piątek, 29 stycznia 2016

Rozdział 50

Nie wiedział, gdzie teraz powinni się udać. Krzysiek dał się złapać i w związku z tym stracili doprawdy cennego informatora. Stali w miejscu. Długo wyklinał wszystko dookoła, kiedy się o tym dowiedział. Jedyne co zdołał ustalić to fakt, że Gregora nie było wówczas w Austrii. Jak na złość mało go teraz ten chłoptaś obchodził. Powinien znaleźć tę potrąconą kobietę, żeby jaśnie pani poprawiła swoje zeznania i Krzysiek wyszedł z aresztu albo co gorsza nie zapuszkowali go na amen.
Richard właściwie nie miał w tym żadnego interesu. Nie był idiotą, aby podejrzewać, że Krzysiek po tym wszystkim, co go spotkało, dalej będzie szastał informacjami na prawo i lewo, a co więcej, sam by go uznał za idiotę, gdyby ten nie przestał. Niemiec jednak potworem nie był, więc nie chciał, aby niewinny facet siedział, choć tak naprawdę nic nie zrobił.
— Co teraz, jak go znajdziemy? — usłyszał głos Marty za plecami.
W dalszym ciągu dziewczynie zależało na odnalezieniu Gregora oraz porozmawianiu z nim, mimo że Richard starał się jak mógł, aby wyperswadować jej Austriaka z głowy. Szło mu jak po grudzie. Marta okazała się całkowicie zaślepiona i wiedział, że kłamała mówiąc mu, iż chce tylko wyjaśnić pewne sprawy. Oczywiście, że chciała znów go w sobie rozkochać.
Co do jego wyznania, nie wracali więcej do tego tematu. Dla Marty okazał się on wyjątkowo drażliwy i niekomfortowy. W dalszym ciągu traktowała Richarda jak przyjaciela, a skoczek coraz szybciej tracił cierpliwość. Nie chodziło już o fakt, że go odrzucała, ale o to, iż była niesamowicie głupia, wierząc w jej szczęśliwy związek ze Schlierenzauerem.
— Nie wiem — odpowiedział sucho. — Nie mam zielonego pojęcia. Spróbuję wyciągnąć coś od Wellingera, ale on raczej nie lubi zdradzać sekretów.
— A co on ma do tego? — spytała zaskoczona, niechcący opierając się o ramię Richarda.
Skocza przeszedł dreszcz, odsunął się.
— Jest chłopakiem przyjaciółki twojej siostry. Co jak co, ale o swojej dziewczynie on mógłby nawijać cały czas. Jeśli mogę się czegoś dowiedzieć, to on jest chyba ostatnią deską ratunku.
Marta ze zrozumieniem kiwnęła głową. Przez kilka chwil milczeli, każde skupione na własnych myślach i uczuciach. Richard chwilami miał najszczerszą ochotę, rzucić to wszystko w cholerę. Gdyby nie to, iż trzeba ratować Krzyśka, już dawno powiedziałby Marcie, że wypisuje się z tej bezsensownej akcji poszukiwawczej.
— Trzeba było nawiązać cieplejsze stosunki z siostrzyczką, a nie na nią napadać — stwierdził z wyraźnym przekąsem. — W dalszym ciągu uważam, że zachowałaś się wtedy jak ostatnia kretynka.
Blondynka zmarszczyła brwi i zacisnęła dłonie w pięści. Nie odpowiadało jej, że Richard od pewnego czasu traktuje ją znacznie chłodniej, niż się do tego przyzwyczaiła. Doszła do wniosku, że brakowało jej dawnego przyjaciela. Oczywiście nie dałaby mu tej satysfakcji, przyznając się do tego.
— Poniosło mnie, przyznaję, ale wtedy myślałam o Gregorze i nie liczyło się dla mnie nic więcej.
— Zdążyłem zauważyć, że ostatnimi czasy tylko o nim myślisz i podporządkowujesz do Gregora całe swoje życie, co jest według mnie kolejnym dowodem naiwności. Nie będzie z ciebie dobrego szpiega ani informatora.
Marta prychnęła lekceważąco.
— Nigdy mi nie zależało ani na jednym ani na drugim fachu. Inni ludzie są od tego, ja ich tylko mogę wynająć.
— Miałaś takich ludzi za moje pieniądze — wypomniał jej. — Może dla dobra nas wszystkich zaczniesz w końcu mieć jakieś inne priorytety niż Gregor?
— Jesteś po prostu o niego zazdrosny.
Richard odetchnął głęboko, czując, że zaraz wyjdzie z siebie. Miał świadomość, że mógł krzyknąć na nią tak mocno, że wreszcie by się podporządkowała i zaczęła słuchać, co się do niej mówi. Powstrzymał się jednakże w ostatniej ku temu chwili. Spojrzał na Martę ze spokojem, zaczynając tłumaczyć jak małemu dziecku.
— Może i jestem, co z tego? Tu już nie chodzi tylko o to. Boję się, że w momencie spotkania z nim całkowicie oszalejesz i to tobie przyda się wtedy psychiatra. Powiesz rzeczy, których mówić nie powinnaś i jeszcze naślą na nas policję z powodu inwigilacji. I w związku z tym nie obchodzi mnie już żaden Gregorek od siedmiu boleści ani tym bardziej twoje uczucie do niego. Nie pozwolę sobie zniszczyć całego życia z powodu twojej niestabilności emocjonalnej. Mimo że tobie zależy tylko na tym jednym facecie, a reszta świata może się walić, ja mam mimo wszystko jeszcze inne plany.
Nie zareagowała gniewem. W pierwszej chwili sprawiała wrażenie kompletnie zszokowanej, że Richard w ogóle odważył się nie popierać jej zdania. Potem oczy Marty zaszły mgłą, jakby nagle zatopiła się we własnych myślach. Spuściła głowę, wpatrując się tępo we własne stopy. Ramiona blondynki opadły, cała jej postawa rozluźniła się. Uczucia tej kobiety zmieniały się szybko niczym w kalejdoskopie.
— Przepraszam, postaram się opanować — odpowiedziała tak cicho, że Richard musiał wytężyć słuch, aby ją usłyszeć. — Mogę mieć własne nadzieje oraz oczekiwania, ale jeśli sytuacja będzie niesprzyjająca, wycofam się. Nie chcę, żebyś miał przeze mnie problemy. Znamy się już szmat czasu, nie umiałabym wpić ci noża w plecy.
Ucieszyły go usłyszane słowa. Marta była co prawda doskonałą manipulatorką, mimo własnej niestabilności emocjonalnej, ale teraz chyba mógł uwierzyć w te zapewnienia. Znów odetchnął głęboko, ostatkiem sił powstrzymując się przed przytuleniem. Granie zimnego drania wobec Marty było cholernie ciężkie, ale pozwalało chociaż na większą kontrolę sytuacji, mimo że czuł się jak ostatnia świnia.
— Cieszę się, rozumiem, że trudno jest działać rozsądnie, gdy jesteś zakochana, ale uwierz, że wyjdzie ci to na dobre. Świat się jeszcze nie zawalił — dodał na lekką osłodę swoich wcześniejszych słów. — Jeszcze dziś postaram się pogadać w Wellingerem, może uda mi się czegoś dowiedzieć, jeśli powiem prawdę.
W tamtej chwili oczy Marty powiększyły się dwukrotnie.
— Chyba nie chcesz powiedzieć, że szpiegowałeś Wiktorię? — spojrzała na Niemca z wyraźnym niedowierzaniem i strachem.
Richard natomiast odwdzięczył się spojrzeniem pełnym politowania.
— Miłość do Gregora ci nie służy — stwierdził kwaśno. — Oczywiście, że nie taką prawdę. Podejrzewam, że wszyscy znajomi Wiktorii wiedzą już o problemach Krzyśka, co jak co, ale twoja siostra nie umie trzymać języka za zębami. Po prostu powiem, że podejrzewam całkowicie inną osobę o te zbrodnię, bo w gruncie rzeczy tak właśnie jest.
Blondynka przybrała iście sceptyczną minę.
— Tak prosto z mostu? Uzna cię za wariata.
— Nie mamy czasu kobieto, a ja nie pozwolę, żeby niewinny facet siedział w pudle za jakiegoś dupka.
— Uważam, że mówienie wszystkiego Andreasowi nie jest dobrym pomysłem, już lepiej będzie, jeśli porozmawiasz z Wiktorią. Z początku się podobno lubiliście — stwierdziła lekko.
— I ty to mówisz? — prychnął śmiechem. — Nie poznaję cię teraz.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
— Sam mówiłeś, że trzeba uważać, a skoro już tak bardzo chcesz odwdzięczyć się temu polakowi za wszystko, to chociaż zrób to jak najlepiej potrafisz. Masz może dalej jej numer w telefonie?
— Minęło ponad rok czasu, jaka jest szansa, że nie zmieniła numeru i w ogóle go odbierze, jeśli zobaczy kto dzwoni?
Milczeli przez chwilę.
— To ja nie wiem, musisz coś wykombinować sam.
Dziewczyna oddaliła się bez pożegnania, a on dalej stał na balkonie, poważnie rozważając powrót do palenia papierosów. Był cholernie zestresowany, a najgorsze w tym wszystkie było to, że nie wiedział jak wytłumaczy skąd posiada te wszystkie wiadomości.
Patryk okazał się prawdziwym skurwysynem bez skrupułów. Skoro już tak bardzo chciał się mścić, dając upust własnej psychozie, to mógł to zrobić sam, bez obecności Krzyśka. Ten idiota powinien być wdzięczny za wszystkie informacje jakie dostawał, a tymczasem zwiał gdzieś i miał wszystko w dupie.
Richard ponownie wziął dzisiejszego dnia swoją komórkę do ręki. Wszedł w kontakty i dość szybko znalazł rzekomy numer Maliniak. Już miał nacisnąć zieloną słuchawkę, gdy zawahał się. Cofnął wszystkie operacje, po raz kolejny czytając ostatnią wiadomość.
"Pozamiatane, mają mnie. Patryk uciekł. To nie było planowane."
— Coś ty kurwa najlepszego zrobił? — powiedział sam do siebie i wkrótce również wycofał się do pomieszczenia.

***

Jakie zaskoczenie pojawiło się na twarzy każdego, kiedy Wiktoria po tym wszystkim oznajmiała, że dzisiejszej nocy i tak śpi z Darią w pokoju. Maliniak uznała, że bardzo chętnie przyjmie dziewczynę w pokoju, a poza tym muszą o czymś porozmawiać.
Gregor bardzo zaskoczony takim obrotem sprawy, musiał zadowolić się buziakiem w policzek, a i tak o mały włos mu się nie dostało, kiedy chciał złożyć sprzeciw:
— Ty oczekiwałeś związku tylko po to, żeby mnie pieprzyć? Czy ja ci wyglądam na prostytutkę?
— Oczywiście, że nie kochanie...
— Wolę jednak, żebyśmy w dalszym ciągu używali swoich imion.
Zdanie to zakończyło wszelakie dyskusje, więc wszyscy zaczęli pomagać w sprzątaniu, a Kuba wspaniałomyślnie pomógł Darii dostać się do łazienki. Wiktoria mając świadomość, że Kuba bądź co bądź jest facetem i do tego zajętym, zaoferowała swoją pomoc w bardziej osobistych sprawach, jeśli tylko zaszła taka potrzeba. W końcu były rodziną.
Daria jednak starała się ze wszystkich sił robić wszystko samodzielnie, a do tego wychodziło jej to całkiem nieźle, więc niepokój Maliniak o kuzynkę oraz jej niezależność lekko zelżał.
Nie ulegało jednak wątpliwości, że Wiktoria cały dzisiejszy dzień miała dziwne wahania nastrojów. Do samego końca patrzyła się na wszystkich spod byka. Mimo "wyjaśnienia" całego zajścia, dalej miała żal do wszystkich, w tym do samej siebie, iż dała się tak łatwo zmanipulować, a reakcja jaką błysnęła była wysoce... emocjonalna delikatnie powiedziawszy.
Na następny dzień jednak wszystko się w miarę wyjaśniło:
— Matko boska, ja umieram!
Jak to w życiu statystycznej kobiety bywa, przychodzi taki czas w miesiącu, kiedy to niewiasta czuje się niczym wymemłany bezużyteczny flak, w dodatku z dziurą. Atrakcyjność maleje do poziomu minus sto, a ty i tak masz to gdzieś, ponieważ jedyne co cię wówczas obchodzi, to żeby ktoś łaskawie nie wykręcał ci wnętrzności na drugą stronę lub nie zawiązywał w supeł albo co gorsza wszystko na raz.
— No to już wiemy czemu na urodzinach była taka... niestabilna — oznajmiła Magda w salonie, kiedy to wracała z odwiedzin u Wiktorii, która oznajmiła, że przez najbliższe dwa dni nie wychodzi do świata zewnętrznego. — Biedactwo.
Wszyscy pokręcili głowami, niektórzy zwiesili głowy. Wiadomo było, że ten dzień nie będzie najlepszym w ich życiu. Kobieta w czasie tych dni, przynajmniej w pierwszej fazie, nie nadawała się absolutnie do niczego, a mogła zagrażać zdrowiu psychicznemu wszystkich pozostałych ludzi w otoczeniu.
Jedyną osobą, która nie bała się wejść do pokoju, w którym leżała Wiktoria, a wręcz przeciwnie czuła się w obowiązku, aby ją wspierać, okazał się Gregor i właściwie nikt się temu nie dziwił.
— Dopiero od wczoraj jesteście jakby razem, a już masz przed sobą jeden z najtrudniejszych sprawdzianów — skomentował Andreas, za co dostał od Magdy w żebra i więcej się nie odezwał.
Gregor posłał mu tylko wymowne spojrzenie, mówiące, że naprawdę się o Wiktorię martwi, nie chce, żeby cierpiała, więc wcale go to nie bawi. Po czym ruszył pewnym krokiem i nie odważył się otworzyć drzwi, bez wcześniejszego zapukania oraz określenia swojej tożsamości. Wiktoria za wszelką cenę nie chciała oglądać Kuby ani Dominiki, więc było to rozsądne rozwiązanie.
Odpowiedziała mu jedynie przeciągłym jękiem, po czym syknęła i wszystko na moment ucichło.
Gregor niemal natychmiast do niej podszedł i złapał za rękę, co skomentowała bladym, ledwo widocznym uśmiechem. Pytanie się jej czy wszystko dobrze, było karygodnie głupie, więc zamiast tego zaczął:
— Chcesz, żebym coś dla ciebie zrobił? Brałaś już na to tabletki rozkurczowe?
— Dwie jakąś godzinę temu i nic — zdołała wypowiedzieć, po czym znów się spięła, sycząc, a Gregor poczuł, jak paznokcie Wiktorii wbijają się mu w skórę.
Skrzywił się jedynie lekko, zdając sobie sprawę, że ją zabolało dziesięć razy bardziej. Patrząc na nią cierpiącą, seks całkowicie wyleciał mu z głowy, choć jeszcze wczoraj na niego liczył.
— Może przynieść ci coś do picia? — zadał kolejne pytanie, gdy stwierdził, że na chwilę się rozluźniła.
— Nie, dziękuję. Po prostu posiedź przy mnie chwilę — poprosiła, mocniej ściskając jego dłoń.
— Mogę nawet cały dzień i całą noc jeśli zechcesz.
Nic nie odpowiedziała lecz zrobiła coś, co go zaskoczyło. Trzymając jego dłoń, przybliżyła ją do ust i pocałowała delikatnie. Nie mógł się nie uśmiechnąć.
— Dziękuję ci — powiedziała, a on poczuł jak robi mu się cieplej na sercu. Wiesz, zawsze gdy czuję taki ból, pomaga mi jedynie masaż — dodała niepewnym głosem.
— Nie ma problemu, podwiń bluzkę.
Niemal od razu zrobiła tak jak kazał.
Pierwszy raz od wielu, wielu miesięcy zobaczył jej nagi brzuch. Była zbyt chuda. Zazwyczaj kobietom po ciąży, ciężko było powrócić do dawnej sylwetki. Wiktoria chudła w oczach. Znów trochę posmutniał, będzie musiał jakoś ją podtuczyć.
Wiktoria przez wielu mężczyzn mogła nie zostać uznana za ładną. Miała wyjątkowo niski wzrost, nie sięgający nawet metru sześćdziesięciu, małe piersi, do tego mogła co najwyżej pomarzyć o długich, seksownych nogach. Jej twarz natomiast nie odznaczała się niczym szczególnym, a włosy posiadały zwykły, często spotykany  brązowy odcień. Do tego ta chudość, wszystkiego w niej było za mało.
Dla Gregora mimo wszystko była ładna i podniecała go taką, jaką była. Poza tym jeszcze nigdy nie natknął się na człowieka z takim charakterem. Chyba właśnie to go całkowicie kupiło. Była dobra, empatii posiadała w sobie aż nazbyt wiele, choć pewnie gdyby nie miała tych cech, nigdy by się nie poznali od tej prawdziwej strony.
Kiedy dotknął wreszcie jej brzucha, przeraził się. Mięśnie były twarde jak kamień. Zaczął jednak delikatnie masować, wsłuchując się w niespokojny oddech ukochanej. Przez pewien czas nie odzywali się do siebie, a Gregor z uśmiechem na ustach obserwował jak Wiktoria przymyka oczy. Opuścił trochę jej spodnie, aby ułatwić sobie dostęp do dolnych części brzucha. Gdy jednak dotknął dłońmi blizny po cesarce, dziewczyna znów się spięła.
— Boli cię jeszcze ta blizna? — spytał zaskoczony.
— Nie, już dawno nie — odpowiedziała po dłuższej chwili. — Ja tylko nie chcę, abyś...
— Nic się nie dzieje, spokojnie. Wszystko już sobie wyjaśniliśmy jeśli chodzi o dziecko. Rozluźnij się.
Na szczęście posłuchała się. Gregor uklęknął nad nią okrakiem, żeby ułatwić sobie zadanie. Po około dziesięciu minutach, poczuł, że zaczyna się rozluźniać, a Wiktoria już tak nie cierpiała.
— Lepiej? — spojrzał w jej oczy nie przestając masować brzucha. — Coś ci może przynieść?
— Zdecydowanie lepiej — oznajmiła. — Nie, nie odchodź ode mnie.
— Jak sobie życzysz — uśmiechnął się. — Dobrze ci teraz? Nie za mocno?
— Nie, jest idealnie — znów przymknęła oczy.
Gregor czuł się teraz lepiej niż kiedykolwiek. Mógł ją dotykać i to jego dotyk sprawiał,  że czuła się lepiej, a najlepsze w tym wszystkim było to, iż sama tego chciała i tak miało zostać już do końca.
Nie mogąc się powstrzymać, nachylił się, delikatnie całując jej brzuch. Zamruczała niczym rasowy kociak. Czuł się jeszcze lepiej.
Nie miała już tak mocnych skurczy, ale mimo wszystko musiała wstawać co godzina, co okazało się dość uciążliwe. Wiktoria wiedziała, że jest to znacznie mocniejsze niż zazwyczaj. Cały czas uzupełniała płyny i jadła, ale mimo wszystko pozostała słaba oraz miała trzydzieści osiem stopni gorączki. Gregor bardzo to wszystko przeżywał i martwił się.
— To naprawdę jest takie normalne? — zapytał, głaszcząc ją po ramieniu. — Może powinienem cię zawieść na pogotowie?
— Jesteś kochany, ale naprawdę nie ma takiej potrzeby — uśmiechnęła się.— Przeżyję, nie martw się.
Dalej już nie nalegał. Zdawało się, że spędzą całkiem spokojny dzień, ale spokój dziewczyny został zakłócony przez telefon, którego w ogóle się nie spodziewała, przynajmniej nie przez następnych kilka miesięcy.
To Gregor postanowił udać się do salonu i przynieść jej telefon komórkowy. Kiedy poprosiła, aby powiedział jej kto zdzwoni, po raz kolejny cała się spięła. Nie wahała się jednak, aby mimo wszystko odebrać i dać na głośnomówiący.
— Ville? — odezwała się do aparatu, głos miała lekko zachrypnięty. — Co się dzieje?
— Nic się nie dzieje — zabrzmiał wesoło. — Chciałem się tylko dowiedzieć jak się czujesz i... czy chciałabyś zobaczyć Milo.
Gregor musiał na nią spojrzeć po tych słowach. Wyglądała jakby miała zaraz zemdleć, cała zbladła, a usta lekko drżały. Wolał się na razie nie ujawniać Finowi, czekając, co Wiktoria odpowie.
— Ale jak to? To jest wasze dziecko, nie mam prawa się wtrącać.
Zapadła na moment niezręczna cisza. Dziewczyna dopiero po wypowiedzeniu tych słów, przypomniała sobie, iż nie znajduje się sama w pomieszczeniu. Silnie walczyła z odruchem puknięcia się w czoło. Gregora pewnie musiało to zaboleć. Nie spojrzała jednakże na niego.
— Jest nasze owszem, ale możesz je zobaczyć kiedy tylko zechcesz. Nie chcemy cię odcinać. W umowie niczego takiego nie zawarliśmy. Zastanawialiśmy się z Igą, czy jesteś może w Polsce, ponieważ wybieramy się tam za tydzień w odwiedziny do Michała i zabieramy oczywiście małego.
Zastanowiła się przez moment i zwalczając strach, spojrzała na siedzącego nieopodal szatyna. Nie ruszał się, usta miał zaciśnięte, ale jego oczy wyrażały pragnienie, aby poważnie to przemyślała i jednak wyraziła zgodę, skoro pierwsi wyciągnęli rękę.
— W porządku — mruknęła niepewnie.
— Możecie przyjść oczywiście z Thomasem, będzie nam bardzo miło.
Poczuła się bardzo niekomfortowo słysząc te słowa. Chciała ze wszystkich sił zapomnieć o Morgensternie. Okres ich związku nie okazał się zbyt radosny. Praktycznie cały czas się kłócili nawet o najmniejsze błahostki. Od momentu zerwania tylko kilka razy zastanowiła się, co u niego słychać, ale nigdy nie zrobiła nic, aby zaczerpnąć odpowiednich informacji. Właściwie niewiele ją to obchodziło.
— Nie jestem już z Thomasem, to była kompletna pomyłka — poinformowała bez najmniejszego śladu emocji.
— Przykro mi — powiedział po chwili Fin.
— Mi ani trochę, sądzę, że to dobra decyzja — oznajmiła, mimowolnie się uśmiechając, co nie uszło uwadze Gregora. Dalej był jednak spięty. — Jest jednak ktoś, kto bardzo chętnie zobaczyłby Milo.
— Niby kto? — Ville nie krył zaskoczenia, zdawał się nawet lekko zaniepokojony. — Twój ojciec? Siostra?
— Gregor — odpowiedziała szybko, nie będąc pewną odpowiedzi.
Zapadło milczenie, które niesamowicie raniło jej serce. Wolała nie myśleć, co sam Gregor musiał czuć w tamtej chwili.
— Nie ma mowy! — zaprzeczył gwałtownie. — On już wyszedł z psychiatryka? To zbyt ryzykowne, aby dopuszczać go do dziecka.
— Nie wiesz jak bardzo się mylisz, a w dodatku nie masz zielonego pojęcia o schizofrenikach — odparowała, a w jej głosie słychać było rosnący gniew. — Gregor nigdy nie zrobił by krzywdy dziecku, żadnemu, a już zwłaszcza temu, które posiada jego geny. Wbrew wszelkim stereotypom schizofrenik nie jest kimś, kto mógłby biegać po mieście z siekierą i odrąbać twój łeb!
Poczuła wyraźny uścisk na nadgarstku, więc odwróciła swój wzrok od telefonu. Oczywiście to Gregor ją trzymał. Miał wówczas przygaszone, smutne spojrzenie. Wiktoria szczerze pragnęła ukręcić Ville łeb za te nieprzemyślane, głupie słowa. Szatyn jednak ruchem warg dał jej do zrozumienia, że musi się w tej chwili uspokoić.
— Okej, niech przyjdzie — usłyszała Fina. — Mam jednak dwa warunki, które musisz spełnić.
— Niby jakie? — Maliniak uniosła brew, choć wiedziała, że Larinto nie może tego zobaczyć. Brzmiała już znacznie spokojniej, mimo że dalej była podminowana wcześniejszym komentarzem.
— Musisz przyjść z nim. Nie wyobrażam sobie, żeby przyszedł sam, nie wiedziałbym co robić w razie... przykrych ewentualności.
— Jaki jest drugi warunek? — prychnęła.
— Pierwsza weźmiesz Milo na ręce i będziesz trzymała się cały czas blisko Schlierenzauera.
Zaraz, stop. Ona ma wziąć dziecko na ręce? Ona, która zawsze trzymała od siebie bachory jak najdalej? Przecież ona się popłacze — z powodu paniki, strachu, obrzydzenia, złości i wszystkich innych emocji po kolei; tych negatywnych oczywiście. Nie da rady wziąć dziecka, nie była nawet pewna czy będzie w stanie odważyć się wejść do pomieszczenia, w którym to małe, śliniące się COŚ będzie przebywać.
 Spojrzała na Gregora, mając doskonałą świadomość tego, jak musi strasznie wówczas wyglądać. A on był smutny i to wyjątkowo mocno. Patrzył na nią, jakby była ostatnią deską ratunku; w gruncie rzeczy tak właśnie było. Błagał ją, aby się zgodziła, widziała to w oczach Gregora.
Kochała te oczy, okazało się to dla niej całkowicie nowym uczuciem. Od momentu, w którym sama przed sobą przyznała się do miłości, jaką go darzyła, nowe doznania zalewały ją falami. Czuła się tak bardzo na miejscu. Wiedziała, że nie może go zawieźć, musiała się poświęcić i chciała to zrobić.
Dla niego, dla mężczyzny, którego kochała, pragnęła jego szczęścia całą sobą. Uśmiechnęła się w stronę Gregora pokrzepiająco i pokiwała głową.
— W porządku, zgadzam się — powiedziała wreszcie. — Musisz mi tylko podać adres, a na pewno się tam spotkamy.
Ustalili wszystkie szczegóły, a Gregor wszystko skrupulatnie notował na kartce. Nie ujawnił jednakże swojej obecności przy rozmowie, pozostając do samego końca cicho niczym mysz pod miotłą.
— Wiktoria, ty dalej utrzymujesz kontakt z Gregorem? Szczerze myślałem, że go nie tolerujesz.
— Utrzymuje — odparła jedynie. — Na pewno się ucieszy z możliwości zobaczenia Milo.
— Na pewno — mruknął. — Proszę jednak, abyś nie powtarzała mu tych przykrych słów, które mówiłem. Skoro i tak przyjdzie, to nie mają one już znaczenia, a ja czułbym się głupio.
— Okej, nie powtórzę ich, muszę kończyć. Cześć.
Nie czekając na pożegnanie, rozłączyła się i rzuciła telefonem w najdalszą przestrzeń łóżka. Była wściekła, nie próbowała nawet tego ukrywać. Skrzyżowała ręce na piersi, a jej wściekłe warczenie roznosiło się po całym pomieszczeniu.
Gregor spokojnie przybliżył się do niej, a że łóżko okazało się dwu osobowe, położył się obok. Bez słowa przytulił ją do siebie, Wiktoria natomiast położyła głowę na ramieniu skoczka.
Gdy się dobrze nad tym wszystkim zastanowili, oboje uznali, że to właściwie pierwszy raz zaistniał między nimi taki rodzaj bliskości. Wcześniej albo dotykali się wyłącznie przypadkowo na góra kilka sekund, albo podobne gesty prowadziły do seksu lub namiętnych pocałunków. Nigdy dotąd nie przytulili się tak po prostu, nie leżeli obok siebie. Okazało się to całkiem przyjemne.
— Przepraszam cię za niego — zaczęła Wiktoria już spokojniejszym głosem. Sprawiała wrażenie, iż uleciała z niej niemal cała energia. — On nie ma zielonego pojęcia o schizofrenii.
— Rozumiem jego obawy, zanim sam zachorowałem, podobnie jak on unikałem ludzi chorych psychicznie. To normalna reakcja zdrowego człowieka — odpowiedział natychmiast, w jego głosie nie było słychać żalu.
— W takim razie jestem nienormalna — zaśmiała się nerwowo. — Nigdy nie chciałam od ciebie uciec. No... może na początku, ale sam wiesz, że wtedy nie było między nami najlepiej.
Między nimi zapadło milczenie, nie okazało się jednak krępujące. Nigdy takie nie było. Wiktoria wtuliła się w ciało Gregora jeszcze bardziej. Czuła się bezpiecznie i bez najmniejszych problemów mogła zapomnieć o bólu brzucha. Od szatyna emanowało przyjemne ciepło, sprawiające, że miała najszczerszą ochotę zamknąć oczy, aby usnąć w jego ramionach.
— Mogę wiedzieć dlaczego? — zadał pytanie tak nagle, że Wiktoria gwałtownie otworzyła oczy i musiała przez dłuższą chwilę zastanowić się, o co tak właściwie chodzi. — Dlaczego nie unikasz takich ludzi jak ja?
O to mu chodziło. Cała się spięła, gdy wspomnienia z dzieciństwa wróciły. Bała się, cholernie się bała schizofreników, jednak tylko do pewnego momentu w swoim życiu. Nie była pewna, czy chce o tym mówić.
— Znałam już wcześniej jednego schizofrenika, który był dla mnie niczym wujek, ale gdy miałam dziesięć lat, popełnił samobójstwo — powiedziała na jednym wydechu, mając dzięki temu nadzieję, że głos się jej nie załamie. — Powiesił się na drzewie.
— Powiedziałbym, że mi przykro, ale w mojej sytuacji brzmi to raczej żałośnie — usłyszała jego głos niedaleko lewego ucha. Jego gorący oddech przyjemnie pieścił jej skórę.
— Trochę na pewno — jej twarz przyozdobił wyraźny grymas. — Jesteś pewien, że chcesz poznać tę historię? — spytała, żywiąc nadzieję, że jednak się rozmyśli.
Słyszała wyraźnie, jak wypuszcza powietrze z płuc. Z pewnością zastanawiał się nad odpowiedzią. Miał świadomość, że będzie to dla niej trudne, ale chciał wiedzieć jak najwięcej. Nie do końca znał wszystkie motywy jej działań. Skoro obiecali sobie, że od teraz będą razem, to chyba powinien wiedzieć, co nią kieruje?
— Tak, o ile dasz radę — oznajmił wreszcie, patrząc na Wiktorię ze współczuciem.
Cholera. Czy byłaby w stanie mu odmówić? Nigdy na dobrą sprawę nie umiała stać się asertywna. Gdy to do niej dotarło, wiedziała już, że nie odmówi.
— Cóż — zaczęła powoli, przymykając ciężkie powieki. — Niewiadomo dokładnie co powoduje schizofrenię. Każdy może na nią zachorować w każdym momencie życia, ja również. Człowiek, którego nazywałam wujkiem był najlepszym przyjacielem mojego ojca i razem z nim pracował, miał niewiele ponad trzydzieści lat. Odkąd pamiętam, odwiedzał nas niemal codziennie, szybko złapałam z nim kontakt. Często przynosił mi różne zabawki albo dawał pieniądze na słodycze — zaśmiała się gorzko, przerywając mówienie na jakąś minutę. — Nadużywał jednak alkoholu i większość podejrzewa, że właśnie z tego powodu zaczął... dziwaczeć — zawahała się na moment. — Wszystko spadło na niego niczym lawina; stracił pracę, żona go zostawiła, syn się do niego nie przyznawał. Został wyrzucony z domu i z tego co pamiętam, pomieszkiwał u nas przez jakieś dwa miesiące. Ojciec wyjątkowo go lubił, ja zresztą też — nie umiała powstrzymać uśmiechu, jaki wkradł się na jej usta. — Nie wiem, na jaki rodzaj schizofrenii cierpiał, jednakże było to coś zgoła innego, aniżeli u ciebie. Bardzo często śmiał się bez powodu, roznosiła go energia, nie potrafił usiedzieć na miejscu, dość szybko mówił; czasem cholernie nieskładnie i bez większego sensu, ale to zdarzało się mu sporadycznie. Upierał się, iż potrafi widzieć aurę każdego człowieka. Lubił ze mną przebywać i rozmawiać, gdyż twierdził, że mam bardzo dobrą, przyjemną aurę.
— Miał rację — przerwał dziewczynie Gregor, obdarowując ją pocałunkiem w czubek głowy.
— Też widzisz aury? — spytała z wyraźnym zainteresowaniem. — Raczej wątpię, bo w takim wypadku nigdy nie podszedłbyś do Sandry bliżej niż na trzy metry — sarknęłam. — Głupie dziewczę.
— Czemu mam dziwne przeczucie, że Sandra tego waszego wujka raczej nie lubiła?
— Nie wiem — powiedziała od razu. — Tak czy siak masz zupełną rację. — Wujek mówił dziwne rzeczy, robił dziwne rzeczy i podobno niestworzone obrazy widział na co dzień. Sandra zaczęła się go cholernie bać. Możliwe, że zaczęła unikać ciebie i rozwiodła się z tobą, tylko dlatego iż ma traumę z dzieciństwa. Do dziś pamiętam jak zarzekała sie, że nie chce mieć już do czynienia z żadnym schizofrenikiem, choć nasz wujek nigdy jej nic nie zrobił złego.
Gregor jedynie wzruszył ramionami, nie przejmując się najwyraźniej swoją byłą żoną. Wiktoria była bardzo zadowolona z takiego obrotu sprawy.
— Jednak któregoś wieczoru — kontynuowała. — Wujek wpadł w szał i pokłócił się z moim tatą. Nie miałam zielonego pojęcia o co chodziło, ale rodzice nie chcieli, aby jeszcze kiedykolwiek się do mnie zbliżał. Ojciec wyrzucił go z mieszkania, niedługo po tym wujek się zabił. Ostatnie słowa jakie do mnie skierował, mówiły, że schizofrenicy nigdy nie krzywdzą osób, które kochają. Nigdy. Nie rozumiałam wtedy, dlaczego to powiedział i byłam mocno wystraszona, tym bardziej, że tata niemal siłą wyrzucił go za drzwi.
Przerwała na moment, starając się opanować łzy, który cisnęły się jej do oczu. Gregor jedynie mocniej przycisnął Wiktorię do swojej piersi, delikatnie głaszcząc po głowie.
— Wiesz, co się stało? — spytała zachrypniętym od płaczu głosem. — Kiedy miałam szesnaście lat dowiedziałam się, że Sandra wmówiła rodzicom, że wujek próbował ją zgwałcić. Oczywiście kłamała, bo chciała po prostu, aby już z nami nie mieszkał. Jako mała gówniara nie sądziła, że wujek może się zabić z powodu samotności. Ot cała historia. Nigdy nie lubiłyśmy się z siostrą, ale po tym wydarzeniu oddaliłyśmy się od siebie o całe lata świetlne, tak pozostało do dzisiaj. Nie wybaczyłam jej tego i nie wybaczę.
— Nigdy nie przeszło ci przez myśl, że faktycznie mógł chcieć ją skrzywdzić? — Gregor zszokował Wiktorię tym pytaniem. — Kiedy wpada się w letarg, nie ma się świadomości własnych czynów — dodał, widząc zszokowany wyraz twarzy Wiktorii.
— Nie, nie przyszło. Zresztą Sandra sama się przyznała do tego sześć lat później. Wujek zawsze miał lepsze kontakty ze mną i więcej rozmawialiśmy, ale Sandrę też kochał niemal jak córkę, a ona go zdradziła.
Nie wiedział co ma jej powiedzieć, jak pocieszyć. Zdarzyło mu się to chyba pierwszy raz od początku ich znajomości. Myślał, że będą milczeć przez pewien czas, a temat został zakończony, zdziwił się więc, gdy znów się odezwała:
— To wydarzenie na pewno mnie ukształtowało i sprawiło, że jestem jaka jestem. Ufam wszystkim ludziom, pomagam im, nie chcąc, żeby czuli się osamotnieni. Właśnie wtedy zaczęto do mnie mówić "Matka Teresa", a dzieciaki w szkole trochę się nabijali z tego, jak  łatwo można mnie wykorzystać, ale nigdy mnie to specjalnie nie ruszało.
— I dlatego zbliżyłaś się do mnie? — spytał.
— Dziwnie to zabrzmi, ale przypominałeś mi czasem wujka. Dzięki temu byłam w stanie domyślić się co ci dolega w dość krótkim czasie.
— Mieliśmy cholernie dziwne początki, ale najważniejsze, że się wreszcie odnaleźliśmy — powiedział z uśmiechem, po czym pocałował ją z czułością.

***

Nie denerwuj się Wiktoria, naprawdę nie ma czym. To przecież tylko głupi bachor, który nie zrobi ci żadnej krzywdy. Ma jedynie pięć miesięcy, więc w najgorszym wypadku cię oślini.... ble, już samo to jest wystarczająco obrzydliwe. Nie zabawisz tam przecież długo ani się obejrzysz, a będzie po wszystkim. Wystarczy jedynie nie warknąć na dzieciara i się nie rozpłakać. Jak dobrze, że nie masz już okresu. Jeden problem z głowy.
Nie denerwuj się Wiktoria, naprawdę nie ma czym. To przecież tylko....
— Stresujesz się Wiki? — zadał beztrosko pytanie, zmieniając stację w radiu. Już po chwili do moich uszu doszła piosenka Christiny Aguilery.
No ja go kurwa zabije, za takie pytania!
— Nie, skąd ci to przyszło do głowy? — starałam się brzmieć równie wesoło jak on, choć w głębi duszy, czułam, jakbym właśnie jechała samochodem Gregora, nie na spotkanie z bezbronnym dzieciakiem, a na publiczną egzekucję.
— Wyglądasz mimo wszystko na lekko spiętą...
Czy on żartuje, czy naprawdę jest na tyle głupi?
— Robię to tylko dla ciebie, żebyś mógł zobaczyć chłopca. Ja wcale nie mam ochoty tam jechać — powiedziałam, wpatrując się w swoje zaciśnięte na kolanach dłonie. — Mam nadzieję, że nie będziesz rozczarowany.
Nie powiedział nic na moje słowa, za co właściwie byłam ogromnie wdzięczna. W duchu cała się trzęsłam, było mi niedobrze, a ostatnie czego chciałam, to kontynuacja tematu o moim samopoczuciu.
Dom Michała jak się okazało nie znajdował się zbyt daleko, ale mimo wszystko zdecydowaliśmy się pojechać samochodem. Im bliżej celu, tym gorzej się czułam. Kiedy stwierdziłam, że zostały nam jakieś dwie minuty jazdy, zaczęłam modlić się, aby nie zemdleć zaraz po zobaczeniu tego bachora. Nie wiedziałam czy ustanę na nogach.
Było całkiem ciepło, więc nie zdziwiło mnie, że całą obstawą czekali już na nas przed domem jednorodzinnym.
Moja chwila prawdy.
Nie wywal się na szpilkach.
Jesteś dzielna.
Czemu nie ubrałam Adidasów?
Dlaczego nie związałam włosów i teraz każdy lata mi w inną stronę?
O cholera, dziecko!
— Wiktoria, jak myśmy się dawno nie widzieli, jak się czujesz? — Michał brutalnie przerwał mi moje wewnętrzne monologi, rzucając się na mnie, niczym kobieta na nową parę szpilek w butiku, w dodatku na wyprzedaży. — Wyglądasz prześlicznie po ciąży! — dodał, lustrując mnie od góry do dołu.
Kątem oka zauważyłam, jak Gregor spogląda na Michała z rządzą mordu, więc miałam nadzieję, że opanuje się i nie przyłoży mu w twarz, bo byłoby już po wizycie, a mimo wszystko chciałam, aby mój facet coś z tego miał.
Koło Michała stali uśmiechnięci państwo Larinto (nie zostałam zaproszona na ślub, jaka szkoda), a Iga trzymała na rękach małego Milo z prawdziwym szczęściem wypisanym na twarzy. Jeżeli wcześniej sądziłam, iż jestem spięta, to teraz nie mogłam ruszyć się choćby o milimetr.
Wiedziałam, że serce Gregora wyrywa się do dziecka, ale tak jak się umawialiśmy, potulnie stał za mną, czekając, aż to ja wykonam pierwszy ruch.
Bardzo, bardzo nie chciałam go wykonywać.
— Zapraszam do środka — odezwał się znów Michał, lekko podskoczyłam na dźwięk jego głosu, ale potulnie udałam się wraz z resztą do salonu.
Okazał się cały zapełniony dziecięcymi zabaweczkami, więc trzeba było patrzeć pod nogi, żeby nie wywinąć orła. Uroczo.
Iga usiadła na przeciwko mnie, dzięki czemu zyskałam niepowtarzalną okazję, aby cały czas przyglądać się bezzębnemu przedstawicielowi rasy ludzkiej, który patrzył na mnie takim wzrokiem, jakbym była najgorszym obrazem, jaki dane mu było zobaczyć w jego krótkim życiu.
Nawzajem bachorze.
Usłyszałam jak Gregor, który usadowił się po mojej prawej stronie, prycha śmiechem. Chciałam zgromić go spojrzeniem, ale coś nie pozwalało mi oderwać wzroku od tego dzieciaka. Miał intensywne niebieskie tęczówki oraz krótkie brązowe włosy. Nie mógł się odwrócić w drugą stronę, podobnie jak ja, zaczęłam czuć potworny ból głowy.
— Chcesz go potrzymać, chyba też jest tobą zainteresowany — głos Igi wyrwał mnie z letargu, w którym się znalazłam.
Nie chcę.
Chcę uciec.
Teraz.
Miałam w pierwszej chwili odmówić w dość efektowny sposób, jednak zdecydowany uścisk na prawym ramieniu, ostatecznie zaważył na podjętej przeze mnie decyzji.
— Jeśli mogę, to z wielką chęcią — odpowiedziałam z uśmiechem, mając szczerą nadzieję, że wcale nie wygląda na wymuszony.
Wstałam, a moje nogi były jak z waty. Wzięłam mimo wszystko trzy głębsze oddechy i jakoś dałam radę podejść do tego dzieciaka.
— Wiesz, jak go trzymać? — spojrzała na mnie wnikliwie lecz bez najmniejszego śladu nagany. Nie pretendowałam nigdy do zwycięstwa w kategorii "Matka Roku".
I nie będę.
Nigdy.
Poczułam się jak idiotka, ale trwało to raptem kilka sekund. Spokojnie. Wszystko pod kontrolą. Oddychaj. Stój pewnie na nogach. Gregor stoi zaraz za tobą, w razie czego zostaniesz złapana.
Tak, na pewno.
Wszyscy rzucą się, aby ratować tę fabrykę śliny.
Starałam się skupić, na kierowanych w moją stronę zdaniach z instrukcjami: "Jak poprawnie trzymać nowego przedstawiciela rasy ludzkiej", ale gdzieś mi to wszystko pouciekało, więc w końcowym rozrachunku i tak zdałam się na przypadek, wiedząc, że jestem obserwowana przez cztery pary oczu.
Stała się wielka chwila! Wiktoria trzyma dziecko!
Trzymam go pięć sekund, a już ślina leci ostrą strugą.
Po prostu fantastycznie, moja koszulka będzie wdzięczna za takie potraktowanie.
Nie krzycz, nie krzycz, nie...
— Jaki on śliczny — wychrypiałam z powątpiewaniem. W gardle niesamowicie mi zaschło i jedyne o czym marzyłam, to filiżanka herbaty.
Wróć... na taką traumę, to tylko coś z procentami.
Poza tym dziecko było okropne.
Co się dziwisz jak ma twoje geny, bum!
— Całkiem nieźle sobie radzisz — usłyszała głos Ville i o dziwo pozwoliło mi się to troszkę rozluźnić. Okazał się pierwszym, który coś powiedział od czasu, gdy trzymałam Milo na ręce. — Wszystko w porządku? — spytał, marszcząc brwi.
— W jak najlepszym — oznajmiłam hardo, mając odwagę poprawić sobie chłopca na rękach. Nie spuszczał ze mnie badawczego spojrzenia, które zaczęło powoli irytować. — Jest całkiem spokojny — powiedziałam zaskoczona. Do tamtej chwili myślałam, że gdy tylko go dotknę wybuchnie histerycznym płaczem, a ja będę zmuszona kupić sobie proszki na ból głowy.
Życie potrafi zaskoczyć.
Dzieciak uczepił się mojej koszulki swoimi oślinionymi łapkami po czym przytulił swoją głowę do moich cycków.
Wszyscy byli rozczuleni i zachwyceni.
Ja zauważyłam, że dzieciak mnie obficie osmarkał.
— Do twarzy ci z dzieckiem — odezwał się Michał, miałam wówczas najszczerszą ochotę urwać temu idiocie łeb.
Ja i dziecko? To się znajduje na dwóch przeciwległych biegunach!
Okej, spokojnie. Wzięłam wdech.
Do małych dzieci powinno się coś mówić, prawda? Ludzie zawsze do nich gadają jakieś kompletne idiotyzmy, ale ważne, że buzie im się nie zamykają. Powinnam coś chyba do niego powiedzieć.
Spojrzałam w dół. Milo wciąż się gapił, śliniąc się i wymachując rączkami. Nie, to nie jest słodkie. Zabierzcie mnie stąd.
Nie, chyba jednak nie dam rady nic do niego powiedzieć. Ten dzieciak strasznie mnie peszy. Trudno, nie obiecałam się z nim bawić. Wzięłam na ręce? Wzięłam! No więc sprawa załatwiona. Teraz tylko wystarczy dać go Gregorowi i nie będę musiała już tego dzieciaka w ogóle dotykać.
O, zaczął coś gaworzyć. Ekstra, tego było mi trzeba.
— Chyba cię polubił — znów odezwał się Michał.
Zabijcie mnie. Teraz. Zaraz. Natychmiast.
Iga wraz z Ville zaczęli patrzeć na mnie z prawdziwym współczuciem, jakby żałowali, że sama zdecydowałam się oddać biologicznego syna, nie zaznając cudów rodzicielstwa. Przecież tak cudownie wyglądam z dzieciaczkami... im wszystkim się chyba we łbach poprzewracało. Co jeśli będzie mnie namawiał na zrobienie sobie bobasa? Ja umrę!
Bez słowa odwróciłam się, spoglądając na Gregora. Był bardziej niż zachwycony i niech mnie piorun trzaśnie, jeśli nie miał łez w oczach. Cholera... to nie wróży nic dobrego na przyszłość.
Znów odetchnęłam. Dobra koniec tej szopki, zrobiłam to co miałam zrobić. Teraz chyba mogę z czystym sumieniem oddać Milo w ręce Gregora. Milion razy bardziej doceni ten cud narodzin aniżeli ja. Ostatni raz spojrzałam na Ville, a gdy ten pokiwał głową, przekazałam niemowlę w jego ręce.
Boże, jestem uratowana. Przeżyłam. Nie zwymiotowałam. Nie zemdlałam. Jeden z moich największych życiowych sukcesów. Teraz będzie z górki. Trochę się Schlieri z nim pobawi, poprzytula, pozachwyca i wracamy do domu.
Muszę wreszcie nawilżyć gardło.
— Jak wspaniale Michaś, że zrobiłeś herbatę! — zachwyciłam się, siadając przy stole, całkowicie już rozluźniona. — Co u ciebie słychać?
Nigdy jeszcze rozmowa z Michałem nie sprawiła mi tyle przyjemności co wtedy. Czułam się lekka jak piórko, a Gregor przez ten czas mógł poznać Milo, nadzorowany przez prawnych opiekunów dzieciaka.
Wszyscy szczęśliwi.
A mi udało się spełnić dobry uczynek.

***

— Dziękuję — usłyszała. — Dzięki tobie mogłem go zobaczyć, jest doprawdy wspaniały.
Aha. Trudnych tematów ciąg dalszy, a właściwie ciągle ten sam. Szkoda. Liczyła na kolejną spokojną noc w objęciach ukochanego. Po dwóch dniach zwłoki, zdecydowała się wreszcie dzielić z nim łóżko.
— Nie dziękuj — odpowiedziała lekko poirytowana. — Gdyby nie ja, to w ogóle nie byłoby tej całej chorej sytuacji. Zresztą, naprawdę musimy o tym teraz rozmawiać? — spytała, kreśląc paznokciem wzory na jego torsie.
— Nie — odparł niemal od razu. — Do niczego nie będę cię przymuszał, nie martw się.
— Chciałbyś mieć dzieci, prawda? — spytała niewiadomo dlaczego, zanim jeszcze zdążyła ugryźć się w język.
Cholera, przecież nie chce o tym teraz rozmawiać.
— Tak, chciałbym. Wiem jednak, że ty nie chcesz, widziałem to dzisiaj wyraźnie w twoim spojrzeniu. I chyba tylko ja, bo reszta wydawała się przekonana. Nie chcesz dzieci, to ich nie będzie.
Skrzywiła się mimowolnie. Nie chciała, aby poświęcał się z jej powodu. Kochała go i to bardzo, ale bycie matką? Ten pomysł wydaje się wręcz tragiczny.
— Gregor... a może ty powinieneś jeszcze raz zastanowić się, czy chcesz ze mną być? — wyrzuciła to z siebie znacznie szybciej, niż zamierzała. — Skoro chcesz założyć rodzinę, to ja... nie jestem odpowiednia.
— Co ty najlepszego pleciesz? Kocham cię, nie mógłbym znów cię stracić z tak błahego powodu. Ty mi do szczęścia wystarczysz, potrzebuję cię.
Dla Wiktorii to nie jest błahy powód, ale skoro on tak uważa...
— Kocham cię Gregor — powiedziała. — Też cię potrzebuję.
Uniosła się na rękach i przez kilka chwil wpatrywała się w jego oczy. Uwielbiała to robić. Miał takie ciepłe, hipnotyzujące spojrzenie. Znajome. Takie, które sprawiało, że zapominała o wszystkich problemach i liczył się wtedy tylko on. Odnosiła wrażenie, że potrafi czytać we niej jak w otwartej księdze, lecz wcale jej to nie przeszkadzało.
Ujął twarz Wiktorii w swoje dłonie, a w chwili, w której kobieta poczuła jego język na swoich wargach, całkowicie utraciła resztki zdrowego rozsądku. Pragnęła, aby całował ją i dotykał zupełnie tak, jak kilka miesięcy temu.
Dotarło do niej wówczas, ile czasu minęło od ich ostatniego razu i pogłębiła jeszcze ten pocałunek, czując przyjemne dreszcze na całym ciele. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, jak bardzo go pragnęła i tęskniła za jego ciałem.
Odrywając się od ust Gregora zaczęła całować oraz podgryzać szyję. Pachniał i smakował tak cholernie znajomo, cholernie dobrze! Czucie jego przyspieszonego pulsu na ustach, dodatkowo podniecało ją, zachęcając do dalszego działania.
Zjechała niżej, obdarowując go pocałunkami, a gdy dotarła do sutków ostrożnie drażniła je zębami, łagodząc ból językiem.
Tak cudownie mruczał i był tak diametralnie inny od Thomasa. Każdy wydany przez niego dźwięk aprobaty nakręcał ją coraz bardziej i bardziej. To uczucie graniczyło z szaleństwem, ale chciała przeżywać je od tamtej pory jak najczęściej. Pod wpływem kontaktu z jego ciałem, Wiktorii przypomniały się wszystkie poprzednie zbliżenia.
Tym razem jednak to nie był układ ani żadna umowa. Kochała go naprawdę, chcąc sprawić jak najwięcej przyjemności, udowodnić, że jej uczucia są całkowicie szczere. Pierwszy raz. Liczył się on, nie ona i cholernie jej się to podobało.
Kiedy dotarła do linii bokserek, przejeżdżając po niej językiem, poczuła, jak spinają się wszystkie jego mięśnie, a dłoń którą wplótł w gęste, czarne włosy, mocniej się na nich zaciska.
Taki rozkoszny ból. Tak bardzo podniecający. Jak ona kocha tego faceta. Chciała go zadowolić, jak tylko potrafiła najlepiej. Cudownie byłoby usłyszeć znów swoje imię wypowiadane przez niego.
Ale zatrzymał ją i zanim zdążyła coś powiedzieć, wpił się w jej usta, pozbawiając oddechu. Przestała myśleć o czymkolwiek, teraz istniała tylko ta chwila. Postępowała całkowicie instynktownie, nie chcąc, aby się to kiedykolwiek skończyło. Nikt nie potrafił całować tak jak on. Nie rozumiała, jak mogła wcześniej tego nie zauważać. Jak mogła pokochać go dopiero teraz. Pasował do niej, a ona  pasowała do niego.
Ssał jej górną wargę, a następnie dolną, chcąc dokładnie zapamiętać jej smak. Wpił się w jej usta z szaloną pasją, penetrując dokładnie wnętrze. Ich języki połączyły się w szalonym tańcu, który przerywany był jedynie głębokimi oddechami.
Wiktoria zjechała niżej, znów pokonując tę samą drogę co wcześniej, upajając się smakiem jego skóry. Z ogromną przyjemnością słuchała jęków, które co jakiś czas wydobywały się z ust mężczyzny. Smakował trochę inaczej niż ostatnio. Wszystko okazało się bardziej intensywne, a przy tym znacznie przyjemniejsze.
Kochała go, tak mocno, bezgranicznie, do szaleństwa. Żałowała, że dopiero pod wpływem podstępu, zdała sobie z tego sprawę. Mogła posiadać to wszystko dużo wcześniej. A gdy ona smakowała jego ciało, Gregor powtarzał jej imię i nic wówczas nie zdawało się bardziej podniecające niż te słowa. Była w raju. On jej chciał, naprawdę pragnął. Myślała, że śni.
Kiedy ponownie dotarła do bokserek, przejechała dłonią po wrażliwym miejscu, słysząc stłumiony jęk. Nie zastanawiając się zbyt długo, zsunęła jego bieliznę, czując jak penis powoli sztywnieje pod wpływem jej dłoni. Przesunęła kilka razy ręką po całej jego długości, a następnie powoli wzięła do ust. Zupełnie nie słyszała słów, wypowiadanych przez Gregora. Nie do końca zdawała sobie sprawę, z tego co się właśnie dzieje. Krew szaleńczo buzowała jej w żyłach, a w uszach szumiało.
Tylko on, tylko on, powtarzała sobie w głowie, kiedy wsunęła jego członek niemal do końca, a wolną dłonią z wyczuciem pieściła jądra. Jęczał tak cudownie. Wiktoria nie pamiętała, kiedy ostatnio czuła się tak dobrze. Pomagała sobie wolną dłonią, przyspieszając jednocześnie tempo ruchów.
Słono—gorzki smak również okazał się znajomy. Przyspieszyła jeszcze bardziej, upajając się jego jękami. Musiała mocno zacisnąć uda, aby wytrzymać. Zacisnął dłoń na jej czarnych włosach, powodując rozkoszny ból.
Wiedziała, że niebawem dojdzie, a gdy wreszcie poczuła rozlewającą się w jej ustach ciepłą, lepką ciecz, sama jęknęła głośno. Starała się połknąć wszystko, mimo nieprzyjemnego drapania w przełyku. Słony w smaku i lekko drażniący, dokładnie tak, jak zapamiętała. Nie było to może zbyt smaczne. ale pragnienie w jego oczach oraz bezkresna przyjemność zrekompensowały wszystko. Gdyby mogła, zrobiłaby to jeszcze raz. Miał takie piękne oczy.
Wiedząc, że teraz może sprawić mu ból, delikatnie uwolniła jego członek ze swoich ust, oblizując jednak własne wargi. Gregor patrzył na nią, niczym zahipnotyzowany, a Wiktoria nie czuła się na siłach, aby cokolwiek powiedzieć. Trwali tak przez chwilę w ciszy, bez przerwy patrząc nawzajem w oczy.
— Chodź do mnie, kochanie — powiedział wreszcie szatyn, a kobieta wiedziała, iż nie może mu odmówić. Szybko znalazła się przy nim, a on na nowo wpił się w jej usta, chcąc poznać ich smak.
— Kocham cię — powiedziała w przerwie między pocałunkami, zaczerpując tchu.
Patrzył wówczas na nią, a w jego oczach pojawiły się radosne iskierki.
— Ja ciebie też kocham — odpowiedział z pełną powagą, gładząc Wiktorię po policzku. — Nawet nie wiesz, jak bardzo marzyłem o tych słowach.
Pocałował ją w czoło, ucałował policzki, przejechał wilgotnym językiem po linii szczęki, kąsał smukłą, delikatną szyję, a jego dłonie powolnymi  ruchami badały całe ciało kobiety, chcąc przypomnieć sobie każdy jej milimetr.
Kolejna eksplozja doznań oraz uczuć, zalała ciało obojga. Wiktoria wiedziała, że nikt nigdy nie da jej większej przyjemności, niż mężczyzna, w którego ramionach się wówczas znajdowała. Jak mogła zrozumieć to dopiero teraz?
Z wyczuciem, zachłannością i niesamowitą pasją odkrywał jej ciało na nowo wiedząc, czego dokładnie potrzebuje. Kiedy wsunął się  dłonią pod nocną koszulę swojej ukochanej, czas jakby się zatrzymał.
Wiktoria gwałtownie otworzyła oczy, wpatrując się wprost w brązowe oczy Gregora i wiedziała, że niczego więcej do szczęścia nie potrzebuje. Nieprzerwanie patrzyli sobie w oczy, podczas, gdy szatyn wsunął trzy palce w jej wnętrze, coraz szybciej poruszając.
Tak bardzo było jej dobrze. Zagryzła mocno wargi, chcąc powstrzymać wszelkie odgłosy, które mimowolnie wydobywały się z ust. Kiedy jednak Gregor zaczął poruszać się coraz szybciej, nie była w stanie się kontrolować. W ekstazie odrzuciła głowę do tyłu, jednocześnie mocno zaciskając powieki.
— Patrz mi w oczy. Błagam, spójrz mi w oczy — usłyszała tuż nad swoim lewym uchem. — Chcę widzieć rozkosz w twoich oczach.
Nie mogła się nie posłuchać. Walcząc niemal z całym swoim ciałem, spojrzała na niego, wbijając boleśnie dłonie w ramiona ukochanego. Nie wydawało się jednak, aby cokolwiek mu wówczas przeszkadzało. Patrzyła więc nieprzerwanie, tak jak kazał i doszła silnym orgazmem, zatapiając się jednocześnie w głębi jego źrenic. Nie trwało to długo. Do końca nie zdawała sobie sprawy jak bardzo była podniecona już wówczas, gdy sama go zaspokajała.
Jeszcze kilka chwil pieścił ją, powodując serię głębszych oddechów. Uśmiechał się szeroko do Wiktorii, obserwując każdą najmniejszą reakcję ciała. Pocałował ją w usta tym razem delikatnie, subtelnie, ciesząc się każdym najmniejszym dźwiękiem aprobaty. Była jego. Tak bardzo była jego.
Badali swoje ciała nawzajem, nie odrywając ust oraz błądząc dłońmi, gdzie tylko wówczas zapragnęli. Jak najbliżej siebie, niemal splątani.
Zasnęli dopiero nad ranem.



***

Kolejnego dnia Wiktoria czuła się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Mimo małej ilości snu, rozpierała ją wręcz energia. Minęła jej nawet złość na Dominikę oraz Kubę za tą wcześniejszą mistyfikację, choć nie chciała tego na początku okazać. Chciała po prostu doprowadzić do chwili, w której ukorzy się przed nią i powie głośno, że to było bardzo złe posunięcie. Myślała, że ma rację.
— Przepraszałam cię już tysiąc razy, mogłabyś wreszcie przestać! – krzyknęła na mnie Dominika. Trzeba przyznać, że ona rzadko krzyczy.
Spojrzała na nią mrużąc oczy, ale nie odezwała się. Dalej piła w spokoju sok pomarańczowy. Całe towarzystwo zebrało się w salonie i obserwowało tę kłótnię z zawiedzionymi minami. Wiktoria dobrze wiedziała, że to Dominika wszystko wymyśliła.
— Wiktoria, to było ponad tydzień temu – przypomniała jej. – Nie zachowuj się jak dziecko.
— Oszukałaś mnie – wycedziła wreszcie przez zęby. – Pierwszy raz w życiu. Wiedziałaś doskonale, że mnie to zaboli. A mimo wszystko to zrobiłaś. – W oczach Maliniak pojawiły się łzy.
Blondynka patrzyła na nią przez kilka sekund z zaciętością, ale kiedy wreszcie odparła jej oskarżenia, okazała tyle złości, ile jeszcze nikt u niej nie widział.
— Gdyby nie ja, nigdy byś nie przyznała, że czujesz coś do Gregora. A wiesz dlaczego? Bo boisz się przyznać do błędu! Matka Teresa od siedmiu boleści, zawsze była idealna. Ty się za taką uważasz! Gdyby nie ja, dalej byłabyś sama! Nawet nie chciałaś przylecieć na wesele Sandry, pamiętasz? To ja cię do niego namówiłam. Ja! Gdybyś nie pojechała na ślub, nie poznałabyś Thomasa, wiesz?
Kobieta zaśmiałam się na głos, odstawiając szklankę na blat.
— Tak, tak. Jeśli dalej pójdziemy tym tropem, to mogę już teraz dziękować ci na kolanach, że nie jestem dalej dziewicą. To ty mnie poznałaś z niemal wszystkimi facetami, czyż nie? No więc Ci kurwa dziękuję!
Ta sytuacja była co najmniej absurdalna. Nie chciała, aby doszło do czegoś takiego. Ale skoro Dominika chce teraz na siłę podkreślić swoje wszystkie wspaniałe zasługi, a ją oczernić, to zgoda. Niech tak będzie.
Wiktoria oderwała się gwałtownie od blatu i podeszła do kanapy, na której siedziało niemal całe towarzystwo. Kątem oka zobaczyła, jak Gregor patrzy się na nią ze zdziwieniem w oczach. Była wściekła.
— Dziękuję ci, że dzięki Tobie miałam się zawsze z kim pieprzyć, pasuje? – zaśmiała się kpiąco. – Tylko wiesz co? Wcale się o to nie prosiłam. Doskonale sama dałabym sobie radę. Nie potrzebuję, aby mną manipulowano!
Rozpłakała się na dobre. Żeby nie było aż tak wyraźnie widać jej łez, odskoczyła do tyłu. Widziała, jak Gregor podrywa się z miejsca, ale Dominika przytrzymała go stanowczo za nadgarstek.
— Całe życie ktoś kurwa mną manipuluje! Czuję się jak dziecko! Całe życie! Jakbym nic nie potrafiła zrobić sama, jakbym nie potrafiła myśleć. Rodzice wybierali mi znajomych, Magda wybrała nam robotę i kontrolowała każde moje działanie, Ty przez dłuższy czas umawiałaś mnie na randki z facetami. Jakąkolwiek decyzję nie podjęłam, zawsze była ona kwestionowana. I ty się dziwisz, że zyskałam przydomek Matki Teresy? Nauczyłam się ulegać wszystkim i wszystkiemu. Jak mogłam postąpić inaczej, skoro od zawsze wmawiano mi, że robię źle? – Cała się trzęsła, czując, że jeszcze chwila a naprawdę się rozpadnie na kawałki. – Oto ja, obraz idealności! Ulegałam do tego stopnia, że byłam niczym więcej tylko dziwką! Bo dlaczego nie? Przecież komuś to pomagało. Czemu nie miałabym się poświęcić i zrobić z siebie darmową prostytutkę?
Dominika niemal bezwiednie spojrzała na Gregora, podobnie jak Magda z Darią, ale on zdawał się tego w ogóle nie zauważyć. Wpatrywał się w Wiktorię jak zaklęty, a ona dopiero wtedy zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała. Kuba z Wellingerem wbili spojrzenia w podłogę.
— Kurwa przepraszam!  — zreflektowała się, chowając twarz w dłoniach. – Jestem pojebana.
— Nie ulega wątpliwości – odezwała się Dominika. – Ale rozumiem o co ci chodzi, myślę, że wszyscy rozumiemy.
Wiktoria spojrzała na nią z niemym błaganiem.
— Kontrolując cię i wybierając za ciebie, nieświadomie wszyscy utwierdzaliśmy cię w przekonaniu, że sama sobie nie dasz rady. Pomaganie wszystkim, na każdy możliwy sposób, uznałaś za jedyną dostępną opcję, udowodnienia samej sobie, że potrafisz zrobić coś dobrze. Jakie to teraz oczywiste…
— Przepraszam – usłyszała głos Magdaleny. Odwróciła się w kierunku swojej najlepszej przyjaciółki. Wstała właśnie z zajmowanego wcześniej fotela i w przeciągu kilku sekund przytuliła ją do siebie.
Dominika po krótkim wahaniu, postąpiła podobnie. Wiktoria mimo wściekłości nie potrafiła odepchnąć żadnej z nich. Chyba okazała się już zbyt wypompowana. Zamknęła jedynie oczy i przyjęła je do siebie, czując, iż całe napięcie z niej uchodzi, niczym za dotknięciem różdżki.
— Ja też przepraszam. To co zrobiłam tydzień temu było złe. Wszelka kontrola ciebie i manipulacja była zła.
Po usłyszeniu tych słów, Wiktoria uśmiechnęła się. Zrozumiała, że to były słowa, które chciała od niej wyciągnąć przez cały ten czas. Nie poczuła się mimo wszystko jakoś szczególnie dobrze i lekko. Żałowała trochę tej awantury. Złość nagromadziła się przez te wszystkie lata, a niedawna akcja uruchomiła jedynie zapalnik. Okazało się, że jest tego zbyt wiele.
— No i co teraz – odezwała się Dominika. – Jakiś dobry psychiatra i lecimy z tableteczkami na nerwicę? – zaśmiała się nerwowo.
Prychnęłam śmiechem.
— Mi już nic nie pomoże – oznajmiłam z grymasem na twarzy. – To pojebanie wrodzone. Trudno z tym żyć, ale da się.
Po tych słowach, obie kobiety zaśmiały się krótko, po czym wypuściły Wiktorię ze swoich objęć. Ta niemal od razu spojrzała w kierunku swojego ukochanego i mina niemal od razu jej znów zrzedła. Szybko do niego podeszła.
— Przepraszam, nie powinnam tego mówić. Między nami nie ma już tego co było kiedyś, słyszysz? Teraz już jest idealnie, tak jak powinno być. Kocham Cię.
Nie odpowiedział od razu. Spojrzał jej w oczy, a następnie uśmiechnął się tak jak lubiła najbardziej. Wiktorii od razu na ten widok spadł kamień z serca.
— Skoro ci to pomogło, nie mam prawa narzekać na twoje słowa – oznajmił wreszcie. – Sam powinienem zdać sobie sprawę, jak było na początku, ale przez długi czas tego nie dopuszczałem. Jeśli teraz jest już dobrze, nie ma co roztrząsać – stwierdził pojednawczym tonem, a następnie pocałował ją w czoło.
Dziewczyna poczuła po kilku sekundach, również uścisk na ramieniu.
— Czasem warto wykrzyczeć co nas boli – usłyszała głos Dominiki. – Wiem przynajmniej jak się czujesz. To dobrze. Między nami zgoda? – spojrzała na nią poważnie.
— Zgoda – odparła wreszcie Wiktoria i jeszcze raz się przytuliły.

***

Wieczór nadszedł dość szybko. Udało się sprawić, że nikt do końca dnia się nie pokłócił. Razem rozmawiali, śmiali się, oglądali filmy czy gotowali (choć do tego ostatniego Wiktoria się zbytnio nie wyrywała). Na koniec dnia postanowili wyjść na spacer, aby zażyć trochę świeżego powietrza oraz skorzystać z ostatnich promieni słonecznych. Dzień ten należał do tych najcieplejszych w obecnym roku.
Kiedy wrócili z powrotem do mieszkania, byli w jeszcze lepszych humorach niż wcześniej. Poza tym wrócili do salonu bogatsi o trzy butelki słodkiego wina, aby jeszcze bardziej umilić sobie wieczór.
— A co ze skokami? – zagadnęła nagle Magdalena, czym wzbudziła zaskoczenie u Wiktorii.
— A co ma być? Mamy czerwiec, sezon się skończył. A z tego co mi wiadomo, żaden z obecnych tu panów nie ma zamiaru występować w Letnim Gram Prix – zakończyła, upijając łyk wina. – Nie martw się, minie jeszcze trochę czasu, zanim Andy opuści cię na długie miesiące.
Trzech skoczków pokiwało głowami na znak, że zgadzają się z Wiktorią. Magda nie wyglądała na specjalnie pocieszoną.
— Niby tak… — posmutniała. – A ty nie miałaś zamiaru czasem jechać do Wisły?
— A na co ja tam? – zdziwiła się. – Zdecydowanie bardziej wolę Puchar Świata, ma stokroć lepszy klimat. No chyba, że umawiałyśmy się wcześniej, ale nic sobie takiego nie przypominam – dodała po chwili.
Kiedy Magda miała już odpowiadać, telefon Wiktorii zadzwonił. Kobieta zatrzymała Magdalenę ruchem ręki i odebrała telefon przy wszystkich, zupełnie się nie krępując.
— Niemiecki numer – zmarszczyła brwi. – Nie znam.
Na te słowa niemal każdy przybliżył się nieznacznie w jej kierunku.
Odebrała, po drugiej stronie panowała cisza.
— Halo?
Nic.
— Halo? Kto do mnie dzwoni? – mówiła coraz bardziej zniecierpliwiona.
Kiedy się rozłączyła, komórka na powrót zadzwoniła po dwóch minutach. Kolejny raz ten sam niemiecki numer.
— Halo? Kim jesteś, odezwij się.
Cisza.
— Słuchaj kimkolwiek jesteś, to wcale mnie nie bawi. Jeśli zaraz…
— Z tej strony Richard Freitag. Nie wierzę, że wciąż masz ten sam numer. Tak samo jak nie wierzę, że odważyłem się zadzwonić.
Wiktorii prawie telefon wypadł z ręki. Co ten facet może od niej chcieć? Poza tym Wiktoria była niemal pewna, że ze skoczkiem jest też Marta. Poczuła ogromny lęk w ciągu jednej chwili.

Jeśli to babsko tknie Gregora chociaż palcem, zabije ją.
__________
Brak mi słów, aby wyrazić, jak bardzo jest mi wstyd. Zawiodłam was wszystkich jako autor. I nie pomogą tutaj żadne wyjaśnienia, ponieważ taka przerwa jest wręcz karygodna. Mogę jedynie was poinformować, że od kilku dni wasza autorka ma sztuczny tytanowy staw biodrowy i będzie miała drobny kłopot z odprawą na lotnisku :D
Teraz poważnie. Potwornie mi głupio, powtarzam po raz kolejny.
Zastały nam około trzy, cztery rozdziały do końca.
Nie, następny nie będzie za cztery miesiące. Tylko na początku lutego. Już się "maleństwo" pisze.
Zaczęły mi się ferie. Mam nadzieję dodać w ich czasie dwa rozdziały.
Pozdrawiam. Jest tu ktoś jeszcz
e? :)

1 komentarz:

  1. Witam!
    Ja tu jestem i zawsze z utęsknieniem czekam na kolejny rozdział :))
    Jest jak zwykle świetny. Oczywiście akcja jak najbardziej mi się podoba, bo wreszcie Gregor i Wiki są tak naprawdę razem i rzeczywiście się kochają. To wnosi wiele pozytywizmu do opowiadania, a przecież ostatnio nie brakowało tu kilku smutnych epizodów.
    Mimo tego "zakochania" niewiele zmieniło się w charakterze Wiki i to mi się podoba. Nadal stosuje te swoje docinki i jest uszczypliwa, więc nadal jest zabawnie :)
    Opis pierwszej wspólnej nocy - niesamowity. Bardzo szczegółowy i chyba pierwszy raz sie z takim czymś spotykam, ale nie uważam, że było to wulgarne. Nie odniosłam takiego wrażenia i przyznam się, że czytałam ten opis kilka razy ^^
    Niestety jak na razie nic się nie zmieniło w postrzeganiu dzieci przez Wiktorię. To chyba mnie najbardziej boli, bo w ogóle nie pasuje mi to do miłości, związku i dobroci Gregora. Mimo wszystko jest wrażliwym facetem i jakoś nie wyobrażam sobie, że tak łatwo pogodził sie z decyzją Wiki. A spotkanie z własnym dzieckiem musiało zrobić na nim ogromne wrażenie. On kocha Milo i na pewno boli go postępowanie Wiki, ale kocha też ją i w gruncie rzeczy pewnie ma nadzieję, że w przyszłości zmieni zdanie.
    Co jeszcze planuje Marta? Myśli, że Gregor w ogóle zwróci na nią uwagę? Nie sądzę, choć na pewno dla szatyna to będzie wstrząs. W końcu to była jego ogromna miłość i spowodowała wiele zmian w jego życiu. Myślę, że akurat w tym przypadku będzie jeszcze sporo zamieszania. Co zaś się tyczy Freitaga to wciąż mam nadzieję, że jeszcze się opamięta i mimo miłości do Marty, przejży na oczy.
    Fajnie, że już niedługo pojawi się kolejny rozdział. Mimo wszystko zyczę powrotu do zdrowia i pełnej sprawności. Duuużo weny!
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń