Nie wiedział, gdzie teraz powinni się udać. Krzysiek
dał się złapać i w związku z tym stracili doprawdy cennego informatora. Stali w
miejscu. Długo wyklinał wszystko dookoła, kiedy się o tym dowiedział. Jedyne co
zdołał ustalić to fakt, że Gregora nie było wówczas w Austrii. Jak na złość
mało go teraz ten chłoptaś obchodził. Powinien znaleźć tę potrąconą kobietę,
żeby jaśnie pani poprawiła swoje zeznania i Krzysiek wyszedł z aresztu albo co
gorsza nie zapuszkowali go na amen.
Richard właściwie nie miał w tym żadnego interesu.
Nie był idiotą, aby podejrzewać, że Krzysiek po tym wszystkim, co go spotkało,
dalej będzie szastał informacjami na prawo i lewo, a co więcej, sam by go uznał
za idiotę, gdyby ten nie przestał. Niemiec jednak potworem nie był, więc nie
chciał, aby niewinny facet siedział, choć tak naprawdę nic nie zrobił.
— Co teraz, jak go znajdziemy? — usłyszał głos Marty
za plecami.
W dalszym ciągu dziewczynie zależało na odnalezieniu
Gregora oraz porozmawianiu z nim, mimo że Richard starał się jak mógł, aby
wyperswadować jej Austriaka z głowy. Szło mu jak po grudzie. Marta okazała się
całkowicie zaślepiona i wiedział, że kłamała mówiąc mu, iż chce tylko wyjaśnić
pewne sprawy. Oczywiście, że chciała znów go w sobie rozkochać.
Co do jego wyznania, nie wracali więcej do tego
tematu. Dla Marty okazał się on wyjątkowo drażliwy i niekomfortowy. W dalszym
ciągu traktowała Richarda jak przyjaciela, a skoczek coraz szybciej tracił
cierpliwość. Nie chodziło już o fakt, że go odrzucała, ale o to, iż była niesamowicie
głupia, wierząc w jej szczęśliwy związek ze Schlierenzauerem.
— Nie wiem — odpowiedział sucho. — Nie mam zielonego
pojęcia. Spróbuję wyciągnąć coś od Wellingera, ale on raczej nie lubi zdradzać
sekretów.
— A co on ma do tego? — spytała zaskoczona,
niechcący opierając się o ramię Richarda.
Skocza przeszedł dreszcz, odsunął się.
— Jest chłopakiem przyjaciółki twojej siostry. Co
jak co, ale o swojej dziewczynie on mógłby nawijać cały czas. Jeśli mogę się
czegoś dowiedzieć, to on jest chyba ostatnią deską ratunku.
Marta ze zrozumieniem kiwnęła głową. Przez kilka
chwil milczeli, każde skupione na własnych myślach i uczuciach. Richard
chwilami miał najszczerszą ochotę, rzucić to wszystko w cholerę. Gdyby nie to,
iż trzeba ratować Krzyśka, już dawno powiedziałby Marcie, że wypisuje się z tej
bezsensownej akcji poszukiwawczej.
— Trzeba było nawiązać cieplejsze stosunki z
siostrzyczką, a nie na nią napadać — stwierdził z wyraźnym przekąsem. — W
dalszym ciągu uważam, że zachowałaś się wtedy jak ostatnia kretynka.
Blondynka zmarszczyła brwi i zacisnęła dłonie w
pięści. Nie odpowiadało jej, że Richard od pewnego czasu traktuje ją znacznie
chłodniej, niż się do tego przyzwyczaiła. Doszła do wniosku, że brakowało jej
dawnego przyjaciela. Oczywiście nie dałaby mu tej satysfakcji, przyznając się
do tego.
— Poniosło mnie, przyznaję, ale wtedy myślałam o
Gregorze i nie liczyło się dla mnie nic więcej.
— Zdążyłem zauważyć, że ostatnimi czasy tylko o nim
myślisz i podporządkowujesz do Gregora całe swoje życie, co jest według mnie
kolejnym dowodem naiwności. Nie będzie z ciebie dobrego szpiega ani
informatora.
Marta prychnęła lekceważąco.
— Nigdy mi nie zależało ani na jednym ani na drugim
fachu. Inni ludzie są od tego, ja ich tylko mogę wynająć.
— Miałaś takich ludzi za moje pieniądze — wypomniał
jej. — Może dla dobra nas wszystkich zaczniesz w końcu mieć jakieś inne
priorytety niż Gregor?
— Jesteś po prostu o niego zazdrosny.
Richard odetchnął głęboko, czując, że zaraz wyjdzie
z siebie. Miał świadomość, że mógł krzyknąć na nią tak mocno, że wreszcie by
się podporządkowała i zaczęła słuchać, co się do niej mówi. Powstrzymał się
jednakże w ostatniej ku temu chwili. Spojrzał na Martę ze spokojem, zaczynając
tłumaczyć jak małemu dziecku.
— Może i jestem, co z tego? Tu już nie chodzi tylko
o to. Boję się, że w momencie spotkania z nim całkowicie oszalejesz i to tobie
przyda się wtedy psychiatra. Powiesz rzeczy, których mówić nie powinnaś i
jeszcze naślą na nas policję z powodu inwigilacji. I w związku z tym nie
obchodzi mnie już żaden Gregorek od siedmiu boleści ani tym bardziej twoje
uczucie do niego. Nie pozwolę sobie zniszczyć całego życia z powodu twojej
niestabilności emocjonalnej. Mimo że tobie zależy tylko na tym jednym facecie,
a reszta świata może się walić, ja mam mimo wszystko jeszcze inne plany.
Nie zareagowała gniewem. W pierwszej chwili
sprawiała wrażenie kompletnie zszokowanej, że Richard w ogóle odważył się nie
popierać jej zdania. Potem oczy Marty zaszły mgłą, jakby nagle zatopiła się we
własnych myślach. Spuściła głowę, wpatrując się tępo we własne stopy. Ramiona
blondynki opadły, cała jej postawa rozluźniła się. Uczucia tej kobiety
zmieniały się szybko niczym w kalejdoskopie.
— Przepraszam, postaram się opanować — odpowiedziała
tak cicho, że Richard musiał wytężyć słuch, aby ją usłyszeć. — Mogę mieć własne
nadzieje oraz oczekiwania, ale jeśli sytuacja będzie niesprzyjająca, wycofam
się. Nie chcę, żebyś miał przeze mnie problemy. Znamy się już szmat czasu, nie
umiałabym wpić ci noża w plecy.
Ucieszyły go usłyszane słowa. Marta była co prawda
doskonałą manipulatorką, mimo własnej niestabilności emocjonalnej, ale teraz
chyba mógł uwierzyć w te zapewnienia. Znów odetchnął głęboko, ostatkiem sił
powstrzymując się przed przytuleniem. Granie zimnego drania wobec Marty było
cholernie ciężkie, ale pozwalało chociaż na większą kontrolę sytuacji, mimo że
czuł się jak ostatnia świnia.
— Cieszę się, rozumiem, że trudno jest działać
rozsądnie, gdy jesteś zakochana, ale uwierz, że wyjdzie ci to na dobre. Świat
się jeszcze nie zawalił — dodał na lekką osłodę swoich wcześniejszych słów. —
Jeszcze dziś postaram się pogadać w Wellingerem, może uda mi się czegoś
dowiedzieć, jeśli powiem prawdę.
W tamtej chwili oczy Marty powiększyły się
dwukrotnie.
— Chyba nie chcesz powiedzieć, że szpiegowałeś
Wiktorię? — spojrzała na Niemca z wyraźnym niedowierzaniem i strachem.
Richard natomiast odwdzięczył się spojrzeniem pełnym
politowania.
— Miłość do Gregora ci nie służy — stwierdził
kwaśno. — Oczywiście, że nie taką prawdę. Podejrzewam, że wszyscy znajomi
Wiktorii wiedzą już o problemach Krzyśka, co jak co, ale twoja siostra nie umie
trzymać języka za zębami. Po prostu powiem, że podejrzewam całkowicie inną
osobę o te zbrodnię, bo w gruncie rzeczy tak właśnie jest.
Blondynka przybrała iście sceptyczną minę.
— Tak prosto z mostu? Uzna cię za wariata.
— Nie mamy czasu kobieto, a ja nie pozwolę, żeby
niewinny facet siedział w pudle za jakiegoś dupka.
— Uważam, że mówienie wszystkiego Andreasowi nie
jest dobrym pomysłem, już lepiej będzie, jeśli porozmawiasz z Wiktorią. Z
początku się podobno lubiliście — stwierdziła lekko.
— I ty to mówisz? — prychnął śmiechem. — Nie poznaję
cię teraz.
Dziewczyna wzruszyła ramionami.
— Sam mówiłeś, że trzeba uważać, a skoro już tak
bardzo chcesz odwdzięczyć się temu polakowi za wszystko, to chociaż zrób to jak
najlepiej potrafisz. Masz może dalej jej numer w telefonie?
— Minęło ponad rok czasu, jaka jest szansa, że nie
zmieniła numeru i w ogóle go odbierze, jeśli zobaczy kto dzwoni?
Milczeli przez chwilę.
— To ja nie wiem, musisz coś wykombinować sam.
Dziewczyna oddaliła się bez pożegnania, a on dalej
stał na balkonie, poważnie rozważając powrót do palenia papierosów. Był
cholernie zestresowany, a najgorsze w tym wszystkie było to, że nie wiedział
jak wytłumaczy skąd posiada te wszystkie wiadomości.
Patryk okazał się prawdziwym skurwysynem bez
skrupułów. Skoro już tak bardzo chciał się mścić, dając upust własnej
psychozie, to mógł to zrobić sam, bez obecności Krzyśka. Ten idiota powinien
być wdzięczny za wszystkie informacje jakie dostawał, a tymczasem zwiał gdzieś
i miał wszystko w dupie.
Richard ponownie wziął dzisiejszego dnia swoją
komórkę do ręki. Wszedł w kontakty i dość szybko znalazł rzekomy numer
Maliniak. Już miał nacisnąć zieloną słuchawkę, gdy zawahał się. Cofnął
wszystkie operacje, po raz kolejny czytając ostatnią wiadomość.
"Pozamiatane,
mają mnie. Patryk uciekł. To nie było planowane."
— Coś ty kurwa najlepszego zrobił? — powiedział sam
do siebie i wkrótce również wycofał się do pomieszczenia.
***
Jakie
zaskoczenie pojawiło się na twarzy każdego, kiedy Wiktoria po tym wszystkim
oznajmiała, że dzisiejszej nocy i tak śpi z Darią w pokoju. Maliniak uznała, że
bardzo chętnie przyjmie dziewczynę w pokoju, a poza tym muszą o czymś
porozmawiać.
Gregor bardzo
zaskoczony takim obrotem sprawy, musiał zadowolić się buziakiem w policzek, a i
tak o mały włos mu się nie dostało, kiedy chciał złożyć sprzeciw:
— Ty oczekiwałeś
związku tylko po to, żeby mnie pieprzyć? Czy ja ci wyglądam na prostytutkę?
— Oczywiście, że
nie kochanie...
— Wolę jednak,
żebyśmy w dalszym ciągu używali swoich imion.
Zdanie to
zakończyło wszelakie dyskusje, więc wszyscy zaczęli pomagać w sprzątaniu, a
Kuba wspaniałomyślnie pomógł Darii dostać się do łazienki. Wiktoria mając
świadomość, że Kuba bądź co bądź jest facetem i do tego zajętym, zaoferowała
swoją pomoc w bardziej osobistych sprawach, jeśli tylko zaszła taka potrzeba. W
końcu były rodziną.
Daria jednak
starała się ze wszystkich sił robić wszystko samodzielnie, a do tego wychodziło
jej to całkiem nieźle, więc niepokój Maliniak o kuzynkę oraz jej niezależność
lekko zelżał.
Nie ulegało
jednak wątpliwości, że Wiktoria cały dzisiejszy dzień miała dziwne wahania
nastrojów. Do samego końca patrzyła się na wszystkich spod byka. Mimo
"wyjaśnienia" całego zajścia, dalej miała żal do wszystkich, w tym do
samej siebie, iż dała się tak łatwo zmanipulować, a reakcja jaką błysnęła była
wysoce... emocjonalna delikatnie powiedziawszy.
Na następny
dzień jednak wszystko się w miarę wyjaśniło:
— Matko boska,
ja umieram!
Jak to w życiu
statystycznej kobiety bywa, przychodzi taki czas w miesiącu, kiedy to niewiasta
czuje się niczym wymemłany bezużyteczny flak, w dodatku z dziurą. Atrakcyjność
maleje do poziomu minus sto, a ty i tak masz to gdzieś, ponieważ jedyne co cię
wówczas obchodzi, to żeby ktoś łaskawie nie wykręcał ci wnętrzności na drugą
stronę lub nie zawiązywał w supeł albo co gorsza wszystko na raz.
— No to już
wiemy czemu na urodzinach była taka... niestabilna — oznajmiła Magda w salonie,
kiedy to wracała z odwiedzin u Wiktorii, która oznajmiła, że przez najbliższe
dwa dni nie wychodzi do świata zewnętrznego. — Biedactwo.
Wszyscy
pokręcili głowami, niektórzy zwiesili głowy. Wiadomo było, że ten dzień nie
będzie najlepszym w ich życiu. Kobieta w czasie tych dni, przynajmniej w
pierwszej fazie, nie nadawała się absolutnie do niczego, a mogła zagrażać
zdrowiu psychicznemu wszystkich pozostałych ludzi w otoczeniu.
Jedyną osobą,
która nie bała się wejść do pokoju, w którym leżała Wiktoria, a wręcz
przeciwnie czuła się w obowiązku, aby ją wspierać, okazał się Gregor i
właściwie nikt się temu nie dziwił.
— Dopiero od
wczoraj jesteście jakby razem, a już masz przed sobą jeden z najtrudniejszych
sprawdzianów — skomentował Andreas, za co dostał od Magdy w żebra i więcej się
nie odezwał.
Gregor posłał mu
tylko wymowne spojrzenie, mówiące, że naprawdę się o Wiktorię martwi, nie chce,
żeby cierpiała, więc wcale go to nie bawi. Po czym ruszył pewnym krokiem i nie
odważył się otworzyć drzwi, bez wcześniejszego zapukania oraz określenia swojej
tożsamości. Wiktoria za wszelką cenę nie chciała oglądać Kuby ani Dominiki,
więc było to rozsądne rozwiązanie.
Odpowiedziała mu
jedynie przeciągłym jękiem, po czym syknęła i wszystko na moment ucichło.
Gregor niemal
natychmiast do niej podszedł i złapał za rękę, co skomentowała bladym, ledwo
widocznym uśmiechem. Pytanie się jej czy wszystko dobrze, było karygodnie
głupie, więc zamiast tego zaczął:
— Chcesz, żebym
coś dla ciebie zrobił? Brałaś już na to tabletki rozkurczowe?
— Dwie jakąś
godzinę temu i nic — zdołała wypowiedzieć, po czym znów się spięła, sycząc, a
Gregor poczuł, jak paznokcie Wiktorii wbijają się mu w skórę.
Skrzywił się
jedynie lekko, zdając sobie sprawę, że ją zabolało dziesięć razy bardziej.
Patrząc na nią cierpiącą, seks całkowicie wyleciał mu z głowy, choć jeszcze
wczoraj na niego liczył.
— Może przynieść
ci coś do picia? — zadał kolejne pytanie, gdy stwierdził, że na chwilę się
rozluźniła.
— Nie, dziękuję.
Po prostu posiedź przy mnie chwilę — poprosiła, mocniej ściskając jego dłoń.
— Mogę nawet
cały dzień i całą noc jeśli zechcesz.
Nic nie
odpowiedziała lecz zrobiła coś, co go zaskoczyło. Trzymając jego dłoń,
przybliżyła ją do ust i pocałowała delikatnie. Nie mógł się nie uśmiechnąć.
— Dziękuję ci —
powiedziała, a on poczuł jak robi mu się cieplej na sercu. Wiesz, zawsze gdy
czuję taki ból, pomaga mi jedynie masaż — dodała niepewnym głosem.
— Nie ma
problemu, podwiń bluzkę.
Niemal od razu
zrobiła tak jak kazał.
Pierwszy raz od
wielu, wielu miesięcy zobaczył jej nagi brzuch. Była zbyt chuda. Zazwyczaj
kobietom po ciąży, ciężko było powrócić do dawnej sylwetki. Wiktoria chudła w oczach.
Znów trochę posmutniał, będzie musiał jakoś ją podtuczyć.
Wiktoria przez
wielu mężczyzn mogła nie zostać uznana za ładną. Miała wyjątkowo niski wzrost,
nie sięgający nawet metru sześćdziesięciu, małe piersi, do tego mogła co
najwyżej pomarzyć o długich, seksownych nogach. Jej twarz natomiast nie
odznaczała się niczym szczególnym, a włosy posiadały zwykły, często
spotykany brązowy odcień. Do tego ta
chudość, wszystkiego w niej było za mało.
Dla Gregora mimo
wszystko była ładna i podniecała go taką, jaką była. Poza tym jeszcze nigdy nie
natknął się na człowieka z takim charakterem. Chyba właśnie to go całkowicie
kupiło. Była dobra, empatii posiadała w sobie aż nazbyt wiele, choć pewnie
gdyby nie miała tych cech, nigdy by się nie poznali od tej prawdziwej strony.
Kiedy dotknął
wreszcie jej brzucha, przeraził się. Mięśnie były twarde jak kamień. Zaczął
jednak delikatnie masować, wsłuchując się w niespokojny oddech ukochanej. Przez
pewien czas nie odzywali się do siebie, a Gregor z uśmiechem na ustach
obserwował jak Wiktoria przymyka oczy. Opuścił trochę jej spodnie, aby ułatwić
sobie dostęp do dolnych części brzucha. Gdy jednak dotknął dłońmi blizny po
cesarce, dziewczyna znów się spięła.
— Boli cię
jeszcze ta blizna? — spytał zaskoczony.
— Nie, już dawno
nie — odpowiedziała po dłuższej chwili. — Ja tylko nie chcę, abyś...
— Nic się nie
dzieje, spokojnie. Wszystko już sobie wyjaśniliśmy jeśli chodzi o dziecko.
Rozluźnij się.
Na szczęście
posłuchała się. Gregor uklęknął nad nią okrakiem, żeby ułatwić sobie zadanie.
Po około dziesięciu minutach, poczuł, że zaczyna się rozluźniać, a Wiktoria już
tak nie cierpiała.
— Lepiej? —
spojrzał w jej oczy nie przestając masować brzucha. — Coś ci może przynieść?
— Zdecydowanie
lepiej — oznajmiła. — Nie, nie odchodź ode mnie.
— Jak sobie
życzysz — uśmiechnął się. — Dobrze ci teraz? Nie za mocno?
— Nie, jest
idealnie — znów przymknęła oczy.
Gregor czuł się
teraz lepiej niż kiedykolwiek. Mógł ją dotykać i to jego dotyk sprawiał, że czuła się lepiej, a najlepsze w tym
wszystkim było to, iż sama tego chciała i tak miało zostać już do końca.
Nie mogąc się
powstrzymać, nachylił się, delikatnie całując jej brzuch. Zamruczała niczym
rasowy kociak. Czuł się jeszcze lepiej.
Nie miała już
tak mocnych skurczy, ale mimo wszystko musiała wstawać co godzina, co okazało
się dość uciążliwe. Wiktoria wiedziała, że jest to znacznie mocniejsze niż
zazwyczaj. Cały czas uzupełniała płyny i jadła, ale mimo wszystko pozostała
słaba oraz miała trzydzieści osiem stopni gorączki. Gregor bardzo to wszystko
przeżywał i martwił się.
— To naprawdę
jest takie normalne? — zapytał, głaszcząc ją po ramieniu. — Może powinienem cię
zawieść na pogotowie?
— Jesteś
kochany, ale naprawdę nie ma takiej potrzeby — uśmiechnęła się.— Przeżyję, nie
martw się.
Dalej już nie
nalegał. Zdawało się, że spędzą całkiem spokojny dzień, ale spokój dziewczyny
został zakłócony przez telefon, którego w ogóle się nie spodziewała,
przynajmniej nie przez następnych kilka miesięcy.
To Gregor
postanowił udać się do salonu i przynieść jej telefon komórkowy. Kiedy
poprosiła, aby powiedział jej kto zdzwoni, po raz kolejny cała się spięła. Nie
wahała się jednak, aby mimo wszystko odebrać i dać na głośnomówiący.
— Ville? —
odezwała się do aparatu, głos miała lekko zachrypnięty. — Co się dzieje?
— Nic się nie
dzieje — zabrzmiał wesoło. — Chciałem się tylko dowiedzieć jak się czujesz i...
czy chciałabyś zobaczyć Milo.
Gregor musiał na
nią spojrzeć po tych słowach. Wyglądała jakby miała zaraz zemdleć, cała
zbladła, a usta lekko drżały. Wolał się na razie nie ujawniać Finowi, czekając,
co Wiktoria odpowie.
— Ale jak to? To
jest wasze dziecko, nie mam prawa się wtrącać.
Zapadła na
moment niezręczna cisza. Dziewczyna dopiero po wypowiedzeniu tych słów,
przypomniała sobie, iż nie znajduje się sama w pomieszczeniu. Silnie walczyła z
odruchem puknięcia się w czoło. Gregora pewnie musiało to zaboleć. Nie
spojrzała jednakże na niego.
— Jest nasze
owszem, ale możesz je zobaczyć kiedy tylko zechcesz. Nie chcemy cię odcinać. W
umowie niczego takiego nie zawarliśmy. Zastanawialiśmy się z Igą, czy jesteś
może w Polsce, ponieważ wybieramy się tam za tydzień w odwiedziny do Michała i
zabieramy oczywiście małego.
Zastanowiła się
przez moment i zwalczając strach, spojrzała na siedzącego nieopodal szatyna.
Nie ruszał się, usta miał zaciśnięte, ale jego oczy wyrażały pragnienie, aby
poważnie to przemyślała i jednak wyraziła zgodę, skoro pierwsi wyciągnęli rękę.
— W porządku —
mruknęła niepewnie.
— Możecie
przyjść oczywiście z Thomasem, będzie nam bardzo miło.
Poczuła się
bardzo niekomfortowo słysząc te słowa. Chciała ze wszystkich sił zapomnieć o
Morgensternie. Okres ich związku nie okazał się zbyt radosny. Praktycznie cały
czas się kłócili nawet o najmniejsze błahostki. Od momentu zerwania tylko kilka
razy zastanowiła się, co u niego słychać, ale nigdy nie zrobiła nic, aby
zaczerpnąć odpowiednich informacji. Właściwie niewiele ją to obchodziło.
— Nie jestem już
z Thomasem, to była kompletna pomyłka — poinformowała bez najmniejszego śladu
emocji.
— Przykro mi —
powiedział po chwili Fin.
— Mi ani trochę,
sądzę, że to dobra decyzja — oznajmiła, mimowolnie się uśmiechając, co nie
uszło uwadze Gregora. Dalej był jednak spięty. — Jest jednak ktoś, kto bardzo
chętnie zobaczyłby Milo.
— Niby kto? —
Ville nie krył zaskoczenia, zdawał się nawet lekko zaniepokojony. — Twój
ojciec? Siostra?
— Gregor —
odpowiedziała szybko, nie będąc pewną odpowiedzi.
Zapadło
milczenie, które niesamowicie raniło jej serce. Wolała nie myśleć, co sam
Gregor musiał czuć w tamtej chwili.
— Nie ma mowy! —
zaprzeczył gwałtownie. — On już wyszedł z psychiatryka? To zbyt ryzykowne, aby
dopuszczać go do dziecka.
— Nie wiesz jak
bardzo się mylisz, a w dodatku nie masz zielonego pojęcia o schizofrenikach —
odparowała, a w jej głosie słychać było rosnący gniew. — Gregor nigdy nie
zrobił by krzywdy dziecku, żadnemu, a już zwłaszcza temu, które posiada jego
geny. Wbrew wszelkim stereotypom schizofrenik nie jest kimś, kto mógłby biegać
po mieście z siekierą i odrąbać twój łeb!
Poczuła wyraźny
uścisk na nadgarstku, więc odwróciła swój wzrok od telefonu. Oczywiście to
Gregor ją trzymał. Miał wówczas przygaszone, smutne spojrzenie. Wiktoria
szczerze pragnęła ukręcić Ville łeb za te nieprzemyślane, głupie słowa. Szatyn
jednak ruchem warg dał jej do zrozumienia, że musi się w tej chwili uspokoić.
— Okej, niech
przyjdzie — usłyszała Fina. — Mam jednak dwa warunki, które musisz spełnić.
— Niby jakie? —
Maliniak uniosła brew, choć wiedziała, że Larinto nie może tego zobaczyć.
Brzmiała już znacznie spokojniej, mimo że dalej była podminowana wcześniejszym
komentarzem.
— Musisz przyjść
z nim. Nie wyobrażam sobie, żeby przyszedł sam, nie wiedziałbym co robić w
razie... przykrych ewentualności.
— Jaki jest
drugi warunek? — prychnęła.
— Pierwsza
weźmiesz Milo na ręce i będziesz trzymała się cały czas blisko Schlierenzauera.
Zaraz, stop. Ona
ma wziąć dziecko na ręce? Ona, która zawsze trzymała od siebie bachory jak
najdalej? Przecież ona się popłacze — z powodu paniki, strachu, obrzydzenia,
złości i wszystkich innych emocji po kolei; tych negatywnych oczywiście. Nie da
rady wziąć dziecka, nie była nawet pewna czy będzie w stanie odważyć się wejść
do pomieszczenia, w którym to małe, śliniące się COŚ będzie przebywać.
Spojrzała na Gregora, mając doskonałą
świadomość tego, jak musi strasznie wówczas wyglądać. A on był smutny i to
wyjątkowo mocno. Patrzył na nią, jakby była ostatnią deską ratunku; w gruncie
rzeczy tak właśnie było. Błagał ją, aby się zgodziła, widziała to w oczach
Gregora.
Kochała te oczy,
okazało się to dla niej całkowicie nowym uczuciem. Od momentu, w którym sama
przed sobą przyznała się do miłości, jaką go darzyła, nowe doznania zalewały ją
falami. Czuła się tak bardzo na miejscu. Wiedziała, że nie może go zawieźć,
musiała się poświęcić i chciała to zrobić.
Dla niego, dla
mężczyzny, którego kochała, pragnęła jego szczęścia całą sobą. Uśmiechnęła się
w stronę Gregora pokrzepiająco i pokiwała głową.
— W porządku,
zgadzam się — powiedziała wreszcie. — Musisz mi tylko podać adres, a na pewno
się tam spotkamy.
Ustalili
wszystkie szczegóły, a Gregor wszystko skrupulatnie notował na kartce. Nie
ujawnił jednakże swojej obecności przy rozmowie, pozostając do samego końca
cicho niczym mysz pod miotłą.
— Wiktoria, ty
dalej utrzymujesz kontakt z Gregorem? Szczerze myślałem, że go nie tolerujesz.
— Utrzymuje —
odparła jedynie. — Na pewno się ucieszy z możliwości zobaczenia Milo.
— Na pewno —
mruknął. — Proszę jednak, abyś nie powtarzała mu tych przykrych słów, które
mówiłem. Skoro i tak przyjdzie, to nie mają one już znaczenia, a ja czułbym się
głupio.
— Okej, nie
powtórzę ich, muszę kończyć. Cześć.
Nie czekając na
pożegnanie, rozłączyła się i rzuciła telefonem w najdalszą przestrzeń łóżka.
Była wściekła, nie próbowała nawet tego ukrywać. Skrzyżowała ręce na piersi, a
jej wściekłe warczenie roznosiło się po całym pomieszczeniu.
Gregor spokojnie
przybliżył się do niej, a że łóżko okazało się dwu osobowe, położył się obok.
Bez słowa przytulił ją do siebie, Wiktoria natomiast położyła głowę na ramieniu
skoczka.
Gdy się dobrze
nad tym wszystkim zastanowili, oboje uznali, że to właściwie pierwszy raz
zaistniał między nimi taki rodzaj bliskości. Wcześniej albo dotykali się
wyłącznie przypadkowo na góra kilka sekund, albo podobne gesty prowadziły do
seksu lub namiętnych pocałunków. Nigdy dotąd nie przytulili się tak po prostu,
nie leżeli obok siebie. Okazało się to całkiem przyjemne.
— Przepraszam cię
za niego — zaczęła Wiktoria już spokojniejszym głosem. Sprawiała wrażenie, iż
uleciała z niej niemal cała energia. — On nie ma zielonego pojęcia o
schizofrenii.
— Rozumiem jego
obawy, zanim sam zachorowałem, podobnie jak on unikałem ludzi chorych psychicznie.
To normalna reakcja zdrowego człowieka — odpowiedział natychmiast, w jego
głosie nie było słychać żalu.
— W takim razie
jestem nienormalna — zaśmiała się nerwowo. — Nigdy nie chciałam od ciebie
uciec. No... może na początku, ale sam wiesz, że wtedy nie było między nami
najlepiej.
Między nimi
zapadło milczenie, nie okazało się jednak krępujące. Nigdy takie nie było.
Wiktoria wtuliła się w ciało Gregora jeszcze bardziej. Czuła się bezpiecznie i
bez najmniejszych problemów mogła zapomnieć o bólu brzucha. Od szatyna
emanowało przyjemne ciepło, sprawiające, że miała najszczerszą ochotę zamknąć
oczy, aby usnąć w jego ramionach.
— Mogę wiedzieć
dlaczego? — zadał pytanie tak nagle, że Wiktoria gwałtownie otworzyła oczy i
musiała przez dłuższą chwilę zastanowić się, o co tak właściwie chodzi. —
Dlaczego nie unikasz takich ludzi jak ja?
O to mu
chodziło. Cała się spięła, gdy wspomnienia z dzieciństwa wróciły. Bała się,
cholernie się bała schizofreników, jednak tylko do pewnego momentu w swoim
życiu. Nie była pewna, czy chce o tym mówić.
— Znałam już
wcześniej jednego schizofrenika, który był dla mnie niczym wujek, ale gdy
miałam dziesięć lat, popełnił samobójstwo — powiedziała na jednym wydechu,
mając dzięki temu nadzieję, że głos się jej nie załamie. — Powiesił się na
drzewie.
— Powiedziałbym,
że mi przykro, ale w mojej sytuacji brzmi to raczej żałośnie — usłyszała jego
głos niedaleko lewego ucha. Jego gorący oddech przyjemnie pieścił jej skórę.
— Trochę na
pewno — jej twarz przyozdobił wyraźny grymas. — Jesteś pewien, że chcesz poznać
tę historię? — spytała, żywiąc nadzieję, że jednak się rozmyśli.
Słyszała
wyraźnie, jak wypuszcza powietrze z płuc. Z pewnością zastanawiał się nad
odpowiedzią. Miał świadomość, że będzie to dla niej trudne, ale chciał wiedzieć
jak najwięcej. Nie do końca znał wszystkie motywy jej działań. Skoro obiecali
sobie, że od teraz będą razem, to chyba powinien wiedzieć, co nią kieruje?
— Tak, o ile
dasz radę — oznajmił wreszcie, patrząc na Wiktorię ze współczuciem.
Cholera. Czy byłaby
w stanie mu odmówić? Nigdy na dobrą sprawę nie umiała stać się asertywna. Gdy
to do niej dotarło, wiedziała już, że nie odmówi.
— Cóż — zaczęła
powoli, przymykając ciężkie powieki. — Niewiadomo dokładnie co powoduje
schizofrenię. Każdy może na nią zachorować w każdym momencie życia, ja również.
Człowiek, którego nazywałam wujkiem był najlepszym przyjacielem mojego ojca i
razem z nim pracował, miał niewiele ponad trzydzieści lat. Odkąd pamiętam,
odwiedzał nas niemal codziennie, szybko złapałam z nim kontakt. Często
przynosił mi różne zabawki albo dawał pieniądze na słodycze — zaśmiała się
gorzko, przerywając mówienie na jakąś minutę. — Nadużywał jednak alkoholu i
większość podejrzewa, że właśnie z tego powodu zaczął... dziwaczeć — zawahała
się na moment. — Wszystko spadło na niego niczym lawina; stracił pracę, żona go
zostawiła, syn się do niego nie przyznawał. Został wyrzucony z domu i z tego co
pamiętam, pomieszkiwał u nas przez jakieś dwa miesiące. Ojciec wyjątkowo go
lubił, ja zresztą też — nie umiała powstrzymać uśmiechu, jaki wkradł się na jej
usta. — Nie wiem, na jaki rodzaj schizofrenii cierpiał, jednakże było to coś
zgoła innego, aniżeli u ciebie. Bardzo często śmiał się bez powodu, roznosiła
go energia, nie potrafił usiedzieć na miejscu, dość szybko mówił; czasem
cholernie nieskładnie i bez większego sensu, ale to zdarzało się mu
sporadycznie. Upierał się, iż potrafi widzieć aurę każdego człowieka. Lubił ze
mną przebywać i rozmawiać, gdyż twierdził, że mam bardzo dobrą, przyjemną aurę.
— Miał rację —
przerwał dziewczynie Gregor, obdarowując ją pocałunkiem w czubek głowy.
— Też widzisz
aury? — spytała z wyraźnym zainteresowaniem. — Raczej wątpię, bo w takim
wypadku nigdy nie podszedłbyś do Sandry bliżej niż na trzy metry — sarknęłam. —
Głupie dziewczę.
— Czemu mam
dziwne przeczucie, że Sandra tego waszego wujka raczej nie lubiła?
— Nie wiem —
powiedziała od razu. — Tak czy siak masz zupełną rację. — Wujek mówił dziwne
rzeczy, robił dziwne rzeczy i podobno niestworzone obrazy widział na co dzień.
Sandra zaczęła się go cholernie bać. Możliwe, że zaczęła unikać ciebie i
rozwiodła się z tobą, tylko dlatego iż ma traumę z dzieciństwa. Do dziś
pamiętam jak zarzekała sie, że nie chce mieć już do czynienia z żadnym
schizofrenikiem, choć nasz wujek nigdy jej nic nie zrobił złego.
Gregor jedynie
wzruszył ramionami, nie przejmując się najwyraźniej swoją byłą żoną. Wiktoria
była bardzo zadowolona z takiego obrotu sprawy.
— Jednak
któregoś wieczoru — kontynuowała. — Wujek wpadł w szał i pokłócił się z moim
tatą. Nie miałam zielonego pojęcia o co chodziło, ale rodzice nie chcieli, aby
jeszcze kiedykolwiek się do mnie zbliżał. Ojciec wyrzucił go z mieszkania,
niedługo po tym wujek się zabił. Ostatnie słowa jakie do mnie skierował,
mówiły, że schizofrenicy nigdy nie krzywdzą osób, które kochają. Nigdy. Nie
rozumiałam wtedy, dlaczego to powiedział i byłam mocno wystraszona, tym
bardziej, że tata niemal siłą wyrzucił go za drzwi.
Przerwała na
moment, starając się opanować łzy, który cisnęły się jej do oczu. Gregor
jedynie mocniej przycisnął Wiktorię do swojej piersi, delikatnie głaszcząc po
głowie.
— Wiesz, co się
stało? — spytała zachrypniętym od płaczu głosem. — Kiedy miałam szesnaście lat
dowiedziałam się, że Sandra wmówiła rodzicom, że wujek próbował ją zgwałcić.
Oczywiście kłamała, bo chciała po prostu, aby już z nami nie mieszkał. Jako
mała gówniara nie sądziła, że wujek może się zabić z powodu samotności. Ot cała
historia. Nigdy nie lubiłyśmy się z siostrą, ale po tym wydarzeniu oddaliłyśmy
się od siebie o całe lata świetlne, tak pozostało do dzisiaj. Nie wybaczyłam
jej tego i nie wybaczę.
— Nigdy nie
przeszło ci przez myśl, że faktycznie mógł chcieć ją skrzywdzić? — Gregor
zszokował Wiktorię tym pytaniem. — Kiedy wpada się w letarg, nie ma się
świadomości własnych czynów — dodał, widząc zszokowany wyraz twarzy Wiktorii.
— Nie, nie
przyszło. Zresztą Sandra sama się przyznała do tego sześć lat później. Wujek zawsze
miał lepsze kontakty ze mną i więcej rozmawialiśmy, ale Sandrę też kochał
niemal jak córkę, a ona go zdradziła.
Nie wiedział co
ma jej powiedzieć, jak pocieszyć. Zdarzyło mu się to chyba pierwszy raz od
początku ich znajomości. Myślał, że będą milczeć przez pewien czas, a temat
został zakończony, zdziwił się więc, gdy znów się odezwała:
— To wydarzenie
na pewno mnie ukształtowało i sprawiło, że jestem jaka jestem. Ufam wszystkim
ludziom, pomagam im, nie chcąc, żeby czuli się osamotnieni. Właśnie wtedy zaczęto
do mnie mówić "Matka Teresa", a dzieciaki w szkole trochę się
nabijali z tego, jak łatwo można mnie
wykorzystać, ale nigdy mnie to specjalnie nie ruszało.
— I dlatego
zbliżyłaś się do mnie? — spytał.
— Dziwnie to
zabrzmi, ale przypominałeś mi czasem wujka. Dzięki temu byłam w stanie domyślić
się co ci dolega w dość krótkim czasie.
— Mieliśmy
cholernie dziwne początki, ale najważniejsze, że się wreszcie odnaleźliśmy —
powiedział z uśmiechem, po czym pocałował ją z czułością.
***
Nie denerwuj się
Wiktoria, naprawdę nie ma czym. To przecież tylko głupi bachor, który nie zrobi
ci żadnej krzywdy. Ma jedynie pięć miesięcy, więc w najgorszym wypadku cię
oślini.... ble, już samo to jest wystarczająco obrzydliwe. Nie zabawisz tam
przecież długo ani się obejrzysz, a będzie po wszystkim. Wystarczy jedynie nie
warknąć na dzieciara i się nie rozpłakać. Jak dobrze, że nie masz już okresu.
Jeden problem z głowy.
Nie denerwuj się
Wiktoria, naprawdę nie ma czym. To przecież tylko....
— Stresujesz się
Wiki? — zadał beztrosko pytanie, zmieniając stację w radiu. Już po chwili do
moich uszu doszła piosenka Christiny Aguilery.
No ja go kurwa
zabije, za takie pytania!
— Nie, skąd ci
to przyszło do głowy? — starałam się brzmieć równie wesoło jak on, choć w głębi
duszy, czułam, jakbym właśnie jechała samochodem Gregora, nie na spotkanie z
bezbronnym dzieciakiem, a na publiczną egzekucję.
— Wyglądasz mimo
wszystko na lekko spiętą...
Czy on żartuje,
czy naprawdę jest na tyle głupi?
— Robię to tylko
dla ciebie, żebyś mógł zobaczyć chłopca. Ja wcale nie mam ochoty tam jechać —
powiedziałam, wpatrując się w swoje zaciśnięte na kolanach dłonie. — Mam
nadzieję, że nie będziesz rozczarowany.
Nie powiedział
nic na moje słowa, za co właściwie byłam ogromnie wdzięczna. W duchu cała się
trzęsłam, było mi niedobrze, a ostatnie czego chciałam, to kontynuacja tematu o
moim samopoczuciu.
Dom Michała jak
się okazało nie znajdował się zbyt daleko, ale mimo wszystko zdecydowaliśmy się
pojechać samochodem. Im bliżej celu, tym gorzej się czułam. Kiedy stwierdziłam,
że zostały nam jakieś dwie minuty jazdy, zaczęłam modlić się, aby nie zemdleć
zaraz po zobaczeniu tego bachora. Nie wiedziałam czy ustanę na nogach.
Było całkiem
ciepło, więc nie zdziwiło mnie, że całą obstawą czekali już na nas przed domem
jednorodzinnym.
Moja chwila
prawdy.
Nie wywal się na
szpilkach.
Jesteś dzielna.
Czemu nie
ubrałam Adidasów?
Dlaczego nie
związałam włosów i teraz każdy lata mi w inną stronę?
O cholera,
dziecko!
— Wiktoria, jak
myśmy się dawno nie widzieli, jak się czujesz? — Michał brutalnie przerwał mi
moje wewnętrzne monologi, rzucając się na mnie, niczym kobieta na nową parę
szpilek w butiku, w dodatku na wyprzedaży. — Wyglądasz prześlicznie po ciąży! —
dodał, lustrując mnie od góry do dołu.
Kątem oka
zauważyłam, jak Gregor spogląda na Michała z rządzą mordu, więc miałam
nadzieję, że opanuje się i nie przyłoży mu w twarz, bo byłoby już po wizycie, a
mimo wszystko chciałam, aby mój facet coś z tego miał.
Koło Michała
stali uśmiechnięci państwo Larinto (nie zostałam zaproszona na ślub, jaka
szkoda), a Iga trzymała na rękach małego Milo z prawdziwym szczęściem wypisanym
na twarzy. Jeżeli wcześniej sądziłam, iż jestem spięta, to teraz nie mogłam
ruszyć się choćby o milimetr.
Wiedziałam, że
serce Gregora wyrywa się do dziecka, ale tak jak się umawialiśmy, potulnie stał
za mną, czekając, aż to ja wykonam pierwszy ruch.
Bardzo, bardzo
nie chciałam go wykonywać.
— Zapraszam do
środka — odezwał się znów Michał, lekko podskoczyłam na dźwięk jego głosu, ale
potulnie udałam się wraz z resztą do salonu.
Okazał się cały
zapełniony dziecięcymi zabaweczkami, więc trzeba było patrzeć pod nogi, żeby
nie wywinąć orła. Uroczo.
Iga usiadła na
przeciwko mnie, dzięki czemu zyskałam niepowtarzalną okazję, aby cały czas
przyglądać się bezzębnemu przedstawicielowi rasy ludzkiej, który patrzył na
mnie takim wzrokiem, jakbym była najgorszym obrazem, jaki dane mu było zobaczyć
w jego krótkim życiu.
Nawzajem bachorze.
Usłyszałam jak Gregor,
który usadowił się po mojej prawej stronie, prycha śmiechem. Chciałam zgromić
go spojrzeniem, ale coś nie pozwalało mi oderwać wzroku od tego dzieciaka. Miał
intensywne niebieskie tęczówki oraz krótkie brązowe włosy. Nie mógł się
odwrócić w drugą stronę, podobnie jak ja, zaczęłam czuć potworny ból głowy.
— Chcesz go potrzymać,
chyba też jest tobą zainteresowany — głos Igi wyrwał mnie z letargu, w którym
się znalazłam.
Nie chcę.
Chcę uciec.
Teraz.
Miałam w pierwszej
chwili odmówić w dość efektowny sposób, jednak zdecydowany uścisk na prawym
ramieniu, ostatecznie zaważył na podjętej przeze mnie decyzji.
— Jeśli mogę, to z
wielką chęcią — odpowiedziałam z uśmiechem, mając szczerą nadzieję, że wcale
nie wygląda na wymuszony.
Wstałam, a moje nogi
były jak z waty. Wzięłam mimo wszystko trzy głębsze oddechy i jakoś dałam radę
podejść do tego dzieciaka.
— Wiesz, jak go
trzymać? — spojrzała na mnie wnikliwie lecz bez najmniejszego śladu nagany. Nie
pretendowałam nigdy do zwycięstwa w kategorii "Matka Roku".
I nie będę.
Nigdy.
Poczułam się jak
idiotka, ale trwało to raptem kilka sekund. Spokojnie. Wszystko pod kontrolą.
Oddychaj. Stój pewnie na nogach. Gregor stoi zaraz za tobą, w razie czego
zostaniesz złapana.
Tak, na pewno.
Wszyscy rzucą się, aby
ratować tę fabrykę śliny.
Starałam się skupić, na
kierowanych w moją stronę zdaniach z instrukcjami: "Jak poprawnie trzymać
nowego przedstawiciela rasy ludzkiej", ale gdzieś mi to wszystko
pouciekało, więc w końcowym rozrachunku i tak zdałam się na przypadek, wiedząc,
że jestem obserwowana przez cztery pary oczu.
Stała się wielka
chwila! Wiktoria trzyma dziecko!
Trzymam go pięć sekund,
a już ślina leci ostrą strugą.
Po prostu
fantastycznie, moja koszulka będzie wdzięczna za takie potraktowanie.
Nie krzycz, nie krzycz,
nie...
— Jaki on śliczny —
wychrypiałam z powątpiewaniem. W gardle niesamowicie mi zaschło i jedyne o czym
marzyłam, to filiżanka herbaty.
Wróć... na taką traumę,
to tylko coś z procentami.
Poza tym dziecko było
okropne.
Co się dziwisz jak ma
twoje geny, bum!
— Całkiem nieźle sobie
radzisz — usłyszała głos Ville i o dziwo pozwoliło mi się to troszkę rozluźnić.
Okazał się pierwszym, który coś powiedział od czasu, gdy trzymałam Milo na
ręce. — Wszystko w porządku? — spytał, marszcząc brwi.
— W jak najlepszym —
oznajmiłam hardo, mając odwagę poprawić sobie chłopca na rękach. Nie spuszczał
ze mnie badawczego spojrzenia, które zaczęło powoli irytować. — Jest całkiem
spokojny — powiedziałam zaskoczona. Do tamtej chwili myślałam, że gdy tylko go
dotknę wybuchnie histerycznym płaczem, a ja będę zmuszona kupić sobie proszki
na ból głowy.
Życie potrafi
zaskoczyć.
Dzieciak uczepił się
mojej koszulki swoimi oślinionymi łapkami po czym przytulił swoją głowę do
moich cycków.
Wszyscy byli rozczuleni
i zachwyceni.
Ja zauważyłam, że dzieciak
mnie obficie osmarkał.
— Do twarzy ci z
dzieckiem — odezwał się Michał, miałam wówczas najszczerszą ochotę urwać temu
idiocie łeb.
Ja i dziecko? To się
znajduje na dwóch przeciwległych biegunach!
Okej, spokojnie.
Wzięłam wdech.
Do małych dzieci powinno
się coś mówić, prawda? Ludzie zawsze do nich gadają jakieś kompletne idiotyzmy,
ale ważne, że buzie im się nie zamykają. Powinnam coś chyba do niego
powiedzieć.
Spojrzałam w dół. Milo
wciąż się gapił, śliniąc się i wymachując rączkami. Nie, to nie jest słodkie.
Zabierzcie mnie stąd.
Nie, chyba jednak nie
dam rady nic do niego powiedzieć. Ten dzieciak strasznie mnie peszy. Trudno,
nie obiecałam się z nim bawić. Wzięłam na ręce? Wzięłam! No więc sprawa
załatwiona. Teraz tylko wystarczy dać go Gregorowi i nie będę musiała już tego
dzieciaka w ogóle dotykać.
O, zaczął coś gaworzyć.
Ekstra, tego było mi trzeba.
— Chyba cię polubił —
znów odezwał się Michał.
Zabijcie mnie. Teraz.
Zaraz. Natychmiast.
Iga wraz z Ville
zaczęli patrzeć na mnie z prawdziwym współczuciem, jakby żałowali, że sama
zdecydowałam się oddać biologicznego syna, nie zaznając cudów rodzicielstwa.
Przecież tak cudownie wyglądam z dzieciaczkami... im wszystkim się chyba we
łbach poprzewracało. Co jeśli będzie mnie namawiał na zrobienie sobie bobasa?
Ja umrę!
Bez słowa odwróciłam
się, spoglądając na Gregora. Był bardziej niż zachwycony i niech mnie piorun
trzaśnie, jeśli nie miał łez w oczach. Cholera... to nie wróży nic dobrego na
przyszłość.
Znów odetchnęłam. Dobra
koniec tej szopki, zrobiłam to co miałam zrobić. Teraz chyba mogę z czystym
sumieniem oddać Milo w ręce Gregora. Milion razy bardziej doceni ten cud
narodzin aniżeli ja. Ostatni raz spojrzałam na Ville, a gdy ten pokiwał głową,
przekazałam niemowlę w jego ręce.
Boże, jestem uratowana.
Przeżyłam. Nie zwymiotowałam. Nie zemdlałam. Jeden z moich największych
życiowych sukcesów. Teraz będzie z górki. Trochę się Schlieri z nim pobawi,
poprzytula, pozachwyca i wracamy do domu.
Muszę wreszcie nawilżyć
gardło.
— Jak wspaniale Michaś,
że zrobiłeś herbatę! — zachwyciłam się, siadając przy stole, całkowicie już
rozluźniona. — Co u ciebie słychać?
Nigdy jeszcze rozmowa z
Michałem nie sprawiła mi tyle przyjemności co wtedy. Czułam się lekka jak
piórko, a Gregor przez ten czas mógł poznać Milo, nadzorowany przez prawnych
opiekunów dzieciaka.
Wszyscy szczęśliwi.
A mi udało się spełnić
dobry uczynek.
***
— Dziękuję — usłyszała.
— Dzięki tobie mogłem go zobaczyć, jest doprawdy wspaniały.
Aha. Trudnych tematów
ciąg dalszy, a właściwie ciągle ten sam. Szkoda. Liczyła na kolejną spokojną
noc w objęciach ukochanego. Po dwóch dniach zwłoki, zdecydowała się wreszcie
dzielić z nim łóżko.
— Nie dziękuj —
odpowiedziała lekko poirytowana. — Gdyby nie ja, to w ogóle nie byłoby tej
całej chorej sytuacji. Zresztą, naprawdę musimy o tym teraz rozmawiać? —
spytała, kreśląc paznokciem wzory na jego torsie.
— Nie — odparł niemal
od razu. — Do niczego nie będę cię przymuszał, nie martw się.
— Chciałbyś mieć
dzieci, prawda? — spytała niewiadomo dlaczego, zanim jeszcze zdążyła ugryźć się
w język.
Cholera, przecież nie
chce o tym teraz rozmawiać.
— Tak, chciałbym. Wiem
jednak, że ty nie chcesz, widziałem to dzisiaj wyraźnie w twoim spojrzeniu. I
chyba tylko ja, bo reszta wydawała się przekonana. Nie chcesz dzieci, to ich
nie będzie.
Skrzywiła się
mimowolnie. Nie chciała, aby poświęcał się z jej powodu. Kochała go i to
bardzo, ale bycie matką? Ten pomysł wydaje się wręcz tragiczny.
— Gregor... a może ty
powinieneś jeszcze raz zastanowić się, czy chcesz ze mną być? — wyrzuciła to z
siebie znacznie szybciej, niż zamierzała. — Skoro chcesz założyć rodzinę, to
ja... nie jestem odpowiednia.
— Co ty najlepszego
pleciesz? Kocham cię, nie mógłbym znów cię stracić z tak błahego powodu. Ty mi
do szczęścia wystarczysz, potrzebuję cię.
Dla Wiktorii to nie
jest błahy powód, ale skoro on tak uważa...
— Kocham cię Gregor —
powiedziała. — Też cię potrzebuję.
Uniosła się na rękach i
przez kilka chwil wpatrywała się w jego oczy. Uwielbiała to robić. Miał takie
ciepłe, hipnotyzujące spojrzenie. Znajome. Takie, które sprawiało, że
zapominała o wszystkich problemach i liczył się wtedy tylko on. Odnosiła wrażenie,
że potrafi czytać we niej jak w otwartej księdze, lecz wcale jej to nie
przeszkadzało.
Ujął twarz Wiktorii w
swoje dłonie, a w chwili, w której kobieta poczuła jego język na swoich
wargach, całkowicie utraciła resztki zdrowego rozsądku. Pragnęła, aby całował
ją i dotykał zupełnie tak, jak kilka miesięcy temu.
Dotarło do niej wówczas,
ile czasu minęło od ich ostatniego razu i pogłębiła jeszcze ten pocałunek,
czując przyjemne dreszcze na całym ciele. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, jak
bardzo go pragnęła i tęskniła za jego ciałem.
Odrywając się od ust
Gregora zaczęła całować oraz podgryzać szyję. Pachniał i smakował tak cholernie
znajomo, cholernie dobrze! Czucie jego przyspieszonego pulsu na ustach,
dodatkowo podniecało ją, zachęcając do dalszego działania.
Zjechała niżej,
obdarowując go pocałunkami, a gdy dotarła do sutków ostrożnie drażniła je
zębami, łagodząc ból językiem.
Tak cudownie mruczał i
był tak diametralnie inny od Thomasa. Każdy wydany przez niego dźwięk aprobaty
nakręcał ją coraz bardziej i bardziej. To uczucie graniczyło z szaleństwem, ale
chciała przeżywać je od tamtej pory jak najczęściej. Pod wpływem kontaktu z
jego ciałem, Wiktorii przypomniały się wszystkie poprzednie zbliżenia.
Tym razem jednak to nie
był układ ani żadna umowa. Kochała go naprawdę, chcąc sprawić jak najwięcej
przyjemności, udowodnić, że jej uczucia są całkowicie szczere. Pierwszy raz.
Liczył się on, nie ona i cholernie jej się to podobało.
Kiedy dotarła do linii
bokserek, przejeżdżając po niej językiem, poczuła, jak spinają się wszystkie
jego mięśnie, a dłoń którą wplótł w gęste, czarne włosy, mocniej się na nich
zaciska.
Taki rozkoszny ból. Tak
bardzo podniecający. Jak ona kocha tego faceta. Chciała go zadowolić, jak tylko
potrafiła najlepiej. Cudownie byłoby usłyszeć znów swoje imię wypowiadane przez
niego.
Ale zatrzymał ją i
zanim zdążyła coś powiedzieć, wpił się w jej usta, pozbawiając oddechu.
Przestała myśleć o czymkolwiek, teraz istniała tylko ta chwila. Postępowała
całkowicie instynktownie, nie chcąc, aby się to kiedykolwiek skończyło. Nikt
nie potrafił całować tak jak on. Nie rozumiała, jak mogła wcześniej tego nie
zauważać. Jak mogła pokochać go dopiero teraz. Pasował do niej, a ona pasowała do niego.
Ssał jej górną wargę, a
następnie dolną, chcąc dokładnie zapamiętać jej smak. Wpił się w jej usta z
szaloną pasją, penetrując dokładnie wnętrze. Ich języki połączyły się w
szalonym tańcu, który przerywany był jedynie głębokimi oddechami.
Wiktoria zjechała
niżej, znów pokonując tę samą drogę co wcześniej, upajając się smakiem jego
skóry. Z ogromną przyjemnością słuchała jęków, które co jakiś czas wydobywały
się z ust mężczyzny. Smakował trochę inaczej niż ostatnio. Wszystko okazało się
bardziej intensywne, a przy tym znacznie przyjemniejsze.
Kochała go, tak mocno,
bezgranicznie, do szaleństwa. Żałowała, że dopiero pod wpływem podstępu, zdała
sobie z tego sprawę. Mogła posiadać to wszystko dużo wcześniej. A gdy ona
smakowała jego ciało, Gregor powtarzał jej imię i nic wówczas nie zdawało się
bardziej podniecające niż te słowa. Była w raju. On jej chciał, naprawdę
pragnął. Myślała, że śni.
Kiedy ponownie dotarła
do bokserek, przejechała dłonią po wrażliwym miejscu, słysząc stłumiony jęk.
Nie zastanawiając się zbyt długo, zsunęła jego bieliznę, czując jak penis
powoli sztywnieje pod wpływem jej dłoni. Przesunęła kilka razy ręką po całej
jego długości, a następnie powoli wzięła do ust. Zupełnie nie słyszała słów,
wypowiadanych przez Gregora. Nie do końca zdawała sobie sprawę, z tego co się
właśnie dzieje. Krew szaleńczo buzowała jej w żyłach, a w uszach szumiało.
Tylko on, tylko on,
powtarzała sobie w głowie, kiedy wsunęła jego członek niemal do końca, a wolną
dłonią z wyczuciem pieściła jądra. Jęczał tak cudownie. Wiktoria nie pamiętała,
kiedy ostatnio czuła się tak dobrze. Pomagała sobie wolną dłonią,
przyspieszając jednocześnie tempo ruchów.
Słono—gorzki smak
również okazał się znajomy. Przyspieszyła jeszcze bardziej, upajając się jego
jękami. Musiała mocno zacisnąć uda, aby wytrzymać. Zacisnął dłoń na jej
czarnych włosach, powodując rozkoszny ból.
Wiedziała, że niebawem
dojdzie, a gdy wreszcie poczuła rozlewającą się w jej ustach ciepłą, lepką
ciecz, sama jęknęła głośno. Starała się połknąć wszystko, mimo nieprzyjemnego
drapania w przełyku. Słony w smaku i lekko drażniący, dokładnie tak, jak
zapamiętała. Nie było to może zbyt smaczne. ale pragnienie w jego oczach oraz
bezkresna przyjemność zrekompensowały wszystko. Gdyby mogła, zrobiłaby to
jeszcze raz. Miał takie piękne oczy.
Wiedząc, że teraz może
sprawić mu ból, delikatnie uwolniła jego członek ze swoich ust, oblizując
jednak własne wargi. Gregor patrzył na nią, niczym zahipnotyzowany, a Wiktoria
nie czuła się na siłach, aby cokolwiek powiedzieć. Trwali tak przez chwilę w
ciszy, bez przerwy patrząc nawzajem w oczy.
— Chodź do mnie,
kochanie — powiedział wreszcie szatyn, a kobieta wiedziała, iż nie może mu
odmówić. Szybko znalazła się przy nim, a on na nowo wpił się w jej usta, chcąc
poznać ich smak.
— Kocham cię —
powiedziała w przerwie między pocałunkami, zaczerpując tchu.
Patrzył wówczas na nią,
a w jego oczach pojawiły się radosne iskierki.
— Ja ciebie też kocham —
odpowiedział z pełną powagą, gładząc Wiktorię po policzku. — Nawet nie wiesz,
jak bardzo marzyłem o tych słowach.
Pocałował ją w czoło,
ucałował policzki, przejechał wilgotnym językiem po linii szczęki, kąsał
smukłą, delikatną szyję, a jego dłonie powolnymi ruchami badały całe ciało kobiety, chcąc
przypomnieć sobie każdy jej milimetr.
Kolejna eksplozja
doznań oraz uczuć, zalała ciało obojga. Wiktoria wiedziała, że nikt nigdy nie
da jej większej przyjemności, niż mężczyzna, w którego ramionach się wówczas
znajdowała. Jak mogła zrozumieć to dopiero teraz?
Z wyczuciem,
zachłannością i niesamowitą pasją odkrywał jej ciało na nowo wiedząc, czego
dokładnie potrzebuje. Kiedy wsunął się
dłonią pod nocną koszulę swojej ukochanej, czas jakby się zatrzymał.
Wiktoria gwałtownie
otworzyła oczy, wpatrując się wprost w brązowe oczy Gregora i wiedziała, że
niczego więcej do szczęścia nie potrzebuje. Nieprzerwanie patrzyli sobie w
oczy, podczas, gdy szatyn wsunął trzy palce w jej wnętrze, coraz szybciej poruszając.
Tak bardzo było jej
dobrze. Zagryzła mocno wargi, chcąc powstrzymać wszelkie odgłosy, które
mimowolnie wydobywały się z ust. Kiedy jednak Gregor zaczął poruszać się coraz
szybciej, nie była w stanie się kontrolować. W ekstazie odrzuciła głowę do
tyłu, jednocześnie mocno zaciskając powieki.
— Patrz mi w oczy.
Błagam, spójrz mi w oczy — usłyszała tuż nad swoim lewym uchem. — Chcę widzieć
rozkosz w twoich oczach.
Nie mogła się nie
posłuchać. Walcząc niemal z całym swoim ciałem, spojrzała na niego, wbijając
boleśnie dłonie w ramiona ukochanego. Nie wydawało się jednak, aby cokolwiek mu
wówczas przeszkadzało. Patrzyła więc nieprzerwanie, tak jak kazał i doszła
silnym orgazmem, zatapiając się jednocześnie w głębi jego źrenic. Nie trwało to
długo. Do końca nie zdawała sobie sprawy jak bardzo była podniecona już
wówczas, gdy sama go zaspokajała.
Jeszcze kilka chwil
pieścił ją, powodując serię głębszych oddechów. Uśmiechał się szeroko do
Wiktorii, obserwując każdą najmniejszą reakcję ciała. Pocałował ją w usta tym
razem delikatnie, subtelnie, ciesząc się każdym najmniejszym dźwiękiem
aprobaty. Była jego. Tak bardzo była jego.
Badali swoje ciała
nawzajem, nie odrywając ust oraz błądząc dłońmi, gdzie tylko wówczas
zapragnęli. Jak najbliżej siebie, niemal splątani.
Zasnęli dopiero nad ranem.
***
Kolejnego dnia Wiktoria
czuła się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Mimo małej ilości snu, rozpierała
ją wręcz energia. Minęła jej nawet złość na Dominikę oraz Kubę za tą
wcześniejszą mistyfikację, choć nie chciała tego na początku okazać. Chciała po
prostu doprowadzić do chwili, w której ukorzy się przed nią i powie głośno, że
to było bardzo złe posunięcie. Myślała, że ma rację.
— Przepraszałam cię już
tysiąc razy, mogłabyś wreszcie przestać! – krzyknęła na mnie Dominika. Trzeba
przyznać, że ona rzadko krzyczy.
Spojrzała na nią mrużąc
oczy, ale nie odezwała się. Dalej piła w spokoju sok pomarańczowy. Całe
towarzystwo zebrało się w salonie i obserwowało tę kłótnię z zawiedzionymi
minami. Wiktoria dobrze wiedziała, że to Dominika wszystko wymyśliła.
— Wiktoria, to było
ponad tydzień temu – przypomniała jej. – Nie zachowuj się jak dziecko.
— Oszukałaś mnie –
wycedziła wreszcie przez zęby. – Pierwszy raz w życiu. Wiedziałaś doskonale, że
mnie to zaboli. A mimo wszystko to zrobiłaś. – W oczach Maliniak pojawiły się
łzy.
Blondynka patrzyła na
nią przez kilka sekund z zaciętością, ale kiedy wreszcie odparła jej oskarżenia,
okazała tyle złości, ile jeszcze nikt u niej nie widział.
— Gdyby nie ja, nigdy
byś nie przyznała, że czujesz coś do Gregora. A wiesz dlaczego? Bo boisz się
przyznać do błędu! Matka Teresa od siedmiu boleści, zawsze była idealna. Ty się
za taką uważasz! Gdyby nie ja, dalej byłabyś sama! Nawet nie chciałaś
przylecieć na wesele Sandry, pamiętasz? To ja cię do niego namówiłam. Ja!
Gdybyś nie pojechała na ślub, nie poznałabyś Thomasa, wiesz?
Kobieta zaśmiałam się
na głos, odstawiając szklankę na blat.
— Tak, tak. Jeśli dalej
pójdziemy tym tropem, to mogę już teraz dziękować ci na kolanach, że nie jestem
dalej dziewicą. To ty mnie poznałaś z niemal wszystkimi facetami, czyż nie? No
więc Ci kurwa dziękuję!
Ta sytuacja była co
najmniej absurdalna. Nie chciała, aby doszło do czegoś takiego. Ale skoro
Dominika chce teraz na siłę podkreślić swoje wszystkie wspaniałe zasługi, a ją
oczernić, to zgoda. Niech tak będzie.
Wiktoria oderwała się
gwałtownie od blatu i podeszła do kanapy, na której siedziało niemal całe
towarzystwo. Kątem oka zobaczyła, jak Gregor patrzy się na nią ze zdziwieniem w
oczach. Była wściekła.
— Dziękuję ci, że
dzięki Tobie miałam się zawsze z kim pieprzyć, pasuje? – zaśmiała się kpiąco. –
Tylko wiesz co? Wcale się o to nie prosiłam. Doskonale sama dałabym sobie radę.
Nie potrzebuję, aby mną manipulowano!
Rozpłakała się na
dobre. Żeby nie było aż tak wyraźnie widać jej łez, odskoczyła do tyłu.
Widziała, jak Gregor podrywa się z miejsca, ale Dominika przytrzymała go
stanowczo za nadgarstek.
— Całe życie ktoś kurwa
mną manipuluje! Czuję się jak dziecko! Całe życie! Jakbym nic nie potrafiła
zrobić sama, jakbym nie potrafiła myśleć. Rodzice wybierali mi znajomych, Magda
wybrała nam robotę i kontrolowała każde moje działanie, Ty przez dłuższy czas
umawiałaś mnie na randki z facetami. Jakąkolwiek decyzję nie podjęłam, zawsze
była ona kwestionowana. I ty się dziwisz, że zyskałam przydomek Matki Teresy?
Nauczyłam się ulegać wszystkim i wszystkiemu. Jak mogłam postąpić inaczej,
skoro od zawsze wmawiano mi, że robię źle? – Cała się trzęsła, czując, że
jeszcze chwila a naprawdę się rozpadnie na kawałki. – Oto ja, obraz idealności!
Ulegałam do tego stopnia, że byłam niczym więcej tylko dziwką! Bo dlaczego nie?
Przecież komuś to pomagało. Czemu nie miałabym się poświęcić i zrobić z siebie
darmową prostytutkę?
Dominika niemal
bezwiednie spojrzała na Gregora, podobnie jak Magda z Darią, ale on zdawał się
tego w ogóle nie zauważyć. Wpatrywał się w Wiktorię jak zaklęty, a ona dopiero
wtedy zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała. Kuba z Wellingerem wbili
spojrzenia w podłogę.
— Kurwa przepraszam! — zreflektowała się, chowając twarz w
dłoniach. – Jestem pojebana.
— Nie ulega wątpliwości
– odezwała się Dominika. – Ale rozumiem o co ci chodzi, myślę, że wszyscy
rozumiemy.
Wiktoria spojrzała na
nią z niemym błaganiem.
— Kontrolując cię i
wybierając za ciebie, nieświadomie wszyscy utwierdzaliśmy cię w przekonaniu, że
sama sobie nie dasz rady. Pomaganie wszystkim, na każdy możliwy sposób, uznałaś
za jedyną dostępną opcję, udowodnienia samej sobie, że potrafisz zrobić coś
dobrze. Jakie to teraz oczywiste…
— Przepraszam –
usłyszała głos Magdaleny. Odwróciła się w kierunku swojej najlepszej
przyjaciółki. Wstała właśnie z zajmowanego wcześniej fotela i w przeciągu kilku
sekund przytuliła ją do siebie.
Dominika po krótkim wahaniu,
postąpiła podobnie. Wiktoria mimo wściekłości nie potrafiła odepchnąć żadnej z
nich. Chyba okazała się już zbyt wypompowana. Zamknęła jedynie oczy i przyjęła
je do siebie, czując, iż całe napięcie z niej uchodzi, niczym za dotknięciem
różdżki.
— Ja też przepraszam.
To co zrobiłam tydzień temu było złe. Wszelka kontrola ciebie i manipulacja
była zła.
Po usłyszeniu tych
słów, Wiktoria uśmiechnęła się. Zrozumiała, że to były słowa, które chciała od
niej wyciągnąć przez cały ten czas. Nie poczuła się mimo wszystko jakoś
szczególnie dobrze i lekko. Żałowała trochę tej awantury. Złość nagromadziła
się przez te wszystkie lata, a niedawna akcja uruchomiła jedynie zapalnik.
Okazało się, że jest tego zbyt wiele.
— No i co teraz –
odezwała się Dominika. – Jakiś dobry psychiatra i lecimy z tableteczkami na
nerwicę? – zaśmiała się nerwowo.
Prychnęłam śmiechem.
— Mi już nic nie pomoże
– oznajmiłam z grymasem na twarzy. – To pojebanie wrodzone. Trudno z tym żyć,
ale da się.
Po tych słowach, obie
kobiety zaśmiały się krótko, po czym wypuściły Wiktorię ze swoich objęć. Ta
niemal od razu spojrzała w kierunku swojego ukochanego i mina niemal od razu
jej znów zrzedła. Szybko do niego podeszła.
— Przepraszam, nie
powinnam tego mówić. Między nami nie ma już tego co było kiedyś, słyszysz?
Teraz już jest idealnie, tak jak powinno być. Kocham Cię.
Nie odpowiedział od
razu. Spojrzał jej w oczy, a następnie uśmiechnął się tak jak lubiła
najbardziej. Wiktorii od razu na ten widok spadł kamień z serca.
— Skoro ci to pomogło,
nie mam prawa narzekać na twoje słowa – oznajmił wreszcie. – Sam powinienem
zdać sobie sprawę, jak było na początku, ale przez długi czas tego nie
dopuszczałem. Jeśli teraz jest już dobrze, nie ma co roztrząsać – stwierdził pojednawczym
tonem, a następnie pocałował ją w czoło.
Dziewczyna poczuła po
kilku sekundach, również uścisk na ramieniu.
— Czasem warto
wykrzyczeć co nas boli – usłyszała głos Dominiki. – Wiem przynajmniej jak się
czujesz. To dobrze. Między nami zgoda? – spojrzała na nią poważnie.
— Zgoda – odparła wreszcie
Wiktoria i jeszcze raz się przytuliły.
***
Wieczór nadszedł dość
szybko. Udało się sprawić, że nikt do końca dnia się nie pokłócił. Razem
rozmawiali, śmiali się, oglądali filmy czy gotowali (choć do tego ostatniego Wiktoria
się zbytnio nie wyrywała). Na koniec dnia postanowili wyjść na spacer, aby
zażyć trochę świeżego powietrza oraz skorzystać z ostatnich promieni
słonecznych. Dzień ten należał do tych najcieplejszych w obecnym roku.
Kiedy wrócili z powrotem
do mieszkania, byli w jeszcze lepszych humorach niż wcześniej. Poza tym wrócili
do salonu bogatsi o trzy butelki słodkiego wina, aby jeszcze bardziej umilić
sobie wieczór.
— A co ze skokami? –
zagadnęła nagle Magdalena, czym wzbudziła zaskoczenie u Wiktorii.
— A co ma być? Mamy
czerwiec, sezon się skończył. A z tego co mi wiadomo, żaden z obecnych tu panów
nie ma zamiaru występować w Letnim Gram Prix – zakończyła, upijając łyk wina. –
Nie martw się, minie jeszcze trochę czasu, zanim Andy opuści cię na długie
miesiące.
Trzech skoczków
pokiwało głowami na znak, że zgadzają się z Wiktorią. Magda nie wyglądała na
specjalnie pocieszoną.
— Niby tak… —
posmutniała. – A ty nie miałaś zamiaru czasem jechać do Wisły?
— A na co ja tam? –
zdziwiła się. – Zdecydowanie bardziej wolę Puchar Świata, ma stokroć lepszy
klimat. No chyba, że umawiałyśmy się wcześniej, ale nic sobie takiego nie
przypominam – dodała po chwili.
Kiedy Magda miała już
odpowiadać, telefon Wiktorii zadzwonił. Kobieta zatrzymała Magdalenę ruchem
ręki i odebrała telefon przy wszystkich, zupełnie się nie krępując.
— Niemiecki numer –
zmarszczyła brwi. – Nie znam.
Na te słowa niemal
każdy przybliżył się nieznacznie w jej kierunku.
Odebrała, po drugiej
stronie panowała cisza.
— Halo?
Nic.
— Halo? Kto do mnie
dzwoni? – mówiła coraz bardziej zniecierpliwiona.
Kiedy się rozłączyła,
komórka na powrót zadzwoniła po dwóch minutach. Kolejny raz ten sam niemiecki
numer.
— Halo? Kim jesteś,
odezwij się.
Cisza.
— Słuchaj kimkolwiek
jesteś, to wcale mnie nie bawi. Jeśli zaraz…
— Z tej strony Richard
Freitag. Nie wierzę, że wciąż masz ten sam numer. Tak samo jak nie wierzę, że
odważyłem się zadzwonić.
Wiktorii prawie telefon
wypadł z ręki. Co ten facet może od niej chcieć? Poza tym Wiktoria była niemal
pewna, że ze skoczkiem jest też Marta. Poczuła ogromny lęk w ciągu jednej
chwili.
Jeśli to babsko tknie
Gregora chociaż palcem, zabije ją.
__________
Brak mi słów, aby wyrazić, jak bardzo jest mi wstyd. Zawiodłam was wszystkich jako autor. I nie pomogą tutaj żadne wyjaśnienia, ponieważ taka przerwa jest wręcz karygodna. Mogę jedynie was poinformować, że od kilku dni wasza autorka ma sztuczny tytanowy staw biodrowy i będzie miała drobny kłopot z odprawą na lotnisku :D
Teraz poważnie. Potwornie mi głupio, powtarzam po raz kolejny.
Zastały nam około trzy, cztery rozdziały do końca.
Nie, następny nie będzie za cztery miesiące. Tylko na początku lutego. Już się "maleństwo" pisze.
Brak mi słów, aby wyrazić, jak bardzo jest mi wstyd. Zawiodłam was wszystkich jako autor. I nie pomogą tutaj żadne wyjaśnienia, ponieważ taka przerwa jest wręcz karygodna. Mogę jedynie was poinformować, że od kilku dni wasza autorka ma sztuczny tytanowy staw biodrowy i będzie miała drobny kłopot z odprawą na lotnisku :D
Teraz poważnie. Potwornie mi głupio, powtarzam po raz kolejny.
Zastały nam około trzy, cztery rozdziały do końca.
Nie, następny nie będzie za cztery miesiące. Tylko na początku lutego. Już się "maleństwo" pisze.
Zaczęły mi się ferie. Mam nadzieję dodać w ich czasie dwa rozdziały.
Pozdrawiam. Jest tu ktoś jeszcze? :)
Pozdrawiam. Jest tu ktoś jeszcze? :)
Witam!
OdpowiedzUsuńJa tu jestem i zawsze z utęsknieniem czekam na kolejny rozdział :))
Jest jak zwykle świetny. Oczywiście akcja jak najbardziej mi się podoba, bo wreszcie Gregor i Wiki są tak naprawdę razem i rzeczywiście się kochają. To wnosi wiele pozytywizmu do opowiadania, a przecież ostatnio nie brakowało tu kilku smutnych epizodów.
Mimo tego "zakochania" niewiele zmieniło się w charakterze Wiki i to mi się podoba. Nadal stosuje te swoje docinki i jest uszczypliwa, więc nadal jest zabawnie :)
Opis pierwszej wspólnej nocy - niesamowity. Bardzo szczegółowy i chyba pierwszy raz sie z takim czymś spotykam, ale nie uważam, że było to wulgarne. Nie odniosłam takiego wrażenia i przyznam się, że czytałam ten opis kilka razy ^^
Niestety jak na razie nic się nie zmieniło w postrzeganiu dzieci przez Wiktorię. To chyba mnie najbardziej boli, bo w ogóle nie pasuje mi to do miłości, związku i dobroci Gregora. Mimo wszystko jest wrażliwym facetem i jakoś nie wyobrażam sobie, że tak łatwo pogodził sie z decyzją Wiki. A spotkanie z własnym dzieckiem musiało zrobić na nim ogromne wrażenie. On kocha Milo i na pewno boli go postępowanie Wiki, ale kocha też ją i w gruncie rzeczy pewnie ma nadzieję, że w przyszłości zmieni zdanie.
Co jeszcze planuje Marta? Myśli, że Gregor w ogóle zwróci na nią uwagę? Nie sądzę, choć na pewno dla szatyna to będzie wstrząs. W końcu to była jego ogromna miłość i spowodowała wiele zmian w jego życiu. Myślę, że akurat w tym przypadku będzie jeszcze sporo zamieszania. Co zaś się tyczy Freitaga to wciąż mam nadzieję, że jeszcze się opamięta i mimo miłości do Marty, przejży na oczy.
Fajnie, że już niedługo pojawi się kolejny rozdział. Mimo wszystko zyczę powrotu do zdrowia i pełnej sprawności. Duuużo weny!
Buziaki :*