. Wszystkie winy jak zwykle bierzesz na siebie i masz wygórowane
poczucie moralności oraz tego co wypada czynić w danej sytuacji.
— Nie wiem jak mogłabym to zmienić — mruknęłam pod
nosem. — Nie chcę działać wbrew sobie.
— Kiedy ty właśnie działasz wbrew sobie, unikając
wszelkich sytuacji, które mogłyby ci sprawić choć trochę przyjemności. Czy
myślisz, że twoja mama chciałaby, abyś po jej śmierci całkowicie straciła sens
życia i nigdy się już z niczego nie cieszyła? Skoro tak, to ja posiadam
całkowicie odmienne zdanie na ten temat.
Milczałam przez kilka chwil, jakbym faktycznie
zastanawiała się nad odpowiedzią do tak oczywistego pytania. Zdałam sobie
wówczas sprawę, iż zagubiłam sie gdzieś po drodze, a Gregor wraz z Magdą
usiłowali mnie sprowadzić na odpowiednie tory.
Myślami wróciłam do ostatnich dwóch tygodni życia
mojej matki, podczas których odwiedzałam ją każdego dnia. Bardzo dużo ze mną
rozmawiała, mówiąc rozmaite rzeczy. Nigdy jednak nie zdawała się być zasępiona,
zawsze starając się, przywitać mnie z uśmiechem. Wierzyła w swoje córki całym
sercem i choć Sandra trzymała się dzielnie, w ogóle nie narzekając, ja
zawaliłam na całej linii, rozsypując się na milion drobniutkich kawałeczków,
których za Chiny nie umiałam złożyć w jedną, spójną całość.
— Masz rację — odpowiedziałam wreszcie, czując łzy
pod powiekami. Udało mi się mimo wszystko powstrzymać płacz. Dziękuję, że przy mnie jesteś — odwróciłam
się w jego kierunku.
Na jego twarzy widniał delikatny uśmiech. Przysunął
się do mnie ostrożnie i objął szczelnie ramionami. Z ogromną ulgą udało mi się
położyć głowę na jego ramieniu. Trwaliśmy tak przez pewien czas, aż znów
odezwał się Gregor.
— Zatańcz ze mną, proszę — niemal mruknął mi do
ucha. Z początku zdawało mi się, że coś źle zrozumiałam.
— Teraz, tutaj? — powiedziałam zaskoczona, odrywając
się niechętnie od jego piersi.
— Tak, tutaj. Chcę z tobą zatańczyć — odparł gładko
i nim zdążyłam zdać sobie sprawę z czegokolwiek, Gregor złapał mnie za ręce, a
ja starłam z nim na samym środku pokoju.
Nigdy nie odnalazłam w sobie talentu do tańca.
Miałam wrażenie, że Gregor po prostu chce skorzystać z faktu, iż pozwoliłam mu
się wreszcie dotknąć.
Lawirowaliśmy po całej dostępnej przestrzeni, wykonując
podstawowe kroki. Byłam zaskoczona, kiedy duża ilość obrotów nie wpłynęła w
ogóle na moje fizyczne samopoczucie. Cały czas starałam się patrzeć Gregorowi w
oczy. Jego twarz oświetlało tylko blade światło lampy. Uśmiechał się tak,
jakbym tym tańcem podarowała mu najwspanialszy prezent pod słońcem. Mnie
również cieszyła ta chwila lecz wciąż miałam ciche wątpliwości, czy powinnam
sobie w ogóle na to pozwolić.
Choć nie byliśmy mistrzami tańca, a otoczenie
również okazało się dalekie od ideału, który można zaobserwować w filmach,
uznałam, że był to najlepszy taniec w całym moim życiu i uśmiechnęłam się.
Naprawdę to zrobiłam.
Nie zdawałam sobie sprawy, że tańczymy już trzecią z
kolei piosenkę, gdy zdecydowałam się zbliżyć do niego i położyć Gregorowi swoją
głowę na ramieniu.
— Pamiętasz kiedy tańczyliśmy ostatnio? — spytał
cicho.
Natychmiast zaczęłam przypominać sobie wszystkie
poprzednie sytuacje i kiedy doszłam do pewnych wniosków, nie umiałam ukryć
zaskoczenia. Choć nie widziałam wówczas twarzy mojego partnera, mogłam
przysiąc, iż znów się uśmiecha.
— Kiedy ostatnio tańczyliśmy nienawidziłam cię,
uciekałam przed tobą, chowając się po całej sali weselnej, a gdy mnie wreszcie
dorwałeś i siłą wyciągnąłeś na parkiet, prawie złamałeś mi kręgosłup. Jeszcze
miałeś czelność udawać, że wcale nie zamierzałeś mnie uszkodzić albo co gorsza
zabić.
Usłyszałam jak Gregor śmieje się cicho.
— Ty za to na do widzenia prawie zmiażdżyłaś mi
stopę. Też udawałaś, że to niespecjalnie.
— Należało ci
się — odparłam beztrosko. — Nie mam zbyt dobrych wspomnień z tego wesela —
burknęłam.
— Ja też nie — powiedział po czym zawahał się. —
Dobrze cię mieć znów w zasięgu ramion, tęskniłem.
Nie mogłam się nie uśmiechnąć.
— Tak, to całkiem przyjemne — westchnęłam. — Dawno
się tak nie czułam.
Obecność znajomego dotyku oraz zapach doskonale
znanych perfum w istocie okazały się niezwykle kojące. W porównaniu z Gregorem,
wszystko co miało związek z Morgensternem wydawało się mi obce oraz krępujące.
Czułam wówczas, że mogłabym u jego boku spędzić całą dzisiejszą noc. Na samą
myśl, przebiegły mi ciarki po plecach.
— Naprawdę nie jesteś zazdrosna? — powrócił do
dawnego tematu.
Zmarszczyłam brwi w rozdrażnieniu. Tego typu pytania
psuły mi tę wyjątkową chwilę, jaką był taniec.
— Nie — syknęłam. — Miną wieki zanim będę zazdrosna
o jakąkolwiek kobietę w twoim otoczeniu. Nie doszukuj się czegoś, co nie
istnieje. Spokojnie możesz sobie znaleźć normalną żonę i błagajmy niebiosa,
żeby nie okazała się tak płytka i głupiutka jak moja młodsza siostra.
— Nic a nic? — dopytywał błagalnym tonem, a ja
czułam coraz większą złość.
— Gregor! Nie, nic a nic.
Dalej tańczyliśmy już wyłącznie w ciszy, nie
zamieniając ze sobą ani jednego słowa. Około północy zaprzestaliśmy tańczenia.
Poczułam przeraźliwy ból nóg dopiero wtedy, gdy oderwaliśmy się od siebie, aby
pozbierać szklanki ze stołu oraz wyłączyć muzykę. Poza bólem kończyn, szczypały
mnie również oczy. Zrozumiałam, iż jestem niemiłosiernie zmęczona. Wzięłam
szybki prysznic, a potem udałam się do siebie.
Potem zastanawiałam się przez pewien czas, dlaczego
właściwie byłam zła z powodu pytań Gregora i z jakich powodów drażniły mnie
jego relacje z Magdą. Nie zajęło mi to mimo wszystko dużo czasu, ponieważ
zasnęłam dość szybko.
Kiedy zegar wskazywał drugą dwadzieścia trzy
obudziłam się. Byłam bardzo niespokojna, nie wiedziałam z jakich powodów.
Wierciłam się po łóżku przez dobre piętnaście minut, aż w końcu stwierdziłam,
że muszę wstać. Coś za nic nie pozwoliło mi zasnąć. Uznałam, że nie tak łatwo
będzie pozbyć się nawyku nocnego chodzenia, więc z westchnieniem rezygnacji,
wyszłam na korytarz.
Koło drzwi, które prowadziły do tymczasowego pokoju
Gregora, musiałam się zatrzymać. Chciałam po prostu sprawdzić, czy wszystko
jest w porządku. Rozejrzałam się najpierw dookoła, żeby upewnić się, iż Magda
nie wyjdzie zaraz zza rogu. Teren okazał się na szczęście czysty. Delikatnie
przyłożyłam ucho do drzwi i zaczęłam nasłuchiwać uważnie.
Z początku wydawało mi się, że jest kompletnie
cicho, po minucie jednak do moich uszu zaczęło docierać coś na kształt
zdławionych, panicznych krzyków oraz jęków. Nie myśląc wiele nacisnęłam klamkę
i wparowałam do środka.
Nie potrzebowałam zapalać światła, aby moje oczy
dostrzegły kontur jego postaci leżącej w łóżku. Coś jednakże było nie tak.
Podeszłam do łóżka, zapalając małą lampkę, stojącą na stoliku. Kiedy delikatne
światło oświetliło jego twarz, wiedziałam już co się. dzieje.
Znów miał koszmary.
Twarz Gregora była wykrzywiona w grymasie bólu, a
jego ciało całe się trzęsło, zupełnie tak, jak zapamiętałam z czasów, gdy
spaliśmy ze sobą. Nie krzyczał już tak głośno jak rok temu. Szczękę miał mocno
zaciśniętą, a ja zaczęłam się obawiać, czy przypadkiem nie pogryzł swoich warg
do krwi.
Natychmiast musiałam go obudzić.
— Wiktoria? — powiedział zaskoczony, patrząc wprost
na moją twarz. — Co ty tu robisz?
— Budzę cię — odpowiedziałam rzeczowo. — Czemu mi
nie powiedziałeś, że wciąż masz koszmary? Myślałam, że cię z tego wyleczyli.
— Nie wziąłem dzisiaj psychotropów, to dlatego —
odpowiedział zawstydzony. — Przepraszam, że cię niepokoiłem.
— Gdzie masz leki i czemu ich nie bierzesz? — spytałam,
krzyżując ręce na piersi. Zezłościł mnie fakt, że Gregor zapomina o tak
istotnych rzeczach.
— Biorę, tylko dzisiaj ich nie zażyłem, przysięgam.
Ręce mi opadły i nie byłam w stanie powstrzymać
głośnego westchnięcia.
— Musisz bardziej na siebie uważać — powiedziałam
wreszcie. — To nie są żarty Gregor, nie możesz znów się doprowadzić do
poprzedniego stanu.
Pokiwał głową.
Chciałam już wyjść i nawet cofnęłam się w kierunku
drzwi, ale nagle przytrzymał mnie za nadgarstek. Odwróciłam się do niego bardzo
powoli i uniosłam brew, czekając jednak, aż coś powie.
— Zastań, proszę. Tylko dzisiaj.
Długo się zastanawiałam nad jego słowami. Coś w
środku mówiło mi, że zataczamy koło, a ja nie chciałam do tego wracać. Nie
mogłam zaprzeczyć mimo wszystko że Gregor był dla mnie bardzo ważny i chciałam
jakoś mu ulżyć w cierpieniach.
On mi również pomagał.
— W porządku — mruknęłam w końcu. — Przesuń się.
Gdy znaleźliśmy się w jednym łóżku, a nasze ciała
znajdowały się ledwie kilka centymetrów od siebie, poczułam, że właśnie w tamtym
momencie złamała się między nami jakaś niewidzialna bariera. Nie wiedziałam jak
ma się do tego odnieść.
Gregor przybliżył się do mnie niepewnie i objął,
jakbym była jego ostatnią deską ratunku.
— Śpij — szepnęłam mu do ucha i sama zasnęłam po
pięciu minutach.
***
Kurwa. Wszystko się pokomplikowało i w imię czego to
robił? Miłości? Zobaczcie ile mu z tego zostało! Czy to wszystko było warte
tego, aby teraz siedział zatrzymany w celi i czekał na rozwiązanie całej
sprawy?
Krzysiek wiele złych rzeczy w życiu zrobił, ale
zawsze posiadał w sobie tyle sprytu oraz opanowania, że wychodził z niemal
każdej sytuacji bez najmniejszej rysy na swoim życiorysie.
Udupią go jak nic i posiedzi sobie ładnych kilka lat
w więzieniu. A co tam! Zawsze to jakaś zmiana otoczenia... on powoli wariuje.
Co było w tym wszystkim najgorsze? Fakt, że to na
pewno on będzie za to wszystko odpowiadał. To on zapłaci za to durne potrącenie
Darii, które nawet nie było zaplanowane. Prawdziwie spontaniczne skorzystanie z
okazji, że zauważył ją na przejściu dla pieszych...
Był skończony i ta myśl, tak głęboko się w skoczku
zakorzeniła, że powoli przestawała powodować ból. Nie ma żadnych dowodów na
swoją obronę i w oczach wszystkich zostanie przedstawiony jako zbrodniarz.
Dlaczego? Bo to jego odciski palców znaleziono na kierownicy, bo ten samochód
znajdował się w jego garażu, bo Daria w przypływie szoku, właśnie jego postać
widziała za kierownicą.
Krzysiek stwierdził natomiast, iż dziewczyna powinna
zaopatrzyć się w okulary, bo była ślepa.
Jakie to ma jednak znaczenie? Nikt w jego niewinność
nie uwierzy. Zresztą, nie był do końca niewinny... cała sprawa wymknęła się mu
spod kontroli.
Zanim policjanci go zabrali, próbował zadzwonić do
Sandry. Nie odbierała. Krzysiek powoli zaczął zdawać sobie sprawę, że młodsza
Maliniak od zawsze pozostawała zimną suką, która wykorzystuje ludzi do swoich
celów.
A on jedynie zbierał informacje o Maliniak i o jej
znajomych. Za coś mu w końcu, płacono, prawda? Nie zarabiał tyle ile kochany
mężuś Schlierenzauer, a chciał zrobić wszystko, żeby Sandra była zadowolona. Co
z tego, że potem Gregor okazał się chory psychiczne, przynajmniej miał
pieniądze, a Krzysiek robił co mógł, aby ta różnica między nimi nie była aż tak
widoczna. Przekazywał informacje każdemu, kto dobrze zapłacił, ale nie miał już
wpływu na sposób wykorzystania zdobytych danych.
I tak oto skończył w pierdlu. Podejrzany o
usiłowanie zabójstwa, ucieczkę z miejsca wypadku oraz trwałe spowodowanie
kalectwa. Nie no zajebiście. Ile może dostać za to lat?
Biorąc pod uwagę, że byli w Polsce już na samą
sprawę pewnie poczeka sobie kilka miesięcy, siedząc niewinnie w areszcie.
Ciekawe, czy Daria została już poinformowana o tym "małym sukcesie".
Ciągłe powtarzanie policjantom, że to nie on ją
potrącił, nie przyniosło oczywiście żadnego rezultatu. Teraz musiał czekać na
przybycie światków oraz wierzyć, że Daria pójdzie po rozum do głowy, kojarząc
pewne fakty. Miał nadzieję, że nie usuwała żadnych smsów ze swojej komórki,
jakikolwiek dowód mógł uratować mu życie albo przynajmniej to co z niego
pozostało.
***
To było już dzisiaj. Marta nie zdawała sobie nawet
sprawy, jak bardzo tęskniła za Richardem przez te wszystkie dni. Wyszła ze
szpitala ledwie wczoraj, a wszyscy lekarze powtarzali jej, jak ogromne miała szczęście
w związku z zaistniałą sytuacją. Marta wiedziała po prostu, iż istnieje jeszcze
wiele spraw, które musi załatwić przed śmiercią.
Znajdowała się właśnie na lotnisku, czekając na
powrót Freitaga ze zgrupowania. Obiecał pojawić się właśnie dzisiaj. Skoczek
podkreślił wyraźnie, że mają sobie naprawdę wiele do opowiedzenia. Czekała więc
niecierpliwie jedząc batonik czekoladowy oraz obserwując biegających po całym
lotnisku ludzi.
Przez te kilka dni, gdy znów pozostała sama, miała
dużo czasu, aby przemyśleć wiele spraw. Mimo wewnętrznej walki ze sobą nie
umiała powstrzymać natłoku myśli. Mimowolnie znów ujrzała przed oczami całą
historię swojego życia, a to nie okazało się wcale łatwe.
Od czwartego roku życia mieszkała z rodzicami w
Niemczech, w tym wieku poznała również pięcioletniego wówczas Richarda. Z tego
co pamiętała, ich rodzice zawsze dogadywali się między sobą, a ona i Richard
zostali od tamtej pory najlepszymi przyjaciółmi.
Będąc małą dziewczynką nie podejrzewała niczego,
choć z biegiem lat zauważyła, że jej rodzice, to wyjątkowo tajemniczy ludzie, a
ona sama nigdy nie poznała nikogo innego z rodziny. Mimo że mama oraz tata
zapewniali jej wszystko co niezbędne, niewiele z nią rozmawiali. Nie czuła z tą
dwójką dorosłych ludzi szczególnej więzi.
Gdy miała sześć lat posłali ją do szkoły. Szczęśliwie
uczęszczała do jednej szkoły z Freitagiem i od samego początku siedzieli
spędzali wspólnie niemal wszystkie przerwy, czując się niezwykle swobodnie w
swoim towarzystwie. Jeszcze wtedy pozostała Natashą Lindemann, tak było
napisane na jej fałszywym akcie urodzenia.
Uczyła się bardzo dobrze, rodzice zdawali się być
niezwykle dumni. Richardowi szło natomiast trochę gorzej. Nie przejmował się
tym jednak zbytnio, ponieważ prawie zawsze uczyli się wspólnie, mimo że Richard
był o rok starszy.
W chwili w której brunet skończył szkołę, a jej
pozostał jeszcze rok nauki, załamała się wyjątkowo mocno. Nie wiedziała, jak
zapełni sobie czas na przerwach. Ludzie z klasy nie za bardzo za nią
przepadali, ponieważ okazała się mądrzejsza od nich wszystkich.
Kiedy miała piętnaście lat, Richard załatwił Marcie
bilety na Puchar Świata. Nie pamiętała dokładnie w jakiej to było miejscowości.
Jedyne co pozostało w pamięci dziewczyny po tym wydarzeniu to fakt, iż dzięki
Richardowi, swojemu najlepszemu na świecie przyjacielowi, poznała Gregora
Schlierenzauera.
Pamiętała bardzo dokładnie, że nie trafiło w nią od
razu, jednakże natychmiast stwierdziła, że miły i przystojny z niego facet.
Dzięki Richardowi zbliżyła się do Gregora, jeździła na większą ilość konkursów
i zakochała się w przeciągu kilku miesięcy.
Richard został brutalnie odstawiony na boczny tor,
ale Marta nie odczuwała z tego tytułu najmniejszych wyrzutów sumienia. Uważał,
że chłopak zrozumie, iż zakochani posiadają własne prawa.
Ona i Gregor byli szaleńczo zakochani. Jeździli od
tamtej pory razem na wakacje, spotykali się w każdej wolnej chwili, a Gregor
każde ich spotkanie uwieczniał na zdjęciach, które następnie wywoływał i chował
do swojej ukochanej skrytki z własnymi inicjałami, która była zamykana na
kluczyć. Marta pisała do niego niebotyczną ilość listów, gdy ten pozostawał w
rozjazdach z powodu konkursów. Oczywistym było, iż nie zawsze mogła mu
towarzyszyć.
Dogadywali się znakomicie, niemal czytali wzajemnie
w swoich myślach. Marta uznała, że nic nie może zakłócić ich szczęścia.
Straciła kontakt z Richardem, ale nie zwróciła na to zbytniej uwagi zbyt upita
radością. Wszystko dopełniło się w chwili, w której Gregor poprosił ją o rękę.
Od tamtej pory stała się narzeczoną Gregora Schlierenzauera.
Pamiętała, że
niedługo po rozpoczęciu związku z Gregorem, przeprowadziła się wraz z rodzicami
do Austrii. Wtedy to właśnie dowiedziała się, że gdy była maleńka, mieszkała
jeszcze w Wiedniu, ale gdy ukończyła cztery lata, przenieśli się do Niemiec.
Nie pamiętała niestety dnia tej przeprowadzki.
Wszystko układało się w jak najlepszym porządku. Tak
się przynajmniej Marcie zdawało...
Któregoś dnia, kiedy Gregora nie było w domu, Marta
postanowiła odwiedzić swoich rodziców. Nie spodziewała się jednak sytuacji,
którą tam zastała. W salonie znalazła dwójkę przerażonych rodziców, a niedaleko
nich dwóch grubych, uzbrojonych w pistolety mężczyzn. Właśnie w ten sposób
dowiedziała się o wszystkim, co wyrabiali jej rodzice.
Mieli wiele długów, znali bardzo wpływowych aczkolwiek
niebezpiecznych ludzi. Zajmowali się przekrętami i okazali się w tym na tyle
dobrzy, że nigdy ich nie złapano. Marta była bardziej niż przerażona.
Jeden z tych grubych facetów zaczął wszystko jej
opowiadać z szybkością karabinu maszynowego, mimo gorących protestów jej
rodziców. Do dziś miała w głowie bardzo wyraźny obraz matki, zanoszącej się
płaczem oraz ojca, który trząsł się jak w febrze.
Dowiedziała się, że będąc jeszcze bardzo mała,
została porwana, a to nie byli jej biologiczni rodzice. Usłyszała, że z krwi i
kości była Polką, a wszystkie dane zostały sfałszowane.
Nie miała wyboru, to byli wyjątkowo niebezpieczni
ludzie. Kochała Gregora tak mocno, że nie mogła ryzykować jego bezpieczeństwa.
Od tamtej pory postępowała zgodnie z poleceniami. Jeszcze dziś bardzo wyraźnie
słyszała głos kobiety, którą uważała za prawdziwą matkę.
— Oni są bardzo niebezpieczni, jeśli chcesz uratować
tych, których kochasz, musisz z nami uciekać. Oni już cię znają, widzieli cię.
Jeżeli dowiedzą się, że coś cię łączy z Gregorem, mogą go zabić.
Uciekła więc bez chwili wahania, żyjąc od tamtej
pory jak zaszczuty pies. Nie miała prawa ryzykować życia oraz bezpieczeństwa
ukochanego. To było największe poświęcenie w całym jej życiu.
W środku całą sobą zaczęła nienawidzić tych ludzi,
ale z drugiej strony, wiedziała, że gdyby pozostała w swojej prawdziwej rodzinie,
zapewne nigdy nie poznałaby Richarda oraz Gregora, a to oni sprawili, iż życie
miało sens.
Nie chciała myśleć, jak bardzo Gregor musiał czuć
się zraniony jej nagłym zniknięciem. Płakała całymi nocami, nie mogąc znieść
bólu, jaki rozdzierał ciało oraz duszę. Przysięgła sobie jednakże, odnaleźć
ukochanego, kiedy to cało piekło się skończy, a skończy się na pewno. Marta nie
miała wątpliwości.
Nie potrafiła zerwać jednak kontaktu z Richardem,
uprzedziła go jednak co się stało i w jakim bagnie się znalazła. On się nie
bał, przysiągł być przy niej zawsze, kiedy b ędzie tego potrzebować. Zaoferował
sie, iż będzie zbierał informacje, a gdy czegoś się dowie, natychmiast będzie
się z nią kontaktował.
Taki układ Marcie odpowiadał. Mimo danego słowa, nie
odzywał się przez dłuższy czas, najwidoczniej nie tak łatwo było się czegoś
dowiedzieć.
Rodzice Marty długo nie pożyli. Zostali zabici za
nie wywiązanie się ze wszystkich układów oraz umów, a ona wykorzystała ten
moment na ucieczkę.
Osiedliła się w Ameryce i całkowicie zmieniła własną
tożsamość. Po licznych spotkaniach z bogatymi krętaczami dorobiła się paskudnej
blizny na policzku, która nigdy już nie zniknie. Nosiła soczewki, aby zmienić
kolor oczu, ścięła włosy na krótko oraz przefarbował na jasny blond, zrobiła sobie
po kilka koczyków w uszach...
To Richard doszedł do tego, jak naprawdę powinna się
nazywać. Imię Marta spodobało jej się na tyle, że postanowiła je przyjąć i
nosić z wyraźną dumą. Przez te wszystkie wydarzenia zmieniła się o sto
pięćdziesiąt stopni. Uciekła daleko od wizerunku oraz charakteru Natashy
Lindemann, która była od zawsze miłą, strachliwą i trochę zbyt słodką
dziewuszką. Nabrała hartu ducha, ostrego języka, niejednokrotnie potrafiąc być
kąśliwą nawet dla kogoś takiego jak właśnie Richard Freitag.
— Hej, wracamy do żywych — usłyszała nad sobą i
niemal od razu poznała rękę Richarda, który machał jej energicznie przed nosem.
— Stęskniłaś się? — spytał i zanim Marta zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, mocno
ją do siebie przytulił.
Tak zniewalająco i znajomo pachniała. Nie mógłby
pomylić Marty z nikim innym, nawet jeśli pozbawiono by go wzroku. Ona zawsze
pozostawała jedyna w swoim rodzaju.
— Pewnie że tak — odpowiedziała z uśmiechem. —
Cieszę się, że miałam jeszcze szansę się z tobą spotkać. Wszystko już ze mną
dobrze, rany się goją.
W istocie skoczek zauważył, że Marta starała się
wszystkie siniaki ukryć pod ostrym makijażem lecz nie dało się wszystkiego
zatuszować. Nie szkodzi, dla niego i tak pozostawała pięknością.
— Kto ci to zrobił? — warknął. — Pobił cię jakiś
skurwiel, chcąc zgwałcić? — w głosie bruneta słychać było coraz większy gniew. —
Wiedziałem, że nie powinienem pozwolić, abyś sama chodziła w nocy, dureń ze
mnie, wybacz.
Marta zasępiła się na moment, myśląc gorączkowo czy
powinna wyznać Richardowi, iż sama tamtej nocy wyskoczyła z pazurami na swoją
siostrę bliźniaczkę, a ona tylko się broniła przed napaścią. Mimo że spotkała
ją już wcześniej, podczas ich małej stłuczki, Richard nie musiał przedstawiać
nieznajomej. Wiktoria wyglądała dokładnie tak, jak Marta zanim ta zdecydowała się
na małą metamorfozę. Odniosła silne wrażenie, jakby patrzyła na swoje odbicie w
lustrze sprzed kilku lat.
— Nie, to nie tak jak myślisz — odparła wreszcie. —
Mamy sobie dużo do wyjaśnienia.
— Zdobyłem kilka nowych informacji — oznajmił
rzeczowo. — Myślę, iż będziesz zadowolona — uśmiechnął się. — Ale najpierw
choćby na jakąś kawę.
— Widziałeś się znowu z Krzysiem, nie wspominałeś mi
nic przez telefon — zmarszczyła brwi, wyraźnie rozdrażniona. Obiecali sobie
wszystko mówić.
— Nie — zaprzeczył. — Informacje pochodzą z jeszcze
wiarygodniejszego źródła. Wyobraź sobie, że Wiktoria teraz stacjonuje u jednego
z niemieckich skoczków.
— Moja siostra to kurwa — wypluła Marta, wyraźnie zniesmaczona. — Najpierw
śmiała ruszyć mojego Gregora, potem widziałam ją z Thomasem, a teraz jak gdyby
nigdy nic sypia z jakimś twoim kolegą? Nie chcę takiej siostry — wychrypiała.
Richard cały czas przyglądał się uważnie swojej ukochanej.
Nie potrafił powstrzymać szerokiego uśmiechu, gdy Marta mówiła w ten sposób. Im
bardziej się złościła, tym słodsza się stawała.
— Nie, to nie do końca tak, ale opowiem ci wszystko,
gdy znajdziemy jakieś odpowiedniejsze miejsce. Nie chcę się rozwijać na środku
lotniska.
Zgodziła się z nim, potakując głową. Bez
najmniejszego słowa sprzeciwu, pozwoliła mu się objąć i przeprowadzić przez te
tłumy ludzi. Marta po raz kolejny zdała sobie sprawę, jak to dobrze mieć
Richarda przy sobie. Właściwie rozumiał ją jak nikt inny. Bez niego by zginęła,
pozostał właściwie jedyną osobą, której mogła zaufać.
Blondynka z początku nie mogła uwierzyć, że Richard
dowiedział się aż tyle w przeciągu zaledwie kilku tygodni. Miała szczerą ochotę
rzucić się niego, a następnie wyściskać za wszystkie czasy. Teraz już miała
pewność, że taki przyjaciel to skarb, więc jeśli by go straciła, mogłaby równie
dobrze popełnić samobójstwo.
Informacja, że jej biologiczna matka nie żyje, nie
okazała się dla niej samej wielką tragedią. Oczywiście od zawsze pragnęła
poznać prawdziwy dom, ale przecież nigdy nawet nie widziała tej kobiety na
oczy, więc trudno było uronić choćby jedną łzę.
Prawdziwe emocje ogarnęły ją wówczas, gdy
dowiedziała się, kiedy tak naprawdę przyszła na świat. W fałszywym akcie
urodzenia wpisano Marcie zimny, obrzydliwy oraz deszczowy październik. Nigdy
nie lubiła tej pory roku.
Maj, przyszła na świat w maju, w pięknym, wiosennym,
kwitnącym maju.
— Poszperałem trochę w Internecie. Dwudziesty szósty
maj to w Polsce Dzień Matki — poinformował niepewny jak Marta zareaguje, ona
jednak w ogóle nie przejmowała się śmiercią biologicznego rodzica.
— Dziękuję, za wszystko co robiłeś dla mnie przez te
kilkanaście lat. Dzięki tobie niejednokrotnie byłam szczęśliwa — oznajmiła z
wyraźnym uśmiechem.
— Dla ciebie wszystko — odpowiedział tym samym.
— Co teraz zrobimy? — zagadnęła beztrosko. — Trzeba
szybko coś wykombinować, zależy mi na spotkaniu się wreszcie z Gregorem —
dodała, a z każdym kolejnym słowem w oczach blondynki pojawiały się coraz
żywsze, radosne iskierki.
Richard zapadł się w sobie i ścisnął pod stołem
dłonie w pięści.
— Naprawdę myślisz, że gdy go spotkasz, wszystko
będzie takie jak dawniej? Nie widzieliście się ładnych parę lat — przypomniał
jej. — Może pora zacząć jakiś nowy rozdział w życiu? Bez starych naleciałości?
Marta zmarszczyła brwi bardzo zaskoczona takimi
słowami. Nie mogła jednak nic pozostawić bez komentarza.
— Jak możesz mówić takie rzeczy, skoro wiesz, że mi
na tym wszystkim cholernie zależy?
— Jestem u twojego boku ładnych parę lat i nigdy nie
odkryłem w sobie skłonności do potakiwania ci, jeśli uważałem, iż mówisz
brednie. Cechuje mnie realne podejście do sprawy, wiesz? Ta miłość już dawno
wyparowała.
Marta milczała. Naprawdę długo nie wydusiła z siebie
nawet żadnego dźwięku, nie mówiąc o pełnym, sensownym zdaniu. Spojrzała prosto
w oczy Richarda, ale skoczek widział tylko parę źrenic bez życia. Blondynka nie
patrzyła na niego, ona po prostu odpłynęła gdzieś myślami.
— Ale napisałeś ten list, prawda? Podszyłeś się pod
Wiktorię i napisałeś same okropieństwa? Tak, żeby Gregor Wiktorię znienawidził?
— Tak — odparł Richard bez wahania, po czym zdał
sobie sprawę, że okłamał Martę pierwszy raz w życiu.
Napisał ten list w istocie, ale emocje oraz słowa w
nim zawarte były całkowitym przeciwieństwem niesmaku, obrzydzenia oraz
nienawiści. Mimo że nie postąpił zgodnie z wolą Marty, nie czuł wyrzutów
sumienia. Z całego serca chciał, aby Gregor z Wiktorią się pokochali. Tylko tak
Marta mogła zrozumieć, iż jej dawne marzenia nie powinny mieć już racji bytu.
Wyłącznie w ten sposób będzie w stanie pojąć, że pora zapomnieć o tym, co było.
Czas odstawić wyśnione życie ze Schlierenzauerem w kąt.
— Jeśli nie będę z nim, nie będę już z nikim —
wyszeptała cicho, a Richard poczuł, jak coś ściska mu serce. — Jeśli on mnie
nie zechce, już żaden inny mężczyzna mnie nie zechce, mam zbyt pochrzanioną
przeszłość, aby faceci ode mnie nie spieprzali — dokończyła z uśmiechem, ale
był to typowy śmiech przez łzy.
— Marta — zaczął niepewnie. — Ja przecież nigdy cię
nie zostawiłem — przypomniał i w akcie desperacji pragnął porwać ją w swoje
ramiona.
— Richard, co my teraz zrobimy? — ponowiła pytanie,
jakby skoczek nie wypowiedział wcześniej żadnego znaczącego zdania.
Zagotowało się w nim.
— Nie ignoruj mnie. Doskonale wiesz, co czuję do
ciebie. Jesteś mądrą kobietą i z pewnością musiałaś to zauważyć już dawno.
Milczała, ale uśmiechnęła się szeroko. Richard nie
wiedział jak powinien to rozumieć. Spowodowało to jednakże jeszcze większe
zdenerwowanie i niepewność niż dotychczas. Ta kobieta była jak enigma. Poza tym
nigdy nie wiedziałeś jak zareaguje na daną sytuację. Mogła się śmieć, płakać,
krzyczeć, być zszokowana lub niewzruszona, ale cholernie go podniecała ta
niestałość w jej reakcjach. Kochał ją jak jasna cholera, pragnął jej.
— Nie ignoruję cię — powiedziała gładko. — Nie
trudno było się domyślić. Wyznałeś mi już kiedyś miłość, pamiętasz?
Pamiętał aż za dobrze. Był w stanie dokładnie
odtworzyć w pamięci jak potwornie się wówczas czuł.
— Nie chcesz nawet spróbować — zaczął bezsilnie. —
Nie chcesz zrozumieć, że Gregor już od dawna jest przeszłością. Nie jest już
tym samym mężczyzną, którego znałaś i udało mu się obdarzyć miłością inną
kobietę. Żyjesz w świecie marzeń, nie starając się nawet otworzyć na
przyszłość. Potrzebujesz prawdziwego mężczyzny; kogoś kto zawsze przy tobie
będzie, zrozumie, porozmawia, będzie wiedział czego chcesz, wesprze cię w
każdej sytuacji, zaspokoi oraz zadowoli w każdym aspekcie życia. Kobieta taka
jak ty nie powinna pozostać sama, a ja ci mogę dać to wszystko i jeszcze
więcej.
Znów milczała patrząc na niego, ale jej uśmiech
bladł z każdą chwilą. Następnie w oczach pojawiły się łzy. Zanim jednak
jakakolwiek słona kropla spłynęła po jej pięknych policzkach, już wytarła oczy
dłonią.
Nie dodawał już nic od siebie. Nie chciał przerywać
potoku myśli, z którym niewątpliwie teraz się zmagała. Mógłby tylko pogorszyć
sprawę. To co chciał powiedzieć, zostało powiedziane. Teraz oczekiwał w
zniecierpliwieniu na rezultaty.
— Richie, to było piękne — odpowiedziała lekko
drżącym oraz niepewnym głosem. — Naprawdę cudowne, dziękuję ci za to.
Powiedział Severinowi, że nienawidził tego skrótu
swojego imienia. W ustach Marty jednakże uwielbiał niemal każde określenie. Nie
starał się nawet z tym walczyć, no i tak nie potrafiłby.
— I tak będziesz uganiać się za czymś, co już od
dawna nie istnieje — mimo wyraźnego wysiłki, przerwał jej, wlewając w te słowa
całą gorycz tego świata.
— Nie wiem czy potrafię inaczej — oznajmiła
bezradnie. — Gregor był naprawdę ważną osobą w moim życiu, ciężko mi zrozumieć,
że może to zostać przerwane.
— Już zostało przerwane — zauważył całkiem trzeźwo.
— Co ja mam teraz zrobić? — spytała, a brunet
dostrzegł, że Marta naprawdę wyglądała wówczas na zagubioną.
— Daj sobie szanse — odpowiedział. — Daj szansę
mnie.
— Zawsze uważałam, że jesteś przystojny — zaczęła. —
Jednak nie jestem pewna czy mogę tyle ryzykować, od zawsze byłeś moim
przyjacielem i nie wytrzymałabym, gdyby nasza przyjaźń miała się zrujnować.
— Związek nie zrujnowałby naszej przyjaźni, wręcz
przeciwnie miałbym ci jeszcze więcej do zaoferowania niż teraz.
— Jeśliby nam nie wyszło, wszystko runie.
— Jest to ryzyko które zawsze opłaca się podjąć —
odpowiedział trzeźwo, nie wmawiając Marcie, iż jest pewien ich związku do
grobowej deski. W życiu nic nie było pewne.
— Nie wiem czy cię kocham — zaczęła z innej strony.
— Bez tego związek nie ma racji bytu.
— Tylko zapominając o Gregorze będziesz w stanie
odpowiedzieć na to pytanie. Jeśli nie pozostawisz za sobą przeszłości, to żaden
mężczyzna nie będzie miał szans kiedykolwiek. Jestem dla ciebie ważny?
— Jesteś — odpowiedziała bez wahania. — Nie
wyobrażam sobie życia bez ciebie, od zawsze byłeś w nim obecny.
— To już połowa sukcesu — powiedział z lekkim uśmiechem.
— Nigdzie się nam nie spieszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz